34 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Wujek Felix miał poczucie humoru, naprawdę... Kiedy Winnie była małym dzieckiem kochała jego żarty i psikusy jakie wspólnie robili rodzicom, ale ten numer z niespodziewaną śmiercią był naprawdę mocno słaby. Co prawda Winter odkąd wyjechała na studia bardzo mało kontaktowała się ze swoją rodziną, a po ślubie już praktycznie w ogóle, ale odejście ukochanego wujka mimo wszystko ją bolało. Sytuacja okazała się też doskonałą okazją do zmiany otoczenia, chociaż nie była do końca pewna czy powrót na stare śmieci jest dobrą decyzją.
W teorii radziła sobie w życiu doskonale, w praktyce... Była strzępkiem nerwów, ale powoli wracała na dobre tory, bo odcięła się od mężczyzny, który zatruwał jej umysł i niszczył kawałek po kawałku. Podobno to co nas nie zabije to nas wzmocni i poniekąd jest w tym ziarno prawdy. Winnie nigdy nie czuła się tak silna jak teraz, uświadomiła sobie, że jeśli czegoś bardzo chce to osiągnie swój cel prędzej czy później.
Jeśli chodzi o śmierć wujka ojciec nie radził sobie z załatwieniem wszystkich formalności, więc musiała mu pomóc. Obiecała staruszkowi, że wszystko ogarnie sama, bo jej będzie znacznie łatwiej niż jemu. Ciało Felixa póki co spoczywało w szpitalnej chłodni, ale obsługa placówki już zaczynała się upominać o to by go zabrać, ponieważ blokuje miejsce dla "świeżych" ciał. Wylegiwał się tam już dobry tydzień, więc to był najwyższy czas by w trybie przyspieszonym zorganizować pogrzeb.
Winter przygotowała się należycie do spotkania z pracownikiem domu pogrzebowego, zebrała komplet dokumentów, zaznajomiła się z ofertą trumien i możliwości pochówku po czym gdy była już gotowa wsiadła do swojego autka i około 11 podjechała pod dom pogrzebowy, gdzie zaparkowała z lekkim trudem. Kto w ogóle wymyślił tak wąskie miejsca parkingowe! Czy to miało przygotować człowieka na to jak będzie czuć się w trumnie? W każdym razie ubrała na noc ciemne okulary na czas drogi do wnętrza. Stukając obcasami ruszyła w jego kierunku, nacisnęła klamkę ciężkich, dębowych drzwi i weszła do środka z nadzieją, że nie obowiązuje tu żadne umawianie się na konkretne godziny.
- Dzień dobry- rzuciła w pustkę. Cisza dzwoniła wręcz w uszach i aż się wzdrygnęła na samą myśl, że to jej ciche "dzień dobry" może obudzić wszystkich umarłych z okolicy. Brr... Dostała aż gęsiej skórki. A może była to wina klimatyzacji ustawionej na dość niską temperaturę?

Theodore Callister
powitalny kokos
nick
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
#1

Rzadko osobiście przyjmował klientów, jako tanatokosmetolog jeżeli już był na miejscu - zwykle przesiadywał w prosektorium, w towarzystwie osób zmarłych. Z racji tego, że Susan coś wypadło i dnia dzisiejszego musiała wyjechać poza miasto o pomoc w organizacji poprosiła Callistera. Zgodził się na to w drodze wyjątku - nie miał dziś własnych obowiązków (w tak małej mieścinie jak Lorne Bay trup nie ścielił się przesadnie gęsto), ani w sumie większych planów na dzisiejszy dzień. Życie i tak zaczynał zwykle dopiero po zmroku. Nudząc się niemożebnie bujał się jak zniecierpliwione dziecko na obrotowym krześle raz w lewo raz w prawo rozglądając się po ponurych ścianach niewielkiego pomieszczenia wydzielonego na biuro. Nuda... Jeden z głównych powodów, dla którego na samą prośbę Susan zareagował raczej dość wątpliwym entuzjazmem. Pracując z ciałami przynajmniej coś robił, gdy siedział w biurze czekając na zbawienie czas mu płynął jak krew z nosa. Musiał zapamiętać by następnym razem na podobną okazję zabrać ze sobą chociaż gitarę. I kiedy wydawało się już, że odpęka dniówkę na zbijaniu bąków - z głównej części domu pogrzebowego dobiegł go charakterystyczny zgrzyt nienaoliwionych zawiasów. Ktoś wszedł do środka.
Tak bardzo się rozleniwił, że średnio mu się chciało podnosić tyłek z fotela. Podniósł się jednak i rozmasowując odrętwiałe ramię ruszył z wolna w stronę drzwi. Trącił je dłonią otwierając nieco szerzej i rozejrzał się kontrolnie bardzo szybko namierzając spojrzeniem stojącą w centrum sali, chyba nieco zagubioną kobietę.
- Witam, zapraszam tutaj. - opuścił nawet pomieszczenie by w nagłym przypływie dżentelmenerii przepuścić klientkę w progu. Nie poznał jej od razu i trudno było w zasadzie ocenić co było tego przyczyną - fakt, że jakby nie było - zmieniła się dość mocno od czasów liceum czy może to, że jej nos zdobiły ciemne, przeciwsłoneczne okulary. - Niestety pani Murphy jest dzisiaj w rozjazdach ale proszę się nie martwić - wszystko wyjaśnię i wszystkiego dopilnuję. - podążył za panią Robertson mijając ją zaraz po to tylko by odsunąć dla niej stojące przy dębowym biurku krzesło.
- Proszę usiąść. - oznajmił cofnąwszy się o krok, a potem przechodząc na przeciwną stronę biurka by zająć swoje miejsce.

Winter Robertson
powitalny kokos
lama#4516
34 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Winter nie wyobrażała sobie pracy u kogoś, odkąd po studiach zaczęła prowadzić własną działalność sama sobie jest szefem i nie musi spełniać niczyich oczekiwań poza swoimi własnymi, a te są dość wysokie. Przyjdzie taki dzień, że jej biuro projektowe będzie tak oblegane, że będzie musiała zatrudnić dodatkową osobę do pracy - z miejsca już jej nie zazdrości współpracy ze sobą. Winter wymaga od siebie bardzo dużo, więc i od innych również, jednak nie więcej niż sama może zdziałać. Podobno nie wszyscy mogą być szefami, bo zwyczajnie się do tego nie nadają. Kobieta nigdy nie myślała o tym jakim przywódcą będzie i czy w ogóle ma jakieś zdolności predysponujące ku temu, nie musiała i na ten moment jeszcze nie musi. Oby jak najdłużej.
Dom pogrzebowy... Przygnębiające miejsce, choć utrzymane w bardzo eleganckim stylu to kobieta i tak czuła się nie na miejscu. W głównej sali stało kilka trumien pokazowych, szafka z urnami od skromnych po bardziej wymyślne, przykładowe kompozycje kwiatowe, księgi kondolencyjne - to mogło przytłoczyć więc po krótkich oględzinach ucieszyła się, że nie jest tu sama i szybko będzie mogła załatwić sprawę, ewakuować się w trybie ekspresowym do swojego samochodu, odjechać z piskiem opon. Taki był plan, później odreagowanie na motorze albo na sali treningowej. Niemal podskoczyła słysząc głos Theo, w pierwszej chwili go nie poznała, dopiero kiedy jej wzrok przeniósł się w miejsce, z którego dochodził, momentalnie zaschło jej w ustach i zaczęło jej szumieć w głowie. Serce w piersi załomotało jak oszalałe, nie wiedziała tylko czy ze szczęścia, że go widzi czy z negatywnych emocji jakie w niej budził. Przez kilka sekund stała wpatrując się w niego, za co skarciła się w duchu i postawiła się do pionu. Wzięła głębszy oddech, byli przecież dorosłymi ludźmi i będą w stanie załatwić wszystko profesjonalnie. Przełknęła cicho ślinę i ruszyła we wskazanym przez niego kierunku. Gdy przechodziła obok mężczyzny do jej nosa doleciał zapach jego perfum, mało nie zwalając Winter z nóg. W myślach powtarzała sobie, że da radę, że będzie miła, że to tylko jego praca. Swoją drogą to ją trochę zaskoczyło, oczywiście, że od znajomych słyszała, że wykonuje dziwny zawód, ale dom pogrzebowy? Dodatkowo nie tylko to słyszała... Wiele ze znajomych regularnie donosiło jej o tym jak Theo złamał jakieś dziewczynie serce, tylko co ją to obchodziło? To znaczy... Obchodziło, aż za bardzo ale nie chciała o tym słuchać.
Rozejrzała się po niewielkim biurze, obserwowała jak mężczyzna odsuwa dla niej krzesło - szarmancko, gentelman się znalazł. Nie skomentowała tego tylko usiadła z gracją na wskazanym miejscu i wysłuchała jego tłumaczenia.
Niedbałym gestem zdjęła z nosa okulary, złożyła je i zatknęła na dekolcie sukienki.
- A więc to tutaj pracujesz...- powiedziała spokojnie, choć nie mogła się wyzbyć delikatnej nuty złośliwości w głosie. Kąciki jej ust lekko drgnęły, nie do końca wiadomo czy chciała się uśmiechnąć przyjaźnie czy właśnie ironicznie. Dość nerwowym gestem odgarnęła kosmyk włosów za ucho i przekręciła głowę lekko w lewą stronę. Ani cześć, ani miło cię widzieć, ani żadnych innych uprzejmości - chciała mieć to z głowy. W dziwny sposób patrzenie na Theo sprawiało jej ból, momentalnie przywodząc do głowy przykre wspomnienia.
- Pamiętasz wujka Felixa? Umarł tydzień temu, ojciec nie był w stanie sobie poradzić z organizacją pogrzebu, szpital nalega na zabranie zwłok z ich kostnicy.

Theodore Callister
powitalny kokos
nick
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Teoretycznie Theo też sobie nie wyobrażał pracować u kogoś. W końcu plany na życie miał zupełnie inne, prawda? Miał zrobić karierę muzyczną, pracować wyłącznie na siebie i zespół, żyć w rozjazdach i balować w przerwach między koncertami nie słuchając absolutnie nikogo. No, czasami wesprzeć mógłby się radą menadżera czy wokalisty, który w całej kapeli na ogół miał najwięcej do powiedzenia z racji tego, że jakby nie było to właśnie on grał w zespole "główne skrzypce". Poniekąd więc też byłby od kogoś uzależniony ale w jego opinii byłaby to nieco inna forma "uzależnienia" - przede wszystkim opierałaby się na wzajemnej współpracy, a nie na relacji przełożony-podwładny jak było w tej chwili. Poza tym miast marnować życie na pudrowaniu nosków martwych gości robiłby przynajmniej to w czym czuł się najlepiej i to co robić absolutnie kochał.
Usiadł po przeciwnej stronie biurka i odgarnął na bok stertę leżących przed nim papierów. Wyciągnął w zamian z bocznej szuflady notes z kalendarzem i otworzył go na zaznaczonej zakładką stronie przeglądając na szybko wszystkie wolne i zajęte terminy. Uniósł wzrok dopiero w momencie gdy kobieta ponownie zabrała głos i trudno w zasadzie ocenić czy bardziej zaskoczyła go jego znajoma barwa czy treść jaką Winter zawarła w swojej krótkiej, lakonicznej wypowiedzi. Z lekką konsternacją wymalowaną na twarzy popatrzył jak ta pozbywa się okularów zatykając je na dekolcie sukienki, a kiedy zdał sobie wreszcie sprawę z tego jak głupio w tej chwili musiał wyglądać odchrząknął krótko i odwrócił wzrok wracając do śledzenia nosem wiersza tabeli w notesie.
- Praca jak praca, nie każdy może być architektem... czy czym tam się właściwie zajmujesz. - skwitował kwaśno. Nie mógł mieć wprawdzie pewności z jaką intencją wypowiedziała te słowa bo mimika jej twarzy kryła za sobą wiele sprzeczności ale założył widocznie najgorszą możliwą opcję - że właśnie sobie otwarcie z niego zadrwiła. W końcu robiła to już wcześniej, racja? Swoją drogą, jak na kogoś kto przejawiał wobec niej tak bardzo olewacze zachowania - zaskakująco dużo wiedział o jej życiu prywatnym. Albo raczej o życiu zawodowym. Jakiś czas po tym jak opuściła Lorne Bay obserwował ją jeszcze długo w mediach społecznościowych, potem sobie odpuścił choć stale dochodziły go słuchy o zmianie wizerunku i kolejnych sukcesach zawodowych. Słyszał też, że kogoś tam miała, chyba nawet wyszła za mąż? Kto wie, może na chwilę obecną posiadała już gromadkę dzieci i tylko on jak ten osioł stał ze swoim życiem w miejscu wplątując się w nic nie znaczące romanse i łamiąc serca kolejnym robiącym sobie nadzieję na szczęśliwy związek kobietom?
I choć na usta cisnęły mu się też inne nieprzyjemne komentarze zawarł gębę starając się zachować profesjonalizm. W końcu jak sama zauważyła - oboje byli już dorosłymi ludźmi i pewnych rzeczy im po prostu nie wypadało. Nie teraz, nie w takich okolicznościach.
- Pamiętam, pogonił nas kiedyś za wyjadanie z miski truskawek przeznaczonych na ciasto. - kąt jego warg drgnął nawet delikatnie, choć bardzo szybko powstrzymał ten grymas unosząc jednocześnie twarz znad kartki i spoglądając uważniej na panią Robertson. Cholera, naprawdę się zmieniła... I choć nigdy nie uważał by czegokolwiek i kiedykolwiek jej brakowało - dziś wręcz zachwycała urodą. Cała promieniała. - Prawdę mówiąc... Nie wiedziałem, że zmarł. Moje kondolencje. - jakiejkolwiek kosy by ze sobą nie mieli - stać było go jeszcze na odrobinę współczucia, zwłaszcza w takiej sytuacji. Wprawdzie po swoim wyjeździe Winnie nie utrzymała pewnie z dalszą rodziną aż tak zażyłych kontaktów ale jakby nie było - to nadal jej wujek.
- Jutro około 9:00 możemy wysłać karawan po ciało, przetransportujemy je tutaj, do prosektorium. - oznajmił wreszcie posyłając jej pytające spojrzenie czy termin jej odpowiada. - Pozostaje wybrać trumnę, ustalić termin pogrzebu i zakres usług. W przyszłym tygodniu poniedziałek, środę i czwartek mamy zajęty, ale we wtorek lub w piątek koło południa powinniśmy spokojnie wyrobić się z całą ceremonią. Do tego czasu przygotujemy ciało o ile nie chcesz rzecz jasna zająć się tym sama. - w końcu niektóre rodziny wolały same zatroszczyć się o to by umyć i ubrać osobę którą żegnały czasami po to by oszczędzić środki na koncie, a czasami dlatego bo tak podpowiadało im sumienie, bo taką czuły względem niej powinność. Wprawdzie w tej sytuacji wątpił, że Winter będzie chciała się tym zająć sama ale jego obowiązkiem było o to zapytać.

Winter Robertson
powitalny kokos
lama#4516
34 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Podobno tylko od nas samych zależy to, jak będzie wyglądało nasze życie i tylko sobie możemy zawdzięczać to jak się czujemy. Jest to wierutna bzdura - prawdą być to może jedynie, kiedy byłoby się jedynym człowiekiem na całym świecie. Już od samego urodzenia ścieżka jest w jakiś sposób wytyczona, w zależności od tego w jakiej "klasie" przyjdziesz na świat. Pewna teoria głosi, że bieda nie jest ludzkim wyborem, dziedziczy się ją po rodzicach tak samo jak i majątek. To w jakim miejscu na świecie się urodzimy również determinuje naszą przyszłość, to wszystko jest kwestią perspektyw i możliwości jakie są nam dane. Dodatkowo ludzkie ścieżki się przecinają i niekiedy nie zdajemy sobie sprawy jak gigantyczny wpływ na resztę życia mają nawet drobne sytuacje jakie nam się przytrafiają. W przypadku Theo i Winter... Gdyby nie jedno niefortunne zdarzenie, dziś prawdopodobnie byliby szczęśliwą rodziną, z gromadką dzieci. Nie ważne, że musiałaby czekać na niego tygodniami w domu, najważniejszym dla niej byłoby to, że do niej wraca. Zawsze. Prawdopodobnie ona sama też byłaby zupełnie innym człowiekiem, nie tak oschłym i wyniosłym jak w tym momencie. Robertson nadal unosiła się głupią dumą, to zawsze był jeden z jej mankamentów charakteru. Nigdy nie potrafiła przyznać się do błędu i pierwsza powiedzieć przepraszam, nawet kiedy jako dzieci pokłócili się o jakąś głupotę. Mimo iż wiedziała, że nie ma racji to i tak upierała się przy swoim, aż wszystko rozchodziło się po kościach i z tęsknoty uznawała temat za niebyły. Nie potrafiła długo się gniewać na osoby, na których jej zależy - aż do "Dnia karteczki".
Winnie nie chciała mu się tak intensywnie przyglądać, ale przewiercała go na wskroś spojrzeniem swoich zielonych oczu, okolonych perfekcyjnie wykonanymi rzęsami, dla laika praktycznie niemożliwe do oceny czy są one sztuczne czy naturalne. Lubiła o siebie dbać. Kiedy dobrze wyglądała czuła się silna, dodatkowo prezentując się elegancko była dobrą wizytówką swojej własnej pracy. Takie drobne niuanse, ale klienci mimo wszystko zwracają na takie rzeczy uwagę.
Nie przypuszczała, że organizacja pochówku wujka, z którym nie utrzymywała kontaktu będzie aż tak trudna i nie chodziło tu o wybranie trumny czy garnituru tylko o obecność Theo. Będąc w Lorne Bay planowała go unikać jak ognia, choć wiedziała, że będzie to niemal awykonale. Nie myślała, że "wpadną" na siebie tak szybko. Cóż, może to i lepiej! Coś na zasadzie szybkiego zerwania plastra - podobno boli mniej.
Oczywiście, że praca jak praca, żadna nie hańbi. Nie miała na myśli żadnego przytyku, ubliżania mu z tego powodu, spodziewała się jednak, że człowiek, który pałał tak gigantyczną miłością do muzyki będzie siedział z umarlakami. Miłość, miłością ale był jeszcze talent. Lubiła słuchać jego brzdękania na gitarze i drażnić go swoim okropnym śpiewaniem. Któregoś pięknego razu jeden z sąsiadów przyleciał do jej ogrodu, bo myślał, że jakiś kot się topi w basenie i rozpaczliwie woła o pomoc. Już chciała mu dogryźć, wbić szpilę i przyczepić się do tego, że wie o niej więcej niż ona o nim, choć prawda była trochę inna ale okoliczności zrobiły swoje i ugryzła się w język. Wyprostowała się na krześle a dłonie ułożyła na swoich kolanach, zaczęła dość nerwowo pocierać miejsce, w którym jeszcze jakiś czas temu znajdowała się obrączka. Kiedy się denerwowała przy mężu, miała w zwyczaju obracanie nią na palcu, ot taki nawyk jej pozostał tylko obrączki już tam nie było.
- Mi bardziej niż te truskawki, w głowie utkwił nasz pierwszy skręt od niego i to jak później tłumaczył się przed moją mamą jak nas nakryła.- odpowiedziała spokojnie i na to wspomnienie nie mogła się nie uśmiechnąć, nie była w stanie tego ukryć choćby bardzo chciała. Szaleństwa młodości.
- Dziękuję. Muszę tylko zaznaczyć, że wujek ważył przed śmiercią znacznie więcej niż przeciętny człowiek, tak ze dwa razy więcej... Najzwyczajniej w świecie był gruby, dysponujecie sprzętem, który podoła?- zapytała z zaciekawieniem ale i lekką krępacją, jakby otyłość wujka bardzo ją stresowała. Tak, Felix sobie niczego w życiu nie odmawiał, widać skłonności do tłuszczyku w rodzinie mieli wszyscy.
- Wtorek będzie w porządku. Tata wspominał, że wujek chce zostać skremowany, więc tu chyba bardziej się nada urna niż trumna.- nie znała się na tym, nie wiedziała czy ciało jest palone w trumnie z cienkiego drewna czy w takiej wymyślnej jak stoją na wystawie w poprzedniej sali. Na samą myśl o przygotowaniu ciała wujaszka własnymi rękami, wzdrygnęła się lekko. Śmierć ją przerażała, zawsze i nigdy nie kryła się z tymi myślami.
- Ym... Nie, nie chcę go sama przygotowywać. Nie ogranicza nas budżet, choć ceremonia będzie skromna. Będzie tylko mój ojciec, dzieci wujka i ja, może kilkoro przyjaciół- wzrok ze swoich dłoni przeniosła na twarz Theo. Zmężniał od tego czasu jak ostatnio go widziała. Głupio jej było, że w takiej chwili myśli o tym by wpaść mu w ramiona i.... Stop. Nie ma takiej opcji, za bardzo ją skrzywdził, a ona za bardzo skrzywdziła jego.

Theodore Callister
powitalny kokos
nick
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Ona nie spodziewała się go spotkać? Przyjechała do Lorne Bay z pełną świadomością, że Callister tu mieszka, że na pewnym etapie podróży przypadkiem może się na niego natknąć. Z nich dwojga to on nie spodziewał się jej zupełnie. Założył, że skoro wyjechała z rodzinnego miasteczka tyle lat temu i do tej pory nie wróciła na stare śmieci to i raczej już tego nie uczyni. Nie pomyślał jakoś, że wciąż miała tu rodzinę i że przy jego zawodzie prawdopodobieństwo tego, że prędzej czy później na siebie wpadną paradoksalnie było całkiem wysokie. Jej widok chcąc nie chcąc przywoływał wspomnienia - te całkiem miłe i zabawne i te mniej przyjemne, wręcz bolesne. Sam je obudził głupio nawiązując do tych truskawek, a teraz ona pociągnęła temat co całkowicie go rozstroiło. Coraz trudniej było mu się skupić na pracy, na tym co ważne, a coraz bardziej bujał w obłokach zastanawiając się w duchu w którym momencie ich relacja tak bardzo się spieprzyła i co w zasadzie zrobił, bądź powiedział nie tak że potraktowała go jak trutnia. Nie był to dobry moment na tego typu rozważania, a jednak tej chorej karuzeli nie potrafił już zatrzymać. Nie wiedział nawet do końca jak powinien się względem niej zachować bo z jednej strony cieszył się, że ją widzi - uśmiech na jej twarzy zdawał się przeganiać wszystkie, wiszące nad nimi burzowe chmury, a z drugiej - nadal czuł żal i gorycz po tym w jakich okolicznościach się rozstali i jak paskudnie zakończyła się ich wieloletnia przecież przyjaźń.
- Z perspektywy czasu nawet mi go trochę szkoda, gość wiedział co dobre. - bury jaką otrzymał wtedy od matki Winnie w ogóle mu nie zazdrościł. A skoro już mowa o skręcie... Cholera, nawet nie miała pojęcia jak bardzo chciał się stąd teraz urwać po to tylko by walnąć się samotnie w fotelu i zapalić zioło. Czuł, że tylko tak mógł się teraz zrelaksować, a nie był nawet pewien czy i to wystarczy. O zgrozo, chyba znowu złapał doła.
- Spokojnie, nie ma powodu do obaw. Nie ma problemu, z którym byśmy sobie nie poradzili. - niemniej dobrze, że o tym wspomniała, dzięki temu mogli się lepiej przygotować. Cóż... Najwyżej on się trochę przy wujaszku upoci bo z całą pewnością nie będzie łatwo go oporządzić. Oczywiście tego na głos mówić już nie zamierzał, może lepiej by nie wiedziała czym faktycznie zajmuje się na co dzień i że w biurze siedzi dziś jedynie w zastępstwie. Nie był pewien z czego wynikało jej nerwowe pocieranie dłoni... Może nie był z nich dwojga jedynym, którego z jakiegoś powodu stresowało dzisiejsze spotkanie? Dość mimowolnie spojrzał w tamtym kierunku niemal od razu zauważając, że jej palca nie zdobi małżeńska obrączka. Może to tylko plotki? Może nigdy nie wyszła za mąż?
- W takim wypadku wybór będzie prostszy, trumien kremacyjnych nie mamy wiele w ofercie, wszystkie są jednak ekologiczne. Tak jak i urny obejrzymy je zaraz po załatwieniu wszystkich formalności, daj mi chwilę. - nie musiał prosić o dane, doskonale je przecież znał. Wpisał nazwisko w odpowiedniej rubryce raz jeszcze potem upewniając się, że wszystko gra i z niczym nie koliduje. Obok dopisał też zakres usług podliczenie kosztów pozostawiając jednak tym, którzy są do tego upoważnieni. W zamian zwinął notes zostawiając długopis w środku i podniósł się z krzesła spoglądając na kobietę.
- W takim razie zapraszam na mniej przyjemną część spotkania, wybierzemy trumnę i urnę. - oznaczało to bowiem powrót do tego znacznie bardziej przygnębiającego pomieszczenia. Pomieszczenia wypełnionego tuzinami różnego rodzaju trumien i urn, budzącego w ludziach nieprzyjemne uczucie niepokoju, do którego on przez lata na szczęście zdążył już przywyknąć. Poczekał aż Winnie podniesie się z krzesła, a potem ruszył w stronę drzwi tak samo jak i wcześniej przepuszczając ją w progu. Niby mógł już sobie darować wiedząc z kim ma do czynienia ale takiego chyba zachowania wymagała od niego etyka zawodu. W drodze do sekcji z trumnami kremacyjnymi miał ochotę zapytać co tam u niej i jak długo właściwie zamierza zabawić w Lorne Bay ale nie chciał być wścibski czy nachalny. Nie, wróć. Nie chciał by pomyślała, że faktycznie go to interesuje i że jakkolwiek mu na tej informacji zależy. Zaraz... Przecież wcale mu nie zależało. Tak, nie zależało mu kompletnie. Milczał więc jak głaz, a milczenie ów przeciągało się tak długo, że słyszał jak przełyka własną ślinę.
- Trumny najtańsze, tekturowe, dwa różne rodzaje... - odezwał się wreszcie wskazując je dłonią. - ...dalej trumna sosnowa i ta z olchy. Sosna schludna, przystępna cenowo, olcha z kolei wygląda ładnie ale ładną ma też cenę. - każda z nich posiadała zresztą swoją plakietkę z informacją ile dolarów australijskich trzeba będzie na nią wydać. Ukradkiem zerknął na swoją towarzyszkę zupełnie mimowolnie taksując ją wzrokiem. Nie powinien, zdecydowanie.... niestety potrzeba ta okazała się być od niego znacznie silniejszą.

Winter Robertson
powitalny kokos
lama#4516
34 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Oboje wpadli jak przysłowiowe śliwki w kompot, trochę zepsuty i z warstwą grubej pleśni, ale to się raczej rozumie samo przez się. Owa pleśń symbolizuje zaszłości z przeszłości, przez które bardzo ciężko się przebić. W każdym razie gdyby nie powaga śmierci wujaszka ich rozmowa mogłaby wyglądać zupełnie inaczej, albo wcale się nie odbyć. Prawdopodobnie Winnie przy spotkaniu Theo na ulicy udałaby, że go nie poznała bądź nie zna typa. Czasami lepiej jest zachowywać pozory aniżeli psuć sobie i tak nieciekawy nastrój. Kobieta nie dojrzała jeszcze do tego by zacząć psychoterapię, ale każdego dnia spędzonego w samotności, zamknięta we własnej głowie, bez możliwości zwierzenia się komukolwiek z tego co przeszła, była temu bliższa. Chyba jak każda ofiara przemocy domowej najzwyczajniej w świecie wstydzi się swojej słabości, wstydzi się tego, że tak długo dawała się w ten sposób taktować i nie była w stanie się wyrwać. Słabość, nie znosiła tego uczucia, a ogarniało ją za każdym razem kiedy myślała o małżeństwie. Najważniejsze, że czarne, burzowe chmury były już daleko, daleko za jej plecami, a pozostawał po nich jedynie delikatny zapach ozonu. A może to perfumy Theo tak pachniały? Miała wrażenie, że nie zmieniał ich od lat. Kiedy tylko minęła go w drzwiach wchodząc do biura to gdzieś wewnątrz rozlało jej się takie przyjemne ciepło...
Ileż to razy zasypiała obok niego czując ten zapach? Dziesiątki, a nawet setki. Kojarzy jej się tylko i wyłącznie z poczuciem bezpieczeństwa i zrozumienia. Niesamowite jak wiele emocji w ludziach potrafią budzić zapachy, jakie wspomnienia przywoływać. Mimo upływu lat Winter miała wrażenie, że i tak zna mężczyznę na wylot, tak jakby ich rozłąka w ogóle nie miała miejsca, a on nie postarzał się ani o dzień, choć delikatne kurze łapki w kącikach oczu mówiły zupełnie coś innego.
Widziała po jego ruchach, mimice twarzy, lekko przygaszonym spojrzeniu, że coś jest nie tak i doskonale wiedziała co, bo czuła się tak samo. Miała ochotę się zaśmiać, naprawdę szczerze - brakowało jej tych wspólnych głupich żarcików w najmniej odpowiednich momentach, dodatkowo takich, które tylko oni rozumieli, ale cóż... Zbyła temat jedynie skinieniem głowy i rozprostowała dłonie by przestać już dręczyć swój biedny palec.
Poczekała na to aż Callister skończy wypisywać wszystko co musiał, miała ochotę wesprzeć łokcie na biurku, a na otwartych dłoniach brodę i przypatrywać mu się maślanym wzrokiem niczym zakochana nastolatka, ale zrobiła to tylko w swojej głowie. Myślała, że się wyleczyła, ale wyszło na to, że jednak nie, a świadomość tego, co było w związku z tym bolała jeszcze bardziej. Porąbane to życie, może i wujcio Felix dobrze zrobił, że zebrał się z tego świata.
- Zapowiada się ubaw po pachy - odparła na zaproszenie. Ironia i sarkazm to jej drugie i trzecie imię. Podobno to też cechy całkiem inteligentnych ludzie tak jak i poczucie humoru. Wstała z tego niewygodnego krzesła. Domyślała się dlaczego siedzisko było tak koszmarnie niekomfortowe, sama używała tych trików w niektórych wnętrzach, które projektowała. Stukot jej obcasów rozchodził się echem po biurze a później po pomieszczeniu wystawowym. Słuchała uważnie każdego jego słowa, delektowała się barwą jego głosu, który delikatnie wibrował w jej uszach przyjemnie drażniąc ich wnętrze. Rzadko trafia się tak idealne sprzężenie między ludźmi, jak było między tą dwójką. Brunetka zaczęła przechadzać się między trumnami, aż przez myśl jej mignęło coś głupiego. Czy Theo przyszedłby na jej pogrzeb jeśli by umarła? Ona na jego raczej by przyszła, choćby po to by wrzucić do dołu z piachem kartkę z napisem "Głupi byłeś, głupi umarłeś".
Przebiegła smukłymi palcami po trumnie sosnowej i postukała w wieko paznokciami.
- Nie wybaczyłby mi tekturowej, pewnie powiedziałby, że nie jest pączkiem by płonąć w kartonie. Niech będzie sosna. - powiedziała przyglądając się sękom na drewnie. Dobrze, że nie skojarzyła sosny z choinką bożonarodzeniową, bo do tego też wujek mógłby się doczepić, taki był z niego agent.
Z niewiadomych sobie przyczyn poczuła ciarki biegnące wzdłuż kręgosłupa i zerknęła na Theo, przyglądał jej się z uwagą, a więc tak czują się osoby, które są obserwowane. Bardzo dziwne i lekko przerażające uczucie. Nie skomentowała tego, ale w jego oczach było coś... Coś co nie pozwalało jej się skupić. Czuła się trochę tak jak tamtej nocy kiedy pierwszy i ostatni raz uprawiali seks. Z żadnym innym facetem nie było jej tak dobrze jak z nim, a nadmienię iż to on skradł jej wianek. Ileż to uczucia robią z kobietami...
Musiała wyprzeć z głowy niektóre obrazy, które były dość niewyraźne, ale mimo to intensywne. Trochę tak jakby oglądała urywki filmu erotycznego, z jakąś nastrojową muzyczką.
- Ym... Urna... Prosta, ale nie za prosta, bez kwiatków, krzyży i innych udziwnień ale musi być godna jego durnego poczucia humoru. Może macie taką w kształcie głowy Homera Simpsona?

Theodore Callister
powitalny kokos
nick
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
- W moim towarzystwie akurat nigdy nie narzekałaś na nudę czy brak atrakcji. - skwitował krótko jej ironiczną wypowiedź nim opuścili biuro i zaczęli krążyć wokół wystawionych dla oka klienta trumien. Nadal jej się przyglądał, trochę z ciekawością, trochę z fascynacją ale przede wszystkim z ogromnym podziwem dla jej niewiarygodnej przemiany. Zawsze uganiał się za nią jak ten pies, zawsze była dla niego obiektem pożądania ale teraz (choć nigdy nie przypuszczał, że to w ogóle możliwe) kręciła go wnet jeszcze bardziej. Czy to źle o nim świadczy?
Ups..? Chyba właśnie przyłapała go na bezwstydnym pożeraniu jej wzrokiem. Nie planował tego z całą pewnością ale teraz kiedy patrzyła mu prosto w oczy nie było opcji, że w konsternacji czy - o zgrozo - w zawstydzeniu pośpiesznie odwróci wzrok. Jego wybujałe ego by mu na to nie pozwoliło. Utrzymał więc to spojrzenie, przedłużając je o kilkanaście, może kilkadziesiąt dodatkowych sekund i w zasadzie dopiero analogia dotycząca płonącego w kartonie pączka sprawiła, że przerwał ten kontakt parskając niespodziewanie krótkim ale za to gromkim śmiechem.
- To dlatego chcesz spalić ciało... - podjął po chwili tonem wskazującym na to, że wreszcie ją rozszyfrował. W międzyczasie minął kobietę i ruszył naprzód spacerując między trumnami. - Obawiasz się po prostu, że jeśli mu czymś świadomie lub nie podpadniesz - pewnej nocy powstanie z grobu i wróci by cię dopaść. Jak w "Nocy żywych trupów" z '68, pamiętasz? - nawiązał do starego filmu, który niegdyś, jako szczyle oglądali w tv, grubo po północy w myśl idei, że sen jest przecież dla słabeuszy. Plan był taki by obejrzeć coś strasznego, ale głupie komentarze przy każdej z kluczowych scen sprawiły, że z horroru zrobiła się komedia.
- They're coming to get you, Barbara... - odezwał się wreszcie postanawiając bardzo spontanicznie odegrać scenę, która tamtego dnia z całego filmu obojgu najbardziej zapadła w pamięć [klik]. Idealnie naśladował nie tylko zachowanie ale i ton głosu Johnnego. Dla lepszego efektu go wnet dość mocno przejaskrawił. - ...the're coming for you, Barbara. - i choć tamta scena miała miejsce na cmentarzu, między grobami - zamiennikiem płyty nagrobkowej zza której wyłonił się główny bohater była obecnie jedna z sosnowych trumien. Callister podparł się o nią obiema dłońmi i łypnął z miejsca na towarzyszkę przywdziewając na twarz obłędny, rozbrajający uśmiech.
Potem wyprostował się i otworzył notes zapisując w nim na szybko informację o wybranej przez Zimę trumnie. Byłoby trochę głupio gdyby o tym zapomniał, potem przed samą ceremonią pogrzebową wybuchłoby jeszcze jakieś niepotrzebne zamieszanie.
Wzrok znad kartki uniósł dopiero gdy Robertson podjęła temat urny.
- Powiedz mi gdzie takie produkują a nie tylko ci ją sprowadzę, ale i sobie kupię zawczasu. - skwitował żartobliwie. Niestety tutaj do wyboru mieli jedynie klasyczne urny.

Winter Robertson
powitalny kokos
lama#4516
34 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie myślała, że tak dobrze będzie się czuła przy wybieraniu trumny, urny czy ogólnie wybieraniu terminu uroczystości pogrzebowych. Dodatkowym mieszadełkiem w głowie był fakt, że mimo tego, że cholernie ją zranił to nada w jego towarzystwie czuła się tak dobrze jak wtedy gdy mieli po kilkanaście lat. Nie znosiła być dla niego zimną suką, która wiecznie rzuca jakimiś uszczypliwymi uwagami - ani wtedy tego nie lubiła ani dziś tego nie lubi - tylko za każdym razem gdy go widziała złość i wyrzuty brały górę, choć czy teraz były one tak silne jak kilka lat temu? Mówi się, że czas leczy rany, może i jej już się zabliźniły, albo te blizny pokryte zostały nowymi nacięciami, które próbowały się zagoić? Ciężko stwierdzić.
Oddech Winnie lekko przyspieszył ale za wszelką cenę starała się uspokoić i póki co wychodziło to kobiecie całkiem zgrabnie i to ona pierwsza odwróciła wzrok nie mogąc znieść intensywności jego spojrzenia.
- Nie wierzę w takie brednie.- powiedziała konkretnie ale spokojnie i z nieukrywanym zdziwieniem obserwowała pantomimę jaką odstawił Theo. Oczywiście, że pamiętała ten głupi film - nic nie bawiło ich tak bardzo jak horrory najniższej klasy. Dodatkowo Winnter wtedy była takim typem osoby, której gęba się na zamykała i nie umiała skupić się na oglądaniu a później i tak nic nie rozumiała bo snuła te swoje teorie spiskowe i filozofowała o życiu i wszystkich jego aspektach, próbując odnaleźć jakiś sens.
Winnie zaplotła ręce na klatce piersiowej, uniosła brew ku górze i zaczęła stukać butem o posadzkę czekając aż mężczyzna zakończy swoje wygłupy. Uważała, że to nie czas i miejsce na takie rzeczy. Ta... Oczywiście, przecież ona sama pytała o urnę w kształcie Homera Simpsona - hipokrytka.
Wywróciła teatralnie oczami kiedy wreszcie skończył, ale ten uśmiech! Taki łobuzerski, nonszalancki i wesoły! Jak ona uwielbiała te dołeczki w policzkach, te wesoło skrzące się oczy. Mało brakowało a ugięłyby się jej nogi., to było bardzo nieuczciwe ze strony Callistera, chociaż nie miał pojęcia jak na nią działał kiedyś i jak działa dziś i to nie tylko na linii fizycznej.
- Brawo, oskarowa rola.- rzuciła nieco kąśliwie, znów była starą Winnie, która lubiła wbijać mu szpilki bez powodu, a raczej nie lubiła, tylko to zwyczajnie robiła przy każdej możliwej okazji. Znali się jak łyse konie i wiedziała gdzie dotknąć by bolało, czasami działała nawet podświadomie.
- Wezmę tą czarną która przypomina słoik na ciasteczka, będzie idealnie się prezentować w rodzinnym grobowcu. Pogrzeb ma być świecki, bez księdza i innych rzeczy z tym związanych. Macie namiary na jakichś mistrzów ceremonii czy muszę poszukać kogoś na własną rękę?- zapytała podchodząc do urny, którą wybrała. Stała na niższej półce, więc wsparła dłonie na udach kiedy się pochylała by lepiej przyjrzeć się słoikowi na ciastka.
- Zawsze zajmujesz się planowaniem pogrzebów czy robisz tu coś innego?- zapytała z ciekawości i powoli się wyprostowała.

Theodore Callister
powitalny kokos
nick
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zaskoczył go odrobinę jej ton i sam fakt tego jak poważnie potraktowała jego słowa i wygłupy. Może i rzeczywiście nie był to ku temu odpowiedni czas i miejsce, może powinien wstrzymać się z głupimi żartami przed osobą, która z uwagi na dość wysokie pokrewieństwo ze zmarłym -jakby nie patrzeć przechodziła właśnie przez żałobę niemniej... Jej obojętność, szydera oraz oziębłość w zachowaniu i głosie ukuły go na tyle silnie, że z miejsca się zdystansował, poczuł jak skończony idiota. Brutalnie sprowadziła go na ziemię i przypomniała gdzie jego miejsce, nie byli już wszak przyjaciółmi i to w zasadzie od bardzo dawna. Początkowo nawet się odrobinę zmieszał potem uśmiechnął krzywo pod nosem rzucając w jej kierunku coś w stylu "przecież wiem" i wróciwszy do absolutnie nudnej roli poważnego pracownika domu pogrzebowego zapisał w notesie wybraną przez Winter urnę. Totalnie wycofał się z interakcji, prawdę mówiąc w ogóle stracił ochotę na pogaduszki i prawdopodobnie tylko dlatego, że był w pracy nie zbył jej machnięciem dłoni i nie odszedł zwyczajnie w swoją stronę.
- Mamy od tego ludzi, wszystko możemy zorganizować na własną rękę ale jeśli potrzebujesz ustalić z kimś szczegóły ceremonii... Daj mi chwilę. - zamknął notes i odwrócił się na pięcie znikając wkrótce za dębowymi drzwiami prowadzącymi do biura. Wrócił po krótkiej chwili już bez notesu ale z wizytówką w dłoni, którą podał bez słowa brunetce. Znajdowało się na niej imię i nazwisko oraz numer kontaktowy do mistrza ceremonii.
Zapytany o swoją pracę zmrużył tylko lekko oczy. Jego dobry humor dawno się ulotnił, wystarczyła jedna kąśliwa uwaga Robertson by pękł i rozpłynął się jak mydlana bańka. - Nie, z reguły siedzę w zamkniętym pomieszczeniu piętro niżej i pudruję noski nieżywym gościom. - skwitował ze sztuczną uprzejmością. - A teraz wybacz ale trochę mi się spieszy. Powinienem zamknąć tę dziurę już jakieś piętnaście minut temu. - nie to, że zorientował się o tym dopiero teraz, zwyczajnie dopiero teraz zaczęła mu wadzić obecność i towarzystwo Winter. Przerzucił przez plecy trzymaną w dłoni czarną, skórzaną kurtkę i obrócił się na pięcie ruszając żywym krokiem do wyjścia. Tym razem nie przytrzymał przed nią drzwi a - jak przystało na chamidło (którym przecież był i za którego zawsze go miała) - pchnął je dłonią i wyszedł na zewnątrz wyciągając z kieszeni paczkę mentolowych fajek. Jedną z nich wsunął między wargi, odpalił zapalniczkę, a wolną dłonią osłonił przed wiatrem jej słaby, wątły płomień. Przynajmniej drzwi zostawił uchylone, a przecież zawsze mógł dać popis prawdziwego buractwa i zatrzasnąć je z hukiem tuż przed nosem zbliżającej się kobiety. Czekał już chyba tylko aż wyjdzie żeby zamknąć dobytek i oddelegować się wreszcie w stronę swojego motocykla.

Winter Robertson
powitalny kokos
lama#4516
34 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie znosiła być taka dla niego, dla nikogo z resztą... Ale to przychodziło jej tak naturalnie jak oddychanie. Wychodziła na nieczułą sukę, która ma gdzieś uczucia innych, ale trudno - skoro on był takim dupkiem to ona mogła być suką. Nigdy nie była mściwa, ale względem Theo, przez to jak bardzo ją skrzywdził te kilkanaście lat temu, nie potrafiła zachowywać się inaczej. Cały czas przed oczami miała obrazy z jedynej nocy jaką spędzili w swoich objęciach, ale oczywiście jako zakompleksiona nastolatka dorobiła do tego swoją ideologię, a mianowicie: Theo na bank chciał się chwalić kumplom, że przeleciał grubaskę. Dla niej nie było innego wytłumaczenia, no i alkohol temu wcale nie pomagał. Padło wiele przykrych słów, których nie da się już cofnąć i kto wie, czy cokolwiek da się jeszcze naprawić. Prawdopodobnie nie bo chyba oboje tego nie chcą, co doskonale widać po ich postawach.
- Dobrze, dziękuję.- odparła chłodno, tonem rzeczowej profesjonalistki, tak jakby wcale nie rozmawiali o pogrzebie tylko o nie wiem, np. ustalaniu koloru tynku na ścianach. Jego kroki, kiedy odchodził dudniły kobiecie w uszach, a te kilka sekund samotności w takich warunkach wydawały się być minutami. Kiedy podawał jej wizytówkę nieumyślnie musnęła jego palce swoimi i wtedy przeszedł ją dreszcz, dosłownie jakby kopnął ją prąd, ale tak delikatnie jak to czasem bywa gdy dotknie się kogoś lub czegoś co jest naelektryzowane. Na sekundę przestała oddychać i szybko cofnęła rękę, w tej chwili jej wzrok z chłodnego i wyniosłego zmienił się diametralnie. Zdezorientowanie to najlepsze słowo opisujące jej wyraz twarzy. Informacja, że mężczyzna zajmuje się umarlakami trochę nią wstrząsnęła, w sensie... że ma aż tak bliski kontakt z trupami, no i to uprzejme acz dobitne oznajmienie, że ma spadać też zrobiło swoje. Wbiła oczy w jego plecy kiedy ruszył do drzwi i stała tak oniemiała kilka sekund. Musiała potrząsnąć głową by wyrwać się z otępienia. Nikła smuga światła dziennego wpadła przez niedomknięte drzwi wprowadzając do wnętrza trochę tajemniczości. Uwielbiała obserwować światło, to wedle niego pracowała w swoim zawodzie, wszystko musiało się zgadzać jeśli chodzi o kąty padania światła.
Wyszła za Theo. Palił... Ale cholernie do twarzy było mu z tą fajką w ustach, no i w tej skórzanej kurtce wyglądał tak dobrze, że już chyba lepiej się nie dało. Wyglądał na takiego typowego badboy'a a Winnie zawsze do takich ciągnęło.
- Wybacz, że zabrałam ci aż kwadrans Twojego cennego czasu. Mimo wszystko dziękuję za pomoc.- powiedziała spokojnie, chodź głos jej lekko zadrżał. Modliła się w duchu i przekonywała samą siebie by przypadkiem się nie odwrócić i nie spojrzeć na mężczyznę. A tak bardzo chciała jeszcze raz rzucić na niego okiem! Przez tyle lat był jej obojętny i karmiła się jedynie strzępkami informacji jakie do niej docierały z domu, a teraz... Wcale taki obojętny jej nie był. Cholera, nie potrzebnie wracała, mogła zlecić wszystkie roboty zdalnie i przyjechać na pogrzeb i wrócić do miasta. Wytrwała, nie odwróciła się tylko szybkim krokiem udała się do swojego samochodu, z piskiem opon ruszyła spod Domu Pogrzebowego, mało nie rozjeżdżając śmietnika. Jeśli chodzi o prowadzenie auta nie była w tym mistrzynią, ale jeśli chodzi o motor, to sprawa wyglądała trochę inaczej.

zt x2

Theodore Callister
powitalny kokos
nick
ODPOWIEDZ