about
Prowadzę rodzinną winnicę i próbuję wybaczyć Baby, która w końcu wyznała mi prawdę.
006
James już dawno zrzucił z siebie marynarkę i kamizelkę, a koszulę miał rozpiętą do połowy. Rękawy podwinął, bo słońce rozpuszczało każdą komórkę jego ciała. Upił kolejny łyk wina i spojrzał na Foggiego i Marceline:
- Nie mówiłem wam, ale pewnie już wiecie. Na farmie znaleźli wczoraj trupa. – Spojrzał na nich, czekając na ich reakcje. Wy Lorne Bay nic nie jest tajemnicą. Nie mniej jednak od wczoraj niekoniecznie mogli jeszcze coś usłyszeć w tej sprawie. Znalezienie ciała nie było niczym przyjemny, ale on sam miał alibi i sprawny monitoring. Liczył na to, że Ruth ogarnie szybko sprawę, bo policja ciągle przebywając na terenie, przywoływała za dużo wspomnień: - Ta ziemie jest chyba przeklęta. – Skrzywił się i znowu przyłożył butelkę do ust, upijając kolejną porcję wina.
Marceline Rockwell & Foggy Rockwell
about
nie potrafiąca usiedzieć na tyłku graficzka zajmująca się głównie reklamą i PRem; kolejny raz wróciła do miasta po latach włóczenia się po świecie
Nigdy nie pogodziła się w pełni z wydarzeniami sprzed ośmiu lat - pożar stał się wymówką, motorem napędowym do wyjazdu z miasta. Pięć długich lat włóczyła się po świecie, wracając tu dwa razy do roku - na Boże Narodzenie i w rocznicę śmierci rodziców - tylko dla nich, dla braci stanowiących teraz jedyną jej jedyną rodzinę, na której mogłoby jej jeszcze zależeć. Tęskniła za nimi, dlatego od swojego powrotu starała się poświecić im więcej czasu niż wcześniej, próbując w ten sposób nadrobić stracony czas. Nawet jeśli czasem zdarzało się być im nadopiekuńczymi dupkami, którzy próbowali zastąpić jej ojca, zapominając, że to oni uczyli ją jak sobie radzić w życiu na długo przed pożarem, który stał się rodzinną tragedią Rockwellów.
Nie przejmując się dość prawdopodobną zmianą koloru beżowej marynarki i materiałowych spodni, rozsiadła się na schodach, podpierając się przedramionami na wyższym stopniu nieopodal grobu matki. Wyciągała szyję w stronę słońca starając się nieco bardziej opalić bladą skórę, przysłuchiwała się uważnie rozmowie pomiędzy braćmi z zamkniętymi powiekami dopóki z ust najstarszego z rodzeństwa nie padło słowo klucz:
- Trupa? - zamrugała kilkukrotnie i przeniosła wzrok na Jamiego, unosząc do ust butelkę wina, z której pociągnęła solidny łyk alkoholu. - Jakaś świeża sprawa czy raczej powinni wzywać archeologów na wykopaliska? - zapytała, usilnie próbując powstrzymać się od śmiechu - w końcu każde z nich pamiętało policjantów pracujących w winiarni po pożarze - poza tym połowa lokalnego komisariatu błąkająca się po jego ziemi i chociażby tracenie czasu na składanie zeznań było marną przyjemnością. Jednak nie wytrzymując dużo dłużej, gdy padło coś o przeklętych gruntach, z jej gardła wyrwał się zduszony śmiech. - Klątwa Rockwella za tę zautomatyzowaną produkcję i te wszystkie maszyny bezczeszczące jego ziemię... To na pewno to, mówię ci - rzuciła wyraźnie rozbawiona, czując jak wino rozlewa się w jej ciele przyjemnym ciepłem… Gryząc się w język dopiero wtedy, gdy poczuła na sobie karcące spojrzenie braci. Może nie powinna żartować z ojca - w końcu o zmarłych mówiło się dobrze albo wcale... Ale kto miałby zrozumieć jej żarty lepiej niż rodzeni bracia?
Jamie Rockwell & foggy rockwell