19 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
lecz jak orfeusz poznałem życie po stronie śmierci, błękitnieją mi twoje na zawsze zamknięte oczy
Dowiedziono tego raz jeszcze – Elijah Johnston był niezwykle bezużyteczną jednostką.
Nie dlatego, że taki już się urodził. Skąd. Właściwie, był w jego życiu czas – raczej krótszy niż dłuższy, choć Stara Johnstonówna pewnie własną piersią broniłaby przekonania, że czas ten wcale jeszcze nie dobiegł końca – w którym tlić musiała się jakaś skromna, tląca się ledwie żywym ogniem iskierka nadziei na to, że będą z niego ludzie. Bo czytać nauczył się szybko, bo dodawanie było nietrudne, bo mama była strasznie dumna, kiedy przyniósł do domu pierwsze A z plusem, bo był to przecież absolutnie niepodważalny dowód niezwykłej inteligencji. Pędzący nieubłaganie czas przypomniał jednak o tym, skąd właściwie brało się stwierdzenie, że nadzieja jest matką głupich. Szybko okazało się, że ranga zawodowego nieużytka było jedyną, którą realnie można było piastować, gdy było się nie tylko nastolatkiem z małego miasta, ale też nastolatkiem pozbawionym jakichkolwiek ambicji. I tak, owszem, można było szukać jakiegoś remedium na rzeczoną dolegliwość pod postacią absolutnej niezdolności do czynienia jakiegokolwiek użytecznego dobra – można było zmuszać się do rzeczy, których się nie lubiło (tak jak wtedy, gdy na równe trzy miesiące Elijah dołączył do szkolnej drużyny pływackiej; były to najgorsze trzy miesiące jego szkolnego życia), można było ustanawiać realistyczne cele (do tego nigdy nie miał wielkiego talentu), no i wreszcie można było otaczać się tymi ludźmi, którym nie brak było ambicji i odwagi aby sięgać po to, czego naprawdę chcieli. To ostatnie było w zasadzie jedynym, co Elijah gotów był dla siebie zrobić, choć podobne decyzje towarzysko-społeczne dość ciężko przypisać było rzeczywistej chęci stania się lepszą, bardziej pracowitą osobą. Nie, nie tego chciał. Własną potrzebę zarobienia na pełne poszanowania czy podziwu spojrzenia porzucił już dobrą dekadę temu, bez gorzkiego żalu przyjmując posadę tej osoby, na którą patrzyło się – o ile w ogóle – co najwyżej z litością. Nie zmieniało to jednak faktu, że nawet będąc tak ekstremalnie nieudanym egzemplarzem młodego człowieka, Elijah zdawał się wciąż niezmiennie przyciągać tych, którzy z rozczarowaniem identyfikować się nie mogli. Było ich wielu, kolejni bardziej zasłużeni i utytułowani niż poprzedni, a pośród nich – Lisbeth.
Nigdy nie wiedział, jak to właściwie z nimi było. Czy utrzymywali kontakt dlatego, że było im w ten sposób wygodnie, czy rzeczywiście łączyło ich coś więcej, niż zabarwiona milczącą akceptacją przychylność. Nie miał też pojęcia, skąd brała się w nim potrzeba, aby raz na jakiś czas, całkiem regularnie, rzeczony kontakt odmawiać. Nie chodziło przecież o towarzystwo. Jeśli była jedna rzecz, którą Elijah potrafił, to było to znajdywanie sobie ludzi, którymi mógłby otoczyć się na chwilę czy dwie. Nie wiedział więc też skąd właściwie brała się w nim potrzeba, aby raz na jakiś czas wyrywać ją ze świata wielkich ambicji, dalekich celów i wielkiej presji – ta sama potrzeba, która kazała mu dziś wyciągnąć ją z domu po raz kolejny.
- Parostatkiem w piękny rejs, statkiem na parę w piękny rejs – zaświergotał na powitanie, nie dokładając zbyt wielu starań w to, aby zamaskować przebijającą się ponad pozorowaną wielką radość ironię. Nie, żeby się nie cieszył. Bo cieszył się. Naprawdę cieszył się, że jednak przyszła, więc z lekkim uśmiechem przemykającym przez twarz, dłonią zaraz wskazał na puste miejsce na murku, który – nawet jeśli niespecjalnie wyględny – miał zapewnić ich dwójce wyjątkowo przyjemny widok na rozpościerający się przed nimi port. – Kąpielowy kostium włóż i na pokładzie ciało złóż – zażartował bez nadmiaru przekonania, jakby naiwnie licząc, że miało to stanowić jakąkolwiek przyzwoitą zachętę. Trudno było się tej wyraźnej nieudolności dziwić, wszak w zasadzie wszystko to, cała ta samozwańcza próba bycia dobrym wpływem (jak niby można było być dobrym wpływem, gdy tak dosłownie zapraszało się na mitrężenie cennego czasu na robienie absolutnych głupot...?), było absolutnie poza spektrum jego możliwości. Dużo łatwiej byłoby mu trwać w swojej dotychczasowej bezużyteczności, po prostu biernie być, dokładnie tak, jak miał to w zwyczaju, ale wciąż od nowa zaczynała ciążyć myśl, że nie dość, że kradł jej cenne minuty, to w dodatku nie potrafił zapełnić ich niczym, co nie było jakkolwiek interesujące. W końcu jednak zawiesił broń, widocznie decydując się ostatecznie zrezygnować z nieszczególnie udanych prób wodzirejstwa, zamiast tego odchylając się lekko, aby w ciszy zmierzyć Lisbeth uważnym spojrzeniem, zupełnie jakby doszukiwał się w jej mimice czy posturze wyraźnego sygnału, że już teraz miała go serdecznie dość. Miała pełne prawo mieć. Usta opuściło kolejne westchnienie, wzrok pomknął zaś miękko w stronę kołyszących się lekko na falach łódek. – Dziadek bosmanem był na tym statku, wśród majtków wzbudzał wiecznie strach – odezwał się po znacznej chwili milczenia, mrużąc lekko oczy, które zmęczone intensywnym popołudniowym słońcem odmawiały posłuszeństwa. – Krzyczał, aż drżały na brzegach kwiatki, cała załoga stała w łzach – wyjaśnił, dopiero teraz przenosząc wzrok z powrotem na usadzoną już obok Lisbeth. Nie miał pojęcia, na ile naiwna z jego strony była najszczersza wiara, że po tej karykaturze radosnego wstępu do spotkania w jego wykonaniu, zechce podzielić się z nim absolutnie czymkolwiek na własny temat, ale wciąż pielęgnował w sobie przekonanie, że te całkiem okrężne, paskudnie durne zaczepki miały szansę być dużo skuteczniejsze niż bezpośrednie pytanie. Wszystko dobrze?
Chociaż może tego wolał nie wiedzieć.

Lisbeth Westbrook
ambitny krab
żuczek
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
6.
Ubrania

Nigdy nie uważała siebie za kogoś wartościowego, kto w oczach innych mógłby stanowić pewnego rodzaju autorytet. O wiele przyjemniej byłoby chełpić się swoją determinacją, wytrwałością w zdobywaniu celów, ale niestety znała swoją osobę aż za dobrze, by wiedzieć, że jej miłość do gimnastyki ukierunkowana była głównie tym, że nie miała wielu innych perspektyw. Była zamkniętym na świat dzieckiem, zbyt nieśmiałym, by zdobyć dla siebie przyjaciół i pogodzonym, z tym co ma nadejść, by jakkolwiek próbować to zmienić. W sporcie czuła się jednak, jakby to jej niezbyt opiewające w rewelacje życie miało większy sens. Zabawne... na co dzień najnormalniej w świecie bała się ludzi, kryła przed nimi, nie rozmawiała z nikim, chowała się pod czapkami i bluzami, ale gdy była na zawodach, nie przeszkadzało jej to, ile osób na nią patrzy. Może dlatego, że wówczas, stojąc na scenie z atrybutami gimnastyczki była kimś, mała coś do zaoferowania i pokazania, a poza tą sceną? Była jedynie nudną Lisą... nie znającą się na nowoczesnej muzyce, z kiepskim poczuciem humoru, zbyt dosłownie podchodzącą do każdej kwestii, bez cienia młodzieńczej werwy, jakby urodziła się zbyt stara by złapać z rówieśnikami kontakt, a przy tym zbyt niedojrzała emocjonalnie, by dorośli brali ją na poważnie. Wszystko było w niej nie tak, poza tą jedną pasją, jaką był sport, więc w nim znajdywała schronienie, ale z perspektywy lat docierało do niej, że na dłuższą metę taki sposób bycia odbije jej się czkawką. W przeciągu ostatniego roku wiele więc się zmieniło. Popełniła trochę błędów, jak wtedy, gdy zadurzona w starszym od siebie mężczyźnie, próbując robić mu na złość poszła na kilka imprez, tylko po to by pokazać, że może, bo przecież potrafi się bawić, jak inne dziewczyny. Nie potrafiła. Jedyne co z tego miała, to nałóg tytoniowy, który został jej do teraz i mimo, że była w tym podejściu odosobniona - jej samej on nie przeszkadzał. Wolała to mimo wszystko ukrywać, nie martwiąc innych ani tym, ani innymi problemami, a dodatkowo, by samej sobie zamydlić oczy, udowadniając, że odbija się od przysłowiowego dna, nie odwoływała tak często spotkań z ludźmi, którzy jeszcze chcieli się z nią spotykać. Kiedyś bardzo często szukała wymówek, teraz łapała się na tym, by samej sobie zabraniać podobnych wybiegów. Nie chodziło o to, że nie chciała się z kimś spotkać, a właśnie o jakiś absurdalny strach. Ten nawet dzisiaj się pojawił, chociaż wiedziała, że Elijah nie jest kimś, kto w jakikolwiek sposób mógłby jej zagrozić... chodziło raczej o to, że bała się momentu, w którym zobaczy w oczach drugiej osoby rozczarowanie. Nic jej tak nie przerażało. Myśl, że ktoś mógłby uznać będąc przed nią, że żałuje czasu, jaki zmarnował na jej osobę. Nie mogłaby mieć nikomu takiemu tego za złe, ale próbowała w ten sposób nie postrzegać każdego spotkania.
Na to jego dość osobliwe powitanie skinęła mu tylko głową, nie wiedząc co ma powiedzieć. Nigdy nie była zbyt rozmowna i to też był jej błąd. Miała tą swoją chłodną minę i w połączeniu z jej milczeniem, ludzie bardzo szybko przypinali jej mylną łatkę chłodnej i wyrachowanej dziewuchy.
- Gdybyś mi powiedział, że mam założyć strój, to bym założyła - mruknęła w odpowiedzi na jego kolejne słowa, trochę się gubiąc w tym do czego Elijah zmierzał. Trochę też go okłamała, bo po tym, jak ostatnio ubrała kostium tylko po to, by zaraz słyszeć pełne przerażenia komentarze, wątpiła, aby szybko miała sobie pozwolić na ten rodzaj ubioru ponownie. Dobrze więc, że przyjaciel jednak nie uprzedził jej, że miałby ochotę na jakiś rejs, czy coś w tym stylu. Usiadła sprawnie na wskazanym przez niego murku i poprawiła czapkę z daszkiem, jaka zdobiła jej głowę, zapatrując się na moment w czubki swoich butów. Stresowała ją na pewno zbliżająca się Olimpiada i stale uciekała do niej myślami, poza tym i bez tego w jej życiu wydarzyło się ostatnio kilka małych katastrof. Dobrze więc, że Elijah skupiał raz po raz na sobie jej uwagę, tak jak teraz, gdy pod naporem jego słów spojrzała w kierunku łódek. - Serio? - podchwyciła, jak zawsze nie posługując się jakimś szczególnie wyszukanym językiem. - Trudno mi sobie wyobrazić, żeby twój dziadek był aż taki przerażający - nie chciała go urazić, ale jakoś jej to nie do końca pasowało. Nie mniej jednak, pewnie znając takiego krzykacza, sama by się popłakała, jak ta jego załoga. - Nie mogłabym służyć na statku... to musi być okropne, co? Być zamkniętym z grupą ludzi na okręcie i żyć w świadomości, że w razie czego, gdy to wszystko ciebie przerośnie, nie będziesz miał dokąd uciec - dodała ciszej, nadal patrząc na kołyszące się łódki. Podciągnęła jedną nogę do klatki piersiowej, piętą zahaczając o murek, tak by brodę mogła wesprzeć na kolanie dla własnej wygodny. Ucieczki były jej specjalnością, w warunkach, w których nie miałaby na takową szans, na pewno długo by nie przetrwała.

elijah johnston
19 yo — 174 cm
Awatar użytkownika
about
lecz jak orfeusz poznałem życie po stronie śmierci, błękitnieją mi twoje na zawsze zamknięte oczy
- Serio – potwierdził krótko, czemu towarzyszyło pospieszne wzruszenie ramion. – Był też alkoholikiem, prostakiem i paskudną szują. Nie wiem, czy moja mama nienawidziła kogoś bardziej niż jego – zaledwie krótka chwila milczenia dzieliła to wyznanie od wcześniejszej zgody, a mimo dość przykrej natury tematu, nic w postawie, tonie głosu czy nawet mimice Johnstona nie wskazywało na jakąkolwiek emocjonalną niewygodę. W rzeczywistości sylwetka dziadka nie była mu nadto bliska, podobnie zresztą jak sama idea męskiej postaci autorytetu w ogóle. Wyglądające zza przymrużonych powiek spojrzenie, dotąd tak wytrwale wbite w sylwetkę bujanego ciepłym wiatrem morza, na moment przeniosło się z powrotem na Lisbeth. Krótki, moment był krótki; zupełnie jakby nawet Elijah, tak dziwnie w swoim postrzeganiu ludzi rozlazły i niejednoznaczny, rozumiał, że każdy z tych zrywów ciekawości był zbyteczny, generujący to niechciane poczucie, że gdy mówiła, coś o niej myślał. Nie myślał. Nie tak, przynajmniej. – Czy ja wiem? – podłapał, przeciągając się odrobinę, nim nawet mocniej odchylił się na murku z zamiarem zmierzenia każdego z portowych statków wyjątkowo uważnym spojrzeniem. – Może ma to swój urok – wyrzucił z siebie w końcu, gdy cisza, na podobieństwo kołnierza sztywnej koszuli, niespodziewanie zaczęła uwierać. Sam nie wiedział, dlaczego. Nigdy nie obawiał się milczenia, nie czuł się też w obowiązku, aby w przypadku tych wcale nie tak rzadkich niezręczności być tym, który ją przerywa, z nieprzyzwoitą ulgą i zadowoleniem zrzucając tą odpowiedzialność na tych, którym – w przeciwieństwie do niego – wydawało się, że ich głosy są warte cudzego czasu. – Symbioza obligatoryjna. Nie ma czasu ani przestrzeni, żeby myśleć. Po prostu działacie. Ze sobą i obok siebie, bo tak dyktuje natura, tak musi być – skwitował, w zastanowieniu przechylając lekko głowę i pozwalając spojrzeniu zawisnąć gdzieś pomiędzy ciemną tonią wody a rozmywającym się horyzontem. Rozumiał perspektywę Lisbeth lepiej niż doskonale, choć w jego postrzeganiu to nie brak fizycznego toru ujścia dyskomfortu był w całej niezbyt idyllicznej wizji podróży statkiem najstraszniejszy. Rozumiał też zaskakującą, zawsze przemożną potrzebę ucieczki – choć zawsze otaczał się ludźmi, zawzięcie unikając konfrontacji z własnymi nachalnymi myślami, do perfekcji opanował sztukę zostawania samemu nawet wtedy, gdy siedzieli też obok. A więc wiedział, zdawał sobie sprawę doskonale, dlaczego wydawało się to dziwne, trudne. – Nie, żebym chciał pracować na pokładzie. Nie daj Boże wdałbym się w dziadka. – Żart, choć skrajnie koślawy i nieporadny, wydawał się w obliczu wkradającej się pomiędzy słowa ciężkiej myśli najsłuszniejszym posunięciem. Nie byłby kompletny, gdyby nie towarzyszył mu uśmiech, choć nie najszerszy i najbardziej promienny, to bez wątpienia najzwyczajniej w świecie szczery, posłany Lisbeth z chwilą, w której przypadkowo skrzyżowali spojrzenia.
- Jak się czujesz? – Pytanie padło niezapowiedziane, a jedynym, co czyniło je na miejscu był tak naprawdę ton, szalenie swobodny i niezobowiązujący, który Elijah na jego potrzebę przyjął. Nigdy nie rozumiał, jak właściwie prowadziło się podobne konwersacje, jak podejmowały się tematy, które nie były trywialnie proste, ale zwłaszcza teraz, wiedząc, jak wielkimi krokami zbliża się wydarzenie, które przyświecało setkom godzin treningów i niebotycznej ilości włożonego w nich wysiłku, musiał pytać. Jakiś przebłysk zdrowego rozsądku nakazał spróbować z należytym dystansem podejść do wszystkiego tego, co nastąpić miało już po tym pytaniu, wszak nie od dziś znał milczącą naturę Westbrook. I tak jak nigdy nie była ona dla niego kłopotem ani jakimkolwiek utrapieniem, tym bardziej, że trwanie we współdzielonej ciszy rozciągało się na osi czasu tej znajomości praktycznie od samego jej początku, tak cicho – i być może nawet odrobinę naiwnie, niepotrzebnie – liczył, że odpowiedź nie zamknie się w zabarwionym prostym kłamstwem "w porządku". Też tak mówił. Zawsze było dobrze, w porządku, czasem też całkiem spoko, bo tylko tak nieskomplikowanym komunikatem można było bronić się przed poczuciem rozczarowania tym, że żyło się życiem tak obrzydliwie przykrym, że zatracało się zdolność okazjonalnego zdobywania się na choćby i odrobinę uczciwości. Nawet wobec samego siebie.

Lisbeth Westbrook
i najmocniej przepraszam za ogromną obsuwę
ambitny krab
żuczek
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Być może rewelacje, jakie padły już na początku tego spotkania powinny obudzić w niej jakieś żywsze relacje, może oburzenie, a może ekspresyjnie okazaną ciekawość, której towarzyszyłoby dopytywanie o szczegóły związane z dziadkiem Elijaha. Ona jednak pokiwała po prostu głową, jakby powiedział coś typowego dla spotkań ludzi w ich wieku. Z jednej strony zła była na siebie, że nie potrafi dać czegoś więcej, że brakuje jej energii i otwartości, jaka dla młodych dziewczyn jest charakterystyczna, ale chyba za długo w tym wszystkim tkwiła, by liczyć jeszcze na jakieś zmiany. Dziwiła się tylko tym ludziom, którzy z niej jeszcze nie zrezygnowali, nawet jeśli jednocześnie nic tak jej nie przerażało, jak myśl, że mogłaby kogoś stracić... garstka bliskich i tak wydawała się żałośnie nieliczna w porównaniu z paczkami przyjaciół, jakie czas widziała na mieście, a do jakich sama nigdy nie miała wstępu.
-Trochę to przerażające... nienawidzić swojego ojca - tyle jeszcze wykrzesała i nie było to trudne, bo chociaż miała wrażenie, że Johnstona wcale jej zadnie nie obchodzi, to po prostu wypowiedziała na głos swoje szczere myśli, niedługo szukając odpowiednich słów. Sama miała dobry kontakt z rodzicami, akceptowali ją, mimo tego, że najpewniej woleliby widzieć w niej córki podobne do tych, które przyprowadzali czasem ich znajomi na jakieś towarzyskie spotkania. Lisa wówczas pozostawała cicho, chowając się po kątach i znając swoje zamiłowanie do takiego skrywania się przed otoczeniem, nie mogła teraz towarzyszyć Elijahowi w poszukiwaniu uroków pracy na jednym statku. Mimo to wysłuchała jego opinii, trochę tylko marszcząc czoło, gdy używał słów, jakich ona w swoim ograniczonym słowniku nigdy by nie odnalazła. - Chyba więc jestem jakimś wynaturzeniem - też chciała zażartować, ale nigdy nie było jej to mocną stroną. Kiedy przywdziewała na twarzy uśmiech, od razu pojawiało się też uczucie zażenowania, jakby sięgała po emocje, które nie są dla niej dostępne, oszukując nie tylko siebie, ale i otoczenie. Cieszyło ją więc na swój niechlubny sposób, że i Elijah w tych swoich żartach nie był mistrzem, pewnie dlatego tak dobrze czuła się w jego towarzystwie. Nie dawał jej poczucia, że jakoś szczególnie odstaje. - I dobrze, wolę jak jesteś ze mną na stałym lądzie - podsumowała, a chociaż powinna opatrzyć te słowa serdecznym uśmiechem, czy może nawet zdobyć się na puszczenie oka, ona natychmiast opuściła spojrzenie, kryjąc się pod bezpiecznym daszkiem swojej czapki. Nie była mocna w takich wyznaniach i raczej rzadko sobie na nie pozwalała, więc często niesłusznie oskarżano ją o zadzieranie nosa. Sądziła więc, że tym swoim wyznaniem wyczerpała już na dzisiaj limit niepohamowanej szczerości, ale właśnie wtedy padło pytanie siedzącego obok chłopaka i chociaż zwykle kłamała w takich momentach jak z nut, ten jeden raz się zawahała. Może dlatego, że sama zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo źle się czuje... jak bardzo nie jest w porządku. Był ten jej wielki związek, w którym nie potrafiłaby się odnaleźć nawet gdyby Remigius był jej rówieśnikiem i pracował w budce z hot-dogami, Był tez ojciec, który nie potrafił zaakceptować tej relacji, starszy brat, któremu bała się o wszystkim powiedzieć. Była żałoba, której mimo wielu miesięcy nadal nie przepracowała. Jeszcze praca w Shadow, o której bała się powiedzieć bliskim. No i ta cholerna Olimpiada... treningi, spadek wagi, nad którą przecież panowała. Bo ona zawsze nad wszystkim panowała, ale czasem zwyczajnie... chciała, żeby chociaż na kilka chwil ktoś od niej zabrał te wszystkie kwestie, by mogła zaczerpną dwa, może trzy swobodne oddechy i znów wróciła do tego bagażu, ale po tej drobnej chwili wytchnienia.
- Nie wiem - skrzywiła się cała i zdała sobie sprawę, że rzeczywiście tak jest. Nie potrafiła tego lepiej określić, jakby się w tym wszystkim pogubiła i nie wiedziała nawet w którą stronę powinna zmierzać. Zerknęła na niego niepewnie, pocierając przy tym czoło, jakby ten zabieg wygładzający kilka nerwowych zmarszczek miał też ukoić jej myśli. - Czułeś się kiedyś tak, jakbyś na moment chciał wyjść ze swojego życia i stanąć obok? - zapytała, próbując przy tym nie myśleć, jak żenująco musiało to brzmieć. Po prostu czekała na jego odpowiedź, zaciskając jedną dłoń na materiale bluzy.

elijah johnston
Nic nie szkodzi <3
ODPOWIEDZ