26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Całe swoje dotychczasowe życie spędziła w głównej mierze w australijskim Melbourne. Można powiedzieć, że do Lorne Bay przyprowadziło ją serce - czuje, że musi odszukać jakichkolwiek śladów po bardzo bliskiej osobie.
#3

Upłynęło kilkanaście minut odkąd telefon Grace postanowił odmówić posłuszeństwa na dobre i wcale nie jest to jeden z tych licznych w dzisiejszym świecie przypadków, gdy tak łatwo przychodzi wydanie  osądu brzmiącego podobnie do Głupia dziewczyno, mogłaś pomyśleć przed wyjściem z motelu i naładować baterię. Adres zamieszkania starannie podyktowany przez nieznajomą, ciemnowłosą dziewczynę czy też od dziś siostrę Tuckera, został z niezwykłą starannością wprowadzony przez Ellsworth do uproszczonej, telefonicznej nawigacji. I rzeczywiście, ta wzorowo prowadziła ją przez spory fragment czasu, a brunetka posłusznie jak nigdy dostosowywała się do wszelakich komend wypowiadanych przez zautomatyzowany do granic możliwości głos, nakazujący jej skręcić w prawo, skręcić w lewo bądź pójść prosto. Lecz w pewnym momencie nawigacja zupełnie przestała reagować na jej kolejne kroki by w efekcie końcowym przestać reagować i na... Cokolwiek. Tak więc koszmarnie poirytowana licznymi próbami postawienia jej na nogi zatrzymała się pośrodku niczego i jedyne co w tym momencie posiadała, to tych kilkanaście liter, które sprawiały, że jej serce biło z szybkością kilkukrotnie większą niż miało to miejsce w normalnych okolicznościach, za każdym razem kiedy na nie spoglądała.
Absolutnie nie zdołała zapamietać trasy, która pozostała jej do przejścia choćby wizualnie i należy przyznać, że zupełnie nie przewidziała tak niekorzystnego dla niej biegu zdarzeń. Cóż, podobnie jak nie przewidziała wielu innych zdarzeń.
Właśnie dlatego od dłuższej chwili najzwyczajniej w świecie błądziła. W jednej sekundzie decydowała się na wybór wąskiej uliczki by w następnej energicznie odwrócić się na pięcie i diametralnie odmienić swoją decyzję. Na co dzień nie lubiła i nie miałam w zwyczaju przyznawać się do odczuwania tego rodzaju emocji, ale teraz musiała stwierdzić to sama przed sobą, głośno i wyraźnie - bała się. Nie pozostawiało wątpliwości to, że czuła jak wewnątrz niej wzbiera się fala zdenerwowania, a rosnący uścisk w gardle także nie mógł być pozytywnym symptomem.
Zachód słońca, w normalnych okolicznościach zasługujący na określanie wszelakimi epitetami wyrażającymi zachwyt, w tym momencie był tylko i wyłącznie zachodem słońca oraz miał niewątpliwie zwiastować, że lada moment zacznie się ściemniać by ostatecznie zapadła noc. Wizja ta w umyśle Grace natychmiast wywołała kumulację dość nieprzyjemnych scenariuszy. Była tu sama, nijak nie potrafiła określić swojego aktualnego położenia, a na horyzoncie póki co nie jawiło się nic co mogłoby przywodzić na myśl określenie "strefa zamieszkała".
Przez cały ten czas naznaczała podeszwami butów piaszczystą, dość szeroką ścieżkę. Zarówno po jej lewej jak i prawej stronie rozciągały się pola, które porośnięte były licznymi krzewami o barwie żywej zieleni, a ich ostateczna  powierzchnia wydawała się być tak ogromna, że nawet nie potrafiła dostrzec gdzie tak właściwie odnajduje swój koniec.
W tym momencie kroki Grace i żywiołowość pod żadnym pozorem nie były słowami spokrewnionymi i należało wskazać tylko jednego sprawcę takiego stanu rzeczy - ten dzień i właściwie kilka poprzednich nie przypominały nic innego jak najprawdziwszą emocjonalną kolejkę górską. Momenty ekscytacji przeplatały się z obawą, strachem, niepewnością.
Chwilowo nie posiadając jakiegokolwiek pomysłu na zmianę swojego dość kiepskiego położenia, ale jednocześnie nie umniejszało to jej determinacji w dążeniu do odnalezienia Tuckera, kroczyła przed siebie. I kiedy uszu Grace dobiegło echo czyjegoś głosu pobrzmiewającego w oddali, potraktowała je jako zwyczajne urojenienie. Jednak ten z każdą upływającą sekundą przybierał na sile, co było niepodważalnym zwiastunem, że ktoś się tutaj zbliża. W tym jednym momencie wszystkie zmysły Grace  uległy maksymalnemu wyostrzeniu rozpaczliwie starając się zlokalizować źródło owej rozmowy. Natychmiast się zatrzymała i nieco okręciła wokół własnej osi próbując dostrzec jakąkolwiek  postać. Będąc już niemalże pewną, że nie są to żadne halucynacje po raz pierwszy od dłuższej chwili poczuła szczerą radość. Sytuacja ta wydawała się być niczym wygrany los na loterii, w której stawką jest ogromna fortuna i drugiej takiej szansy mieć nie będzie.
Nagle na szczycie ścieżki pojawiły się dwie postacie.
- Przepraszam! - krzyknęła w ich kierunku choć przypuszczała, że musieli zauważyć ją już wcześniej. Znacznie przyspieszyła tempo niemal do nich dobiegając. Nagły, solidny przypływ adrenaliny musiał uzupełnić jej pokłady sił.
- Czy moglibyście mi pomóc?
powitalny kokos
-
mechanik vel twój ulubiony dealer — winfield's craft
30 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
i have no idea what i'm doing out of bed and so sober
TRZY.

Ostatnie tygodnie nie były łatwe, ale nie spodziewał się, że takie będą, nazwać go można różnie, ale nie był naiwny. Skłamałby jednak, gdyby powiedział, że wracając do domu nie towarzyszył mu cień nadziei, czy czegoś na jej kształt, że jednak… cóż, wraca do domu. Nie tego, który pamiętał, ale tego, który stworzył w swojej głowie ze strzępów dobrych wspomnień. Te zawsze, choć było ich niewiele, dotyczyły jego sióstr i mamy, gdy ta miewała lepsze dni… Sam nie wiedział, czy były do końca prawdziwe, lecz odtwarzał je w głowie jak starą kasetę. Strona A. Strona B. Jedna, by przypomnieć sobie jak szczęśliwi potrafili by razem, druga, by przypomnieć sobie wszystkie powody, dla których nie mógł wrócić, by mogły być tak szczęśliwe, nie tylko w przekłamanych wspomnieniach — bez długów, nie martwiąc się o to, czy starczy na wszystkie rachunki, nie zastanawiając się, co może poczekać kolejny miesiąc, cieknący dach czy zbita szyba w oknie na piętrze…
Dlatego odkąd wrócił, chwytał się każdej roboty, która znalazła się wokół domu. Potrzebował zająć czymś ręce i głowę, by nie myśleć o… niczym, naprawdę, nie chciał wracać myślami do tego, co wydarzyło się Melbourne setki kilometrów stąd... Próbował skupić się na tym, co tu i teraz, ale i to wydawało się trudne. Tutaj? Owszem. Teraz? Nie, nawet nie był blisko! Miał wrażenie, że utknął w Lorne sprzed kilku lat, zanim wyjechał, w końcu, jakby nic się nie zmieniło, prawda? Z tym drobnym szczegółem, że wszyscy, których wyjeżdżając zostawił za sobą, woleliby by był gdziekolwiek indziej, najlepiej po drugiej stronie kraju.

Nie miał pojęcia, że Melbourne, które opuścił, w postaci pewnej osoby było bliżej nim mu się wydawało…

Przepraszam! Czy moglibyście mi pomóc?
Normalny człowiek nie zignorowałby tych słów, zwłaszcza gdy padły z ust tak ślicznej dziewczyny, wyraźnie zagubionej, dodatku z obco brzmiącym akcentem. Normalny człowiek nie zwróciłby uwagi na wszystkie te szczegóły, ale Ci dwoje, nie, nie byli normalni, w wielu tego słowa znaczeniu. To ludzie, których nikt nie chciałby spotkać o tej porze na pustej drodze, z czego wyraźnie zdawali sobie sprawę. Wyraźnie czerpali jakąś dziwną satysfakcję, z tego, że ludzie, widząc ich, odwracali wzrok, a nawet przechodzili na drugą stronę ulicy. Tutaj? Na próżno szukać drogi ucieczki
Oczywiście, że pomożemy — odezwał się jeden z mężczyzn, gdy podeszli bliżej i zatrzymali się kilka kroków przed brunetką. Obydwoje, z rękami wbitymi głęboko w mieszenie spodni, obrzucili ją łapczywym spojrzeniem.
Zgubiłaś się, laleczko? — zapytał drugi, robiąc kolejny krok w jej stronę. Uśmiechnął się przy tym, choć bez cienia sympatii. Na myśl przywoływali wszystko, co najgorsze, lecz zdaje się, że nie zależało im na niczym innym, jak tylko zabawić się jej kosztem. Widząc strach malujący się na jej twarzy, widząc jak mimowolnie zaciska palce na ekranie telefonu, wybuchnęli śmiechem, na prędko przywołując przyjazną twarz. — Pomożemy! Znamy okolicę jak własną kieszeń, jak każdą kieszeń!
powitalny kokos
tj
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Całe swoje dotychczasowe życie spędziła w głównej mierze w australijskim Melbourne. Można powiedzieć, że do Lorne Bay przyprowadziło ją serce - czuje, że musi odszukać jakichkolwiek śladów po bardzo bliskiej osobie.
Jakie odczucia towarzyszą człowiekowi, któremu przez bardzo krótką chwilę wydawało się, że trzyma w dłoni los będący gwarancją zdobycia głównej nagrody w loterii, a tymczasem okazało się to być nieprawdą? Jakie odczucia towarzyszą człowiekowi, który już tę główną nagrodę w swoich myślach rozdysponował na wszelakie możliwe sposoby, a tymczasem jego plany i wizja spełnienia najskrytszych marzeń legła w gruzach?
Rozczarowanie? Smutek? Rozżalenie? Poczucie utraconej szansy? Złość? Bezsilność?
W tym momencie Grace nie musiała mierzyć się z żadnym z wymienionych stanów, lecz tliły się w niej zupełnie inne emocje wzbudzające równie duży dyskomfort.
Kiedy przyśpieszony chód, którym pokonała znaczną część odległości dzielącej ją od Australijczyków ustał, wreszcie mogła objąć wzrokiem całe ich postury. Niestety nie była to ta wyjątkowa chwila, która wniosła jeszcze więcej światła i jeszcze więcej szczęścia do całej historii, wręcz przeciwnie. Wystarczyło bacznie obserwować wyraz twarzy ciemnowłosej - ten był niczym słońce, które ukazane zostało na filmie obrazującym cykl jego codziennego życia, od wschodu aż do zachodu, odtwarzanym teraz z wykorzystaniem maksymalnego przyspieszenia. Wschód - ekscytacja na widok "wybawicieli", kąciki ust unoszące się ku górze ; zachód - wszystko to zniknęło w przeciągu nic nieznaczącej sekundy, zdegradowane przez napięcie i zdziwienie.
- Tak... - odpowiedziała, lecz trudnym do stwierdzenia było czy brzmiało to jak zdanie twierdzące, czy może jak pytanie. Wydawać by się mogło, że Grace na moment utraciła całą pewność siebie, mimo że nieprzerwanie i nieustępliwie wpatrywała się w twarze mężczyzn starając się w ten sposób odczytać ich prawdziwe intencje. Nie ulegało wątpliwości, że byli rodowitymi mieszkańcami Lorne Bay jednak sposób w jaki do niej mówili nie miał absolutnie nic a nic wspólnego z chęcią niesienia pomocy strapionym, przyjaznym stosunkiem do świata i krystaliczną ludzką życzliwością. Z wielką mocą biła od nich oślepiająca arogancja i przekonanie o własnej sile, nie wiedzieć dlaczego. W normalnych okolicznościach pewnie nazwałaby ich prostakami, zwłaszcza po wypowiedzeniu symptomatycznego laleczko, ale niestety musiała nieco spuścić z tonu. A przynajmniej tak podpowiadały jej resztki zdrowego rozsądku. Choć... Czy tak naprawdę miała cokolwiek do stracenia?
- Kompletnie nie znam Lorne Bay, a koniecznie muszę trafić pod pewien adres. Mój telefon przestał działać i... Myślę, że to może być już bardzo niedaleko stąd, ale potrzebuję jakiejkolwiek wskazówki. - kontynuowała jednak bez trudu wdzierające się na pierwszy plan drżenie głosu świadczyło o tym, że była wyraźnie poddenerwowana. Jednocześnie sięgnęła do niewielkiej torebki przewieszonej przez ramię by po chwili wyjąć z niej nieco wysłużony już fragment papieru, któremu w natłoku myśli przyglądała się w ciągu dzisiejszego dnia setki razy.
- Sapphire River 340. To tam muszę trafić. Wiecie gdzie to? - po odczytaniu adresu z karteczki ponownie uniosła wzrok i zatrzymała go na poziomie nieznajomych sprawiając przy tym wrażenie zniecierpliwionej. - Nie szukam kłopotów, w porządku? Jedna mała wskazówka i już mnie nie ma... Laleczki. - i pomyśleć, że mogła teraz przemierzać opustoszałe tereny Lorne Bay w pojedynkę, co w obecnej chwili nie wydawało się być jednak tak złą perspektywą jak jeszcze kilkanaście minut wstecz. To, co działo się tu i teraz było niczym innym jak namacalnym odzwierciedleniem słów "Z deszczu pod rynnę", a przeczucie zamieszkujące umysł Grace podpowiadało jej, że pokornym, uroczym tonem i miłością do istot żywych zupełnie nic nie uda jej się tutaj wskórać. Miała ogromną nadzieję, że ukazując choć odrobinę charakteru, który przecież w niej nieustannie drzemał, uda jej się, jakkolwiek to nie zabrzmi, odnaleźć wspólny język z nieznajomymi...

I jeszcze dziś sprawić, że spełni się to, o co tak gorąco prosiła przes ostatnie miesiące - by mogła choć jeszcze jeden raz stanąć twarzą w twarz z Tuckerem.
powitalny kokos
-
mechanik vel twój ulubiony dealer — winfield's craft
30 yo — 191 cm
Awatar użytkownika
about
i have no idea what i'm doing out of bed and so sober
Okoliczni mieszkańcy znali tych dwoje, a nawet jeśli było inaczej, wiedzieli w jakim towarzystwie się obracają i do czego są zdolni… Większość ludzi odwracało wzrok, ale byli i tacy, którzy poważyli się zwrócić im uwagę, o wyrzucony pod nogi wciąż tlący się niedopałek papierosa czy samochód zaparkowany na chodniku, który uniemożliwiał przejście. I dość prędko przekonywali się o przykrych tego konsekwencjach, w postaci wybitej szyby w samochodzie czy przebitych opon. To nie był oczywiście szczyt ich możliwości, to ledwie wybryk nic więcej, podyktowany chęcią uprzykrzenia życia drugiej osobie i przypomnienie, że nie warto zadzierać z kimś, komu wybicie przedniej szyby cegłówką przychodzi z taką łatwością i sprawia tyle samo przyjemności, co uświadomienie pełnego nadziei posiadacza losu, że zwycięzcą loterii został kto inny.
Tak właśnie musiała wyglądać, gdy tylko podeszła bliżej, a żółtawe światło pobliskiej latarni oświetliło mężczyzn i malujące się na ich twarzach zamiary. O tak, mieli je wymalowane na twarzach, choćby nie wiem jak się starali by je ukryć, wbrew temu co mówili, nie trudno było zgadnąć, że nie mają najmniejszego zamiaru jej pomóc.
To dobrze, że na nas trafiłaś — powiedział jeden z mężczyzn, kiwając głową, jakby dla potwierdzenia swoich słów, na co drugi od razu odpowiedział tym samym, choć z wyjątkowo paskudnym śmiechem. Podczas gdy pierwszy jeszcze starał się sprawiać jakieś pozory, spoglądając na brunetkę spod zmarszczonych brwi, jakoby zmartwiły go jej słowa, drugi stał z boku, z rękami wbitymi głęboko w kieszenie spodni i spoglądał na swojego towarzysza, jakby czekał na jakiegoś rodzaju znak.
Sapphire River, o tak... 340, mówisz? — Mężczyźni wymienili porozumiewawczo spojrzenia. Na moment zapała cisza, choć sprawiali wrażenie, że w przeciągu tej krótkiej chwili zdążyli odbyć między sobą całą rozmowę, bo gdy po chwili zwrócili spojrzenia na stojącą przed nimi brunetkę, zniknęły i pozory, które tak nieudolnie starali się zachować. Laleczki. Oboje wybuchnęli śmiechem, gdy odparowała im tym samym, ale nie śmiali się długo, bo nagle spojrzenie jednego z mężczyzn spoczęło na torebce, z której przed chwilą wyciągnęła kawałek papieru. — Portfel i telefon — powiedział, tym razem bez cienia wesołości w głosie, ale w momencie zdał sobie z tego sprawę — a może to na widok jej miny — bo przywołał na twarz uśmiech, jakby grzecznie prosił. — No dalej, nie ma nic za darmo!

W między czasie, zaledwie ulicę i kilka domów dalej, Tucker zszedł z drabiny opartej o boczną ścianę domu, uznając, że wystarczy na dziś… Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej paczkę papierosów, w której — obok starej zapalniczki — tkwiły dwie ostatnie sztuki… Nie ma nic za darmo! Jeśli miał zostać, musiał swoje odpracować, a przynajmniej tyle, by jego powrót przyniósł więcej pożytku niż szkody.
Nie miał pojęcia co miało się zaraz wydarzyć, nawet tchnięty jakimś przeczuciem — mniej lub bardziej prawdziwym — nie był w stanie się na to przygotować, a miał w głowie dziesiątki, jeśli nie setki, scenariuszy, które jednak, zgodnie z jego życzeniem, nigdy nie miały się urzeczywistnić. Grace Ellsworth miał wieść szczęśliwe życie w Melbourne, tysiące kilometrów stąd, z dala od niego, co bez wątpienia stanowiło warunek jej szczęścia. A mimo to… była tutaj, tuż za rogiem, nieszczęśliwa jak nigdy wcześniej w życiu.

Grace Ellsworth
powitalny kokos
tj
26 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Całe swoje dotychczasowe życie spędziła w głównej mierze w australijskim Melbourne. Można powiedzieć, że do Lorne Bay przyprowadziło ją serce - czuje, że musi odszukać jakichkolwiek śladów po bardzo bliskiej osobie.
Z tym, że w dzisiejszym świecie "Nie ma nic za darmo" nie trzeba było Grace Ellsworth dobitnie i długo zaznajamiać. Wszak sama doskonale była tego świadoma, o wiele wcześniej nim na jej drodze stanęło dwóch miejscowych lekkoduchów, którzy zapragnęli wieść życie przepełnione adrenaliną i wiecznym poszukiwaniem odpowiedzi na pytanie "Czy to już czas na pobyt w więzieniu, a może jeszcze nie?" I o wiele zbyt bardzo jak na zaledwie dwadzieścia sześć lat życia.
Wystarczyło nazywać dom rodzinny Grace swoim domem przez chociażby miesiąc by przekonać się, że nic nie jest bezinteresowne, wszystko jest na sprzedaż i wcale nie mowa tutaj o tym, co zmaterializowane i możliwe do uchwycenia dłońmi.
Bezinteresowna nie była chociażby przyjaźń. Przyjaciółmi jej rodziców nigdy nie były osoby, które, jak z definicji relacji tej powinno wynikać, pragnęły dla nich wszystkiego co najlepsze w świecie, były dla nich zawsze, gdy tego potrzebowali. Nie, określali się tym mianem tylko i wyłącznie dlatego, że łączyły ich wspólne interesy, wspólne robienie szmalu, drogie alkohole przynoszone na wystawne imprezy i fałszywe do szpiku kości uprzejmości. Grace była bardziej niż pewna, że gdyby komukolwiek z nich powinęła się noga, gdyby ktokolwiek z nich utracił status klasy wyższej (jak lubili siebie nazywać) na rzecz klasy średniej... Ta osoba nigdy więcej nie usłyszałaby radosnego stukania do swoich drzwi, nie wspominając o otrzymaniu jakiejkolwiek pomocy.
A miłość? Najgorsze w tym wszystkim było to, że i ona według nich miała swoją cenę. Miłość, która nie była wyrażana tym jak ogromne ciepło okala serce za każdym razem, gdy patrzysz na tego człowieka; miłość, która nie była wyrażana siłą uśmiechu wywoływanego tylko przez tego człowieka.
Ceną miłości była zasobność portfela, posiadane nieruchomości, nieskalana przeszłość osoby, która miała na nią zasłużyć.
A Grace nie godziła się na taki świat.
Jednak ten postanowił po raz kolejny jej uświadomić, że jest tylko maleńkim, nic nieznaczącym pionkiem w tej grze i nie ma tutaj absolutnie nic do powiedzenia.
- Żartujecie sobie ze mnie, prawda? - rozbrzmiało po dłuższej chwili ciszy, a rozdrażniony ton brunetki rozdarł panujący wokół nich mrok. Jeśli dwaj mężczyźni, których imion nie znała i nie chciała poznać, wyobrażali sobie najbliższą przyszłość jako tą, w której Grace w pośpiechu i z widmem śmierci na horyzoncie oddaje im wszystko co posiada byleby tylko wyjść z tej sytuacji cało... To zdecydowanie nie był ten moment. Instynktownie i wyjątkowo mechanicznie dotknęła torebki przewieszonej przez ramienię by delikatnie przenieść ją na tylne obszary ciała tym samym nieco utrudniając nieznajomym ewentualny dostęp do swojej  własności. Podobnie było z ręką, w której niezmiennie tkwił telefon dziewczyny i która opadła teraz wzdłuż jej korpusu sprawiając, że ten przestał być aż tak bardzo łatwą zdobyczą jak wtedy gdy dłoń tą trzymała przed sobą. - Telefon i pieniądze za jedną małą wskazówkę? Jaką niby mam gwarancję, że w ogóle wiecie gdzie znajduje się miejsce, którego szukam? Dobrze, odpowiem za Was. Żadną, wy gnoje. Tak naprawdę nie macie pojęcia, prawda? - dodała z nieukrywanym rozgoryczeniem. Mogła oddać im wszystkie pieniądze jakie w tym momencie posiadała w torebce, kompletnie o to nie dbała i nie zależało jej na zachowaniu ich przy sobie. Jednak cały portfel, w którym mieściły się chociażby jej dokumenty? Nie, pod żadnym pozorem nie było o tym mowy. Jakie mieliby uzyskać korzyści z ich posiadania? Jedynym co przychodziło jej do głowy w tym momencie, to chorobliwa satysfakcja, którą przyniosłaby im możliwość przedarcia ich na pół bądź też bezwzględnego zdeptania na obecnie zajmowanej ścieżce. Nie mając najmniejszego pojęcia jak potoczą się jej dalsze losy w Lorne Bay, Grace nie mogła pozwolić sobie na taką stratę. Co jeśli na tyle niefortunnie, że jutro, pojutrze bądź za tydzień najlepszym rozwiązaniem okaże się być rezerwacja biletów powrotnych do Melbourne, a tymczasem utknie tu na dłużej?
- Kompletnie nie wyglądacie na osoby, którym mogłabym zaufać. Zdecydowanie bardziej na takie, które uciekną stąd bez słowa po zabraniu tego, czego oczekują. Pieprzyć takie interesy, przykro mi. - z odrazą i ogromną dozą obojętności wzruszyła szczupłymi ramionami tym samym starając się stworzyć pozory kompletnego braku zaangażowania i wyniosłości. Choć nieustannie udawało jej się utrzymać wyraz chłodu na twarzy, ta pod żadnym pozorem nie była odzwierciedleniem tego, co działo się wewnątrz Grace. A trzeba wiedzieć, że działo się tam naprawdę wiele i tylko szybkie bicie serca dziewczyny mogło równać się z tym jak ogromna burza to była.
- Postanowiłam, że jednak poradzę sobie bez Waszej pomocy. Miło było. - "bezpieczną" odległość, która wciąż dzieliła ją od Australijczyków postanowiła pokonać pewnym krokiem. Ruszyła przed siebie i nawet nie spoglądając w stronę mężczyzn starała się ich wyminąć. Powiedzmy sobie szczerze, szanse na powodzenie tej misji miały się jak jeden do tysiąca, lecz mimo to Grace modliła się w duchu by udało jej się dotrzeć do choćby najbliższej uliczki, gdzie ktokolwiek mógłby dostrzec, że jest w sporych tarapatach i jakkolwiek zareagować.
Bo czy możliwym było by tak bardzo nie sprzyjał jej los? Aż sama Grace nie mogła w to uwierzyć. Czy naprawdę nie mogła trafić na jakąś przemiłą staruszkę, która nie dość, że pogłaskałaby ją po ramieniu, to jeszcze zdążyła streścić pięćdziesiąt barwnych lat swojego życia?
powitalny kokos
-
ODPOWIEDZ