kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
xx styczeń 2021 xx
On chyba najzwyczajniej w świecie nie grzeszył rozumem.
Idąc, czuł jak woda przelewa mu się w trampkach, a pięty pluskają bezczelnie o wodę zebraną w krzywo wyciętych wkładkach. Cała ta świetlica była z czapy zupełnie; czemu on w ogóle uznał zapisanie tam Nullah za dobry pomysł? I dalej - czemu żadna z licznych (podobno) szarych komórek nie odezwała się ze wzniesieniem ognistego sprzeciwu, kiedy widząc pogodę za oknem i tak zgadzał się na to, żeby odprowadzić brata na zajęcia? Byłoby łatwiej, gdyby chłopiec nie zdążył już tak nakręcić się na spotkanie z kolegami, zresztą mieli na tych durnych zajęciach robić coś super - obserwowanie wylinek? Oglądanie liści pod lupą? Hector nie miał pojęcia, ale tak czy inaczej jego zafascynowany dogłębnie światem przyrody (po kim on to miał?) brat nie chciałby nawet słuchać o takiej opcji jak „nie pójście do świetlicy”; skubany wstał godzinę przed Hectorem, bo tak nie mógł się doczekać!
Pewnie wielu było takich rodziców, którzy uznali, że wobec komunikatów dudniących wszem i wobec o załamaniu pogody, wysłanie dzieciaków na zajęcia to zwyczajna głupota, a nawet jeśli nie - większość z tych złamasów pewnie mogła wyjść z pracy z każdej chwili, wsiąść do samochodu i podjechać po te swoje szczeniaki. Cóż, on nie tylko nie był rodzicem, ale też warunki zlecenia, które udało mu się cudem wyszarpać z gardła konkurencji, to jest montowanie piecyka gazowego jakiejś seniorce, która chciała być gotowa na zimę i poza tym słynęła z tego, że ładnie płaciła za prostą robotę, nie pozwalały mu na wyjście „tak po prostu” i „tak po prostu” zostawienie wszystkiego, żeby odebrać Nullah z zakończonych przedwcześnie zajęć. Kobiety, z którą przyszło mu rozmawiać przez telefon, zupełnie to jednak nie interesowało, bo ona nie będzie stała i mokła, ryzykując utknięciem w świetlicy na dobre kilkanaście godzin, jeśli ich podmyje - także Hector miał godzinę, po której (jak oznajmiła bez zająknięcia) wystawi chłopca na deszcz i będzie czekał na krawężniku.
Hector sam w swoim życiu dostatecznie dużo nasiedział się na krawężniku, czekając na rodzicielskie wybawienie; Nullah nie powinien musieć robić tego samego.
Przeprosił bardzo elegancko i wyczerpująco (a trzeba wiedzieć, że szczególnie nie lubił używać brata jako swojej wymówki czy też brać ludzi na litość tym, że akurat przypadła mu w życiu taka rola, że powinien się nim zajmować), ale kobieta i tak wydawała się wyjątkowo napuszona, także musiał wysłuchać tyrady o niesłowności, o złej referencji, o jaką z pewnością się dla niego postara, o niewdzięczności i sratytaty... nie wiedział, co dalej, bo zdążył już wyjść. Do domu kultury miał dobre pół godziny pieszo, ale miał nadzieję na to, że z pobliskiego przystanku uda mu się złapać jakiś autobus. Oczywiście, jako że nieszczęścia nigdy nie chodziły pojedynczo, zdążył zapomnieć, że jest weekend, co równało się z tym, że kursy odbywały się wyjątkowo rzadko i gdyby miał czekać na najbliższy przejazd, sterczałby na przystanku prawie godzinę, co było wyjątkowo bez sensu. To tylko deszcz, tak? Deszcz jeszcze nigdy nikogo nie zabił, choć kątem myśli zahaczył o fakt, czy aby na pewno zabezpieczył w domu wszystko odpowiednio, na wypadek ewentualnego podtopienia.
Pewnie nawet na tej płaszczyźnie nawalił. Ja pierdolę.
Chodził ostatnio z głową w chmurach, a to zawsze kończyło się niedobrze. Może to była jego pokuta - spacer w tnącym skórę deszczu, pod ostry wiatr, przez który na drugi dzień będzie miał spuchnięte migdałki. Materiał koszulki nieprzyjemnie lepił się do skóry, a z mokrych włosów woda ściekała po karku szeroką strużką. Był przemoknięty do suchej nitki, a przeszedł przecież ledwo kawałek. Kilka aut, które jechały w przeciwnym kierunku, minęło go w tempie zbyt szybkim na panujące warunki atmosferyczne. Ludziom zawsze odbijało, kiedy pogoda zaskakiwała - a zaskakiwała przecież rok w rok, paradoksalną rutyną. Zaraz w lokalnych wiadomościach będą trąbić o wypadkach i stłuczkach, co do tego nie miał pewności, choć pewnie żaden kanał w ich telewizorze nie będzie odbierał na tyle dobrze, żeby móc to przeczucie zweryfikować.
W pewnym momencie, jak na jakieś niezapowiedziane życzenie, na jezdni tuż przy jego boku zwolnił gwałtownie jakiś samochód. Spojrzał na niego kątem oka, z zawistną markotnością wykpiwając w myślach różowawy lakier. Bardziej nachalnie nie dało się wykrzyczeć, że jestem pustą laleczką z bogatego domu, a tę furę dostałam od tatusia na szesnaste urodziny. A jednak coś skłoniło go do tego, aby poświęcić pojazdowi jeszcze odrobinę uwagi i właśnie wtedy dostrzegł w kierowcy... kierowczyni znajome spojrzenie bystrych oczu i pragmatycznie zmarszczone czoło.
- Lizzie... co robisz w tej wypiździałej okolicy, co? - zagadnął głupim odruchem, kiedy dziewczyna opuściła szybę - zupełnie jakby wpadł na nią w supermarkecie, a zewsząd nie smagał go wiatr i deszcz, który pewnie teraz przez ten otwór wdzierał się także do samochodu Lisbeth. Przez chwilę bił się z myślami, ale w końcu podszedł bliżej, żeby niemalże wściubić dziób przez okno do środka. - Jedziesz może w stronę domu kultury, jakimś przypadkiem? - wyrzucił pospiesznie, ukrywając nerwowość gdzieś na dnie gardła. Czy zachowywał się bardzo desperacko i głupio, biorąc pod uwagę wydźwięk ich ostatniego spotkania? Westbrook już i tak na pewno miała go za nieodpowiedzialnego głupca, czy więc przyznanie jej się w jakim celu musi się do tego domu kultury dostać, było na pewno dobrym pomysłem?

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
17.

Nadal nie przeszła jej złość na ten samochód i w zasadzie pierwszy raz tego dnia zdecydowała się nim gdziekolwiek pojechać. Uważała oczywiście, że to dalece zbyt drogi prezent świąteczny, a co więcej osobie od której go dostała, dała jedynie spersonalizowany planer, będąc z siebie naprawdę dumną do momentu, gdy w jej dłonie nie zostały wsadzone kluczyki, a na podjeździe Remigiusa nie znalazła wozu w kolorze jej ukochanego różowego złota, przystrojonego kokardą. Oczywiście była mu wdzięczna, ale po prostu... uważała, że to za dużo, dużo za dużo. Nie chciała, by ludzie mówili, że jest z nim dla kasy, a po tym, jak zabrał ją do Los Angeles, na pewno tak o niej mówili. Sama nie pochodziła z biednej rodziny, bo jednak nigdy niczego w domu nie brakowało, a jej ojciec był dyrektorem szpitala, jednak... nawet przy tym zwyczajnie przerażało ją to, ile pieniędzy posiada Soriente, jak i to, ile wydał ich na samochód, którym dzisiaj jechała. Musiała podjechać do pracy i pewnie gdyby nie pogoda i tak zdecydowałaby się na spacer, ale też... po dużej awanturze chyba nie chciała Remigiusowi dokładać, bo nawet jeśli nie powinien robić jej takich prezentów, to rozumiała, że się starał. Musiał też być zadowolony z tego, że w końcu oficjalnie wsiadła za kierownicę, bo w czasie podróży zdążył do niej zadzwonić kilka razy, a jego zdjęcie wyświetlało się na panelu częściej, niż opis ustawionej stacji radiowej. Bał się też przez pogodę, w jakiej Lisa utknęła, więc musiała go zapewniać, że wszystko jest okay, radzi sobie i zaraz będzie wracać, mimo, że proponował, że w razie czego przyjedzie.
- Dam radę, jadę ostrożnie, już mi niewiele zostało - powtarzała skupiając się na drodze, gdy wycieraczki działały na najwyższych obrotach. Tylko, że wtedy dostrzegła na poboczu znajomą sylwetkę i może normalnie nie zwróciłaby na nią uwagi, ale tak się składa, że aktualnie nikt będący przy zdrowych zmysłach chodnikiem nie szedł. Zwolniła nieco, aby się upewnić, że to naprawdę Hector, gryząc się przez moment z myślami. Ostatecznie jednak pewna była, że podejmie tylko jedną decyzję. - Dobra, muszę kończyć... niebawem będę - mruknęła, rozłączając się, a następnie opuściła szybę samochodu od strony chodnika, chociaż i bez tego widziała, że Silva zwrócił na nią uwagę.
- Pracuję w okolicy, jakbyś zapomniał - odpowiedziała na jego pytania, przyglądając mu się na tyle, na ile otwarte okno pozwalało. Nie wyglądał zbyt dobrze, już teraz cały był przemoczony, a w okolicy nie było żadnego miejsca, w którym mógłby się schować i przeczekać ten deszcz. Nie jechała w stronę domu kultury, a Pearl Lagune, ale przecież nie zatrzymała się tutaj, aby go teraz zostawić. Kliknęła więc zwolnienie blokady drzwi i machnęła głową. - Właź szybko - rzuciła od razu, czekając aż Hector wgramoli się do środka. - Nie wiesz, że to nieodpowiedzialne chodzić w takiej pogodzie? Deszcz, jak deszcz, ale ten wiatr... możesz oberwać czymś i nie będzie zabawnie - oczywiście jak przystało na przestarzałą dwudziestolatkę musiała zacząć to spotkanie od wykładu, bo w przeciwnym razie nie byłaby sobą. Rozsądek przede wszystkim, nawet przesadny, tak już miała. Była nieco zbyt sztywna, jak na standardy własnego wieku. Teraz też w skupieniu wyklikiwała coś na dotykowym panelu, aby także fotel Hectora podgrzać i zadbać o to, by jej tu nie dostał jakiegoś zapalenia płuc. Wrzuciła jeszcze kierunkowskaz i zawróciła, aby pojechać do tego domu kultury. - Po co w ogóle chcesz tam jechać? Nie powinieneś siedzieć w domu? - zapytała unosząc brew. Nie chciała być niemiła, ale też... nie miała powodów by być przesadnie miła. Ich ostatnie spotkanie wcale temu jakoś szczególnie nie sprzyjało. Była więc typową wersją siebie, chociaż może nieco bardziej skupioną, bo gdy prowadziła, podchodziła do tego bardzo poważnie, analizując każdy znak drogowy i ściśle go przestrzegając. Nie należała do tych młodych kierowców co to dociskali gazu i pokazywali, jacy utalentowani nie są. Co to, to nie... Lisa nigdy nie miała w sobie pierwiastka ryzykanta. Oczywiście przy okazji nie pomyślała o tym, że jeszcze chwilę temu w rozmowie telefonicznej obiecała Remigiusowi, że zaraz będzie, a teraz nadrabiała drogi... cóż, nie mogła zostawić Hectora w potrzebie, nawet jeśli ich relacja była dość skomplikowana... bo jednak o przyjaźni nie można było tu mówić.


hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Jasne, że zapomniał. Nie o ich spotkaniu, oczywiście - o tym przyszło mu myśleć całkiem sporo i gorączkowo, bo jeżeli czegoś w życiu nienawidził najbardziej, to był to moment, kiedy ktoś z zewnątrz sugerował mu, że jest nieodpowiedzialny i nie potrafi zająć się bratem jak należy (co nie było wprawdzie słowo w słowo przez Lisbeth wyartykułowane, ale zaćpany mózg nie potrzebował wiele, żeby z najbardziej lakonicznego zdania wyciągnąć własną prawdę). O samym fakcie, że Westbrook godziła się zapuszczać w tę parszywą okolicę na własne życzenie (chyba, że ktoś ją szantażował? albo zaliczyła jakąś nieciekawą aferę w mediach, taką pokroju nagich zdjęć rozsyłanych bezmyślnie dalej przez jakichś półgłówków i sportowa kariera się zachwiała? naprawdę, całkiem sporo scenariuszy krążyło po hectorowej głowie i jakoś nadal ten, według którego Lisbeth z nieprzymuszonej woli uznała, że ma ochotę zaznać trochę życia wśród tutejszych szumowin, bujając się z jednego na drugi koniec klubu, uznał za najmniej prawdopodobny.
- Niezłe masz jaja, jak taką furą zajeżdżasz pod Shadow - odparł zatem, nie biorąc pod uwagę, jak cholernie nieuprzejme było robienie jej teraz przytyków o samochód; tak, teraz, kiedy właśnie odblokowywała drzwi i zapraszała go do środka. Na jej miejscu pewnie zaraz by odjechał - i przez chwilę stał głupio w tym deszczu jak bezdomny pies przy twojej altanie śmietnikowej, jakby czekając aż ona zmieni zdanie i faktycznie dociśnie pedał gazu, ale ta czekała uparcie, a on w końcu zrozumiał, że chyba (na pewno) sobie z niego nie kpiła. I do ostatniej chwili niepewny zupełnie, i tak ostrożny, jakby spodziewał się, że w ostatniej chwili wypchnie go z tego samochodu tak, żeby przewracając się wpadł w kałużę przy krawężniku, wreszcie wsunął się do środka, zaraz pospiesznie zatrzaskując za sobą drzwi.
Jasne, swoje musiał wysłuchać i tym razem tylko przewrócił na tę paplaninę oczami, w dodatku dosyć dyskretnie, a nie tak ostentacyjnie, jak zazwyczaj. Dopiero teraz, kiedy siedział w ciepłym aucie, nagle odizolowany chociaż częściowo od głośnego świstu wiatru, który prawie urwał mu głowę, był w stanie uwierzyć w to, że faktycznie uratowała mu dupę, a zaraz za tym spostrzeżeniem nieśmiało wkradła mu się w myśli wdzięczność. Na razie zbyt surowa i wciąż zimna od paskudnego połączenia wichury i ulewy, żeby był w stanie ubrać ją w słowa, ale na pewno był gotów pozwolić jej kiełkować sobie pomału, bez pośpiechu - zwłaszcza, że teraz był nie tyle zirytowany, co zakłopotany tym jej nowym nabytkiem, którego nie zdążyła jeszcze zajechać nawet ta ohydna pogoda. W dzieciństwie niektórzy koledzy mamy zajeżdżali pod ich dom swoimi klekoczącymi maluchami, także sam Hector zdążył wykluć w sobie taką myśl, że być może kiedyś dorobi się podobnej paskudy (kiedyś, to znaczy, jeżeli kiedykolwiek będzie mógł pozwolić sobie na podejście do egzaminu na prawo jazdy) - ale nawet nie śmiał śnić o czymś tego pokroju, z dotykowym wyświetlaczem i lśniącym lakierem. W środku czuł się trochę jak intruz, zwłaszcza, że z pewnością zupełnie przemoczy jej tapicerkę, nie wspominając nawet o tej chorej ilości błota, które naniósł do środka i na które zwrócił uwagę dopiero teraz. Ja pierdolę, ale wstyd.
- Muszę odebrać Nullaha z zajęć - odparł po krótkiej przerwie, podczas której rozważał czy nie skłamać i nie wypalić do niej z jakąś totalną głupotą; w końcu jednak uznał, że za swój bogobojny, dobry uczynek zasługiwała na prawdę. Westchnął ciężko, bo w jednej chwili poczuł, jakby cały świat zwalił mu się na głowę. Czy zabranie go do domu było dobrą opcją? Wytrwale ignorował dotychczasowe komunikaty o rekomendowanej ewakuacji, z tego względu, że zwyczajnie nie mieli się gdzie podziać. Poza domem w Sapphire River nie było dla nich miejsca nigdzie indziej, nie znali też żadnej swojej rodziny i nie mieli znajomych na tyle bliskich, żeby Hector ośmielił się prosić ich o tak dużą przysługę, jak wspólne pomieszkiwanie, nawet jeśli była to kwestia mocno tymczasowa. - I zabrać go gdzieś, gdzie nie będzie pływał po kolana. Może do jakiegoś motelu? Nie wiem, nie mam pojęcia, w centrum powinno być coś taniego, nie? - zapytał, jakby spodziewał się, że naprawdę znała odpowiedź; jakby zakładał, że rozbijała się po noclegowniach w Lorne Bay każdego dnia. On sam kojarzył tylko pensjonat i motel w Sapphire River, z czego do jednego miał kategoryczny zakaz wstępu po tym, jak matka urządziła tam pijacką awanturę, w którą zamieszana była policja. Przetarł szybko oko, zaraz wyglądając przez okno, żeby sprawdzić, jak daleko są. Telefon przemókł mu do reszty w wewnętrznej kieszeni bluzy i szczerze bał się sprawdzić, w jakimś teraz był stanie - zwłaszcza, że od dawna trochę nie domagał. - Zresztą nieważne, to nie twój problem. Po prostu wysadź mnie pod domem kultury, okej? - Odsunięcie podjęcia tej decyzji w czasie było najlepszym, na co teraz był w stanie wpaść.

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Istniało wielkie prawdopodobieństwo, że gdyby byli teraz w wieku szkolnym, a Lisbeth posiadała samochód, to jednak by się przed Hectorem nie zatrzymało. Nie chodziło o jakąś niechęć, czy niewychowanie, a raczej jej fobię przed ludźmi. Chociaż ta nadal była dużym problemem Westbrook, nie dało się nie zauważyć, że w ostatnich miesiącach mocno otworzyła się na innych, wychodząc z poza swojej strefy komfortu na tyle, by na przykład podwieźć kogoś podczas ulewy. Lata temu na pewno też chciałaby to zrobić, ale równocześnie… bałaby się, a potem męczyła z wyrzutami sumienia, z którymi kompletnie sobie nie radziła, mimo że odczuwała je w wyniku każdej, nawet najmniejszej pierdoły.
- Chyba nie widziałeś samochodu mojego szefa i niektórych gości, których sprowadza sobie za zamknięte drzwi - mruknęła pod nosem, bo właśnie skręcała, a to wymagało jej skupienia i dlatego też nie mogła poświęcić Hectorowi spojrzenia. - Na tyłach klubu jest strzeżony parking, nie dla zwykłych klientów - wyjaśniła jeszcze, nieco machinalnie, więc tak naprawdę dopiero po tym, jak znaleźli się na prostej drodze, mogła przeanalizować jego słowa i odszukać w głowie nie tylko suche fakty, ale swoją prywatną, indywidualną reakcję. - Pierwszy raz tam jechałam tym wozem - czy brzmiało to jak usprawiedliwienie się? Może trochę. Lorne Bay nie było duże, a Lisa szczerze wątpiła w to, że ktoś jeszcze stąd na zamówienie zrobił sobie lakier w kolorze różowego złota. Westbrook od zawsze wszystko chciała mieć tej barwy, ale wciąż uważała, że taki prezent to za dużo i poniekąd słowa Hectora potwierdziły jej opinię, wywołując w niej oczywiście te słynne wyrzuty sumienia, jakby jakoś zawiniła.
Skinęła spokojnie głową, kiedy wspomniał o swoim bracie. To wyjaśnienie w pełni akceptowała i rozumiała, więc nie czuła potrzeby jakkolwiek tego komentować. Na jego miejscu mimo wszystko zachowałaby się tak samo, ale podobne wypowiedzi też nie leżały w jej słowniku. Spaliłaby się ze wstydu wypowiadając tak podniosłe frazesy, a ostatecznie wątpiła też, że sam Silva miałby je docenić. Dopiero jego kolejne słowa mocniej na nią wpłynęły. Nie znała dokładnie jego sytuacji, ale wiedziała, że ta nie jest kolorowa, a przy tym słowa, jakie wypowiedział, tylko ją w tym utwierdziły i chociaż najpewniej chłopak tego nie chciał, Lisie zrobiło się go najnormalniej w świecie żal. Pewnie dlatego w pierwszej chwili ponownie nic nie powiedziała, wzdychając pod nosem dopiero w chwili, gdy niejako wycofał się z własnych słów, odbierając im znaczenie tym magicznym "nieważne" po które sama Lisa także lubiła często sięgać.
- Aha... nadrabiam drogi do domu kultury, żeby pod budynkiem ciebie zostawić i zawrócić, chociaż mogłabym wziąć ciebie i twojego brata ze sobą? Totalnie tak właśnie zrobię - mruknęła sarkastycznie, przewracając oczami. Chyba jasno w ten sposób dała mu do zrozumienia, że niekoniecznie taki plan działania jej odpowiada. Poza tym było coś jeszcze, co chodziło jej po głowie, ale właśnie... nie była zbyt dobra w tego typu rozmowy. W zasadzie to właściwe. Należałoby zacząć spokojnie, ostrożnie zagajając temat, a potem stopniowo zahaczyć o właściwą kwestię, posiłkując się swobodnymi aluzjami... Słowem, zrobić wszystko to, czego Lisbeth kompletnie nie potrafiła. Gładkie rozmowy wykraczały poza jej kompetencje, to też zacisnęła nieco mocniej dłonie na kierownicy i postawiła na lubianą przez siebie bezpośrednią szczerość.
- Możesz go zabrać do mnie - dlaczego to robiła? Bo mogła. Bo było to lepszym rozwiązaniem, niż motel, na który najpewniej Hectora nie było stać, a tego wytykać mu nie chciała, ani też dopytywać, bo pewnie ten temat był ostatnim o czym chciałby rozmawiać. Ze swojej propozycji też nie chciała robić niczego wielkiego, więc wzruszyła ramionami, jakby była to kwestia błaha. - Ja i tak tam dzisiaj nie będę spała - wyjaśniła, co akurat było prawdą. Nie planowała do siebie wracać, w zasadzie jej dom w ostatnim czasie częściej stał pusty, niż wykorzystywany. To znaczy dom... nie było to nic wielkiego. Coś w rodzaju kawalerki w chatce. - Jest ciepło, sucho, ale mam tylko jedno łóżko... dwuosobowe, ale jedno... no i kanapę, ale chyba się nie rozkłada i nie należy do największych - mruknęła jeszcze, chyba po to by jakoś przerwać ciszę, bo mimo wszystko stresowała się, gdy proponowała takie rzeczy. Nie chciała zostawiać Hectora i jego brata na lodzie, mogła pomóc, miała takie możliwości, więc dlaczego miałaby tego nie zrobić? Nie musieli być wielkimi przyjaciółmi, aby się na to zdobyła. W zasadzie to po ich ostatnim spotkaniu stwierdziłaby prędzej, że się nie lubią, niż w drugą stronę, ale nie ma co się oszukiwać... w jej życiu zdecydowana większość albo nie miała o niej zdania, albo jej nie lubiła, niejako do tego przywykła.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Prawdą było, że ten samochód nie obchodził go tak bardzo, jakby sam Hector sobie tego życzył – w głowie przecież płonął mu nadal ten sam ognik zazdrości, a może nawet zawiści, który dochodził bezproblemowo do głosu za każdym razem, kiedy odprowadzał brata do szkoły i widział, jakie wypasione sprzęty mają te wszystkie dzieciaki – telefony, na których śmigały w gry, które nie ruszyłyby nawet na komórce Nullaha, odziedziczonej po Hectorze i tablety większe od swoich głów, nad którymi siedziały zbite w grupki, śmigając po ekranach palcami i dłubiąc w nosie; ten sam, który krzyczał w myślach na wysadzane diamentami kolczyki, ciągnące mocno za uszy wymalowane kosmetykami za pół koła dziewczęta i ten sam, który kazał oczom posyłać naburmuszone spojrzenia w stronę wypasionych willi przy Pearl Lagune, gdzie ktoś znowu wybudowywał sobie w ogrodzie basen, choć miał niecałe pięćdziesiąt metrów do plaży. Nienawidził tej pieprzonej niesprawiedliwości tak samo mocno, jak nienawidził siebie za to, że pozwala tak prostemu uczuciu jak zazdrość penetrować swój umysł z taką żarliwością.
Teraz walczył z nią intensywnie. Lisbeth przecież mu pomogła. Nie wiedział, jak daleko ta pomoc miała sięgać i nie miał pojęcia, co było jej motywacją. Chciała mieć na koncie dobry uczynek? Oczyścić sobie sumienia? Było jej żal Nullaha – do którego już przecież raz nawiązała, przy ich ostatnim spotkaniu? Odezwał się w nim dobrze znany lęk przed tym, że Lisbeth być może pojawiła się w jego życiu z tak nieoczekiwaną gwałtownością tylko po to, żeby zniszczyć podwaliny czegoś, nad czym pracował już od tak długiego czasu. Czy chciała złożyć doniesienie o zaniedbaniu dziecka? Mogłaby to zrobić, a każdy pracownik socjalny przyznałby jej rację – Hector wiedział o tym dobrze, bo w pierwszej kolejności obchodziło ich to, żeby przysrać się do matki, a potem dopiero w grę wchodziło dobro Nullaha. Opiekun, który był im przydzielony, nie wściubiał wprawdzie zanadto nosa tam, gdzie nie było go potrzeba, ale często powtarzał, że dopóki chłopiec jest zadbany, najedzony i otoczony opieką, będzie stał murem za tym, żeby nie rozdzielać go od matki i brata. Co by powiedział, gdyby dowiedział się o tej sytuacji? Będącej, swoją drogą, skutkiem hectorowej głupoty, naiwności i braku skupienia, bo widząc prognozy pogody już wcześniej powinien był pomyśleć o tymczasowej wyprowadzce.
Nieważne. Słysząc sarkazm w głosie Lisbeth przyjrzał jej się uważniej. Nigdy nie uważał jej za potwora – najwyżej za rozpieszczone pieniędzmi rodziców dziwadło – a jednak teraz czuł się prawie zakłopotany tym, jak dziewczyna otwierała na niego swoją ludzką stronę. To uczucie wezbrało tylko na sile, kiedy usłyszał jej kolejną propozycję. Kilka razy otwierał usta, żeby gorąco zaprotestować, ale ona za każdym razem dodawała coś jeszcze. Potarł intensywnie skroń, przez dłuższą chwilę nie wiedząc, co począć wobec tej niezręcznej ciszy, która zapadła między nimi na kilka momentów, a podczas której on ważył na szali swoją honorowość i dobro brata – to zawsze był trudny rachunek.
- Nie wiem, Lis – rzucił w końcu, zgodnie z prawdą, czując się zobowiązany do przerwania milczenia. – Nie wiem, czy… ugh, okej. Nie wiem, czy to dobry pomysł. Nie chcę, żebyś ewakuowała się z domu tylko po to, żeby zrobić miejsce przybłędom, jak Matka Teresa z Kalkuty, wiesz? – Kąśliwy uśmiech wydawał mu się bardziej na miejscu, niż pozwolenie duszonej w zalążku pretensji na wybrzmienie między nimi. – Ale to na razie najlepsza opcja, jaką mamy – przyznał niechętnie, wpatrując się uparcie w jezdnię przed nimi. Zbliżali się do domu kultury, więc (zupełnie nieodpowiedzialnie) odpiął już pas, żeby wyskoczyć w miarę szybko, nie zmuszając Westbrook do szukania miejsca parkingowego w środku miasta. Nie byli przecież jedynymi, którzy odbierali dzieciaka z zajęć. – Zaraz będziemy, okej? – rzucił tylko, ledwo samochód zdążył zatrzymać się przy krawężniku i zaraz wyskoczył z powrotem na mokre i wietrzne podwórko, świadomy, że nie dał jej żadnej odpowiedzi. Czuł się z tym głupio, ale potrzebował choć kilku głupich chwil na przemyślenie tego na spokojnie. Chwil, a może po prostu jednego bodźca, pod postacią sylwetki brata, siedzącego na ławce w korytarzu i zaglądającego przez ramię jakiemuś koledze, który nabijał kolejne poziomy w jakiejś głupiej grze?
Kiedy szybkim krokiem wracał do samochodu, w jednej ręce ściskając mocno drobną dłoń Nullaha i jednocześnie (próbując przekrzyczeć deszcz i wiatr) tłumacząc mu pokrótce, że odwiezie ich jego koleżanka, wiedział już, co powinien jej odpowiedzieć. Otworzył bratu tylne drzwi, a kiedy samemu udało mu się już wgramolić do przodu, nie zdążył jeszcze zapiąć z powrotem pasów i już słyszał za głową głos brata:
- Cześć, jesteś jego dziewczyną?!
- Nie jest. Zapnij pasy i uspokój się, bo zaraz wysiądziesz – burknął może odrobinę zbyt surowo, mierząc się z nim na spojrzenia w lusterku. Przewrócił oczami w reakcji na jego pokazanie mu języka, a potem dalej obserwował brata uważnie, żeby upewnić się, że ten faktycznie się zapiął.
- A Louisa pojedzie z nami do domu?
- Lisbeth. Tak. Znaczy – nie. Nie jedziemy do domu, tak właściwie – zawahał się, kątem oka spoglądając na ich wybawicielkę, a potem wracając wzrokiem do odbicia brata w bocznym lusterku. – Hej, co powiesz na to, żebyśmy dzisiaj zrobili sobie nocowankę u Lizzie, co? – zagadnął, ale ledwie te słowa opuściły jego usta i już wiedział, że Nullah nie da sobie mydlić oczu. Był trochę chaotycznym dzieciakiem, ale jak na swój wiek wykazywał się też zaskakującą domyślnością i dojrzałością.
- A mama wie? – zapytał podejrzliwie, na co Hector podrapał się w policzek.
- Jasne. Mama będzie mieć wieczór tylko dla siebie. Na pewno się ucie…
- Czy to przez deszcz? Myślisz, że nas podmyło znowu? Louisa, ty wiesz na pewno, a on kłamie ciągle.
- Nullah! – upomniał go krótko, na co chłopiec powiercił się trochę na siedzeniu, jak zawsze, kiedy próbował rozładować napięcie, żeby nie zdenerwować się za bardzo. – Opowiedz lepiej, co robiliście na zajęciach, co? Louisa na pewno jest bardzo ciekawa. – Pewnie nie powinien angażować w to Lisberth, ale raz kozie śmierć. I tak musiała znosić ich towarzystwo w samochodzie przez najbliższe… właściwie to nie miał pojęcie ile – nie wiedział, w której części Lorne Bay mieszkała Westbrook, ale w tamtej chwili to nie było tak ważne jak fakt, że Nullah szybko przestał się dąsać i zaraz zaczął opowiadać o tych wszystkich dziwacznych eksperymentach, które zdążyli zrobić przez ostatnie godziny.


Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Z tą ludzką strona Lisbeth pewnie nie było najlepiej, nie dlatego, że jej nie posiadała, a dlatego, że kiepsko okazywała uczucia i emocje, przez co bardzo łatwo było ją wziąć za osobę chłodną, wyrachowaną, a miejscami nawet chamską. Posiadała jednak w sobie sporo empatii, nawet jeśli nie było tego po niej widać i teraz, gdy z taką zaciętą miną jechała przez deszcz, w głowie wciąż rozpatrywała sytuację Hectora. Nie wiedziała o niej zbyt wiele, ale tyle ile było jej wiadome, wystarczało, aby czuła się z tym kiepsko. Przez to też, chociaż to głupie, było jej wstyd nowiutkiego samochodu, pachnącego jeszcze salonem, kiedy obok siedział chłopak, który musiał przejmować się warunkami atmosferycznymi i tym, gdzie podzieje się z bratem. Konto Lisy nie było wybitnie zapełnione pieniędzmi, tych starała się nie brać od rodziców, dorabiała jako kelnerka, sama łożyła na swoje wydatki, ale też nie ma co ukrywać... gdyby potrzebowała, zaraz Westbrookowie dali by jej wszystko, o co by poprosiła, a jakby tego było mało, spotykała się z właścicielem wytwórni filmowej i prezenterem... można więc powiedzieć, że na każdej płaszczyźnie ona i Hector to były dwa światy i też, gdyby wiedział o niej więcej, Silva tylko utwierdziłby się w przekonaniu, że jest zepsutą panienką, która zbyt wiele dostała od losu.
- Nie ewakuowałabym się dla ciebie z domu - mruknęła niedelikatnie, chociaż może powinna była to ubrać w inne słowa. Z drugiej strony... pewnie gdyby wyczuł w jej głosie litość, byłoby mu jeszcze gorzej. No i dochodziło do tego to, że naprawdę starała się jechać ostrożnie. - Mówiłam już, że nie będę tam dzisiaj spała, mam inne plany i szybko nie wrócę, więc nie musielibyście się zrywać, ani nic - wzruszyła ramionami, zgodnie z prawdą. Poza tym Hector pierwszy raz nazwał ją Lis, na co od razu zwróciła uwagę i jakoś tak miała wrażenie, że to dobry znak, chociaż mogła też sobie dodawać. Skinęła jeszcze głową, kiedy on wyskoczył z wozu, a w tym samym czasie na ekranie samochodu pojawiło się zdjęcie Remy'ego i dźwięk przychodzącego połączenia. Oczywiście je odrzuciła i napisała mu szybko, że nie może teraz rozmawiać. Po chwili Hector z bratem byli już w wozie, więc Lisa mogła nawracać. Trochę się speszyła pytaniem chłopca, ale nie zdążyła nawet nic od siebie dodać, bo Hector wziął to na siebie i z tego co mówił, wynikało, że przystał na jej propozycję. Inna sprawa, że teraz pierwszy raz od dawna, Lisa żałowała, że nie ma w domu praktycznie niczego do jedzenia. Lodówka poza selerem naciowym i butelkami z wodą była pusta.
- Lisbeth - poprawiła ich w którymś momencie. - Lisa lub lis... takie zwierzątko z ogonem, wiesz jakie, Nullah? A nie Louisa... jak zapamiętasz, dam ci batona - pewnie powinna się odnieść jakoś do słów, które tutaj padły, ale póki co zaczęła od tego, znów skupiając się na drodze. - Mam nadzieję, że z waszym domem wszystko dobrze, ale ja boję się zostawiać swój bez opieki i twój brat zdecydował się mi pomóc - od zawsze doskonale kłamała, wymyślanie historyjek na poczekanie było jej specjalną mocą, robiła to bez zająknięcia, bez chwili zawahania. - Mam nadzieję, że pomożesz Hectorowi, co? Bo ja niestety nie mogę tam dziś zostać - wyjaśniła, zastanawiając się gdzie po drodze znajdzie jakiś sklepik. W końcu odtworzyła drogę i wbiła kierunkowskaz, by zatrzymać się na poboczu. Nie wyłączała silnika, by było im ciepło, tylko sięgnęła po swój sportowy plecak z tylnego siedzenia.
- Poczekacie chwilę, muszę odebrać kilka rzeczy - mruknęła i nie czekając na odpowiedź, wyskoczyła na deszcz, by przebiec do sklepu. Nie wiedziała, co dokładnie powinna kupić. Człowiek, który najchętniej nie jadłby wcale nie jest dobrym materiałem na komponowanie jakiegoś posiłku dla gości. Zaczęła więc od batona dla brata Hectora, potem zgarnęła na szybko jakieś warzywa, makaron, jajka, mleko, sok, pieczywo, płatki i serki, chowając to wszystko do plecaka, by Hector nie widział i nie czuł się niezręcznie. jako, że zakupy robiła chaotycznie, zajęły jej tylko kilka minut i zaraz z powrotem była w samochodzie.
- Mieszkam w Tingaree, więc zaraz będziemy na miejscu - poinformowała ich, gdy byli już na granicy wspomnianej przez nią dzielnicy. Jej domek nie był jakiś luksusowy i nawet ją to cieszyło. W dodatku niezwykle dziewczyński, tonący w pudrowych kolorach z milionem dodatków w kolorze różowego złota, który - patrząc po samym samochodzie - Lisa ubóstwiała. Rzuciła też od razu Nullah batonika, którego nie chowała do plecaka, a do kieszeni, mając nadzieję, że wybrała jakiś dobry, bo na słodyczach też się niekoniecznie znała.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Zajmowanie się Nullahem należało do największego wyzwania, przed jakim Hector kiedykolwiek stanął - być może to wyobrażenie uderzyłoby do pojmowania Lisbeth odpowiednio mocno, skoro sportem zajmowała się zawodowo (nie, żeby wiedział… okej, przypadkiem znalazł parę informacji). Pieprzyć te wszystkie dziwne zlecenia z najróżniejszych dziedzin życia, pieprzyć zbieranie matki z jednego czy drugiego rowu, pieprzyć dokładanie wszelkich starań do tego, żeby im dom w Sapphire River nie przypominał aż tak bardzo wszystkich tych melin, z których miał w zwyczaju wyciągać Tallulah. Zaopiekowanie się Nullahem - zadanie niezwykłe, niekończąca się opowieść, długie godziny złości, płaczu i śmiechu. Wiedział, że bez rodzinne okoliczności łączyła ich więź trochę inna niż ta, którą zazwyczaj dzieli rodzeństwo, nieco spaczona, wykrzywiona matczynym alkoholizmem i ich potrzebą niezależności. Hector wciąż nie nadążał za wszystkim, nadal wielu rzeczy nie rozumiał, ale przez te wszystkie lata zdążył też przecież sporo faktów przyswoić - wiedział, że Nullah jest trochę do tyłu względem innych dzieci (emocjonalnie, intelektualnie - tak, choć znacznie wyprzedzał je dojrzałością i jakimś takim ogólnym pojmowaniem świata), wiedział, że ma problem ze społecznymi konwenansami i czasem trzeba mu jak krowie na rowie wytłumaczyć, dlaczego wchodzenie komuś do ubikacji nie jest najlepszym pomysłem, wiedział też, że zawsze, przez całe życie, będą się za nim uparcie ciągnęły niezliczone problemy: psychiczne, fizyczne i adaptacyjne. Nie rozumiał niektórych jego wybuchów złości, nie rozumiał patologicznej skłonności do łgania - ale to rzeczy, których zrozumieć chyba najzwyczajniej w świecie się nie dało, chyba należało je po prostu zaakceptować albo przynajmniej przyjąć do wiadomości, że są i będą.
Nie zamieniłby tych wszystkich rzeczy na żadne sportowe emocje - czego z kolei Lisbeth mogła nie zrozumieć, ale wyjątkowo nie miałby jej tego za złe. Na razie wciąż nie mógł przywyknąć do poczucia wdzięczności, które szamotało się gdzieś w środku niego, podczas gdy dziewczyna próbowała przekupić dzieciaka batonem. To było ultratymczasowe rozwiązanie, parę godzin, w porywach do paręnastu, ale i tak czuł się dziwnie niekomfortowo. Nie sądził, żeby miała zamiar wprost wypominać mu to w przyszłości (jakiej przyszłości? ich spotkania były naznaczone przypadkiem i niespodzianką), ale wiedział, że na nieokreślony czas pozostanie jej dłużnikiem - a Hector bardzo tego nie lubił.
Skinął głową w milczeniu, kiedy Lisbeth udała się do sklepu, ale gdy tylko drzwi samochodu się za nią zatrzasnęły, poprosił Nullaha, żeby zachowywał się odpowiednio i nie dłubał w nosie. Obiecał mu też, że naprawdę z mamą jest wszystko w porządku, że to tylko przysługa dla koleżanki, że będą tam chwilę i że będą spać razem, więc nie przydarzy się żaden wypadek, że jego pluszaki poradzą sobie dzielnie bez niego - mają siebie nawzajem, więc jedna noc ich nie dobije. Starał się przy tym być spokojny, patrzeć mu ciągle w oczy i generalnie zrobić wszystko, żeby zabrzmieć jak najbardziej racjonalnie, ale obawiał się, że Nullah i tak w końcu, jak tylko opadnie z niego względna ekscytacja tą niezapowiedzianą przygodą, pozostawiając po sobie tylko niezabudowanym niczym niepokoju, niezmiernie się zestresuje. Ale dadzą sobie radę. Powiedział mu, że Lisbeth na pewno ma w domu telewizor i będą mogli pooglądać tą głupią bajkę, której Hector nie znosi. W ramach wyjątku, ciołku.
- Tingaree? - powtórzył po niej, kiedy już wróciła do samochodu i przekazała Nullahowi batona (czy on ma karmel? u w i e l b i a m karmel).
- Tinagree też uwielbiam! Hodujesz koale?
- Nie każdy, kto miesz…
WIEM, ale myślałem, że ma może… - chłopiec nie krył nawet zawodu, bo w swojej dziewięcioletniej wyobraźni zdążył już z pewnością zakumplować się z wyimaginowanymi koalami Lisbeth. - Chcesz pół? - spytał jeszcze, przyzwyczajony do dzielenia się wszystkim, za co Hector czasem odrobinę go ganił, bojąc się, żeby dzieciaki nie wykorzystywały przesadnie jego dobroduszności.
- Ja nie, ale powinieneś spytać Lis, to ona ci go kupiła - przypomniał mu, więc chłopiec powtórzył pytanie, tym razem kierując je do dziewczyny.
Zgodnie z zapowiedzią kierowczyni, kilka chwil później byli już na miejscu. Hector zdziwił się, nie dostrzegając w zewnętrznej fasadzie chatki zbędnych luksusów, ale może to tylko przez to, że faktycznie nie miał czasu dokładnie się przyjrzeć, bo przecież nadal lało tak bardzo, że drogę od samochodu do wejścia pokonali szybkim truchtem, z Nullahem na czele.
- BUTY - musiał przypomnieć mu natychmiast, kiedy tylko drzwi stanęły przed nimi otworem. Serio, wystarczyło, że zapaskudzili jej zabłoconymi butami wnętrze nowego samochodu, nie musieli jeszcze roznosić namacalnych dowodów na szalejącą na zewnątrz pogodę po całym jej domu. Sam najpierw upewnił się, że Nullah posłuchał tej urwanej w połowie prośby, potem sam zdjął swoje buty i wtedy dopiero rozejrzał się wokół.
- Miło tu - rzucił, uśmiechając się kąśliwie, choć naprawdę nie miał nic złego na myśli - w odróżnieniu od Nullaha, który zaraz zaczął wszystko komentować.
- Fuuuj, różowy… ale tu babsko.
- Kto ci powiedział, że różowy jest babski? - musiał spytać z niedowierzaniem, choć chyba najprościej było nie wchodzić z nim w polemikę.
- Pani - wzruszył ramionami, pewnie mając na myśli którąś z nauczycielek.
- Pani jest idiotką - osądził więc natychmiast, bardzo dojrzale zresztą. - Tylko jej tego nie powtarzaj. NIE SKACZ PO KANAPIE.
W czasie, kiedy Nullah eksplorował ciekawsko obce mieszkanie, Hector ściszył głos, tak żeby młody na pewno go nie usłyszał.
- Masz coś przeciwko temu, żeby się tutaj wykąpał? - zapytał, spodziewając się, jaka padnie odpowiedź, dlatego zaraz dodał: - I ręczniki? Ręcznik. Jeden chociaż. Kanapa się rozkłada? Jeśli tak, to razem się tam prześpimy, nie będziemy ci się pakować do łóżka. I… masz może coś, co można by było podłożyć? Wiesz, na kanapę. W razie gdyby przydarzył się… wypadek. - Jeszcze mocniej ściszył głos, manewrując spojrzeniem między Lisbeth, która ratowała im dupę i Nullahem, nieświadomym, że jest właśnie obiektem intensywnego obgadulstwa.

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Stres coraz bardziej dawał jej o sobie znać. Powinna być już dawno w Pearl Lagune, a nie jeździć po mieście w takich warunkach, wiedziała o tym doskonale, jak i o tym, że swoim zachowaniem ściąga na siebie wykład, którego nie będzie miała ochoty słuchać. Poza tym najnormalniej w świecie się bała, tak po ludzki, bez dumy i durnego poczucia własnej nieśmiertelności. Miała tylko dwadzieścia jeden lat, a co chwila gdzieś łamała się jakaś gałąź, podczas gdy wiatr porywał w powietrze luźno pozostawione przedmioty. Mimo wszystko próbowała zachować zimną krew, skupiać się na tym, co powinna zrobić jako gospodarz, który zaprosił do swojej niewielkiej chatki gości. Nie wiedziała, nie znała się na przyjmowaniu u siebie kogokolwiek, kto nie należał do jej rodziny. Nie była, jak jej matka, która pewnie doskonale odnalazłaby się w takiej roli, ale mimo to chciała się postarać, bo było jej żal zarówno Hectora, jak i jego brata.
- Niestety nie mam żadnych zwierząt – przyznała zgodnie z prawdą. Jej dom nie był zbyt duży, ale nawet gdyby rozmiarowa wypadał lepiej, pewnie nie zdecydowałaby się na zwierzę, bojąc się odpowiedzialności. Za dużo trenowała, poza tym… ledwo z samą sobą dawała radę, lepiej nie ryzykować. Zaskoczyła ją jeszcze propozycja połowy batona, ale oczywiście z miejsca pokiwała głową na boki. - Nie, dziękuję, nie jem słodyczy – odpowiedziała od razu, czym najpewniej zaskoczyła młodego Silvę, bo jak to tak? Nie jeść słodyczy? Musiała być potworem… w pewnym sensie za takiego siebie uważała.
Dojechali w końcu na miejsce, a Lisa zaparkowała samochód i poprowadziła ich najpierw bo kilku schodkach na drewnianą werandę na której wisiało dużo luster po których teraz spływała woda. Zwykle ćwiczyła na powietrzu, o ile zabójczy żywioł nie niszczył wszystkiego na swojej drodze. Weszli razem do środka i Westbrook miała wrażenie, że z całej trójki to ona czuje się najbardziej niezręcznie. Chciała nawet podziękować za komplement, chociaż Nullah szybko dodał coś od siebie i co tu dużo mówić, zrobiło jej się głupio, ale oczywiście nie było tego po niej widać. Podeszła do niewielkiej wyspy, która rozdzielała kuchnię od reszty pomieszczenia i ściągnęła z pleców torbę, w której miała zakupy.
- Zaraz dam wam ręczniki… nawet trzy. Takie wycofanie ci nie pasuje – zauważyła może nieco kąśliwie, ale w ten sposób było jej łatwiej. Spojrzała jeszcze w stronę brata Hectora, który właśnie kołysał się na plecionym fotelu podwieszonym w rogu pokoju. - Kanapa się nie rozkłada, ale materac na łóżku ma wodoszczelny pokrowiec – wyjaśniła ciszej. Była z tych młodych osób, które myślały o takich głupotach. Nie, żeby sama miała mieć w nocy nieszczęśliwy wypadek, ale zdarzyło jej się coś wylać, więc sama wolała dmuchać na zimę. Otworzyła lodówkę, w której faktycznie poza wodą i selerem naciowym nic nie było i włożyła tam kilka zakupionych produktów.
- Nie potrafię gotować, ale możecie się częstować czym chcecie. Jak pogrzebiesz, znajdziesz jakieś garnki, patelnie, przyprawy są raczej podstawowe – mówienie o czymś sprawiało, że czuła się nieco lepiej. Dlatego też zaraz poszła do łazienki, ale drzwi zostawiła otwarte i z szafki wyciągnęła nowe ręczniki, które położyła na widoku. - Pod umywalką jest pralka obok suszarka – poinformowała jeszcze Hectora, ale nadal się nie zatrzymywała. Była w trakcie realizowania planu działania, który układała sobie w głowie. Tak miała, musiała wszystko klarownie wypełnić krok po kroku. - Pod prysznicem znajdziecie kosmetyki – całe szczęście nie tylko damskie, a jeśli o to chodzi, to zaraz podeszła do szafy z której zaraz wyciągnęła kilka rzeczy i odwróciła się w stronę Hectora. - Bluza jest dla Nullaha, czarna, unisex, będzie mu za duża, bo noszę oversize’y, ale nie mam nic lepszego – wyjaśniła, a po tym wyciągnęła jeszcze dresowe szorty Remigiusa i jego t-shirt. Pewnie dla Hectora to też będzie nieco za duże, ale wolała dać mu ubrania blondyna, niż swoje własne i była pewna, że on też wolał taki przydział. - Tu masz dla siebie… mam jeszcze długie dresy, ale chyba się w nich utopisz, a w domu jest ciepło – wyjaśniła, dlaczego dała mu szorty, które i tak nie były jakoś bardzo krótkie. Westchnęła też cicho, w głowie sprawdzając, czy wszystko co chciała, już przekazała, kiedy Nullah nadal huśtający się na krześle zwrócił na siebie ich uwagę.
- A gdzie masz telewizor?! – Lisa zaraz spojrzała na niego nieco zdziwiona.
- Nie mam – odpowiedziała zgodnie z prawdą. Niestety o telewizji wiedziała niewiele, co pewnie było wybitnie głupie, skoro spotykała się z człowiekiem, który prowadził w niej własny program.
- Hector! Obiecałeś bajki – mruknął niezadowolony, a Lisa zaraz rozejrzała się po pomieszczeniu i znalazła swój komputer kładąc go na łóżku.
- Możecie pooglądać na laptopie. Nie mam na nim i tak niczego, w czym nie moglibyście grzebać – była wybitnie nudnym człowiekiem. Komputer służył jej głównie do tego, by zgrywała na niego nagrania z każdego treningu i potem analizowała ewentualne błędy, więc faktycznie nie wstydziła się zawartości. Miała też Netflixa od jakiegoś czasu, ale skłamałaby mówiąc, że korzystała z niego często. - Hasło to majonez – no może tego nie chciała zdradzać specjalnie, ale już trudno, nie było rady. Przysiadła też na moment na kanapie, jakby teraz zeszła z niej cała energia, którą – jako zagorzały introwertyk – wpakowała w możliwie jak najlepsze podjęcie gości w swoim domku.


hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Prawdę mówiąc, niechęć Lisbeth do słodyczy wcale aż tak bardzo nie przerażała Nullaha - mniej batona dla niej, oznaczało więcej dla niego, chociaż postrzeganie świata jako sumy o wartości zerowej przez chłopca w jego wieku było chyba odrobinę niepokojące; na tyle, żeby czasem mieć ochotę poświęcić temu odrobinę przestrzeni w głowie, ale nie teraz, bo teraz przecież trybiki hectorowego umysłu i tak już obracały się z podwojoną prędkością, kiedy próbował intensywnie wymyślić dla siebie i brata jak najbardziej optymalne wyjście z całkiem kijowej sytuacji, w jakiej właśnie się znaleźli. Co zrobiłby, gdyby nie spotkał Lisbeth? Brakowało mu siły, żeby roztrząsać to jeszcze od tej strony, ale przecież nie mógł się powstrzymać, nawet wtedy, kiedy znaleźli się już w miejscu mniej mokrym i całkiem przytulnym.
- Tobie bycie miłą też nie - odparł zaraz na jej zarzut, kąśliwie tylko na tyle, na ile był zmuszony, żeby od niej nie odstawać. Kątem oka sięgając ciągle do brata, w lęku, że ten postanowi nagle za ten fotel, na którym się bujał, szarpnąć albo upaprać czekoladą, albo dokonać jakiegoś innego, znacznego uszkodzenia mienia… za które Lisa pewnie wcale by się jakoś mocno nie zdenerwowało, ale Hectorowi byłoby przecież najzwyczajniej w świecie głupio. Zagapił się nieco, ale słuchał jej cały czas, choć zaczął już zastanawiać czy to nie pora przerwać tego wywodu i wysłać ją tam, dokądkolwiek zmierzała. Zamiast tego posłusznie podążał za nią wzrokiem, kiedy zatrzymała się na chwilę w kuchni, a potem w łazience, żeby w końcu kolejno podawać mu ubrania, które głupio mu było przyjmować, ale wypowiedzenie tego na głos wymagało chyba jeszcze większego tupetu niż milczenie. W tym wszystkim zapomniał, że ich ubrania były doszczętnie przemoczone - choć pewnie jego umysł całkiem zręcznie wyprodukowałby majak, w którym suszy je dokładnie suszarką; zawsze było jakieś wyjście. Najprzyzwoiciej byłoby chyba po prostu podziękować, ale na to także nie zdążył się zdobyć, bo młody zaraz przypomniał mu o swojej obecności. I tym razem Lisbeth okazała się szybsza, bo ledwie kończyła wygłaszać swój krótki monolog, a już otwierała laptopa, sprzedając im krótkie instrukcje do użytkowania. Hector nie mógł nic poradzić na to, za uśmiechnął się lekko, słysząc to jakże wysublimowane hasło - Nullah zaś zupełnie nie krył rozbawienia, pierwszy do pchania się do ekranu z tłustymi paluchami.
- Jesteś pewna, że to będzie… no wiesz. W porządku? - zagadnął jeszcze, starając się ignorować rosnące podekscytowanie brata. Wiedział, że z zapałem tej małej bestii, będzie musiał tego laptopa, który był przecież jedną z takich ekstrawaganckich rzeczy, której w domu nie mieli, ochraniać własnym ciałem przed ulegnięciem destrukcji tego wieczoru. Zanim przyszedł na to czas, laptop mógł mieć na szczęście jeszcze chwilę wytchnienia, zapowiedzianą krótkim komunikatem: - Dobra, młody, do mycia.
- No weeeeź - żachnął się zaraz chłopiec, już rozochocony zupełnie perspektywą oglądania zasranej Kung Fu Pandy przez resztę dnia.
- Daj spokój. Patrz, jakie Liz znalazła ci ciuchy na zmianę, nie będziesz w tych mokrych szmatach siedzieć.
Po tych słowach wszyscy zgromadzeni byli zmuszeni wysłuchać kilkuminutowego rantu, na temat dlaczego koszulka z Wojowniczymi Żółwiami Ninja nie jest żadną szmatą. Hector odnotował w myślach, żeby przeprosić za to Westbrook później. W końcu jednak młody delikwent został stanowczo odprawiony do łazienki, gdzie też udał się razem z bratem, który objaśniał mu gdzie co jest (a raczej po prostu pomagał znaleźć wszystkie potrzebne rzeczy, włącznie z upewnieniem się, że z czerwonego pokrętła leci gorąca woda, a z niebieskiego - zimna).
- Pomóc ci się umyć?
- PRZESTAŃ, nie mam trzech latek, papa!.
Nie wiedział nawet, kiedy znalazł się znowu pod drzwiami, które zatrzasnęły się za nim z hukiem. Westchnął krótko i nie ruszał się z posterunku jeszcze przez chwilę, aż nie usłyszał jak z prysznica faktycznie leje się woda. Wtedy też odsunął się wreszcie od drzwi łazienki, żeby odmierzonym krokiem ruszyć do Lisbeth, która w międzyczasie przysiadła na kanapie. Opadł na siedzenie obok niej i przez krótką chwilę, która zdawała się niezręcznie rozciągać w czasie, milczeli tak, pozwalając przerywać kompletnej ciszy tylko dudnieniu wiatru na zewnątrz, uderzaniu deszczu o szyby i szumieniu prysznica.
- Dziękuję. - Wolał nie musieć przeliczać, ile czasu zajęło mu zdobycie się na to jedno słowo, które zdawało się teraz tak bardzo niewystarczające. Palce dłoni, które splatał ze sobą, na moment zacisnęły się mocniej. - Pewnie teraz myślisz, że jestem kurewsko nieodpowiedzialny - dorzucił jeszcze, nie wiadomo po co, myśląc natychmiast zarówno jak o ich dzisiejszym spotkaniu, jak i o tym sprzed jakiegoś czasu, w Shadow. Przez dłuższy moment wahał się, co powinien powiedzieć dalej - na czym się oprzeć, jak się usprawiedliwić, na jakim gruncie umocować to ale, które cisnęło mu się na język.
Milczał.

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
Skrzywiła się nieco na jego uwagę, bo osobiście wierzyła, że jest całkiem miła, chociaż całkowicie nie potrafiła tego okazywać, stąd pewnie zdecydowana większość osób podzielała opinię Hectora. Teraz jednak naprawdę chciała pomóc i jemu i jego młodszemu bratu. Miała ku temu możliwości, więc dlaczego by nie? Zawsze doceniała to, co posiadała i raczej daleka była od obojętności względem bardziej potrzebujących. Przede wszystkim zależało jej na tym, by jej goście czuli się w miarę swobodnie, ale o to zadbać było jej szczególnie trudno, skoro sama się tak nie czuła prawie nigdy. Uważała więc, że dobrym posunięciem, będzie przekazywanie mu wiedzy i ewentualnej pomocy krótkimi zdaniami, by nie musieli się nad tym przesadnie pochylać. Tak było z jedzeniem, dostępem do łazienki, nawet z ubraniami, które tak do końca nie należały do niej, ale chyba Hectorowi to nie przeszkadzało, bo dopiero przy tym, jak pożyczyła im laptopa zdecydował się zabrać głos. Lisbeth natomiast zapatrzyła się na jego brata, chłonąc niejako iskierki radości, jakimi mieniły się jego oczy. Zazdrościła małemu tej swobody w wyrażaniu emocji, było to czymś niedoścignionym, czego chciałaby się nauczyć, bo przez brak tej umiejętności jedynie zrażała do siebie ludzi ze swojego otoczenia.
- Obiecałeś mu bajki, a ja nie mam telewizora, wiec tylko tak go nie okłamiesz - zauważyła rozsądnie, jakby to było oczywistością. Sama często kłamała, ale w nieco innych sytuacjach, chociaż i tak nie dało się ukryć, że Lisbeth Westbrook była rasową kłamczuchą i umiejętność tą, w przeciwieństwie do okazywania pozytywnych emocji, opanowała do perfekcji. Zerknęła jeszcze na Nullaha, który miał iść się kąpać, co osobiście uważała za dobry pomysł, gdyby przemókł, mógłby się rozchorować. Może powinna zadzwonić do chrzestnego, czy w razie czego skombinowałby jakieś leki?
- Nie będzie szmatą, jak ją wypierzemy i wysuszymy - sprostowała Lisa, z jednej strony chcąc wejść w interakcje z młodszym bratem Hectora, bo wydawało jej się, że powinna, ale z drugiej nie zrobiła tego tak miło i uroczo, jak pewnie większość dziewczyn w jej wieku postąpiłoby na jej miejscu. W końcu jednak Nullah znalazł się w łazience, a Westbrook sama cicho westchnęła, nie do końca wiedząc co teraz. Przysiadła więc na kanapie i spojrzała na telefon na którym roiło się od nieodebranych połączeń i już wiedziała, że będzie miała przesrane. Napisała więc szybką wiadomość, a wtedy Hector usiadł koło niej i po chwili ciszy kupił sobie jej uwagę. Gdyby na jej miejscu siedział ktoś inny, pewnie od razu by zaprzeczył.
- W zasadzie to myślę głównie o tym, że mi was szkoda, jak mam być szczera - przyznała zgodnie z prawdą, jak zawsze nie próbując unikać tego, co faktycznie chciała przekazać, w możliwie najprostszej i najbardziej klarownej formie. - Za nieodpowiedzialnego miałam ciebie wtedy w klubie, ale teraz widzę, jak starasz się dla brata - dodała, poprawiając się nieco na siedzeniu. Dała sobie chwile, ale ostatecznie postanowiła dodać coś jeszcze, chociaż nie umiałaby na niego spojrzeć, wypowiadając te słowa. - Dobry z ciebie brat, Hector... sama jestem najmłodszym z rodzeństwa, więc potrafię dostrzec materiał na świetnego starszego brata - wzruszyła ramionami, pod tym gestem często ukrywając swoje dobre intencje. Peszyła się mówiąc innym komplementy i tym razem miało być podobnie. Dziwnego rodzaju stres był na tyle silny, że najpewniej nie wytrzymałaby, nie kończąc wypowiedzi jakimś innym tematem.
- Jeśli chcecie możecie tutaj zatrzymać się na dłużej - zaproponowała, bo w zasadzie nie miałaby z tym problemu. - Te deszcze pewnie jutro i tak nie ustąpią - wyjaśniła skąd w niej taka propozycja. Może jej domek nie był luksusową willą, ale był ciepły, suchy i miał wszystko to, czego potrzebowali.

hector silva
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Tak, on też zazdrościł Nullahowi tych nieskończonych pokładów ekstrawersji, wyssanych najpewniej z niechlubnym mlekiem matki. Hector zaspał na swoją dawkę, stał wtedy pewnie w kolejce po niezdrowe metody radzenia sobie ze stresem i na deser zostały mu tylko jakieś ochłapy otwartości - na szczęście wystarczająco duże, żeby mógł nimi zdławić Lisbeth i inne mroczne małomówne istoty. W sensie, gdyby chciał. Bo przecież nie chciał, prawda? Zwłaszcza nie teraz, kiedy Westbrook nie tylko okazała się mieć serce, ale też nie omieszkała sama zauważyć, że cała ta sytuacja wpędza go w pewne osobliwe poczucie... niestabilności? Zmieszania? A może zawstydzenia po prostu? Określeń na ten stan z pewnością było co nie miara, ale sam Hector utknął w definiowaniu swojego położenia gdzieś między wstydem a wdzięcznością. Gdyby nie Lisbeth, byliby w dupie. Chyba wypadało wreszcie przyznać się do tego przed sobą (i przed nią).
Gdy młody zniknął w łazience, Silva nie zdążył jeszcze pozbyć się z twarzy uśmiechu, który pojawił się za komentarzem dziewczyny o szmatach. Nie rozumiał, czemu fakt, że ewidentnie chciała dla nich dobrze, co udowadniała właśnie każdym, najdrobniejszym nawet gestem, włącznie z dbałością o najbanalniejsze szczegóły, był dla niego taki abstrakcyjny. Zupełnie jakby przez te wszystkie lata zdążył dorobić sobie do Lisbeth całą historię jej życia, włącznie z cechami charakteru i upodobaniami, a teraz zadziwiał się, że jego przekonania nie mają nic wspólnego z prawdą. Choć w głowie wciąż roztrząsał moralną problematykę pożyczania laptopa (w głowie już słyszał głos Nullaha: czy ty w ogóle wiesz jak to się obsługuje? daj, ja pokażę, miałem na informatyce!), musiał pogodzić się z tym, że ciałem i duchem utknęli z Lisbeth w tym niezręcznym momencie, którego wydźwięk podkreślało jedynie echo wody odbijającej się od ścianek prysznica.
Szkoda
- No dzięki - zdążył burknąć, wpadając jej w słowo, bo to nie było to, czego oczekiwał, mimo że szkoda to całkiem niezłe podsumowanie ich obecnej sytuacji. Szkoda, żal, dno, muł i wodorosty. To chyba dobrze podsumowało to, jak czuł się teraz, w tym momencie celebracji jakże pyrrusowego zwycięstwa, w imię którego postawił na szali swoją godność i jakiekolwiek resztki szacunku, jakie miał w oczach Lisbeth. Nie, żeby akurat na tym mu zależało jakoś najbardziej - mimo wszystko chyba wolał być przez nią postrzegany jako zamulający ćpun niż jako nieodpowiedzialny dziad, który nie umie zająć się własną rodziną. Do tej pory nie myślał nawet o Tallulah, wiedząc, że jakoś sobie poradzi (może kimnie się na kanapie któregoś ze swoich kumpli od flachy; ile razy już Hector zastał któregoś z nich na swoim miejscu do spania? mogliby się raz jakoś odwdzięczyć), ale teraz, kiedy Lisbeth zmieniła nagle wydźwięk swojej wypowiedzi, nie mógł przepędzić z głowy myśli o tym, że najzwyczajniej w świecie olał własną matkę po to, żeby samemu teraz grzać tyłek w ciepłym i suchym domu koleżanki (koleżanki? czy awansowali już na ten stopień znajomości?). Im dłużej mówiła (a wydawało mu się, że mówiła całymi wiekami, choć w istocie wyrzuciła z siebie przecież raptem kilka zdań), tym mocniej czuł, że nie zasługuje na te pochwały, że wydusił je jej z gardła, przymuszając do głaskania się teraz po główce, choć wolałaby pewnie robić... cokolwiek innego niż to.
Żałosne.
- Jestem taki dobry tylko jak pokazujemy się ludziom. W domu wychodzi ze mnie bestia - spróbował zażartować, odsuwając od siebie odrobinę te komplementy, ale zaraz zdał sobie sprawę z tego, że brzmi to co najmniej niepokojąco. - Nie pozwalam jeść słodyczy na noc i w ogóle - sprostował pospiesznie, żeby Lisbeth nie pomyślała, że właśnie zwierza jej się z jakiejś domowej tyranii.
Słysząc jej propozycję, od razu pokręcił głową.
- Nie, nie, nie, Liz. Dziękujemy ci za dzisiaj... bardzo dziękujemy, ale jutro wrócę do domu, zobaczę jak tam się sprawy mają i w razie czego wynajmiemy sobie pokój. Damy radę. Serio - oznajmił tak stanowczo, jak potrafił, bo przecież daliby radę gdzieś się zakwaterować, choćby na parę nocy. Problemem był brak bieżącej gotówki, o której Hector w swoim przebłysku intelektu nie pomyślał zupełnie przed udaniem się po brata na świetlicę. Nieważne zresztą. Zjebał i tyle, ale nie miał zamiaru siedzieć Lisbeth na głowie dłużej niż to było konieczne. - Czułbym się z tym nie w porządku, rozumiesz?
Mógł mieć tylko nadzieję, że tak.

Lisbeth Westbrook
niesamowity odkrywca
kaja
gimnastyczka artystyczna — reprezentująca Australię
22 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Rzuciła Remigiusa, wierząc, że przez nią był nieszczęśliwy i jednocześnie odebrała sobie jedyny powód do szczęścia.
W pomieszczeniu odgłos deszczu mieszał się z odgłosem odkręconego w łazience prysznica, tworząc doprawdy zajmującą oprawę tej niezręcznej sytuacji, w której wspólnie się znaleźli. Wiedziała, że nie powinno jej tu być, chociaż myśl ta jednocześnie stanowiła jakiś absurd, w końcu to jej dom, a Hector wraz z bratem byli jedynie gośćmi. Mimo to, zgodnie z planami i założeniami, powinna już od dawna być w posiadłości Remigiusa, bezpieczna, pewnie spędzająca czas na jedzeniu czegoś, na co aktualnie nie miała najmniejszej ochoty i udowadnianiu, że wcale nie przychodzi jej to z trudem. Jazda po mieście, pomaganie komuś, kto w zasadzie nawet jej nie lubił, to wszystko nie było w planie, a przecież w czym, jak w czym, ale w planowaniu Lisbeth od zawsze się lubowała. Nie postępowała w sposób nieprzemyślany, pod wpływem chwili... to nie była ona. Zawsze wszystko skrupulatnie musiała przemyśleć, a teraz siedziała tutaj, w swoim małum domku, który zdawał się być nie tak bardzo jej, jak zwykle, zerkając czasami na Hectora zajmującego miejsce obok niej.
Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć na te jego podziękowania, więc po prostu zdecydowała się je przemilczeć, z resztą... myślami i tak błądziła gdzieś dalej, kreując obawy przed konsekwencjami jakie poniesie za to wszystko. O tym, że tak będzie, wiedziała na pewno. Znów usłyszy, że zachowała się nieracjonalnie, że jest niedojrzała, że powinna była zadzwonić, poprosić o pomoc, że nie jest sama i przecież wie o tym, już od dawna. Nawet teraz wiedziała, a zamiast sięgnąć po telefon, przyciszyła go jakiś czas temu. Postępowała źle z pełną świadomością, ale nie przez krnąbrność, po prostu... nie potrafiła inaczej. Może coś było z nią nie tak? W zasadzie... wiedziała o tym już od dawna, więc ta kwestia nie pozostawiała w niej przestrzeni na wątpliwości. Ocknęła się dopiero w chwili, w której chłopak przerwał ciszę żartem, którego sama Lisa nie wychwyciła. Brała rzeczywistość zbyt poważnie i łatwo było ją wrobić, więc teraz zmarszczyła delikatnie nos, fokusując na nim spojrzenie.
- Nie rozumiem - musiała brzmieć, jak jakaś oderwana od rzeczywistości idiotka. - To dobrze, jak mu nie pozwalasz, słodycze są niezdrowe, a już w szczególności na noc - podzieliła się własną opinią, o którą po pierwsze nie prosił, a po drugie, która była tu całkowicie zbędna, wręcz nie pasująca do chwili i tych wszystkich wydarzeń, z którymi aktualnie musieli się mierzyć. Słowa te przynajmniej pomogły jej znów wrócić do ich rozmowy, zapomnieć o problemach, z którymi zmierzy się dopiero w przyszłości. Spodziewała się jego odmowy, ale mimo to ta nieco ją rozczarowała.
- Rozumiem... do dupy polegać na kimś, a już w szczególności na kimś, kogo się nie lubi - wzruszyła ramionami, podciągając jedną nogę na kanapkę, po czym objęła ją, by na kolanie oprzeć policzek. Z tej perspektywy wygodniej było jej spoglądać na niego, gdy mówiła. - Tylko, że nie masz tego robić dla siebie i swojej dumy, a dla Nullaha - dodała, być może zbyt szczerze, zbyt prostolinijnie, ale taka już była. Nie odzywała się bez powodu, ale gdy już decydowała się wziąć udział w rozmowie, nie grała i nie trwoniła czasu na wprowadzenia czy zbędne woale słowne. - W każdym razie - sięgnęła do kieszeni i położyła na stoliku klucze. - Nie wrócę tu przez tydzień... czy opuścisz mój dom jutro, czy za parę dni i tak się nie dowiem, klucze zostaw pod wycieraczką. Do niczego ciebie nie namawiam, też mam problemy z chowaniem dumy w kieszeń - ostanie słowa dodała ciszej i uniosła się w końcu, otwierając szafę, z której wyciągnęła plecak. Musiała spakować kilka rzeczy, chociaż nie potrzebowała ich wielu. Przede wszystkim jej terminarz - największa świętość, a potem parę rzeczy do rozciągania, takie jak gumy, mata, piłki do masowania... przynajmniej mogła się czymś zająć i ukryć odrobinę swoją niezręczność.

hector silva
ODPOWIEDZ
cron