about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.
#2
outfit[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Zebediah Fowler
about
1.
wygląd
O godzinie 22:36 Zebediah leżał oparty łopatkami o wezgłowie łóżka w swoim wynajętym apartamecie, mając przed sobą laptopa ze strzelanką oraz blond czuprynę Lucy, Leeny czy innej Layli. Zabijał cyfrowych przeciwników z zaangażowaniem dysocjacyjnego nastolatka – podobnym do tego, z którym rozprawił się pół godziny temu z blondynką, a w myślach już planował następne godzinki, choć plan był generalnie prosty – tak jak blondynka. Roztropnie zamienił dźwięk powiadomienia na samą wibrację i teraz przyjmujący smsa telefon tylko zadygotał na szafce.
- Fuck - oznajmił Zeb, dokończył poziom w gierce i sięgnął po aparat. Przeczytał.
- Whadda fuck?
Przeczytał jeszcze raz i pacnął palcem w pauzę na gierce. Głowa blondynki się poruszyła, ale Zeb nie okazał zainteresowania. Zamiast tego po prostu spod niej się wyślizgnął nie dbając o to czy się to Lisie spodoba czy nie. Stał i gapił się w wyświetlacz,coraz bardziej zbity z tropu, a w końcu niezadowolony. Nie było dobrym znakiem, że ktoś mu wysyła takie esy z nieznanego numeru. To niezadowolenie odbiło się na jego twarzy i wróżyło poważną refleksję.
- Coś się stało? - zapytała sennie Lara, czy inna Lily podnosząc się na łokciu, co Zeb zauważył kątem oka. - To chyba nic ważniejszego ode mnie, prawda? Chodź tu...
- Wypierdalaj – warknął tylko Zeb starając się dociec po jakimś message info, co to za jaja, ale nic nie wskórał.
- Co?
To pytanie Lindy Zeb zignorował, po prostu wziął lapka, ściągną gierkę do docka i zabrał się za wyszukiwanie podanej w smsie miejscówy.
W tym czasie blondynka wstała i najwyraźniej zamierzała wjechać mu w atencję więc posłał jej krótkie spojrzenie, rzucił - Won. - i pokazał niedbale drzwi.
Po kilku chwilach siedział sam i przeglądał w myślach skomplikowaną mapę swoich kontaktów, próbując ustalić źródło tej pieprzonej zaczepnej jak diabli wiadomości.
I nie wymyślił nic aż do dziewiątej wieczorem nazajutrz.
Ale nie dało się ukryć, że siedząc w Beach Restaurant przy całkiem intymnie wciśniętym pod jakąś araukarię stoliku Zebediah Fowler był już tak samo wkurzony, jak ciekaw. Zakładał przynajmniej tyle, że nie wparują mu tu jacyś agenci, nie planował się wystawiać na przynętę z jednego żałosnego esemeska. Siedział wygodnie oparty, z jedną ręką na blacie wielką dłonią gładząc krawędź lampki z idiotycznie drogim gewürtztraminerem, drugą ręką w kieszeni spodni obracając fiolkę z niekoniecznie korzystną dla układu nerwowego zawartością. Ale w jednej chwili obie dłonie znieruchomiały, gdy podniósł wzrok w rekacji na sunące ku niemu tornado rudych kudłów. Nie zmienił pozycji, ale w nieco szerzej otwartych teraz oczach miał jedno wielkie niedowierzanie: Ona? Poważnie – ona? "Ona" ona? Najwyraźniej. Właśnie kroczyła tym swoim zwycięskim krokiem przyćpanej modelki, a on nie zdążył się pohamować przed próbą dojrzenia, gdzie kończy się jej miniówka (wyglądało na to, że kończyła się mniej więcej tam, gdzie się zaczynała) oraz co w takim razie ma pod tym kretyńskim (jak na klimat Down Under) futrem. Ma tam coś w ogóle? Więc wyszło na to że wbrew swej woli pozostania gburowatym skurwysynem przyprowadził ją wzrokiem aż do stolika. Ją, tę całą...
- Donovan.
Westchnienie i pokręcenie głową w najwyższej dezaprobacie to było wszystko, co miała dostać w ramach kurtuazji. Plus spojrzenie, którym bez żenady planował się wedrzeć między poły jej wierzchniego okrycia gdy się nachyliła nad stolikiem. Spojrzenie, które musiał podnieść, żeby odbić jej wyzywający, i przeze to kpiący wzrok. Co za bezczelna suka...
Podniósł powoli kieliszek zamoczył usta i odstawił. Czy chce się zabawić?
- Jasne - odparł, starając się nadać nonszalanckiej obojętności swojemu tonowi. Pewne jak śmierć i podatki, że nie pojawiła się w Australii, na zadupiu na końcu świata, żeby się z nim napić pieprzonego gewürtztraminera. Tym bardziej, że na stole stał tylko jeden kieliszek. Po co więc przylazła? Na pewno kuma ryzyko. Nie ma dwóch zdań, że jest przekonana że ma w rękawie jakąś kartę. Czy to jest as, to się okaże. - Jeśli chcesz zrobić na mnie wrażenie przyjeżdżając aż tutaj żeby mi dostarczyć zabawy to jesteś na początku trasy. Nic nie będziesz pić? - rzucił Zeb zerkając na salę w poszukiwaniu kelnera. Coś powinna pić, chyba że chciała wyglądać na doktorantkę probującą wydębić od recenzenta lepszą recenzję, albo na kogoś kogo przygnało tu coś ważniejszego niż sączenie trunków wśród nieszczerych uśmieszków i pretensjonalnego poprawiania rudych kudłów, których konkretny chwyt dłoń Zebediah chętnie zamieniłaby za fiolkę w kieszeni. Ale to potem - bo teraz postanowił być dobrym daddy i jej pomóc:
- Skąd masz mój numer - zapytał zamieniając kpiące zdumienie na lodowate skupienie.
@Kayleigh Donovan
wygląd
O godzinie 22:36 Zebediah leżał oparty łopatkami o wezgłowie łóżka w swoim wynajętym apartamecie, mając przed sobą laptopa ze strzelanką oraz blond czuprynę Lucy, Leeny czy innej Layli. Zabijał cyfrowych przeciwników z zaangażowaniem dysocjacyjnego nastolatka – podobnym do tego, z którym rozprawił się pół godziny temu z blondynką, a w myślach już planował następne godzinki, choć plan był generalnie prosty – tak jak blondynka. Roztropnie zamienił dźwięk powiadomienia na samą wibrację i teraz przyjmujący smsa telefon tylko zadygotał na szafce.
- Fuck - oznajmił Zeb, dokończył poziom w gierce i sięgnął po aparat. Przeczytał.
- Whadda fuck?
Przeczytał jeszcze raz i pacnął palcem w pauzę na gierce. Głowa blondynki się poruszyła, ale Zeb nie okazał zainteresowania. Zamiast tego po prostu spod niej się wyślizgnął nie dbając o to czy się to Lisie spodoba czy nie. Stał i gapił się w wyświetlacz,coraz bardziej zbity z tropu, a w końcu niezadowolony. Nie było dobrym znakiem, że ktoś mu wysyła takie esy z nieznanego numeru. To niezadowolenie odbiło się na jego twarzy i wróżyło poważną refleksję.
- Coś się stało? - zapytała sennie Lara, czy inna Lily podnosząc się na łokciu, co Zeb zauważył kątem oka. - To chyba nic ważniejszego ode mnie, prawda? Chodź tu...
- Wypierdalaj – warknął tylko Zeb starając się dociec po jakimś message info, co to za jaja, ale nic nie wskórał.
- Co?
To pytanie Lindy Zeb zignorował, po prostu wziął lapka, ściągną gierkę do docka i zabrał się za wyszukiwanie podanej w smsie miejscówy.
W tym czasie blondynka wstała i najwyraźniej zamierzała wjechać mu w atencję więc posłał jej krótkie spojrzenie, rzucił - Won. - i pokazał niedbale drzwi.
Po kilku chwilach siedział sam i przeglądał w myślach skomplikowaną mapę swoich kontaktów, próbując ustalić źródło tej pieprzonej zaczepnej jak diabli wiadomości.
I nie wymyślił nic aż do dziewiątej wieczorem nazajutrz.
Ale nie dało się ukryć, że siedząc w Beach Restaurant przy całkiem intymnie wciśniętym pod jakąś araukarię stoliku Zebediah Fowler był już tak samo wkurzony, jak ciekaw. Zakładał przynajmniej tyle, że nie wparują mu tu jacyś agenci, nie planował się wystawiać na przynętę z jednego żałosnego esemeska. Siedział wygodnie oparty, z jedną ręką na blacie wielką dłonią gładząc krawędź lampki z idiotycznie drogim gewürtztraminerem, drugą ręką w kieszeni spodni obracając fiolkę z niekoniecznie korzystną dla układu nerwowego zawartością. Ale w jednej chwili obie dłonie znieruchomiały, gdy podniósł wzrok w rekacji na sunące ku niemu tornado rudych kudłów. Nie zmienił pozycji, ale w nieco szerzej otwartych teraz oczach miał jedno wielkie niedowierzanie: Ona? Poważnie – ona? "Ona" ona? Najwyraźniej. Właśnie kroczyła tym swoim zwycięskim krokiem przyćpanej modelki, a on nie zdążył się pohamować przed próbą dojrzenia, gdzie kończy się jej miniówka (wyglądało na to, że kończyła się mniej więcej tam, gdzie się zaczynała) oraz co w takim razie ma pod tym kretyńskim (jak na klimat Down Under) futrem. Ma tam coś w ogóle? Więc wyszło na to że wbrew swej woli pozostania gburowatym skurwysynem przyprowadził ją wzrokiem aż do stolika. Ją, tę całą...
- Donovan.
Westchnienie i pokręcenie głową w najwyższej dezaprobacie to było wszystko, co miała dostać w ramach kurtuazji. Plus spojrzenie, którym bez żenady planował się wedrzeć między poły jej wierzchniego okrycia gdy się nachyliła nad stolikiem. Spojrzenie, które musiał podnieść, żeby odbić jej wyzywający, i przeze to kpiący wzrok. Co za bezczelna suka...
Podniósł powoli kieliszek zamoczył usta i odstawił. Czy chce się zabawić?
- Jasne - odparł, starając się nadać nonszalanckiej obojętności swojemu tonowi. Pewne jak śmierć i podatki, że nie pojawiła się w Australii, na zadupiu na końcu świata, żeby się z nim napić pieprzonego gewürtztraminera. Tym bardziej, że na stole stał tylko jeden kieliszek. Po co więc przylazła? Na pewno kuma ryzyko. Nie ma dwóch zdań, że jest przekonana że ma w rękawie jakąś kartę. Czy to jest as, to się okaże. - Jeśli chcesz zrobić na mnie wrażenie przyjeżdżając aż tutaj żeby mi dostarczyć zabawy to jesteś na początku trasy. Nic nie będziesz pić? - rzucił Zeb zerkając na salę w poszukiwaniu kelnera. Coś powinna pić, chyba że chciała wyglądać na doktorantkę probującą wydębić od recenzenta lepszą recenzję, albo na kogoś kogo przygnało tu coś ważniejszego niż sączenie trunków wśród nieszczerych uśmieszków i pretensjonalnego poprawiania rudych kudłów, których konkretny chwyt dłoń Zebediah chętnie zamieniłaby za fiolkę w kieszeni. Ale to potem - bo teraz postanowił być dobrym daddy i jej pomóc:
- Skąd masz mój numer - zapytał zamieniając kpiące zdumienie na lodowate skupienie.
@Kayleigh Donovan
about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Zebediah Fowler
about
Czasem wydawało mu się, że kobiety mają jakąś tajemną broń, uwarunkowaną genetycznie przewagę przekazywaną z pokolenia na pokolenie wraz z chromosomem X. Że posiadają coś, co pozwala im wobec dominacji mężczyzn w świecie przeczekać ten ich samczy pałerek, bezbłędnie grać rolę słabszej płci żeby uśpić ich czujność, a jednocześnie swoimi kobiecymi metodami przejmować stery które mężczyznom wydaje się że trzymają. Zresztą razem z mężczyznami. Że potrafią owładnąć duszami i że na koniec dnia, kiedy ululani poczuciem siły mężczyźni idą słodko spać, one gdzieś tam po ciemku piszą całą pieprzoną historię. Takie coś wyczuwał w swojej pierwszej żonie i nauczony tą obserwacją takie coś wyczuwał w zasadzie w każdej kobiecie, z którą się spotykał, przy czym najczęściej były to kobiety, które sam wybierał poniekąd właśnie dlatego: że miały to coś, że chciały wepchnąć mu się przed kierownicę, że dobrze wiedziały, jaką posiadają władzę. Pozwalał im na tę władzę na pewnym etapie, bo podniecało go to, jak chętnie i szczerze okazują się sukami, żeby móc to osiągnąć.
A potem – siedząc twarzą w twarz z taką Kayleigh Zeb widział, jak ładnie im to wychodzi. Zresztą uważał, że białe kobiety mają w sobie, choćby w swojej urodzie, naturalnie genetycznie więcej tej suki. Taka Kayleigh na przykład. Ubrała się jak nie "ostatnia dziwka", co raczej jak Pierwsza Dziwka, przecież ta spódniczka szersza niż dłuższa była po to, żeby na przykład on (nie no, nie "na przykład", tylko raczej właśnie on) myślał teraz, czy ona tam ma majtki, ten futro-płaszczyk miał się rozchylać na piersiach akurat na tyle, by jego, właśnie jego dekoncentrować zmuszając do tęsknego wyczekiwania na chwilę, gdy jakiś jej ruch spowoduje nieopatrzne (ups!...) rozchylenie się futerka na boki. Że ta jej mina to jest esencja bezczelności, i ona o tym wie bardzo dobrze, i że jej plan jest taki że jemu opada garda, a podnosi się coś innego, ekhem, i że wszystko to razem to jest właśnie ten w przypadku tej całej Donovan naturalny instynkt przetrwania. I zaśmiał się na to wszystko. Najpierw w duchu a potem, kręcąc głową jakby z niedowierzaniem, na głos. One myślą, i najczęściej słusznie, że to musi działać. No bo ej, jak taka Kayleigh Donovan może "nie działać" na faceta, nie? Powinna robić wodę z mózgu każdemu, i każdy by za tym polazł jak pies za suką, prawda?
Może każdy. Ale nie on.
Zebediah H. V. Fowler był czujnym wyrachowanym skurwysynem. Fakt, lubił się zabawić, najdelikatniej mówiąc. I fakt, chętnie by zrobił pauzę tym ludziom tu na około, ściągnął tę irlandzką zdzirę za włosy z krzesła i nie patrząc, czy sobie radzi w tych jednoznacznym butach ze stawianiem kroków, zawlókł w jakąś ciemną bramę, a może lepiej do swojego mieszkania, i tam zrobił takie małe sympatyczne rendez-vous w formie przesłuchania. Dowiedziałby się w mig wszystkiego w sprawie posiadania lub nie posiadania przez nią czegoś pod tą mini, albo pod tym futerkiem bezsensownym w środku australijskich upałów, albo w sprawie całego jej pojawienia się tutaj, które wyglądało mu na pojawienie się "dla niego". To ona go znalazła i to w sposób którego nie chce zdradzić, a więc tego już się jakby dowiedział, bo ciężko było zakładać, że tego smsa napisała na randomowy numer.
Na szczęście dla niego, była tak samo wyszczekana, jak ją zapamiętał, i jego ironiczne słowa wzięła na tyle do siebie, że teraz zrobiła z nich ripostę. Rozczulające czy śmieszne było to, że uznała je za coś, co należy przyatakować, podczas gdy i tak było dla niego pewne, że umówiła się z nim z konkretnego powodu. A nawet to, że raczej była w jakiejś srogiej potrzebie, jeśli chciała ryzykować spotkanie akurat z nim, i to na takim zadupiu, na które raczej nie przyjechałaby przecież dobrowolnie nawet na wakacje.
Ale to wszystko tak czy siak była gra. Więc Zeb postanowił się rozerwać – i zagrać. Na to, na co miał ochotę, przyjdzie jeszcze czas.
- Oczywiście że zrobiłaś wrażenie. Pytanie czy korzystne – powiedział tym swoim przydymionym przesterowanym niskim barytonem, upijając łyczek wina i pozwalając jej mówić.
A ona mówiła - i mówiła... i mówiła.
I mówiła.
W połowie zdjął z niej spojrzenie i zainteresował się nadrukiem na serwetce. Przed ostatnią ćwiartką przeniósł atencję na dziewczynę siedzącą dwa stoliki dalej po skosie, miała niewyobrażalne nogi i szkoda byłoby ich nie liznąć spojrzeniem. Na koniec spojrzał łaskawie znów na Kay.
- Strasznie dużo słów - westchnął jak człowiek który musi tolerować męczące okoliczności. - Chodziło ci o... co kurwa konkretnie? Że tu nie pasuję, tak? I wnioski masz takie, że w takim razie nie jestem tu dla przyjemności, tylko dla interesu - nagle przeniósł ciężar do przodu, oparł się o stolik i bez oporów błyskawicznym ruchem chwycił w kciuk i palec wskazujący jej podbródek, lekko sobie obracając jej głowę. Cóż, stolik był irytująco niewielki i dzieląca ich przestrzeń ponad nim też nieszczególnie duża — a jego usytuowanie na uboczu zostawiało jakieś pole do względnie prywatnej rozmowy, która nie powinna sięgnąć uszu osób siedzących nieopodal, jak również do takich właśnie zachowań, które dla Kayleigh pewnie nie były wcale obcesowe, w końcu jej uśmieszek i cała osoba mówiła teraz, że jest w trybie "suka przejmuje stery, bo ma tajne kody". Ta, niezłe. - Czy mam rozumieć, że interesują cię moje interesy? tak? Chcesz o nich posłuchać? Tutaj czy w lepszym miejscu?
Puścił jej podbródek i odgiął się na oparcie, czyli na bezpieczną odległość (cholera wie, czy ta bicz go zaraz nie ugryzie w nos, albo coś!) i teraz patrzył na nią poważnie, bardzo poważnie, jakby chciał jej wywiercić dziurkę w czole, ale jednocześnie spokojnie, jakby wiercenie dziurek miało być obopólną przyjemnością.
- Normalnie powiedziałbym że dziewczyny ubierają się i zachowują tak jak ty teraz, kiedy czegoś bardzo potrzebują. W twoim przypadku jest trudniej, bo ubierasz się tak i zachowujesz chyba zawsze... - udał zadumę nad tymi wiekopomnymi słowami - Ale zagrajmy w twoją grę. Spierdoliłaś mi biznes wtedy w Europie. Spierdoliłaś go nawet chyba nie w ramach strategii, tylko raczej głupoty, ale okej, byłaś młodsza - uniósł dłoń i zrobił minę która mogłaby wybaczać, choć pod pewnymi warunkami - a ja policzyłem ile przez ciebie straciłem i wiesz co, Donovan? Kurwa mać? Jesteś mi winna jakieś trzy bańki euro. Sama sobie to przelicz na aussie-dolce albo roboczogodziny, pewnie będzie ci łatwiej. Więc jeśli łapiesz mnie na telefonie, to albo chcesz przeżyć coś, czego możesz nie przeżyć, albo masz coś dla mnie – na koniec wycelował w nią palec, choć wolałby nadać mu nieco inne, głębsze cele. - Więc skoro już marnujesz mój czas i wywalasz giry pod stołem, to słucham. Masz trzydzieści sekund. I nie marnuj ich na pierdolenie o sweterkach w serek, błagam cię. Na pierdolenie jest czas zupełnie inny.
I wątpliwe, żeby sama tego nie wiedziała.
- Chyba że chcesz zacząć właśnie od tego i w ten sposób dotrzeć do sedna - rzucił z kpiącym uśmiechem, ale zerkając na nią bacznie. Był za stary i w swoim mniemaniu za fajny, żeby chciało mu się ukrywać, jak chętnie przeniósłby się z nią do siebie na jakieś bardziej rzeczowe, podrasowane paroma kreskami negocjacje. - O ile masz coś do powiedzenia poza przemądrzałymi bzdetami i coś do pokazania poza... - opisał ją luźnym gestem z kiści - No, wiadomo.
Kayleigh Donovan
A potem – siedząc twarzą w twarz z taką Kayleigh Zeb widział, jak ładnie im to wychodzi. Zresztą uważał, że białe kobiety mają w sobie, choćby w swojej urodzie, naturalnie genetycznie więcej tej suki. Taka Kayleigh na przykład. Ubrała się jak nie "ostatnia dziwka", co raczej jak Pierwsza Dziwka, przecież ta spódniczka szersza niż dłuższa była po to, żeby na przykład on (nie no, nie "na przykład", tylko raczej właśnie on) myślał teraz, czy ona tam ma majtki, ten futro-płaszczyk miał się rozchylać na piersiach akurat na tyle, by jego, właśnie jego dekoncentrować zmuszając do tęsknego wyczekiwania na chwilę, gdy jakiś jej ruch spowoduje nieopatrzne (ups!...) rozchylenie się futerka na boki. Że ta jej mina to jest esencja bezczelności, i ona o tym wie bardzo dobrze, i że jej plan jest taki że jemu opada garda, a podnosi się coś innego, ekhem, i że wszystko to razem to jest właśnie ten w przypadku tej całej Donovan naturalny instynkt przetrwania. I zaśmiał się na to wszystko. Najpierw w duchu a potem, kręcąc głową jakby z niedowierzaniem, na głos. One myślą, i najczęściej słusznie, że to musi działać. No bo ej, jak taka Kayleigh Donovan może "nie działać" na faceta, nie? Powinna robić wodę z mózgu każdemu, i każdy by za tym polazł jak pies za suką, prawda?
Może każdy. Ale nie on.
Zebediah H. V. Fowler był czujnym wyrachowanym skurwysynem. Fakt, lubił się zabawić, najdelikatniej mówiąc. I fakt, chętnie by zrobił pauzę tym ludziom tu na około, ściągnął tę irlandzką zdzirę za włosy z krzesła i nie patrząc, czy sobie radzi w tych jednoznacznym butach ze stawianiem kroków, zawlókł w jakąś ciemną bramę, a może lepiej do swojego mieszkania, i tam zrobił takie małe sympatyczne rendez-vous w formie przesłuchania. Dowiedziałby się w mig wszystkiego w sprawie posiadania lub nie posiadania przez nią czegoś pod tą mini, albo pod tym futerkiem bezsensownym w środku australijskich upałów, albo w sprawie całego jej pojawienia się tutaj, które wyglądało mu na pojawienie się "dla niego". To ona go znalazła i to w sposób którego nie chce zdradzić, a więc tego już się jakby dowiedział, bo ciężko było zakładać, że tego smsa napisała na randomowy numer.
Na szczęście dla niego, była tak samo wyszczekana, jak ją zapamiętał, i jego ironiczne słowa wzięła na tyle do siebie, że teraz zrobiła z nich ripostę. Rozczulające czy śmieszne było to, że uznała je za coś, co należy przyatakować, podczas gdy i tak było dla niego pewne, że umówiła się z nim z konkretnego powodu. A nawet to, że raczej była w jakiejś srogiej potrzebie, jeśli chciała ryzykować spotkanie akurat z nim, i to na takim zadupiu, na które raczej nie przyjechałaby przecież dobrowolnie nawet na wakacje.
Ale to wszystko tak czy siak była gra. Więc Zeb postanowił się rozerwać – i zagrać. Na to, na co miał ochotę, przyjdzie jeszcze czas.
- Oczywiście że zrobiłaś wrażenie. Pytanie czy korzystne – powiedział tym swoim przydymionym przesterowanym niskim barytonem, upijając łyczek wina i pozwalając jej mówić.
A ona mówiła - i mówiła... i mówiła.
I mówiła.
W połowie zdjął z niej spojrzenie i zainteresował się nadrukiem na serwetce. Przed ostatnią ćwiartką przeniósł atencję na dziewczynę siedzącą dwa stoliki dalej po skosie, miała niewyobrażalne nogi i szkoda byłoby ich nie liznąć spojrzeniem. Na koniec spojrzał łaskawie znów na Kay.
- Strasznie dużo słów - westchnął jak człowiek który musi tolerować męczące okoliczności. - Chodziło ci o... co kurwa konkretnie? Że tu nie pasuję, tak? I wnioski masz takie, że w takim razie nie jestem tu dla przyjemności, tylko dla interesu - nagle przeniósł ciężar do przodu, oparł się o stolik i bez oporów błyskawicznym ruchem chwycił w kciuk i palec wskazujący jej podbródek, lekko sobie obracając jej głowę. Cóż, stolik był irytująco niewielki i dzieląca ich przestrzeń ponad nim też nieszczególnie duża — a jego usytuowanie na uboczu zostawiało jakieś pole do względnie prywatnej rozmowy, która nie powinna sięgnąć uszu osób siedzących nieopodal, jak również do takich właśnie zachowań, które dla Kayleigh pewnie nie były wcale obcesowe, w końcu jej uśmieszek i cała osoba mówiła teraz, że jest w trybie "suka przejmuje stery, bo ma tajne kody". Ta, niezłe. - Czy mam rozumieć, że interesują cię moje interesy? tak? Chcesz o nich posłuchać? Tutaj czy w lepszym miejscu?
Puścił jej podbródek i odgiął się na oparcie, czyli na bezpieczną odległość (cholera wie, czy ta bicz go zaraz nie ugryzie w nos, albo coś!) i teraz patrzył na nią poważnie, bardzo poważnie, jakby chciał jej wywiercić dziurkę w czole, ale jednocześnie spokojnie, jakby wiercenie dziurek miało być obopólną przyjemnością.
- Normalnie powiedziałbym że dziewczyny ubierają się i zachowują tak jak ty teraz, kiedy czegoś bardzo potrzebują. W twoim przypadku jest trudniej, bo ubierasz się tak i zachowujesz chyba zawsze... - udał zadumę nad tymi wiekopomnymi słowami - Ale zagrajmy w twoją grę. Spierdoliłaś mi biznes wtedy w Europie. Spierdoliłaś go nawet chyba nie w ramach strategii, tylko raczej głupoty, ale okej, byłaś młodsza - uniósł dłoń i zrobił minę która mogłaby wybaczać, choć pod pewnymi warunkami - a ja policzyłem ile przez ciebie straciłem i wiesz co, Donovan? Kurwa mać? Jesteś mi winna jakieś trzy bańki euro. Sama sobie to przelicz na aussie-dolce albo roboczogodziny, pewnie będzie ci łatwiej. Więc jeśli łapiesz mnie na telefonie, to albo chcesz przeżyć coś, czego możesz nie przeżyć, albo masz coś dla mnie – na koniec wycelował w nią palec, choć wolałby nadać mu nieco inne, głębsze cele. - Więc skoro już marnujesz mój czas i wywalasz giry pod stołem, to słucham. Masz trzydzieści sekund. I nie marnuj ich na pierdolenie o sweterkach w serek, błagam cię. Na pierdolenie jest czas zupełnie inny.
I wątpliwe, żeby sama tego nie wiedziała.
- Chyba że chcesz zacząć właśnie od tego i w ten sposób dotrzeć do sedna - rzucił z kpiącym uśmiechem, ale zerkając na nią bacznie. Był za stary i w swoim mniemaniu za fajny, żeby chciało mu się ukrywać, jak chętnie przeniósłby się z nią do siebie na jakieś bardziej rzeczowe, podrasowane paroma kreskami negocjacje. - O ile masz coś do powiedzenia poza przemądrzałymi bzdetami i coś do pokazania poza... - opisał ją luźnym gestem z kiści - No, wiadomo.
Kayleigh Donovan
about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Zebediah Fowler
about
Jeśli Kayleigh miała o Zebie wrażenie że jest mistrzem szachowym i że pisze przemowy kolejnym prezydentom USA, to cóż, musiała się liczyć z zawodem. Był sprawnym na swojej planszy graczem, to fakt, ale sprawny oznacza że był bezwzględnym i sprytnym draniem, a nie mrhocznym władcą dusz i umysłów. Zresztą nie udawajmy że Kay sięgała po swoje cele w jakiś zdumiewająco niebywały sposób - to akurat dowiodła jej podeszwa wciskana w jego krocze pod stołem. Zeb powstrzymał się przed najprostszą reakcją ale mięśnie żuchwy mu się naprężyły i zacisnął usta a w oczach miał raczej dość pospolitego wkurwa.
Chyba oboje w tego typu sytuacjach gadali chętnie - może miało to przykryć „w sferze publicznej” czyny które zaczynały wyłazić z nich na wierzch - ale Zeb puszczał mimo uszu zarówno jej ripostę o wielu słowach jak i pytanie o nogi. Na to pytanie potrafił sobie odpowiedzieć sam, nie planował na razie dawać jej tej satysfakcji że owszem, cholernie. I nie tylko nogi ale i wyobrażenie które uruchomiła tym pytaniem. Wkurzył się wtedy dodatkowo bo wyczuł że zachodząc go z tej strony Kay może rzeczywiście łatwo zacząć uzyskiwać lekką przewagę. Oj, nie mógł jej na to pozwolić.
- Wreszcie przechodzisz do konkretów, Kay… co prawda z trudem, ale zawsze - odparł cicho gdy skończyła paplać. Ambicje żeby nie pokazać po sobie że najpierw chciałby „załatwić” jedną konkretną sprawę (czy była nią sama Donovan?) i to niekoniecznie tutaj, a potem gadać o interesach, te ambicje dodatkowo go wkurzały. - Nie martw się - zakładam że blefujesz z tym towarem w Tajlandii, nie za bardzo masz skąd wiedzieć o moich interesach ale doceniam rozpoznanie bojem - pokiwał głową i wbił jej w oczy swoje spojrzenie jak jakieś zatrute ostrze, potrzymał i jeszcze pokręcił na boki. - Jeśli naprawdę uważasz że masz coś, co mnie nakłoni do marnowania z tobą czasu, to wyskakuj z tego. Tutaj - albo w lepszym miejscu. Na razie przede wszystkim mnie wkurwiasz ale nie sądź że w ten sposób przejmiesz jakąś kontrolę, maleńka.
Oderwał spojrzenie, skinął na kelnera żeby przyniósł rachunek i wrócił do Kay. - I albo zabierasz ten swój zajebisty bucik z mojej gaśnicy, albo dociskasz i bierzesz na siebie konsekwencje.
Nie zmieniając pozycji na krześle pochylił się znów nad stolikiem i wyciągnął dłoń. I może nieoczekiwanie pogładził Kay po boku twarzy, ale na koniec zjechał palcami do jej ust, kciukiem zahaczył za dolną wargę i odgiął ją mocno w dół.
- Hm? Czy może mam to z ciebie jakoś szczególnie wyciągać? Bo strój eskortki i agresywne próby zwrócenia na siebie mojej uwagi nie uratują ci dupska jak przyjdzie co do czego. Ale jeśli ty masz coś dla mnie to powiem ci jedno - wcisnął kciukiem jej wargę i nagle puścił, na koniec poklepując dwa razy po policzku: - Wtedy i ja coś mogę mieć dla ciebie. Jedną niezłą okazję - odgiął się na oparcie żeby wyjąć z kieszeni kartę i przytknąć ją do czytnika podanego przez kelnera - „a może nawet więcej niż to”… - dodał jej słowami, szykując się do powstania. - Jeśli traktujesz siebie tak samo ryzykownie jak poważnie Kay, to znam dobre miejsce. I nawet mogę cię tam teraz podwieźć. - wstał i tylko raz za nią zerknął - Dajesz dupy? Czy dorzucasz do puli? - i ruszył do wyjścia ale w takim tempie żeby mogła pójść za nim bez wyrzutów, że kazał jej go gonić. Jeszcze potraktuje jej dumę tak jak na to zasługuje, nie musiał jej tego robić akurat tutaj.
Kayleigh Donovan
Chyba oboje w tego typu sytuacjach gadali chętnie - może miało to przykryć „w sferze publicznej” czyny które zaczynały wyłazić z nich na wierzch - ale Zeb puszczał mimo uszu zarówno jej ripostę o wielu słowach jak i pytanie o nogi. Na to pytanie potrafił sobie odpowiedzieć sam, nie planował na razie dawać jej tej satysfakcji że owszem, cholernie. I nie tylko nogi ale i wyobrażenie które uruchomiła tym pytaniem. Wkurzył się wtedy dodatkowo bo wyczuł że zachodząc go z tej strony Kay może rzeczywiście łatwo zacząć uzyskiwać lekką przewagę. Oj, nie mógł jej na to pozwolić.
- Wreszcie przechodzisz do konkretów, Kay… co prawda z trudem, ale zawsze - odparł cicho gdy skończyła paplać. Ambicje żeby nie pokazać po sobie że najpierw chciałby „załatwić” jedną konkretną sprawę (czy była nią sama Donovan?) i to niekoniecznie tutaj, a potem gadać o interesach, te ambicje dodatkowo go wkurzały. - Nie martw się - zakładam że blefujesz z tym towarem w Tajlandii, nie za bardzo masz skąd wiedzieć o moich interesach ale doceniam rozpoznanie bojem - pokiwał głową i wbił jej w oczy swoje spojrzenie jak jakieś zatrute ostrze, potrzymał i jeszcze pokręcił na boki. - Jeśli naprawdę uważasz że masz coś, co mnie nakłoni do marnowania z tobą czasu, to wyskakuj z tego. Tutaj - albo w lepszym miejscu. Na razie przede wszystkim mnie wkurwiasz ale nie sądź że w ten sposób przejmiesz jakąś kontrolę, maleńka.
Oderwał spojrzenie, skinął na kelnera żeby przyniósł rachunek i wrócił do Kay. - I albo zabierasz ten swój zajebisty bucik z mojej gaśnicy, albo dociskasz i bierzesz na siebie konsekwencje.
Nie zmieniając pozycji na krześle pochylił się znów nad stolikiem i wyciągnął dłoń. I może nieoczekiwanie pogładził Kay po boku twarzy, ale na koniec zjechał palcami do jej ust, kciukiem zahaczył za dolną wargę i odgiął ją mocno w dół.
- Hm? Czy może mam to z ciebie jakoś szczególnie wyciągać? Bo strój eskortki i agresywne próby zwrócenia na siebie mojej uwagi nie uratują ci dupska jak przyjdzie co do czego. Ale jeśli ty masz coś dla mnie to powiem ci jedno - wcisnął kciukiem jej wargę i nagle puścił, na koniec poklepując dwa razy po policzku: - Wtedy i ja coś mogę mieć dla ciebie. Jedną niezłą okazję - odgiął się na oparcie żeby wyjąć z kieszeni kartę i przytknąć ją do czytnika podanego przez kelnera - „a może nawet więcej niż to”… - dodał jej słowami, szykując się do powstania. - Jeśli traktujesz siebie tak samo ryzykownie jak poważnie Kay, to znam dobre miejsce. I nawet mogę cię tam teraz podwieźć. - wstał i tylko raz za nią zerknął - Dajesz dupy? Czy dorzucasz do puli? - i ruszył do wyjścia ale w takim tempie żeby mogła pójść za nim bez wyrzutów, że kazał jej go gonić. Jeszcze potraktuje jej dumę tak jak na to zasługuje, nie musiał jej tego robić akurat tutaj.
Kayleigh Donovan
about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
/zt (?)
Zebediah Fowler
about
Wtedy też taka była - chyba, bo Zeb nie pamiętał wszystkiego, ale to jedno zapamiętał dobrze, ten jej cholerny seksapil którym szafowała jakby nie rozumiała że nie musi. A może rozumiała, a ta jej kontrolowana wulgarność tylko miała tu być jakby przyprawą? Wiadomo że dziewczyna która chce grać w takie gry w jakie grywał Zeb i ludzie ze środowiska w którym miała (nie)szczęście wzrastać i się obracać, musi być sukowata jakby z założenia. Cóż, jej to wychodziło tak naturalnie a jednocześnie bawiła się tą cechą z taką swobodą że nie mogło to nie przyciągnąć uwagi Zeba. A w zasadzie to zaczynało go to interesować conajmniej tak samo bardzo jak problem teoretycznie ważniejszy.
Kay dobrze wiedziała co robi, nawet jeśli nie do końca wyczuwała na ile - teoretycznie - może sobie pozwolić. Zeb nie ustąpiłby, nawet gdyby nacisnęła podeszwą jego krocze pod stołem dwa razy mocniej ale na pewno by to zapamiętał. Jednak Kayleigh cofnęła stopę co Zeb odruchowo uznał za małe ale miłe zwycięstwo, kolejne do jego kolekcji w jego zadufanym rozumowaniu. Inna rzecz że chętnie by zajrzał jak szczeniak pod ten stół - a tak mógł patrzeć na nią, na jej bezczelną twarz i tylko sobie wyobrażać miejsca powyżej końca tych butów sięgających gdzieś ponad połowę uda. Ale cofnęła nie tylko nogę - jego dłoń została w powietrzu gdy dziewczyna umknęła twarzą i to już mu się nie podobało. A w zasadzie podobało ale, inaczej. W sposób który wymagał przeskoczenia w tej ich szybkiej grze na kolejną planszę.
Potaknął krótko na jej słowo, jakby chciał w niej wzbudzić wątpliwości czy aby na pewno ona ma dość w kartach żeby podbijać, ale nawet gdyby nie miała…
Ale to jej „podbijam” miało też drugie dno choć mogła o tym nie wiedzieć bo Zeb, faktycznie miał na ten wieczór pewną koncepcję. Choć w zasadzie więcej w tym było instynktu niż pomyślunku. Instynkt zaś podpowiadał Zebowi zasadniczo jedno, i robił to, coraz bardziej natarczywiej. Przestawał go aż tak martwić co też ta wścibska baba może o nim wiedzieć, nawet ten interes, którym chciała do niego pogrywać mógł jego zdaniem poczekać. Natomiast nie za bardzo mogło czekać coś innego. Kilka metrów od samochodu odwrócił się o 180 stopni - trochę po to żeby ją sobie obejrzeć od przodu. Trzeba przyznać że ta suka potrafiła zadbać o to żeby strój jasno mówił wszem i wobec jakie są jej atuty. I Zebowi coraz mniej chciało się udawać że gonie interesują.
Spojrzał na nią, celując najpierw w miejsce gdzie rozchylane w szybkim kroku poły jej dziwnego futerka mogły ukazać długość (czy raczej brak długości) spódniczki, potem wślizgnął się wzrokiem w górę żeby zobaczyć co ma pod nim, a potem nagle złapał ją drugą dłonią za rękę albo to co tam się dało chwycić, zakręcił nią tak że zahamowała plecami na burcie samochodu, a sam oparł się rękami po obu jej bokach o krawędź dachu i zawisł nad jej twarzą. - Koniec kręcenia, Kay. To jest chwila w której ja się dowiaduję po co mnie znalazłaś. Jeśli powodów jest więcej niż jeden, możesz śmiało odpalić wszystkie naraz, nie mam dwóch godzin na myślenie czy zareagować dopiero w domu czy już tutaj. Zbliżył twarz do jej, nie bez przyjemności wchłaniając jej zapach. I nie chodziło mu nawet o perfumy czy szampon / odżywkę czy inne kosmetyki. Ciągnęło go niżej i niżej, a w zasadzie szczerze mówiąc - głębiej. Jedyny powód dla którego dawał sobie (i jej) jeszcze kilka sekund to to, że gdyby ona go teraz chciała jakoś wymanewrować, to - pominąwszy jakie się z tym wiązało ryzyko i czy je rozumiała - Zeb uznałby to za rozgrywanie go. A na to nie pozwoli, nawet jeśli w Kayleigh drugim co cenił była jej zbytnia śmiałość i całe to jej mocne hop do przodu.
- Chcesz robić ze mną interesy? - dorzucił jeszcze po czym capnął za poły jej futerka i odciągnął na zewnątrz. I - pomacał ich wnętrze, być może w poszukiwaniu jej broni czy innych szczegółów które wolał poznać teraz. Chuć chucią, suczość Kayleigh suczością, ale cholera wie czy na przykład nie pracowała teraz dla policji? Aż się ciepło robiło na myśl o tym, gdzie mogłaby dać sobie wetknąć pluskwę podsłuchu… Zresztą zależnie od tego co znalazł - po tym sprawdzeniu z zaskoczenia dłonie miał wolne, prawda? I mógl z nimi zrobić co chciał o ile, nie wpłynęło na nie to, co znalazł lub nie znalazł, zobaczył czy nie zobaczył.
Kayleigh Donovan
Kay dobrze wiedziała co robi, nawet jeśli nie do końca wyczuwała na ile - teoretycznie - może sobie pozwolić. Zeb nie ustąpiłby, nawet gdyby nacisnęła podeszwą jego krocze pod stołem dwa razy mocniej ale na pewno by to zapamiętał. Jednak Kayleigh cofnęła stopę co Zeb odruchowo uznał za małe ale miłe zwycięstwo, kolejne do jego kolekcji w jego zadufanym rozumowaniu. Inna rzecz że chętnie by zajrzał jak szczeniak pod ten stół - a tak mógł patrzeć na nią, na jej bezczelną twarz i tylko sobie wyobrażać miejsca powyżej końca tych butów sięgających gdzieś ponad połowę uda. Ale cofnęła nie tylko nogę - jego dłoń została w powietrzu gdy dziewczyna umknęła twarzą i to już mu się nie podobało. A w zasadzie podobało ale, inaczej. W sposób który wymagał przeskoczenia w tej ich szybkiej grze na kolejną planszę.
Potaknął krótko na jej słowo, jakby chciał w niej wzbudzić wątpliwości czy aby na pewno ona ma dość w kartach żeby podbijać, ale nawet gdyby nie miała…
Ale to jej „podbijam” miało też drugie dno choć mogła o tym nie wiedzieć bo Zeb, faktycznie miał na ten wieczór pewną koncepcję. Choć w zasadzie więcej w tym było instynktu niż pomyślunku. Instynkt zaś podpowiadał Zebowi zasadniczo jedno, i robił to, coraz bardziej natarczywiej. Przestawał go aż tak martwić co też ta wścibska baba może o nim wiedzieć, nawet ten interes, którym chciała do niego pogrywać mógł jego zdaniem poczekać. Natomiast nie za bardzo mogło czekać coś innego. Kilka metrów od samochodu odwrócił się o 180 stopni - trochę po to żeby ją sobie obejrzeć od przodu. Trzeba przyznać że ta suka potrafiła zadbać o to żeby strój jasno mówił wszem i wobec jakie są jej atuty. I Zebowi coraz mniej chciało się udawać że gonie interesują.
Spojrzał na nią, celując najpierw w miejsce gdzie rozchylane w szybkim kroku poły jej dziwnego futerka mogły ukazać długość (czy raczej brak długości) spódniczki, potem wślizgnął się wzrokiem w górę żeby zobaczyć co ma pod nim, a potem nagle złapał ją drugą dłonią za rękę albo to co tam się dało chwycić, zakręcił nią tak że zahamowała plecami na burcie samochodu, a sam oparł się rękami po obu jej bokach o krawędź dachu i zawisł nad jej twarzą. - Koniec kręcenia, Kay. To jest chwila w której ja się dowiaduję po co mnie znalazłaś. Jeśli powodów jest więcej niż jeden, możesz śmiało odpalić wszystkie naraz, nie mam dwóch godzin na myślenie czy zareagować dopiero w domu czy już tutaj. Zbliżył twarz do jej, nie bez przyjemności wchłaniając jej zapach. I nie chodziło mu nawet o perfumy czy szampon / odżywkę czy inne kosmetyki. Ciągnęło go niżej i niżej, a w zasadzie szczerze mówiąc - głębiej. Jedyny powód dla którego dawał sobie (i jej) jeszcze kilka sekund to to, że gdyby ona go teraz chciała jakoś wymanewrować, to - pominąwszy jakie się z tym wiązało ryzyko i czy je rozumiała - Zeb uznałby to za rozgrywanie go. A na to nie pozwoli, nawet jeśli w Kayleigh drugim co cenił była jej zbytnia śmiałość i całe to jej mocne hop do przodu.
- Chcesz robić ze mną interesy? - dorzucił jeszcze po czym capnął za poły jej futerka i odciągnął na zewnątrz. I - pomacał ich wnętrze, być może w poszukiwaniu jej broni czy innych szczegółów które wolał poznać teraz. Chuć chucią, suczość Kayleigh suczością, ale cholera wie czy na przykład nie pracowała teraz dla policji? Aż się ciepło robiło na myśl o tym, gdzie mogłaby dać sobie wetknąć pluskwę podsłuchu… Zresztą zależnie od tego co znalazł - po tym sprawdzeniu z zaskoczenia dłonie miał wolne, prawda? I mógl z nimi zrobić co chciał o ile, nie wpłynęło na nie to, co znalazł lub nie znalazł, zobaczył czy nie zobaczył.
Kayleigh Donovan