dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Hebanowe oczy, z których dwa dni wcześniej uleciała ciepła barwa cyrkonu, z chłodną obojętnością prześlizgiwały się po krawędziach układających się w czyjeś sylwetki. Jako pierwszą rozpoznał nauczycielkę biologii z trzeciej klasy. Mówiła mu kiedyś, jako jedyna z grona pedagogicznego, że widzi w nim prawdziwy potencjał i że w przyszłości na pewno stanie się kimś bardzo ważnym. Czasem zostawała z nim po lekcjach w stołówce — wtedy, kiedy Callum jak zwykle spóźniał się z odebraniem go, zapewne pijąc w barze kolejny kieliszek szkockiej, albo grzmocąc w swoim aucie jakąś naiwną pannę o blond włosach, do której wołał imieniem swojej dopiero co utraconej żony — i pomagała w odrabianu pracy domowej, z którą zazwyczaj nie miał problemu, o ile tylko chciało mu się nią zainteresować. Pytała go często o zjedzony wcześniejszego dnia posiłek, czy lubi ciepłe kąpiele i czy jego łóżko też jest tak wygodne, że rano zupełnie nie chce wstawać mu się do szkoły, nieudolnie próbując wybadać, czy ojciec odpowiednio się nim zajmuje. Pamiętał, że kiedy rozszyfrował prawdziwe znaczenie tych pytań, unikał tej kobiety jak ognia. Kiedyś opowiedziała mu, że miała bardzo energicznego i uroczego synka, który niestety odszedł już z tego świata, ale z którym Achilles bardzo jej się kojarzy. Bał się, że chciałaby go ukraść i ochrzcić imieniem Bruno (po zmarłym dziecku), a mu bardzo nie podobały się imiona rozpoczynające się na tę literkę. Było mu też wstyd, że jego nową mamą byłaby n a u c z y c i e l k a, i że te wstrętne dzieciaki z klasy, mieszkające we Fluorite View i Pearl Lagune, bardzo by się z niego śmiały. Jeden chłopiec, z którym zawsze sadzano go za karę, był synem sprzątaczki pracującej w ich szkole i dzieciaki nigdy nie dawały mu przez to spokoju. Przestał więc odpowiadać jej dzień dobry, a na pytania, czy wszystko u niego w porządku, odpowiadał: nie pani sprawa, ja nie jestem pani synem! choć teraz bardzo chciałby być całym tym Bruno, który nie żyje i który nie musi znosić dziesiątek wpatrujących się w niego z politowaniem par oczu. Później namierzył ich listonosza. Kilka tygodni temu niemal nie potrącił go swoim autem, kiedy wyjeżdżał z garażu i dlatego (tylko dlatego) jego twarz utarła mu się w pamięci. Przybrana ciotka, sąsiedzi jeszcze z Tingaree, ale ci z Fluorite View także, garstka Fitzgeraldów (ale bez Leona, którego nikt chyba nie poinformował o pogrzebie), jakieś panny ubrane zupełnie nie na tę okazję i podwładni z pracy, którzy krążyli wokół nich jak ich cienie. Przyłapał się na poszukiwaniu wzrokiem także wysokiego bruneta o kręconych włosach, któremu zabronił przychodzić, a którego towarzystwa i tak wyczekiwał (był bowiem pewien, że Lounsburry i tak go nie posłucha), a także Willow utraconej z zasięgu wzroku zaraz po wyjściu z kościoła. — Jak, kurwa, mogła mnie tu zostawić s a m e g o — syknął z irytacją, posługując się sformułowaniem nad wyraz śmiesznym, skoro otaczały go dziesiątki osób zebranych tu poniekąd właśnie dla niego. Zwrócił twarz w kierunku towarzyszącego mu mężczyzny, odzianego w ciemny garnitur i przeciwsłoneczne okulary, który akurat dociskał do ust kieliszek wypełniony brązowo-złotą substancją. Prychnął, wywrócił oczyma, a potem wyrwał z uścisku ainsworthowej dłoni to przeklęte szkło i sam dokończył jego zawartość. — Ja z o s t a ł e m, a ona kurwa się ulotniła, dasz wiarę? Co za, kurwa, paradoks! — zaśmiał się gorzko. Ktoś podszedł do niego, podał mu dłoń, przedstawił się i wyraził kondolencje, a Achilles tylko udawał, że słucha i że w ogóle go do obchodzi. A potem wcisnął szklankę z powrotem w dłonie swojego przyjaciela, odwrócił się od zebranego tłumu i począł poluzowywać węzeł krawata, okrutnie odbierającego mu dech, choć nigdy wcześniej mu się to nie zdarzyło. W podobnym stroju paradował przecież na co dzień, ale dopiero dzisiaj poczuł się w nim naprawdę obco. Jak w czyjejś niedopasowanej skórze. Przejechał drżącą od nerwów dłonią po włosach i znów prychnął, bo te przystrzyżone były w sposób elegancki i jakże kurwa ugrzeczniony, jakby od człowieka żegnającego część swojego życia oczekiwało się, że zrobi to z gracją, uśmiechem i opanowaniem. — Powiem, żeby sobie poszli. Niech idą w cholerę. Albo ja wyjdę. Co to kogo kurwa obchodzi — mruknął, spuszczając wzrok na błyszczącą smugami podłogę restauracji, w której postacie odziane w czarne stroje wmuszały w siebie posępne nastroje i udawały, że kolejna z tysięcy śmierci jakkolwiek ich jeszcze wzrusza. Które myślały, że mają prawo do tego, by ubolewać razem z nim.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Podążał za nim niczym cień.
I to nie tylko dlatego, że potrzebny był mu p r z e w o d n i k. Nie dlatego, że będąc zagubionym pośród tak wielkiego tłumu, w krainie kompletnie mu nieznanej, potrzebował ramienia, do którego mógłby się na cały dzień przyczepić. Początkowo poprosił Jaspera, by na pogrzeb wybrał się razem z nim — nie chciał być dla Achillesa zmartwieniem i tego dnia, ale było w tonie jego głosu coś tak niepokojącego, że nie chciał odstępować go na krok. Więc Jasper nie przyszedł. A on ze swoją typową manierą (nie miał pojęcia, czego jest wynikiem) zachowywał się tak, jak zwykle, co znaczy: był upierdliwy. W mniejszym natężeniu niż zwykle, ale mimo to nie potrafił wyzbyć się szorstkości, z którą obaj zwykli się traktować. Był to przedziwny rodzaj przyjaźni, drażniącej i uzależniającej jednocześnie. — Nie jesteś s a m — powtórzył więc za nim z irytacją, przedrzeźniając nieco jego głos. Starał się od samego początku w to nie mieszać, to jest w to coś, co łączyło go z Willow. Był dla niej miły, lubił gdy czasem do niego przychodziła szukając Achillesa, ale nie dbał o to, by połączyła ich przyjaźń. Niewiele czasu spędził też z Philemonem, bo jak w rozpaczy wyznał raz Achillesowi — nie chciał przypadkiem zrobić mu krzywdy. — My też możemy się ulo… — nie zyskał okazji, by złożyć mu propozycję, która chodziła mu po głowie od kilkunastu minut. I nie chodziło nawet o to, że Achilles wcale go nie s ł u c h a; powodem jego nagłego milczenia był paraliż związany z nagłą utratą trzymanego kieliszka. Z gestem, którego się nie spodziewał. Drgnął więc, nie decydując się jednak na uraczenie tego jakimkolwiek komentarzem; naprawdę nie chciał, by ich typowa wrogość doprowadziła dziś do niepotrzebnej im kłótni. Zareagował ciszą na nadejście kolejnego z gości; myślał wyłącznie o rozmowie, którą odbył wczorajszego ranka z ojcem. Nie spodziewał się jego telefonu, jak i troski, jaka wypłynęła z kolejno wymawianych słów. Nie wiedzieliśmy, że ten mężczyzna ma dziecko, powiedział na samym początku. Chcielibyśmy z matką przyjść na pogrzeb. Ksiądz mówił na mszy, że to dziecko umarło, kontynuował, a Dante zaczął tak głośno krzyczeć, że gdy tylko wyrzucił swój telefon w przypadkowe miejsce (szukał go potem przez dwie godziny), Kate, ta miła nowa sąsiadka, zapukała do niego pytając, czy wszystko w porządku. A teraz Dante umierał ze strachu, że jego rodzice naprawdę gdzieś tu są i — co było największą zgrozą — podejdą do Achillesa, by złożyć mu kondolencje. — My chodźmy. Stąd. Achilles, serio, po prostu wyjdźmy — nie uważał, by jego obecność była koniecznością. Ceremonia się odbyła, poczęstunek w restauracji został opłacony, więc Dante nie widział sensu w tym, by niepotrzebnie się katować. Nienawidził chwil, w których Achilles się smucił.


achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
To nie miało znaczenia. To, że Dante wolał czasem trzymać się na dystans. Że nie zajmował się Philemonem, kiedy Achillesa wzywały kolejne komplikacje namnożone w pracy i że nie kupował mu drogich, wymyślnych zabawek, wcielając się w rolę komandosa czy kosmonauty po to tylko, by usłyszeć dziecięcy śmiech pięciolatka. Że przychodząc czasem na obiady do niego i Willow (kiedy kończyły mu się już wymówki, by zrezygnować z nich w ostatniej chwili), nie kupował jej kwiatów i nie chwalił skwapliwie jej kuchni. Że odmawiał, kiedy rudowłosa oferowała mu swoje wsparcie w wyborze nowych ubrań i kiedy proponowała, że umówi go ze swoją ładną i zabawną koleżanką. To n a p r a w d ę nie miało znaczenia.
Bo świat przepełniony śmiechem Philemona i cudacznymi pomysłami Willow należał tylko do niego.
Bo Achilles nie potrzebował tam nikogo więcej. Bo od dawna dzielił swoje życie na kilka osobnych galaktyk, a w jednej z nich znajdowała się kraina przeznaczona tylko dla Dante, do której też nikt inny nie miał wstępu. Dlatego się nie gniewał, choć nieraz zachowywał się, jakby było inaczej. Teraz również sprawiał wrażenie wściekłego, choć nie wiedział dokładnie, co takiego w postawie bruneta chcącego go dzisiaj wesprzeć dokładnie go irytowało. — Ty jesteś co najwyżej moim przyjacielem, Dante, a ja mówię teraz o czymś więcej — prychnął, z nieznanych (a raczej takich, którym odmawiał wstępu do swoich myśli) przyczyn pierwszą część zdania nasączając nadzwyczajną pretensją. Jakby pieklił się właśnie o to, że jest t y l k o przyjacielem, chociaż to zupełnie nie miało dla niego sensu. Ale od czasu tamtego feralnego spotkania z rodzicami Ainsworth, ten niezrozumiały gniew wymieszany z zażenowaniem pojawiał się w nim coraz częściej. — Cholera, czy ty chociaż R A Z jeden jedyny możesz wykazać się przeklętym rozsądkiem? Nie namawiać mnie na jebaną ucieczkę ze stypyM O J E G OS Y N A i nie wyskakiwać z jakimiś bezsensownymi wyjazdami na drugi koniec kraju w momencie, kiedy tak dużo ważniejszych spraw jest do załatwienia? I nie kazać mi macać cię przed twoimi starymi zamiast po prostu im powiedzieć, żeby spierdalali? — zagrzmiał, całkowicie tracąc nad sobą kontrolę. Bo nie mógł być tak beztroski i bezmyślny jak Dante — nie mógł tak po prostu wyjść. Przez myśl przemknęło mu przeświadczenie, że Othello (jeśli byłby akurat trzeźwy) wiedziałby, co robić. Że sprawdziłby się lepiej od Ainswortha. Pomógłby mu poszukać Willow i pomógłby mu się nią zająć w przypadku, w którym okazałoby się, że coś sobie zrobiła. Pomógłby także uporać się z nagromadzonymi tu żałobnikami, którym Achilles nie wiedział, co odpowiadać i pomógłby mu ze wszystkim, o czym Cosgrove nie musiałby nawet myśleć. A Dante przeszkadzał. Cały czas, od chwili, kiedy zamknął go w uścisku swoich ramion i kiedy wyrzucił z mieszkania jego rodziców, przeszkadzał mu w rozsądnym myśleniu. W skupieniu się na czymkolwiek innym.
Ściągając rozognione gniewem spojrzenie z jego twarzy zrozumiał, że był zdecydowanie za głośno. I że każda zebrana tu osoba coraz natrętniej mu się przyglądała i to z coraz gorszym współczuciem. Dlatego, kiedy przechodził obok niego stary Carrington z domu naprzeciw, mu także wyrwał z rąk jego szklankę pełną miodowego trunku, wypił ją jednym haustem i wywrócił oczyma na swoją dawną nauczycielkę biologii, która posłała mu tak łzawy uśmiech, jakby doskonale go rozumiała i jakby gromadzące się w nim od dawna pretensje, które dzisiaj zamierzał wydrzeć na światło dziennie, idealnie wpisywały się w jakiś przeklęty schemat osoby pogrążonej w żałobie.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Zdawało się mu, że znają się już na tyle długo (boże, ile? siedem, osiem lat?), by dostrzegać w swym głosie źdźbła fałszu, to jest — wiedzieć, kiedy coś jest nie tak. Więc chociaż Dante budząc się tego dnia naturalnie wiedział, że Achilles będzie zasłaniać się gniewem, wrogością i podłymi komentarzami, nie spodziewał się, że przybrać to może aż taką formę. Czasem kłócili się na poważnie (częściej nie) i wtedy Dante czuł się naprawdę paskudnie, bo przestawali się do siebie odzywać. Absurd. Obiecał więc sobie, że nie pozwoli się dzisiaj sprowokować; powtarzał sobie, że Achilles cierpi. I że wobec tego ma prawo mówić w s z y s t k o, a on ma obowiązek mu na to pozwalać. — Co to niby znaczy? Willow z tobą zerwała? Myślałem, że po prostu sobie poszła — powiedział marszcząc czoło, bo przecież rozmawiali o stypie. O pieprzonej ucieczce z imprezy żałobnej, a nie o życiu samym w sobie. Poza tym czy to naprawdę takie złe mieć tylko i po prostu przyjaciela? Chciał mu powiedzieć, że nie, bo — co brzmiało głupio i naiwnie — mogli razem mieszkać i dzielić się rachunkami, jedzeniem i życiem, przynajmniej niczego od siebie nie oczekując, ale słowa, które padły jako następne, kompletnie go sparaliżowały. — Nie bądź dupkiem, Achilles — odparł hardo, nie czując się z tym wszystkim najlepiej. Wiedział, że złożona samemu sobie obietnica przestała mieć już znaczenie — Cosgrove złamał go w chwili, w której wspomniał o jego rodzicach. Brakowało tylko, by właśnie w tej chwili do nich podeszli. — To jest stypa, a nie pieprzona bar micwa. Myślisz, że Philemon siedzi teraz w niebie i liczy, ilu gości przyszło jeść na twój rachunek? Myślisz, że wylicza ci czas, jaki tu spędzasz? Sądzisz, że ci wszyscy ludzie przyszli tutaj z innych powodów, niż litość i darmowy alkohol? Kurwa, Achilles, powinieneś teraz upijać się na plaży i mówić o nim wszystkie fajne historie, a nie zgrywać męczennika — nie zamierzał znosić tych wszystkich zniewag w milczeniu. Może i mężczyzna miał rację, może tym razem wypowiedziane w złości słowa naprawdę były szczere, ale mylił się co do konieczności dręczenia samego siebie na tej pieprzonej stypie. — I jak tak bardzo cię to wkurwia, to już o nic cię nie poproszę, NIE MA SPRAWY — dodał zaciskając zęby, by nie wybuchnąć niekontrolowanym krzykiem. Poza tym było mu smutno i wolał nie myśleć o tym, że Achilles ma go już dość.

achilles cosgrove
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Nie bez przyczyny jego wargi ułożyły się w kształt słów „co najwyzej przyjacielem”, bo — choć to brutalne i nieco przykre — Achilles nie był pewien, czy tymi przyjaciółmi faktycznie byli.
Bo przecież się kłócili. Nieustannie.
I ani trochę się nie rozumieli.
Wydawało mu się także — czasem, zazwyczaj po jednej z takich irracjonalnych kłótni jak teraz — że dzielą ze sobą czas tylko dlatego, że nie mają spędzać go z kim innym. Że po prostu potrzebują k o g o k o l w i e k.
Bo poznali się właśnie w ten sposób; kiedy Achilles zmagał się z pośmiertnymi życzeniami swojej żony, nie mając nikogo po swojej stronie; aż nawinął się Dante, pomagający przebrnąć mu przez żałobę w kwestiach prawnych.
Potem Cosgrove zapragnął mu się odwdzięczyć — był mu to w końcu winien. Bez pytania zjawił się pod drzwiami jego szpitalnej sali, pytając, czy może pomóc mu w przeprowadzce do Lorne Bay, gdzie przecież także może go czasem w czymś wspierać.
No i teraz znów spotkali się na stypie, pośród tych samych żałobników, co wtedy — z tym wyjątkiem, że Dante nie mógł rozpoznać już ani jednej twarzy, a Achilles nie widział ani jednej z tych, które naprawdę były dla niego ważne.
Co? Nie zerwała ze mną, o czym ty w ogóle pieprzysz? Jest tak samo odpowiedzialna za tę szopkę, co ja. I bardziej byłaby w stanie zrozumieć tych wszystkich ludzi. I mnie — odrzekł, coraz dobitniej ujawniając swoje rozgoryczenie. Dante a b s o l u t n i e nie był w stanie go zrozumieć — dlaczego nie dostrzegł tego wcześniej?
To jednak był w stanie jeszcze przeboleć. Ten fakt, że Dante nie potrafi postawić się na jego miejscu, no i że w przeciwieństwie do Achillesa, nie przywołuje bezustannie do swojego umysłu tamtej chwili, w której o mało co doszło do ich pierwszego pocałunku. Nawet moment, w którym nazwał (prawie) czterdziestolatka (cholera, kiedy ten czas zleciał?) dupkiem, wydawał mu się całkiem zrozumiały, bo przecież często obdarzali się podobnymi tytułami. Ale tego, co nastąpiło później, nie zamierzał już zaakceptować.
Pierdol się — wycedził przez zaciśnięte zęby, przez moment nie wpatrując się już w przyglądający się im tłum, a tylko w okrytą cieniem twarz bruneta.
Przeszkadzało mu to, że zachowywał się tak, jakby Philemona znał, a przecież uporczywie odmawiał zaznajomienia się z jego charakterem.
No i to, że Achillesa pouczał — pewnie miał przy tym rację, ale Cosgrove nie potrzebował teraz umoralniającej mowy i to przed całym tłumem. Nie chciał czuć się jak gówniarz upominany przez swoją matkę, poniżony, ośmieszony i na koniec obdarzony pytaniem: to co, będziesz teraz zachowywać się przyzwoicie?
Kurwa, ani mu się śniło.
Akurat teraz, Dante, mam prawo zgrywać jebanego męczennika, ale ty oczywiście tego nie zrozumiesz — syknął, nachylając się porywiście w jego stronę. Wściekał się teraz tak bardzo, że przez moment — bardzo krótki, ale jednak — poczuł palącą i jakże infantylną chęć strącenia mu z nosa okularów. Tak po prostu, bo bardzo go wkurzał. — Bo ty przecież nie myślisz o nikim i niczym innym, jak tylko o sobie — dodał, mając później wracać do tego zdania wiele razy, zastanawiając się, czy w istocie powiedział mu wówczas prawdę i czy tak właśnie myślał. — I jesteś kurwa ostatnią osobą, która ma prawo krytykować kogoś za użalanie się nad sobą. I ostatnią, która może kogoś pouczać. Bo spójrz, gdzie cię to doprowadziło. — Te słowa również miał przywoływać w swej pamięci kilka dni, być może nawet i miesięcy później, dochodząc do wniosku, że w chwilach, w których czuł się najbardziej bezbronny, nie liczyły się dla niego już żadne uczucia i żadne skrupuły, przeistaczając go po prostu w człowieka podłego. Co miał zobrazować kolejnym wtrąceniem. — A nie, czekaj, przecież nie możesz spojrzeć — wyszeptał chłodno. Nie sprawiło mu to jednak satysfakcji, a przynajmniej nie takiej, jakiej oczekiwał — nie poczuł się bowiem ani trochę lepiej ani nic nie stało się łatwiejsze. Mniej uwłaczające. Westchnąwszy, wykonał kilka kroków do tyłu — tyle, by później być jeszcze w stanie swobodnie się do niego odezwać, nie musząc specjalnie podnosić głosu. — Szkoda że nie wpadłeś na to wcześniej. — Na to, żeby nie zadręczać go swoimi urojonymi problemami. — Może wtedy, zamiast zostawiać Philemona dla ganiania za lekarzami nie potrafiącymi wbić ci do głowy, że niewidomy będziesz już ZAWSZE, spędziłbym z nim trochę jebanego czasu, żeby potem faktycznie móc opowiadać o nim jakieś fajne historie na plaży — ostatnia część tej zgryźliwości odnosić się miała do upomnienia wydanego wcześniej przez Ainswortha. Wcześniejsza natomiast była podłością nakrapianą dozą prawdy, bo Achilles naprawdę uważał, że Dante wzroku już nie odzyska. Nigdy. I że te wszystkie podróże to strata czasu. — Idę sobie — powiadomił go na koniec, tym razem już na poważnie wycofując się w głębię tłumu.

dante ainsworth
obecnie nie pracuje — siedząc całymi dniami w domu
31 yo — 184 cm
Awatar użytkownika
about
There is no greater sorrow than to recall in misery the time when we were happy
Choć przepełniony lamentem wyznawał czasem, że po wypadku się go wyparto, że porzucono i pogardzono aferą, w jaką się uwikłał, nie było to prawdą. Bo choć nawet rodzice niejako się go wyrzekli, w miesiąc po przykrych słowach potrafili do niego dzwonić i — bez stosownych przeprosin — proponować coś na kształt rozejmu, czy raczej wzajemnego porozumienia, dzięki któremu wszelkie zwady mogli rzucić w niepamięć. W Sydney znalazło się kilka osób, które stanowczo zapragnęły zerwać z nim kontakt, ale to przede wszystkim Dante doprowadził do rozłamu wszelkich przyjaźni i znajomości. Achilles był jedyną osobą, której towarzystwa pragnął; to znaczy, wtedy. Wiedział, że gdyby Cosgrove wstrzymywał się z odwiedzinami bądź propozycją pomocy, Dante ostatecznie i tak doprowadziłby ich obu do momentu, w którym ich życia miały się tak mocno ze sobą spleść; być może już wtedy czuł coś, czego czuć nie chciał i czego nie do końca rozumiał, ale Achilles był centrum jego wszechświata.
A on do końca życia nieść miał w sobie tajemnicę ulgi, jaką odczuł, gdy Celeste umarła, a on i Daphne zerwali.
Tylko że potem pojawił się Terence i wszystko uległo zmianie.
Jest w takim razie mądrzejsza, niż ty, skoro odważyła się stąd uciec — wciąż się wahał. Pragnienie wycofania wszystkich słów smagało jego ciało ogniem; jeśli tylko miałby pewność, że Achilles za pomocą kilku zdań złagodniałby, rzucając w niepamięć minioną już niezgodę, schowałby własną dumę do kieszeni. Ale nie miał. Pewności. Tylko przeświadczenie, że Cosgrove od samego początku chciał się pokłócić i dążył ku erupcji, która, jak mógł się tylko domyślać, pomóc miała mu w przedarciu się przez koszmar tego dnia. W każdym razie, w to wolał wierzyć — dopuszczenie do głosu słów, wedle których przyjaźń ta przestała być dla Achillesa ważna już jakiś czas temu, zbyt mocno go przerażało. — Przeinaczasz moje słowa — warknął tylko, pochmurniejąc wraz z każdym kolejnym atakiem. Być może istniały osoby, które będąc na jego miejscu potrafiłby zachować zimną krew. Wybaczać mu wszystko, kiwać głową i przepraszać, szczerze, szukając jakiegoś rozwiązania. Dante jednak do nich nie należał.
W każdym razie, od samego początku wskazać chciał Achillesowi wyłącznie to, że nie musi ofiarowywać swojego cierpienia innym. Że może wyjść, że może pić, że może popełnić kilka głupot, dzięki którym poczułby się l e p i e j. Pogrzeb już przecież minął; stypa była n i e w a ż n a .
Zajebiście — mruknął tylko, krótko i wściekle, a potem słowo to wracało co jakiś czas. Zajebiście, bo może faktycznie był egoistą. Zajebiście, bo nie miał praw do… niczego. I może Achilles naprawdę miał rację we wszystkim tym, co mówił. — Kutas z ciebie — wycedził, zdając sobie sprawę z tego, że nie wypada. Nie tutaj. Już go to wszystko jednak nie obchodziło. Niewiele poza tym jednym mógł mu powiedzieć. — Idź — szepnął więc już tylko, jeszcze przez chwilę stojąc idiotycznie w jednym miejscu. Dopiero gdy ktoś z tłumu spytał czy potrzebuje pan pomocy, Dante wzdrygnął się, pokręcił głową i odparł wrogo, że nie. Bo może i niezdarnie, ale był w stanie zamówić sobie taksówkę i opuścić to miejsce raz na zawsze.
I chyba Achillesa też.

koniec :papa:
achilles cosgrove
ODPOWIEDZ