płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Galanis z pewnością nigdy nie spodziewałaby się tego, że właśnie w tym momencie mogłaby rozmawiać z jedyną osobą, która byłaby ją w stanie kiedykolwiek zrozumieć. Gdyby o tym wiedziała to z pewnością potraktowałaby Liama inaczej. Nie potrafiła jednak określić jak by go potraktowała. Czy pozbyłaby się go szybciej wiedząc, że tylko ktoś z równie posraną przeszłością mógłby ja zrozumieć czy raczej szybciej by się z nim zaprzyjaźniła, bo przecież posiadanie w życiu kogoś kto cię rozumie jest taką rzadkością.
Zacisnęła szczęki. Trochę dlatego, że nie ogarniała jego wyjaśnień i tego, że sam nie wiedział dlaczego to zrobił, ale jednocześnie chciała po prostu wybuchnąć śmiechem i się powstrzymywała. –Chciałeś go po prostu zranić czy pozbawić życia? – Wydawało jej się to istotną kwestią. –Myślisz, że to przez to, że byłeś wcześniej przyzwyczajony do ratowania ludzkiego życia i może… chciałeś zobaczyć jak to jest? – Dla niej to brzmiało jak jedyne rozwiązanie w tej sytuacji. Nic innego nie trzymało się kupy. Chciała trochę poznać jego hipotezy na ten temat. W końcu był lekarzem.
-Nie znał cię? – Uniosła brwi zaintrygowana. –Nie znał cię, bo nie dałeś mu się poznać czy nie znał cię, bo nigdy nie było między wami żadnej interakcji? – Tego nie było w żadnych raportach i papierach. O to musiała dopytać sama. –To jakiś dziwny rodzaj obsesji? Fascynacji? Co było w nim, że wybrałeś akurat jego? Ktoś ci to zlecił? – Ostatnie pytanie też było jedną z możliwości. A dla Sam było to istotne. Nie chciała wcześniej pytać o to wprost, bo nie miała do tego żadnych podstaw. W tym momencie chciała po raz kolejny wykluczyć to, że Liam Nielsen może pracować dla jakiejś zorganizowanej grupy, której być może, Sameen będzie musiała się pozbyć.

Liam Nielsen
43 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
Kiedyś szanowany chirurg, aktualnie po odsiadce za usiłowanie zabójstwa swojej obsesji. Poczciwy człowiek, chociaż Marcus pewnie ma inne zdanie na ten temat. Aktualnie pracuje jako ochroniarz w Shadow.
Przyjaźń często przytrafiała się ludziom w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Często w momencie, kiedy nikt się tego nie spodziewał i dzięki temu cała sytuacja nadawałaby się do umieszczenia przynajmniej w odcinku jakiegoś serialu komediowego, jeśli nawet nie stworzyłaby sama w sobie przepięknego scenariusza filmowego. Czy tak też było w przypadku Liama i Sam? To zapewne pokaże czas, chociaż mimo nieciekawego początku rozmowy Liam w tym momencie czuł dziwną nić porozumienia z kobietą, nawet jeśli nie do końca wiedział z czego ta konkretnie wynika. Póki co nie miał jednak potrzeby się nad tym przesadnie zastanawiać.
- W tamtej krótkiej chwili...? Zabić. - odpowiedział spokojnie, trochę jakby była to rozmowa o pogodzie albo czymś równie trywialnym. Miał to do siebie, że zawsze odpowiadał szczerze i choć Sameen nie miała prawa tego wiedzieć, to nawet na najtrudniejsze pytania zawsze odpowiadał zgodnie z prawdą; i nie musiał do tego stać pod przysięgą w sądzie. Szczerość cenił sobie w życiu najbardziej, po prostu.
- Nie, nie ma żadnego związku z tym, że byłem lekarzem i ratowałem ludzkie życie. Nie miałem ciągot do krzywdzenia zwierząt, nie wyobrażałem sobie jak to jest kogoś zabić... Po prostu się stało. - wzruszył ramionami, wciąż wyprostowany, z dłońmi splecionymi za plecami. - Jeśli chcesz mojej opinii, to ten wypadek był wynikiem kumulacji moich stresów, zaburzeń psychicznych oraz przemocowego dzieciństwa. Nie jestem psychiatrą, więc mogę jedynie gdybać, ale najprawdopodobniej moi biegli sądowi odpowiedzieliby ci to samo. - zakończył z delikatnym uśmiechem, a potem zastanowił się chwilę nad jej kolejnymi pytaniami. Czuł się trochę jak na jakimś wywiadzie, ale właściwie nie przeszkadzało mu to specjalnie; nigdy nie miał problemów z opowiadaniem o sobie.
- Nie znał mnie, bo nigdy nie rozmawialiśmy. I nikt mi tego nie zlecił - jego oczy błysnęły niebezpiecznie, a głowa uniosła się nieco. - Nie jestem zabójcą na zlecenie, jeśli o to ci chodzi. Można powiedzieć, że stał się moją obsesją i nie mogłem się od niego uwolnić. Zresztą, nadal nie mogę - westchnął cicho i na moment przetarł palcami swoje oczy, po czym znów skupił wzrok na kobiecie. - Nie wiem co w nim takiego było... czy właściwie jest. Oczy? Uśmiech? Tembr głosu? Wszystko po trochu? Nie jestem w stanie na to odpowiedzieć bardziej dokładnie.

Sameen Galanis
niesamowity odkrywca
potworek#6021
płatna zabójczyni — skala międzynarodowa
35 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
i suppose i love this life, in spite of my clenched fist
Ta przyjaźń to i tak mogła się skończyć inaczej. Sameen, żeby chronić rodzinę była gotowa zrobić wszystko. Była gotowa zabić niedoszłego mordercę tylko po to, żeby mieć pewność, że nikt taki nie kręci się w miasteczku gdzie jej rodzina mieszkała. Szkoda tylko, że ostatnimi czasy dotarło do Sam, że może się dwoić, troić, a nawet wychodzić z siebie, a i tak nie będzie w stanie w stu procentach chronić swojej rodziny. Nie da rady być przy nich zawsze. O Liamie wiedziała, bo jego sprawa była omawiana w telewizji i gazetach. Co z tymi, którym udało się uniknąć rozgłosu? Sam nie była w stanie sprawdzić każdego mieszkańca Lorne Bay. A są jeszcze przyjezdni!
Skinęła głową. Doceniała jego szczerość i bezpośredniość. Widać było, że nie łgał. Widać było też to, że nie do końca boi się Sam, a to jednak był wyczyn. Z reguły jak już naskakiwała na kogoś z bronią to budziła strach. Liam? Liam zachowywał spokój, który w jakimś stopniu Sam imponował.
-Czyli to był po prostu… epizod? – Zapytała. Czy to był ten rodzaj miłości/obsesji, gdzie kochało się kogoś tak mocno, że było się gotowym na zabicie takiej osoby? Dziwiła się, że Liam nie jest napastowany przez wszystkich terapeutów świata, którzy chcieliby zdobyć sławę próbując rozgryźć umysł człowieka jakim był Nielsen. –Planowałeś to zrobić czy zrobiłeś to w afekcie, pod wpływem chwili? – Dopytała, a zaraz potrząsnęła głową. –Przepraszam, że tak wypytuję, ale sam musisz przyznać, że to dosyć intrygująca sytuacja. – Posłała mu nawet lekki uśmiech. Nawet zapomniała już o tym, że jeszcze kilka chwil temu chciała go zabić. Teraz najchętniej zaprosiłaby go na kawę, żeby mogli sobie porozmawiać w jakiś przyjaznych warunkach. Nie żeby zimna piwnica była miejscem, które jej nie odpowiadało. –Rozumiem. – Skinęła głową kiedy wspomniał o zaburzeniach psychicznych i przemocowym dzieciństwie. Akurat to nie było jej obce, więc rzeczywiście rozumiała.
-Jak go poznałeś? – Zainteresowała się, bo skoro Marcus nie wiedział o jego istnieniu to skąd Liam znał Marcusa. –Zobaczyłeś go na ulicy i uznałeś, że jest przystojny, albo niesamowicie piękny i przy tym fascynujący? – Ona sama oceniała ludzi po ich wyglądzie, ale w jej przypadku nigdy nie zamieniło się to w tak dziwną fascynację czy nawet obsesję. Zacisnęła szczęki kiedy wyznał, że nie jest zabójcą na zlecenie, dostrzegła w jego oczach też błysk, który starała się rozszyfrować. Była pewna co do tego, że Liam na pewno nie wiedział kim jest Sameen. –Co to znaczy, że nadal nie możesz się od niego uwolnić? – Czy Liam nieustannie o nim myślał? Czy to przez to, że Marcus go odwiedzał?

Liam Nielsen
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uwaga
lokacja podwyższonego ryzyka
Piwnica nie była zbyt dobrym miejscem na rozmowy, ale przecież przynajmniej jedno z was musiało mieć tego świadomość, skoro specjalnie zwabiło właśnie tutaj to drugie. Patrząc na waszą wymianę zdań na próżno było doszukiwać się tego, które z was jest ofiarą, a które drapieżnikiem. Byliście zajęci sobą, skupieni na omawianych porachunkach, być może nawet zapomnieliście o tym, jakiś scen świadkiem było to miejsce. Wydawało wam się, że jesteście sami na odludziu i może mieliście racje, aż z góry nie odtarły do was odgłosy. Dudniące, pojawiające się raz po raz. Jakby ktoś nad wami się przechadzał, najpierw spokojnie, potem nieco szybciej aż w końcu znalazł się idealnie nad wami i zatrzymał. Teraz to przeciągająca się cisza budziła napięcie, ale i ona nie miała trwać wiecznie, gdy w kolejnej chwili już nie odgłos kroków, a pukania, doszedł do waszych uszu. Może to tylko dziwne omamy, a może po prostu... ktoś lub nawet coś was znalazło.
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
właścicielka — the tea atelier
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Była w niej miękkość jedwabiu i szorstkość wełny. Oraz dużo zbłąkanego błękitu, przypominającego kwiaty polnych ostów.
  • #14
Gałąź pękła z głuchym trzaskiem, kiedy Cora nadepnęła na nią podczas biegu. Zatrzymała się kilka metrów dalej i pochyliła nieznacznie do przodu, opierając dłonie na udach. Jej przyśpieszony od niedawnej aktywności oddech powoli się normował. Miała dziś kiepski dzień – od rana wszystko szło nie tak i Cora tylko odliczała godziny do wyjścia z herbaciarni i powrotu do Tingaree. Dom jej babci (jej własny dom, naprawdę już powinna przywyknąć do tej myśli) zdawał się wchłaniać jej emocje w siebie i sprawiał, że się uspokajała, ale tym razem potrzebowała czegoś więcej. Musiała to wybiegać, zmęczyć trochę, bo aktywność fizyczna i ruch zawsze okazywały się niezłym lekarstwem, nawet jeśli tylko doraźnym. Aktualnie właśnie tego potrzebowała.
Wyprostowała się powoli, wówczas nieco lepiej przyglądając się otoczeniu. Uświadomiła sobie, jak długą trasę pokonała, dopiero gdy dotarło do niej, że znalazła się już na skraju zagajnika Matki Lucindy. Zawahała się – minęło wiele lat, od kiedy tu była. Ale nie na tyle dużo, by zapomniała, w którym miejscu ogrodzenie było niekompletne i dało się przez nie wślizgnąć do środka. Jak za dawnych czasów. Nogi niemal same poprowadziły ją do chaty, a potem na dół do piwnicy. Wszyscy znali historie o tym miejscu. Wśród Aborygenów uchodziła ona za jedną z tych przerażających, dlatego większość osób trzymała się z daleka. Ale Cora pamiętała, że jako dzieciak bywała tu częściej niż powinna, karmiona opowieściami babci i innych. Zaczęła schodzić po schodach, zatrzymując się jednak niemal na ostatni stopniu, bo wydawało jej się, że coś usłyszała. Jakby kroki tuż nad jej głową. Niemal czuła, jak wszystko w niej sztywnieje, ale szybko zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu czegoś do ewentualnej obrony. Na ziemi leżała deska i Cora zeskakując z ostatniego stopnia złapała ją, tuż przed tym, jak ktoś również zaczął schodzić na dół. Nie wiedziała, w czym miałaby jej niby pomóc, skoro nie planowała bezmyślnego ataku, ale chyba czuła się bezpieczniej, mając w dłoniach potencjalną broń. Zacisnęła nieco mocniej na niej palce, obserwując wyłaniającą się sylwetkę, ale kiedy jej wzrok padł na twarz mężczyzny, Westwood niemal ze świstem wypuściła powietrze. Nawet nie zdawała sobie sprawy, że je wstrzymuje!
Do diabła, Coen – spomiędzy jej lekko rozchylonych warg wydobyło się nieco gniewnie, ale jednocześnie pełne ulgi mruknięcie. – Przestraszyłeś mnie. – Jej serce, tym razem napędzane strachem, jeszcze przez kilkadziesiąt sekund miało najpewniej bić w przyśpieszonym rytmie, przypominając o tym, że znów dała się ponieść emocjom i wyobrażeniom, zamiast od razu założyć, że ktoś mógł – tak jak ona – pojawić się tu, niesiony ciekawością lub innymi, równie trywialnymi, powodami.

coen peverell
wystrzałowy jednorożec
-
pływak olimpijski — australijska reprezentacja
29 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
Where there is thunder—
there is rain.
Sometimes it falls,
sometimes in heart,
it tears the world apart.
#4

memories warm you up from the inside
but they also tear you apart



Pozorna cisza panująca za drzwiami dawnego babcinego domu doprowadzała Coena prawie to do szaleństwa. Wszystko w tej scenerii wydawało się jakby nie na miejscu - obórcone o sto osiemdziesiąt stopni. Tutaj nigdy nie było tak cicho, nawet po pogrzebie jego najdroższej babci. Wtedy członkowie rodziny i najbliżsi sercu staruszki, gnieździli się w nie tak ogromnym salonie, wspominając barwne życie kobiety; a warto dodać, że należała do tych szalenie niepowtarzalnych. Dlatego niekiedy panującą smutną aurę przerywały salwy śmiechu zebranych - ona by tego chciała. A teraz wszystko nienaturalnie zamarło, wprawiając jej wnuka w niepokój. Nie stało się to oczywiście z dnia na dzień, lecz on przez własną nieobecność nie mógł być tego światkiem.
I z tego powodu tak ochoczo wypełniał polecenia trenera, by sumiennie trzymał się codziennych treningów. Poza basenem tylko bieganie pomagało mu się wyciszyć i oderwać od przyziemnych kłopotów nawarstwiających się z każdym dniem w Lorne Bay. Okolica, którą zamieszkiwał, miała na szczęście sporo ścieżek, więc nie musiał martwić się na częste wpadanie na znajomych. Brunet zwolnił tempa dopiero po zbliżeniu się z dobrze mu znanego zagajnika Matki Lucindy. I naprawdę zamierzał pobiec dalej, lecz jakaś nostalgia, a może najzwyczajniejsza ciekawość pokierowała go w zupełnie innym kierunku. Dość sporych rozmiarów napis na drewnianej tabliczce "DANGER, DO NOT ENTER" zapewne działał na małoletnich poszukiwaczy przygód jak światło na ćmy, tylko jeszcze mocniej rozpalając w nich dziecięcą ciekawość oraz odkrywcze pragnienia. Nie wiele myśląć - cholera, a powinien - po dotarciu do chaty, skierował się schodami wprost do piwnicy. Nie sądził przecież, że ktoś mógł się czaić tam w ciszy. Minęła chwila, gdy schodząc w dół, dostrzegł kobiecą sylwetkę... i kolejna, by rozpoznał "nieznajomą". Cora; wypowiadając, przeciąga jej imię w myślach, jakby starając się oswoić z własnym zaskoczeniem. Początkowo wydawało się to zbyt wielkim przypadkiem, ale ostatecznie to miejsce było niegdyś jednym z ulubionych ich wspólnego przyjaciela.
- To może powinnaś znaleźć inne miejsce do siedzenia jeśli tak łatwo Cię wystraszyć? Krzywdę sobie zrobisz tą deską... - Nie kryje się z własną uszczypliwością, która nie powinna być niczym nieznanym właśnie dla tej kobiety. Zmarszczył brwi, przyglądając się przez chwilę trzymanemu przez nią przedmiotowi - zamierzała się tym bronić? W duchu przyznał, że nie był to wcale najgłupszy pomyśł - pomijając samotne zejście tutaj. - Po co tu przyszłaś? - wraz z wypowiedzeniem pytania rozgląda się po pomieszczeniu, lecz nie dostrzega niczego oczywistego w dość obskurnym otoczeniu. Poza faktem, że to miejsce należało również do jej wspomnień przeszłości związanych z Lucasem. Sam nie wiedział, dlaczego postanowił udawać, jakby na to nie wpadł na długo przed wypowiedzeniem tych słów. Zbliżył się powoli do jednej ze ścian, dostrzegając wyryte na niej niewielkie rysunki; zbyt dobrze znane, by teraz umknęły jego uwadze. Nie skomentował jednak w żaden sposób tego reliktu dawnej przyjaźni.

Cora Westwood
ambitny krab
morana#5229
właścicielka — the tea atelier
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Była w niej miękkość jedwabiu i szorstkość wełny. Oraz dużo zbłąkanego błękitu, przypominającego kwiaty polnych ostów.
Cora zawsze uważała siebie za dość rozsądną osobę. Może wynikało to z tego, że wielokrotnie musiała myśleć o tych rzeczach, o których na przykład nie pomyślała jej matka, a co wpływało na nie obie. A może było cechą, którą odziedziczyła po ojcu – raczej jedną z niewielu. Ostatnimi czasy jednak jej rozsądek umykał spłoszony, a kobieta podejmowała decyzje, które po głębszym namyśle trudno byłoby zakwalifikować do tych dobrych. Jak samotne zejście do piwnicy. I jak wchodzenie nocą do wody bez żadnego przygotowania.
Nie powinna być zdziwiona widokiem Coena, a jednak nic nie mogła poradzić na to, że to uczucie było jednym z pierwszych, które potrafiła nazwać. Chociaż to, że wpadli tu na siebie w gruncie rzeczy nie było niczym zaskakującym – gdyby tylko Westwood poświęciła temu dłuższą chwilę. Po pierwsze, fakt, że oboje mieszkali w okolicy zdecydowanie podbijał szanse na spotkanie; drugą sprawą, że ani dla niej, ani dla niego ta piwnica nie była przypadkowym wyborem, przecież doskonale o tym wiedziała. A jednak w jakiejś naiwności, po ostatnim spotkaniu na plaży, Cora łudziła się, że Tingaree okaże się na tyle duże, by mogli się bez przeszkód mijać. Nie wiedziała, co myśleć o tym, że ponownie ich drogi się przecięły. Przypadek? A jeśli nie on, to co?
Może powinieneś martwić się raczej o siebie – zasugerowała natychmiast, łypiąc na niego nieprzychylnie. Sposób, w jaki się do siebie odnosił teraz był jej znajomy, więc Cora miała wrażenie, że wkracza na znajomy grunt, po którym już wiadomo, jak się poruszać. W jakiś sposób podbudowało to jej poczucie bezpieczeństwa.
Zaraz po tym słowach odrzuciła deskę – włożyła to sporo siły, więc ta głośno uderzyła o ziemię. Ten bądź co bądź niespodziewanie intensywny dźwięk sprawił, że Cora się skrzywiła. Uniosła wzrok, dopiero słysząc jego pytanie.
Zaskoczenie z pewnością odbijało się w jej oczach. nie domyślał się? Zapomniał? A przecież Westwood nie wierzyła, że znalazł się tu zupełnie przypadkowo. Ktokolwiek inny być może tak, ale nie on.
Biegałam po okolicy. Znalazłam dziurę w ogrodzeniu, tę samą… – urwała nagle, przyglądając mu się intensywnie. Przecież wiesz, którą, zdawało się mówić jej spojrzenie. – Chciałam się rozejrzeć. – Prawie udało jej się nie skłamać. Prawie, bo to wydaje się brzmieć prawdopodobnie, a nie mogłaby mu powiedzieć, że sama nie wie, co robi – nie tylko teraz, ale już od dawna. Może od przyjazdu tutaj?
Przez chwilę stała nieruchomo, rozważając, czy jednak się nie wycofać. Powoli przesunęła się w stronę schodów, w ostatniej jednak chwili zmieniając zdanie. Stanęła tuż za plecami Coena, w taki sposób jednak, by widzieć rysunki na ścianie.
Zawsze mu powtarzałam, że twoje są najbrzydsze. Strasznie go bawiła ta nasza rywalizacja. – Coś niepokojącego czaiło się w tonie jej głosu, co sprawiło, że szybko umilkła, bojąc się, że jeśli przepuści to przez własne zabezpieczenia, które stawiała w swojej głowie od lat, już tego nie opanuje.

coen peverell
wystrzałowy jednorożec
-
pływak olimpijski — australijska reprezentacja
29 yo — 193 cm
Awatar użytkownika
about
Where there is thunder—
there is rain.
Sometimes it falls,
sometimes in heart,
it tears the world apart.
Babcia była rozsądna - nieustannie upominała go, by nie zapuszczał się w podobne rejony bez czujnego spojrzenia dorosłych. Posuwała się nawet do ubarwiania oraz tworzenia własnych legend, których zamiarem było ostudzenie zapału nieustraszonego poszukiwacza u wnuka. Nie da się ukryć, iż takie opowieści tylko mocniej pobudzały wyobraźnie Coena - ten następnie prawie to z zapartym tchem przekazywał historie dalej do przyjaciół. Typowy urwis; mawiała babcia, choć nieświadoma w pełni wyczynianych przez chłopca cudów.
Przez moment rozważał wycofanie się z tego przypadkowego spotkania, gdyż strasznie łatwo byłoby tak po prostu wolnym krokiem udać się po schodach na górę i zniknąć jej z oczu. Łatwa i rozważna opcja, lecz jak już dobrze wiemy... tego dość często brakowało Peverellowi, a kolejne słowa podziałały na niego wręcz niczym kotwica. Bądź płachta na byka zachęcająca do słownej potyczki, w której bezmyślnie wpadał właśnie w pułapkę.
- Czy Ty mi właśnie grozisz, Westwood? - Brwi mężczyzny poszybowały ku górze w zaskoczeniu zmieszanym z odrobiną rozbawienia. Wszakże brawurowo uważał, iż nic takie nie powinno się teraz zdarzyć. Szczęśliwie przetrwali dziecięce wycieczki do tej piwnicy, a byli wtedy zdecydowanie bardziej narażeni na niesprzyjający los. Niemniej jednak poczuł się, jakby wracali znowu na stare oraz dobrze znane tory ich relacji. Dawało mu to poczucie pozornego bezpieczeństwa, do którego przez lata zdążył przywyknąć - jeszcze teraz nie pojmował, jak mocno mogli zmienić się oboje, że nawet te zwyczajne uszczypliwości w pewnym sensie oddalone są od nich o lata świetlne. Wtedy spoiwem wszystkiego był Lucas... a czymże byli bez tego najważniejszego elementu ich znajomości?
- W takim razie chyba muszę znaleźć nowe trasy do biegania - Westchnął cicho, choć nie w smak było mu ustępowanie czegokolwiek Corze. Właściwie wypowiedział te słowa bez żadnego pokrycia, ot tak. Nie wiązał z tym żadnej wiecznej tajemnicy, a nawet cicho liczył, że to właśnie ona zrezygnuje z tego miejsca. - Ach, ta dziura... - Kiwnął przy tym głową, w zamyśleniu przypominając sobie ich przejście w ogrodzeniu. Niejednokrotnie przyszło mu rozdzierać koszulki przy zbyt szybkim pokonywaniu przeszkody - błogie wspomnienia, nawet jeśli zawierały w sobie również krzyki niezadowolonej mamy po powrocie do domu. Utkwił spojrzenie w dziecięcych rysunkach, próbując przypomnieć sobie historie kryjące się za każdym z nich. Faktycznie, nie posiadał malarskiego talentu. Przesunął dalej wzrokiem po zniszczonej czasem ścianie, docierając do koślawo wyrytych w niej imionach trójki przyjaciół.
- Po prostu nie potrafiłaś docenić sztuki, nic nowego. - bąknął pod nosem niczym urażone dziecko - Czasami zastanawiałem się kiedy skończy mu się do nas cierpliwość... - dodał dopiero po upływie kilku minut, gdyż wspominanie zmarłego przyjaciela po jego odejściu nigdy nie przychodziły mu dość łatwo. Były z rodzaju tego kłującego bólu w okolicy serca oraz nieprzyjemnie zaciśniętego gardła. Wracając jednak myślami do obserwowanych przez Lucasa kłótni między Coenem a Corą, potrafił przywołać w umyśle prawie to żywy obraz roześmianego chłopaka. Czasami zachowywał się z nich najmądrzej - jak rozsądny rodzic widzący własne brykające dzieci.

Cora Westwood
ambitny krab
morana#5229
właścicielka — the tea atelier
29 yo — 178 cm
Awatar użytkownika
about
Była w niej miękkość jedwabiu i szorstkość wełny. Oraz dużo zbłąkanego błękitu, przypominającego kwiaty polnych ostów.
Intensywność tej wymiany zdań była znacznie mniejsza niż ta przed laty, skoro nawet w towarzystwie Lucasa – wspólnego przyjaciela – nie potrafili powstrzymać się od zgryźliwości. Czasem podziwiała go za cierpliwość, gdy myślała o tym później, dochodziła do wniosku, że nierzadko zachowywali się naprawdę okropnie. Jasne, potrafili niekiedy dać sobie na wstrzymanie, przecież miała w pamięci dobre chwile, chwile śmiechu, radości, których nie zmąciła wzajemna niechęć. Ale jednak zawsze towarzyszyła im ta potrzeba rywalizacji. Może poniekąd chodziło też o Lucasa? O udowodnienie, które z nich jest lepszym przyjacielem lub przyjaciółką? Teraz już nie pamiętała swoich motywów.
Ależ skąd – zaprzeczyła niemal od razu. – Przyjmij to jako przyjacielskie ostrzeżenie, Peverell. – Błysnęła krótko uśmiechem. Ironia wyciekała wszystkimi dostępnymi miejscami tego zdania, skoro tak daleko im było do bycia przyjaciółmi. Cora zawsze zdawała sobie sprawę z tego, że Anne trochę nad tym ubolewała. Przyjaźniła się z babcią Coena i chyba obie panie miały nadzieję, że ich wnuki także będą się dobrze dogadywać. Owszem, przed nimi niekiedy potrafili nieźle udawać, ale już od pierwszego spotkania było wiadomo, że nie narodzi się z tego przyjaźń. Dziś Cora nie potrafiła wskazać konkretnego wydarzenia, które tak mocno na to wpłynęło. Czy było nim jakieś słowo, gest, a może ogólna postawa tej dwójki, nie pozwalająca im się do siebie zbliżyć?
Koniecznie – przytaknęła odruchowo. Jej wrodzony upór nie pozwoliłby na ustąpienie mu w tym temacie. Choćby miała wpadać na niego podczas każdej przebieżki. To uświadomiło jej, jak bardzo myliła się, myśląc, że wyrosła już z takich zachowań.
Ściana przed nimi była namacalnym dowodem przeszłości. Jej reliktem, a zetknięcie z nim okazało się wyjątkowo bolesne dla Cory. Potrafiła nawet odtworzyć w głowie śmiechy całej trójki, gdy tworzyli te bazgroły, ich przekomarzania się i strofowanie Lucasa. Chciała, aby przyszedł w końcu taki czas, kiedy mogłaby wspominać to bez tego żalu i bólu, który odczuwała aktualnie. Ile lat miało jeszcze upłynąć, zanim to będzie możliwe?
Czasem wydawał się tym zmęczony. Nami zmęczony – przyznała cicho, zerkając na Coena. Wtedy nie odczuwała z tego powodu wyrzutów sumienia. Nie myślała o tym, w jakiej sytuacji go stawiają, że ciągle musi być gdzieś pomiędzy nimi, by nie dopuścić do kolejnej sprzeczki. Nie zwracała na to uwagi. Wydawało jej się, że mają tyle czasu, by jakoś to uporządkować. A nie mieli go wcale. – Pewnie w końcu by nam coś powiedział, gdybyśmy nie poszli wtedy do lasu. – Całkiem bezwiednie przesunęła dłoń na brzuch, gdzie pod ubraniem krył się niezbity dowód na to, że wszystko wtedy wydarzyło się naprawdę – blizna po postrzale. U niej tylko blizna. – To był mój pomysł – rzuciła nagle i poczuła, jakby pozbyła się jakiegoś bardzo dużego balastu. Nosiła w sobie to wyznanie od lat i nie miała pojęcia, czemu to właśnie Coen stał się ich pierwszym adresatem.

coen peverell
wystrzałowy jednorożec
-
lorne bay — lorne bay
100 yo — 200 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Uwaga
lokacja podwyższonego ryzyka
Do wnętrza piwnicy docierało niewiele światła. Trzy nieduże, podłużne okienka tuż pod sufitem, w większości były zarośnięte trawą i chwastami od zewnątrz albo oblazłe kurzem i pajęczynami od wewnątrz, ale wciąż przebijało się przez nie odrobinę słońca. I dlatego też cień, nagle przebiegający gdzieś przed domem i blokujący przez moment dostęp światła, od razu zwrócił waszą uwagę. Tym bardziej, gdy zatrzymał się przed jednym z okienek i zbliżył do niego twarz i dłonie, jakby próbował dostrzec, kto znajduje się wewnątrz piwnicy. Ubrudzona szyba co prawda zniekształcała obraz, ale... czy to nie czerwona plama widniała na poszarzałej (może kiedyś białej?) koszulce intruza? I czy twarz nie wyglądała dość znajomo dla was obojga? A może to tylko umysły płatały wam figle, trochę za mocno włączając się w tę podróż do przeszłości?
Po krótkiej chwili postać nagle zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu albo nigdy jej tam nie było, ale... przecież OBOJE coś widzieliście!
towarzyska meduza
mistrz gry
brak multikont
studentka / baristka — hungry hearts
21 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
studentka literatury angielskiej z mroczną przeszłością, poszukująca odpowiedzi na pytania, które sama boi się zadać
03.
Goni za niedorzecznością. Pociągnęła brzeg sukienki odrobinę niżej, w duchu przeklinając niezaplanowany strój. Z drugiej strony, skąd miała wiedzieć, że akurat dzisiaj znajdzie się w przeklętym i to dosłownie miejscu z nadzieją na znalezienie... No właśnie. Czego właściwie szukała? Aborygeńskie legendy mówiły o duchach, które nie sprzyjały ludziom i skłonne były posunąć się do najgorszego, byleby wyprosić ich ze swych ziem. Sytuacja nie była może idealna, bowiem ostrzeżenia pogodowe jasno zakazywały opuszczania miastowych terenów, ale z drugiej strony, okazja idealna była do ostrożnego spenetrowania ruiny bez ciekawskich spojrzeń przypadkowych spotkań. Hector stanowił oczywisty wybór kompana, chociaż cichy głos z tyłu głowy karcił Rikę za wplątywanie go w jej niedorzeczne pomysły. Po raz tysięczny już chyba. Nic nie mogła jednak na to poradzić, wiedziała, że jej nie odmówi, że są w tym razem chociażby nie wie co się przydarzyło. Poinstruowała przyjaciela, by poczekał na zewnątrz, sama zaś udała się do środka rudery, brudząc przy tym conversy, które zdążyły całkowicie nasiąknąć wodą.
No dobrze, co my tu mamy. — Wymamrotała do siebie, postępując w głąb korytarza.
Wnętrze wyglądało spokojnie. Zatęchły zapach zgnilizny ustępował tylko atmosferze niepokoju, która wywoływała u dziewczyny ciarki na plecach. Historia Matki Lucindy bez wątpienia wisiała w powietrzu. Trójka małych dzieci znalezionych martwych, otwarte, przekrwione oczy, które zionęły pustką życia, a wreszcie ich matka, której ciało odkryto w ciemnym zakamarku piwnicy. Rika przeczytała wystarczająco dużo książek kryminalnych, by wiedzieć, że najstraszniejsze historie nie pisze człowiek lecz rzeczywistość go otaczająca. Z zamyślenia wyrwało ją skrzypienie.
Co... — Nie była pewna, czy zdążyła krzyknąć. Prędzej wydała z siebie głuche sapnięcie, zduszony w gardle strach, gdy spróchniałe deski złamały się pod jej ciężarem. Dopiero w locie zdała sobie sprawę z sytuacji, a gdy głowa odbiła się z tąpnięciem od wystającego drewna, na przód zdołała wyciągnąć jedynie lewą dłoń, w nadziei na zamortyzowanie upadku. — AAAAAAA!!! AGHHH! — Niewyraźne słowa połączyły się z salwą łez, która zakręciła żołądek Fjellner w tym samym momencie, w którym mogła przyrzec, że z nadgarstka odeszło chrupnięcie. Musiało minąć kilka minut, ciężko było zorientować się w czasie, kiedy leżała zwinięta z bólu, głucha na otoczenie, dopóki jej własne chlipnięcia nie zaczęły przerywać tony innego dźwięku. Rozmowy. Gdzieś w odległości korytarza, może dwóch, ciężko było się zorientować w planie piwnicy, w której wylądowała znajdywała się dwójka mężczyzn. — Hector? — Wyszeptała ledwo, do siebie, z nadzieją zaraz zniszczoną, bowiem chociaż była w stanie wyłapać jedynie urywki rozmowy, z pewnością głosy ją prowadzące nie należały do Silvy.
Adrenalina uderzyła do obolałej głowy, przez co szybkimi ruchami przeczołgała się w najciemniejszy kąt meliny.
hector silva
powitalny kokos
mari
kelner — beach restaurant lorne bay
21 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
Kończę się w twoich oczach
Umiem być ciszą
Kończę się w twoim śnie
Kiedy był małym szczylem, z brodą ledwo sięgającą matczynej piersi (zaczął rosnąć bardzo późno; rozstępy na plecach zaczęły mu się goić dopiero niedawno), uwielbiaŁ urozmaicać sobie życie wpychając nie tylko nos, ale także wszystkie kończyny i cały tułów w nieswoje sprawy. Ba - w sprawy niczyje, tak naprawdę, uparcie żywotne mimo swoistego braku przynależności, mimo że ci nudni dorośli mamrotali zawsze pod nosem słowa wyparcia: względem legend, względem historii, względem własnych kłamstw i podłych oszukaństw. W odróżnieniu od znacznej części swoich kolegów, posiadał wątpliwy przywilej bycia synem Tallulah Silvy, z racji czego przysługiwało mu prawo do robienia… czego sobie chciał, tak w sumie, musiał tylko wrócić do domu na czas, przed późnym wieczorem, kiedy mamę odwiedzali jej chłopacy. Wtedy nie było jeszcze Nullaha, którego trzeba było karmić regularnie, co parę godzin, z pomocą plastikowej butelki napełnionej ciepłym mlekiem (czasem dziwnie myślało mu się o czasie sprzed Nullaha; to dziwne wspomnienia, w których mama była jego księżniczką, którą czasem nakrywał czule miękkim kocem, gdy zasypiała czule na kanapie), także Hector miał bardziej zdarte kolana i mniej anemiczną cerę.
Mimo tego, że z grupy tych chłopców w tym przedziwnym przed-nastoletnim okresie życia, faktycznie w kwestii zasad miał najbardziej luźno, to nie było wystarczającym walorem na awansowanie na dowódcę którejkolwiek z groźnych ekspedycji, podejmowanych po naoglądaniu się na komórce tego jednego, który miał internet w telefonie, urbexowych filmików. Często łażąc bezczelnie po wszystkich tych miejscach, których rodzice (nie Hectora; wszyscy pozostali) zabraniali im odwiedzać, grożąc przy tym surowo palcami i robiąc srogie miny, udawali, że są właśnie taką ekipą odkrywców; ktoś nagrywał im poczynania komunijnym aparatem z pamięcią tak małą, że stale trzeba było z niego coś wykasowywać, ktoś inny chwytał w dłoń butelkę z wodą, udając, że dzierży mikrofon, jakiś pajac zawsze dorabiał mu diabelskie różki nad głową, przez co cały film był do kitu.
Do zagajnika Lucindy zakradli się raz, po serii wzajemnych docinków na temat domniemanego tchórzostwa i typowo szczeniackiego straszenia się nawzajem, ale wyprawa skończyła się szybciej niż ktokolwiek z nich mógł przewidzieć. Co więcej, powodem tego nie był wcale szalony duch matki Lucindy ani jej dzieci, ale całkiem potężny tajpan australijski, który slalomem przypełzł im między kostkami. Sytuacja nie byłaby aż tak przerażająca, gdyby jeden z nich nie był uczulony na jad tego skurwibąka, a drugi nie zemdlał prawie, wciąż niewyzbywszy się dziecięcej ofidiofobii. Także pierwsza (i jedyna aż do tego dnia) krucjata przeciwko legendzie matki Lucindy zakończyła się druzgocącym niepowodzeniem, po którym żadne z nich nie wpadło na pomysł odwiedzenia zagajnika po raz drugi. Szczerze? Wszyscy chyba po prostu odetchnęli z ulgą, że nikt nie będzie mógł wyrzucić im, że nie spróbowali.
Teraz, czekając w chaszczach aż Rika uwinie się ze swoją misją w środku, przypominał sobie tamtą nieskuteczną wyprawę, błotniste kolory wtapiającego się w grunt pod ich stopami węża i krzyk pierwszej osoby, która zwróciła na niego uwagę, podczas gdy pozostali byli zbyt zaaferowani błyskającym do nich z pewnej odległości zagajnikiem. Jego rola w ekspedycji Riki (której konkretnego celu i motywów kompletnie nie rozumiał, o czym jednak nie wspomniał przyjaciółce z obawy, że ta każe mu iść do domu i sama uda się do tego owianego złą sławą miejsca) sprowadzała się do wypatrywania kłopotów i ewentualnej interwencji - dobrze, że Rika nie wiedziała, jakim spóźnionym zapłonem wykazał się w tamtym kontakcie z przyczajonym w zaroślach gadem. Podobnie było tym razem, bowiem - pochłonięty własnymi myślami - dwóch mężczyzn, którzy zmierzali do chatki, dostrzegł dopiero, kiedy ci praktycznie wchodzili do środka. Oprzytomniał w ułamku sekundy, klnąc cicho pod nosem.
Wyciągnął z kieszeni telefon, ale zanim zdążył zrobić coś kompletnie nieprzemyślanego, zawahał się - czy dzwonienie do niej teraz było rozsądne? Czy miała głośnik w telefonie ustawiony na maksa, także podejrzane typy usłyszałyby dzwonek równie z nią? A może w drugą stronę; może nie pomyślała o tym, żeby włączyć sobie chociażby wibracje i mógł dzwonić w nieskończoność, a i tak by nie odebrała? Po tej serii wątpliwości uznał, że i tak nie miał lepszego wyjścia niż wybranie jej numeru, ale zanim to zrobił, zdecydował się podejść bliżej, pod samą ścianę chatki, poruszając się przy tym najciszej jak potrafił. Przyklejony budynku, nasłuchiwał uważnie jakichkolwiek dźwięków obecności po drugiej stronie muru Riki albo chociaż tamtych dwóch mężczyzn - obojętnie, przynajmniej wiedziałby, w którym dokładnie miejscu są - ale na próżno.
Wciąż nasłuchując uważnie, wybrał numer do Riki i z telefonem przy uchu, przemieszczał się dalej wzdłuż ściany. Miał nadzieję, że uda mu się pozaglądać w okna i - w końcu - namierzyć ją jakoś, zanim zdąży chociażby odebrać telefon.

Rika Fjellner
niesamowity odkrywca
kaja
ODPOWIEDZ