stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Lily obudziła się pierwsza. Na zewnątrz panowała jeszcze szarówka, ale nieśmiałe promienie słońca wpadały przez rozszczelnione zasłony do pokoju wpuszczając nieco światła. Dziewczynka otworzyła leniwie oczy i pierwsze co zauważyła, to spokojnie śpiąca twarz ojca z lekko rozchylonymi ustami i dłonią podłożoną pod policzek. Sama leżała przytulona do mamy, która obejmowała ją ramieniem w pasie, a palce jej dłoni splecione z palcami taty leżały luźno na kołdrze pomiędzy nimi. Dziewczynka przetarła piąstkami oczy i uśmiechnęła się szeroko na ten widok. Wygrzebała się z pościeli i żeby móc - wreszcie w spokoju! - samej pobawić się swoimi skarbami. Zabrała je na balkon i na dużym stole rozłożyła mapę wykopalisk z pozaznaczanymi symbolami notatkami o poszczególnych odkryciach. Wysypała na nią swoje znaleziska, które przez jakiś czas oglądała pod szkłem powiększającym. Spędziła tak trochę czasu, zanim dokładnie obejrzała każdy skarb. W końcu znalazła to, co miała znaleźć i postanowiła obudzić rodziców. Ale widząc ich śpiących smacznie i wtulonych w siebie wzruszyła tylko ramionkami, zmieniła piżamę na najpiękniejszą sukienkę, założyła buciki i… poszła na dół do restauracji zjeść śniadanie, bo zrobiła się głodna i burczało jej w brzuszku.

***

Mimo kilku godzin, jakie minęły od pobudki, Jerry nie mógł wyrzucić z głowy snu, jaki nawiedził go tej nocy. A śniło mu się, że to oni wzięli ślub poprzedniego dnia, a po imprezie razem z Marianne spacerowali po plaży - on w rozpiętej na kilka górnych guzików koszuli i spodniach od garnituru, ona w zwiewnej sukni ślubnej, choć bardziej pasowałoby tu określenie "sukienka", bowiem strój na jej ciele niewiele miał w sobie z dostojnych i majestatycznych kreacji, jakie zwykle nosiły panny młode. Marzenie senne było na tyle realne, że po przebudzeniu Jermaine był święcie przekonany, że sen się ziścił, a oni leżą teraz wtuleni w siebie we własnej sypialni po wyczerpującej nocy poślubnej. Bo oto po otwarciu oczu widok ukazał mu się prawdziwie wdzięczny. Marianne przytulona do jego barku, jego ramię obejmujące ją w talii, łaskotanie włosów po twarzy… nietrudno było o pomyłkę, zwłaszcza, że nie było przy nich… Lily!
I to w tamtym momencie sen został przerwany, bowiem wróciła Jerry'emu świadomość i wyplątał się z objęć Marianne zastanawiając się, gdzie podziała się córka. I czy widziała tę scenę. Szybko znalazł ją na śniadaniu, więc pozostało mieć nadzieję, że niczego nie zauważyła. Do tego stopnia zajmowało to jego głowę, że nie przyszło mu na myśl, aby zdyscyplinować dziewczynkę, że wyszła sama z pokoju. Który całą trójką opuścili niedługo później.
Ale nawet teraz, po kilku godzinach, gdy kręcili się po centrum handlowym przy lotnisku, patrząc na Marianne widział ją w tamtej sukience. Szczególnie, że założyła bardzo podobną, choć nie białą, a w kwiaty. Podświadomie żyjąc ciągle snem, łaknął jej dotyku jak szaleniec prowokując go na każdym kroku. Czy to kwestia tego, co zaszło między nimi dzisiejszej nocy? A może świadomość, że znów zabraknie mu jej na kolejne dwa tygodnie? Robił, co mógł, byleby być bliżej. Muśnięcie dłonią o palce, ramię, biodro, gdy stali w windzie jadąc na wieżę widokową jednego z najwyższych budynków w Adelaide. Otarcie się o sukienkę, włosy, łydkę przy obiedzie. Aż wreszcie musiał oddzielić się od niej Lily, która złapała ich oboje za ręce i prowadziła dziarsko do jakiegoś sklepu, żeby poszukać pamiątek dla bliskich. Minęła godzina wybierania drobiazgów i Jerry naprawdę starał się nie okazać zniecierpliwienia, bo ten ostatni czas przed wylotem wolałby spędzić z nimi w inny sposób, ale robił dobrą minę do złej gry, bo wiedział, że właśnie tego potrzebuje Lily. A gdy po wycieczce po sklepach zarządziła wycieczkę do toalety, Jerry ledwo powstrzymywał się od wywróceniem oczami. Wiedział, że to tylko kilka minutek, dziewczyny zaraz wyjdą z łazienki i znów będą razem, ale to dalej było kilka minut bez nich.
Między determinacją a desperacją jest cienka granica i Jerry nie był pewien, która z nich popchnęła go do ostateczności, gdy kątem oka przez uchylone drzwi damskiej łazienki dostrzegł, że oprócz Marianne w pomieszczeniu nie ma nikogo. Niewiele myśląc obejrzał się za siebie, wszedł do środka, przyłożył palec do ust dając znać, żeby była cicho. Naparł na nią, aby oparła się o drzwi od strefy kabin, żeby Lily ich nie zaskoczyła przy wychodzeniu i pocałował ją z pełną pasją, żarliwością i tęsknotą nie przejmując się tym, że ktoś mógłby wejść do środka. Może nie była to najbardziej romantyczna sceneria, ale lepszej okazji na ten krok nie dostanie, bo przy Lily nie mógłby sobie na niego pozwolić, prawda?

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Te dni minęły zdecydowanie za szybko i jedynie krótkie godziny dzieliły je od powrotu do domu. I co najgorsze, chyba żadne z nich tego faktu nie chciało zaakceptować zachowując się tak jakby wcale za chwilę dziewczyny nie miały wsiąść na pokład samolotu, który zabierze je daleko stąd. Spoglądając na niego kątem oka miała wrażenie, że znosi to lepiej niż ona. Po wczorajszej rozmowie tak trudno było jej zasnąć, zwłaszcza, że w jednym łóżku znajdowała się cała trójka. Miała przy sobie dwie najważniejsze osoby w swoim życiu a wciąż miała wrażenie, że to zdecydowanie za mało. Jermaine nie był tak do końca jej. Spał obok, ale pomimo że ich ciała oddzielało jedynie ciało drobniutkiej pięciolatki, to przepaść między nimi była znacznie większa. I o ile miała jeszcze nadzieję na to, że uda im się zbudować lepsze jutro, że wszystko ze sobą pogodzą i żadne z nich nie będzie czuło się pokrzywdzone lub pominięte, to teraz tak mocno w to nie wierzyła a słowa Lily wciąż nie wyleciały z jej głowy.
Opierając się bokiem o kafelki na ścianie w publicznej toalecie czekała na córkę, która podśpiewując sobie w kabinie zarzekała się, że nie potrzebuje żadnej pomocy. Nie miała pojęcia, że Jerry obserwuje ją przez niedomknięte od łazienki drzwi, więc rozmasowała sobie skronie i w tej samej chwili poczuła silny uścisk na swoim ramieniu. Nie miała szans nawet zareagować, bo gdy tylko zorientowała się kto wszedł do środka jego usta już znalazły drogę ku jej.
Na kilka sekund zapomniała w jakiej sytuacji się znajdują i że w każdej chwili mogą zostać przyłapani nie tylko przez obcą kobietę, która może wejść do ogólnodostępnej łazienki, ale co gorsza, przez ich córkę. Jednak jak miała zachować spokój podczas tych gorących pocałunków, które znaczyły dla niej więcej niż każde wypowiedziane wcześniej słowa? Marianne czuła dokładnie do samo. Ten sam strach, tę samą tęsknotę, to samo pożądanie. Przyjemne ciepło ponownie rozlało się po całym jej ciele. Ten znajomy dotyk był tak kojący, że w sumie to już niczym się nie przejmowała. Jego bliskość, jego zapach, ciepło ciała… O tym nigdy nie da się zapomnieć, zwłaszcza w dwa tygodnie, które dzieliły ich od kolejnego spotkania.
- Jemi… - szepnęła odpychając go delikatnie od siebie, bo Lily nie mogła ich tutaj zobaczyć razem. Już nie chodziło o tłumaczenie co jej tata robił w damskiej toalecie, na to znaleźliby jakieś wyjaśnienie. Ale gdyby nakryła ich całujących się… Aż zimny dreszcz przeszedł po jej plecach. A może to adrenalina tak zadziałała? Już dawno nie musieli kryć się po kątach. To zdecydowanie budziło wiele przyjemnych wspomnień. W jej oczach, gdy popychała go w stronę wyjścia, widać było tylko pośpiech. Zanim jednak wyszedł z łazienki, jeszcze na chwilę połączyła ich usta w krótkim, ale intensywnym pocałunku i w momencie gdy zamykała za nim drzwi usłyszała spuszczaną wodę w toalecie a po chwili zadowoloną córkę. – Mamusiu! Poradziłam sobie sama, chociaż zobacz. Tutaj nie mogłam zapiąć – wskazała na swoje spodnie i krzywo zapięte guziczki. Mari uśmiechnęła się ciepło w jej kierunku i kucając przy niej, naprawiła ten mały błąd. Po szybkim umyciu rąk obie Panie wyszły z łazienki gdzie czekał na nie Jerry.
- Jesteś szalony, wiesz o tym? – mruknęła z wyraźnym rozbawieniem, gdy mała na chwilę oddaliła się od nich by obejrzeć przez witrynę sklepową zabawki. Po chwili jednak złapała ich za dłonie i pociągnęła w stronę wysepki z lodami, co przyjęła jednak z ulgą bo takie ochłodzenie im się przyda. - Poczułam się znowu jak nastolatka. Nie mam jeszcze trzydziestu lat a chwilami czuję się jakbym miała co najmniej czterdzieści. Dawno nikt nie kradł mi w ukryciu pocałunków, zapomniałam jaka to adrenalina. Ostatni raz... Pamiętasz jak zakradliśmy się do szopy Twojego dziadka i spędziliśmy tam razem pierwszą noc? Nad ranem obudziło nas szczekanie Twojego psa i tak mało brakowało by nas nakryli na tym sianie... - zaśmiała się, gdy siedzieli przy stoliku i czekali aż Lily wybierze sobie lody.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Z błyszczącymi oczami jak gówniarz dotykał swoich warg po opuszczeniu łazienki i nie mógł powstrzymać zadowolonego uśmiechu. To było głupie, nieodpowiedzialne i na pewno nie romantyczne, ale w tamtym momencie myślał tylko o tym, że nie będzie mógł powtórzyć pocałunku przez najbliższe tygodnie i impuls wziął górę nad zdrowym rozsądkiem. To znów wikłało ich i tak skomplikowaną relację, ale na dobrą sprawę zagrał całkiem sprytnie. Dopóki była z nimi Lily nie mogli poruszyć tego tematu, bo przy córce przecież musieli udawać… ciekawe, że właśnie to słowo przyszło mu na myśl. Udawanie sugerowało, że rzeczywistość wyglądała inaczej niż na pierwszy rzut oka się wydawało. A jak było w ich przypadku? Kiedy udawali, a kiedy byli wobec siebie szczerzy? To był tylko wierzchołek góry lodowej pytań, jakie kłębiły się w jego głowie odnośnie ich relacji.
- Nigdy na to nie narzekałaś - zdążył odpowiedzieć pochylając się ku niej z szelmowskim uśmiechem, zanim Lily złapała ich za dłonie i poprowadziła na lody. Gdy niespodziewanie zostali sami, Jerry obawiał się, że Marianne wyskoczy z gładką o odpowiedzialności i konieczności ukrócenia takich zachowań raz na zawsze. Jak miło się zaskoczył, gdy przypomniała tamto wydarzenie z przeszłości, do którego sam chętnie wracał wspomnieniami. - Szczerze? Dziadek wiedział, że tam byliśmy. Słyszał nasze szepty, kiedy uciszaliśmy się nawzajem po szczekaniu psa - przyznał z rozbawieniem. Dostało mu się potem za bałamucenie młodych panien i nastawanie na ich niewinność w niegodny dobrze wychowanego mężczyzny sposób! To nic, że Jerry miał wtedy niemal dwadzieścia pięć lat, a dziadek w jego wieku na pewno podobnie bałamucił młode damy. Swoje odsłuchać musiał!
Chciał coś dodać, ale wtedy podbiegła do nich Lily. - Już nie mogę - wcisnęła ojcu w rękę resztę loda w wafelku. Wskazując rączką na otwarty plac zabaw oznajmiła, że pójdzie się pobawić. Jerry pokiwał głową, bo chociaż wolałby, aby posiedziała z nim jeszcze chwilę, tak widział, że rozpiera ją energia i nie zatrzymywał dziecka. Doceniając kolejny czas sam na sam z Marianne pochłonął słodycz w całości i podjął wątek: - Albo jak jechaliśmy samochodem na ślub twojej przyjaciółki ze studiów do Rockhampton i utknęliśmy w środku nocy na środku autostrady bez zasięgu? - przypomniał inną przypałową akcję w ich wykonaniu. - Byłaś na mnie wściekła, że przynajmniej na tak ważne wydarzenie mogłem pamiętać o czymś tak istotnym jak zatankowanie auta. I wtedy w trakcie kłótni… - zawahał się unosząc dłonie znad serwetki, której róg odruchowo zwijał w cieniutki rulon i spojrzał jej w oczy łagodnie, z lekką dozą niepewności, czy ona także pamięta tamten moment tak wyraźnie, jak on - po raz pierwszy powiedziałem, że cię kocham. - Pamiętał nawet te słowa. “No dobra, zapomniałem, każdemu CZASEM się zdarza! Ja kocham cię nawet mimo tego, że CIĄGLE strzelasz palcami, chociaż wiesz doskonale, że nie znoszę tego dźwięku!” Uśmiechnął się mimowolnie. - Po czym skończyliśmy na tylnym siedzeniu i właśnie wtedy przejechał obok jedyny samochód do rana, który - na szczęście? - nas nie zauważył - dodał już weselej, bo fajnie było wrócić do czasów, w których każda z przygód kończyła się w taki sam sposób. - O nie, teraz ja poczułem się staro, a ja już przekroczyłem trzydziestkę! Czyżby nie było dla nas odwrotu? - zapytał udając przerażonego, że jakaś epoka jest już za nimi. Oczywiście chodziło mu o to, że do pewnych rzeczy przez wiek już nie wrócą, ale dopiero po usłyszeniu pytania w uszach zrozumiał, że mogło mieć drugie dno. A może było retoryczne? Ostatecznie nie był pewien, czy chce znać na nie odpowiedź.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Pamiętała wszystko…
Tych wspomnień nie dało się od tak wymazać z pamięci. Przecież ich związek to nie tylko pasmo skomplikowanych relacji i przykrych rozstań, które za każdym razem tak samo łamały ich serca. Kiedyś byli bardzo szczęśliwi! Te beztroska jak przy pierwszym nastoletnim zakochaniu, chociaż oboje dawno z tego wieku wyrośli. Gdy jednak Jerry przywoływał kolejne wspomnienie uśmiech mimowolnie pojawił się na jej twarzy. To była ich chwila. Ich wspomnienia, które wciąż tak samo rozgrzewały jej serce. Chyba dlatego tak bardzo lubiła dokumentować szczęśliwe chwile i umieszczać je na kominku w salonie. To był album, który oglądała codziennie przechodząc w stronę kuchni. Bo przecież nie chciała o tych ludziach nigdy zapomnieć.
- Mówiłeś wczoraj, że to najlepszy weekend w Twoim życiu… Mieliśmy sporo takich weekendów i ja bym nie umiała wybrać nawet pierwszej trójki – zanim na świecie pojawiła się Lily realizowali wiele szalonych pomysłów, nie zawsze myśląc o konsekwencjach swoich działań. Wraz z narodzinami dziecka musieli się ustatkować, bo już nie byli tylko we dwoje. Stworzyli cudowną rodzinę i chociaż czasami Mari z utęsknieniem wracała do czasów, gdy mogła bez stresu wyjechać na kilka dni i nie martwić się o córkę, tak nie zamieniłaby to na nic innego. Polubiła tę stateczność i fakt, że nigdy nie wracała do pustego domu. Spoglądając teraz na mężczyznę, który bez wątpienia był największą miłością jej życia uśmiechnęła się nieco smutno. Był. To za każdym razem ją zasmucało. Nie umiała określić co czuje a tym bardziej nie miała pojęcia co o tym wszystkim myśli Jermaine. Czy robili to wszystko ze zwykłego fizycznego pożądania? Z sentymentu? Z samotności? Tęsknoty za cielesną bliskością? A może wciąż kochali się do szaleństwa tylko potrzebowali tej jednej iskry by obudzić w sobie te uczucia i postawić wszystko na jedną kartę? Aż westchnęła sobie w duchu, bo przecież robili to wiele razy i za każdym razem lądowali w tym samym miejscu – bolesnym rozstaniu.
- Masz tu… - urwała w połowie zdania pokazując kącik jego ust, ale zanim zdążył zareagować już uniosła dłoń by kciukiem zetrzeć pozostałość po lodzie, który zostawiła Lily. Nie chciała go zostawiać. One sobie jakoś poradzą, wrócą do swoich obowiązków i czas zleci szybko. Jerry, pomimo wspaniałej grupie znajomych, zostanie sam i mocniej odczuje rozłąkę. – Musimy się powoli zbierać by nie spóźnić się na odprawę… - te słowa z trudem przeszły jej przez gardło, ale ich wylot był nieunikniony. Dwa tygodnie temu to Jerry się żegnał a teraz to one musiały wsiąść na pokład samolotu i wrócić do domu. Gestem dłoni przywołała córkę, która chyba czuła co te smutne miny oznaczają, bo uczepiła się taty niczym mała małpka i nie puściła go aż do samego końca, gdy przekraczały bramki oddzielające pasażerów od bliskich, którzy ich żegnali. To tylko dwa tygodnie, powtarzała sobie w duchu i próbowała trzymać się ze względu na córkę, która miała łzy w oczach, gdy ostatni raz machała w stronę taty.

zt.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Wystarczyło jedno spojrzenie w jej oczy, żeby wiedzieć, że pamiętała. Zrobiło się Jerry'emu miło i ciepło na sercu, gdy przypominali sobie wzajemnie wspólną przeszłość. A na uwagę, że pięknych weekendów było więcej - po namyśle - musiał przyznać jej rację. Tylko że od rozstania jego życie w pewnym sensie się skończyło, a dzięki wczorajszemu wieczorowi na jakiś sposób obudziła się w nim pasja dawnych lat, jaką schował głęboko w siebie nie dopuszczając jej do głosu. I najwyraźniej nie chciała z powrotem dać się stłamsić zdrowemu rozsądkowi, skoro dzisiaj popchnęła go do równie niespodziewanego gestu. Którego nie żałował; niczego nie żałował. A gdy Marianne sięgnęła kciukiem do kącika jego ust - korzystając z faktu, że nie było z nimi Lily - obrócił głowę i patrząc jej w oczy złapał za jej dłoń i pocałował wyciągnięty w jego stronę palec. Ostatnia tak bliska i intymna pieszczota, zanim dziewczyny odlecą na dobre. Serce Jerry’ego drgnęło, ale starał się być silny i nie okazywał smutku - niosąc Lily na rękach pod samą bramkę do odprawy śmiał się i żartował, jakby mieli się zobaczyć nie za kolejne dwa tygodnie, a najpóźniej dzisiejszego wieczoru na kolacji. Machał im jak szalony do samego końca, dopóki się nie odwróciły, aby okazać bilety. Uśmiechnął się jeszcze raz smutno i włożył ręce do kieszeni bluzy, jakby to mogło odgonić samotność. Co w pewien sposób przyniosło swój efekt, bowiem znalazł w tej kieszeni… czerwony plastikowy kryształ na lnianym sznurku. Obracając plastik w dłoni marszczył czoło i zastanawiał się intensywnie, o co chodzi. I nagle zrozumiał. Podniósł szybko głowę i w ostatniej chwili dostrzegł, że z kieszeni kurteczki Marianne wystaje taki sam sznurek.
Zacisnął plastikowy talizman w dłoni i zaśmiał się cicho. Cholerna spryciula! Kiedy im to podrzuciła? Dzisiaj? Wczoraj? Nie umiał odpowiedzieć na to pytanie, ale zaciskając jeszcze mocniej palce na plastiku był niemal pewien, że czuł od niego bijące ciepło, choć to nie mogła być prawda, to tylko plastik. Przymykając oczy wrócił do piątkowego wieczoru, kiedy siedzieli z Lily na kocu w hotelowym ogrodzie, a on opowiadał jej zmyśloną przez siebie historię, jak to przed wiekami członkowie plemienia - którego ziemie dziewczynka przeszukiwała w ramach swoich “wykopalisk” - podkładali swoim niczego nieświadomym wybrankom właśnie takie czerwone kamyki jako amulety miłości, aby zdobyć ich uczucia i zainteresowanie i tym samym odgonić innych zalotników. Nie spodziewał się, że tym razem nie sami zainteresowani a ich córka będzie chciała wykorzystać wymyśloną przez Jerry'ego “magię” przeciwko niemu samemu. I w dodatku modyfikując “talizman” dodaniem lnianego sznurka, który - według jego własnych wymysłów! - miał nierozerwalnie przypieczętować energię związaną w krysztale. To było absurdalne i irracjonalne, ale przez chwilę w głowie Jerry'ego pojawiła się myśl, że to może ten kamień popchnął go do pocałowania Marianne wtedy w łazience…?
Wycofując się do samochodu Lyons zaczął z lekkim przerażeniem zastanawiać się, czy Lily naprawdę w to wierzy, czy jest na tyle bystra i świadoma tego, co dzieje się między jej rodzicami, żeby dawać im dyskretne bodźce z zewnątrz, ponieważ sami nie umieli rozwiązać tej sprawy. Z pierwszym to pół biedy, ale jeśli chodziło o drugie… nie, nie chciał o tym myśleć. Nie teraz.
Zamiast tego tym razem już pół żartem, pół serio, obawiał się tego, co ta mała wiedźma mogła zrobić z niebieskimi kamykami symbolizującymi urok niewinnego acz upierdliwego pecha oraz tymi fioletowymi, które miały przynosić na nieszczęśnika najczarniejsze klątwy…

koniec

Marianne Harding
lisowa
A.
ODPOWIEDZ
cron