adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— dziewięć —


Duszne powietrze kotłujące się wewnątrz zaciemnionego lokalu ustępowało pod chłodem nocy, która niepostrzeżenie roztoczyła się nad sennym już miasteczkiem. Gdy wchodzili do pubu zmierzchało dopiero, a resztki słońca sprawiały wrażenie, jakoby upały utrzymać miały się do północy. Tradycyjnie jednak ciemna zasłona przyniosła ze sobą chłód i niewielki deszcz, tak bardzo teraz jednak przyjemny. Siadając na murze otaczającym to miejsce, trochę jak średniowieczne zamczysko, upił łyk piwa wyniesionego z baru. Dopiero teraz uważnej przyjrzał się Jane, jej rozpalonym z gorąca policzkom i ustom mimowolnie wykrzywiającym się w uśmiechu. Żadne z nich nie chciało tu dzisiaj przyjść, a wymówki czynione były już od niespełna całego miesiąca. Ostatecznie uznali, że nie tylko złożą się na prezent, ale że ramię w ramię stawią czoła tej nieszczególnie atrakcyjnie brzmiącej imprezie urodzinowej kogoś, z kim od dawna się nie przyjaźnili. Mieszkając jednak w miejscu tak niewielkim, jak Lorne, siłą rzeczy utrzymuje się znajomości zawarte jeszcze w szkole, gdy miało się zupełnie inne poglądy i oczekiwania od życia. Na nieszczęście Bena, solenizantką była kobieta, z którą kiedyś coś go łączyło. Niecały tydzień. Gdyby wiedział wtedy, że zmusi go to niegdyś do uczestniczenia w jej dennych przyjęciach urodzinowych, wcale by jej na żadną randkę nie zaprosił. W każdym razie, pojawić się mieli wyłącznie na chwilę, by uciec potem z powodu wymyślonej na prędce wymówki; szczerze mówiąc, Benjamin wcale nie spodziewał się, by ktokolwiek tę ich próbę ewakuacji zauważył. Niedostrzeżeni wedle jego obliczeń mieli być już od samego początku, ale gdy tylko przekroczyli próg pubu, zaatakowani zostali serią przedziwnych pytań. Ci wszyscy ludzie, utrzymujący, że w sposób niezachwiany są ich przyjaciółmi poczęli zdradzać, że o ich życiu nie wiedzą nic. O ile więc mylne wzięcie Jane i Bena za parę mogło zostać zrozumiałe przez to, że on sam unikał związków jakichkolwiek od dawna, tak niezwrócenie uwagi na historie Jane graniczyło z absurdem. Ostatecznie jedna tylko osoba spytała co z jej eks mężem burmistrzem, a Ben swobodnie odparł, że pożarty został przez rekiny. Nieobecny wzrok pytających był wymowny, toteż Hargrove i Hemingway poszli pić. Pierwszą kolejką chyba chcieli zapić te nieprzyjemne wspomnienia o nich samych, którymi ich dzisiaj obdarzano. Tę fałszywą radość za to, że zeszli się w końcu, po tak długich latach. Ben nie miał co prawda pojęcia, jak Jane się zapatruje na to wszystko, ale u niego niewiele się zmieniło — gdy mając lat dwadzieścia wrócił z Botswany, powiedział jej całą prawdę. Że się odkochał, że już mu przeszło. Że życzyć będzie jej zawsze szczęścia i że tę ich przyjaźń chce zachować. Że nie zważać będzie na te ich głupie kłótnie, niemądre i dziecinne. Że nigdy już nie poczuje do niej tego samego. Pozostała w nim jednak namiastka tejże miłości; niewielka i niegroźna, prowadząca donikąd, a jednak trwała.
Druga kolejka pchnęła w nich odwagę, by udawać, że rzeczywiście są razem. Jako przerywnik od codziennych utrapień, okazało się to prędko wyśmienicie zabawnym pomysłem. Trzecia runda alkoholowego upojenia zarządziła, by na imprezie pozostali jak najdłużej, by znielubioną solenizantkę obciążyć wysokim rachunkiem, który z niewiadomych przyczyn zamierzała pokryć. Tak więc pili. Pili i bawili się tak długo w dusznym pomieszczeniu, aż zabrakło im tchu. Zabawę postanowili przenieść więc na zewnątrz, nie zważając na mżący z nieba deszcz. — Ta impreza jest gorsza niż jakiś zjazd absolwentów — zawyrokował, wzdrygając się jednak na samą myśl o tym nieszczęsnym wydarzeniu. — Jakim cudem nikt nie jest w stanie skojarzyć, że jesteście z Francisem małżeństwem? — pytanie to ciągnęło się za nim od samego początku, ale dopiero teraz nadarzyła się okazja, by je zadać.

jane hemingway-winfield
- — -
30 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
-
Po zetknięciu się ze świeżym powietrzem, tak pożądanym w zatłoczonym barze, a jednak tak zdradliwym przy obecnym upojeniu alkoholowym, wpatrywała się wyłącznie w jedno miejsce - to wypełnione przez kolorowe światełka zawieszone na ceglanej ścianie. Czerwone, zielone i niebieskie plamki mieniły się jej już w oczach, przysłaniając swoim blaskiem nawet siedzącego nieopodal mężczyznę, z którym po raz pierwszy od dawna zdecydowała się napić. - Co? A tak, zdecydowanie - powiedziała pokracznie, z trudem koncentrując wzrok na twarzy mężczyzny, co okazało się sporym wyznaniem. W obecnym momencie nie potrafiła nawet przywołać w pamięci żadnego zjazdu absolwentów, bo ten mieszał się jej z każdą inną uroczystością, każdym bankietem, galą i kwestą, w jakich kiedykolwiek brała udział. - Bo się roztył - parsknęła niekontrolowanym śmiechem mimo świadomości o jałowości wypowiedzianego żartu. Nie wiedziała, co ją pchnęło do takich słów, ale cóż, po alkoholu stawała się komikiem-frajerem, rzucającym beznadziejnymi dowcipami, które wyłącznie ona rozumiała i z których tylko ona się śmiała. - A potem zjadł go ten rekin - dodała, czując, jak nieśmiałe krople deszczu mieszają się teraz z łzami, które z rozbawienia wyfrunęły z jej oczu. Tak bardzo nie potrafiła zapanować nad tym niepoważnym śmiechem, że twarz pozwoliła sobie skryć w ramieniu mężczyzny. Gdy jej skóra zetknęła się z chłodnym, przemoczonym materiałem jego koszuli, odczuła nieopisanych rozmiarów ulgę - ciało płonęło jej bowiem niemiłosiernie, nawet mimo opuszczenia baru, z którego teraz sączyła się przytłumiona muzyka. - Poooza tym nie wiem, o co ci chodzi, dla mnie liczysz się tylko ty - wyznała z powagą, nieświadomie przeciągając pierwsze słowo, gdy koślawo odessała się od jego koszuli, choć utrzymała przy tym naruszoną wcześniej odległość. Znajdowali się tak blisko siebie, że teraz to w jego ciemnych oczach odbijały się trójkolorowe światełka, w które ponownie wpatrywała się jak zahipnotyzowana. - Trzeba było powiedzieć, że dopiero co wzięliśmy ślub, może daliby nam jakiś prezent. Lubię dostawać prezenty - oznajmiła, nie wiedząc nawet, co dokładnie teraz powiedziała, ale hej, ważne, że się dobrze bawiła.

benjamin hargrove
ambitny krab
-
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
W wirujących w powietrzu kroplach kryło się wytchnienie minionych dni, może miesięcy. Gest tak błahy, wyjść w sam środek deszczu, bez ucieczki i przekleństw, wyjść świadomie (lecz pijanym krokiem) i z radością. Nie wiedział nawet, że tak bardzo był zmęczony. Wszystkim. Wydarzeniami sięgającymi już niemalże roku, bo chyba wtedy prawdziwie, po dwuletniej ciszy i stagnacji, wszystko komplikować zaczęło się na nowo. Nieraz usiłował już uciec od codzienności, ale dopiero teraz, siedząc obok Jane czuł, że wszystko inne nie ma znaczenia. Upijając łyk piwa, przyglądając się ciężkim kroplom rozpływającym się na jej rozgrzanej skórze, gotów był zapomnieć o wszystkim i każdym. Tak naiwnie pewien, że to po prostu szczere wytchnienie, że obecność Jane jest tego powodem, nie brał pod uwagę jednego — oboje za dużo wypili. Tylko to, nic więcej. A przynajmniej tak powinni powtarzać sobie już teraz, gdy gwiazdy tańczyły nad ich głowami, a świat dookoła kręcił się wesoło. — No tak, to ma sens. Tylko czemu ty z nim rozwodu nie wzięłaś, jak tak zaczął tyć — prychając wywrócił oczyma, nawet teraz, pod wpływem upojenia alkoholowego, zamierzając zwrócić jej uwagę na błąd jej życia. — Już pomińmy fakt, że w ogóle śluby są głupie, ale Jane, rozwiedź się. Ja cię rozwiodę. Tu i teraz. Rozwodnicy są fajni — podzielił się z nią tą jakże ważną informacją, która początkowo jawiła się jako prośba. A może i błaganie, bo Hargrove naprawdę wolałby, żeby ślubna obrączka zniknęła z jej dłoni. Naturalnie Francisa lubił, ale… małżeństwo? Po co? Czemu wszystkie ważne dla niego osoby, ba! te najważniejsze! musiałby zdecydować się na ten idiotyczny krok? Czy tylko Ben był mądry w tym wszystkim? Czy tylko on jeden pojmował, że małżeństwo to niemalże wyrok śmierci? I oczywiście, dlaczego również te wszystkie ważne dla niego osoby musiały też mieć dziecko? Po co? Ktoś mógłby mu to wreszcie w logiczny sposób wyjaśnić, bo dotąd zasłyszanych argumentów nie akceptował. Uśmiechnął się i pokręcił głową na jej słowa, nie zdając sobie sprawy z tego, jak blisko siebie siedzą. Jak przekraczają granice, których zawsze tak pieczołowicie pilnują. — Plan całkiem niezły, ale nikt by raczej nie uwierzył w to, że wziąłem ślub. Wiarygodniej już brzmi opowieść z rekinem — odparł, chcąc się oprzeć wygodnie, ale zapomniał nieco, że siedzi na murku. Niemalże wykonał więc fikołka do tyłu, oblewając piwem i siebie, i Jane, ale złapał jej dłoń w ostatniej chwili i jakimś cudem zachował równowagę. — Trochę tu niebezpiecznie — zauważył, na murek obrażony oczywiście na śmierć i życie. — No i w to też by już nie uwierzyli — dodał, kontynuując poprzedni temat. — Że wzięłabyś ze mną ślub — zaśmiał się gorzko, spojrzenie kierując wprost na nią.

jane hemingway-winfield
- — -
30 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
-
A co gdyby wyjawiła mu, że dla niej to spotkanie było jak wypuszczenie z płuc powietrza więzionego w nich nie od tygodni czy miesięcy, nie od roku (jak w jego przypadku), a od całych jedenastu lat? Że dopiero tutaj, słysząc strzępki rozmów roześmianych nieznajomych, wdychając woń mokrego asfaltu skropionego zapamiętaną wodą toaletową, czując w głowie jakiś przezabawny nieład mający więcej sensu, niż zakładała, że... że tu właśnie, po raz pierwszy od dawna, poczuła się sobą? Taką prawdziwą sobą, bez łatki dziewczyny, która za prędko pragnęła dorosnąć, bez łatki żony, matki, lekarki, policjantki, czyjejś siostry i czyjejś córki. W tym jednym momencie całym jej wszechświatem był ten niski, brudny i całkiem śliski murek, na którym moczyły się jej gołe nogi skryte nieudolnie pod materiałem cienkiej sukienki i które złączone pozostawały z cudzą, równie przemoczoną sylwetką doskonale jej do tego znaną. Przywodzącą jej na myśl bezpieczeństwo i prostolinijność. Swobodę. - Bo gdzieś zapowdziała mswoją walizkę - wyjaśniła, chyba plącząc i rozszczepiając niektóre słowa. - Ale że tu, tak teraz, przed wszystkimi? Rozwiedź mnie w Puerto Rico! - unosząc swój głos rozbijający się o pobliską ścianę zlepioną z cegieł, poprosiła go pięknie i z zaangażowaniem, nie zdając sobie do końca sprawy z tego, co dokładnie oznaczało "rozwiedź mnie", ale w tym momencie wydało jej się to bardzo zabawnym i ładnie brzmiącym wyrażeniem. Naprawdę kuszącym. - Hej kolego, nie bawimy się w samoloty - zawołała z przejęciem, gdy zapragnął poszybować w kierunku zielska gnijącego za murkiem i do tego wszystkiego przemoczył piwem jej przemoczoną sukienkę i włosy. - Jezuuuu Ben, teraz jestem mokra - jęknęła jeszcze, nie zwracając wcale uwagi na to, że mężczyzna zawiesił się jej dłoni i że tym samym złączył ich sylwetki już wcześniej znajdujące się zbyt blisko siebie. Odsunęła się lekko, bezwiednie, wciąż nie widząc w tychże czynach nic nieodpowiedniego i chciała ponętnie przeczesać palcami swoje loki, ale te zbiły się w jedną masę i pożreć chciały jej całą rękę. Nie to jednak było teraz najważniejsze, a jego dziwne i całkiem nieprawdziwe stwierdzenie, przez które znieruchomiała. - NO PRZEPRASZAM BARDZO, że się z ciebie zrobił taki... taki panicz, któremu żadna do pięt nie dorasta - wyrzuciła z siebie gniewne słowa, zwieńczone wywróceniem oczu, wciąż z ręką wplątaną we włosy. Nie pomyślała, że mógł na myśli mieć coś całkiem innego, coś przeciwnego. I co więcej, bardzo zranił ją tą nieprawdziwą wersją, którą sama zmalowała w swojej wyobraźni.

benjamin hargrove
ambitny krab
-
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Kryła się w tym jakaś niesprawiedliwość, może konsekwencja umowy, której zawierać się nigdy nie chciało. Nie tak prawdziwie, bo czy czas nie okazywał się marnym oszustem? Obiecującym, że będzie dobrze, lepiej, a tymczasem podle śmiejącym się w twarz wobec utraconych marzeń i myśli, które kiedyś, gdy lat miało się zaledwie naście, wypełniały swym ciepłem każdy skrawek ciała? Niedorzeczne zdawało się to, że minęło tak wiele lat; że upijając się, pozbywają się niejako przywileju dorosłości, która niegdyś nadejść nie chciała, a która teraz, o ironio, nie prezentowała się tak atrakcyjnie. Benjamin z rzadka sięgał po tak desperackie czyny, jak upijanie się w celu chwilowego wytchnienia, ale nie żałował kroków stawianych tej nocy — nawet jeśli wszystko to było tylko ułudą, niczym więcej. Mimo to i on wolałby cofnąć się do tych dni sprzed lat, gdy jedynym jego strapieniem był przymus zadecydowania, czy aby na pewno chce udać się do odległej krainy, jaką była Afryka. No bo całe te swoje kwestie niepewności w miłości pozostawały w nim te same — może to już nie w Jane podkochiwał się tak żałośnie, ale wciąż był tym samym, niepewnym wszystkiego dzieciakiem. I może przez to nie czuł się tak prawdziwie dorosły. — O, o, Jane, czy ty to widzisz? Ty masz ciągle jakieś wymówki — wskazał jej rozgniewany, mimo że tak pięknie go prosiła. Nie potrafiłby się jednak na nią gniewać, nie w deszczu i nie pijany, a może nie tak po prostu, bo nawet niegdyś obrażony na nią nie potrafił pilnować tego, by się do niej nie odzywać. — Ale pojechać musimy już teraz, bo jak się umówimy, że jutro, to w drodze na lotnisko któreś z nas umrze — zasugerował więc, posiłkując się strzępkiem wiedzy z tych nielicznych produktów popkultury, które udało się mu obejrzeć bądź przeczytać — jakaś mądrość życiowa jednak z tego płynęła, bo zawsze kiedy bohaterowie czynili podobne plany, umawiając się na konkretną godzinę, któreś z nich jej nie dożywało. A z całą serdecznością on wolałby jednak dożyć, tak więc siłą rzeczy to Jane musiałaby wziąć śmierć na swoje barki. Zbyt swobodnie się jednak zrobiło, skoro nieomal zleciał z tego przeklętego murku. I faktycznie przestał zwracać już uwagę na wszystko dookoła: pijanych wesołych ludzi, ciemne chmury, wrogie powiewy wiatru. — Ponoć jak się chce kogoś poderwać, to go trzeba oblać czymś — odparł na swą obronę, uśmiechając się pięknie, mając nadzieję, że wybaczy mu ten niefortunny wypadek. — Teraz powinienem zaprosić cię do siebie i zaoferować czyste ubrania — dodał, zastanawiając się nawet, jak długi spacer odbyć by musieli, by dostać się do jego mieszkania. Szczerze mówiąc ciężko było mu orzec teraz, w jakiej to części miasta się znajdują. — Jaki panicz, o czym ty mówisz — prychnął, oczy mrużąc, bo ewidentnie oboje nie rozumieli się w tej jednej kwestii.

jane hemingway-winfield
- — -
30 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
-
I w niej zmieniło się niewiele. Poprzeczka wciąż była jednym z tych nieskazitelnie błyszczących przedmiotów skąpanych wokół porośniętych kurzem wspomnień, jasno wskazującym na sumienne jej przekładanie i skrupulatne obracanie w dłoni raczącej ją najwyższą troską. To ona wciskana była na coraz to wyższą półkę ogromnej szafy łypiącej na nią z rozczarowaniem, bo jak to tak, podporządkować swe życie pogoni za niemożliwym? I gdzieś tam w tle rdzewiały inne niesnaski dnia codziennego, składające się na nieporozumienia z mężczyzną z trudem zdobytym, ziejące pustką pokoje domu zanadto obszernego, wrogość przemierzanych ulic miasta i wszystko to, co przerabiała już niejednokrotnie. Wszystko zataczało więc koło, nieustannie dążąc do tego samego.
- Co, gdzie?! Boże Ben ty to jesteś jednak benznadziejny - łapiąc się za serce i rozglądając dookoła, podążając za pytaniem “czy ty to widzisz?” wypowiedzianym z większym przejęciem, niż wymagała od tego sytuacja, prawie porażona została epilepsją. - Myślałam, że jakiś pająk po mnie zapierdala - mruknęła naburmuszonym tonem, rezygnując chwilowo z całego swojego kunsztu dyplomatycznego, który zagłuszyło rozbijające się po granicach płuc serce. - Chyba że zaprosimy kogoś jeszcze i ten ktoś umrze - wzruszenie ramionami ukazać miało jej obojętność względem życia innych ludzi, bo to tylko oni dwoje coś teraz znaczyli. Propozycja ta tchnięta została z większą perswazją, niż się spodziewała, obnażając przed nią zaskakujący wniosek - życie Benjamina splatało się z jej własnym na tyle silnie, że nie sposób było rozerwać nitek tych bez uszkodzenia ich oboje. Jakby żyli w symbiozie, bez której uschnęliby od razu. A przynajmniej dla niej tak to się prezentowało, skoro on podjął już w myślach decyzję, że to Jane musi umrzeć.
- Wyczytałeś to w cosmo? - zapytała lekko marszcząc nos, jakby próbowała w pamięci odtworzyć podobny trik na udany podryw. Nie myśląc za wiele, uniosła własny kubeczek z piwem, obracając go do góry dnem tuż nad spodniami blondyna, ale tylko kilka zagubionych kropel deszczu uleciało na dżinsowy materiał. - Nie jest mi dane - westchnęła z rozżaleniem, podpierając brodę na dłoni w bardzo karykaturalny sposób, przywodzący na myśl postać z kreskówki lub niskich lotów aktorkę posiłkującą się najprostszymi i dość pretensjonalnymi zagraniami. - Świetnie, chodźmy! - zawołała z niespodziewanym entuzjazmem, nieco za szybko stając na dwie nogi, czego efektem był rozłożysty szum w głowie. Złapała go za rękę i pociągnęła do tyłu, uzależniając od tego ruchu cały swój ciężar ciała, jakby wcale nie bojąc się upadku. - Zawsze chciałam przymierzyć te twoje dziwne garnitury - wyjawiła z niecnym uśmiechem, nastawiając się tylko na ten konkretny plan - by niebawem zatopić się w jego garderobie, z której wyniosłaby zapewne kilka rzeczy już na zawsze. - Co? Jaki panicz? - idiotycznie powtórzyła zadane przez niego pytanie, także niczego nie rozumiejąc i podobnie mrużąc oczy, przez co wyglądali jak para ślepców. - Nieważne, mam w torebce film, którego Francis w życiu nie chciałby ze mną obejrzeć, więc będę wodzirejem tej nocy - zaanonsowała, nie wnikając póki co zanadto w szczegóły.

benjamin hargrove
ambitny krab
-
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Najtrwalsza była w tym wszystkim ta ich przyjaźń, bez przerwy przez świat testowana. Podczas gdy życie było takie samo, miałkie i nijakie, sprowadzające się do tych samych błędów i oczywistych rozwiązań, gdzieś tam mieli siebie. Nowe słowa i nowe myśli, a więc i nowe zdarzenia, które tylko im mogły się przydarzać. Świat mógł więc ich doświadczać, odbierając im co chwila co innego, ale liczyła się w tym świadomość, że zawsze, bez względu na wszystko, mogliby poniekąd wrócić do swego towarzystwa. I on wystraszył się, choć powodem tego była ta jej niespodziewana panika. — Gdyby pająk siedział ci na głowie, to już dawno by mnie tu nie było — odparł z przekonaniem, marszcząc przy tym lekko czoło. Może gdziekolwiek indziej lepiej nie przyznawać się do tego typu fobii, ale w australijskich krainach kryło się nazbyt wiele przerażających stworzeń, by tak zuchwale udawać, że nie robią one na tobie najmniejszego wrażenia. — Nie jestem pewien, czy to się uda, ale nie zaszkodzi spróbować — odparł, mniej zadowolony z tego, że ktokolwiek umrzeć musi, ale faktycznie — lepiej ktokolwiek inny, byleby nie oni. A tak przynajmniej się mu teraz wydawało, gdy wbrew późnej porze i kroplom deszczu, kierowanymi podmuchami wiatru, noc jawiła się jako brutalnie upalna. Choć to tak naprawdę ten alkohol tak żałośnie kłamał, gubiąc gdzieś zdrowy rozsądek.
— Pewnie tak, ale nie mów nikomu — zagroził jej, bo nie chciał wcale, by jakieś plotki na jego temat poczęły szerzyć się na mieście. W ciszy już tylko śledził jej ruchy, a także opadające na jego spodnie krople piwa, co pewnie normalnie by go zirytowało, ale teraz miała do podobnej czynności prawo. Tak jakby. — Nie ma sprawy, wrócisz sobie w jednym z nich do domu — poinformował ją z uśmiechem, bo wolał jej już oddać któryś z nich, niż podzielić się jakąś koszulką z dinozaurami, którą znowu by mu ukradła. Złapał więc jej dłoń i wstał chwiejnie, przy czym i mu lekko w głowie zaszumiało. Złapanie równowagi było jednak niezwykle proste, toteż ruszyli w kierunku, który prawdopodobnie doprowadzić miał ich do jego mieszkania. — Czemu nosisz jakiś film w torebce? Kto niby tak robi? — spytał zdumiony, bo naturalnie wiedział, że w kobiecej torebce skrywa się wszystko, ale... Nie zgadłby wcale, że można mieć ze sobą płytę z jakąś produkcją, przy czym owszem, tylko ta kwestia go poruszyła. Jakoś nie wpadł na to by spytać, cóż to za film, skoro nawet ktoś taki, jak Francis, nie chce go oglądać.

jane hemingway-winfield
- — -
30 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
-
Lubiła wracać do dzielącej przez nich wspólnie młodości, kiedy to świat prezentował się zgoła inaczej. On, obiecujący paleopatolog z nieszablonowymi pomysłami na życie i ona, nieugięta przyszła pani doktor, mająca zrewolucjonizować cały obszar kardiochirurgii. W tym wszystkim brak miejsca na miłość, do której dopiero po latach było jej tęskno - bo jak ułożyłoby się ich życie, gdyby wtedy odważyli się spróbować? Marzyła czasem, że uczucia swe wyznał jej zanim jeszcze poznała Leona; wyjechali potem wspólnie na misję humanitarną do Afryki, później przez rok podróżowali po Europie jako zagorzali aktywiści, nieraz zgarnięci przez policję na krwawych protestach, aż ostatecznie przenieśli się do Ameryki, żyjąc nieraz osobno przez kilka miesięcy, ale zawsze wracając do siebie z uśmiechem. Przy tym zero dzieci, zero jasnych obietnic w postaci ślubu, bo od zawsze byli przecież ponad to. Wówczas wieczór ten wyglądałby podobnie, choć zarazem tak szalenie inaczej - bo kłamstwa nie byłyby już kłamstwami, niewinne gesty zyskałyby znaczenia, a uśmiechy posyłane sobie przelotnie wyrażałyby wszystko.
- Prawdziwy rycerz na białym koniu - podsumowała sarkastycznie jego postawę, wywracając przy tym oczyma. Dobrze, że nigdy nie lubiła zgrywać damy w opałach, wówczas naprawdę by się na nim zawiodła.
- Powiem wszystkim. Wszystkim - oznajmiła zażarcie, z wzrokiem jasno wskazującym, że nie kłamała. W pierwszym odruchu chciała nawet wejść na murek, robiący jej za podest by zaanonsować tłumowi niezainteresowanych nimi ludzi, że ten tu, Benjamin Hargrove, lat trzydzieści dwa, czyta cosmo. Uprzytomniła sobie jednak prędko, że zamiast na murku, skończyłaby w tych krzakach, w których wcześniej o mało nie utonął jej przyjaciel. - Jutro - dodała, dla umocnienia tejże obietnicy kiwając głową, a krążący w krwi alkohol pozwalał jej wierzyć, że faktycznie słowa dotrzyma. - Dobra! Od teraz jestem Jean - przedstawiła się swoim nowym, pięknym, jakże to wybitnie męskim imieniem, choć lepsze wrażenie wywarłaby nosząc już ten obiecany jej garnitur. - Hm, faktycznie to trochę oldschoolowe - przyznała wraz ze zmarszczeniem czoła, nie potrafiąc przypomnieć sobie, jak ów film znalazł się w jej torebce. Teraz nie było jednak czasu na podobne rozważania, więc wciąż trzymając mężczyznę za rękę (byleby tylko się nie zgubić), podążyli w kierunku malującego się przed nimi już po chwili mieszkania na Opal Moonlane.

koniec, przenosimy się do mieszkania ^^

benjamin hargrove
ambitny krab
-
ODPOWIEDZ