lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
- Ktokolwiek mógłby się odezwać jeśli byłby przyjacielem. Ostrzec. Dać pierdolony znak, że mój świat może runąć. - warknął, bo… no miał wyrzut. Ktoś musiał o tym wiedzieć. Musiał. Kang nie był w stanie utrzymać swojego stanu dla samego siebie, nie mógłby się z tym mierzyć sam. Był gadułą, więc jeśli nie powiedział jemu o tym jak się czuł, to komuś musiał. Kim to po prostu wiedział i obstawiał, że tą osobą był Rhys. Szczerze mówiąc nie podejrzewał o to Isaaca, bo ten jako jeszcze jego najlepszy przyjaciel, miał nadzieję, że by mu powiedział. Lilith na pewno by się zwierzyła Moonowi, ale Rhys? Rhys był bezwzględnie wierny Songowi jako przyjacielowi. Podobnie było z nim i z Isaaciem, więc domyślał się jak to mogło wyglądać, chociaż nie miał dowodów, ani potwierdzenia, że ich lider wiedział co się święci.
Kima nie obchodziło aktualnie, że Lilith była związana z Moonem. Obchodziło go to, że była jedną ze sprawczyń tego całego zamieszania. Zamieszania o związki wśród kpopowej społeczności. Bo nie dało się ukryć, że przez cały czas trwania ich bliższej relacji, wszyscy fani PTS(D) zastanawiali się kim jest nieznana nikomu dziewczyna Isaaca Moona, ich popularnego, kochanego maknae. Próbowano poznać jej tożsamość na podstawie zdjeć, filmików, spekulacji… wpierw myślano, że to Amanda, ale to szybko uległo zatarciu. Potem wszyscy się utwierdzili, że to ktoś, kto raczej nie jest sławny, chociaż wyraz zarys twarzy ze zdjęcia zrobionego z ukrycia pasował do jakiejś idolki. I tak się wszystko napędzało, chociaż Lilith dalej pozostała niezidentyfikowana. Kto by tam ją podejrzewał. I szczerze mówiąc, Kima to w tej chwili irytowało. Irytowało go to, że Shelby była na językach wśród fanów. Że była przełomem, który jego nie dotyczył.
Zacisnął mocniej palce w pięści słysząc kolejne słowa chłopaka.
- Chyba sobie jaja ze mnie robisz, Isaac. - warknął, postępując pół kroku ku niemu, zmniejszając między nimi odległość. Zwierzył mu się ze swojej rozmowy z Parkiem, ale chyba nigdy nie sądził, że zostanie to wykorzystane przeciwko niemu. Tak jak Isaac nigdy nie spodziewał się pewnie, że Danon kiedykolwiek najedzie na niego i jego związek. - Czyli co? To moja wina? - dodał zbulwersowany, czując narastającą w nim złość. Nieświadomie się napiął, kiedy lustrował przyjaciela spojrzeniem. Jak on mógł mu coś takiego powiedzieć? Kim był przekonany, że się przygotował, ale… nie było to wystarczające skoro faktycznie dał się podejść. Miał spore argumenty, ale bez prawników oraz odpowiedniego podejścia nie miały siły przebicia, bo Damon faktycznie dał się zastraszyć. Za bardzo się bał, że jego rodzina znowu zostanie na lodzie, a ona… ona była dla niego cholernie ważna. Była wszystkim co miał przez bardzo długi, długi czas.
Atakował bo czuł, że mógł. I chociaż Shelby się wycofała, tak Moon stał wciąż w tym samym miejscu. Lilith rzadko kiedy się cofała, ale w tym wypadku czuła, że nie powinna się odzywać. Zwykle jadaczka się jej nie zamykała, ale to nie była jej dyskusja i jej kłótnia. Była tu tylko, aby kogoś wspomóc po zerwaniu, a niespodziewanie oberwała co.. no, trochę zabolało. Słysząc jednak kolejną odpowiedź Moona, zerknęła na niego szybko.
- Isaac… [/color]- mruknęła wystraszona, bo.. to brzmiało jak prowokacja do ataku. W połączeniu z odsunięciem jej na bok, domyślała się co może zaraz zajść i wszyscy chyba to przeczuwali. Damon nie był w dobrym stanie psychicznym aby prowadzić tego typu rozmowę. Był w szoku, był zraniony, był zły i zrezygnowany… zdawał się nie mieć już nic do stracenia. Poza pracą.
- Co żeś powiedział?! - warknął, po czym pchnął Moona, aby zbliżyć się do niego kolejny krok. - Cofnij to. - rzucił ostro, lustrując go spojrzeniem, które nie wróżyło niczego dobrego. Lilith odeszła na bok, zwyczajnie bojąc się tego co mogło nadejść, ale dalej trzymała Isaaca za nadgarstek, jakby chcąc go w odpowiednim momencie odciągnąć.
Ale na to nie było czasu.
Zanim się zorientowała, Kim pchnął Moona mocniej, że jej ręka zmuszona była puścić nadgarstek chłopaka.
- Czyli co? Kang słusznie ode mnie odszedł? To chcesz powiedzieć? - warknął, po raz kolejny pchając go na ścianę. - Dobrze się stało? - spytał, plując jadem. - Jaki błąd popełniłem? No powiedz mi, pierdolona Wikipedio? Co, źle powiedziałem? Za mało się przygotowałem? A może powinienem zacząć pisać ballady i lizać tyłek szefa, aby móc być w związku? Powiedz, Moon, dobrze smakuje? - warknął, łapiąc go za fraki, aby cisnąć o ścianę, mając do niego wyrzut, że podlizuje się szefowi i przez to ma większe możliwości niż ktoś, kto tego nie robił.
- Damon, przestań! - rzuciła wystraszona Lilith, kiedy ten przyparł Moona do ściany. Naprawdę się w tej chwili bała. Ale nie o siebie, tylko o to, aby Isaacowi się nic nie stało, bo Kim wyglądał na bardzo podminowanego. Wyglądał na kogoś, kto ma gdzieś kogo w tej chwili atakuje… ważne, że atakuje.
Damon zacisnął mocniej palce na koszulce Moona.
- Co jeszcze mi powiesz, Isaac? Chcesz się mądrzyć też na temat związku? Chuja wiesz na ten temat. Jesteś z laską, która rozłoży przed tobą nogi zanim o tym pomyślisz. - rzucił mało myśląc, raz jeszcze uderzając nim o ścianę w przypływie siły.
- Zostaw go! - powiedziała Lilith, starając się odciągnąć Kima od Moona, ale ten wtedy się zamachnął, aby ją odpędzić i pchnął ją na sąsiednią ścianę z dość sporą siłą. Tak, że Shelby pieprznęła plecami o beton na moment tracąc oddech. Adrenalina połączona z wkurwem robiła swoje.
I wtedy coś do niego dotarło. Kiedy usłyszał nieprzyjemne stęknięcie z jej ust. Jakby otrzeźwiał. Puścił Moona i cofnął się kilka kroków w tył, jakby nie wiedział co się stało. Działał w amoku.
- J-ja… przepraszam. Nie chciałem… ja… - dochodziło do niego co zrobił i co mówił. Spojrzał na swoje drżące od przerażenia i stresu ręce. - Przepraszam. - dodał, cofając się, aż plecami nie dotknął ściany, po której zjechał plecami w dół. W tej chwili przechodził kolejne załamanie. Tak bardzo nie potrafił sobie poradzić z tym co się stało, że… niszczył sobie życie. I wszystkie najbliższe relacje.
Lilith złapała się za pierś czując chwilowy ucisk, który zabrał jej oddech, z lekkim przerażeniem patrząc się na cofającego się Kima. Szczerze mówiąc, to się go zwyczajnie bała, bo był w tej chwili nieprzewidywalny. Jak wcześnie nie uważała go za groźnego, tak teraz się to zmieniło. Złapała się za gardło, które wcześniej się jej ścisnęło i spojrzała na Isaaca, sięgając do niego ręka, jakby chcąc go wesprzeć. Ona jego. I powstrzymać przed jakimś złym, niepotrzebnym ruchem. Bo chociaż oberwała, to nie chciała, aby oni mieli dłuższe… nieporozumienie.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  — Damon, na litość — powiedział, chyba już nie wierząc w to, co słyszy — dlaczego ty na siłę próbujesz znaleźć winnego? — bo nie powiedział, że był winny. Powiedział po prostu, że źle to rozegrał, mógł spróbować inaczej. Lepiej się przygotować. Ale Kim tego tak nie odebrał, zamiast tego przechodził coraz bardziej do ofensywy, a Moon, jako że był matką to przecież swoich dzieci się nie bał. Ale to nawet nie o to chodziło. Po prostu Damon był jego przyjacielem. Ufał mu, można rzec że bezgranicznie. Więc wierzył, że on przecież mu krzywdy nie zrobi, nawet w złości. Dlatego się nie bał, dlatego się nie cofał, tylko jak stał tak stał.
  Tyle, że potem ta postawa Damona coraz bardziej działała mu na nerwy i jeśli kiedyś myślał, że ma niewyczerpalne pokłady cierpliwości i życzliwości, zwłaszcza dla bliskich, to teraz się przekonał, że wcale nie. Nie, gdy przychodziło co do kwestii ochrony osoby mu bliskiej. Nawet jeśli atakującym miała być druga osoba bliska jego sercu.
  Zreflektował się chyba nieco za późno, że to on teraz zaatakował. Słownie bo słownie, ale bardzo celnie. Bo to Kimowi wystarczyło by wyprowadzić pierwszą ofensywę. I to fizyczną. Przeciwko przyjacielowi. A z agresją wiadomo jak to było – zwłaszcza w tak skrajnym punkcie – ona po prostu budziła agresję, a w tym momencie wyparła zdrowy rozsądek nawet Moonowi.
  Zaraz potem trafił na ścianę. Nie chciał się z nim szarpać. A już na pewno nie zamierzał stosować wobec niego jakiejkolwiek formy przemocy (bo by go jeszcze przypadkiem zabił czy coś…)
  — Może słusznie od ciebie odszedł. Jego też rzucałeś o ściany jak mówił ci coś, co było prawdą, a co ci się nie podobało? A może właśnie dlatego nie powiedział ci, że coś mu nie pasuje w tym związku? — Halo, Moon. Gdzie twoja dobra i ułożona, życzliwa natura. Na Damona ręki by nie podniósł, ale też go atakował. Tyle że słownie. A to czasami potrafiło zaboleć mocniej. Już nawet nie zwracał uwagi na to, żę tamten sugerował jego lizusostwo. Nie podlizywał się. Po prostu był posłuszny. A on do wykonywania poleceń narzuconych z góry był pierwszy. Z powodów wiadomych. Zwłaszcza takiemu Kimowi.
  A potem to już poszło. Lilith interweniowała i oberwała. To był dla Moona chyba jak gong rozpoczynający dla niego rundę w walce, taki bodziec, którego jeszcze nigdy w życiu nie odczuł. To był ten moment, w którym odsunął od siebie fakt, że Damon był jego przyjacielem i mimo, że zachowywał się jak ostatni dupek to nie powinien mu niczego robić. Ale też nie zamierzał go pobić.
  Moon po prostu chwycił go za fraki, zanim tamten w ogóle zdołał pod tę swoją ścianę trafić, i trzymając go za szmaty odwrócił się w stronę drzwi od dorma, by zaraz potem pchnąć Damona w tamtą stronę.
  — Wypierdalaj, Kim, bo nie ręczę za siebie. — Po prostu. Moon nie przeklinał, ale teraz ulało mu się tak siarczyste przekleństwo, i to jeszcze wymierzone w kierunku Damona, jego najlepszego przyjaciela. Jedno hasło, nie mówił nic więcej, a zwyczajnie wyjebał go za drzwi. Było mu chyba łatwo to zrobić bo ten to się raczej nie stawiał, będąc w tym całym szoku, ale Moonowi też krzepy nie brakowało, zwłaszcza w przypływie takiego szału. I tak, wyjebał go za drzwi i to jego własnego dorma, w którym też mieszkał! Ale mało to takich akcji było, gdzie się wyjebywało kogoś ze wspólnego mieszkania? No nie. Zaraz potem trzasnął drzwiami, zamykając je za chłopakiem, którego jak wypierdolił to jeszcze wypchnął na tę ścianę co była naprzeciwko.
  — Ej, ej! — To był zdecydowanie głos lidera, który przed chwilą wszedł po schodach, powróciwszy do domu. A przywitał go tak osobliwy obrazek jak Kim wylatujący za drzwi swojego dormitorium, a także matka dzieci Rhysa, która… czy Moon przeklął? I jeszcze się odgrażał? Halo? — Co wy odpierdalacie? — No akurat lider to przeklinał jak było trzeba, a u niego to było trzeba częściej niż u Moona. Spojrzał na Kima, spojrzał na zamknięte drzwi. Okej, jak dzwonił po Moona to nie chodziło mu o rzucanie Kimem za drzwi bo to akurat marne wsparcie. Acz przecież Rhys znał matkę swoich dzieci i wiedział, że nie była ona agresywna. Przynajmniej nie bez powodu. Na dobrą sprawę to nie widział jeszcze Moona agresywnego, a tu… No dzień pełen niespodzianek.
  Raz jeszcze zerknął na Kima, tym razem kontrolnie by sprawdzić, czy nic mu nie jest, a potem skinął mu głową, podchodząc do drzwi swojego dorma, które otworzył. Jak się syn z matką spiął to miał jeszcze ojca. O ile go chciał mieć bo jak do ojca się rzuci to ojciec go wypierdoli nie tyle co z pokoju a z domu. Przynajmniej do czasu, póki nie ochłonie.
  W tym samym czasie Moon znów zaklął pod nosem, tym razem po koreańsku, będąc mocno nabuzowanym. Zaraz potem odwrócił się w stronę Lilith, jego twarz wyraźnie złagodniała, choć jeszcze odbiło się na niej jedno – swojego rodzaju smutek.
  — Wszystko w porządku? — spytał, podchodząc do niej. — Zrobił ci coś? — bo jeśli jednak tak to zaraz wyleci za te drzwi za nim i go zabije. A należał do asasyńskiego kreda, więc należało się go bać. Był niebezpieczny. I to bardziej niż wąż rzeczny. Przysunął się jeszcze bliżej, ostrożnie ją do siebie zagarniając. W dupie już miał Kima (ale tylko w przenośni), teraz nawet nie mógłby na niego spojrzeć po tym wszystkim. Nerwy nerwami, ale są pewne granice. Każdy je miał. Nawet Moon. Obraził Lilith, potem zrobił jej krzywdę, więc daleko wyjechał za granicę. I to bez paszportu. Teraz straż celna go chyba nie wpuści z powrotem.
  — Damon? — Tata patrzył na Kima wyczekująco, ale przy tym łagodnie. Łagodniej niż matka na sam koniec. Jednocześnie po Rhysie widać było, że chyba... chyba miał alergię, bo miał oczy zaczerwienione.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Nie odpowiedział. Po prostu mierzył go mało przychylnym spojrzeniem. W jego mniemaniu ktoś musiał być winny. Jeśli nie byłoby błędu to Kang przecież by nie odszedł, prawda? Kang by przy nim w dalszym ciągu był i nie musiałby przechodzić przez te paskudne stadia, które rozrywały go od środka. Nie musiałby sobie radzić z porzuceniem. Nieważne, że i tak sobie nie radził, bo ze stanu rozpaczy przeszedł w stan oskarżycielski i atakował kogoś, kogo nigdy w życiu nie chciał. Teraz po prostu nie myślał nad tym co robi i dał się ponieść wszystkim nerwom oraz wyrzutem, które go podminowały. Przecież nigdy, naprawdę nigdy nie chciał się rzucać do Moona, którego uważał za cholernie sobie bliskiego. Nie miał problemu z biciem jeśli chodziło o czyjąś ochronę, ale… Isaac? Nigdy nie posuwał się do takich kroków nawet jeśli się spierali. Dzisiaj jednak był inny rodzaj nerwów. Dzisiaj przekraczane były wszystkie możliwe granice i działy się rzeczy, które nie powinny się dziać.
Zacisnął mocniej zęby, a kolejno palce na koszulce Moona, kiedy ten dalej ciągnął swój słowny atak, że słusznie, że Song od niego odszedł. Żyłka mu już chodziła i zamiast pomyśleć bardziej nad tymi słowami, Kim jedynie się bardziej nakręcał. Nawet nie chciał go uderzyć, chociaż ręka go w tej chwili świerzbiła. Jakkolwiek nie był w tej chwili wkurwiony, to chyba nie potrafiłby tak fizycznie uderzyć Moona. Oskarżał go głównie słowami i rzucił o ścianę, ale nic poza tym nie chciał mu zrobić. W zasadzie nigdy też nie chciał się do niego odzywać w taki sposób, a już na pewno nie chciał go brać za fraki, ale… ale tak wyszło. I zanim się zreflektował, było za późno.
Kiedy Lilith oberwała, wtedy zapaliła mu się lampka ostrzegawcza, która uruchomiła kubeł zimnej wody, który spadł mu na mordę. Wtedy właśnie otrząsnął się z tego swojego amoku, który przysłonił mu zdrowy rozsądek. Rychło w czas, Kim. Odsunął się, ale Moon już stracił do niego cierpliwość. On. Isaac. Wydawałoby się, że chłopak ma jej nieograniczone pokłady, ale Damon przekroczył niewidzialną granicę przyzwoitości, która aktywowała nawet jego przyjaciela. Kim był w szoku, że w ogóle pchnął dziewczynę. On był zapalonym obrońcą kobiet. Wychowany przez tylko matkę nigdy w życiu nie podniósłby ręki na żadną płeć piękną, więc fakt, że teraz cokolwiek zrobił, był dla niego… bardzo złym znakiem. Pewnie właśnie dlatego też nie stawiał się, kiedy Moon wziął go za fraki i pieprznął o ścianę na korytarzu, wypierdalając go z dormitorium. I tam gdzie Isaac go rzucił, tam już został, nie zauważając też w pierwszym momencie tego, że Rhys wrócił. Sam. Będąc w szoku i radząc sobie z całą masą emocji z którymi nie chciał się mierzyć, osunął się po ścianie w dół, trzęsąc się od tego całego poruszenia. Dlatego kiedy lider się go spytał co tu najlepszego się odpierdala, był w stanie wyrzucić z siebie tylko:
- Przepraszam… - ale nie było to skierowane do niego, tylko do tych co byli zamknięci za drzwiami od pokoju. Uzmysłowił sobie w końcu, że zachowywał się jak skończony dupek wobec osób, które absolutnie nic mu nie zrobiły, a jedynie chciały mu pomóc poradzić sobie z tym… no wszystkim. I zamiast przyjąć ich rękę, to ją zwyczajnie pogryzł.
Lilith za to… ona też była w szoku, bo nie spodziewała się, że Kim faktycznie jakkolwiek mógłby ją zaatakować. Zwykle był łagodny i nawet jeśli miał jakieś objawy agresji, to nigdy w stosunku do bliskich. Nie zrobił jej w zasadzie niczego wielkiego poza pchnięciem na ścianę, ale rzucił się z rękoma do Moona. Nie mogła i nie chciała na to patrzeć, więc interweniowała, ale wtedy sytuacja się rozwinęła i chociaż Kim się zorientował co odjebał, to było na to już trochę za późno. Nie spodziewała się chyba jednak tego, że Isaac się tak odpali. No bo takiej jego strony to jeszcze nie widziała. Nie dość, że przeklinał, to faktycznie wziął sprawy w swoje ręce i zwyczajnie, fizycznie wyjebał przyjaciela za drzwi. To była nowość… jak wszystko tego wieczora.
- Isaac? - mruknęła, gdy ten zamknął za sobą drzwi, lustrując go nieco wystraszonym spojrzeniem. Nie lubiła przemocy, nie lubiła być w środku tego typu sytuacji, bo zwyczajnie się ich bała. Od radzenia sobie z takimi akcjami zwykle była Echo, ok? Lilith była mocna głównie w gębie, ale kiedy robiło się ostro i agresywnie, to się wycofywała.
Podeszła do niego na spokojnie, zerkając w stronę drzwi i pokręciła głową w zaprzeczeniu.
- Nic mi nie jest. - odpowiedziała, aby zaraz potem zwyczajnie się do niego przytulić, bo był przecież jej ostoją gdzie było bezpiecznie. Wiedziała, a w zasadzie przeczuwała, że to… to nie było dla niego łatwe. W końcu był z Kimem blisko, naprawdę blisko, więc to starcie musiało odcisnąć na nim jakieś piętno. - Nie denerwuj się… - mruknęła, chociaż w tej chwili ciężko było się nie denerwować, kiedy druga strona przestała racjonalnie myśleć. - Nie jest sobą. Jest w szoku z którym sobie nie radzi. - starała się go jakoś wytłumaczyć, bo przecież nie chciała, aby ta dwójka się jeszcze spięła, bo wiedziała jaką silną mają więź. Sęk w tym, że Kim naprawdę zachował się jak kawał skończonego dupka. - Potrzebuje czasu. Sporo czasu. - mruknęła, odsuwając się tylko na kilka centymetrów, aby na niego spojrzeć, ale dalej znajdować się w jego objęciach. - I chyba na razie nie zdaje sobie z tego sprawy, ale ciebie też będzie potrzebował. - oj będzie. Tylko najpierw musiał przestać wszystkich od siebie odpychać i do siebie zniechęcać. Ale chyba już przeszedł przez tą fazę. Szkoda tylko, że najpierw musiał odjebać tak, że nawet matka się wkurwiła. MATKA. - Więc nie złość się zbyt długo… on sobie teraz bez ciebie nie poradzi. - dodała, unosząc kącik ust w jakimś takim pociesznym uśmiechu, sięgając do jego policzka dłonią. Naprawdę miała nadzieję, że atmosfera zaraz ochłonie, emocje opadną i w końcu porozmawiają na spokojnie.
Tymczasem Damon wciąż był w tej samej pozycji, na ziemi, przy tej samej ścianie na którą rzucił go Moon. Nie odpowiedział Rhysowi. Dalej był w szoku próbując sobie poradzić z tym wszystkim co się odjebało dzisiejszego wieczora. Nigdy w życiu nie musiał przechodzić przez takie skrajne emocje, ale został postawiony przed ścianą, która go przytłoczyła.
- Zjebałem Rhys... wszędzie gdzie mogłem, to zjebałem. - mruknął, opierając tył głowy o ścianę, próbując opanować swój drżący oddech. - Kang odszedł, a zaraz odejdzie też Isaac… nie mogę… nie mogę tu być. - dodał, wstając z miejsca. Był jak zagubione dziecko we mgle. Nie wiedział co robić, ale miał wrażenie, że musi przez chwilę pobyć sam zanim zrobi w przypływie emocji znowu coś głupiego. A jak wiadomo, miał do tego tendencje.
Wyminął szybkim krokiem lidera i znowu nie zabierając nawet kurtki wyszedł przez drzwi, aby skierować się na tyły budynku. Lało. Jak cholera. W dalszym ciągu. Nie oglądając się za siebie zaczął iść. W deszczu. Tak po prostu. Nie wiedział gdzie, deszcz mocno przysłaniał mu pole widzenia, ale szedł. I myślał… pewnie o tym, że niedługo trafi na OIOM z zapaleniem płuc.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Przytulił Lilith do siebie, kiedy tylko zapewniła go, że nic jej nie jest. Naturalnie, że jeszcze obrzucił ją badawczym spojrzeniem, bo może jednak coś było, a ona nie chciała o tym mówić, bagatelizując sprawę, albo nie wiedziała. Nie wyglądało to dobrze wtedy, ba – a zadziałało jak otwarcie zatrzasku na bramie z tą stroną Isaaca, która rzadko kiedy wychodziła na światło dzienne. Faktycznie było jak gong, jak sygnał do walki. Spuścił z tej krótkiej smyczy tę średnio racjonalną, ale bardzo nadopiekuńczą część z siebie i… no stało się. Wyjebał Damona za drzwi.
  — Nie denerwuj się? — powtórzył za nią, jak gdyby powiedziała coś mocno abstrakcyjnego w tej chwili. Z jednej strony – jak miał się nie denerwować, a z drugiej – jak to on się zdenerwował? Chociaż nie, to chyba nie kwestia zdenerwowania. — Ja… — musiał to sobie przeprocesować przez krótką chwilę w umyśle. — Jestem wściekły. — Wyrzucił z siebie w końcu, uświadamiając sobie, co tak naprawdę czuł. — Nie wiem czy kiedykolwiek w ogóle byłem wściekły. — Dodał, już nieco bardziej zrezygnowany. Raz, może raz w życiu. Przynajmniej ten raz, o którym pamiętał. I wtedy faktycznie był wściekły. Na siebie samego. Bo wtedy to on zjebał. A teraz? Teraz był wściekły chyba i na Damona i na siebie. Bo jak się nad tym zastanowił to dość szybko wykonał analizę i… tym dupkiem, którym nazwał Damona był także on sam. Nauczył się tego dnia, że złość wyciąga z niego co najgorsze i… i chyba już rozumiał czemu tak rzadko do tego dopuszczał, po prostu przesuwając granice swojej cierpliwości.
  Dla Rhysa to był szok być świadkiem takiego zajścia. Chciał wziąć Damona na stronę, na spokojnie z nim porozmawiać, bo… no wyglądał strasznie. Chciał żeby się uspokoił, ale… Ale Damon z propozycji przyjścia do niego nie skorzystał, wolał wyjść. W sumie nie ma się też co dziwić, że nie chciał siedzieć w tym pokoju bo właśnie w tym pokoju stało się to… no. To tam Kang oświadczył mu, że odchodzi i to tam zostawił go już samego.
  — Telefon miej ze sobą. — Rzucił za nim, nie próbując go zatrzymać, bo jeśli potrzebował teraz przestrzeni, a na to wyglądało, to nie chciał się w nią pchać. — I go odbieraj. — Dodał. Bo to że miał to jedno, ale to że na przykład specjalnie nie odpowiadałby na połączenia, co mogło się zdarzać, zwłaszcza jak ktoś jest bardzo zły czy przygnębiony to… no. A Rhys po prostu się o niego martwił.
  — Jak mam się nie złościć na niego? — spytał, spoglądając na nią. — A jakby naprawdę coś ci się stało? Wtedy też byś go usprawiedliwiała? — Wypadek wypadkiem, ale gdyby panował nad sobą to do niczego takiego by nie doszło. W zasadzie gdyby Moon panował nad sobą, z czego zwykle słynął jako uosobienie łagodności, to nie sprowokowałby Damona, nie doszłoby do takiej sytuacji, więc… Kto jak kto, ale Moon potrafił przyznać się do winy. I robił to właśnie w tym momencie, przed samym sobą. Bo przecież tu nie tylko Damon zawinił, to nie tylko jemu puściły nerwy. Nawet jeśli tak było, to Moon powinien zachować swój zdrowy rozsądek i, jak zwykle, po prostu spróbować konflikt rozwiązać, a jeśli się nie dało – to po prostu wycofać. Zostawić Damona, niech ochłonie, bo czasami nawet rozmowa i próba dojścia do ugody były na nic, jeśli szalały emocje. Z drugiej strony nie chciał go zostawiać, bo też nie wiadomo co zrobi. To nie tak, że Damona postrzegał jak Mingiego – zostawi go na chwilę bez nadzoru i skończy z nożyczkami w oku – ale w takiej sytuacji? W takim stanie? Może faktycznie by sobie te nożyczki do oka włożył.
  I sobie uświadamiał, że właśnie zostawił go samego. Po tym wszystkim. Kiedy widział, że chyba do niego docierało co się stało. Choć wtedy to już on sam był w ofensywie, też popełniał głupoty. Jak wyjebanie przyjaciela z dormitorium. Wyjebanie przyjaciela, który przeżywał teraz swoją własną tragedię. I jeszcze kazanie mu wypierdalać. A on tymi ustami mamę w policzek całuje!
  Drgnął, gdy ktoś zapukał do drzwi. Podszedł by otworzyć, mając nadzieję, że to jednak Kim, ale… Ale to był Rhys. Nie to, żeby go widok lidera jakoś rozczarował, nie chciał by jakoś to źle odebrał, ale chyba było widać po nim, po jego pierwszej reakcji na chłopaka. Zwłaszcza, że zaraz potem rozejrzał się po korytarzu, jakby kogoś wypatrywał. Rhys chyba wiedział kogo.
  — Wyszedł. — Powiedział lider, patrząc na matkę swoich dzieci. — Przed chwilą. — Dodał. — Może jeszcze go złapiesz. — Chyba przeczuwał o co chodziło, bo zaraz postąpił o krok w tył, robiąc mu miejsce.
  Moon odwrócił się do Lilith, spojrzał na nią, chcąc coś powiedzieć, a jednocześnie sprawiając wrażenie, że chyba się trochę spieszył. Więc Rhys go klepnął i skinął głową w bok.
  — Lilith ci nie ucieknie. — Oznajmił. Za to Damon już mógł. Wpadnie jeszcze pod samochód. Albo te nożyczki w oku się znajdą.
  No to wyszedł, potem pokonał schody. Mingi i Sunwoo oglądali Dorę i to głośniej niż zazwyczaj. Chyba ten drugi specjalnie zwiększył poziom głośności, gdy zaczynało się robić… intensywnie na górze, żeby nie rozpraszać Mingiego. Ten to naprawdę był jak dziecko. Isaac wciągnął na siebie kurtkę i buty, zaraz potem dostrzegł, że na wieszaku to jest jeszcze kurta Damona, a przecież miał wyjść. Ten to naprawdę chciał zapalenia płuc. Złapał okrycie wierzchnie i wyszedł, wciągając na głowę kaptur od kurtki. Rozejrzał się w poszukiwaniu chłopaka, nawet dom okrążył. Ale nie był tropicielem, nie miał też pojęcia dokąd mógł pójść. Więc co mu zostało? Wyciągnąć telefon i spróbować dodzwonić się do chłopaka. A jak nie to dzwonić po FBI i CIA.
  Rhys w tym czasie, gdy odprowadził Isaaca spojrzeniem do schodów, przeskoczył spojrzeniem na Lilith i odezwał się:
  — Mogę? — spytał, zaraz potem faktycznie wpraszając się do środka. Jak drama w rodzinie to on się przejmował. — Rozumiem, że panowie się trochę na siebie… zdenerwowali. — Stwierdził, marszcząc lekko czoło. Zerknął pytająco na dziewczynę, a zaraz w kąciku jego ust pojawił się minimalny, nieco ironiczny uśmiech. — Nigdy nie słyszałem jak Isaac przeklina. Zawsze go mam za takiego kochanego, pociesznego szczeniaka labradora. A teraz miałem wrażenie, że wyszedł z niego jakiś wściekły pitbull. Czego ja się dowiaduję o matce swoich własnych dzieci. — Zażartował, choć wcale mu do śmiechu nie było w tym wszystkim. Po Rhysie było widać, że też mocno całą tę sytuację z Kangiem przeżywał. Choć oczu nie miał już tak intensywnie zaczerwienionych. Ale co się dziwić. Dziecko stracił. A tak naprawdę to kogoś, kto był dla niego jak brat. Mały, wkurzający, ale brat.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
To nie była przyjemna sytuacja. Dla nikogo z obecnych. Chłopaki się pożarli, Lilith została zaatakowana jak chciała pomóc, a potem już poszło i teraz Kim miał wyrzuty sumienia przez to, że go poniosło, a ta dwójka… no, też musiała się trochę uspokoić, bo Shelby to jeszcze nie widziała Moona w takim wydaniu. I szczerze mówiąc nie spodziewała się, że kiedykolwiek zobaczy, bo był w jej oczach zbyt łagodnym i kochanym stworzeniem, aby cokolwiek komukolwiek zrobić. Zwłaszcza przyjacielowi takiemu jak Damon, nawet jeśli ten przekroczył niewidzialną granicę cierpliwości Isaaca, która najwyraźniej jednak istniała.
- Wiem. - mruknęła wyraźnie przejęta całą sytuacją, bo Isaac teraz też nie wyglądał za dobrze. Nie dziwiła się w zasadzie, że się zdenerwował, bo ona też się zdenerwowała, kiedy Kim doskoczył do jej chłopaka z łapami, ale starała się zrozumieć ten jego przypływ wściekłości. Znaczy, na to nie było wytłumaczenia, ale wiedziała skąd to wychodziło. Sama też miała wcześniej fazę złości, tylko, że nie rzucała mięsem w przyjaciół. - I rozumiem, naprawdę. - dodała, wciąż delikatnie, uspokajająco go gładząc, instynktownie starając się załagodzić całą tą sytuację. Obserwowania Isaaca w takim stanie nie było przyjemne, więc raz jeszcze się w niego wtuliła, wypuszczając powoli powietrze z płuc. Miała nadzieję, że zaraz wszystkie te emocje opadną i w końcu będą mogli porozmawiać jak ludzie, bez rzucania oskarżeniami.
Damon jednak musiał wyjść. W tej chwili było tu za dużo… wszystkiego. W tym pokoju został rzucony przez Kanga, tam rozegrała się cała rozmowa, która w dalszym ciągu rozbrzmiewała w jego głowie. Tam pożarł się z Isaaciem, tam też zrobił coś, czego aktualnie się wstydził, bo nigdy nie sądził, że będzie w stanie posunąć się do pchnięcia dziewczyny. A jak już, to chyba sądził, że będzie to nikt inny jak Abigail. Tylko nie Lilith. Musiał się więc przewietrzyć. Nie odpowiedział Rhysowi, ale go usłyszał. Nie dał też żadnego znaku, że zrozumiał przekaz i będzie odbierał telefon. Jak na razie nie chciał chyba z nikim rozmawiać.
- Ale nic mi nie jest. - odpowiedziała automatycznie, lustrując go troskliwym spojrzeniem. Westchnęła cicho pod nosem, starając się przy tym jakoś pociesznie uśmiechnąć, ale sytuacja była mocno napięta, więc jakkolwiek dobre intencje miała, to słabo jej to wychodziło. - Skarbie, ja wiem, że zachował się jak skończony kretyn, nie mówię, że nie. Powiedział kilka rzeczy za dużo i go poniosło, ale on teraz jest jak wystraszone zwierzę, które gryzie każdą rękę wystawioną do niego. - bo widać było, że Kim się bał. Bał się tego z czym musiał się właśnie zmierzyć, bał się tego, że mimo swoich wcześniejszych zapewnień nie uda mu się odzyskać Kanga i to było ich ostatnie spotkanie. Bał się, że już nigdy więcej z nim nie porozmawia, go nie przytuli, ani nie pocałuje. Do tego wszystkiego dochodził żal, rozgoryczenie, złość i okropne cierpienie co dało mieszankę wybuchową. I Damon się złamał, a to doprowadziło do wybuchu przez co Isaac i Lilith oberwali falą uderzeniową.
Kiedy zapukano do drzwi, Shelby odwróciła na nie spojrzenie chyba też mając nadzieję, że to Kim. No patrzcie! Już chyba przemyślał sprawę! Teraz porozmawiają jak ludzie… albo nie. W drzwiach pojawił się Rhys. Musiał już wrócić z lotniska po odwiezieniu Kanga. Obserwowała Isaaca, który wyraźnie szukał Kima, a gdy lider powiedział, że wyszedł, to automatycznie zerknęła przez okno na tą nawałnicę, która grasowała za oknem. Spotkała się spojrzeniem z Moonem i uśmiechnęła się pociesznie, popędzając go ruchem głowy.
- Tylko się ubierz. - niech nie bierze przykładu z przyjaciela.
Damon musiał trochę pobyć sam. Tylko właśnie mógłby się ubrać, a nie chodzić w samym czarnym podkoszulku w październiku w ulewie, w nocy, po nieuczęszczanych uliczkach miejskich. Nawet nie wiedział gdzie idzie, po prostu szedł przed siebie, aż w końcu nogi zaprowadziły go na jakąś starą, mocno zużytą, drewnianą ławeczkę gdzieś na tyłach parku, skąd był widok na staw. Przez ten czas ignorował wszystkie połączenia, które do niego przychodziły. Nikogo tu nie było, bo kto normalny chodzi po parku w taką pogodę? Wszyscy siedzieli w domu. Usiadł na ławce i… myślał. Gdy kolejny raz telefon zawibrował w jego kieszeni, zerknął tylko na ekran i widząc kto dzwoni, w końcu postanowił odebrać, aby wyrzucić z siebie zdawkowo tylko to gdzie jest. Tyły parku. Ławka. Przy stawie. I tyle. Wyłączył się i schował telefon, aby zaraz potem podkulić nogi na ławce, które objął rękoma i siedzieć tak w tym deszczu, jak gdyby nigdy nic. Wyglądał jak zwłoki. Zmęczony, blady, przemoknięty, zmarznięty, z czerwonymi, podkrążonymi oczami.
- Nic jej nie jest? - spytał, kiedy Isaac pojawił się po jakimś czasie obok, nawet na niego nie patrząc. Dalej miał utkwione spojrzenie w tafli naruszaniem przez obfity deszcz. - Przepraszam. - rzucił zaraz, ale wtedy już podniósł na niego swój zmęczony wzrok, bo jego przeprosiny naprawdę były szczere. - Nie chciałem jej zrobić krzywdy. I wcale nie myślę tego co powiedziałem. - dodał, pociągając nosem, odwracając spojrzenie ponownie na staw. Kompletnie nie zwracał uwagi na deszcz. Był już tak przemoczony i zziębnięty, że nie robiło mu to różnicy. - Po prostu… jestem taki zły i zagubiony, i wystraszony, i zmęczony, i… - urwał, chociaż miał jeszcze milion innych określeń na to jak się czuł i co się z nim działo. - Naprawdę przepraszam. - było mu strasznie głupio i wstyd za to co niedawno miało miejsce. Teraz jak sobie to przypominał, to przeklinał samego siebie, że odreagował swój ból na przyjaciołach. - Chcę krzyczeć i płakać, i wyrzucić z siebie wszystko, bo to zabija mnie od środka. Ale jak zacznę płakać, to mam wrażenie, że już nigdy nie przestanę. I wiesz co jest najgorsze? Że nie mogę przed tym uciec. To po prostu we mnie siedzi i jedyne co mogę zrobić, to próbować sobie z tym poradzić. - powiedział drżącym głosem, bo jak tylko wracał myślami do Songa oraz faktu, że już nie są razem, to przeżywał to wszystko na nowo. Nie potrafił się uspokoić, naprawdę, w tej chwili to było zadanie niewykonalne. Nieważne jak bardzo się starał.
W międzyczasie w dormitorium.
- Trochę… - odpowiedziała przejęta całym tym spięciem chłopaków, przeczesując nerwowo włosy. Podniosła jednak spojrzenie na Rhysa i kącik ust jej się uniósł w lekkim uśmiechu, gdy powiedział, że jeszcze nigdy nie słyszał, aby Isaac przeklina. A zna go o wiele dłużej niż Shelby. - Też byłam zaskoczona. - no bo to było mocno niecodzienne zachowanie! Ich mister dobrych manier oraz doskonałego wychowania. No ale to był wieczór niecodziennych zdarzeń.
Westchnęła cicho pod nosem i otworzyła na moment usta chcąc coś powiedzieć, ale je z powrotem zamknęła powstrzymując się. Nie mogła jednak nie zapytać.
- Jak… jak Kang? - bo odkąd tylko się dowiedziała co się dzieje chciała z nim porozmawiać. Kiedy wyszedł chciała napisać, ale miała wrażenie, że on też teraz potrzebuje chwili i bombardowanie go pytaniami nie było teraz zbyt dobre. Ale mogła spytać Rhysa jak mu minęła podróż na lotnisko.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Moon w miarę rozmowy z Lilith po prostu coraz bardziej uświadamiał sobie, że źle się zachował, i kiedy dziewczyna wspomniała, że Kim zachował się jak skończony kretyn, to mruknął tylko pod nosem, chyba do samego siebie, że nie tylko on. Tego to już był pewien. Temu tak chciał, żeby tym pukającym do drzwi był Damon, ale nie był. Był lider, a Kima nie było widać. Bo wyszedł. A uzyskawszy też aprobatę od Lilith to po prostu nie mógł nie pójść za nim. To widmo tych nożyczek w oku go tak zmotywował do znalezienia przyjaciela. Chyba przyjaciela. No bo… No. Zachowali się jak zachowali. Na pewno nie jak przyjaciele.
  I po wyjściu próbował go długo namierzyć. Jedną ręką przyciskając do siebie okrycie wierzchnie Kima – jak rasowa mama, która zamierzała ubrać swoje niemądre dziecko, które wyleciało źle ubrane na taką pogodę. Problem w tym, że on długo mu nie odpowiadał i, będąc szczerym, wcale go to nie dziwiło. Sam też nie chciałby ze sobą rozmawiać po takich tekstach. Jakoby Damon miał się wyżywać na Kangu i to przez to niby miał go zostawić. Prawda była zupełnie inna, wszyscy o tym wiedzieli. Ale Moonowi odbiło. Widać ktoś sobie też nie radził ze złością. Ze złością trzeba było być obytym, a on nie był bo mało ją przerabiał.
  Ale to, że nie odbierał to nie znaczyło, że Moon dał mu spokój. Obawiał się o te nożyczki. Więc wydzwaniał za nim, napisał mu kilka wiadomości, aż w końcu udało mu się złapać połączenie z chłopakiem i dość prędko przemieścił się we wskazane miejsce. Już mu było zimno, już był cały przemoknięty pomimo tego, że jednak miał na sobie kurtkę i wciągnięty kaptur, ale to go nie zatrzymywało. Jeśli nabawią się zapalenia płuc to może dostaną wspólny pokój w szpitalu i wtedy porozmawiają.
  Podszedł w końcu do niego – namierzyć go już nie było ciężko, bo naprawdę nikt tu nie przesiadywał w tym czasie. Zatrzymał się obok i przycupnął, ale w pewnym dystansie – miejsce dla Jezusa – od Kima. Podał mu kurtkę, z hasłem „Masz, załóż”. I mamie nie wolno było się sprzeciwiać.
  Zerknął na niego, kiedy zapytał czy Lilith nic się nie stało i jedynie pokręcił głową, wydając przy tym przeczący pomruk. Potem go słuchał, od czasu do czasu kiwając powoli głową, sygnalizując, że jednak faktycznie go słuchał a nie tylko udawał. Gdy Damon ponowił przeprosiny, Moon spojrzał na niego.
  — Też przepraszam, popełniłem błąd. Nie powinienem był gadać takich rzeczy. — Zaraz potem dodał. — Więc dupków jest dwóch. — Stwierdził gorzko, bo jednak obaj się wtedy zachowywali właśnie w ten sposób, nie tylko Damon, jak to określił wtedy Isaac. Sam przecież nie był lepszy. Dał się ponieść, pozwolił by nerwy przejęły kontrolę i oto były efekty. Gadał głupoty. Teraz o tym wiedział. Tylko… no mógł wiedzieć wcześniej. To by się w nie wściekł, gdyby wiedział, że zmieni się w skończonego debila. No a w tamtej sytuacji na pewno to nie pomogło. Tylko się wszystko zaogniło.
  — Damon… — westchnął słysząc jego kolejną wypowiedź. Było mu go tak szkoda. Był jego przyjacielem – już bez tego „chyba” – i naprawdę nie chciał, by tak cierpiał. Widok Kima w takim wydaniu łamał mu serce, bo chciał dla niego przecież jak najlepiej. Chciał aby mu się układało. — Jak chcesz płakać to płacz, nie ma co tego powstrzymywać. Jeśli przejmujesz się tym, że ktoś to zobaczy to po pierwsze – nie ma tu nikogo poza nami, a po drugie – pada deszcz. Masz powód by być nieszczęśliwym, masz powód by płakać. To nie znaczy, że jesteś słaby tylko to, że masz uczucia i że cierpisz. — Stwierdził, przesuwając się na tej mokrej ławce nieco bliżej chłopaka. — Ale pamiętaj, że nie jesteś z tym wszystkim sam. Jestem tu dla ciebie, w domu jest dla ciebie też wiele innych osób – masz w nich wsparcie. — A nie wrogów. No może niech lepiej nie szuka wsparcia u Mingiego, bo on to chyba kiepsko, chociaż lubił Damona przytulać. I chwalić się, że znalazł z Dorą ocean. — Wyrzuć to z siebie, nie masz co z tym walczyć. — Bo z emocjami i uczuciami się nie walczy bo to zjebana walka, często skazana na przegraną. Więc czasami faktycznie trzeba było sobie pozwolić na płacz i na to, aby to wszystko z ciebie wyszło, bo potem osiągało się ten stan katharsis. Przychodziło zmęczenie, przychodziło wyciszenie i był czas na to, by się zastanowić na spokojnie nad tym wszystkim. — A potem pogadamy na spokojnie — I może nie w deszczu, ale to może.
  Rhys po wejściu do pomieszczenia przycupnął, z mocno zblazowanym wyrazem twarzy, na krawędzi jednego z łóżek. Pokręcił tylko głową, z lekkim, nieco ironicznym uśmiechem, gdy faktycznie poruszyli temat przeklinającego Isaaca. Wypierdalaj to przecież mocne, dźwięczne słowo! A padło z tych usteczek Moona. Kto by pomyślał.
  Zapytany o to, co z Kangiem, chrząknął, wbijając spojrzenie w podłogę między swoimi stopami, zwieszając jednocześnie głowę.
  — Wiesz… — podjął, sięgając dłonią do swojego karku, by go podrapać. — Pod samym lotniskiem, zanim wysiadł z auta, zapytał mnie czy naprawdę powinien to robić. — Powiedział, podnosząc spojrzenie, by utkwić je w ścianie naprzeciwko, myślami wracając do tej chwili, kiedy to siedzieli w wozie, już na parkingu pod samym terminalem. Song nawet pasów nie odpiął. — Odpowiedziałem mu, że chyba sam wie najlepiej czy powinien. — Bo przecież taka była prawda. W końcu tu chodziło o samopoczucie Kanga. Lider najchętniej by go zatrzymał, by wrócił do tego, jak było, ale kto jak kto, ale Rhys doskonale wiedział, jak to wszystko obciążało Kanga. I widział jak mu marniał w oczach, kiedy już po prostu nie miał siły udawać, że jest dobrze. Chłopak raz jeszcze podrapał się po karku, chyba nieco zakłopotany. — Jak weszliśmy do budynku to chyba trzy razy odwrócił się i oglądał na drzwi, jak… Jak gdyby liczył, że no wiesz. Że zobaczy tam Damona, który powie mu, że znowu podjął debilną decyzję i ma w tej chwili wracać do domu. — Pewnie się chłopak za dużo filmów naoglądał. Te sceny z pościgami i tak dalej. — Zapytałem go wtedy czy jest pewien tego, co robi. — Rhys przeczesał palcami włosy i westchnął, uśmiechając się gorzko. — Odpowiedział mi tylko, żebyśmy lepiej się ruszyli, bo spóźni się na odprawę. — Wypuścił powietrze, dalej z tym gorzkim uśmiechem. — I wiesz? Tak się ociągał, że prawie faktycznie się spóźnił. Bo to jeszcze gazetkę sobie weźmie do poczytania, przecież lot długi. A w sumie to potrzebował jeszcze powerbanka. Picie musiał kupić. A nie, przecież zatrzymają go z piciem na odprawie bagażowej, kupi sobie już w terminalu. Musi sprawdzić czy paszport ma. Rhys, czekaj, muszę sprawdzić czy Los Angeles to z bramki ósmej a nie dziewiątej bo przecież były zmiany. — Urwał, bo gdzieś faktycznie głos mu zadrżał, ale tylko przez chwilę. Lider wziął głębszy oddech i przerzucił spojrzenie na Lilith. — Teraz jak o tym myślę to zastanawiam się, czy nie popełniłem błędu. Bo może… Może gdybym mu powiedział, że nie powinien, żeby został to by został. On… no wiesz. Jeszcze tutaj był zdeterminowany, żeby obstawać przy swoim. Ale miałem wrażenie, że im bliżej lotniska byliśmy, tym mniej przekonany był. — Zaraz potem odchrząknął, bo głos mu zachrypnął. Jak sobie wrócił teraz do tego wszystkiego to było mu naprawdę przykro. — Może gdybym rozkleił się przy nim, a nie dopiero w aucie by pękł. Może gdyby ktoś do niego napisał to by zmienił zdanie. Patrzył się, głupek, w ten telefon co chwila – wizę sprawdzał czy ma wgraną niby, sześć razy z rzędu – jak stał już w kolejce. A potem… potem przeszedł tę odprawę i już go nie widziałem. — Wypuścił ciężko powietrze z płuc. — Ale to miała być jego decyzja, dlatego nic nie mówiłem. To nie był kaprys u niego, bo wiesz, ja widziałem jak z tygodnia na tydzień marnieje. Chodziłem za nim, prosiłem go i namawiałem, żeby porozmawiał z Damonem bo on musi wiedzieć. To tylko powiedział, że nie chce aby wiedział, bo nie chce aby czuł się beznadziejnie, bo i tak nie mógł z tym zrobić. I kazał mi obiecać mu, że nie powiem o tym. Nikomu. — Wyznał w końcu, odchylając głowę, wyrzucając powietrze z płuc, mrugając przy tym kilkakrotnie bo przecież nie będzie się mazał. — I tutaj też zjebałem, bo może powinienem mu się narazić, ale powiedzieć o tym Damonowi. Tyle, że nie wiedziałem, że to się tak skończy, no a poza tym… Przecież nie poukładam za nich ich związku, to ich relacja. To oni muszą nauczyć się w niej funkcjonować. — A on podpowiadał Kangowi co należało zrobić, tyle że on nie słuchał. No ale nie będzie tego za niego robić.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Szczerze mówiąc, to Damon nie miał żadnego wyrzutu do Moona o to co powiedział. Miał nawet wrażenie, że miał rację, ale teraz też wątpił w siebie, wątpił we wszystko co kiedykolwiek zrobił i postanowił. W każdą podjętą decyzję, która doprowadziła go do takiego zakończenia. Nigdy jednak nie zamierzał żałować, że kiedykolwiek związał się z Songiem, bo jakkolwiek teraz nie cierpiał, to był zdania, że to było najlepsze co go w życiu spotkało. Ta relacja dzięki której odżył i odnalazł samego siebie. I dlatego tak bardzo to tak bolało. To rozstanie, zamknięcie pewnego rozdziału. Jak miał iść dalej wiedząc, że chłopaka zwyczajnie tam już nie będzie? Może na końcu jego książki wcale nie było szczęśliwego zakończenia tylko wieczne zmaganie się z rzeczywistością. A może szczęśliwe zakończenie po prostu nie istnieje. Kiedyś naprawdę myślał, że się spełni, ale w tym momencie wszystkie dobre uczucia i nadzieje zostały zadeptane.
Nawet nie mógł się uśmiechnąć na stwierdzenie, że jest ich dwóch jeśli chodzi o dupków. Naprawdę nie było żadnej mocy, która sprawiłaby, że mógłby się w tej chwili chociaż sztucznie wygiąć kąciki ust. Był taki pusty, że nawet nie wiedział, że kiedykolwiek może się tak poczuć. Prawie nie reagował na słowa chłopaka, jedynie przejął od niego wcześniej kurtkę, aby niezdarnie ją na siebie założyć, jakby faktycznie miała zrobić różnicę. Jego organizm pewnie odczuje, ale i tak Kim nie czuł nic innego poza paskudną, wyniszczającą pustką i smutkiem.
Schował dłonie do kieszeni kurtki, wciąż wlepiając spojrzenie w ciemny staw, słuchając przebijającego się przez ulewę głosu przyjaciela, który dalej nim zostawał. A przynajmniej Damon miał taką nadzieję, ale chyba skoro tu przyszedł, to Isaac go tak do końca nie skreślił? Jakby Moon faktycznie go porzucił to chłopak by się dopiero załamał, a tak to miał jeszcze oparcie w kimś, kto rozumiał i go znał jak nikt inny. No… była jeszcze jedna osoba, ale ta odeszła i niewiadomym było czy kiedyś wróci. Kiedy Moon przestał mówić, Kim jeszcze przez chwilę milczał, mieląc w głowie jego słowa, czując tą paskudną gulę w gardle, która zatrzymywała wszystkie zdania i myśli, a także łzy, jakby była cholernym kurkiem.
- Boli mnie nawet jak oddycham, Isaac. - zaczął w końcu wypełnionym wewnętrznym cierpieniem głosem. - Wszystko mnie boli, jestem zmęczony, nie mam siły nawet, aby płakać, chociaż przeszywa mnie to paskudne uczucie, które… które mnie niszczy. - ta świadomość co się stało oraz to, że nie mógł tego zatrzymać. Że jego nie potrafił zatrzymać. Może faktycznie powinien mu powiedzieć, że chce się mu oświadczyć? A może powinien bardziej naciskać JYP? A może wziąć sprawy w swoje ręce i jednak zdecydować się na rzucenie tego w pizdu? A może wcześniej powinien znaleźć prawników, którzy znaleźliby wszystkie możliwe luki w jego kontrakcie? Tylko, że po trasie nie było czasu, bo szef zaledwie kilka dni później wysłał Damona na wakacje, a po wakacjach… po wakacjach wszystko się posypało. - Tak strasznie za nim tęsknię… - pochylił głowę, którą schował w przytulanych do piersi nogach i pękł. Znowu. Mimo zaciskania mocno oczu, widać było po jego drżącym ciele, że płakał. Mocno. Na całe szczęście deszcz doskonale wszystko maskował. A jak już pękł, to było dokładnie tak jak mówił. Miał wrażenie, że nie potrafił przestać. Wszystkie wspomnienia w niego uderzały, a także stracone szanse i nadzieja na przyszłość. Fizycznie go to bolało i jakkolwiek zawsze zgrywał twardego, kogoś kto nie płacze, tak teraz zwyczajnie nie mógł. Posypał się jak sześcioletnie dziecko. Dobrze, że był tu tylko Isaac, osoba przed którą nigdy nie musiał udawać, że jest silniejszy niż w rzeczywistości.
Płakał długo. Naprawdę długo. Spokojnie w tym czasie mogli złapać zapalenie płuc, siedząc w tym cholernym deszczu, w październiku na jakiejś wygwizdanej ławce. W końcu jednak jego ciało przestało drżeć, uspokoiło się. On też. Wciąż jednak nie podnosił swojej głowy, mając ją schowaną w nogach, czoło opierając o kolana. Zrobił to dopiero po jakimś czasie. Zadarł brodę wyżej, aby pozwolić deszczowi na obmycie jego twarzy. Otworzył lekko oczy, aby pomimo tego deszczu spojrzeć w niebo. Wtedy też dostrzegł charakterystyczne migające światełka.
Odlatujący samolot.
- Kang… - mruknął chrypiącym, słabym, łamiącym się głosem, podążając obolałym spojrzeniem za obiektem.
Opuścił wzrok, zaciskając mocniej zęby. Jego palce zacieśniły się na materiale spodni.
- Muszę za nim jechać. Muszę lecieć do LA.

Słuchała opowieści Rhysa o drodze na lotnisko i… pękało jej serce coraz bardziej z każdym kolejnym słowem. Kang nie chciał jechać. Nikt nie chciał, aby jechał, ale to była jego decyzja, którą podjął samodzielnie i co gorsza, on chyba naprawdę tego potrzebował. Tej przerwy i złapania oddechu, ale czy nie dało się tego zrobić jakoś inaczej? Bez dwóch złamanych serc? Obydwoje cierpieli, ale Song jeszcze się jakoś trzymał. Przynajmniej dopóki nie wsiadł do samolotu, bo może tam pękł podobnie co Damon tutaj, kiedy doszło do niego, że oficjalnie został singlem.
- To nie miało się tak skończyć… - westchnęła nerwowo, siadając na krańcu jednego z łóżek. - Może jakby wiedział, to nigdy by do tego nie doszło. - mruknęła, przeczesując palcami włosy. To bolało nawet ją, ale ona była uczuciowym i emocjonalnym stworzeniem, które dość szybko przywiązywało się do ludzi. Widzenie jak ta dwójka cierpi było zbyt silne, aby nie czuć ich bólu. - Nie obwiniaj się, Rhys. Zachowałeś się jak przyjaciel, to nie twoja wina. - dodała, bo na miejscu lidera, pewnie zachowałaby się podobnie. Zawsze dotrzymywała tajemnic. Jeśli coś miało być tajemnicą, to nie bez powodu, nie?
Westchnęła cicho pod nosem, wlepiając spojrzenie w sufit.
- Wybiegł za wami. - powiedziała w końcu, na krótką chwilę zerkając na Rhysa. - Damon. W ten deszcz. Chciał go zatrzymać. - dodała. Tylko nie dotarł na lotnisko. I było widać, że biegł jakiś kawałek, bo nogawki spodni miał całe ujebane, a skarpetki to nadawały się tylko do śmieci. - Ale nie zdążył. - bo samochód Rhysa jechał zbyt szybko, a on nie był Usainem Boltem, aby ich dogonić.
A jak wrócił… to już nie miał siły na cokolwiek poza uzmysłowieniem sobie, że go stracił.
- Jest wrakiem samego siebie, Rhys. Jeszcze nigdy nie widziałam kogoś tak cierpiącego. - mruknęła, po czym przełknęła ślinę, bo mówienie o tym i przypominanie sobie Kima w tym pokoju, kiedy Kang był w drodze było ciężkie. I to na tyle, że jej samej chciało się przez to płakać. - Zwłaszcza, że - urwała w odpowiednim momencie, bo przecież nie chciała zdradzić planów Damona na zaręczyny, które teraz już miały się nie odbyć. Dobrze, że ugryzła się w język. - Mogłam do niego napisać. - ale w tym momencie była zbyt zajęta z Isaaciem ogarnianiem zniszczonego Kima, który rozpadał im się na ziemi. A Damon? Damon nie chciał pisać. Chciał go zatrzymać, ale jednocześnie nie chciał, bo skoro podjął taką decyzję, to może Kim nie był wystarczająco dobry. Nie postarał się odpowiednio mocno, aby zapewnić mu komfort psychiczny w związku. Nie czuł, że powinien do niego pisać, chociaż bardzo chciał.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  Sięgnął jedynie dłonią do pleców chłopaka, a raczej do jego ramienia, by ująć je delikatnie w geście wsparcia. Zaraz potem, kiedy przyjaciel mu się naprawdę posypał, to po prostu przesunął rękę na jego plecy i zaczął je gładzić na spokojnie, po prostu dając mu czas aby się wypłakał. Nie było nic, co mógłby mu powiedzieć, co ukróciłoby mu tego cierpienia. Mógł próbować go zapewniać, że Damon zobaczy, że się jeszcze wszystko ułoży, ale… Jaką mógł mu dać gwarancję? Jasne, czasami trzeba było zrezygnować z bycia racjonalnym by kogoś pocieszyć, ale Damon chyba sam wiedział na czym stoi. W sumie to nie wiedział. Isaac też nie bardzo wiedział.
  Nie zmieniało to faktu, że ciężko mu było patrzeć na chłopaka w takim stanie i kiedy faktycznie już się posypał, to Moon był przy nim, gładził go, przylgnął nawet do niego już całkiem bokiem, żeby wiedział, że on tu jest, że faktycznie nie jest z tym wszystkim sam. Źle się czuł z tym wszystkim, on się czuł bezradny. Ale… No mogli przecież jeszcze o tym wszystkim pomyśleć. Znaczy Damon mógł, bo Isaac nawet nie wiedział, co Kang mu przekazał, jak to wyglądało. Nie wiedział co powiedział, nawet nie wiedział, że w końcu wypowiedział to słowo na k. Może potem, gdy to faktycznie na spokojnie spróbują przegadać bo… bo chyba spróbują? Chyba Damon nie chciał tego tak zostawić? Moon nie chciał, żeby zostawiał. Uważał, że tak być nie powinno i chyba też o tym mówił w dormie. Podjęcie takiej decyzji nie powinno tak wyglądać i nie powinno się sprowadzać tylko do jednej osoby decydującej.
  Niezależnie ile czasu nie potrzebował to on cały czas przy nim był. Mocno przejęty chłopakiem. Kiedy nieco się uspokoił, on nie naciskał, by się wreszcie ruszył czy odezwał, dalej dawał mu czas. Utkwił za to swoje spojrzenie w akwenie, przesuwając dłoń z pleców chłopaka na jego kark.
  Przeniósł spojrzenie z tafli na Damona, kiedy ten odezwał się w sprawie tego, co musiał zrobić. Nawet nie zamierzał sugerować, żeby po prostu zadzwonił, bo… Bo przecież były rzeczy, które można było załatwić tylko osobiście. Ledwie kim to powiedział, a zerwał się silny podmuch wiatru, jeden z pierwszych wśród tych, które zapowiadali na następne parę dni. Wichury, gdzie w porywach wiatr mogl wiać z prędkością nawet do stu pięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Każdy mieszkaniec podostawał już alerty o tym.
  — Jeśli chcesz to polecę tam z tobą. — Powiedział, dalej na niego patrząc. Mieli teraz w branży względny spokój, przynajmniej póki on z Rhysem pracowali nad kolejnymi kawałkami. Na szczęście tutaj szef nie ingerował za bardzo i aż tak ich nie popędzał. Wiadomo – proces twórczy. — Nie chcę, żebyś siedział w tym wszystkim sam, więc jeśli gdzieś mogę być z tobą i cię wesprzeć to będę. — Oznajmił. Co potem zrobi Damon z Kangiem to już jego sprawa, jak to rozegra – on się w to mieszać nie będzie. Ale za to chętnie by mu pomógł w czymś innym, nie tylko dotrzymując towarzystwo. Jeśli Damon chciałby ponowić rozmowę z szefem to Isaac mógłby mu dać parę namiarów i przede wszystkim poprosić o to by Kornelia się z nim skontaktowała. Była przewodniczką Isaaca, ale mogła pomóc i Damonowi. No chyba, że nie planował rozmawiać z szefem. Tego nie wiedział. Ale nie zamierzał gasić teraz pobudek Kima. — To co? Jaki jest plan? — zagadnął, tym samym sygnalizując mu, że jest gotowy, na cokolwiek by się nie zdecydował. Kang to też był jego syn, więc! No też musiał pilnować, żeby nie skończył z nożyczkami w oku.
  Inna perspektywa to była ta Rhysa. A raczej Kanga, którą przedstawiał w tym czasie Rhys Lilith. I tam też wcale nie było kolorowo. Lider otworzył się przed dziewczyną i zwierzył nie tylko z tego, co zaszło na lotnisku, ale także z tego, że czuł się winien. Jak widać kiedy się sypało to nie tylko u samych składowych Kanona.
  — Ta? A o ile zakład, że Damon nie będzie takiego zdania? — spytał, spoglądając na nią dość wymownie. Bo teraz jak nad tym myślał, to chyba największy wyrzut miałby właśnie do niego sam Kim. Bo skoro zdarzył się kocioł między nim a Isaaciem, i jeszcze Damon wyglądał po tym jak wyglądał, jakby żałował tego, co właśnie się stało to miał wrażenie, że padły słowa, które paść nie powinny. I możliwe w stosunku do niego też by padły, gdyby nie ten jego świetny timing. A może jeszcze padną. Kto tam wiedział.
Słysząc kolejne słowa Lilith to lider tylko westchnął ciężko, potem pokręcił głową jakby w niedowierzaniu, przeklinając pod nosem, na jego szczęście – w języku koreańskim. Więc nie brzmiało to aż tak źle!
  — A wystarczyło, żeby zadzwonił. Napisał. — A przynajmniej tak mu się wydawało. Bo to było prostsze niż bieganie za samochodem, tym bardziej, że w taką ciemnicę i ulewę to widoczność praktycznie była zerowa. Pogoda się załamywała, nawet wichury zapowiadali. Ale tak – wystarczyłby chociaż puszczony sygnał i pewnie Song zaraz anulowałby cały ten cyrk z wyjazdem. Albo nie. Chociaż sądząc po jego zachowaniu to Rhys twierdził, że wystarczył jeden, najmniejszy gest by go złamać. A mógł utknąć w korku. To jak na złość żadnego nie było dzisiaj. Ludzie woleli siedzieć w domach niż gdzieś jeździć.
  — Trzeba było popatrzeć na Kanga. — Stwierdził lider. Bo chociaż Song sprawiał wrażenie, że przechodził to wszystko całkiem… znośnie, to przecież Rhys wiedział, jak to na niego zadziałało. Tym bardziej, że zaczęło się, gdy oświadczył mu jaką decyzję podjął. A poza tym to, że był taki… no taki na lotnisku, taki jak zgubione dziecko, które nie wiedziało co ze sobą zrobić, to też nie było fajne. Ale prawda była taka, że Rhysowi łamał serce widok i jednej i drugiego. Obu tak samo. — Ale dobrze, że Damon tego nie słuchał. — Tego, co się działo na lotnisku, bo prawdopodobnie zacząłby sobie wszystko wyrzucać. A Kang już był po odprawie, najpewniej już na pokładzie, a może i w przestrzeni powietrznej, jeśli nie było kolejki do startów. Incheon miał sporą listę wylotów na ten dzień, bo sporo przyspieszono prze zbliżające się załamanie pogodowe.
  Westchnął ciężko. Każdy mógł napisać. Każdy mógł coś zrobić, a ostatecznie nikt nie zrobił nic. Każdy, jak ten ostatni głupek, zgodził się z tą jedną, wielką pomyłką. Znaczy może to nie była pomyłka, może faktycznie było to Kangowi potrzebne. Ale kiedy sam nie był co do tego przekonany to… No.
  — Gdyby Chungha pytała — powiedział, wycierając kąciki swoich oczu — to wcale się nie rozmazałem. — Dodał, po prostu wrzucając jakiś żartobliwy wątek, bo… Bo naprawdę nie mogli już nic zrobić w tym momencie. A była to komedia niskich lotów, trudno, ale jakaś była.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Potrzebował tego. Tego wyrzucenia z siebie tych wszystkich nieprzyjemnych i złych myśli. Tego całego syfu i bólu, który w nim siedział. Takie płakanie oczyszczało. Nie miało się potem siły na nic, ale pozwalało zacząć myśleć o czymś innym, chociażby o nowym planie. I szczerze mówiąc jak twierdził, że chce być sam, tak w tej chwili… raczej nie chciałby siedzieć tu skazany na samego siebie. Bardzo doceniał obecność Moona, sam fakt, że po prostu był obok i siedział z nim w tym deszczu i wichurze, skazując się na zapalenie płuc. Nie musiał nic robić, aby dać Damonowi pewność, że nie był sam i w razie czego miał kogoś na kim mógł polegać. Niby zawsze to wiedział, ale Kim miał to do siebie, że nie lubił obarczać innych swoimi problemami. Ale czasami trzeba było pęknąć, nie można było być silnym cały czas, a teraz… w ogóle nie czuł się silny. Więc jeśli już miał przy kimś się rozkleić i posypać, to tylko przy Moonie.
Ale dzięki temu, że się wypłakał mógł zacząć myśleć o tym co zrobić teraz. I widok wznoszącego się samolotu sprawił, że zdecydował się na podjęcie kroku. Nie chciał tego tak zostawiać. Nie chciał pogodzić się z myślą, że faktycznie go stracił. Że Kang odszedł i nie wróci. Dlaczego podjął taką decyzję sam? Podobno go kochał, a skoro go jednak kochał, to nie mógł go tak zostawić. Kim zamierzał zawalczyć raz jeszcze, porozmawiać z nim dłużej. Obiecał mu, że go odzyska i jak w fazie załamania był zdania, że mu się nie uda, tak nagle odzyskał determinację i motywację do tego, aby jednak spróbować. Jeżeli nie udało mu się zatrzymać cholernego samochodu, to osobiście poleci do Los Angeles, aby spotkać się z nim raz jeszcze.
- Chcę. Potrzebuję cię tam, Isaac. - powiedział, odwracając się do niego. Nie dałby sobie sam rady. Szczerze potrzebował kogoś, kto w razie zawahania i chwili zwątpienia kopnie go w dupę. Kto weźmie go za fraki, kiedy będzie chciał się cofnąć, kiedy nagle pomyśli, że Kang go chyba nie chce widzieć. Już wiedział, że Moon ma w sobie na tyle siły, aby faktycznie go wytarmosić, kiedy będzie trzeba. - Dziękuję. - dodał, sięgając ręką do jego ramienia w geście wdzięczności. I pomyśleć, że mógłby stracić też kogoś takiego jak Moon przez własną głupotę, wtedy by się na pewno nie podniósł.
Damon zdawał się nabrać nagle jakiejś takiej wewnętrznej siły, energii, która dała mu kopa do działania. Wyprostował się, a nawet jego przemoczona twarz nabrała jakichś kolorów. Zaczął mocno myśleć o tym, że znowu spotka się z Kangiem, a to dawało mu niesamowity zastrzyk motywacyjny. Zacisnął palce w pięści.
- Wracamy, pakujemy się i lecimy do LA, pierwszym samolotem jaki będzie. - odpowiedział na pytanie jaki mają plan. To było nagłe, ale nie było czasu do stracenia. - Nie pozwolę, aby to się tak skończyło.

Obydwoje mieli ciężkie chwile po tym jak się rozeszli. Kang wydawał się trzymać, ale Kim się posypał im już w dormitorium i wybuchł. Przechodził przez fazę depresji, rozpaczy i złości, a także obwiniania wszystkich. Rhys faktycznie miał szczęście, że go wtedy nie było, bo by zapewne oberwał najmocniej z nich wszystkich. Damon by na niego naskoczył tak jak na nikogo w akcie złości i gadania tego co mu ślina na język przyniosła. Dlatego nie skomentowała jego zapytania, a jedynie westchnęła w odpowiedzi. Wiedziała, że Kim by go zjebał jak psa jakby wtedy lider mu powiedział, że o wszystkim wiedział o wiele wcześniej. Że mógł przeczuwać co nadejdzie. Ale na jego szczęście Damona nie było, wyszedł ochłonąć. I szczerze miała nadzieję, że tak było. I że z Isaaciem niedługo wrócą, albo siedzą gdzieś, gdzie jest ciepło. Jeszcze brakowało tego, aby umarli na zapalenie płuc.
- Ta… wiesz, niezbyt trzeźwo wtedy myślał. - odpowiedziała. Pierwszym odruchem było pobiegnięcie za nimi, a widząc, że odjeżdżają, po prostu zaczął biec za nimi. I nie pomyślał o tym, aby zadzwonić, bo kiedy stracił ich z pola widzenia, nagle stracił wszystkie siły godząc się z losem. A może nie zdawał sobie sprawy, że wystarczyło napisać czy zadzwonić, aby powstrzymać Kanga przed tym krokiem. Był już chyba przekonany, że gdyby naprawdę chciał zostać, to zostałby już po tym jak Kim prosił go, aby go nie zostawiał. Ale i tak odszedł. Więc co jedna wiadomość mogła zmienić? Nie chciał wyjść na desperata, chociaż i tak wychodził, gdy błagał Songa, aby został.
Westchnęła cicho, przytakując na to, że dobrze, że Damon tego nie słyszał.
- Jak myślisz… co teraz? - spytała, podnosząc spojrzenie na Rhysa. Ona nie wiedziała szczerze mówiąc. Nigdy nie widziała kogoś w takim stanie, stanie, jak gdyby już nigdy miał się nie podnieść, jak gdyby już nigdy miał nie być szczęśliwy. I łamało jej to serce. Wiedziała, że Damon będzie potrzebował masy czasu na to, aby się po tym podnieść. O ile kiedykolwiek będzie w stanie całkowicie się z tego wykaraskać.
Uśmiechnęła się jednak lekko pod nosem na jego żartobliwą wstawkę.
- Oczywiście, że nie. - zapewniła go, bo przecież nie będzie lecieć do jego dziewczyny, aby się poskarżyć, że ten się mazał! To będzie ich mała tajemnica. Chociaż Chungha jak się o wszystkim dowie, to sama się domyśli, że jej chłopak wcale nie był taki twardy. Każdy rodzic płacze, kiedy jego dziecko cierpi.
Niedługo później rozległ się odgłos otwieranych drzwi i człapanie dwóch par przemoczonych butów. Damon zostawił kurtkę w przedpokoju, ściągnął buty i przeszedł do swojego pokoju gdzie był Rhys z Lilith. Stanął w wejściu lustrując spojrzeniem najpierw lidera, aby potem zatrzymać wzrok na dziewczynie. Przez chwilę milczał jak gdyby szukając odpowiednich słów.
- Lilith… ja
- Wiem. - wtrąciła się, uśmiechając się do niego lekko. Nie musiał mówić nic więcej, ona naprawdę rozumiała i mu wybaczała to zachowanie. Damon odetchnął chyba z ulgą, a potem przeniósł spojrzenie na lidera zespołu.
- Rhys. - zaczął, a jego ton był neutralny. Nic tylko czekać na odpierdol czemu mu o niczym nie powiedział. Bo Kim był zdania, że musiał wiedzieć o tym jak Kang się czuje. W końcu dzielił z nim dorma, był z nim najbliżej poza Kimem. - Wiesz gdzie się zatrzyma? - spytał, nie nawiązując do jego wiedzy na temat stanu jego eks.
- Planujesz coś? - spytała Lilith, kiedy Damon przechodził przez pokój, aby sięgnąć do torby schowanej pod łóżkiem, aby ją wyciągnąć i zacząć niedbale wrzucać do niej ciuchy z szafy.
- Lecimy do LA. - oznajmił zdeterminowany. Nagle zaczął roztaczać wokół siebie zupełnie inną energię. Nie pełną depresji i rozpaczy, a zmotywowaną do działania. - Ukradnę ci chłopaka na trochę. - dopowiedział, zerkając na Shelby i nawet pokusił się w końcu o jakiś smirk na mordzie.
Lilith przeskoczyła spojrzeniem na Isaaca, potem na Kima, potem znowu na Moona i znowu na Danona.
- Ejejejej, - czekaj czekaj czekaj, nie rozpędzaj się tak, ziomek. - nie ma bata, że mnie z tego wykluczysz. Ja też lecę. - powiedziała wstając z łóżka. Oh god, będziesz tego żałować, Shelby. Głównie samego lotu.
- Co? Na pewno? - spytał niepewnie, patrząc pytająco na Moona, aby zaraz potem utkwić ciemne tęczówki w dziewczynie, która chyba nie przyjmowała odmowy.
- No raczej. Nie zdążyłam Kangowi powiedzieć kilku rzeczy w twarz. - na przykład pokrzyczeć na niego, że jej też niczego nie mówił! A ona opowiedziała mu o Amandzie! I oni mieli się przyjaźnić? Musiała go okrzyczeć! Znaczy nie, ale no.
- Lecimy pierwszym możliwym lotem. Nie masz przypadkiem studiów?
- A ty co, moja matka? Isaac już mi matkuje, ty nie możesz. - odpowiedziała momentalnie Lilith, zaraz przeskakując spojrzeniem na Moona, aby zatrzymać go palcem wskazującym przed ewentualnymi zastrzeżeniami, aby leciała z nimi. - Nawet nie próbuj. - bo ona już postanowiła. To byli też jej przyjaciele. No i była fanką Kanona. Jeśli Damon miał raz jeszcze zawalczyć o Kanga, to nie zamierzała tego omijać.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  I pomyśleć, że tego dnia miał po prostu siedzieć sobie wygodnie na kanapie przy Lilith, w ciepełku, zajadając się jajangmyeonem podczas oglądania odmóżdżającej koreanskiej dramy. To w zasadzie jedna rzecz się zgadzała. Koreańska drama by się zgadzała. Bo na terenie Korei. Nie było jedzenia, nie było Lilith – a był Damon, nie było wygodnej sofy a drewniana ławka, nie było też przyjemnego ciepełka a pizgawica – ulewa z porywistym wiatrem. I trudno, nie zrezygnowałby z tego. Nie narzekał też, że był teraz tutaj, z Damonem a nie gdzieś indziej. Chłopak tego potrzebował a Moon wiedział, że gdybym on się znalazł w takiej sytuacji to Damon też byłby z nim. Wiedział teraz też, jak trwała była ta przyjaźń bo mimo sporu oni wciąż byli dla siebie. I pogodzili się by połączyć siły w obliczu tego ciężkiego czasu, jaki miał teraz Damon.
  — Nie dziękuj. — Odpowiedział mu jedynie n jego słowa. — Od tego mnie masz. — Od tego by go wspierał, by mu pomagał, by doradzał. By o niego dbał. W końcu był jego przyjacielem. A to wszystko i tak przychodziło mu absolutnie naturalnie.
  — O-och. No jasne. — Trochę go zaskoczył pośpiech chłopaka, ale nie powiedział nic. Starał się zrozumieć i chyba rozumiał, bo przecież – Damonowi zależało na Kangu. Więc nie było co zwlekać. A skoro zadeklarował, że mu pomoże w tym, że z nim będzie to… No chyba czas się pakować. Ale serio? Tak od razu? Przecież nawet samolotów już chyba dzisiaj nie było! Nie chciał jednak gasić zapału chłopaka, bo jeśli było to coś, co pomogło mu w końcu pogrążać się dalej w tym smutku to wolał to podsycić, niż zagasić. Stąd też powiedział:
  — No to chodźmy!

  Rhys jedynie wzruszył ramionami na pytanie Lilith odnośnie tego, co teraz będzie, dopiero po chwili mówiąc:
  — Szczerze to: nie mam pojęcia. — Odpowiedział, zgodnie z tym, co miał w głowie. Bo naprawdę nie wiedział jak to rozwiązać. Żeby faktycznie było dobrze, żeby nikt nie był w tym układzie krzywdzony.
  Niedługo potem panowie wrócili. Isaac ściągnął z siebie przemoczoną kurtkę, wyskoczył z mokrych butów. Całe szczęście, że przeciwdeszczówkę miał dobrą, to nie zmókł pod spodem. No chyba, że mowa o spodniach. Ale to zaraz do przebrania. Poszedł za Damonem do pokoju, gdzie ten zaczął od rozmówienia się z Lilith. Moon, słysząc reakcję dziewczyny, uśmiechnął się delikatnie pod nosem, z wyraźną wdzięcznością, że Shelby darowała Kimowi to, co się stało. Potem spojrzał na Rhysa, ale to Damon go zagadnął, więc spojrzeniem przeskoczył na przyjaciela.
  — U rodzeństwa. — Odpowiedział Rhys. Więcej nie musiał mówić, bo przecież on jako on w tym Los Angeles znał tylko jedno rodzeństwo, a to konkretniej Hernandezów. Toteż w ten sposób przekazał, że Kang będzie tam pomieszkiwał u nikogo innego jak u Lii i Ezry. No bo przecież nie u cioci Barbary. A to wiadomo czemu – jej kochana córka ma pokój, który dosłownie był jednym, wielkim ołtarzem na cześć byłego partnera Kanga. No a poza tym – Kang będzie potrzebował teraz wsparcia a gdzie indziej go szukać w Los Angeles jak właśnie u Lii, która ich wszystkich znała i już przyswoiła. Poza tym była wieloletnią przyjaciółką Songa więc… A że mieszkała z bratem, podczas gdy ojciec mieszkał właśnie w Palmdale, na obiekcie to już inna sprawa. Ważne, że będzie miał wsparcie. I to od obojga rodzeństwa!
  Moon przeskakiwał spojrzeniem między Lilith a Damonem, z tej rozmowy z nimi po prostu będąc wykluczonym, więc przeszedł w kierunku Rhysa, ale zatrzymał się wpół kroku, kiedy usłyszał oświadczenie Lilith, że też leci. I tutaj też nie dali mu absolutnie powiedzieć, bo Lilith to mu jeszcze mordę zamknęła jakimś palcem zakazu. Ładne to równouprawnienie w związku. Jego zdanie się nie liczyło. Kang też tak uważał, że sobie będzie decydował bo on już postawił i co? I teraz chujowo wyszło. Pokręcił tylko głową, teraz faktycznie nic nie mówiąc, a po prostu dokładając niemo kolejną cegiełkę do puli swoich zmartwień.
  Przeskoczył spojrzeniem na Rhysa, bo ten zabrał głos.
  — Pierwszym możliwym… To może być problem bo od jutra nic już nie wyleci z Incheonu. Większość lotów i tak przesunęli na teraz, stąd kolejki na pasach. To przez te wichury. — Oznajmił Rhys, a kto jak kto, ale on wiedział, bo przecież był na lotnisku i słyszał komunikaty. I niestety ta sama wichura nie uziemiła samolotu Kanga. On miał jeszcze odlecieć planowo. Samoloty do Los Angeles latały codziennie, po dwa razy nawet, tyle że dzisiaj już nic nie ruszało, a on jutra… to już wiadomo.
  — Damon… przebierz się może najpierw. — Bo kto jak kto, ale on to był cały przemoczony. A nie poleci nigdzie, jak faktycznie poważnie zachoruje. I niech przestanie tu kapać i człapać w tych mokrych skarpetkach, naprawdę. Bo się pedantyczna natura Isaaca burzyła. Zaraz potem sam przycupnął na swoim łóżku by obejrzeć w telefonie wszelkie prognozy, a także sprawdzić co się działo na ich lotnisku. I faktycznie, Rhys miał rację – nie to, żeby w niego wątpił – loty były przełożone lub odwołane. Przyloty przekierowane na inne lotniska. — Powinno odpuścić za dwa dni, z tego co widzę. Przynajmniej od środy wszystko wylatuje już planowo. — Oznajmił, zerkając na nich, choć głównie tutaj swoją uwagę skupiając na Damonie. — Więc nie ma źle. — Bo Moon przecież nie myślał, że do tego Los Angeles to wylecą już teraz, zaraz. Należało się zgłosić u szefa, zyskać odprawę, resztę chłopaków powiadomić i… no w ogóle. Poza tym i tak byli przecież uziemieni przez burzę, tego nie przeskoczą. Prawda? Prawda?! — Mam kupić te bilety?
  — Zaraz, chwila. — Powiedział Rhys, jako jedyny nie brzmiąc na jakiegoś zajaranego tym tematem, wyciągając dłonie w geście „stop”. — Zakładając, że lecimy — a nie „lecicie” — do Los Angeles to… Co dalej? — I tutaj spojrzenie jego padło na Damona, bo chyba musiał mieć zadecydowane już co dalej, co powie, co zrobi, skoro się pakował. — Nie to, że jestem jakiś sceptyczny. Ale — podniósł się z miejsca — jeśli mamy lecieć tam tylko po to, by go tu ściągnąć i trzymać kciuki, że wszystko się magicznie odmieni na waszą korzyść to ja się nie zgadzam. — Powiedział twardo, ulokowawszy spojrzenie w byłym partnerze swojego najlepszego przyjaciela. I miał ku temu powody. Jakkolwiek by nie chciał by było jak dawniej, a raczej – by ta dwójka dalej ze sobą była, tak chyba nie chciał się zgodzić by na powrót wciągać Kanga z powrotem w to guano. Bo doskonale wiedział, że Kang po prostu by poleciał za Damonem, zapominając o tym, co go w pierwszej kolejności do tych działań pchnęło. A potem znów by się męczył, nawet jeszcze bardziej niż wcześnie.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
lorne bay — lorne bay
24 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
One day, you and I are gonna wake up and be alright. Maybe not today, maybe not tomorrow but one day. One day. I promise you.
Nie było czasu do stracenia. Damon najchętniej jeszcze teraz poleciałby na lotnisko, ale musiał zabrać chociaż jakieś rzeczy i się przebrać z tych mokrych ciuchów z których lało się na podłogę jak z ciurka. Gdyby potrafił, to teleportowałby się w tym momencie do Songa, do samolotu, aby powstrzymać go przed lotem, ale na ten sam kurs już nie zdąży, więc musiał lecieć jak najszybciej kolejnym. I szczerze mówiąc miał szczerą nadzieję, że ten lot, nawet z milionem przesiadek, będzie niedługo. I tak już przeklinał samego siebie, że nie zdążył go złapać jeszcze na dole, przed budynkiem, może jakby szybciej się otrząsnął, to by teraz nie musiał planować nagłego lotu do Ameryki, całkowicie na yolo. Mieli teraz oficjalnie wolne po trasie i szef jeszcze nie zaplanował im żadnych dodatkowych aktywności, mieli czas dla siebie na zregenerowania sił… więc mogli działać. A przynajmniej on mógł działać i próbować ratować swój już nieistniejący związek.
Oczywiście, że Kang miał być u rodzeństwa Hernandezów. Powstrzymał się od wywrócenia oczami. Jak Lię bardzo lubił tak jej brata za cholerę nie trawił. Nawet po ponad roku nie potrafił się do niego przekonać. Nie ufał mu. Widział też jak patrzył na Songa kiedy się widzieli i naprawdę mu się to nie podobało. I chociaż Kang mu wielokrotnie powtarzał jak mantrę, że nie ma się o co martwić i Ezra jest niegroźny, tak nie był do tego do końca przekonany. Taka jego zaborcza, terytorialna natura. Kiedy wyczuwał zagrożenie to najchętniej by się go pozbył, ale w tym przypadku nie bardzo mógł. Niestety.
Lilith miała to do siebie, że często była samozwańczą Zosią Samosią i czasami zapominała, że nie decydowała już sama o wszystkim. Ona potrzebowała raz na jakiś czas takiego… ustawienia, ale nie znaczyło to, że jakby Isaac w tej chwili powiedział, że on to się nie zgadza, to by to zignorowała. Wzięłaby jego zakaz do serca i raczej nie chciałby robić nic wbrew niemu. Teraz jednak zadziałała trochę złośliwie, jak to miała w zwyczaju. Taka zaczepka do słownej przepychanki, którą łatwo dało się podłapać. Wystarczyło jej złośliwie odpowiedzieć i już by się zamknęła, ale Lilith to chyba też czasami zapominała, że Moon nie jest typowym chłopakiem, który jest obyty ze złośliwością oraz tego typu tekstami. I czasami to się bała, że jest dla niego zbyt… no, taka. Daleko jej było do grzecznej, ułożonej, potulnej Koreanki.
Damon spojrzał w kierunku Rhysa, kiedy ten powiedział, że od jutra nic z lotniska nie wyleci, a zaraz potem wyjrzał za okno na coraz mocniejszy wiatr, który kładł drzewa. Przeklął pod nosem, aby zaraz spojrzeć na Moona, który teraz się przejmował zapaleniem płuc Kima. To było jego najmniejsze zmartwienie. On chciał lecieć jak najszybciej, był w gorącej wodzie kąpany. Westchnął więc, ale posłuchał się mamy. I kiedy on mówił jak wygląda sprawa z lotem, Danon już ściągnął z siebie przemoczoną koszulkę i rzucił na łóżko, teraz paradując na gołej klacie. Sami swoi przecież! Lilith, jesteś od dzisiaj ziomeczkiem.
- Dwa dni? - odwrócił się do chłopaka, bo chyba nie tego się spodziewał. On potrzebował lecieć teraz. Zaraz. Już. Zanim Ezra dobierze się do Kanga, znaczy co. - Nie ma nic wcześniej? - cokolwiek, co mogłoby ich zabrać. A przynajmniej jego, bo nie chciał czekać. Chociaż chyba powinien. Mógł do niego zadzwonić, napisać, przemyśleć co chce mu powiedzieć, obmyślić plan działania, zrobić wiele rzeczy…
Mam kupić te bilety?
- Tak. - odpowiedział, kiedy Rhys już ostudzał ich zapał. Danon instynktownie zerknął w jego kierunku i słysząc jego słowa uniósł brew, dość naturalnie, bezwarunkowo. - Też lecisz? - spytał, bo wyłapał to „lecimy”, jakby Rhys nie zamierzał ich puścić samych na wycieczkę do LA. Co złego mogłoby się im stać? Przecież miał przy sobie odpowiedzialną matkę, nie? Moon był jak talizman szczęścia. Heh… heh.
Zmarszczył nieco brwi na stwierdzenie lidera i w ostatniej chwili ugryzł się w język, że on jego pozwolenia nie potrzebuje. Znaczy, rozumiał pobudki jakie nim kierowały, bo jednak był przyjacielem, który widział jak jego młodszy brat się męczy i nie chciał, aby ten musiał znowu przez to przechodzić.
- Nie zamierzam w tym dłużej siedzieć, Rhys. Na pewno nie teraz kiedy wiem jak wielki impakt miało to na Kanga. Zakończę ten cały cyrk, tylko… - zatrzymał się tu na chwilę i spojrzał na Isaaca, dość wymownie. - Muszę się do tego odpowiednio przygotować. A zaczynam za chwilę. - tak jak Moon mu wcześniej polecił. Ogarnąć prawników, zapoznać się ze swoim kontraktem, znaleźć kruczki prawne, porozmawiać z Kornelią w razie możliwości i… iść przygotowanym merytorycznie na negocjacje. A jeśli to nic nie da, to wrzucić posta na swój profil na portalach społecznościowych, aby w świat poszła prawda o tym jak naprawdę wyglądało przedstawienie zwane Dabigail. Jakkolwiek by nie postąpił, naprawdę był zdania, że to już zaszło stanowczo za daleko, aby pozwolić temu dalej trwać. - Za bardzo mi na nim zależy, abym miał pozwolić mu przez to odejść. - odwrócił się od nich, aby sięgnąć po coś suchego, co mógł na siebie zarzucić. - A już na pewno nie po tym, jak powiedział mi w końcu, że mnie kocha. - dodał ciszej, ale chyba wszyscy mogli to usłyszeć. Lilith aż się brewka podniosła. No… to robiło się poważnie. - To cholerne Dabigail nie ma prawa krzyżować moich planów. - warknął, przeciskając głowę przez tshirt, a potem przejść do jednej z szuflad gdzie trzymał resztę rzeczy.
- Dalej chcesz…?
- Tak. - odpowiedział, nawet nie dając jej dokończyć. Kąciki ust mu się podniosły w lekkim, ale niepewnym uśmiechu, bo po tym wszystkim nawet nie wiedział czy faktycznie powinien pytać… ale to Dabigail było tu głównym problemem, nie? Jak już nie będzie istniało, to może wszystko się ułoży na nowo. A jak nie, to Kang chociaż będzie wiedział jaką przysięgę chciał mu złożyć Kim i jak bardzo jest mu oddany. Cokolwiek by nie postanowił. - Po Hawajach, to po Hawajach. - dodał. Po Hawajach mogło być też za rok lub dwa, no ale chyba nie o to mu w tym momencie chodziło. Zerknął po Moonie, Shelby i Rhysie, lokując swoje spojrzenie w tym ostatnim. - Wiem, że o niego dbasz, Rhys. Ale ja też. Nie zamierzam popełniać tych samych błędów. - tylko całkowicie nowe! Zwłaszcza w El Paso.
You are the voice that calms the storm inside me, castle walls that stand around me…
All this time my guardian was you.

Obrazek
You are the light that shines in every tunnel, there in the past you’ll be there tomorrow
All my life your love was breaking through…
It’s always been you.
dzielny krokodyl
nick
Composer — Beat Ent.
22 yo — 176 cm
Awatar użytkownika
about
I know i'm far from perfect, nothin' like your entourage, I can't grant you any wishes, I won't promise you the stars.
  W Korei najczęściej związki to po prostu były związki na zasadach partnerskich. Czyli dzielono się obowiązkami i o sprawach decydowano wspólnie. Nie było „głowy rodziny” i nikt tam nie był tym, który „nosił spodnie w związku”. Właśnie takie typy relacji najbardziej przypominały po prostu „zespół”. A on sam nie mówił nic, bo po prostu wiedział, że nieco inaczej to wyglądało w innych kulturach. W filmach było. Ja chcę to ja robię, jestem silną i niezależną, nie będziesz mi mówić co mam robić bo ja to ja a ty to ty, nikt za mnie decydować nie będzie. A skoro Lilith postanowiła, nie rozmawiając z nim za bardzo, w dodatku zabroniła mu „matkować” – czy to w żartach czy nie, on przecież dalej nie był aż taki biegły w rozpoznawaniu, wciąż się uczył, postępy i tak poczynił spore postępy – to zamierzał się dostosować, chyba bazując na tym, co wiedział. Nie chciał przecież, aby myślała, że on próbuje ją ograniczać. Co nie znaczyło, że nie zamierzał tematu poruszyć potem, bo nawet jeśli była silna i niezalezna, potrafiąca podejmować decyzje, to on miał swoje obawy, którymi musiał się podzielić bo nawet nie chodziło o to, że nie pytała go o zdanie – to był w stanie przełknąć, ale o to, że rok akademicki się już rozpoczął, a Korea była mocno rygorystyczna pod względem studiowania. A ta konkretna uczelnia miała sporo chętnych, więc… Wolał, żeby Lilith z niej nie wypadła bo zrobiłoby się niewygodnie.
  I Moon nie mógł chyba zapanować nad tym niezadowolonym spojrzeniem w kierunku Damona, kiedy ten tak zwyczajnie się rozebrał, nawet jeśli z góry, w towarzystwie Lilith. Dosłownie łypnął na niego spode łba, to było silniejsze od niego – na tyle by nie patrzeć już na harmonogram lotów.
  — Nie ma. — Odpowiedział mu sucho, wstając z miejsca by zaraz potem wziąć tę mokrą koszulkę, którą Damon rzucił na łóżko, NA SUCHE ŁÓŻKO, i zanieść do łazienki, gdzie wrzucił ją na prysznic coby przeschła. Normalnie jak matka, która sprząta po dziecku. Wyszedł stamtąd, nawet jeśli Damon perorował o czymś wtedy, to Moon cierpko powiedział: — Ubierz się. — Bo przecież jak się przeziębi to nigdzie nie pojedzie. Do samolotu go nie wpuszczą. Zaraz potem przejrzał stronę lotniska by faktycznie te bilety zacząć kupować. Ale zawiesił czynność i podniósł spojrzenie na Rhysa, gdy ten podszedł do tego całego przedsięwzięcia nieco chłodniej niż oni. Ale z bardzo racjonalnej strony. Ale przy tym zasygnalizował, że on to się chyba też wybiera, bo zapytany o to przez Damona jedynie skinął głową, a potem mruknął, że jakby to nie było oczywiste.
  — No wreszcie. — Westchnął Rhys, z ulgą, gdy Damon sprzedał informację, że Song powiedział mu w końcu słowo na K. — Chodził za mną już jakiś czas i pytał jak to powiedzieć bo on nie umie. — I to spory kawał czasu. Jeszcze przed tymi zjebanymi Hawajami u Damona.— Się pytał mnie czy coś z nim nie tak, bo chciałby, ale to dla niego trudne. Powiedziałem mu, że jest po prostu upośledzony emocjonalnie, ale ma się nie martwić bo mimo to i tak go kochamy, zupełnie jak Mingiego. — A Mingi to cały był upośledzony. A mimo wszystko go nie wykluczali z rodziny! Więc Song nie musiał się martwić. Nie wiedzieć czemu jak to usłyszał to wcale się nie ucieszył tylko jebnął Rhysa. No ale żarty na bok, nawet jeśli teraz się ponabijali chwilę ze sprawcy tego całego zamieszania. Wstawka humorystyczna. Zwłaszcza, że Damon, dalej mocno zdeterminowany oświadczył, że cyrk z Dabigail nie pokrzyżuje mu planów. Rhys nie miał powodów by dopytywać co za plany bo po prostu wyszedł z założenia, że były to plany na bycie z Songiem i tyle. Nawet jeśli sama Lilith dziwnie reagowała, to nie dopytywał. Lider miał głowę zajętą czymś zupełnie innym. Konkretniej tym, co Damon mówił. Nawet uśmiechnął się, trochę z zadowoleniem, a trochę gorzko.
  — To dobrze. Bo to mój przyjaciel. Trochę też młodszy, wkurwiający brat. No i trochę jak niesforny syn. — Wymienił, podczas gdy ten uśmiech stawał się bardziej zadowolony. — Tak, wiem. To popierdolone i patologiczne. Też tak uważam. — Dodał, by zaraz potem spoważnieć. — Ale jak będziesz miał chwilę to przyjdź ze mną porozmawiać. — Dodał. Jak z nadopiekuńczym ojcem syna, z którym Damon chciał się związać. Bo w sumie Rhys faktycznie był dla Kanga trochę jak ojciec, jak taki przewodnik. Zwłaszcza, że prawdziwy tata Kanga nie był modelowym przykładem rodzica. Czy w takim razie Damon nie powinien najpierw przyjść i poprosić o rękę Kanga takiego Rhysa? Jak to się kiedyś robiło przed zaręczynami?
  — Yah — odezwał się Isaac, chcąc wychwycić ich uwagę. — Incheon puszcza jeszcze dzisiaj samolot do Chicago. Jeśli dobrze widzę, to stamtąd jedzie pociąg prosto do Los Angeles. Lub można złapać kolejny lot, już bezpośrednio do LA. Ale czasowo wyjdzie szybciej pociągiem — bo na lot i tak musieli by poczekać. A pociąg mieli od razu. Znaczy No. Szybka matematyka. No ale możliwe, że aż tak im się nie spieszyło No bez przesady. To tylko kwestia kilku godzin. Tyle to mógł poczekać. Czy nie mógł? Z drugiej strony Moon wolałby opcję z pociągiem, ze względu na Lilith. No i może się prześpią ładnie w wagonie z kuszetką po długim locie. Najwyżej obudzą się na ostatniej stacji. Oby w Los Angeles a nie El Paso czy Puerto Lobos bo ktoś pomyliłby pociągi.
  — Damon? — Rhys spojrzał tu na chłopaka wyczekująco, chyba to jemu pozostawiając decyzję. A jednocześnie dał do zrozumienia, że tak – mogą tam zapierdalać po tego głupka imieniem Kang.
As if a hurricane will come over me
Obrazek
My dream of you has pulled me in just one moment
towarzyska meduza
Rewolwerowiec
brak multikont
ODPOWIEDZ