26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
zaszyła się na farmie, by pomagać rodzicom w stadninie i pozbierać swoje życie do kupy
  • 7
Nie była człowiekiem, który unikał pomocy. Nie bała się o nią poprosić, choć głównie starała się radzić sobie sama. Mimo wszystko zdarzały się momenty, kiedy po prostu nie wiedziała, nie była dostatecznie wystarczająca by coś zrobić. Jedyna pomoc, której unikała dotyczyła jej psychiki. Wiedziała, że już dawno powinna porozmawiać z terapeutą, bo kilka nakładających się traum nie dawało jej spokoju, ale nie chciała z nikim dzielić się swoimi przeżyciami. Owszem, byli na świecie ludzie, którzy o nich wiedzieli - choćby jej rodzice, ale nigdy nie rozmawiała z nimi na ten temat, wylewając swoje uczucia. Przedstawiła suche fakty - tak, Lena zginęła w wypadku przez nią, tak, Melis poroniła w wypadku dziecko, tak, Liam ją zostawił, a raczej ona zostawiła jego. Już sama nie wiedziała, co było prawdą, a co nie. Może odpychała go od siebie wystarczająco długo, by w końcu zdecydował się odejść? To również było możliwe i nie miała do niego krzty żalu. Późniejsza śmierć Julii - jej kolejnej przyjaciółki sprawiła, że jeszcze bardziej zapadła się w sobie, a porzucenie kariery i tkwienie na farmie nie pomagało. Choć jednocześnie, paradoksalnie pomagało. Stadnina była miejscem, w którym mogła się wyciszyć, wziąć głęboki oddech i rozjaśnić swój umysł. To tam doszła do wniosku, że potrzebuje terapii i to tam zadzwoniła do psycholog, która kilka lat temu dała jej swoją wizytówkę. Na początek zaproponowała spotkanie sam na sam, ale ostatecznie Melis zdecydowała się na terapię grupową. Dlaczego? Sama nie wiedziała, może chciała usłyszeć, że są ludzie, którzy również mają problemy? Którzy mają gorsze problemy, a ona powinna wziąć się w garść? Może chciała poznać kogoś nowego? Kto zrozumie jej wyrzuty sumienia i nie powie jej, że nie powinna ich czuć? A może kogoś, kto również stracił dziecko i powie jej, jak dalej żyć?
Spotkanie nie było proste. Po usłyszeniu kilku historii, Melis miała oczy mokre od łez. Na szczęście terapeuta ogłosił przerwę. Podeszła do stolika, przy którym można było przygotować sobie herbatę. - Mógłby się pan przesunąć? Chciałabym wziąć filiżankę - powiedziała do wysokiego mężczyzny, który tarasował jej drogę. Sama nie wiedziała, czemu poczuła tak ogromną irytację na jego widok.

Richard Remington
ambitny krab
martyna
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Powietrze wibrowało, osadzając nieznośne małe opiłki na maskach samochodu, zupełnie jakby w całej Australii rozpuszczono już wici, że nadeszła wiosna. Wyczekiwana przez wszystkich zima urwała się, oczywiście, w połowie, przyprawiając wszystkich o zawał serca. Richarda, zwanego przez niektórych Dickiem zaś o czystą wściekłość, która nie napędzała go w ten dobry sposób jak kokaina, a raczej powodowała straty w ludziach.
Odbierał im po trochu, ale z mocną konsekwencją cały zapał, hart ducha bądź uśmiech. Nie potrafił i nie chciał, by cudza radość zawładnęła nim. Właściwie egoistycznie uważał, że nie w dobrym tonie jest czuć się dobrze, podczas gdy całe jego życie spadło na jego barki i przygniotło go do ziemi tak dotkliwie, że czuł grunt z taką siłą jak samobójcy po skoku z dziewiątego piętra. A ludzie, niedelikatni i pozbawieni empatii zachowywali się jak ci co głośno śmieją się na pogrzebie – zupełnie niestosownie.
Prawda jednak była inna i docierała do niego między sztywno zawijanymi zwojami mózgowymi. Po raz pierwszy od miesięcy był boleśnie trzeźwy i jego umysł rejestrował wszystko w ten dostępny jedynie dla śmiertelników sposób.
Już nic nie było boleśnie przejrzyste po kokainie, już jego źrenice miały normalny kształt, a on niegdyś król imprez i entuzjasta najbardziej durnych pomysłów obecnie przypominał raczej wrak niż człowieka. Objawy fizycznego odstawienia nadal nękały go po nocach, psychicznie zaś był jedną drogą na dachu, a drugą całkiem odważnie wystawiał w przepaść.
Powstrzymało go od tego jedynie przeświadczenie, że ludzie tak wielcy jak on nie powinni poddawać się bez walki, bo świat może i jest beznadziejny, ale nie zasługuje na dalsze istnienie bez Remingtona.
Właśnie o tym myślał, siedząc na spotkaniu dla fanów używek wszelakich. W innym razie na pewno malowniczo przewracałby oczami na wielkie i smutne opowieści. Od czasu przybycia tutaj nie powiedział ani słowa, a jego sponsor był nim wielce rozczarowany, ale i tak zdobywał żetony, więc na co jeszcze gadka?
Czcze przechwałki tych, którzy nie piją przez lata, tłumaczenia innych, że zrobili to raz jeszcze, gdzie on niby miał się wpasować?
Pytanie retoryczne. Dick Remington nie pasował nigdzie i dlatego tak bardzo brakowało mu swojej najdroższej przyjaciółki, która może i szczypała go po nosku i powodowała katarek, ale przynajmniej broniła go pod swoim sztandarem przed uporczywymi myślami, które były tak zagmatwane, że nawet jebana Ariadna by sobie nie poradziła.
Właśnie o tym myślał, gdy nagle coś na dole (ktoś) zwróciło mu uwagę. Pochylił głowę niedbałym ruchem, pewnie tak musiała patrzeć Maria Antonina, gdy wygłaszała swoją kwestię o ciastkach i spojrzał na dziewczynę. Brunetka, załzawione oczy, brawo, kolejna kretynka.
- Potrzebujesz pewnie dobrej łychy albo spirytusu, a nie herbatki, więc na przyszłość zanim komuś przerwiesz – oczywiście, chodziło mu o konwersację z samym sobą, więc najmądrzejszą osobą w całej sali – to spróbuj się obejść smakiem – w swojej umowie o powrocie do straży za te durne meetingi nie mógł uwzględnionego dobrego podejścia do ludzi.
Tak właściwie ta dziewczyna mogła być nawet papieżem i Sashą Grey w jednej osobie, a potraktowałby ją tak samo. Nadal nie miała kokainy, więc trafiła do szufladki, którą Remington pieszczotliwie określał znieważyć i zapomnieć.

melis huntington
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
zaszyła się na farmie, by pomagać rodzicom w stadninie i pozbierać swoje życie do kupy
Naprawdę zastanawiała się, co robi w tym miejscu. Im dłużej tu przebywała, tym bardziej uświadamiała sobie, że wcale nie chce tutaj być. Problemy innych ludzi nie pomagały jej, tylko przytłaczały, a kiedy przyszła jej kolej, by coś powiedzieć - zamilkła. Nie była gotowa na opowiedzenie o swoich traumach wszystkim zgromadzonym, bo szczerze powiedziawszy cholernie się od nich różniła. To byli ludzie uzależnieni, którzy swoje życie przegrali na własne życzenie, a Melis cholernie nie chciała tego, co się wydarzyło. Wcale nie czuła się od nich lepsza, a już na pewno nie teraz, kiedy oni chcieli walczyć i dzielnie to robili, a ona zakopywała się coraz bardziej w sobie. Ale gdzieś tam w środku tkwiła myśl, że nie byłoby ich tutaj, gdyby nie ich błędy. Nie chciała się porównywać, ale również nie chciała tutaj być. Nie wiedziała jeszcze czy podejmie jakąkolwiek inną terapię, ale grupowa na pewno nie była dla niej.
Nie próbowała się z nikim zaprzyjaźniać. Kiedy nadeszła przerwa, chciała wyłącznie napić się herbaty, wytrwać do końca i zniknąć. Spotkanie z mężczyzną utwierdziło ją w przekonaniu, że to nie jest przedszkole, a ci wszyscy ludzie nie są przemili, kochani i próbujący naprawiać świat. To tylko w jej głowie fruwały motyle, tylko ona myślała, że to miejsce wypełnione jest jakąś nadzieją, może odrobinę radością z tego, że już było lepiej? Że podjęli pierwszy krok ku nowemu życiu? Nie sądziła, że będzie wypełnione… chamstwem. Nic dziwnego, że straciła mowę. Naprawdę nie wiedziała, co odpowiedzieć mężczyźnie, bo zupełnie się tego nie spodziewała. Chyba w pierwszej chwili zamierzała się wycofać, ale w kolejnej trzymała już butelkę wody mineralnej, jeszcze w następnej odkręcała korek, a w czwartej wylewała ją na nieznajomego. Wiedziała, że to dziecinna zagrywka, ale to spotkanie naprawdę ją wykończyło. Mogła równie dobrze nazwać go dupkiem i tak chyba byłoby lepiej. Tyle, że nie byłaby sobą, gdyby po prostu go obraziła. - Pomyślałam, że powinieneś ostygnąć - powiedziała bardzo uprzejmie, jakby to, co właśnie zrobiła wydarzyło się wyłącznie z troski. - Bo chyba trochę się zagotowałeś - dodała. Wychyliła się, by sięgnąć po filiżankę i włożyć do niej torebkę z herbatą.

Richard Remington
ambitny krab
martyna
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Nie powinien być tak wściekły. To nie była wina tych wszystkich ludzi, że jego życie zamieniło się w ponurą komedię. Taką typowo francuską, która wcale nie jest śmieszna, a jeśli już uda się roześmiać, to w połowie ten śmiech zamienia się w czystą rozpacz. Właśnie tak się czuł, jak reżyser niskobudżetowego filmu, który nieco opacznie rozumiał swoje dzieło i był jedyną osobą, którą to bawiło. Żartowanie z niestosownych rzeczy jak jego upadek po kokainie było mocnym tabu, ale nie umiał wyzbyć się czarnego poczucia humoru i ironii, które sprawiały, że przebywanie wśród tych wszystkich poważnych ludzi było niemalże katorgą. Tak dotkliwą, że wkurwiał się popisowo o drobiazgi tak jak zwykłe przeproszenie w drodze po herbatę.
Co mu się nie spodobało w Melis? Pytanie retoryczne, nawet do papieża wysapałby w tej chwili z ogromnymi pretensjami, ale musiał przyznać, że te jej łezki sprawiły, że jego kultura zniknęła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i poczuł przemożną ochotę, by jej dokopać. Tak bardzo prymitywnie, ale po ludzku. Nie umiał stwierdzić, czym to jest spowodowane, ale nienawidził kobiet, które płaczą. Od razu widział przed oczami inną niewiastę, która wylewała krokodyle łzy, gdy znowu dawała sobie w żyłę, zamiast zająć się dzieciakami.
Więc jednak potrafił stwierdzić, co było nie tak z jego percepcją, która teraz skutkowała, uwaga, mokrą koszulką, włosami i uczuciem, że teraz to już ją udusi.
- Zwariowałaś?! Co ty z dżungli się urwałaś, panienko? – i złapał ją za nadgarstek. Zauważył jednak wzrok swojego sponsora i z rezygnacją ją puścił. – Debilka. I dlaczego beczałaś? Bo to takie wzruszające, że nie wróci do picia? Każdy z nas wróci! – wrzasnął, ale nie mogli mu niczego zrobić. Przecież jej nie pobił (jeszcze) ani też nie znieważał. Po prostu się kłócili, nieco ostrzej niż normalni ludzie. Przy odrobinie szczęścia wywalą go z tego szczęśliwego miejsca dla czubków i będzie mógł obejść się smakiem na myśl o kolejnej terapii grupowej.
Właściwie, gdy tak sobie o tym myślał, to miał ogromną ochotę, by zrobić wszystko tak opacznie, żeby z miłą chęcią pożegnali się z nim. Wówczas będzie mógł wytłumaczyć Lorry, że to nie jego wina przecież. Ci wstrętni ludzie uwzięli się na niego i dlatego skończył bez miejsca na spowiedź ćpuna.

melis huntington
26 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
zaszyła się na farmie, by pomagać rodzicom w stadninie i pozbierać swoje życie do kupy
Każda obecna tutaj osoba była odpowiedzialna za swoje życie i zwalanie na kogokolwiek winy było głupie i pozbawione sensu. Tak sobie jak wylewanie na każdą z tych osób swojej złości. Pewnie każdy miał pokłady wypełnione po brzegi, bo każdy tutaj w jakiś sposób zniszczył sobie życie i szukał pomocy. Tyle, że nie każdy wylewał tę złość na przypadkowych ludzi. Melis też była zła. Na wszystko, na siebie, na wydarzenia, na ponury los, na swoich bliskich. Ale nie przelewała tego na nich, bo było to zwyczajnie niepoważne - obwiniać kogoś za swoje sprawy. Właśnie dlatego się tutaj pojawiła, żeby to pohamować, stłamsić, ale przede wszystkim zrozumieć i właśnie w ten sposób się z tym uporać. A mężczyzna stojący przed nią miał poważniejszy problem niż mu się wydawało i być może terapia grupowa nie była dla niego? Może w inny sposób powinien się rozładować? Nie na przechodzących obok ludziach? I fakt, że płakała nie powinien mieć tutaj znaczenia. - To ty tutaj jesteś dzikusem - odparowała. Wyszarpnęła rękę z jego uścisku. Za kogo on się, kurwa, uważał? - Puszczaj - warknęła. Była bliska użycia przemocy. Nie odczuwała takich płytkich emocji, ale ten facet budził w niej coś takiego, że miała ochotę go uderzyć. Na odlew. - Nie twoja sprawa, popierdoleńcu. Polecam dość poważniejsze leczenie - burknęła i odwróciła się od niego. Nie chciała więcej rozmawiać z tym dupkiem. Tym bardziej, że łzy ponownie zebrały się pod jej powiekami. Zawsze reagowała tak w chwili wzburzenia, ale nie chciała kolejnych kpin z jego strony. Nie wiedziała, dlaczego się tutaj znalazł, skoro milczał przez całe spotkanie, ale wyglądał jej na typka spod ciemnej gwiazdy, które zdecydowanie powinno się unikać.

Richard Remington
ambitny krab
martyna
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpaść po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Jasne, że okazał się skończonym gnojkiem, z tym, że Richard był człowiekiem, którego średnio to obchodziło. Wiedział, że większość ludzi dba o to, by ich postrzegano w samych superlatywach, ale już dawno przestało na tym zależeć. Chciał tylko na tyle dokopać ludziom z tej terapii, by zyskać usprawiedliwienie i nie musieć na nią chodzić. Na pewno ta młoda i beznadziejna dziewczyna wiedziała, że najgorsze jest stawanie przed samym sobą i przyznanie się do winy. Nie wiedział, z jakiego powodu tutaj jest, ale zapewne też nie była święta, skoro trafiła do tego kółka wiecznej adoracji popierdoleńców. Ludzi, którzy na każdym kroku podkreślali, że to nie oni, to używki. Na pewno byłoby inaczej, gdyby nie wzięli tej działki.
Nikomu zaś do głowy nie przyszło, że to nie prochy, alkohol czy przygodny seks są winne temu, że stają się potworami, a oni sami. Może i z niego był kawał sukinsyna, ale przynajmniej nie usiłował się usprawiedliwiać na każdym kroku. Zapewne to go doprowadzało do tak szewskiej pasji, że musiał się na kimś wyżyć. Trafiło niestety na dziewczę na tyle zawzięte, że sprawa szybko przerodziła się w aferę. Gdyby zastanowił się dłużej, to zapewne stwierdziłby, że gra nie jest warta świeczki i lepiej odejść w nieco mniej drażliwej atmosferze, ale nadal był tym samym pieniaczem, który skopał ciężarną dziewczynę, więc nie potrafił sobie odpuścić. To zapewne był błąd, ale nic na to nie mógł poradzić.
- Popierdoleńcu?! To jak wylewam komuś wodę na głowę?! – zapytał, podnosząc głos, ale zanim zdążyli go wyrzucić z tego miejsca, złapał ją za łokieć i wypchnął na taras, gdzie tacy wykolejeńcy jak oni palili papierosy. – Bez grupy jesteś tak samo pyskata? – chciał ją sprowokować, choć właściwie miała wolny wybór. Mogła po prostu odwrócić się na pięcie i odejść.

melis huntington
ODPOWIEDZ