neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Nie potrzebował podbudowania i tkliwego pochlebstwa. Znał wartość swojej wiedzy; tego, że nic nie można było jej zarzucić, jako że podchodził do niej z maksymalnym zaangażowaniem, poświęcając wszystko dookoła. Wadziły mu bardziej te liczne oczekiwania, które zawsze były gwoździem do trumny jego ambicji. Przemilczał więc próbę podniesienia go na duchu, choć była całkiem miła. Nawet jeśli nasączyła jego umysł wątpliwościami, czy Hargrove sądziłby tak samo, gdyby nie był zaślepiony tymi niepoważnymi uczuciami, choć z drugiej strony, nigdy nie przejmował się zbytnio niepochlebnymi recenzjami. Postanowił nie dzielić się z nim jednak tymi myślami, ​spodziewając się niezrozumienia nawiedzającego go od zawsze ze wszystkich stron. Miał po prostu dość tego, że ludzie nieustannie szukali dla niego konkretnego miejsca w przestrzeni swoich umysłów, a on wolałby po prostu nie zaistnieć w nich nigdy.
W pewnym sensie — odparł niejednoznacznie na pytanie dotyczące wagi ofert, robiąc krótką pauzę. — Dla mnie jednak niekoniecznie. Gdybym przyjął którąś z nich, musiałbym zrezygnować ze zwiedzania muzeów w Smithfield i rozumiesz, żadna posada na świecie nie jest warta takich wyrzeczeń — dokończył, oczywiście tylko się zgrywając. Na kolejną próbę pochlebstwa zareagował z początku nieznacznym westchnięciem, ostatecznie decydując się podzielić namiastką zalegających mu w głowie, nieciekawych spostrzeżeń. — Oczywiście, że nie muszę. Na dobrą sprawę nic nie muszę. A jednak pewne decyzje wypada podejmować, by popchnąć życie do przodu, prawda? — powiedział dość smętnie, nie oczekując odpowiedzi. Nie wiedział zwyczajnie, czego chciał. Na pewno nie tego. Nigdy nie był specjalnie zadowolony ze swojego życia, taka była smutna prawda.
Nie skomentował jego zapewnienia, jakoby wkrótce mieli znaleźć coś fajnego. To określenie nieco go rozbawiło, jako że nigdy sam go nie stosował, ale było w tym coś na swój sposób urzekającego. Szczerze wątpił w to, by to opustoszałe przedmieście mogło skrywać w sobie coś wartego uwagi (jego zdaniem nawet Lorne Bay nie było szalenie intrygujące), ale postanowił nie spierać się z nim dłużej, tylko mu zaufać. Tylko w tej jednej kwestii, wiadomo. — Może to i dobrze. Wiesz, powinieneś się już oswajać z jej brakiem w biurze. Na wypadek, gdyby nie przeżyła — skomentował bezbarwnie, nie przykładając zbyt wielkiej wagi do tych słów. Oczywiście, że chciał, żeby Marienne wyszła cało z tej przykrej sytuacji; nie tylko dlatego, że sam darzył ją sporą sympatią (pozdrawiam Marysię, niech się na mnie nie gniewa), ale też z powodu Jonathana. Wiedział bowiem, że ten nie poradziłby sobie z jej odejściem. Tylko... Nadzieje nijak miały się do rzeczywistości, nie miały mocy sprawczej. Każdy, kto znał Chambers, powinien oswoić się z myślą, że tej może wkrótce zabraknąć. Dla Waltera było to całkowicie normalne i nie lubił, kiedy ktoś z tak prawdopodobnych scenariuszy robił temat tabu. A gdy blondyn przeszedł już do rozprawy, Wainwright zamyślił się na moment, próbując wytypować w głowie odpowiednie dzieła. — Unorthodox Feldman, kontynuacja też by się nadała, Lot na kukułczym gniazdem także przy przeszedł — podzielił się swoją wiedzą, która jednak nie była szalenie rozległa, jeśli chodziło o temat opresji religijnych. Kontynuacji pierwszej wspomnianej książki nawet nie czytał, a początkowe wydanie wpadło mu w ręce przez znajomego. Preferował nieco starsze książki, dlatego na koniec wspomniał o dziele Kena Kesey'a. Uważał zresztą, że z posługiwania się klasykami płynęło więcej korzyści. Wpadłby pewnie jeszcze na inne przykłady, ale potrzebowałby więcej czasu. — Wracając jeszcze na moment do Hemingway'a... Dlaczego na naszej rozprawie się nim nie posługiwałeś? Wiesz, mogłeś go zacytować, mówiąc wszystko w nim było stare prócz jego oczu, a te były takiego samego koloru co morze, radosne i niepokonane — zaśmiał się, wracając na ten krótki moment do poprzedniego wątku. Może słońce zaczęło za bardzo go już przygrzewać, skoro szli tak od kilku minut, mając po prawej stronie rozszalałą autostradę, po lewej muzea wymarłe tak samo, ​jak prezentowane w nich eksponaty. Całkiem przykre było przyglądanie się temu, jak miejsca te łapały się ostatecznie wszystkiego, by tylko nie utonąć, organizując w nich najrozmaitsze komersy. — A właśnie... podjąłeś w końcu decyzję odnośnie do swojej zawodowej przyszłości? — zagadnął jeszcze, bo ostatni raz rozmawiali na ten temat kilkanaście tygodni temu.

benjamin hargrove
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Z całą pewnością nie śmiałby podważać czy kwestionować jego umiejętności i wiedzy; zresztą, te wszystkie komplementy, które wielokrotnie już wypowiedział, zawsze nacechowane były szczerością. I to bez względu na to, jak toczyła się ich znajomość, bo z całą pewnością, gdyby poznali się w zupełnie innych okolicznościach i tak podziwiałby jego pracę. Wątpiłby jedynie w tę jego rzekomo niewzruszoną wiarę we własne umiejętności, bo każdy miewa chwile zwątpienia, co jest rzeczą w pełni naturalną. Nawet jeśli sam Walter przekonany był o swojej nieomylność w tej konkretnej sprawie, w pełni zrozumiałe były te jego obawy związane z oczekiwaniami innych. A to, że z całą pewnością nikogo by swoją publikacją nie rozczarował, było inną sprawą. Uśmiechał się tymczasem, powstrzymując się przed jakąś konkretną odpowiedzią. Może i były to żarty, może niewiele znaczące słowa, ale nadające mu przy tym dość sporą nadzieję. Skoro jednak obiecał sobie ten przeklęty dystans, nie mógł przekraczać dziś tych wszystkich granic — dlatego też przyłapując się na tym, że za długo się mu przygląda, ściągnął wzrok gdzieś na mijane budynki, dopiero w tej chwili zdając sobie sprawę z tego, że nie wie, gdzie są. I dokąd idą. I może też gdyby byli w Lorne teraz pozwoliłby sobie na nieco śmielsze gesty czy słowa, ale umówmy się, opustoszałe Smithfield jakoś machinalnie stawało się strefą neutralną.
— To zależy — odparł po chwili, wzruszywszy przy tym ramionami. — Jeśli jest to działanie niewymuszone, przynoszące w finale zadowolenie, to jasne. Ale nie wszystkie decyzje takie są — rzekł dość swobodnie, bez większych emocji przy tym, stwierdzając i tak po prostu coś oczywistego. On sam się na tym sparzył jednak, decydując się na adwokaturę tylko dlatego, że musiał. Że się zdawało mu, że się tego od niego wymaga. Bo siostra, bo rodzice, bo życie należało pchnąć do przodu i zrobić z nim cokolwiek pożytecznego. A on, gdyby tylko mógł, cofając czas dokonałby innych wyborów, nie spoglądając na to, że świat ma wobec niego swoiste wymagania. Kolejne zdanie wymówione przez Waltera zdziwiło go za to na tyle, że zatrzymał się aż na moment. Nie chciał rozmawiać o jej możliwej śmierci, w którą i tak nie wierzył. Nie chciał słuchać o statystykach, prognozach, rokowaniach. O czymkolwiek, co przywoływałoby wspomnienia o Judy, która umierając, była przecież w wieku Chambers. Ale westchnął tylko cicho, ruszając dalej, bo udawanie, że ten scenariusz może się nie ziścić, nie miało najmniejszego sensu. — Wolę jednak ślepo ufać medycynie w tej kwestii — odparł, uśmiechając się lekko. Może i była to ślepa wiara, ale Ben wolał jednak optymistycznie podchodzić do tego wszystkiego, nie skupiając się przy tym na tych najczarniejszych możliwościach. — Ale skoro Mari sama mocno wierzy w to, że coś pójdzie nie tak, pomogłem się jej do tego przygotować. Wiesz, z tym całym zabezpieczeniem dla rodziny i tak dalej — czy był z tego dumny? Niekoniecznie. Podsunął jej jednak pomysł testamentu i zabezpieczenia dla rodziny, o którą się martwiła, więc z prawnego punktu widzenia jej śmierć byłaby kolejną z formalności. A o tym, jak wyglądałoby to w rzeczywistości, nie zamierzał myśleć. — Nie wiem w sumie czego się spodziewałem, ale oba tytuły brzmią jak katorga — o locie naturalnie słyszał, ale jakoś nigdy nie ośmielił się po tę pozycję sięgnąć. Gdy coś powszechnie uważne było za dzieło sztuki, automatycznie stawało się czymś nieatrakcyjnym dla Bena. Parsknął zaraz potem, nie spodziewając się prawdopodobnie nigdy usłyszeć od niego czegoś podobnego. — To brzmi raczej jak dobry tekst na epitafium. Chcesz? Skoro planuję już jeden pogrzeb, mogę przemyśleć zmianę kariery — odparł z wielkim rozbawieniem, wciąż lekko się dziwiąc, że Walter należy do tych osób, które rzucają podobnymi cytatami ot tak. Ale powinien się tego spodziewać, prawda? — Nie. Nie do końca. To w sumie nie zależy tylko ode mnie — dodał po chwili, chcąc tę myśl rozwinąć, ale nie wiedział trochę jak. Bo niestety zbyt wiele osób wpływ miało na jego ostateczną decyzję, a całe to marzenie o własnej kancelarii stawało się coraz bardziej skomplikowane. — Czy ty w ogóle wiesz, gdzie idziemy? — spytał po chwili, bo jednak było to ważne, prawda? On sam w Smithfield chyba nigdy wcześniej nie był, tak więc obecnie nie byłby nawet pewien, jak wrócić do punktu startowego. A póki co nie mijali też niczego, co warte było uwagi, więc może jednak dalsza wędrówka nie miała sensu? Był pewien, że miasto to nie posiadało nawet swojego bedekera, skoro było kompletnym pustkowiem.

Walter Wainwright
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Nie twierdził, że był nieomylny. Na myśli miał raczej fakt, że przykładał się do wykonywanej pracy maksymalnie i w tym jednym aspekcie nie można mu było nic zarzucić. Lęk przed wydaniem najnowszej publikacji nie dotyczył obawy przed popełnieniem w niej błędu (choć nie wykluczał, że taki mógł się trafić, skoro błąd od zawsze definiował cały świat), a bardziej... tego, że do końca życia miał być oceniany wyłącznie przez jej pryzmat; że z niejasnych powodów w cudzych umysłach utrze się błędne przekonanie, że tylko tyle miał sobą do zaoferowania. Że to kres jego umiejętności. A jego zdaniem tekst ten był po prostu... za mało wyjątkowy. Nudny. I nikt nie mógł sprawić, by opinia ta uległa zmianie.
Odpowiedź blondyna ukierunkowała myśli Waltera na szczegół, którego wcześniej nie poddawał rozważaniom: ile on miał lat? Nie było to dla niego istotne, nic nie zmieniało w ich relacji, a wyłącznie zwykła ciekawość napędzała tę deliberację. Obrane przez Hargrove'a stanowisko jasno świadczyło (a przynajmniej jego zdaniem) o tym, że znajdowali się obecnie na całkiem odmiennych etapach w życiu. Nie wiedział jeszcze tylko, jak się na to zapatrywał. — A takie istnieją? — zapytał się z rozbawieniem, niekoniecznie zamierzając brnąć w ten temat, a więc nie oczekując odpowiedzi. To nawet nie było poważne pytanie.
Sam się zatrzymał, kiedy i ten to zrobił. Nie przykuł szczególnej uwagi do słów, które przed momentem opuściły jego usta, bo jego zdaniem było to zwykłe, racjonalne stwierdzenie, któremu sensu nie było przypisywać nic więcej. A jednak dostrzegł, że Benjamin podchodził do sprawy w tak... odmienny sposób. Całkiem to zabawne, że dotychczas ich rozmowa rytmicznie płynęła do przodu, a jej strumień pozostawał niezmącony brudem skrajnie różnych stanowisk, które teraz, niepostrzeżenie zaczęły wypływać na wierzch. Złączył delikatnie zewnętrzną część dłoni za plecami, po czym z powrotem wybił do przodu nieco szybszym krokiem, nieznacznie zostawiając go za sobą i zdecydował się nie komentować już jego bezgranicznego zaufania do medycyny. Miał prawo do tej ślepej wiary, owszem, Walter nie zamierzał wcale interweniować, nawet jeśli znów się nie zgadzał. Ta [medycyna] istniała przecież za sprawą ludzi, a główną cechą wspólną wspomnianego gatunku była niedoskonałość. Omylność. Brak jakiejkolwiek gwarancji. Przeważnie błądzenie na oślep po skąpanym we mgle i mroku polu. — To dobrze — skwitował informację o testamencie bez głębszych emocji. Cieszyło go, że Marienne podchodziła do operacji z rozwagą, jednak więcej na ten temat mówić nie zamierzał; wolał najpierw porozmawiać z bezpośrednio zaangażowaną, z którą mijał się od ostatnich miesięcy. Reakcję na polecone pozycje literackie zwieńczył tylko nieznacznym uśmiechem, coraz bardziej pogrążając się w myślach. Nie wiedział nawet, kiedy dokładnie jego umysł postanowił oddalać się od prowadzonej konwersacji. Tak czasem bywało w jego przypadku, nawet w przypadku intrygujących rozmówców. Następne pytanie wyrwało go jednak z tego letargu, a przynajmniej cząstkowo. Kąciki ust uniósł w nieco markotnym grymasie i westchnął przeciągle. — Pewnie, możesz zaplanować. Zamiast łzawego epitafium wolałbym pochówek powietrzny. Ach, no i pamiętaj, żeby mój majątek przekazać Australijskiemu Związkowi Szambonurków — nawet nie żartował, przynajmniej z tą pierwszą częścią zdania. Naprawdę nie chciał nagrobka ani tego, by jego skremowane zwłoki przywłaszczył sobie ktoś, kto ułożyłby je czule nad kominkiem. Nie chciał zrzeszających się wokół jego truchła obłudników, którzy przypisaliby jego śmierci więcej, niż powinni; martwe ciało było martwym ciałem i irytowały go te szopki głoszące, jakby w śmierci coś wzniosłego. Nie chciał także, by jego majątek znów ktoś sobie przywłaszczył i generalnie, nie chciał od ludzi zupełnie nic. Tylko by zostawili go wreszcie w spokoju. Jeśli musiałby mieć epitafium, brzmiałoby mniej więcej tak, jak to wcześniejsze zdanie. Ale zapędził się chyba za daleko, o czym uświadomił sobie po dłuższej chwili, dlatego rzucił mu ostatecznie przepraszające spojrzenie i zwolnił. Naprawdę nie wiedział, co odpowiadało za ten nagły spadek humoru. Informacja wyjawiona po chwili lekko go zaskoczyła — nie tyle temat palestry samej w sobie, co po prostu... to, o czym świadczyła ta decyzja w całości, w szerszym znaczeniu. — Często uzależniasz swoje życie od innych? — zapytał z chwilowym wahaniem, nie wiedząc, czy mógł pozwolić sobie na taką dociekliwość, śmiałość. Nie był to jednak pierwszy raz, kiedy blondyn opowiadał o swoim życiu tak, jakby to ściśle powiązane było z kimś innym. A przecież nie było. Przystanął następnie, za sprawą zadanego pytania, a jego włosy zmierzwił przyjemny, chłodny wiatr napływający ze wschodu. — Niezupełnie. To jedyna możliwa droga, do ścisłego centrum z lokalami usługowymi i handlowymi idzie się trzydzieści minut — przerwał, by rzucić szybkie spojrzenie na zegarek. — Czyli jesteśmy na półmetku. Wolisz zawrócić? Nie wiem, czy będzie tam coś wartego uwagi, nie byłem tu z trzy lata — dokończył zobojętniałym tonem, bo wspomniał mu przecież o tym wcześniej — że nie ma tu nic godnego ich uwagi. Nie wiedział nawet, czy jakieś lokale gastronomiczne sprostają choć minimalnie ich standardom.

benjamin hargrove
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Rozgrzana złota kula, znajdująca się już niemal w zenicie, stanowczo utrudniała zachowanie trzeźwości na tym przedziwnym spacerze. Gdyby tylko wcześniej uwzględnił możliwie długą wędrówkę poprzez to opustoszałe miasto, z całą pewnością zasugerowałby coś innego — niewiele przyjemności wynika przecież z kolejno stawianych kroków, gdy upalne powietrze wypiera ze świadomości fakt, że jest przecież środek zimy. Czuł się więc — typowo dla niego — winny wszystkiego. I tu już ciężko wskazać, czy czuł się bardziej odpowiedzialny za złą pogodę, czy upór przy wskazaniu, że należy zbadać zakątki tego miejsca. — Wiesz, życie to nie tylko ból, rozpacz i depresja — odparł mimo wszystko, jako że rzadko kiedy potrafił rzucone pytanie zostawić bez odpowiedzi, nawet jeśli ta nie była wymagana. Zdawał sobie naturalnie sprawę z dzielących ich różnic, jak i odmiennego traktowania życia, ale sam nie dostrzegał w tym problemu. Było to wszakże jedną z licznych rzeczy, które go do Waltera przyciągały, bo — umówmy się — przebywanie w środowisku nieustannie ze sobą zgodnym, bywa nużące. Ciekaw był jednak, czy Walter hiperbolizując żartuje, czy jednak powątpiewa w istnienie tych wszystkich słusznych i dobrych decyzji. Bo jeśli to drugie, to czy oznaczało to, że do wszystkiego zwykł się zmuszać? Że i te ich spotkania malują się raczej jako męka?
Cóż, przyznać trzeba, że w chwili wymownego milczenia i znacznego przyspieszenia poczuł, że w istocie spacer ten był pomyłką. Przynajmniej na to wyglądało, jako że Wainwright zdawał się nie czerpać z tego większej radości. I nie można było się mu dziwić, skoro słońce, skoro Smithfield, skoro zdecydowanie też nie słowa, jakie wolałby usłyszeć. Ciężko było się jednak teraz wycofać ze wszystkiego czy głupio tłumaczyć z tego swojego stanowiska w tej czy innej sprawie. Być może opowiadając mu o Judy wytłumaczyłby jakoś swój upór i lekki strach, ale o siostrze nie rozmawiał przecież nigdy. Mruknął więc coś tylko pod nosem, dłonie chowając do kieszeni spodni, przy czym przez chwilę starał się nie zrównać kroku z mężczyzną. Nie, nie było nic dziwnego w tym, że poczuł się teraz dość niekomfortowo, uznając, że Walter bawi się raczej średnio (choć to i tak porządny eufemizm).
— Widzę, że masz wszystko już dokładnie zaplanowane — odparł z uśmiechem, trochę zły na siebie za wcześniej rzucone o pogrzebie słowa. W końcu kto normalny rozmawia o tego typu kwestiach? — Powietrzny pochówek? Czy oni wtedy rozsypują prochy gdzie popadnie? Chcesz po raz ostatni kogoś wkurzyć, będąc częścią tego pyłu, który w irytujący sposób wpada nagle do oka? — a skoro było już źle, mógł to pogorszyć, prawda? Niepodważalnie do tej jednej kwestii od zawsze miał talent. Uśmiechał się jednak wesoło, starając się utrzymać mimo wszystko dobry nastrój. — Mam z tym trochę problem — odparł szczerze, wzruszając lekko ramionami. Nie odbierając tego pytania za jakkolwiek niewłaściwe, skupił się raczej na tej częściowej uldze związanej z tym, że Walter przestał wyprzedzać go o kilka kroków. Częściowej, bo przecież coś musiało być nie tak. Co zaś tyczyło się zadanego pytania, prawda była taka, że Ben uznawał wymagania ludzi ważniejsze od własnych potrzeb. Zaczęło się to wszystko od opieki nad siostrą, a kończyło na tym, że żadnej ważnej decyzji nie potrafił podjąć bez jasnej zgody osób, których nawet ów rzecz nie dotyczyła. — Trzydzieści? — powtórzył ze zdumieniem, tym razem definitywnie żałując już, ze wyszedł z tak tragicznym pomysłem. Idiotyzmem byłoby jednak wracanie się teraz, nawet jeśli istniała obawa, że nie dotrą do jakkolwiek interesującego miejsca. Kłębiące się na niebie chmury, wyglądające teraz jak blaszana armatura dla słońca, obiecywała przynajmniej, że dalsza wędrówka nie będzie aż tak wielką męczarnią. Wzruszył więc ramionami, uznając, że ostatecznie to nic takiego. A może po prostu z jakiegoś powodu bał się tej wizji powrotu.
— Jesteś głodny? W sumie ty nigdy nic nie jesz, więc pewnie nie, ale możemy wejść do pierwszej knajpy, jaką miniemy. Albo możemy po prostu wejść do jakiegokolwiek pierwszego miejsca, które miniemy, nawet jeśli będzie to pralnia. Wiesz, żeby to wszystko nie było aż tak bardzo pozbawione sensu — zaproponował przyjaźnie, nie do końca chyba zdając sobie sprawę z tego, co mówi. Ale chodziło mu raczej o sam ten spacer po pustkowiu i to, by nadać mu jakieś znaczenie. Tak by potem mogli stwierdzić, że warto było maszerować tych kilkadziesiąt minut po to, by zwiedzić lokalną pralnię.

Walter Wainwright
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Moja natura dekadenta nie zgodziłaby się z tym twierdzeniem — odparł z lekkim rozbawieniem, choć pewnie nawet na zwykły uśmiech dekadentyzm nie przystawał. Schopenhaueryzm nie miał bezpośredniego wpływu na jego życie, a jednak mimo wszystko czuł się z ową filozofią w jakiś sposób związany. Co się jednak tyczyło ich odmiennego podejścia do tak wielu spraw... Oczywiście, z powodu jego wrodzonego zamiłowania do odkrywania nieznanego, Waltera takie osoby najbardziej intrygowały. Był ich ciekawy, to prawda, tylko... narcyz przede wszystkim szukał swojego odbicia, prawda? Nie żałował jednak tego, że zdecydowali się na to spotkanie, choć dość nieumiejętnie to okazywał.
Niezupełnie, ale to też jest dobry pomysł. Zbierz wtedy wszystkich moich znajomych pod gołym niebem, tak, żeby każdy załapał się chociaż na jedno ziarenko — poprosił, bo brzmiało to całkiem interesująco. — To wystawienie zwłok na odkryty teren, by stało się żerem dla drapieżnych ptaków — wyjaśnił zwięźle, wciąż jednak obojętnie. Przyjął a priori, że mężczyzna znał to pojęcie pod inną nazwą, bo tych było przecież wiele, dlatego nie dodawał już, że ta forma pochówku wywodziła się z buddyzmu i zaratusztrianizmu, ani jaki była jego idea. — To chociaż dzisiaj zrób sobie od tego przerwę — zasugerował, na myśli mając odcięcie się od wpływów innych osób. Między innymi z tego też powodu zapytał, czy Hargrove wolałby już wrócić. Nie miał problemu z tym, by przebieg dzisiejszego spotkania zależał w całości od blondyna. A pochłonięty bez reszty myślami wybiegającymi daleko poza obecną sytuację, nie zwrócił uwagi na to, jak wyraźnie Benjamin demonstrował swoim zachowaniem, mimiką, mową ciała podenerwowanie. Podenerwowanie, za które swoją drogą odpowiadał wyłącznie Walter, choć robił to nieumyślnie.
Logorea przecinająca ciszę rozbawiła go nie tylko z powodu trafnego spostrzeżenia, o które ani śmiał się spierać. — Lepsza pralnia niż szkoła tańca — lub drogeria, sklep z damską odzieżą, basen, wycieczki balonem lub w siodle, czy motel. To śmiałe zarządzenie mogło skończyć się na wiele niekomfortowych sposobów, ale i tutaj Walter nie zamierzał się sprzeciwiać. Sam decydował się na nieco rozważniejszą spontaniczność, ale ta w wydaniu Benjamina ostatecznie mogła okazać się interesująca. Mimo że nasączyła jego serce lekkim niepokojem, o czym nie omieszkał wspomnieć. — Trochę strach teraz ruszyć do przodu — zaśmiał się, chyba po raz pierwszy od dawna nie ukrywając, że jakaś sytuacja była dla niego stresująca.

benjamin hargrove
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Jako że mijanych drzew jakby ubywało wraz z kolejnym krokiem, a wąska ulica coraz śmielej wkraczała w tereny miasta, począł dokładniej przypatrywać się mijanym budynkom. Już nie tylko muzeom wszelkiej maści, których nikt dobrowolnie nie odwiedza, a głównie punktom wymiany opon i stacjom benzynowym, których obecność tutaj była całkiem uzasadniona. Wciąż za daleko było jednak do miejsc jakkolwiek interesujących, tak więc z całą pewnością w tej jednej kwestii poległ — trzeba było się wrócić, może i od razu skierować do Lorne, skoro w toczonych rozmowach zbywany był w sposób efektywny i prosty. Ciężko było jednak cokolwiek poradzić na to wszystko, prawda? Obiecał sobie powalczyć jeszcze trochę, wziąwszy pod uwagę, że tego typu pierwsze spotkania zawsze cechują się miernością. Mimo to zachowanie Waltera sprawiało, że czuł się dość niepewnie.
— Dołożę wszelkich starań, żeby niczyje oko nie zostało oszczędzone — zaśmiał się krótko, krzywiąc się zaraz na dalsze tłumaczenia. Nie interesował się nigdy rodzajami pochówku, pogrzebu i jakimikolwiek obrzędami, tak więc niewiele w tej konkretnej kwestii wiedział. — Obrzydliwe — podsumował tylko, przez chwilę zastanawiając się, kto i dlaczego — bo to ważne przecież — decyduje się na coś takiego. — To nie jest takie proste — zaprotestował z rozbawieniem, jako że ciężko było wyobrazić sobie nagle taką mocną zmianę czegoś, co było już w nim zakorzenione. — Pewnie mógłbym spróbować, gdybyś odrzucił od siebie dzisiaj ten swój dekadentyzm i jego pokrewne — rzucił ostentacyjnie, na moment przenosząc na niego spojrzenie. Raczej coś z rzeczy niemożliwych w spełnieniu, prawda? Uśmiechnął się lekko, dłonie tym razem zaplatając gdzieś na wysokości piersi, wiedząc, że prośba o powrót zabrzmiałby teraz niezbyt dobrze. Tak więc należało iść przed siebie dzielnie, uśmiechając się i przymykając oko na te wszystkie sygnały świadczące o tym, że coś jest nie tak. Bo Ben był naiwny, a raczej naiwnie podchodził do życia i nie przypuszczał wcale, że w zachowaniu Waltera nie kryją się wcale pretensja i niechęć.
— Z całą pewnością aż tak szalonych atrakcji tu nie mają — zaśmiał się, zgadzając się jednak, że szkoła tańca byłaby dość tragicznym punktem na ich trasie. Skoro jednak zdążyli minąć sklep budowlany, przypuszczał, że najbliższym lokalem będzie coś podobnego. Przynajmniej kupiliby sobie gwoździe jako pamiątkę po tym przedziwnym dniu, bo wiadomo, gwoździe mieć warto. Podzieliłby się nimi z Mari. Zdziwiło go za to wyznanie Waltera, bo przypuszczał raczej, że naprawdę nic nie jest w stanie go zadziwić, zaskoczyć, zestresować. — To pewnie i tak nie będzie nic ekstremalnego — zaśmiał się, przypuszczając, że nudne miasto to i nudne lokale, nic więcej. O możliwych opcjach, które faktycznie byłyby jakkolwiek niekomfortowe, starał się nie myśleć. Na szczęście już po kilku krokach dało się dostrzec ponury szyld wystający zza korony niewielkiego drzewa, którego farba zdążyła już wyblaknąć. Typowa wycieczka, oczywiście, najpierw muzeum, potem fast food, nic nadzwyczajnego. — Liczyłem w sumie na sklep akwarystyczny albo biuro turystyczne — bo to zawsze byłoby jakieś urozmaicenie życia, prawda?

Walter Wainwright
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Zbywany był w sposób efektywny i prosty. Takie krótkie słowa, a o tak silnej wadze. Nie powiedziałby, że go zbywał. Tym bardziej nie powiedziałby, że robił to w sposób prosty, co było dla niego swoistym oszczerstwem. A już na pewno jego ust nie opuściłoby stwierdzenie, że trwające spotkanie było mierne. Tym razem wspomniany wcześniej strumień rzeki, jakim był harmonijny przebieg toczonej rozmowy, całkowicie został już zanieczyszczony odpadami w postaci grząskiego nieporozumienia. Wszelkie wyjścia Waltera Wainwrighta zawsze kończyły się w ten sposób — ciszą. Wszystkie poranki i wszystkie noce wypełniała cisza. Czasem i jego umysł pogrążony był w ciszy. Czy więc nie widać tu było reguły? Ta cisza zupełnie nie była zależna od Hargrove'a. Cóż, zapewne wystarczyłoby go o tym powiadomić, ale... no właśnie, na jego komentarz odnośnie pochówku, zareagował niczym innym, jak ciszą.
To jest dokładnie takie proste — zaprzeczył stanowczo, nie traktując już tego jak zwykłych słownych przepychanek. Tu chodziło już o coś więcej, o zgubną postawę, której dłużej nie mógł przyglądać się bezczynnie. Rzuciwszy mu nieustępliwe, przedłużające się, surowe spojrzenie, westchnął ciężko i począł zmniejszać powoli dzielący ich dystans. — Znowu to robisz. Nawet teraz, ta twoja decyzyjność, rzekoma niezłomność, ma być uzależniona od mojego zachowania? — przeszedł do ofensywy nieco zbyt śmiało, nie godząc się na to, jak Hargrove sam siebie traktował. To było już przecież absurdem. Zatrzymał się też ostatecznie, zaledwie kilka centymetrów przed nim. — To dzisiejsze spotkanie, Benjamin, zależy tylko i wyłącznie od ciebie. I naprawdę, NAPRAWDĘ niepotrzebnie skupiasz się na tym, co ja mogę o tym wszystkim pomyśleć ​— dodał wciąż przepełniony wzburzeniem, ale końcówkę zdania wypowiedział już z wyraźniejszym spokojem i pewnym rodzajem tkliwości. Nie rozumiał po prostu, czemu blondyn sam utrudniał sobie życie, czemu nakładał na siebie tak przedziwną presję i ograniczenia. Przetarł po chwili dłonią twarz, wykończony tym dniem i wycofał się ostatecznie, zdumiony, że w ogóle dał się ponieść emocjom, za co prędko obwinił tę pogodę, to pustkowie, te skrywające ich drzewa.
A więc ruszył dalej, jak gdyby nigdy nic i wraz z kolejno stawianym krokiem to, co z początku jawiło mu się za podenerwowanie, przeistaczało się w lekką ciekawość, a ostatecznie... apatię. Tym bardziej, kiedy dostrzegł zardzewiałą tarczę z logiem taniej jadłodajni i element zaskoczenia, może nawet kiełkującej fascynacji, zniknął bezpowrotnie. — Szaleństwo — skwitował z sarkazmem, gdy już otwierał przyprószone piaskiem, skrzypiące drzwi. Czyli wyłącznie na takie atrakcje mógł liczyć w swoim wieku? Spontanicznym ubarwieniem jego życia okazywało się odwiedzenie mętnej knajpy? Było to naprawdę przykre. Po wejściu do środka, ukazało się wynędzniałe, skryte pod cieniem drzewa pomieszczenie ze ściśniętymi pod ścianą stołami przeciwległe ustawionymi do baru. Zajął miejsce przy oknie, wziął do dłoni kartę dań i dopiero w tym momencie postanowił wrócić do słów Hargrove'a. — Sklep akwarystyczny jeszcze rozumiem, ale co ty chciałeś robić w biurze turystycznym? Poprosić o wskazanie innych miast z równie wyborowymi muzeami wojennymi?

benjamin hargrove
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
A jednak ciężko było mu dostrzec w tym zachowaniu jakąś regułę, skoro ta cisza zapadała dość niespodziewanie. Podczas gdy rozmowa, zdawać by się mogło, poruszyć mogła pewne istotne aspekty, zamiast niej zapadało milczenie. Ben nie przywykł jeszcze do tego, że tak po prostu może być, że sam Walter po prostu taki jest. Że to milczenie to nic, a dopisywanie do niego różnych przedziwnych znaczeń jest po prostu głupie. Nie było jednak czasu na dalsze rozważania (całe szczęście!) w tej kwestii, skoro Walter dość mocno zaskoczył go tą nagłą reprymendą. Gdzie się podziały żarty? Dlaczego z tej jednej, nieistotnej kwestii, zrobił się nagle poważny temat? — Co? — na więcej nie było go stać, bo nie rozumiał. Nie przeszkadzało mu przecież (pozornie) nigdy (kłamstwo) to, w jaki sposób żyje — uznając, że po prostu woli, żeby to inni czuli się zawsze dobrze. Nie był też jednak męczennikiem, a stawiał raczej na jakieś... kompromisy. Tak, właśnie tak by to nazwał. — Jak to wyłącznie ode mnie? — kolejne idiotyczne pytanie, jawne zagubienie. Co przegapił? Co się właśnie działo? Mimo wszystko ta sytuacja przybrała dość absurdalny wydźwięk, ta jego ostentacja, te wskazania, te upomnienia. — Och, skoro tak — rzucił tylko, przyglądając się mu uważnie, po czym ruszył dalej. Bo z przejęcia nie zarejestrował nawet momentu, w którym się zatrzymali. — W takim razie wracajmy, bo ten dzień to istna katorga. To znaczy ty wróć tą drogą, którą szliśmy, a ja pójdę na autobus — może i Walter miał trochę racji w tym wszystkim, ale też nie przesadzajmy, przecież to nic złego, że Ben w swoich założeniach chciał po prostu, że obaj się dobrze bawili. A to, że w Smithfield się nie dało, to już inna sprawa. No a znowu to, że Ben generalnie chciał, żeby wszystkim miło upływał czas, to przecież też żadna zbrodnia. Cóż, więcej, poza tym niewybrednym żartem, dodawać nie zamierzał. Mógł się postarać, ale wiadomo, jak to bywa. Nie wszystko od razu wychodzi, jeśli jest kwestią przyzwyczajenia.
— Daj spokój, nie ciekawi cię to miejsce ani trochę? W Lorne nie ma takich fantastycznych miejsc — słowa nieco zagłuszone odgłosem starych drzwi, przyciągnęły i tak uwagę stojącej za barem kelnerki, której Ben od razu posłał ciepły uśmiech. Raczej niezbyt zachęcająco wyglądało wnętrze tego baru, ale Ben dzielnie zamierzał dostrzegać jego plusy — nawet jeśli spod lady wybiec miałaby armia karaluchów. Zajął jednak miejsce naprzeciwko Waltera, pochwycił w dłonie kartę dań i począł nagle tęsknić za knajpą na łodzi, do której zabrała go Mari. — Myślisz, że oferują takie trasy turystyczne? Cudownie nudne małe miasta, w których są stare zakurzone relikty wojenne? Trzeba to sprawdzić i koniecznie kupić bilety — rzucił z przekonaniem, wzroku nie ściągając z karty, która prezentowała się tak strasznie. — Jadłeś kiedyś kangura? — spytał po chwili, gdy spojrzeniem po raz kolejny zahaczył o steki z tego biednego zwierzaka. Czy mógł się w pełni nazywać Australijczykiem, skoro nigdy nie ośmielił się spróbować tego specjału? — Cóż, pocieszenie jest takie, że jak się zatrujemy, to będę ich mógł pozwać — powiedział wzruszając ramionami, uśmiechając się lekko. A jako że w menu nie było nic interesującego, wstał z miejsca i ruszył do baru, przy którym w uprzejmy sposób panią barmankę ukośnik kucharkę ukośnik jedyną obsługę tego miejsca zaczął pytać o rzeczy tak idiotyczne, jak świeżość oleju od frytek i możliwość odjęcia od każdej opcji z karty mięsnych dodatków. A pani zachwycona tym, że ktoś bar odwiedził, zgodziła się wymienić olej na nowy. To było pewnym pocieszeniem, prawda?

Walter Wainwright
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Od dziecka kroczył wraz ze swym ojcem i bratem szlakiem uwielbienia i tępej gloryfikacji. Nawet największy bufon skwapliwie kłonił się przed nimi, gotowy wyrzec się własnej matki, gdyby tylko taka zaszła potrzeba — żadnego upokorzenia nie uważał za zbyt upokarzające, o ile dopuszczał się go na rzecz tych, co mają pieniądze i autorytet. Walter Wainwright od zawsze znaczył zbyt wiele, by śmieć mu się narazić. Za młodu pochłonięty samym sobą, nie zwracał uwagi na rówieśników zakładających z góry, że do czynienia mają z kimś ważniejszym, unoszącym się wysoko nad nimi w społecznej hierarchii. W szkole wypracował swoją pozycję, gdy bez mrugnięcia okiem zdobywał najwyższe oceny i twierdził przy tym z niewyuczoną obojętnością, że głoszona powszechnie wiedza nie jest warta złamanego centa. Na studiach wyjątkową rangę nadały mu zbiegające się w czasie sukcesy ojca w filozofii, a potem same jego odkrycia w dziedzinie medycyny, które przyszły mu jakby od niechcenia. A teraz w tym wszystkim był Hargrove, który począł nużyć go swoją dostępnością. Wcześniej przyciągając jego uwagę przez decyzje tak niespodziewane, teraz szedł w ślady tamtego tłumu głupców zbyt niepewnych siebie, by mu się przeciwstawić i by, broń boże, przejąć inicjatywę w swoje ręce. Gdy więc przez tę jedną chwilę trwającą zaledwie kilka sekund, Wainwright uwierzył w wypowiedziane słowa o niepomyślnym znaczeniu, jego oczy roziskrzyły się kierowane napędzanym ekscytacją zaskoczeniem, a potem... Potem znów zmatowiały monotonią. — I widzisz? Nagle stało się interesująco — uniósł kącik ust w znikomym uśmiechu, z jednej strony ciesząc się, że całość była tylko żartem, z drugiej jednak dogłębnie tego żałując. Mdliło go od tak pomyślnych rozmów. Pomyślność nie oznaczała tu oczywiście zgodności w wyrażanych poglądach, a wzgardzanego przez niego dostosowania się pod jego dyktando. Męczyło go, kiedy ktoś próbował zyskać jego aprobatę poprzez wyrzeczenie się swojego charakteru. Warto tu też nadmienić, że Walter był okropnym megalomanem i wszystko odbierał w swój własny, spaczony sposób, więc pretensje można mieć nie do mnie, a do niego.
Tak, ciekawi mnie pod kątem zdobytego zdaniem sanepidu poziomu czystości — odparł uczciwie. Czy warto było nadmienić, że przez całe swoje czterdziestoletnie życie, ani razu nie zajrzał do podobnego baru z fast foodem? Tymczasem nie obdarzył nawet kelnerki swym spojrzeniem, obawiając się, że gdyby to uczynił, dostrzegając jej brudny fartuch, rozmierzwione włosy i umazane brudem nieznanego pochodzenia czoło, dostałby zapaści. — Jeśli tak, to spodziewaj się kolejnego telefonu za tydzień — mruknął, gdy tak wpatrywał się w kartę dań i odkrywał z każdą mijającą sekundą, że nie ma w niej nic wartościowego. Odłożył ją więc ostatecznie i powrócił wzrokiem do Benjamina, a po usłyszanym pytaniu lekko ściągnął brwi. — Czy jadłem kiedyś kangura? — powtórzył, jak gdyby czegoś nie zrozumiał w tym prostym zdaniu. Przyglądał mu się przenikliwie przez krótki moment, a potem rozluźnił mięśnie twarzy. — Nie, nigdy. A ty węża albo strusia? — odbił równie kuriozalne pytanie, skoro już byli w temacie australijskiej kuchni. Wprawdzie tych wariacji nie zawierało menu, ale hej, jak często była okazja zadać podobne pytanie? Było warto, nawet mimo całej tej trywialności towarzyszącej rozmowach o jedzeniu... — A ja zrobić nam płukanie żołądka. Obaj na tym skorzystamy, jak widać — przynajmniej będą mieli się czym zająć, prawda? Dotychczas przecież nie mieli co zrobić ze swoim monotonnym, nudnym życiem, wiadomo. Krótką chwilę po tym, kiedy mężczyzna wstał zza stołu, i Walter to zrobił. Gdy jednak ten podjął się rozmowy z personelem (a przynajmniej jedną jego częścią), Wainwright skierował się w kierunku niewielkiej, skąpanej w zżółkłej bieli łazienki, gdzie umył ręce. I patrząc na swoje niewyraźne odbicie w pękniętym gdzieniegdzie lustrze, dotarła do niego niedorzeczność całego tego dnia i wykrzywiła jego usta w nieznacznym uśmiechu rozbawienia. Wracając, podszedł do pustego już z zewnętrznej strony baru i złożył zamówienie, znów starając się nie skupiać na aparycji obsługującej tę ruderę kobiety, a potem ponownie zajął miejsce przy oknie. — Trzeba było zapytać jeszcze o lokalizację ujęcia wody i poprosić o wykazanie certyfikatów — powiedział ze złośliwym uśmiechem, nawiązując do podsłyszanego skrawka rozmowy. Choć oczywiście, sam przywiązywał wagę do takich szczegółów, mimo że właściciele podobnych jadłodajni z łatwością mogli posługiwać się nadzwyczaj chytrymi sofizmatami.

benjamin hargrove
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Całość nabierała charakteru farsy, a niektóre wyjawione na głos myśli z całą pewnością przyczyniłyby się do, wskazanego w formie żartów, zakończenia tego spotkania. Gdzieś w tym wszystkim zapewne kryła się prawda, której Ben świadom po prostu nie był — praca nad własnym charakterem to jednak żadna nowość, a nieodzowny element życia. Ciężko byłoby jednak zaakceptować konieczność ciągłego zaskakiwania i szokowania swoim postępowaniem, by Walter w odpowiedni sposób czuł się zainteresowany. Naturalnie Benjamin defetystą nie był, tak więc uznałby to za wyzwanie, któremu gotów byłby sprostać. Nic zdrowego jednak nie mogłoby wynikać z tego typu praktyk.
— Okej, czyli z tego pomysłu jednak rezygnujemy — odparł przekornie, uśmiechając się lekko. Co prawda pod natłokiem myśli chciał powiedzieć coś innego, ale męczyła go już przeogromnie ta potrzeba analizowania każdego elementu tego spotkania. Może i zakończenie tego we wskazany przez niego sposób stałoby się faktycznie najbardziej interesującym momentem tego dnia, ale byłoby jednocześnie czymś niezwykle niedorzecznym. Tak więc trudno, Walterowi przyjdzie w najgorszym scenariuszu umrzeć z nudów, ale powiedzmy sobie szczerze — są gorsze sposoby na śmierć. Tak swoją drogą nie nobilitował wcale Waltera, nie szukał jego akceptacji, a także nie chciał wcale podporządkowywać się jego opiniom — chciał po prostu, żeby dobrze się bawił. Bo inni ludzie właśnie w ten konkretny sposób funkcjonowali. Absurdem więc było to wszystko, a niezaprzeczalną ironią to, że Ben chcąc miło spędzić ten czas, osiągał przeciwny efekt.
W każdym razie bar. Zero jawnych przesłanek, i tylko podejrzenia, że coś jest nie tak. Nie było więc wcale tragedii, a Hargrove uznał, że to paskudne miejsce, do którego zmuszeni byli wejść, jest mimo wszystko dość zbawienne w swej prostocie. — To cię dziwi? Steki z kangura podają już dosłownie wszędzie. I ciągle też są sprawy toczone na tym polu, bo jak ktoś potrąci kangura, to przecież grzechem byłoby porzucenie jego ciała na drodze — tak z cyklu wiedzy nie do końca ciekawej, ale ważnej, bo zdecydowanie tego typu potraw w miejscu takim, jak to, jeść się nie powinno. — Nie. Węże się je? — nie brzmiało to na pewno, jak coś dobrego, ale faktem pozostawało, że ludzie nauczyli się jeść już wszystko. Tak więc nie do końca było się czemu dziwić, prawda? — Jadłem kiedyś coś z krokodyla, było paskudne — wyjawił za to, krzywiąc się lekko na samo wspomnienie tego niechlubnego czynu. Cała ta dyskusja o jedzeniu faktycznie zdawała się trywialna, ale z drugiej strony Ben nie był fanem toczenia tylko poważnych rozmów. Skoro większość tygodnia spędzał na nużących sprawach wysokiej rangi, wolał zaznawać odpoczynku tak nieistotnymi sprawami, jak na przykład omawianie pogody. — Brzmi jak interesujące, niezwykłe doświadczenie — odparł z rozbawieniem, ciesząc się, że jak dotąd z owego płukania żołądka nigdy nie musiał korzystać. Niekoniecznie więc zadowolony byłby z takiego obrotu spraw, ale dzielnie stawiłby temu czoła.
Do stolika powrócił niedługo przed Walterem, a w czasie, gdy tamten składał swoje zamówienie, Ben pozwolił sobie na sięgnięcie po telefon. Poczta i wiadomości naturalnie uginały się pod natłokiem zadań do zrealizowania w trybie pilnym, ale Hargrove raczej starał się już od jakiegoś czasu dystansować od tego i choćby w weekendy odpuszczać. Telefon zniknął więc w kieszeni, gdy tylko Walter wrócił do stolika. — Gdybym przyznał, że o to pytałem, wyszedłbym na kompletnego dziwaka, nie? W każdym razie Kristina powiedziała, że radzi nie zamawiać tu nigdy wołowiny i lemoniady, a tak poza tym, nie mieli większych problemów z zatruciami — odparł z uśmiechem, wzruszając ramionami. Raczej powinien go ostrzec przed złożeniem zamówienia, ale trudno, może Walter zamówił do picia tylko wodę, bojąc się postawić na coś innego. — Co do tej kancelarii, jest to skomplikowane, bo złożyłem kiedyś głupią obietnicę. Wiesz, z cyklu tych, że zrobi się coś razem — rzucił nagle, wracając do odległego tematu, ale poczuł się zobligowany wyjaśnić to nieco. Tym bardziej, że w istocie było to skomplikowane. — Rzecz w tym, że ciężko prowadzi się pertraktacje z kimś, kto nie żyje — dodał w formie szczątkowych wyjaśnień, wiedząc, że i tak może zostać niezrozumiany. Szkopuł leżał w tym, że obietnice składane komuś, kto po drodze zmarł, zdają się nadal wiążące — problem jego i Gwen polegał więc na tym, że ciężko było im bez Charliego ruszyć naprzód.

Walter Wainwright
neurochirurg w cairns hospital — too busy to be heartbroken
44 yo — 192 cm
Awatar użytkownika
about
i'm sleepin' fine. i don't mean to boast but i ONLY dream about you once or twice a night (at most)
Faktycznie niewiele brakowało do zakończenia tego dziwacznego spotkania, ale obaj uparcie brnęli z całkiem odmiennych powodów do przodu. Choć, czy na pewno odmiennych? Na uwadze każdy z nich miał chyba tego drugiego, nawet jeśli ostatecznie kierował się innym motywem. Nie opatrzywszy komentarzem jego stwierdzenia, Walter na nowo pogrążył się w ciszy, mijając tak kolejne drzewa, zarośla i płytkie jeziorko, służące za park wodny. Głusza ta nie służyła jednak ubolewaniu nad przewidywalnością odbywanego spotkania, nie miała także na celu dobitnego okazania Benjaminowi pogardy względem wspomnianego dostosowywania się pod czyjeś dyktando, a była najzwyklejszą w świecie ciszą. Taką, podczas której rozważane były codzienne zmartwienia zahaczające o roztrząsaną wcześniej publikację mającą ukazać się za kilka dni, o nową potencjalną pracę, o psa, z którym zajrzeć miał do kliniki zaraz po powrocie do domu, a także o Dottie, która wciąż oblegała jedną z jego sypialni gościnnych, choć przyrzekała, że wprowadza się tylko na chwilę. Wainwright nie uważał bowiem, by Hargrove był nudny, nie, skądże, to nie było tak prozaicznie płaskie. Chodziło mu bardziej o to oświadczenie, jakoby za jedną z najważniejszych decyzji w życiu mężczyzny miał odpowiadać ktoś z zewnątrz; ktoś, kto nie powinien zyskać żadnych uprawnień w ten specjalny sektor. Ten jeden szczegół bowiem, można by powiedzieć — drobnostka, mówił o Benjaminie więcej, niż ten by podejrzewał. Walter nie chciał dołączyć do grona osób (ani teraz, ani w przyszłości, jeśli ich relacja w ogóle jakąś przyszłość miała) służących za wymówki w dokonaniu lub niedokonaniu jakiegoś istotnego posunięcia. Nie chciał, by ten począł na nim polegać, dostosowywać się pod niego, martwić się o to, co Walterowi było lub nie było na rękę. To nie miało najmniejszego sensu — zbyt dużo takich zwolenników miał przy sobie, by marnować swój czas na kolejnego. Dlatego właśnie spoważniał, dlatego nakazał Hargrove'owi nie podążać tą ścieżką — by przestrzec go na zaś.
Nie, jedzenie mięsa kangura mnie nie dziwi. To pytanie mnie zdziwiło — oznajmił spokojnie i nieśpiesznie. To, z jaką pasją i zaaferowaniem Benjamin opowiadał o tej z pozoru nieistotnej sprawie, także go zaskoczyło. — Jestem w stanie zrozumieć ich tok myślenia, mimo że podpada pod lekki fanatyzm. Wiesz, chcą nadać sensu niepotrzebnej śmierci, jakoś ją spożytkować. Niektórzy lekarze tak samo zapatrują się na oddawanie organów po przejściu na tamten świat; uważają, że marnotrawstwem byłoby niewykorzystanie choćby najmniejszej, zdatnej do ponownego użycia części — zdecydował podjąć się tematu, z początku jednak niepewny, czy ma na to chęci. Zdania jednak ostatecznie układały się same jakby napędzane własnym mechanizmem. — I kryje się w tym cień prawdy. Tyle że lokale takie jak te, nie powinny wciągać w swój kult nieświadomych niczego klientów, a lekarze pogodzić się z prawem do decydowania o swoim ciele po śmierci, traktując je wciąż jak namiastkę osoby, a nie materiał pracy — sformułowana obojętnym tonem konkluzja prawdopodobnie ucinała zaistniałą przypadkiem dyskusję, tylko... czy i Walter nie traktował tak swoich pacjentów? W pracy neurochirurga jego ciekawość, a też jako taką radość, którą nazywał zwykłą fascynacją, wzbudzały wyłącznie operacje — chwila, kiedy pacjent nieprzytomnie leżał na metalicznie chłodnym stole, a brunet mógł błądzić w odmętach jego czaszki. Co więcej, im bardziej ryzykowna była takowa operacja, im bardziej zagrażająca życiu — wtedy fascynacja naprawdę błyszczała w jego oczach, wręcz oślepiając. I to nie z potrzeby sprawdzenia się, nie z troski o tę drugą osobę, a wyłącznie z własnych, egoistycznych pobudek, z chęci udowodnienia samemu sobie, że potrafi niemalże wszystko. A więc i on traktował swych pacjentów jak materiały — tak jak mechanicy traktowali naprawiane maszyny, a malarze swoje obrazy. — Oczywiście. Ludzie muszą wbić widelec w każde stworzenie — skwitował z lekką odrazą skrywającą się w barwie głosu, a także w najmniejszych rysach twarzy. Informacji o krokodylu już nie skomentował, tak jak i odpowiedzi na płukanie żołądka.
Niekoniecznie — odparł, gdy usiadłszy przy stoliku, storpedował go natłok informacji. Nawiązywał do pierwszej części wypowiedzi blondyna, bo kolejną znów postanowił pozostawić bez odpowiedzi. Nie spodziewał się przy tym zupełnie, że Hargrove wróci do tematu kancelarii. Wbił więc w niego wyczekujące spojrzenie, wiedząc przy tym dokładnie, co miał na myśli — podobną obietnicę złożył przecież Dottie. — Tak, martwi ludzie przeważnie nie są zbyt rozmowni — zgodził się z tym aforyzmem, a na jego usta wstąpił ledwo dostrzegalny uśmiech. — Jakiemu nieboszczykowi złożyłeś obietnicę, Benjamin? — pomógł mu w dokończeniu opowiadanej historii, układając brodę na ręce podpierającej się o blat stołu, okazując mu tym samym całkowite zainteresowanie, zmącone tylko na moment w chwili, w której kobieta nazywana przez niego Kristiną, postawiła na stole wodę sodową w butelce. Na omleta, którego wyglądu nieco się obawiał, musiał jeszcze poczekać.

benjamin hargrove
sad ghost club
skamieniały dinozaur
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Przyglądając się mu z uśmiechem na ustach, mówił niewiele — czasem tylko kiwnąwszy głową zgadzał się z jego słowami, którymi, być może nieświadomie, odkrywał dość sporo prawdy o sobie. Dla Bena było to wszystko przyjemne niezwykle — słuchać tych jego opinii tak ważnych, a podejmujących się spraw nieznanych. Opinii, które podzielał naturalnie, ale które według niego świat poddawał ciężkiej próbie. Walter mógł zakładać, że swym poglądom dorównuje jednostkom takim, jak Schopenhauer, ale w tych jego słowach ukryte były znamiona pozytywnej wiary w to, że nie wszystko na tym świecie jest jeszcze stracone. Urocze było założenie, że ludzie spożytkować chcą jakoś niepotrzebną, daremną śmierć. Gdyby tylko o to chodziło, Ben nie patrzyłby wcale krytycznie na podobne praktyki. — W sprawach, które widuję, nigdy nie chodzi o życie samo w sobie. Tylko o pieniądze — wyjaśnił, nawet jeśli uważał, że milej byłoby to przemilczeć. Stojąc z boku można by uznać, że jasne, podczas gdy tym wszystkim sknerom chodzi wyłącznie o zysk, robią coś i tak dobrego. Ale świat nie działał w ten sposób, a niektóre osoby specjalnie dopuszczały się morderstw na zwierzętach, by potem, podpisując to pod przykry wypadek, ugrać na tym intratny biznes. Zbyt długo przyjaźnił się z eko terrorystką, by o tego typu rzeczach nie myśleć bez przerwy. — I nigdy nie złościło cię, że ktoś, mogąc swój fascynujący mózg oddać do celów badawczych, zabrał ze sobą pod ziemię? — spytał z rozbawieniem, prowokując go nieco, może się drocząc. Bynajmniej nie zamierzał się z nim sprzeczać, jako że prawa człowieka zawsze najbliższe mu były i to właśnie na tym polu chciał się popisać w nowej kancelarii. Skoro już jednak ten temat padł, ciekaw był, jak dalej zostanie poprowadzony.
— Przyjacielowi — odparł krótko, wzrokiem odnajdując podążającą w ich stronę kobietę. Posłał jej ciepły uśmiech i podziękował za przyniesioną wodę, dopiero wraz z jej odejściem powracając do toczonej rozmowy. — Znaliśmy się w sumie całe życie, potem wybraliśmy tę samą uczelnię i te plany jakoś mimowolnie zapadły — wyjaśnił, zdając sobie sprawę z tego, że ze śmiercią Charliego jest już pogodzony. To chyba niekoniecznie dobrze o nim świadczyło, ale szczęśliwie nikt o tym wiedzieć nie musiał. Absurdalne też było mówienie teraz o tym, jako czymś poważnym — Charlie przecież był martwy. Nie był ani w piekle, ani w niebie, nie mógł ich nawiedzać i zdradzać tym samym co nieco o ezoterycznym świecie śmierci. Nie było się więc czym przejmować, prawda? — Ale tu wcale nie chodzi o mnie, a o trzecią osobę uczestniczącą w tej historii, bez której jednak nie jestem w stanie tej kancelarii otworzyć — dodał, niby w formie dalszych wyjaśnień, ale dostrzegał, że zbyt zawiła jest ta opowieść, by ją jakkolwiek zrozumieć.

Walter Wainwright
ODPOWIEDZ