30 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.

[akapit]

Kurwa mać.

[akapit]

Choć niegłośne, jej własne słowa wybrzmiewające w ciemnym, przytłaczająco pustym i spokojnym wagonie zabrzmiały obco przy odbijaniu się o uszy Kayleigh. Głos miała zachrypnięty, gardło wysuszone na wiór, a kręgosłup obolały od twardego siedzenia, na którym najwyraźniej zasnęła kilka godzin temu. Musiało minąć dużo czasu, bo kiedy otworzyła oczy, dookoła panowały egipskie ciemności, które rozświetlała tylko smuga bladoniebieskiego światła smartfona ściskanego w dłoni kobiety. Czuła się jakby obudziła się w innej rzeczywistości na mocnym kacu, choć była niemal pewna, że do tej kolejki wsiadała trzeźwa.

[akapit]

Podniosła się z jękiem i przeszła wąskim korytarzem pomiędzy pustymi siedzeniami do drzwi, żeby ostatecznie energicznie, bez krzty cierpliwości szarpnąć za klamkę. Ach, jak głupia musiała być żeby łudzić się, że zostawiają wagony otwarte na noc? Jak głupia musiała być, żeby zasnąć w jednym z nich?

[akapit]

Drzwi nie ustąpiły.

[akapit]

KURWA! — wrzasnęła aż do zdarcia gardła, całym ciałem zapierając się o klamkę, ale poza wydaniem zgrzytliwego dźwięku tarcia starej gumy o stal, nawet nie drgnęły. Odgarnęła rozczochrane włosy na tył głowy i powstrzymała się od dalszego szarpania z zamkiem.

[akapit]

Była już tak wściekła na całą tą absurdalną sytuację, że nawet przekleństwa nie pomagały. A według prostej logiki Kayleigh, skoro metody pokojowe nie działały, nie należało się powstrzymywać przed użyciem siły — dużo łatwiej było przecież wybić okno, a taki drobny akt wandalizmu pomógłby jej pokonać frustrację spowodowaną zamknięciem jej przez jakiegoś ślepego idiotę w pociągu na noc. Przeszła ponownie wzdłuż wagonu i świecąc sobie telefonem jak latarką po ścianach, w końcu odnalazła młotek ze złowrogim podpisem „w razie wypadku”.

[akapit]

Wyszarpała go i rozbiła najbliższe okno bez chwili wahania, za to z ponurą satysfakcją. W pierwszej chwili chciała wyrzucić narzędzie gdzieś w kąt za siebie, ale ostatecznie zdecydowała się zabrać młotek ze sobą. Czekała ją droga powrotna do domu na piechotę w środku nocy, a poza kastetem leżącym gdzieś na dnie torebki nie miała przy sobie żadnej broni — wychodząc z mieszkania po południu nie spodziewała się, że może przydać się jej Glock.

[akapit]

Wyjście przez okno, choć wydawało się oczywistym wyborem, przedstawiało pewne komplikacje — a mianowicie dwie poziome stalowe rurki stanowiące zapewne kratę bezpieczeństwa dla podróżujących pociągiem turystów. Mimo wszystko nie było innego wyjścia, więc Kayleigh odetchnęła, przerzuciła torebkę przez ramię i zaczęła przeciskać się na zewnątrz, wprost w ciemną, zimną noc. Donośny wrzask rozdarł ciche niebo, kiedy poczuła niespodziewany opór — irracjonalnie wewnątrz ciała a nie na nim — i zamiast zsunąć się gładko jak to sobie wizualizowała chwilę temu, zamarła. Coś ciepłego niemal natychmiast zalało jej dół brzucha i spodnie i wolała sobie nie wyobrażać co to takiego, zwłaszcza że przenikliwy ból wbił się niczym tysiące igieł w każde zakończenie nerwowe.

[akapit]

Aż jej pobielało przed oczami i zrobiło się jej niedobrze; nagle zapragnęła cofnąć się do środka. Ale zablokowana pomiędzy stalową rurką a spodem okna pociągu, Kayleigh właściwie nie miała już drogi powrotu. Pot wstąpił jej na czoło, kiedy wisiała tak zgięta, w niewygodnej pozycji, opierając się właściwie tylko na silnych mięśniach rąk, które już zaczynały drżeć pod jej ciężarem. Zamachała rozpaczliwie nogami w powietrzu, ale nie natrafiła na żadne oparcie; najwyraźniej peron znajdował się niżej. Niesiona adrenaliną i nieświadoma rozmiaru obrażeń, wsparła się na rękach mocniej, żeby nieco się podnieść i uwolnić z pułapki; a później szybko się zsunęła, puściła krawędź okna i wypadła wprost na płytę peronu znajdującą się spory kawałek niżej. Obiła sobie nogi i w przypływie głupiej, nieracjonalnej nadziei zauważyła, że nie usłyszała żadnego chrupnięcia kości.

[akapit]

Dysząc ciężko, leżała tak przez długie sekundy, aż wreszcie przewaliła się na plecy, zakaszlała sucho z wysiłku, a pot zalał jej oczy i zapiekł w ten sposób, że nawet mruganie nie pomagało. Wszystko to jednak było niczym przy potwornym bólu promieniującym z dołu brzucha.

[akapit]

No, dalej... — wychrypiała, mobilizując w ten sposób samą siebie do sprawdzenia co się stało kiedy przeciskała się przez okno pociągu — nawet jeśli wyobraźnia podpowiadała najbardziej oczywistą możliwość.

[akapit]

Kiedy podniosła dłonie do oczu, zrobiło się jej słabo, zawisnęła na granicy świadomości i omdlenia, kurczowo trzymając tego pierwszego. Choć nie bała się widoku krwi, nawet swojej, to na dłoniach znajdowało się jej zbyt wiele, żeby mieć nadzieję. I tylko jedna, wyrwana z korowodu cierpienia, dziwnie klarowna w porównaniu do reszty myśl trzymała ją w świadomości mimo nęcącej obietnicy odpłynięcia i odcięcia się od bólu; „Zemdleć tutaj z taką raną to umrzeć”.

[akapit]

Przycisnęła ręce do obficie krwawiącej rany, usiłując się w ten sposób chociaż minimalnie zahamować krwotok, po czym przewróciła się na bok i spróbowała stanąć. Rana bardzo zmieniła sytuację — Donovan nie marnowała już śliny na przekleństwa. Podnieść udało się jej dopiero po kilku morderczych próbach. Z bladą, mokrą od potu twarzą, kurtką przyciśniętą kurczowo do brzucha, zostawiła za sobą plamę krwi na betonowej płycie. Swojej własnej krwi. Zataczając się, niestabilnie krok po kroku, Kayleigh przeszła kilkadziesiąt metrów pozwalających znaleźć się na ulicy. A później zakręciło się jej w głowie tak mocno, że upadła.

[akapit]

Ile krwi straciła? Krótka drzemka powinna pomóc...

[akapit]

Zemdleć tutaj z taką raną to umrzeć.

[akapit]

Kayleigh jęknęła przeciągle i rozglądnęła się, choć zarys konturów był niewyraźny, a dookoła panował trudny do przejrzenia nawet w normalnych okolicznościach mrok. Łzy bólu zmieszały się z potem na jej policzkach. Obraz zafalował, czarne mroczki zatańczyły pod powiekami.

[akapit]

Po... mocy... — wyjęczała, zwijając się w kłębek na ubitej drodze, bo to przyniosło milisekundową ulgę w bólu. Wdech. Wydech. Nie możesz umrzeć tak idiotycznie! — Pomocy! — krzyknęła, ale wysiłek ten przyniósł nowy spazm bólu, a wraz z nim Kayleigh zaniosła się suchym kaszlem potęgującym cierpienie rozszarpanego brzucha.

[akapit]

Ile czasu miała, zanim straci przytomność?

[akapit]

Darcie się w środku nocy na krawędzi miasta nie było dobrym pomysłem. Ale ledwie balansując na granicy świadomości, nie miała zbyt wiele innych, bardziej sensownych. Właściwie nie miała żadnego.

Quinton McDonagh
ambitny krab
Kayleigh
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
12

look

Pociąg był najmniej efektywnym środkiem komunikacji na całym tym kontynencie, o czym Quinn przekonał się dopiero w momencie wysiadania. Oddany w celach pielęgnacyjny własny czterokołowiec mocno dawał się we znaki. Tylko co go podkusiło, by zamiast odbyć pasażerski lot wybrał miejsce w jednym ze składów stalowego węża. Racja, nieodparta chęć powrotu do czasów dzieciństwa, kiedy to ostatni raz podróżował w pojeździe na szynach.
Po wielu godzinach jazdy, okupionych długimi postojami ze względu na renowację torów na niektórych odcinkach trasy wysiadł na peronie z garstką tak samo zmęczonych ludzi, mając obolały tyłek i plecy. Całe szczęście mama, u której był z wizytą doceniła jego wysiłek, jakie włożył w odwiedziny. W totalnym mroku rozejrzał się dookoła, będąc nieco zagubionym. Wagony za nim nabierały rozpędu, udają się w dalszą trasę. Został mu ostatni etap, który postanowił odbyć taksówką. Myślami był już w ciepłym domu, gdzie przyrządzi sobie jedzenie w mikrofalówce, naleje sobie jakiegoś alkoholu i ewentualnie coś obejrzy, zanim uda się na kolejne dyżury w szpitalu.
Zanim wykonał jakikolwiek ruch usłyszał dźwięk dzwonka swojego telefonu. Odebrał połączenie od rodzicielki, która sprawdzała, czy wszystko z nim w porządku i dotarł cały. Pewne rzeczy nadal się nie zmieniały, nie ważne ile miał lat. Rozmowa jednak nie trwała długo i została brutalnie przerwana przez nagłe wyłączenie się aparatu. Quinn spojrzał na ciemny ekran. Spróbował przywrócić aparat do żywych, lecz wyświetliła się mu tylko ikonka w kształcie pustej baterii. – Cudownie. – wymruczał sam do siebie z przekąsem. Teraz nie miał nawet jak zamówić sobie szofera.
Poprawił plecak na ramieniu i ruszył przed siebie, chcąc wydostać się z tego miejsca. Musiał się trochę przespacerować, by znaleźć się w jakiejś żywej części obszaru. Rozglądał się uważnie doszukując się znaków informacyjnych, które miałyby go nakierować na właściwą ścieżkę. W tymże momencie w oddali dostrzegł zaciemnioną sylwetkę dziewczyny, która małymi kroczkami, mocno skulona podążała przed siebie, obijając się o różne obiekty. Z racji pory tygodnia włączyło mu się stereotypowe myślenie o imprezie, która dla nieznajomej trwała aż za długo. Nawet jej zazdrościł, bo on nie pamiętał, kiedy ostatnim razem się zabawił.
Zbliżali się do siebie coraz bardziej. Quinn wyostrzonym wzrokiem kontrolował sytuację, uważnie lustrując dziewczynę, dość dziwnie przytrzymującą kurtkę tuż przy ciele. Ta zdawała się go ignorować. Niemalże ją wyminął lecz wtedy zdołał zauważyć ciągnące się okrągłe ślady po cieczy, która zakropliła cały bruk peronu. Mężczyzna zwolnił swój marsz. Dosłyszał jakieś szeptane słowa, których nie zrozumiał. Dopiero rozpaczliwy krzyk zwrócił jego stuprocentową uwagę.
- Hej, wszystko z tobą w porządku? – zapytał, wracają się w stronę nieznajomej. Kiedy tylko znalazł się przy niej w ostatniej chwili zdołał utrzymać jej ciało, które poleciało w jego stronę. Natychmiast zrzucił z siebie plecach i powoli ułożył dziewczynę tak, by oprzeć jej głowę o swój bagaż. – Słyszysz mnie? Halo? – pytał głośno zauważając przymknięte oczy. Parę razy poklepał poszkodowaną po policzku, próbując w ten sposób ją ocucić. Dostrzegając nikłe spojrzenie zaprzestał czynności. Chwycił ją za rękę, próbując wybadać puls, jednocześnie nie tracąc kontaktu wzrokowego. – Jestem Quinn, pomogę ci. Jestem lekarzem. – przedstawił się szybko, zmartwiony słabym, ledwo wyczuwalny tętnem. – Powiesz mi, co się stało? – poprosił ją, próbując wybadać sprawę. Sam szybko zdołał to odkryć, gdy spostrzegł podłoże pod nimi zabarwione ciemną plamą. Zsunął kurtkę z jej ciała i odkrył spore rozcięcie na brzuchu, z którego sączyła się spora ilość krwi. – Cholera. – skwitował tylko cały widok. Odruchowo sięgnął po telefon, by zadzwonić po karetkę, lecz wtedy dotarło do niego, że w tym momencie jego sprzęt był bezużyteczny. – Kurwa. – zaklął, bo i mu się nawet zdarzało. – Jest tu kto? Pomocy! – krzyknął głośno, licząc na to, że trafi się jakaś zabłąkana dusza, która mu pomoże. Sam musiał działać i to szybko. – Okej, w plecaku mam bandaż. Musimy zatamować to krwawienie. – warunki były dalekie od ideału, ale nie było czasu. Sięgnął do torby i wymacał w środku zestaw medyczny, który ze sobą zabierał właśnie do takich przypadków. – Tylko nie odpływaj. – wciąż mówił do dziewczyny, by nie tracić z nią kontaktu. Fakt, że mało widział tylko utrudniał mu pracę. Musiał improwizować, ale najważniejszym było to, aby krwawienie ustało. Szybko ściągnął swoją bluzę a następnie koszulkę, którą obłożył brzuch. Bluza z powrotem wylądowała na jego ciele, tym razem zapięta. – Będzie cholernie bolało, ale musisz mi pomóc. Przeciągnę bandaże za plecami, które musisz lekko unieść. Ja ci pomogę, ale musisz wytrzymać, zgoda? – nie czekając na jej zatwierdzenie zaczął okręcać biały materiał wokół jej ciała, które musiała unieść, by Quinton mógł owinąć ją dookoła. Mógł się tylko domyślać, ile bólu musiało ją to kosztować. – Powiesz mi, jak masz na imię? – zagadywał ją w międzyczasie, pewnymi rękoma obwijając ciało bandażem, który mocno przemakał krwią.

Kayleigh Donovan
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
30 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.

[akapit]

Gdzieś na horyzoncie świadomości wydało jej się, że słyszy czyjś głos. Jedno krótkie zdanie stłumione przeszywającym piskiem rozlegającym się gdzieś wewnątrz jej czaszki, zdanie, którego sensu zupełnie nie udało się jej wyłapać — a może raczej pytanie? Kayleigh nie skupiała się na tym głosie zbyt długo, pewna, że to tylko omamy dźwiękowe. Poza tym była zbyt skoncentrowana na bólu rozrywającym jej brzuch realniej niż rozszarpane były jej tkanki.

[akapit]

Ale kiedy otworzyła oczy po raz kolejny, nad sobą nawet w ciemności zauważyła czyjąś niewyraźną twarz. Długie włosy okalające twarz nasunęły myśl że to kobieta — choć nie miało to znaczenia, ale myśli Donovan dryfowały w różnych kierunkach chaotycznie, bez celu — jednak kolejne pytanie wypowiedziane było męskim głosem. Zamrugała, ale obraz uparcie nie chciał się wyostrzyć ani zogniskować na obcym człowieku najwyraźniej mówiącym coś właśnie do niej. Pod głową nie miała już twardego betonu, a jej niemal bezwładną rękę coś podniosło. Kolejne słowa przedzierające się z trudem przez narastające dzwonienie miały więcej sensu, bo Kayleigh usilnie skupiła się na próbie ich zrozumienia.

[akapit]

Zrozumienia czegokolwiek, co się działo dookoła niej. I wyrwania się z tej coraz bardziej przytłaczającej potrzeby odpłynięcia, odcięcia od cierpienia.

[akapit]

Jak... Jak królowa?... — zapytała raczej niespodziewanie, niewyraźnie cedząc kolejne sylaby i ze świstem, z wyraźnym trudem wciągając powietrze w przerwach pomiędzy kolejnymi z nich. — Twoje... imię — wydyszała w zupełnie nieracjonalnej potrzebie wyjaśnienia swojego pytania. Choć mówienie powodowało spazmy bólu wstrząsające całym ciałem, dawało też bardzo nikłe poczucie realności.

[akapit]

Nie miała sił protestować ani bronić się, kiedy nieznajomy nachylił się nad raną. Kayleigh znajdowała się na przemian na granicy omdlenia i świadomości, ciągle rozpaczliwie walcząc aby utrzymać się jawy. Ale było jej zimno, tak bardzo zimno... I ten chłód ogarniał jej ciało powoli, od opuszków i palców u stóp, aczkolwiek z nieustępliwą stanowczością parł w głąb, przez stawy i mięśnie prosto w kierunku coraz słabiej bijącego w jej klatce piersiowej serca.

[akapit]

Zmusiła się do nerwowego mrugania i wreszcie udało się jej dostrzec wyraźniej zarys twarzy schylającego się nad nią mężczyzny, dokładnie w chwili, w której czegoś od niej chciał. Pokiwała głową, nie mogąc zdobyć się na żadne słowa, ale on nie czekał, już coś robił dookoła niej — i ów coś spowodowało, że cierpienie przeszyło ją jak piorun. Podniosła się słabo na łokciach i wtedy łzy mimowolnie popłynęły jej po policzkach dwoma stróżkami, a ciałem Kayleigh wstrząsnął spazm bezgłośnego szlochu. Ale z ust nie wydostał się nawet krótki jęk, nawet jeśli zęby zgrzytały mocno o siebie przy zaciskaniu szczęk, pot wysiłku zalał jej czoło i całe ciało.

[akapit]

Ból ją otrzeźwił. Popatrzyła wprost na niego i po raz pierwszy zrozumiała bez wysiłku to, co do niej mówił. Chciała przełknąć ślinę, lecz gardło miała suche na wiór, a język nieprzyjemnie lepił się do podniebienia.

[akapit]

Kayleigh — wyrzuciła z siebie, na moment zaciskając powieki. — Mam na imię Kayleigh. Szkło... Musiałam zranić się szkłem... Jak to wygląda? Nie chcę... Patrzeć w dół... — Planowała się uśmiechnąć po tych słowach, ale grymas musiał wyjść bardzo blado, jeśli w ogóle był dostrzegalny.

[akapit]

Kiedy skończył bandażować jej brzuch, opadła ponownie plecami na beton i natychmiast zrobiło się jej niedobrze. Przełknęła ślinę, choć nie łudziła się że to pomoże. Chciała ponieść dłoń, żeby zetrzeć łzy z policzków, ale zamiast tego niespodziewanie nawet dla samej siebie chwyciła palcami dłoni umazanej własną krwią dłoń należącą do nieznajomego w niepewnym, słabym uścisku. Jednocześnie wbiła w niego spojrzenie, nawet nie zastanawiając się nad tym jak żałośnie w tamtym momencie musiała wyglądać.

[akapit]

Pomóż mi... — wyszeptała, a po całym tym wysiłku jej dolna warga niebezpiecznie zadrżała. — Nie zostawiaj mnie. Proszę.

[akapit]

Takich słów Kayleigh — zafiksowana na punkcie własnej niezależności i przekonana o samowystarczalności — nie wypowiedziała do żywego człowieka w całym swoim dorosłym życiu. Ona nie prosiła i nie potrzebowała. Nikogo. W jej świecie oznaczało to słabość, a słabość powodowała, że człowiek stawał się podatny na atak.

[akapit]

Wystarczyło znaleźć się na krawędzi śmierci, żeby złamać obie te żelazne zasady przy kompletnie obcym człowieku.

Quinton McDonagh
ambitny krab
Kayleigh
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Na co dzień szalenie opanowany, czujący się jak ryba w wodzie w szpitalnych warunkach. W tym momencie lekki strach zaglądał mu oczy. Adrenalina uderzała do głowy. Widmo utraty ludzkiego życia na własnych rękach z każdą minutą stawało się bardziej realne. Dla Quinna, nie było niczego gorszego. Robił co mógł, korzystając z tego, co miał pod ręką, improwizując. Niestety, na razie nic nie układało się po ich myśli, lecz nie zamierzał odpuszczać.
- Tak, jak królowa. Większość na pewno przyznała by ci rację, za trafne spostrzeżenie. – przyznał jej rację, nie próbując się wdawać w głębsze rozważania. Jeżeli chciała widzieć w nim samą księżną Essex czy inną, nie protestował. Byle miała z nim kontakt i nie straciła przytomności.
Quinton rozglądał się co parę sekund, bardzo pragnąć zobaczyć sunący cień jakiegoś nieznajomego. Przeklinał własną nieodpowiedzialność względem rozładowanego telefonu. W końcu równie dobrze mógł zostać wezwany do nagłego przypadku w szpitalu. W przypadku Donovan, ambulans był potrzebny na gwałt. Sam Quinn nie miał wystarczających środków, by doprowadzić jej organizm i ciało do ładu.
W swojej głowie lekarz układał plan. Chaotyczny, ale wyboru nie mieli. Na pewno wiązał się z dużym wysiłkiem, przy tym bólem, jakby sama rana dostatecznie nie nadwyrężała receptorów nerwowych. Nie mogli jednak tutaj zostać, na środku niczego, bez żadnego okrycia od zimnego wiatru.
- Miło mi cię poznać, Kayleigh. – zdobył się na przywitanie, które wypadło żartobliwie zważywszy na okoliczności. Zerknął w oczy dziewczyny, które patrzyły prosto na niego, a nie uciekały na różne strony. To był dobry znak. Opaska uciskowa zaczęła działać, chociaż szybkość, z jaką stawała się zakrwawiona poważnie go martwiła. – Możesz być pewna, że dzięki tobie ten utwór nie będzie brzmiał tak samo już nigdy więcej. W dodatku moja mama bardzo go lubi. Ja z resztą też. – nawiązał do klasyka zespołu Marillion, który przypomniał mu się w głowie zaraz po tym, jak Kayleigh przedstawiła mu się. – Wierz mi, złamane serce nie wygląda tak źle, jak twój brzuch w tym momencie. Nie patrz w dół. Patrz cały czas na mnie. – poinstruował poszkodowaną, by zostawiła mu najgorsze widoki. Co jakiś czas zerkał na twarz Donovan, chwytając również za nadgarstek, by kontrolować puls.
- Kayleigh, mam bardzo ważne pytanie. Czy masz przy sobie telefon? Mój się rozładował. Musimy wezwać karetkę i zawieźć cię do szpitala. Natychmiast. – szybko zadał jej pytanie, skoro złapał lepszy kontakt. Ten szybko przemijał. Gdy opadła ciałem na ziemię i kurczowo go złapała, a potem rozluźniła uścisk znów miał wrażenie, że ją traci. Był pewien, że krwotok był zbyt duży. Do tego momentu Kayleigh a pewno straciła dużo krwi. Tej też potrzebowali. – Cholera. – zaklął pod nosem, próbując wyrwać rudą z powrotem do rzeczywistości. Quinn bez wahania przyłożył dłoń do uda Donovan, unosząc je wcześniej do góry, opierając o swój korpus. Nie był to najbardziej stosowny gest w tej chwili, ale nie było czasu wdawać się w wyjaśnienia. Nakierował swoje palce na miejsce, gdzie powinna znajdować się tętnica udowa, po czym nakierował twarz na jej oblicze. – Uwaga, mocno zaboli. – zawiadomił Kayleigh o nadchodzącym bólu, po czym docisnął mocno palce do wybranego miejsca na jej nodze. W ten sposób pragnął powstrzymać bardziej utratę krwi.
- Kayleigh, trwaj ze mną. Ani myślę cię zostawić, ale ty mnie też nie. – wciąż do niej mówił, oglądając jej ciało, sprawdzając reakcję na czynności, które wykonywał. Miał nadzieję, że ulży jej to trochę w bólu. Nie mógł jednak stosować tych metod długofalowo. Quinn ściągnął również swoją bluzę, którą okrył dziewczynę po ramionach i klatce piersiowej, nie zasłaniając rany. – Musimy się stąd wynieść i przenieść w inne miejsce. Może dworzec będzie nadal otwarty. Tutaj nie ma nawet żadnych strażników, a ja nie mogę odejść za daleko. Wezmę cię na ręce. Dasz radę? – przedstawił Kayleigh kolejny, niezbyt przyjemny plan. Wierzył, że cierpi, lecz musiała przezwyciężyć ból i znaleźć trochę siły, by przy jego pomocy przejść kawałek dalej.

Kayleigh Donovan
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
ODPOWIEDZ