about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.
#6
outfit[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Quinton McDonagh
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
12
look
Pociąg był najmniej efektywnym środkiem komunikacji na całym tym kontynencie, o czym Quinn przekonał się dopiero w momencie wysiadania. Oddany w celach pielęgnacyjny własny czterokołowiec mocno dawał się we znaki. Tylko co go podkusiło, by zamiast odbyć pasażerski lot wybrał miejsce w jednym ze składów stalowego węża. Racja, nieodparta chęć powrotu do czasów dzieciństwa, kiedy to ostatni raz podróżował w pojeździe na szynach.
Po wielu godzinach jazdy, okupionych długimi postojami ze względu na renowację torów na niektórych odcinkach trasy wysiadł na peronie z garstką tak samo zmęczonych ludzi, mając obolały tyłek i plecy. Całe szczęście mama, u której był z wizytą doceniła jego wysiłek, jakie włożył w odwiedziny. W totalnym mroku rozejrzał się dookoła, będąc nieco zagubionym. Wagony za nim nabierały rozpędu, udają się w dalszą trasę. Został mu ostatni etap, który postanowił odbyć taksówką. Myślami był już w ciepłym domu, gdzie przyrządzi sobie jedzenie w mikrofalówce, naleje sobie jakiegoś alkoholu i ewentualnie coś obejrzy, zanim uda się na kolejne dyżury w szpitalu.
Zanim wykonał jakikolwiek ruch usłyszał dźwięk dzwonka swojego telefonu. Odebrał połączenie od rodzicielki, która sprawdzała, czy wszystko z nim w porządku i dotarł cały. Pewne rzeczy nadal się nie zmieniały, nie ważne ile miał lat. Rozmowa jednak nie trwała długo i została brutalnie przerwana przez nagłe wyłączenie się aparatu. Quinn spojrzał na ciemny ekran. Spróbował przywrócić aparat do żywych, lecz wyświetliła się mu tylko ikonka w kształcie pustej baterii. – Cudownie. – wymruczał sam do siebie z przekąsem. Teraz nie miał nawet jak zamówić sobie szofera.
Poprawił plecak na ramieniu i ruszył przed siebie, chcąc wydostać się z tego miejsca. Musiał się trochę przespacerować, by znaleźć się w jakiejś żywej części obszaru. Rozglądał się uważnie doszukując się znaków informacyjnych, które miałyby go nakierować na właściwą ścieżkę. W tymże momencie w oddali dostrzegł zaciemnioną sylwetkę dziewczyny, która małymi kroczkami, mocno skulona podążała przed siebie, obijając się o różne obiekty. Z racji pory tygodnia włączyło mu się stereotypowe myślenie o imprezie, która dla nieznajomej trwała aż za długo. Nawet jej zazdrościł, bo on nie pamiętał, kiedy ostatnim razem się zabawił.
Zbliżali się do siebie coraz bardziej. Quinn wyostrzonym wzrokiem kontrolował sytuację, uważnie lustrując dziewczynę, dość dziwnie przytrzymującą kurtkę tuż przy ciele. Ta zdawała się go ignorować. Niemalże ją wyminął lecz wtedy zdołał zauważyć ciągnące się okrągłe ślady po cieczy, która zakropliła cały bruk peronu. Mężczyzna zwolnił swój marsz. Dosłyszał jakieś szeptane słowa, których nie zrozumiał. Dopiero rozpaczliwy krzyk zwrócił jego stuprocentową uwagę.
- Hej, wszystko z tobą w porządku? – zapytał, wracają się w stronę nieznajomej. Kiedy tylko znalazł się przy niej w ostatniej chwili zdołał utrzymać jej ciało, które poleciało w jego stronę. Natychmiast zrzucił z siebie plecach i powoli ułożył dziewczynę tak, by oprzeć jej głowę o swój bagaż. – Słyszysz mnie? Halo? – pytał głośno zauważając przymknięte oczy. Parę razy poklepał poszkodowaną po policzku, próbując w ten sposób ją ocucić. Dostrzegając nikłe spojrzenie zaprzestał czynności. Chwycił ją za rękę, próbując wybadać puls, jednocześnie nie tracąc kontaktu wzrokowego. – Jestem Quinn, pomogę ci. Jestem lekarzem. – przedstawił się szybko, zmartwiony słabym, ledwo wyczuwalny tętnem. – Powiesz mi, co się stało? – poprosił ją, próbując wybadać sprawę. Sam szybko zdołał to odkryć, gdy spostrzegł podłoże pod nimi zabarwione ciemną plamą. Zsunął kurtkę z jej ciała i odkrył spore rozcięcie na brzuchu, z którego sączyła się spora ilość krwi. – Cholera. – skwitował tylko cały widok. Odruchowo sięgnął po telefon, by zadzwonić po karetkę, lecz wtedy dotarło do niego, że w tym momencie jego sprzęt był bezużyteczny. – Kurwa. – zaklął, bo i mu się nawet zdarzało. – Jest tu kto? Pomocy! – krzyknął głośno, licząc na to, że trafi się jakaś zabłąkana dusza, która mu pomoże. Sam musiał działać i to szybko. – Okej, w plecaku mam bandaż. Musimy zatamować to krwawienie. – warunki były dalekie od ideału, ale nie było czasu. Sięgnął do torby i wymacał w środku zestaw medyczny, który ze sobą zabierał właśnie do takich przypadków. – Tylko nie odpływaj. – wciąż mówił do dziewczyny, by nie tracić z nią kontaktu. Fakt, że mało widział tylko utrudniał mu pracę. Musiał improwizować, ale najważniejszym było to, aby krwawienie ustało. Szybko ściągnął swoją bluzę a następnie koszulkę, którą obłożył brzuch. Bluza z powrotem wylądowała na jego ciele, tym razem zapięta. – Będzie cholernie bolało, ale musisz mi pomóc. Przeciągnę bandaże za plecami, które musisz lekko unieść. Ja ci pomogę, ale musisz wytrzymać, zgoda? – nie czekając na jej zatwierdzenie zaczął okręcać biały materiał wokół jej ciała, które musiała unieść, by Quinton mógł owinąć ją dookoła. Mógł się tylko domyślać, ile bólu musiało ją to kosztować. – Powiesz mi, jak masz na imię? – zagadywał ją w międzyczasie, pewnymi rękoma obwijając ciało bandażem, który mocno przemakał krwią.
Kayleigh Donovan
about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Quinton McDonagh
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Na co dzień szalenie opanowany, czujący się jak ryba w wodzie w szpitalnych warunkach. W tym momencie lekki strach zaglądał mu oczy. Adrenalina uderzała do głowy. Widmo utraty ludzkiego życia na własnych rękach z każdą minutą stawało się bardziej realne. Dla Quinna, nie było niczego gorszego. Robił co mógł, korzystając z tego, co miał pod ręką, improwizując. Niestety, na razie nic nie układało się po ich myśli, lecz nie zamierzał odpuszczać.
- Tak, jak królowa. Większość na pewno przyznała by ci rację, za trafne spostrzeżenie. – przyznał jej rację, nie próbując się wdawać w głębsze rozważania. Jeżeli chciała widzieć w nim samą księżną Essex czy inną, nie protestował. Byle miała z nim kontakt i nie straciła przytomności.
Quinton rozglądał się co parę sekund, bardzo pragnąć zobaczyć sunący cień jakiegoś nieznajomego. Przeklinał własną nieodpowiedzialność względem rozładowanego telefonu. W końcu równie dobrze mógł zostać wezwany do nagłego przypadku w szpitalu. W przypadku Donovan, ambulans był potrzebny na gwałt. Sam Quinn nie miał wystarczających środków, by doprowadzić jej organizm i ciało do ładu.
W swojej głowie lekarz układał plan. Chaotyczny, ale wyboru nie mieli. Na pewno wiązał się z dużym wysiłkiem, przy tym bólem, jakby sama rana dostatecznie nie nadwyrężała receptorów nerwowych. Nie mogli jednak tutaj zostać, na środku niczego, bez żadnego okrycia od zimnego wiatru.
- Miło mi cię poznać, Kayleigh. – zdobył się na przywitanie, które wypadło żartobliwie zważywszy na okoliczności. Zerknął w oczy dziewczyny, które patrzyły prosto na niego, a nie uciekały na różne strony. To był dobry znak. Opaska uciskowa zaczęła działać, chociaż szybkość, z jaką stawała się zakrwawiona poważnie go martwiła. – Możesz być pewna, że dzięki tobie ten utwór nie będzie brzmiał tak samo już nigdy więcej. W dodatku moja mama bardzo go lubi. Ja z resztą też. – nawiązał do klasyka zespołu Marillion, który przypomniał mu się w głowie zaraz po tym, jak Kayleigh przedstawiła mu się. – Wierz mi, złamane serce nie wygląda tak źle, jak twój brzuch w tym momencie. Nie patrz w dół. Patrz cały czas na mnie. – poinstruował poszkodowaną, by zostawiła mu najgorsze widoki. Co jakiś czas zerkał na twarz Donovan, chwytając również za nadgarstek, by kontrolować puls.
- Kayleigh, mam bardzo ważne pytanie. Czy masz przy sobie telefon? Mój się rozładował. Musimy wezwać karetkę i zawieźć cię do szpitala. Natychmiast. – szybko zadał jej pytanie, skoro złapał lepszy kontakt. Ten szybko przemijał. Gdy opadła ciałem na ziemię i kurczowo go złapała, a potem rozluźniła uścisk znów miał wrażenie, że ją traci. Był pewien, że krwotok był zbyt duży. Do tego momentu Kayleigh a pewno straciła dużo krwi. Tej też potrzebowali. – Cholera. – zaklął pod nosem, próbując wyrwać rudą z powrotem do rzeczywistości. Quinn bez wahania przyłożył dłoń do uda Donovan, unosząc je wcześniej do góry, opierając o swój korpus. Nie był to najbardziej stosowny gest w tej chwili, ale nie było czasu wdawać się w wyjaśnienia. Nakierował swoje palce na miejsce, gdzie powinna znajdować się tętnica udowa, po czym nakierował twarz na jej oblicze. – Uwaga, mocno zaboli. – zawiadomił Kayleigh o nadchodzącym bólu, po czym docisnął mocno palce do wybranego miejsca na jej nodze. W ten sposób pragnął powstrzymać bardziej utratę krwi.
- Kayleigh, trwaj ze mną. Ani myślę cię zostawić, ale ty mnie też nie. – wciąż do niej mówił, oglądając jej ciało, sprawdzając reakcję na czynności, które wykonywał. Miał nadzieję, że ulży jej to trochę w bólu. Nie mógł jednak stosować tych metod długofalowo. Quinn ściągnął również swoją bluzę, którą okrył dziewczynę po ramionach i klatce piersiowej, nie zasłaniając rany. – Musimy się stąd wynieść i przenieść w inne miejsce. Może dworzec będzie nadal otwarty. Tutaj nie ma nawet żadnych strażników, a ja nie mogę odejść za daleko. Wezmę cię na ręce. Dasz radę? – przedstawił Kayleigh kolejny, niezbyt przyjemny plan. Wierzył, że cierpi, lecz musiała przezwyciężyć ból i znaleźć trochę siły, by przy jego pomocy przejść kawałek dalej.
Kayleigh Donovan
- Tak, jak królowa. Większość na pewno przyznała by ci rację, za trafne spostrzeżenie. – przyznał jej rację, nie próbując się wdawać w głębsze rozważania. Jeżeli chciała widzieć w nim samą księżną Essex czy inną, nie protestował. Byle miała z nim kontakt i nie straciła przytomności.
Quinton rozglądał się co parę sekund, bardzo pragnąć zobaczyć sunący cień jakiegoś nieznajomego. Przeklinał własną nieodpowiedzialność względem rozładowanego telefonu. W końcu równie dobrze mógł zostać wezwany do nagłego przypadku w szpitalu. W przypadku Donovan, ambulans był potrzebny na gwałt. Sam Quinn nie miał wystarczających środków, by doprowadzić jej organizm i ciało do ładu.
W swojej głowie lekarz układał plan. Chaotyczny, ale wyboru nie mieli. Na pewno wiązał się z dużym wysiłkiem, przy tym bólem, jakby sama rana dostatecznie nie nadwyrężała receptorów nerwowych. Nie mogli jednak tutaj zostać, na środku niczego, bez żadnego okrycia od zimnego wiatru.
- Miło mi cię poznać, Kayleigh. – zdobył się na przywitanie, które wypadło żartobliwie zważywszy na okoliczności. Zerknął w oczy dziewczyny, które patrzyły prosto na niego, a nie uciekały na różne strony. To był dobry znak. Opaska uciskowa zaczęła działać, chociaż szybkość, z jaką stawała się zakrwawiona poważnie go martwiła. – Możesz być pewna, że dzięki tobie ten utwór nie będzie brzmiał tak samo już nigdy więcej. W dodatku moja mama bardzo go lubi. Ja z resztą też. – nawiązał do klasyka zespołu Marillion, który przypomniał mu się w głowie zaraz po tym, jak Kayleigh przedstawiła mu się. – Wierz mi, złamane serce nie wygląda tak źle, jak twój brzuch w tym momencie. Nie patrz w dół. Patrz cały czas na mnie. – poinstruował poszkodowaną, by zostawiła mu najgorsze widoki. Co jakiś czas zerkał na twarz Donovan, chwytając również za nadgarstek, by kontrolować puls.
- Kayleigh, mam bardzo ważne pytanie. Czy masz przy sobie telefon? Mój się rozładował. Musimy wezwać karetkę i zawieźć cię do szpitala. Natychmiast. – szybko zadał jej pytanie, skoro złapał lepszy kontakt. Ten szybko przemijał. Gdy opadła ciałem na ziemię i kurczowo go złapała, a potem rozluźniła uścisk znów miał wrażenie, że ją traci. Był pewien, że krwotok był zbyt duży. Do tego momentu Kayleigh a pewno straciła dużo krwi. Tej też potrzebowali. – Cholera. – zaklął pod nosem, próbując wyrwać rudą z powrotem do rzeczywistości. Quinn bez wahania przyłożył dłoń do uda Donovan, unosząc je wcześniej do góry, opierając o swój korpus. Nie był to najbardziej stosowny gest w tej chwili, ale nie było czasu wdawać się w wyjaśnienia. Nakierował swoje palce na miejsce, gdzie powinna znajdować się tętnica udowa, po czym nakierował twarz na jej oblicze. – Uwaga, mocno zaboli. – zawiadomił Kayleigh o nadchodzącym bólu, po czym docisnął mocno palce do wybranego miejsca na jej nodze. W ten sposób pragnął powstrzymać bardziej utratę krwi.
- Kayleigh, trwaj ze mną. Ani myślę cię zostawić, ale ty mnie też nie. – wciąż do niej mówił, oglądając jej ciało, sprawdzając reakcję na czynności, które wykonywał. Miał nadzieję, że ulży jej to trochę w bólu. Nie mógł jednak stosować tych metod długofalowo. Quinn ściągnął również swoją bluzę, którą okrył dziewczynę po ramionach i klatce piersiowej, nie zasłaniając rany. – Musimy się stąd wynieść i przenieść w inne miejsce. Może dworzec będzie nadal otwarty. Tutaj nie ma nawet żadnych strażników, a ja nie mogę odejść za daleko. Wezmę cię na ręce. Dasz radę? – przedstawił Kayleigh kolejny, niezbyt przyjemny plan. Wierzył, że cierpi, lecz musiała przezwyciężyć ból i znaleźć trochę siły, by przy jego pomocy przejść kawałek dalej.
Kayleigh Donovan