lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
#4

death’s life should have listened to the moonly whispers of breathing in the coldest nights


Promienie słońca mieniły się w kroplach deszczu rozsianych po przedniej szybie samotnie zaparkowanego samochodu na pobliskim parkingu. Leniwie rozchylił powieki, jeszcze przez chwilę w tym bezruchu kontemplując schwytane światło w sidła porannej rosy - wręcz na wyciągnięcie ręki! I uniósł ku temu pięknu dłoń, ściągając na siebie gniew wszelkich bóstw; jakże to taki śmiertelnik ośmielił się pochwycić ich świetlistą poezję. Ciało mężczyzny przeszył kłujący ból, przypominając o prawdziwości ostatniego zdarzenia z jego życia - bójki, która poza porządnie zbitymi żebrami pozostawiła mu już powoli zachodzące zielenią ślady uderzeń na policzku oraz innych miejscach na ciele. Niewątpliwie nie pomagał w kurowaniu fakt, że noce spędzał na tylnym siedzeniu własnego samochodu.
W wieczornych godzinach zjawił się pod domkiem tej jednej osoby jakby wyrwanej z tajemniczego świata magii, kompletnie nie wiedząc, czy uda się ją zastać w domowym zaciszu. Zebrał kilka małych kamyczków, delikatnie rzucając nimi w kierunku jedynego rozświetlonego okna. Stuk, stuk - szczęśliwie udało mu się wybawić zza szklanej tafli niewiastę o hebanowych falach kaskadą opadających na ciemne ramiona. Niewiele myśląc, uniósł dwie latarki i świstki papieru zdobyte w biletowej kasie, machając nimi z szerokim uśmiechem niemo wołającym do niej "przygoda na nas czeka". Trzeba zaznaczyć, że rzadko kiedy decydował się na zwiedzanie w zorganizowanych grupach, lecz w teatrze rozdali im w ramach premii po kilka biletów na takie nocne wydarzenie i aż żal ściskał za serce, by zmarnować taką okazję.
- Spójrz tam, wyglądają jak szybujący w przestworzach smok. Czuję, że to jego ostatni lot, gdyż serce pękło mu po śmierci ukochanej... zobacz, jak drży na wietrze! - wskazał wolną dłonią na kołysane przez wiatr liście, wodząc po nich rozmarzonym wzrokiem. Tak w objęciach wyobraźni spoglądał ku koronom drzew, zapewne odrobinę za dużo uwagi poświęcając temu teatrowi cieni na gwieździstym niebie. Wystarczająco by razem z kompanką zagubić gdzieś resztę grupy, za którą nieśpiesznie zaczął się rozglądać przez pobliskie zarośla. Nierozważnie zahaczył o dość sporych rozmiarów pajęczynę, a co gorsza - znajdującego się na niej pająka. Nie zorientował się nawet, w którym momencie został przez niego ugryziony, ponieważ niemalże od razu strącił go z siebie. - Myślisz, że jako kto bym się ponownie odrodził? - zaczął dość lekko, jeszcze jakby nieświadomy powagi tego nieszczęścia. Zapewne rozważania powinien rozpocząć od rozpoznania czy pajęczak zaliczał się do jadowitych, lecz nie chciał siać niepotrzebnej paniki. Dlatego w tej wątpliwej błogości przeszedł wraz z towarzyską kilkanaście metrów i dopiero powoli pojawiające się uczucie zdrętwienia popchnęło go do dostrzeżenia niemałego rumienia.
- Briseis, poszukajmy reszty... - ... gdyż nie powinnaś zostawać tu sama. Dramatyzm samoistnie nawiedzał jego duszę, gdy los stawiał go w podobnych sytuacjach. Wprawdzie nie było mu w smak malować sobie tak złowieszczych scenariuszy, ale niewątpliwie niepokój pojawił się wraz z pierwszymi myślami o konsekwencjach feralnego ugryzienia. Wcześniej nie zmartwiło Nadira ich przypadkowe odłączenie, lecz wszystko zapewne zmieniła wizja samotnego błądzenia przez Briseis okrytymi egipskimi ciemnościami szlakami Kurandy.



Briseis Campbell
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
rzeźbiarka, znachorka — florystka w fleuriste
21 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
rzeźbi, sprzedaje kwiatki i odgania złe duchy czające się w ciemnych kątach
Uśmiech jego był jak letni poranek, ciepłem swym otulający całe ciało. Jak niebo tuż przed wschodem słońca, gdy to jeszcze nie dzień, ale też nie noc — ta ulotna chwila dla której warto tkwić na jawie, by nie uronić ani jednej chwili. Gdy więc uśmiechem tym witał ją o dowolnej porze, gotowa była porzucić wszelkie podejmowane czynności. Bo to Nadir. Dla którego tak wiele by zrobiła, choć to brzmieć mogło jakoś niepoważnie i absurdalnie nieco, bo jak to tak, skoro nie znali się wcale dobrze. Brissie nie uważała jednak, by człowieka należało znać życie całe, by go poznać; wystarczało jedno wejrzenie na duszę, by wiedzieć. I myśląc o tym czasem, gdy dostrzegała samochód jego lub twarz zajętą rozmową z kimś, kto nie był nią, dochodziła do wniosku, że zna go już od tysiącleci. Że mijają się te ich strapione dusze od dawna, nigdy nie mogąc zostać przy sobie na dłużej.
Ale to były mrzonki. Sprawy natury prywatnej, niemające nigdy wypłynąć na wierzch, bo musiałaby pewnie opuścić wówczas naprędce miasto. Kiedy jednak zjawił się dziś przed jej chatką z propozycją, którą jej siostra miała nazwać później głupią, nie potrafiła mu odmówić. Naraz gasząc palo santo odganiające złe duchy, odrzucając na bok ususzone, czekające na segregację zdrowotne rośliny, wybiegła w ramiona przygodzie. Z sercem na wierzchu wyrywającym się w jedną stronę, uśmiechającym się szeroko i radośnie. A więc szła obok słuchając, jak mówi. I nie przerywała, gdy tak ładnie opowiadał, jak to Nadir, gdy pokazywał jej tańczące kształty i gdy niebo rozgwieżdżone zdawało się być tylko nad nimi. Przez dłuższą chwilę umysł jej trapiony był domysłami co też jej siostra na to wszystko, bo nocą przecież niebezpiecznie, szczególnie tak daleko od domu. Ale przy Nadirze była bezpieczna, uspokajała samą siebie. Przy nim i jego opowieściach, które niczym czary z chyboczących na wietrze liści czyniły najprawdziwsze stworzenia. — Czy ci też by pękło serce, Nadir? — spytała wzrokiem obejmując zielone kształty, uśmiechając się przy tym lekko. Nie miało dla niej najmniejszego znaczenia to, że grupa ich wyprzedza, że nie dorównują im kroku, że pozostają w tyle. Tak miało być lepiej. Wyprzedził ją jednak, bo Briss każdy krok stawiała z większym trudem, nawet jeśli przybierała do tego odważną pozę. Powtarzała sobie zresztą, że serce jej się nie męczy wcale, a po prostu rozważniej chłonąć chce każdy fragment obserwowanego piękna. — Cóż, myślę, że to jedno z ostatnich wcieleń, kiedy jesteś człowiekiem — odparła roztropnie, spojrzeniem swym śledząc czające się w ciemnościach żółte, ciekawskie ślepia o nieznanej tożsamości. Nie dostrzegła więc ani srebrzystych nitek, ani nieprzyjemnego pająka, choć już po kilku sekundach podbiegła do Nadira. — Może pozwolą ci wybrać? Wydaje mi się, że to bardzo prawdopodobne, a ty wtedy musisz im powiedzieć, że chcesz odrodzić się jako członek ludu Kawahiva, żeby nikt nigdy cię nie odnalazł — powiedziała z powagą, nie dodając, że tylko ona by znała wówczas jego sekret. Tej jego duszy strzec jednak trzeba, chroniąc ją przed złym światem; nie mógł pozwolić więc na to, by narodzić się jako człowiek pospolity. — I poczekaj jeszcze chwilę, nim przemienisz się w deszcz — poprosiła łagodnie, bo nie cierpiałaby wówczas deszczu, rozpaczając na myśl o tym, że Nadira nigdy już prawdziwie nie spotka. Ale to były domysły tylko, bajki przystrajane cichym śmiechem i rozbawieniem w oczach. Nie zrozumiała więc tej jego nagłej prośby. — Dlaczego? — spytała marszcząc czoło, oświetlając jednak latarką malującą się przed nimi drogę. Nikogo nie dostrzegła. Nikogo też nie słyszała. Tylko ona i Nadir, tak jak być powinno.

nadir al khansa
Obrazek
powitalny kokos
.
lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
Tak wyglądać musiał świat u swego początku - u zarania dziejów rozbrzmiewał ten dziewczęcy głos, wskazując drogi ludzkim sercom. Drżał przez stulecia w biciu pod śmiertelnymi żebrami, zatracając się w ciszy wraz z pocałunkiem śmierci na kolejnych istnieniach. Dlatego teraz tak naturalnie było mu wędrować z nią u boku, jakby już szumiało mu to echem zamierzchłości w żyłach... lecz nie potrafił rozgryźć cóż takiego leży u podłoża magii tej dziewczyny - żywej i jak on stąpającej po tej samej ziemi. Och nie, Nadirze, ona była poematem. Spisanym krętymi strumieniami krystalicznej wody ze szczytów gór oprószonych śniegiem i lśnieniem gwiazd rozjaśniającym mroki nocy. Jak również niewypowiedzianymi słowami, za którymi śmiertelnicy błądzili przez wszystkie lata własnego życia.
A on?
A on czuł się nadwyraz śmiertelny, gdy nie błądził oczami w poszukiwaniu jej spojrzenia.
Potarł z wolna kark, w wielkim zastanowieniu przez chwilę zawijając rosnący powyżej ciemny pukiel własnych włosów na szczupły palec. Żadne z pytań Briseis nie zasługiwało na wypełnienie go zbyt prędką odpowiedzią, złożoną wyłącznie z nieprzemyślanych słów. - Nie wiem... zapewne tak - przygasł odrobinę, wędrując w głąb własnych wspomnień - zawiłymi szlakami, którymi coraz rzadziej przychodziło mu wędrować. I poszukiwać martwych zielononiebieskich oczu na okalanej złotymi lokami młodzieńczej twarzy; nie potrafił w nie spoglądać jak niegdyś, a i te zaczęły blednąć w obrazach przeszłości. Jakaś cząstką Nadira odczuwała ogromny wstyd z powodu tego zaniedbania i niepielęgnowania żyjącej gdzieś w nim nadal żałoby. -Myślę jednak, że sam bym je porzucił... by nie czuć już więcej, bo jeśli smutek nie zabrałby mnie z tego świata, to niewart byłbym innych pięknych uczuć - Jeżeli istniało coś takiego jak miłość życia, to nie dostrzegał sensu w dalszym trwaniu na świecie jej pozbawionym. Choć mógł być to również akt tchórzostwa - ze strachu przed stawieniem czoła samotności wyrwałby z własnej piersi serce i pochowałby tam, gdzie jego miejsce.
Och - ciche, ginące w dźwiękach lasu wyrwało się z płuc mężczyzny, gdy zdradziła przed nim pisany mu los. Nabrał powietrza przez nozdrza, rozpływając się w tych dobranych przez same leśne bóstwa nuty zapachowe. Nie zaryzykowałby przecież utraceniem prawdopodobnie ostatniej możliwości zasmakowania zimnego nocnego powietrza w ten człowieczy sposób. Jednakże nie to zakuło w okowach żalu jego serce, gdy zwiastowane mu było pożegnanie z ludzką egzystencją.
- Kawahiva? A za jakie zasługi pozwoliliby mi wybrać? - Ściszył głos, gdy towarzyszka znalazła się u jego boku. Wszakże nie wiadomo czy taka wiedza nie powinna pozostać wyłącznie między nimi, a on nie pragnął przecież ściągać na siebie gniewnego losu. - Poczekam - Ile tylko dam radę! Choć przepowiednie - jak to wszelkie wróżby - Briseis brzmiały dość zagadkowo, zamierzał postępować zgodnie według jej wskazówek. A jeżeli zbyt prędko wzniesie się ku sklepieniu? Nieszczęście! Może gdyby opowiedział niebu o niej, wzruszone wstrzymałoby własne łzy. Zatrzymałoby go w chmurnych pałacach odrobinę dłużej - tyle by zdążył pożegnać się ten ostatni raz lśnieniem diamentowych kropli. Żeby nikt nigdy cię nie odnalazł.
- Obiecaj, że mnie wtedy odszukasz. Ty będziesz mogła, prawda? - poprosił to prawie szeptem z nadzieją błyszczącą w ciemnych oczach, które teraz utkwił w jej twarzy otulonej nocnymi ciemnościami. Czuł się oszukany przez los - ograbiony z czasu z nią; tego podarowanego mu w ilości zupełnie niewystarczającej. A ileż to byłoby sprawiedliwym przydziałem?
- To nic takiego, Brissie - zdrabnia jej imię z łagodnym uśmiechem na twarzy oświetlanej wyłącznie tańczącym światłem ich latarek oraz lśnieniem jaśniutkich punktów na nieboskłonie. Wymawia słowa tak lekko, jakby wcale nie będąc wzruszonym zaczerwienioną plamą malującą się w okolicach lewej dłoni. Okłamywanie jej wydawało się jednakże o niebo gorsze, choć zapewne dałoby się zamknąć ten zabieg w granicach białego kłamstwa. - ...ale lepiej to sprawdzić - ostatecznie trochę to niepewnie unosi dłoń przed siebie, lecz starając się zbytnio przy tym nie eksponować własnego pecha. Nie potrafił ocenić czy uległo to wielkiemu pogorszeniu, nadal jednak czując nieprzyjemne mrowienie na skórze wokół ugryzienia.

Briseis Campbell
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
rzeźbiarka, znachorka — florystka w fleuriste
21 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
rzeźbi, sprzedaje kwiatki i odgania złe duchy czające się w ciemnych kątach
Dryfując jakby w innym świecie sunęła przez te dzikie przestworza, uśmiechem swym obdarzając każdą z mijanych roślin. W głowie jakby zawody, tej nazwę zna, tamtej nie, tamtej odnóża trzyma w swojej chacie. Wszystko zdawało się takie nieważne teraz, ta jej przeszłość krzywa i nieme krzyki, zdające się teraz należeć do kogoś innego. Bo Bryzeida była w końcu istotą szczęśliwą, wolną i bezpieczną. U boku Nadira, w rozgrzanej Australii, nawet niepewną nocą. I gdy tylko wyjaśniał jej kolejno swe losy, zastanawiać mogła się tylko, dlaczego to w nie jego słowach zakochała się tak nieprzytomnie. Dlaczego sercem wciąż była przy człowieku, który raniąc ją dotkliwie, siedział teraz w ciemnej sali więzienia. — A ty się już kiedyś zakochałeś? — prawdopodobnie nie, skoro szczęśliwie kroczył tuż obok niej, z sercem bijącym i uśmiechem, w którym skrywało się życie. Chciała jednak wiedzieć, może musiała. Bo ona przecież kochała i serce jej już pękło, więc może nie powinna trwać w tym świecie pięknym, bo może tylko jedna osoba jej była pisana? I może, skoro w historii jej brakło romantycznej nuty, nigdzie nie odnajdzie już niczego wzniosłego? Może życie było tylko pustą, szarą nicością, wobec której wszelkie marzenia zdawały się blaknąć? I może cała magia skryta była tylko w tej jednej nocy i poza nią, nie będzie już niczego?
— Tylko się nie śmiej, ale ty masz już starą duszę — rzekła, jakby wygłaszając perorę przed grupą zafascynowanych nieznanym zagadnieniem naukowców. Zadzierając brew, w celu upewnienia się, że nie rozbawiła go tymże wstępem, okryła się ciepłym uśmiechem i poczęła kontynuować te swoje osądy. — Masz takie linie na dłoniach, które to mówią. I w oczach twoich to wszystko się skrywa, Nadir. A jak dusza jest stara, to dostaje te wszystkie prawa wybory i wyrokowania — wyjaśniała, wciąż z obawą w sercu, że nie spotka się to z jego zainteresowaniem czy zachwytem. Bo ludzie tak często reagowali na jej zapewnienia, choć nikomu nie przepowiadała przecież ani śmierci, ani niedostatku. — Ale ciemne siły niszczą takie dusze i potem nie ma już nic. Więc musisz na siebie uważać — rzuciła nieomal błagalnie, zatapiając się w oczach jego, w których odbijało się światło księżyca. A więc lud Kawahiva i ona, jako stróż tego jego żywota. Może mówiła zbyt wiele, może powinna uważniej dobierać słowa, ale to nic, bo Nadir był przyjacielem, bo rozumiał to wszystko, bo prawdopodobnie całkiem ją lubił.
Ale krzywdził ją swymi słowami. Naiwne serce wystawione na najczulsze słowa w najprostszych zdaniach odszukiwało złudne nadzieje. — Obiecuję — zadeklarowała wbrew sobie i wszelkim przekonaniom, bo tej jednej prośby oczekiwała. Ale ta jedna prośba łamać miała jej serce, gdy za miesiąc lub dwa Nadira dostrzegać miała z kimś, kto nie byłby nią. Czy i tak dotrzymałby wówczas złożonej obietnicy? Tak, oczywiście, przysięgi składała na wieki. I odnalazłby go z całą pewnością, nawet jeśli byłaby to misja niemożliwa. Gwiazdy by jej sprzyjały, jak zwykle. Tak sądziła przynajmniej, bo podstępem odebrać jej chciały teraz Nadira, choć nie była na to gotowa. Nie teraz, nie tutaj. — Tylko mi nie kłam — o tę jedną rzecz rozpaczliwie zdążyła jeszcze poprosić, bo nie wybaczyłaby mu takiej zniewagi. Nie po tym, co przeżyła niegdyś. Podchodząc jednak bliżej pochwyciła tę jego dłoń, a niemy okrzyk przerażenia wykrzywił jej usta. — Kiedy? Gdzie? Jak? — spytała naprędce, rozglądając się dookoła. Mieszkając w tymże miejscu człowiek godzi się na pewnego rodzaju zdarzenia, w tym i tę śmierć niespodziewaną, której sprawcami byli pajęczy przyjaciele. I to właśnie jednego z nich poszukiwała teraz, choć na próżno przecież, bo noc ciemna, a ona dżungla zbyt dzika. — Usiądź — poprosiła lub rozkazała, ciężko stwierdzić, po czym usiłowała odnaleźć najlepszą dla niego szansę. — Mam po nich pobiec? — spytała, wzrok wlepiając w ciemną pustkę przed sobą. Jak długo mogłaby biec, zanim jej serce by się poddało?

nadir al khansa
Obrazek
powitalny kokos
.
lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
Zadane pytanie wędrowało krętymi ścieżkami w głąb duszy, jakby z nadzieją na odnalezienie jasnej odpowiedzi. W idealnym świecie taka istnieć powinna, bo jaka to siła ukryłaby prawdę przed niegdyś kochającym sercem? - Nie wiem - I jest to jedna z najbardziej bolesnych dla niego odpowiedzi, gdyż przyszło mu się zmierzyć z gęstą mgłą przemijających lat. Okrywała z każdym rokiem kolejne to wspomnienia, docierając do niestrzeżonych uważnie uczuć. Och, a wtedy blakły, niepodlewane łzami czy niepielęgnowane promiennymi uśmiechami pełnymi miłości. A ta żałoba w nim tkwiła i tkwić miała przez stulecia - czy to w tej ludzkiej skorupie, czy w następnej już jednak zupełnie niezrozumiała. - Czemuż to jeszcze nie przyszło mi umrzeć, może byłem zbyt słaby - Nie było to wprawdzie pytanie, bo do kogóż to miałby je skierować? Do osądzających go z zaświatów leśno-morskich oczu? Do niewiadomej istoty sprawującej pieczę nad losem wszechświata? Czy jednak do siebie samego? Zapewne żadne z nich nie znało odpowiedzi, bądź nie pragnęło się nią podzielić ze światem, zachłannie trzymając tajemnicę we własnych szponach. Ile była warta moja miłość?
Ponownie dziewczyna rozgoniła smutne myśli, kontynuując opowieść, którą to prawie spijał z jej ust z niesłabnącą ciekawością. Ujęła go w niezwykły sposób przepowiednia Brissie, gdyż wierzył, że towarzyszka własnymi słowami zdolna była tkać przyszłość. Czy w takim to razie w fundamentach jego duszy tkwiły wspomnienia z początków świata? Och - wyrwało się z jego ust, przepełnione zachwytem z takiej możliwości. Z powagą przyjął do serca ostrzeżenie, lecz zaraz coś innego rozjaśniło jego spojrzenie oraz uśmiech zaplątany w kąciakach ust. Obiecała, spotkają się jeszcze! A jeśli dana była mu taka moc, to ubłaga o jakiekolwiek istnienie gdzieś u jej boku - być może i nieszczęśliwe.
Spoglądając jak we śnie - osobliwym i niezaglądającym w śmiertelne dusze każdej nocy - na własną dłoń jakby obmywaną przez niewidoczne fale tego specyficznego bólu, niespodziewanie doznał olśnienia. Myśl spłynęła na niego niczym pierwsze promienie słońca o poranku bądź te rozjaśniające cienie rzucane przez niesforne chmury. Czy tułaczka po świecie nie była tylko bolesnym i pustym wstępem do takiego zakończenia? - A może jednak kochałem... - Jego szept był prawie to niesłyszalny, przypominający bardziej nieme drżenie ust i niekontrolowany odruch ludzkiego serca. Bijącego teraz niespokojnie po lewej stronie klatki piersiowej, a nie zakopanego gdzieś przy ciele młodzieńca już dawno zjedzonego przez robaki w tym cholernym kręgu życia. Głupcze, nie zdołałbyś oszukać śmierci i to nie też się o zaległy dług się teraz upominała - nie czyń z siebie bohatera dramatu. Zajrzał w lśniące w ciemnościach oczy o ciemnych jak węgielki źrenicach, zdając sobie sprawę z kolejnej oczywistości spisanej jakby już wieki temu na kartach jego życia. Nie chciał umierać, a przynajmniej nie teraz - choć o lepsze towarzystwo w ostatnich minutach byłoby naprawdę trudno, to nie mógł poddać się walkowerem tej egoistycznej myśli i porzucić brzmienie widoku własnej śmierci na te drobne barki. To mogła być przecież tylko tarantula - nie umrze, a dzielnie stawi czoła nawet najgorszemu bólowi. Tak, to musi być to. Pokiwał automatycznie głową w reakcji na prośbę Briseis, gdyż i tak nie zdołałby jej okłamać. W amoku wykonał kolejne polecenie, delikatnie opadając na znajdujący się nieopodal powalony konar. Zadrżał nieznacznie, gdy otulił go szczelnie podmuch chłodnego nocnego powietrza - pachnący wilgocią lasu, a może jego własnym strachem? Wszakże do teraz pozostawał nieświadomy tego uczucia w swoim sercu, kiedy tak beztrosko kroczyli w baśniowym świecie. A jednak nie był nikim więcej niżeli zwykłym człowiekiem zakutym w kajdany śmiertelnych uczuć, więc w obliczu majaczącej w oddali śmierci nie przyszłoby mu witać ją w pełnym spokoju. Wciągnął powietrze do płuc z cichym świstem, by przygotować się do odpowiedzi na serię pytań. - Parę chwil temu w tych chaszczach... musiałem wejść w jakąś pajęczynę i nieszczęśliwie zastałem gospodarza - Czysta prawda, dokładnie tak jak obiecał nie tak dawnym kiwnięciem głowy. Zjeżyły się włoski na całym ciele Nadira, kiedy zaproponowała ten szalony, choć w jego oczach naprawdę odważny, plan. Nie wiadomo, cóż takiego czaiło się w mrokach nocy. - Nie, może lepiej nie... znajdźmy ich razem albo wróćmy do cywilizacji - Starał się powoli podnieść na nogi, by w razie czego zaprotestować jeszcze raz przeciwko jej odejściu. - Jak myślisz, daleko zawędrowaliśmy? Zbyt zatraciłem się w wędrowaniu, ale może damy radę - Tymi słowami pragnął nie tylko dodać otuchy Briseis, lecz również zmotywować własne ciało do działania. Powtarzać to w myślach jak modlitwę czy wszechmocne zaklęcie i odczynić tym zły urok rzucony na niego przez los. Krok za krokiem jakoś z tego wyjdą, bo co innego im pozostało jak przeciwstawić się przeznaczeniu? Tak ładnie postanowił ująć to w głębi duszy. Ale w tych splątanych niciach ludzkich istnień nie wszystko okazywał się takie jasne, myląc kolejnymi splotami należącymi do dwóch osób. Czy w jego stało się już pętlą na szyi? - Gdzieś dalej powinniśmy złapać zasięg - prawą dłonią powędrował do kieszeni w poszukiwaniu telefonu, prawie to upuszczając przy tym dzierżoną przez siebie latarkę.


Briseis Campbell ogromnie przepraszam za zwłokę </3 postaram się już tak nie ociągać!
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
ODPOWIEDZ