rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
10

look

- Sara, przestań się ociągać. – obejrzał się przez ramię, ponaglając nieco swoją przyjaciółkę, która znów została w tyle. Rozbawiony jej walką z bujną roślinnością lasów Kurandy obserwował, jak świetnie się bawi na wycieczce przez niego zorganizowanej.
Spa, baseny czy drinki na plaży były znakomite, lecz chciał przełamać ich rutynę i pokazać Smith inne oblicze Australii. Przed przyjazdem zapewnił milion razy, że nic im się nie stanie i nikt ich nie zaatakuje. Walczył ze stereotypem Australii jako dzikiego kraju, gdzie na każdym kroku czyha jakieś futrzaste niebezpieczeństwo. Mieszkał tu w końcu niemały kawałek czasu i jeszcze nic nigdy mu się nie przydarzyło. Trochę też skłamał mówiąc, że jest duża szansa, iż zobaczą koale. Te będąc pod ochroną w większości znajdowały się w parkach i rezerwatach. Zobaczyć jakiegoś misia na żywo było sporą sztuką. Nawet, jeśli fauna im dzisiaj nie dopisze liczył na to, że zachwyci się florą, niespotykaną nigdzie indziej na świecie.
Z plecaka, który dźwigał wyciągnął butelkę wody, upijając parę łyków. Poruszali się wydeptanymi ścieżkami, podążając za odpowiednimi oznaczeniami, by się nie zgubić, bo o to nie było trudno. Zrobili mały przystanek gdzieś na skraju urwiska, mając przed sobą wspaniałe widoki zalesionych dolin i małych rzek czy strumieni. Quinton dostrzegł nawet poruszające się obiekty hen na dole, które okazały się być krokodylami, czuwającymi przy wodopoju, choć w ich przypadku było to zapewne teren łowiecko-mieszkalny. Jeśli mieli szczęście, tu i ówdzie przelatywały kolorowe ptaki.
- A nie mówiłem, że będziesz się świetnie bawić? Tylko nie wyjeżdżaj mi teraz z żadnym zoo. – nie, to było zdecydowanie lepsze. Po co być ograniczonym barierkami, skoro wszystko było niemal na wyciągnięcie ręki. Zaczekał na Sarę, odgradzając gałęzie z jej trasy. Ostatnim, czego chciał było to, że gdzieś mu się zapodzieje.
- W ogóle, co z twoim jachtem? Gotowy, by wypłynąć na pełny ocean? – przypomniał sobie nagle o jej nowej zabawce, o którym wspomniała jakiś czas temu. Nie mógł się wprost doczekać, aż Sara zabierze go na mały rejs. Zastanawiał się tylko, czy zaczęła robić już jakieś kursy na sternika. Mimo to, nie obawiał się, by wsiąść z nią do jej łódki.
Przemierzając las dalej znaleźli się nagle na małym rozdrożu. Małym, gdyż główny szlak wciąż się odznaczał. Quintona zaintrygował zaś ten poboczny, nieco węższy, wiodący jeszcze bardziej w serce lasu. Czuł wewnętrzne pragnienie dogłębniejszej eksploracji terenu, chociaż nowa droga nie była w żaden sposób oznaczona. Zdawała się istnieć tylko dzięki sile i wpływom przyrody, co jeszcze bardziej go zachęcało. Spojrzał na Sarę, która zdawała się odczytywać jego śmiały plan. Uśmiechnął się w jej stronę, co oznaczało, że poprawnie odczytywała jego myśli.
- Idziemy? – zapytał, lecz zabrzmiało to jak wyzwanie. W końcu, co mogło pójść nie tak? Quinn obmyślił sobie, że podejdą tylko kawałek, rozejrzą się, a potem zawrócą i przyjdą właśnie w to miejsce. Racjonalne myślenie nie było jego najmocniejszą stronę, toteż ruszył przodem, wstępując na nową ścieżkę.

Sara Smith
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
36 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
36 letnia panna z odzysku po dwóch rozwodach. Szczęśliwa, promienna i pewna siebie. Na ogół uśmiechnięta i zadowolona. Zdecydowanie warto ją poznać bliżej. Może dostaniesz rabat na jakiś zabieg???
Obcowanie z naturą i długotrwałe spoglądanie na zielony kolor ponoć korzystnie wpływa na nastrój a wysiłek fizyczny powoduje wyrzut do organizmu pozytywnych hormonów. Choć to wszystko to jedynie czysta chemia, przydaje się raz na jakiś czas skorzystać z dobrodziejstw zamieszkiwania tak malowniczych terenów. Kiedy Sara ostatni raz była w lesie na wyprawie podobnej do tej? Na próżno doszukiwać się konkretnej daty bowiem odkąd zaczęła pracę w dwóch miejscach, najbardziej dzikim miejscem jakie odwiedzała był park na jej osiedlu. Choć namawianie jej trochę trwało to w końcu zgodziła się kuszona wizją zakupu zupełnie nowych butów. I to prawdopodobnie mógł być pierwszy błąd ponieważ nieużywane obuwie ma to do siebie, że lubi obetrzeć tu i tam. Dzięki dużej dozie szczęścia i odpowiedniej długości skarpetek, adidasy sprawdzały się idealnie. Do tego długie spodnie, koszulka z krótkim rękawem i bluza obwiązana w pasie na wszelki wypadek. Smith nie byłaby sobą gdyby do plecaka nie zabrała czegoś na komary, plastrów, wody utlenione, gazików jałowych, opaski uciskowej i… zatrzymała się wsuwaniu do wnętrza niezbędnika niewielkiego nożyka a w chwili opamiętania zamieniła go na scyzoryk. W jej domu służył głównie jako otwieracz do piwa, którego praktycznie nie używała bo… nie pijała piwa ale skoro był pod ręką – spakowała go.
– Masz dłuższe nogi więc stawiasz większe kroki – tłumaczyła idąc tuż za mężczyzną. – I gdzie masz te miśki? – zapytała podejrzanie ponurym tonem głosu. Szli już dość sporo. Ścieżka zwężała się i na powrót rozwidlała dając kilka możliwości wyboru trasy. – Byłeś tutaj kiedyś? – owszem, lubiła Quintona, nawet bardzo, ale miała problem aby zaufać mu w 100%. Nie wyglądał jak typowy bywalec takich miejsc i pasował raczej do miejskiej dżungli niż tutejszego gąszczu. – Ta… uważaj pod nogi! – wskazała palcem wystający konar bowiem jej chłopiec bardziej zainteresowany był korona jednego z drzew niż tym, że zaraz może się o coś zawadzić i złapać przysłowiowego zająca. – Quin chce m się siusiu – skrzywiła się mając pełną świadomość, że nigdzie tutaj nie ma miejskiej toalety i jedynym rozwiązaniem będzie pójście za jakiegoś krzaczka. I o ile zieleniny tutaj nie brakowało, to strach przed ukąszeniem dziwnie poprawiał sprawność jej pęcherza. – Poczekaj bo nie dam rady iść dłużej – wyciągnęła z plecaka chusteczki i wręczając go mężczyźnie potruchtała gdzieś za drzewo. – Tu jest mrowisko! – przeszła dalej – Zawsze mówiłam, że faceci mają łatwiej w życiu – narzekała znajdując sobie odpowiednie miejsce. Po niecałych dwóch minutach zjawiła się znów ogłaszając, że czuje się o niebo lepiej i mogą ruszać dalej. – Budowa jachtu to długotrwały proces. Gdy będzie gotowy dam Ci znać, spokojnie – osobiście Smith wolała poczekać dłużej niż później narzekać na niedopracowanie różnych elementów. Dla niej liczyło się aby nawet drobne detale wyglądały tak jak powinny bo w tym tkwił cały sekret. Skoro płaciła za wykonanie niemałe pieniądze to niech ono będzie dokładne. – Ty jesteś dziś przewodnikiem – skazała dłonią na szlak mając jakieś złe przeczucie. Zazwyczaj go słuchała ale tym razem uznała, że ilość zieleniny i potencjalnych morderców w postaci chociażby pająków, źle na nią wpływa. – Muszę popracować nad kondycją – pokręciła głową idąc dwa kroki za Quinem. Z pewnością nie zdecydowałaby się na podobną podróż z koleżanką.

Quinton McDonagh
dzielny krokodyl
Sara Smith
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Przy marudnych dźwiękach komentarzy Sary lekarz kroczył przed siebie, kuszony wizją wspaniałych, roślinnych kompozycji, nie skażonych żadną ingerencją ze strony ludzkiej rasy. Niestety, owe obrazki jawiły mu się tylko i wyłącznie w głowie. Ostrożnie stąpał po wydeptanej ścieżce, uważając na wszelkiego typu niebezpieczeństwa. Kilkadziesiąt mrówek na pewno zginęło pod podeszwami ich butów, ale kto wie, jakiego paraliżu mogli dostać przy drobnym ukąszeniu. Quinton na pewno tego nie wiedział. Wierzył w swoje uzdrowicielskie zdolności wyniesione z uczelni w Stanfordzie, ale czy toksykologia i ugryzienia zwierząt były jego mocną stroną? Była to kwestia mocno dyskusyjna.
- Właśnie teraz nad nią pracujesz, dlatego cię tutaj zabrałem. Inaczej, siedziałabyś w domu, upalona zielskiem i przechodziła kolejną gastrofazę. – uświadomił jej, ile korzyści ponosi z dzisiejszego wyjścia.
Po paru minutach Quinton zatrzymał się, rozglądając dookoła. Szli jakiś odcinek czasu i nie natrafili na nic ciekawego. Dlatego włączył mu się zdrowy rozsądek karzący zawracać. Żadne z nich nie chciało utkwić w lesie, gdy się ściemni. Czy można było się w ogóle spodziewać, że któreś z nich zabrało choćby latarkę? Owszem, oboje posiadali telefony, lecz słabe światełko lampy błyskowej na niewiele mogło się zdać w takiej gęstwinie. Nie mówiąc o szybko rozładowującej się baterii.
- Chyba powinniśmy zawrócić. – oznajmił, zwracają swoje spojrzenie na blondynkę. Dał biednej trochę podyszeć, samemu upijając kolejne łyki wody. W końcu, chciał ruszyć dalej, kiedy do jego uszu dobiegł trzask łamiącego się drewna. Intuicyjnie znów spojrzał na Sarę, która nadal stała w miejscu. Zamarł nieco bardziej, obawiając się jakiegoś bliższego spotkania z dużym zwierzem. Rozejrzał się dookoła lecz przy ziemi było w miarę spokojnie, a wysokie trawy i kwiaty falowały równo z lekkim wiatrem. Swoje dziwne podejrzenia zwalił na naturalny cykl ekosystemowy. W końcu gałęzie mogły się łamać pod wpływem różnych rzeczy. – Dobra, zawracamy. – zarządził, lecz gdy tylko postawił pierwszy krok znów usłyszał krach, tym razem głośniejszy. Tym razem, było w nim coś nienaturalnego, niepokojącego. Quinn wyostrzył swoje zmysły na tyle, ile potrafił ludzki organizm. Szybko rozejrzał się po otoczeniu, by dopiero na samym końcu spojrzeć w kierunku, z którego zagrożenia najmniej by się spodziewał.
- Sara, uciekaj! – powiedział głośno, dostrzegając duży obiekt, lecąc prostu na nich. Dalej, wszystko zadziało się w ciągu paru sekund. Zdołał zrobić ledwie krok do przodu, chcąc uciec, lecz wielki i ciężki konar zwalił się na niego, powalając na glebę. Spotkanie z twardym gruntem również nie należało do przyjemnych. W dodatku poczuł nagły, przeszywający ból, którego źródło zaczynało się gdzieś w dolnych partiach nóg, uniemożliwiając mu wykonanie jakiejkolwiek czynności z nogami. Dźwignął za to swoją sylwetkę i przekręcił ją, chcąc wiedzieć, czy jego towarzyszce nic nie jest. – Wszystko w porządku? – upewnił się, jednocześnie próbując zrzuci z siebie wielgachną gałąź. – Coś mi się chyba stało z nogą. – zakomunikował, kręcąc się w miejscu. Wtedy widok kobiety, zastygłej niczym posąg mocno go skonsternował. Przestał się wiercić, jedynie ściągnął brwi w niezrozumieniu, dlaczego nie próbuje mu pomóc. Widząc wyciągniętą rękę podążył wzrokiem w wyznaczonym przez nią kierunku. Momentalnie odrętwiał, odruchowo odchylając sylwetkę do tyłu, którą wsparł rękoma gdy dosłownie przed nim uniosła się głowa węża tygrysiego, ukręconego wokół pnia, który nadal tkwił na jego ciele.
- Sara… Zrób coś… – niemalże wyjęczał cicho, wpatrując się w czarne oczy gada, zupełnie jakby właśnie stanął oko w oko ze śmiercią. Czuł nawet na sobie, jak obślizgłe długie ciało się po nim przesuwa. Język z wcięciem na czubku, które zwierzę wysuwało zaczęło mocno niepokoić mężczyznę. Quinn siedział nieruchomo, nie pozwalając sobie nawet na mocniejszy wdech. W głowie próbował obmyślić jakiś plan, lecz miał totalny mętlik. Chciał szybko pchnąć konar i uciec, lecz nie był w pełni sprawny. Szybko porzucił tą myśl. – Sara… podejdź do niego od tyłu, tak by cię nie zauważył i chwyć go za szyję, tuż przy głowie. – wyszeptał, bo tak chyba było bezpieczniej. Spojrzał na przyjaciółkę, próbując wymusić na niej jakąkolwiek reakcję. Obawiał się, że jeszcze chwila i wąż po namyśle po prostu go ukąsi albo udusi.

Sara Smith
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
36 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
36 letnia panna z odzysku po dwóch rozwodach. Szczęśliwa, promienna i pewna siebie. Na ogół uśmiechnięta i zadowolona. Zdecydowanie warto ją poznać bliżej. Może dostaniesz rabat na jakiś zabieg???
Oczy przez chwilę zamieniły się w dwie wąskie szparki kiedy uszczypliwy komentarz dobiegł jej uszu. – A skąd wiesz co robię wolnymi popołudniami – odsunęła wielki krzak, który równocześnie udeptała butem w drugą stronę. – Nie palę ani nie pije siedząc sama w domu – wyjaśniła aby prawda ujrzała światło dzienne oraz aby Quin przestał ją podejrzewać wyłącznie o nielegalne praktyki. Przecież zapomniał jeszcze dodać, że Sara produkuje nalewki. To byłby już komplet – samotna kobieta zajmująca się po pracy całym zbiorem nielegalnych czynności. – Na co patrzysz? – niemal weszła w jego plecy patrząc nie przed siebie a pod nogi. Przez chwile zerknęła na mężczyznę a następnie jej spojrzenie powędrowało w gąszcz. Nie, stanowczo jej się tutaj nie podobało. I nie chodzi o to, że było brzydko, nie w jej stylu ale… miała swoje kobiece przeczucia, dodatkowy zmysł pozwalający wykryć niebezpieczeństwo. I mówił on, że nie są tutaj mile widziani. – Następnym razem to ja wybiorę miejsce na spacer – i będzie to jakaś rozległa plaża gdzie od jednej strony czeka ich bezkres błękitu wody stapiający się na horyzoncie z niebem, a z drugiej kilkanaście metrów piasku. Teren przejrzysty, z możliwością ucieczki i minimalną ilością zagrożeń. Bo w takich warunkach jak te można było czuć klaustrofobię. Ciasna ścieżka, zdecydowanie nadmiar zieleni i ten przytłaczający zapach kwitnących kwiatów.
– Tak, doskonały pomysł. Chodźmy – obróciła się na pięcie przystając po dwóch krokach. Ona również usłyszała hałas, którego wcale słyszeć nie chciała. Z premedytacją zacisnęła pięści i poczuła, że zaczyna się lekko stresować. Organizm zareagował ogólnym napięciem i przygotowaniem do ucieczki. – Spadamy do auta – ledwo przeskoczyła gruby korzeń wijący się na wąskiej ścieżce a odniosła wrażenie, że wali się na nią całe niebo. Gęsty cień poruszył się tuż za jej plecami w akompaniamencie z dźwiękiem łamanego drzewa. Kobieta pisnęła głośno kucając i osłaniając głowę dłońmi. Oberwała czymś ale nieznacznie. Najpewniej to jedynie obeschła gałąź. Gdy zrobiło się cicho, powoli wstała natychmiast poszukując wzrokiem towarzysza podróży. – Chyba jest okej – zdjęła z ramienia ogromnego liścia obracając się przodem do mężczyzny i w tej samej chwili poczuła ogarniający ciało paraliż. – O kurwa – to jedyne co przeszło jej przez myśl na widok ogromnego gada, który czuł się równie zaskoczony zwrotem akcji co i oni. – Nie ruszaj się, żadnych gwałtownych ruchów. On jest jadowity – ten tutaj nie miał absolutnie nic wspólnego z Kubą a słowa Sary były słabym wsparciem i raczej nie niosły otuchy. W żadnym wypadku Smith nie czuła się jak Ci wszyscy mężczyźni z National Geographic, którzy przy pomocy patyka i cholera wie czego jeszcze, przemierzali dżungle radząc sobie z wężami, krokodylami i innymi drapieżnikami. Będąc raczej miejskim zwierzęciem, ciężko odnaleźć się w sytuacji gdzie każda próba pomocy może zakończyć się fatalnie. – Nie ruszaj się – powtórzyła podnosząc z ziemi dość gruby patyk przypominający na długość kij baseballowy. Zagryzła mocno zęby sama nie wierząc, że trafi w ten mały, paskudny łeb. – Sorry bejbe – mruknęła i z całej siły uderzyła o dziwo… trafiając! Rozkwaszona główka opadła bezwładnie tak jak i reszta jadowitego ciała. – O matko – odrzuciła narzędzie zbrodni przedzierając się do Quina. – Możesz się ruszać? – uklękła tuż obok zaciskając dłoń na jego ramieniu. – Spróbujemy to odsunąć, okej? – nie było innej możliwości. Trzeba uporać się z konarem żeby ocenić jak mocno ucierpiały nogi.


Quinton McDonagh
dzielny krokodyl
Sara Smith
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Myślał, że to naprawdę koniec. Wcale nie chciał zginąć w ten sposób. Uwielbiał naturę, a ta nie odwdzięczała mu się w ten sam sposób. Chciał dożyć starości. Uważał, że w życiu przeżył i widział za mało. Różne takie myśli miał w głowie, kompletnie przestraszony. W starciu z wężem nie miał szans. Chciał zrobić coś samemu, schwytać gada, ale w pełni mobilny nie był. Na pewno nie tak samo szybki. Atak węża to ledwie mrugnięcie okiem i mógł nastąpić w każdej chwili. Próbował spojrzeć na Sarę, ale i tak pilnował zwierzaka. Czuł bez dotykania ciała, jak serce wali mu niczym młotem. Widząc ten język oraz dwa kły był śmiertelnie przerażony.
Nagle wszystko uleciało. Po krótkich przeprosinach, które w jego uszach mogły być skierowane do obu osobników Quinn wpatrywał się w łeb przed nim, z którego Sara zrobiła piniatę. Tyle, że zamiast cukierków krew bryznęła niemal na wszystkie strony, w tym chlapiąc na niego.
- Cholera. – mruknął Quinton, a następnie opadł całym ciałem na ziemię, łapiąc oddech. Patrzył w górę, na wysokie korony drzew i skrawek nieba. Już drugi raz uszedł cało z sytuacji zagrażającej jego życiu. Najpierw napad w jego apartamencie, teraz bliskie spotkanie z wężem. Jeśli to miała być jakaś pokuta za jakieś niepoprawne czyny, których się dopuścił, to w jego mniemaniu wyszedł na zero.
Przekręcił głowę na bok patrząc na łeb węża, a następnie skupił uwagę na swojej wybawicielce, która zjawiła się tuż przy nim. Uśmiechnął się sam do siebie czując, że zaraz skarci go za całe to wyjście, na które je zabrał. W końcu, kto by się spodziewał, że są tutaj jakiekolwiek niebezpieczne zwierzęta. Jak na złość, koali nie było w ogóle.
- Masz jednak krzepę w tych rękach. – pochwalił ją całkiem zaskoczony taką destrukcją, jaką zgotowała jego napastnikowi. – Doceniam, jak bardzo o mnie walczysz. Chyba dość wrażeń, jak na jedno wyjście. Powinniśmy się stąd ewakuować. – gdy tylko to powiedział Quinn chciał się ruszyć, ale noga nagle przypomniała o sobie. Grymas bólu pojawił się na jego twarzy. – Dasz radę unieść go z jednej strony? Ja się wyślizgnę. – zaproponował, bo jakoś nie widziało mu się przeturlanie kawałka drzewa po jego ciele.
Przygotował się na wdrożenie planu. Skinieniem głowy dał znak Sarze, że jest gotowy, a kiedy przyjaciółka uniosła kawał drewna, Quinn odepchnął się parę razy rękoma oraz zdrową nogą. Na tyle szybko, jak mógł. I tak odczuł mocniejszy ból, przez co znów musiał zrobić sobie odpoczynek.
- To chyba kostka. Musimy jakoś usztywnić tą nogę. – ich survivalowa przygoda jeszcze się nie kończyła. Jasne, mógł opierać się o jej ramię i skakać przez całą drogę, ale wyjście z lasu zajmie wtedy wieczność. – Napiłbym się teraz. Czegokolwiek. – westchnął ciężko spoglądając na Sarę. Oczywiście mowa była o konkretnym rodzaju napojów, tych wysokoprocentowych. Umieranie na trzeźwo jednak było słabe. - Co powiesz na nurkowanie w sobotę? - zapytał od razu wybuchając śmiechem.

Sara Smith
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
36 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
36 letnia panna z odzysku po dwóch rozwodach. Szczęśliwa, promienna i pewna siebie. Na ogół uśmiechnięta i zadowolona. Zdecydowanie warto ją poznać bliżej. Może dostaniesz rabat na jakiś zabieg???
Oj i ona uwielbiała naturę ale w zupełnie innym wydaniu. Np. o wiele bardziej przypadłoby jej do gustu obserwowanie dzikiej przyrody z perspektywy kanapy patrząc na telewizor albo jak już wspomniałam, przechadzanie się brzegiem morza mocząc stopy w krystalicznie czystej wodzie. To tutaj owszem, miało swój urok. Znaczy miało do czasu kiedy jakieś spróchniałe drzewo nie postanowiło upaść akurat w momencie, w którym oni przechodzili ścieżką. Sara oberwała w głowę jakąś niewielką gałęzią, Quin miał gorzej. Czy to jest kara? Cholera, znali się dobrze, spędzali ze sobą nawet sporo czasu ale kobieta nie śledziła poczynań przyjaciela więc nie wiedziała ile miał za uszami. Nigdy nie posądziłaby go o grube przekręty albo bycie zupełnym złamasem względem kobiet. Przedstawiał się raczej jako kulturalny i dobrze wychowany więc z jej strony nie miała do czego się przyczepić. No może tylko do wyboru rodzaju spędzania wolnego czasu ale…
To był ostatni raz!
– Nie ciesz się bo teraz ja Cię uduszę – burknęła doskonale wiedząc, że gdyby okoliczności były mniej poważne, to z pewnością pozwoliłaby sobie na drobną przemoc w stosunku do mężczyzny. Ok, to nie była w pełni jego wina ale pomysł na wycieczkę wyszedł z jego inicjatywy więc miała usprawiedliwienie gdyby chciała go zdzielić w ramię. – Poczułeś respekt? – uniosła brew patrząc na Quina, a chwilę później na rozwaloną głowę gada. Z jednej strony było jej nieco przykro, że musiała w tak brutalny sposób zabić zwierzaka ale wyrzuty sumienia szybko z niej uleciały bowiem ukąszony mężczyzna byłby o wiele większym problemem. A o tym co by było gdyby zszedł w tym lesie nawet nie chciała myśleć. – Humor Cię nie opuszcza, to dobrze bo czeka Cię długa droga powrotna. Ciekawe czy będziesz się śmiał za kilometr – ona była szczerze przerażona stanem jego nogi ale absolutnie nie dawała tego po sobie poznać. Udając nadal dobry humor zrzuciła z ramion plecak. – Wygląda na mega próchno więc pewnie tak. Mam nadzieję, że nie mieszka w nim nic co zaraz wypełźnie albo wyfrunie – gniazdko równie jadowitych węży? Osy? Śmiercionośne pająki wielkości dłoni? Czemu nie…
– Masz szczęście, że kiedyś przydarzył mi się roczny romans z pole dance – co przez to miała na myśli? A no to, że do tego rodzaju ćwiczeń trzeba mieć dobrze wytrenowane ramiona. Akcja była szybka i najważniejsze, że skuteczna. Smith otrzepała dłonie z resztek kory i faktycznie choć drzewo wydawało się spore to wewnątrz było puste. – Boli… pokaż – spoważniała kucając tuż obok ofiary roślinności. Delikatnie uniosła nogawkę i odwinęła skarpetkę. Na ten moment ciało mocno spuchło. – Nawet nie widać kostki – podrapała się po skroni zastanawiając się nie tyle nad unieruchomieniem kończyny co na sposobie wydostania się. – Podaj mi plecak – kiwnęła dłonią na leżący po drugiej stronie zasobnik. – Myślisz tylko o jednym – skarciła go, odsunęła suwak i podała Quinowy uroczą „małpkę” whiskey. – Miała być na uczczenie powrotu no ale bierz żebyś mi tu nie płakał – podała mu szklaną buteleczkę siadając wygodnie na własnym plecaku wyjmując z niego wcześniej rzeczy. – Zdejmiemy tego buta i skarpetkę, zrobimy prowizoryczną stabilizację i założymy wszystko tylko nie będziemy ciasno wiązać sznurówek, okej? – wytłumaczyła wszystko powoli zupełnie jak przyjętemu do szpitala dzieciaczkowi. Gdy tylko ten kiwnął głową, zabrała się do roboty starając się nie manewrować kończyną by nie urazić przyjaciela. Gdzieś w międzyczasie próbowała go również zagadać. – Ty masz zakaz na wszelkie wyjścia. Dostajesz ode mnie szlaban i lepiej pomyśl nad sposobem wydostania się z tego lasu.


Quinton McDonagh
dzielny krokodyl
Sara Smith
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Poczuł wielką ulgę zaraz po tym, jak Sara usunęła pień z jego nóg. Ból nadal nie ustąpił, ale było sto razy lepiej. Czuł pulsacyjne bicie, szarpiące jego nerwy. Mimo wszystko nie myślał, by biedować nad swoim losem. Był lekarzem i przy tym co widział, nad czym pracował, spuchnięta kostka i dokuczający ból były zaledwie niedogodnością.
- Właśnie wisiał nade mną ogromny wąż. Oczywiście, że humor mnie nie opuszcza, bo miło mieć perspektywę życia przynajmniej przez kolejny dzień, niż robić rachunek sumienia z tego, co się przeżyło. Chociaż… bilans chyba byłby dodatni. – zaśmiał się, znów robiąc sobie mały odpoczynek, kładąc się plecami i głową na ziemi, co nie było chyba zbyt rozsądne, ale na te parę minut było mu wszystko jedno. – Z obitą kostką jakoś sobie poradzę. To lepsza perspektywa niż płyn, który wyżarłby moje organy od środka, przez który zataczałbym się na ziemi, skręcał od palącego efektu i toczył pianę z buzi. A tak, parę dni wolnego i będę jak nowy. Czy powinienem wydać jakąś imprezę z okazji celebracji życia? – gdyby był bardziej wierzący, prędziutko kuśtykałby do kościoła czy innego sanktuarium, w którym padłby na kolana i dziękował za zbawienie i kolejną szansę. To nie było jednak w jego stylu.
Zerkał co raz na salę, która może i zachowała pokerowy wyraz twarzy, ale dobrze wiedział, że ma ochotę palnąć go po głowie. Przynajmniej kara spadła na niego. Wolał nie myśleć, co by było, gdyby zamienili się rolami. Nie dała rady ukryć pewnej dozy opiekuńczości, z jaką przystąpiła by zająć się jego poszkodowanym ciałem. Quinn poczuł się zdecydowanie lepiej, kiedy jego przyjaciółka tak się o niego troszczyła. A jeszcze lepiej, gdy wyciągnęła z plecaka małą buteleczkę z alkoholem w środku.
- Miód na moje serce. – powiedział uszczęśliwiony odkręcając korek, po czym pociągnął parę haustów, chociaż na parę sekund zapominając, co przed momentem się wydarzyło.
Quinton leżał spokojnie, próbując nie syczeć, gdy Sara próbowała przywrócić nogę do jako takiej sprawności. Przynajmniej ten jeden raz nikogo nie pouczał i nie instruował. Nie miał siły, by się wykłócać, że potrafi lepiej. Nie jednemu ordynatorowi już podpadł. Póki nikt nie utwierdził go w przekonaniu, że nie jest złotym dzieckiem w szpitalu, w którym pracuje, nie zamierzał się zmieniać.
- To proste. Wystarczy, że się cofniemy. O… Tędy… – kończył zdanie już bez przekonania, chcąc wskazać kierunek, lecz cofnął rękę. Przez minione zdarzenie Quinn stracił koncentrację i orientację w terenie. Nagle dwa końce ścieżki wyglądały tak samo. Próbując odgadnąć źródło dziwnych odgłosów parę minut wcześniej na pewno obrócił się dookoła przynajmniej kilka razy. Konar przygwoździł go do ziemi i w ogóle nie pamiętał, w którą stronę zmierzał, kiedy to się stało. – Na pewno zaraz coś wymyślimy, a teraz pomóż mi wstać. – wyciągnął rękę ku Sarze, próbując wstać, opierając ciężar wyłącznie na zdrowej nodze. Zachwiał się dość mocno, próbując złapać równowagę, w czym pomógł mu jej bark. Ustabilizowaną nogę trzymał w powietrzu, by nie czuć bólu, chociaż musiał się przełamać, by jakoś przeć do przodu. Łyknął sobie jeszcze, starając się znaleźć rozwiązanie ich problemu. – Widzisz gdzieś ślady butów? – podejrzewał, że Sara również nie szła z kompasem w ręku. Szli po dość twardym, acz piaszczystym gruncie. Może akurat pozostał jakiś trop w postaci wzorków z dolnej części ich butów, nim wiatr nie wyrównał jeszcze terenu. Na razie, walczył jeszcze sam ze sobą, chcąc się przemóc, złapać rytm i ruszyć do przodu. – Może powinniśmy zadzwonić do jakiegoś nadleśnictwa? Masz tutaj zasięg? Zakładam, że Uber tutaj nie dotrze. – Quinn przystanął na moment rozglądając się, bo nadal próbował rozwikłać zagadkę samemu. Nadal dobrze się bawił, ale wolał się już stąd wydostać. Z chorą nogą był żadną konkurencją nawet dla jakiejś papugi, chociaż te były ich najmniejszym zmartwieniem. – Jestem prawie pewny, że to w tamtą stronę. Chodźmy. – rzucił komendę, nawet nie kwapiąc się, by skonsultować z Sarą ten pomysł. Poprawił plecak na ramieniu i dziarskim, kiwającym się krokiem ruszył przed siebie, niczym na wyprawę jak Frodo i Sam. – Sara, nie ociągaj się. – obejrzał się na blondynkę, śmiejąc się pod nosem z szerokim uśmiechem na ustach.

Sara Smith
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
36 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
36 letnia panna z odzysku po dwóch rozwodach. Szczęśliwa, promienna i pewna siebie. Na ogół uśmiechnięta i zadowolona. Zdecydowanie warto ją poznać bliżej. Może dostaniesz rabat na jakiś zabieg???
Podanie alkoholu Quinowi odnotowała jako pomysł średni, nawet bardzo przeciętny. Owszem, wrzucił na luz i za ten stan nie mogła mieć do niego pretensji ale oby zbytnie żarciki nie odbiły się na i tak mało efektownym powrocie do domu. Droga tutaj zajęła im ładny kawał czasu więc szanse na zejście aż do parkingu były nikłe. Sarze nie uśmiechało się nocowanie w tym buszu bo nie dość, że nie czuła się przygotowana na takie niespodzianki, to dodatkowo miała przy sobie rannego samca w podejrzanie dobrym humorze. Chociaż mężczyzna wyglądał na takiego co nie da sobie w kasze dmuchać, to w starciu z fauną i florą (jak widać) miał małe szanse. Cóż, równie dobrze to ona mogła być na jego miejscu więc kwestie braku ostrożności totalnie pomińmy. Czysty przypadek, zbieg okoliczności, nic więcej.
- Chyba byłby dodatni – pokiwała głową z politowaniem zastanawiając się czy faktycznie te wszystkie dobre uczynki, za którą swoją drogą dostają kasę, są swego rodzaju przeciwwagą do złych występków, którymi jest naznaczony każdy, szary człowiek. Czy wszyscy lekarze z założenia idą tam, do góry?
– Faktycznie czeka Cię L4 i może drobna rehabilitacja. Chyba, że miałeś przez to na myśli imprezę. Ciesz się, że to nie bark albo dłoń – nawet nie chciała dumać nad tym co by się stało, gdyby konar jakimś cudem uszkodził prawą dłoń młodego lekarza. Prawdopodobnie mógłby to być początek końca jego kariery w zawodzie. Z tego względu powinien być o wiele bardziej ostrożny. – Gotowe. Pomogę Ci wstać – otrzepała plecak i zarzuciła go do tyłu podając chwilę później rękę Quinowi. – I jak? Dasz radę powoli iść? – ale zamiast przyglądać się sprawności ruchowej poszkodowanego, rozejrzała się po rozwidleniach. Orientacja w terenie nie była jej mocną stroną więc musiała się chwilę zastanowić nim potwierdziła wstępną hipotezę wątpliwego przewodnika. – Popatrz na mnie – stała w miejscu robiąc za jego podpórkę. – Przysięgam, że jak tylko znajdziemy się tam, na dole, albo lepiej, w mieszkaniu, to coś Ci zrobię – i absolutnie nie miała na myśli ani herbatki, ani masażu. Prędzej miało to wymiar niewyobrażalnej kary, o której teraz nie miała czasu myśleć. – Z pewnością nikt nie będzie Cię niósł na sam początek szlaku. Myślę, że musimy dojść do miejsca gdzie może dojechać jakieś auto – sięgnęła do kieszeni wyjmując telefon. – Dwie kreski, nie jest źle – z pewnością dwie kreski w tej sytuacji nie byłyby złym rozwiązaniem ale… nie miała przy sobie takich rzeczy. – Spróbujemy na alarmowy – stanęła w miejscu niemal modląc się o to aby usłyszeć głos dyspozytora. Po kilku sekundach, które trwały nieskończoność, po drugiej stronie usłyszała kobiecy głos. Szybko odpowiedziała co się stało tłumacząc mniej więcej z jakiego punktu wyruszyli i po jakim czasie to się stało. Rozmowa trwała ponad dwie minuty i przez większość czasu Smith jedynie kiwała głową. – Musimy zejść nieco niżej – popatrzyła na rozwiązanego buta i wystający bandaż, który ciasno otulał skórę na dolnej części łydki. – Niedługo ktoś nam pomoże – chyba…


Quinton McDonagh
dzielny krokodyl
Sara Smith
rezydent kardiochirurgii — Cairns Hospital
27 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Diamonds on her neck
Diamonds on her wrists
and here I am all alone
Z każdą minutą marszu, robiło się odrobinę lepiej. Przynajmniej przyzwyczajał się do bólu na tyle, by zaakceptować go jako stały, acz dokuczliwy fakt, z którym przyjdzie mu żyć przez pewien czas. Nie mogli przecież zostać w środku lasu. Potrzebowali wrócić na jakiś szerszy trakt. W końcu szlaki nie prowadziły donikąd. Wierzył, że ktoś ich znajdzie. Na szczęście mieli jakiś zasięg.
- W porządku. – odpowiedział tylko na dobre wiadomości i brnął dalej przed siebie, tym razem nie zatrzymując się w poszukiwaniu źródła wszelkiej maści niepokojących hałasów. Czasem musieli robić przerwę, kiedy tempo było zbyt duże. Alkohol też nie był dobrym pomysłem. Niby mała ilość, ale zrobiło mu się bardziej gorąco, niż było w tej mini dżungli. – Żałuję, że nie mam takiej drewnianej laski, jak Gandalf. – pomarudził, łapiąc dech, lecz zły humor wcale go nie dopadł. Pojawił się lekki niepokój, lecz przez wzgląd na Sarę, którą namówił na taką przygodę.
Tempo spaceru nie było zbyt mocne, więc i czas mu się trochę dłużył, zwłaszcza przekładając na stosunek przebytej drogi. Na szczęście wrócili na poprzednią ścieżkę, mając większe szanse na odratowanie. Pomoc nadeszła po niecałej godzinie.
Quinton odwrócił się słysząc mechaniczne dźwięki, niepasujące do całej otoczki. Dwa nieco rozstawione, migające światła zbliżały się za ich plecami. Lekarz spojrzał na Sarę, która zdawała się by wyczerpana po tym wszystkim. On z resztą tak samo. Z wielką ulgą przyjął pojawienie się pikapu, który przyjechał, by ich zgarnąć.
- Idę na przyczepę. – oznajmił ochoczo, nie potrafiąc sobie odpuścić. Pokuśtykał na tył, wrzucając plecak na pakę. Wejście okazało się trudniejsze niż przypuszczał. Nie miał jak się wybić ze spuchniętą, obandażowaną w dodatku kostką. Użył siły swoich ramion, by wrzucić resztę swojego ciała. Oparł się plecami, siadając w wygodnej pozycji i spojrzał ucieszony na Sarę, gdy do niego dołączyła.
- Musimy to kiedyś powtórzyć. – zaśmiał się natychmiast, dobrze zdając sobie sprawę, że jeszcze bardziej ją zdenerwuje. Koniec końców, zaliczyli całkiem ciekawą przygodę. I już nawet zapomniał, że dopiero co mógł przypłacić wycieczkę swoim życiem, próbując zaprzyjaźnić się z lecącym z nieba wężem.

the end

Sara Smith
sumienny żółwik
brother.morphine#0331
ODPOWIEDZ