33 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
dwa

[akapit]


[akapit]

Kiedyś wychodził z przekonania, że jego matka była boginią zesłaną z zaświatów, która miała roztaczać nad nim swoją opiekę. Wtedy wierzył w tę wizję z całych sil - przynajmniej do momentu, w którym był jeszcze naiwny na wiarę. Wierzył też w bajki, w Świętego Mikołaja, przesądy. I w ludzi. Dopóki był na tyle naiwny.

[akapit]

Życie szybko zweryfikowało ową rzeczywistość. Podrósł trochę i dojrzał zgniliznę, która kawalek po kawalku pożerała jego najukochańszą istotę. Nauczył się też, że to, co czasami trzymała w roztrzęsionych dłoniach nad blatem kuchennym, to kokaina, amfetamina, heroina - właściwie wszystko, co wpadło jej w dłonie, a pieniędzy w tym domu akurat nigdy nie brakowało. Zrozumiał lepiej emocjonalny dystans, który zawsze odczuwał jako dziecko. Lepiej by było, gdyby przestało mu wtedy na niej zależeć. Gdyby mogła być równie dobrze martwa - znaleziona w kałuży własnych wymiocin i krwi - jak żywa.

[akapit]

Ale Eyvind tak nie działał.

[akapit]

Co więcej, przenosił te same schematy na innych, bliskich mu ludzi. Głównie na Beverly - na słodka, kochaną, zapatrzoną w swojego męża Beverly, ktora oddalała się od niego niemal tak samo, jak kiedyś robiła to matka. Czy dlatego czuł potrzebę przyciągnięcia jej bliżej? Wmawiał sobie usilnie, że to nie zazdrość, nawet jeśli nie było potrzeby tego robić. Po prostu nie umiał znieść faktu, że został zepchnięty na drugi plan; nie odnajdywał się jako tło czyjegoś życia, a już zwłaszcza życia tej jednej blondynki.

[akapit]

Dlatego też schodził po schodach z tarasu swojej willi w ogarniającą go z każdym kolejnym krokiem ciemność. Szukał jej obecności tam, gdzie nie potrafiła od niego uciec, skoro na pytania wprost dawała okrężne odpowiedzi. Remington był uparty jak osioł pod tym i wieloma innymi względami. Noc była rześka; w powietrzu wisiała wilgoć. Okolica o tej porze jak zazwyczaj była spokojna. Odpoczynek sąsiadów przerwał jedynie warkot motoru, na który wskoczył Eyvind i którym odjechał z piskiem opon. Przerwany na kilka sekund spokój tego miejsca powoli znowu opadł na ulicę niczym kurtyna, a Remington zniknął w ciemności.

[akapit]

Port Douglas było spokojnym miastem, otoczonym przez zapierającą dech w piersi naturę. Nawet o tej porze na ulicach znajdowało się sporo ludzi: restauracje jeszcze nie zostały zamknięte, a puby dopiero witały młodą noc i spragnionych alkoholu klientów. Eyvind przeszył centrum zdecydowanie za szybko, lawirując między samochodami i pieszymi, przecinając skrzyżowania na czerwonym świetle. Spieszyło mu się. Na północny-wschód od miasta znajdowała się szeroka droga, która za dnia stanowiła obwodnicę miasta, ale w nocy była praktycznie całkiem pusta. No, oczywiście jeśli nie liczyć zawodów, które odbywały się tutaj kilka nocy w miesiącu i o których wiedzieli fani niebezpiecznej rozrywki i uzależnieni od skoków adrenaliny. To tutaj Eyvind planował spotkać Beverly, zupełnie jakby wiedział, że pojawi się i tej nocy.

[akapit]

Zostawił swój pojazd przy balustradzie, która miała chronić rozpędzone samochody przed wypadkiem i lotem w dół, wzdłuż klifu do oceanu. Jak na swój cel, była zaledwie mizerną atrapą bezpieczeństwa. Mężczyzna ruszył przed siebie, rozglądając się dookoła po zatłoczonym fragmencie ulicy - prowizorycznym starcie następnego wyścigu. Na twarzach ludzi widział wyraźnie wymalowaną ekscytację, niemal obsesję. Wielu było pijanych. Nie oceniał. Nie interesował się. Rozglądał się za znajomą twarzą i starał się przy tym wyglądać, jakby nikogo wcale nie szukał.

[akapit]

Poszczęściło mu się całkiem szybko.

[akapit]

Beverly stała przy swoim cacku, leniwie rozglądając się dookoła, roztaczała przy tym aurę pewności siebie. Zupełnie nie wyglądała teraz na kurę domową ani na idealną żonkę. Eyvind podszedł do niej od tyłu i zmiażdżył chęć zapytania, czy mąż wie.

[akapit]

Zamierzasz się przyznać, że nie masz prawa jazdy? — zapytał, opierając się o motor oparty na nóżce, przez co zachwiał się znacznie, wytrącając kobietę z balansu. Szturchnął ją łokciem w bok. Na moście byłoby o tej porze już zupełnie ciemno, gdyby nie jasne reflektory dwóch wielkich jeepów stojących niedaleko za ich plecami. Ich twarze były pogrążone w ostrym cieniu rzucanych przez nie poświaty, ale Eyvind instynktownie wiedział, z kim ma do czynienia. — Czy przyjechałaś dzisiaj tylko pokibicować lepszym? — zapytał zuchwale, uśmiechając się złośliwie i przechylając do przodu, tym bardziej wytrącając jej motor z równowagi.

Beverly Winston
powitalny kokos
nick
34 yo — 162 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Zawsze był obok. Jak pewnik. Niezmienna wśród tylu niewiadomych życia. Beverly nie potrafiła wyobrazić sobie swojego życia jak z idealnego obrazka bez niego w pobliżu. Eyvind był kimś na tyle wyjątkowym, że pomimo tego, iż ich moment przeminął dawno temu, wbrew wszelkim przyjaźń między kobietą, a mężczyzną nie istnieje, udało im się po tym wszystkim coś takiego zbudować. Co prawda ta konstrukcja wydawała się obecnie mieć jakieś wady, które wywlekały z Beverly tą część własnej natury, o którą niewielu ją podejrzewało (a już na pewno nie Harv), ale to szczegół.
Korzystając z okazji, że i tak większą część dnia biegała załatwiając sprawy Kimberly, zwinęła jej strój motocyklowy i dokumenty. Dużo się zastanawiała nad tym, co jej powiedział do słuchu Eyvind i ta skrywana przed światem erly wydrapywała się na powierzchnię.

Wymknęła się z domu niczym nastolatka, gdy zmęczony Harvey usnął. Jak za dawnych lat. Poczuła znowu ten dreszczyk przygody i to było ekscytujące. Ubrała skórzane wdzianko motocyklowe siostry, założyła kask i śmigała na wypożyczonym tuż po wywiadówce motocyklu. Wszystkie światła były jej. Jedne zielone, inne czerwone. Jeszcze inne nakazywały jej jazdę w lewo, a może prawo? Kto by miał do tego głowę? Puszczały żółtawe oczka niczym stęsknione zabawy puchate kulki sierści. Lekko zarysowała nawet maszynę, gdy za mocno pochyliła się wchodząc w zakręt, myląc przy okazji gaz z hamulcem. Cała Bev. Nic dziwnego, że nie zdała tego prawka mimo tego, że podchodziła do egzaminu dwadzieścia, a może trzydzieści razy. Przy siódmym podejściu przestała liczyć, chociaż była prawie pewna, że trzy torebki Coco Ch. poszły się kochać, na poczet jej uprawnień. Dobrze, że strój był skórzany, prędkość niewielka, z naprzeciwka nic nie jechało i motor nie wylądował poniżej drogi. Nie dałaby go rady wyciągnąć. Bądź, co bądź ta maszyna miała swoją wagę, a Bev nawet w tej odsłonie była słodka i motoryzacyjnie nieco uboga w doświadczenia i umiejętności.

Poziom adrenaliny już i tak był wysoki, zwłaszcza, jak sobie pomyślała, że straci kaucję i będzie musiała trochę posmarować, żeby ubezpieczyciel siostry nie pisnął jej pary z ust. Aby do tego doszło, musiała załatwić temat poza polisą. Jak ona mogła w ogóle pomyśleć, że chce wziąć udział w tym nielegalnym wyścigu? Może dlatego, ze ktoś jej uświadomił, że przecież to właśnie adrenalina nadawała mu pędu i smaku. Jej życie było jej praktycznie pozbawione poza zabawą bliźniaków - to nie ja, to ty…
Życie już tak miało, że rozpieszczało Bev, usuwało jej kłody spod nóg i prostowało jej pagórki. Podsuwało karneciki i ludzi, którzy potrafili ją pokierować tak, by znalazła się we właściwym miejscu, we właściwym czasie. Decyzja o jej udziale została podjęta z chwilą, gdy opuściła mieszkanie w Pearl Lagune. Gdy pierwszy raz wymknęła się w tajemnicy i przypomniała sobie smak tego, co zakazane.

Po przybyciu na miejsce, jak i poprzednimi dwoma ucieczkami z domu rozglądała się podświadomie za młodszym z Remingtonów. Rozczarowana, że kolejną noc robi coś skrajnie niebezpiecznego i robi to sama, bez kompana takich krzywych akcji. Szaleństwa popełniane w zamiarze i z premedytacją nigdy nie smakowały jak te spontaniczne i sporowokowane zwyczajowym Cykor cię obleciał?.

Los jednak nie bez powodu znany jest z do trzech razy sztuka, bo usłyszała znajomy i tak wyczekiwany głos.
- Znowu mylisz mnie z Beverly. – odpowiedziała uśmiechając się jak nie Bev, nieco jakby zniecierpliwiona i odłożyła na siedzisko kask, który przed chwilą zdjęłą roztrzepując blond loki. Ciągle miała nadzieję, że go nabierze, ale nigdy jej się to nie udało. Czy ktoś znał ją lepiej? Poza tym lepiej byłoby głośno nie mówić o braku uprawnień, gdy miała je w kieszeni kurtki, wystawione na Kim, gdy udawała kogoś, kim nie była. To było przewinienie cięższego kalibru. Wspięła się na palcach, by mu „wyszeptać” do ucha:
- Poza tym, te wyścigi są nielegalne i raczej nikogo nie obchodzi niczyje prawo jazdy. Liczy się zwycięstwo i umiejętności ucieczki przed policją. – tych ostatnich raczej nie miała, więc w razie wpadki siostra ją chyba obedrze ze skóry żywcem. No chyba, że zadzwoni po swojego prawnika, który załatwi sprawę jak należy. To raczej oczywiste, że Harva wolała w to nie mieszać, jak w wiele innych spraw, w które angażowała Eyvinda.
- Wydaje ci się, że jesteś lepszy? - uniosła podbródek w geście podjętego wyzwania. Decyzja o starcie w wyścigu została przypieczętowana, o ile oczywiście uda jej się zapanować nad motocyklem, który niewłaściwie zabezpieczyła i pod wpływem tego, co zrobił Eyv zaczął się chwiać. Zajęła się ratowaniem sytuacji, chwyciła za manetki starając się nie dać się grawitacji.

Eyvind Remington
powitalny kokos
nie powiem
ODPOWIEDZ