lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
#2

in the fight between you and the world, back the world

Czerwień nieba malowana ostatnimi promieniami słońca, powoli ciemniała wraz z pochłaniającą świat nocą. Zza ogromnych okiennic w teatralnym korytarzu obserwował w zamyśleniu, nastanie ciemności otulających miejskie uliczki Port Douglas. Niedługo później przemierzał tymi sennymi szlakami budzące się do tego drugiego życia miasto. Gdzieś w szumie nocnych dźwięku przygrywała mu orkiestra cykad, do której w ryt stawiał kolejne kroki. Za tymi pośpiesznymi uderzeniami stóp o betonowy chodnik kryła się nadzieja na bezproblemowy powrót do Lorne, gdyż ponownie przydarzyła mu się ta jedna nieciekawa sytuacja - z niezrozumiałych powodów skorzystał z komunikacji międzymiastowej, zostawiając swój samochód na parkingu jednej z plaż. Niestety rzucona losowi szansa na niewiadomą przygodę okazała się przybrać kształt odjeżdżającego autobusu - ostatniego tego późnego wieczora. Popukał kciukiem w ekran telefonu, lecz ku niemałemu zaskoczeniu Nadira okazał się kompletnie rozładowany. Czysta złośliwość rzeczy martwych najwidoczniej obrała sobie właśnie jego za cel do nieustającego uprzykrzania. Niestrudzony tymi niewielkimi potknięciami, postanowił przeczekać na przystanku tych kilka godzin - wsłuchać się w muzykę pieśni zalotnej oraz zagubionego między budynkami świszczącego wiatru. I po prostu być - częścią mieszanki niepasujących do siebie dźwięków, a jednak tworzących coś w pełni harmonijnego.
Z przymkniętymi oczami wystukiwał palcami o ławkę własną część nocnego utworu, który wtem został zaburzony przez coraz to intensywniejsze męskie głosy... a po kilkunastu sekundach zaczęły formować się w dość mocne wyzwiska oraz przeróżne wulgaryzmy - od zwyczajnych po wchodzące na poziom ksenofobicznych. Niespecjalnie zainteresowany zaczepkami kierowanymi pod jego adresem, spoglądał dalej przed siebie niewidzącym wzrokiem. Och, gdyby to dało się niewidzialnymi murami odgrodzić od takich nieprzychylności losu. Wychowywany głównie pod matczynymi rządami nie wykształcił w sobie, choć odrobiny tej toksycznej męskości prezentowanej przez wzburzonych przez emocje mężczyzn. Poniekąd dlatego również nie czuł potrzeby odpowiedzi na te werbalne prowokacje, bo w jego interesie nie leżało przecież udowadnianie czegokolwiek. To jednak jeszcze mocniej rozwścieczyło podchmielone towarzystwo i to do tego stopnia, iż jeden z nich rzucił się niespodziewanie na Nadira. Nim się obejrzał, został przyszpilony do ściany przystanka oraz zdzielony pięścią w prawy policzek. Niewiele myśląc, sam również przeciął powietrze ze świstem, zatrzymując zaciśniętą dłoń dopiero na twarzy o głowę niższego przeciwnika - ten, wskutek czego zachwiał się, cofając o niespełna dwa kroki. Błąd, z rodzaju tych cholernie głupich - wszakże rzuciła się na niego cała gromada, zasypująca go lawiną ciosów. Kiedy to już osunął się po ścianie na chłodny beton, otrzymał kilka pożegnalnych kopniaków od rozeźlonych mężczyzn, którzy następnie ciskając przekleństwami, pozbawili go mniej lub bardziej wartościowych fantów. Nie pojmował nienawiści kryjącej się za kolejnymi ciosami, a nawet nie pragnął zrozumieć tak potwornego uczucia czającego się w sercach grupy nieznajomych. Uniósł się lekko, wspierając się przy tym o ścianę przystanku i czując promieniujący ból od strony lewych żeber - oprawcy zdążyli już dawno rozpłynąć się w mroku, by został sam z tym szumiącym w uszach cielesnym cierpieniu. Opuszkami palców błądził delikatnie po obolałym policzku, oczami wyobraźni dostrzegając już te barwy przyszłych galaktyk siniaków zdobytych w bólu i nędzy tego świata. Skrzywił się nieznacznie, kiedy ścieżki pozostawione po uderzeniach pięści na jego skórze doprowadziły go do rozciętej wargi. Krew nadal świeża po niedawnym rozcięciu powoli zasychała krętymi stróżkami na podbródku mężczyzny.


Violet Swan
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Eleven, like Emergency
outfit // nadir al khansa

Ostatnie dni. To były jej ostatnie dni w mieszkaniu Milesa i choć przecież od początku wiedziała, kiedy to wszystko się skończy, wciąż nie mogła otrząsnąć się z zaskoczenia. I wciąż nie mogła poukładać tych rozbitych kawałków w jedną całość. Próbowała, jasne, codziennie starała się bardziej - i codziennie było tylko gorzej, jakby kolejne części przy próbie posklejania wyślizgiwały jej się z palców i tłukły na okruchy, a potem - już na pył, który nigdy nie zostanie choć cieniem dawnego przedmiotu; ale tylko te starania pozwalały jej żyć. Tworzenie planów, szukanie rozwiązań - choć na to wszystko nie miała siły, wiedziała, że nie może przestać, bo sama rozpadnie się tak, jak rozpadło się jej życie.
Kolejny bezsenny wieczór był dobrym pretekstem, by spróbować uratować choć jeden element. Jazda samochodem, od której przez tyle czasu trzymała się z daleka, po ostatnich doświadczeniach znów ją przerażała. Uważnie obejrzała opony, bojąc się, że znów może stanąć gdzieś w Carnelian Land, tym razem zupełnie sama, bez współpasażera. Potem długo wahała się, nim wyjechała z parkingu. Nocne wycieczki nie mają zbyt wiele wspólnego z odpowiedzialnością. Violet dochodziła jednak do wniosku, że w życiu są ważniejsze rzeczy, niż odpowiedzialność. Na przykład - odrzucenie strachu. Strach i lęk paraliżowały ją do tego stopnia, że każda okazja, by się przełamać, choć spróbować odetchnąć pełną piersią, była dobra. Dlatego uruchomiła silnik.
Drogi były niemal puste i zauważyła, że czuje się niemal odprężona. Łagodny jazz grał cicho, a ciemność pozwalała odpocząć od dopatrywania się szczegółów i, póki asfalt oświetlały światła samochodu, nie paraliżowała. Po nieco ponad godzinie mogła już oglądać światła Port Douglas. Być może to powinno być jej miejsce na ziemi. Kiedyś je lubiła. Urokliwy Cape Tribulation. Widok z Flagstaff Hill Lookout. Żadnych złych wspomnień. Żadnych znajomych twarzy. Cisza. Uliczki niby znajome, ale jednak nie do końca. Rzeczy do odkrycia.
A jednak - wołanie Lorne Bay wciąż było zbyt silne.
Violet przestała się mu opierać, czując, że powoli ogarnia ją senność, a to nic dobrego na drodze. Jakieś półtorej godziny. Tylko tyle musiała wytrzymać. Jej czujność zaczęła już odpoczywać, bo nic nie mogło się stać. Znów będą puste ulice, cisza, nie przyjdzie do niej panika. Pojawiło się jednak przeczucie. Przeczucie, które pokierowało jej spojrzenie na przystanek. Przeczucie, które kazało wcisnąć hamulec. Dopiero po chwili rozsądek zapanował nad intuicją. Strach kłuł chłodem pod sercem, a mimo to zjechała do zatoczki dla autobusów. Otworzyła drzwi i wysiadła na nocny chłód. Bezbronna. Naiwna. Nie myślała, że ktoś, kto mu to zrobił, wciąż może być blisko. To był odruch.
- Co się stało? - spytała, początkowo podchodząc w jego kierunku, ale zaraz cofając się do bagażnika, po apteczkę. Potrzebował pomocy, ale nie była pewna, na ile profesjonalnej. I czy tej pomocy nie odrzuci. Wyglądał jednak na dostatecznie poszkodowanego, by wiązka wulgaryzmów mogła świadczyć o jego braku rozsądku.
przyjazna koala
viol#9498
lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
Odpowiedzialność - to jej zazwyczaj brakło Nadirowi w walce z codziennością. Rzadko kiedy kierował się rozsądkiem w podejmowaniu życiowych decyzji, więc niejeden uznałby go po prostu za winnego własnych nieszczęść. W tym zapewne leżał też cały urok sposobu, w jaki egzystował przez wszystkie te lata. Chwytał łapczywie każdą chwilę, nie przejmując się jej jutrzejszymi konsekwencjami - bo cóż by się stało, jakby one nie nadeszło? Spojrzałby wtedy u kresu wszystkiego ten ostatni raz w tył i przełknąłby tylko gorzkie łzy za utraconymi nieprzeżytymi w pełni chwilami.
Mrugając kilkakrotnie, skierował spojrzenie w stronę damskiego głosu i starając się przy tym złapać ostrość obrazu. Czy zbyt mocno oberwał? Gdyż przez moment gwiazdy na nocnym nieboskłonie wręcz wirowały w szalonym tańcu, a sylwetka nieznajomej lekko się w tym niecodziennym obrazie zacierała. Zbyt mocno bolało go życie każdy skrawek pobitego ciała, by stanęła właśnie przed nim przedstawicielka anielskiego orszaku. Nadirze, a gdzież to byś trafił? Odrzuciłeś rodzinne wierzenia, więc zapewne pozostałoby Ci wyłącznie błądzenie w niebycie.
- Zderzyłem się z rzeczywistością - odpowiedział dość lekko, prawdopodobnie nadal przytłoczony boleściami płynącymi wzdłuż jego ciała. Pomimo bólu uśmiechnął się nieznacznie, dostrzegając apteczkę znajdującą się w dłoniach jasnowłosej kobiety. Takie momenty były naprawdę warte zapamiętania, gdyż nie tak często niestety obcowało się z najczystszą ludzką dobrocią. Wytarł wierzchem dłoni jeszcze nie do końca zaschniętą krew z podbródka, co właściwie było niczym walka z wiatrakami. Wszakże roztarł ją tylko jeszcze bardziej po twarzy i tym bardziej upodabniając się do chodzącego nieszczęścia - lub jak kto woli - do półleżącego po pobiciu.
- Powinna pani wracać, bo tu nie jest zbyt bezpiecznie. Ta rzeczywistość może się jeszcze gdzieś kręcić... - zauważył jeszcze dość nieprzytomnie, gdy poświęcił więcej uwagi wspomnieniom niedawnego zdarzenia. Wydawało się dość uprzejmym uprzedzenie miłej nieznajomej o potencjalnym zagrożeniu czającym się w mroku tej raczkującej dopiero nocy. Ponownie dość nieudolnie spróbował się rozejrzeć, lecz niczego zagrażającego życiu nie zdołał dostrzec. Jedno jednak rzuciło mu się w oczy, a co wcześniej najwidoczniej umiejętnie zignorował przywalony beznadziejnością własnego stanu - brak butów. Chłodne powietrze przedzierało się przez cienkie skarpetki, łaskocząc go zimnem w podbicie stóp. Krótkie parsknięcie śmiechem wyrwało się z jego ust, gdyż na swój niezrozumiały sposób rozbawił go właśnie ten jeden szczegół rozboju. Stare znoszone buty! Oparł się dłonią o ścianę, starając się samodzielnie stanąć na równe nogi, ale ten nagły wyczyn przerwał mu silny ból rozlewający się po klatce piersiowej.
- Nie jestem pewien czy mam całe żebra - usprawiedliwił się od razu, gdy po próbie podniesienia wypuścił ze świstem powietrze przez zaciśnięte zęby. Wolał jednak optymistycznie wierzyć, iż żadna z jego kości nie została złamana i nie zemrze zaraz na tym brudnym od petów betonie na nieszczęsny krwotok wewnętrzny. Żałosne los przygotowałby mu zakończenie; w okropny sposób pozbawione sensu oraz utkane nićmi ludzkiej nienawiści.


Violet Swan
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
nauczycielka angielskiego — Lorne Bay State School
30 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Rozwiodła się, straciła dziecko i zgrywa świetną nauczycielkę angielskiego. Po ucieczce do Sydney wraca z podkulonym ogonem pogrzebać byłego męża i chciałaby kogoś pokochać.
Nic się nie dzieje przypadkowo, nawet jeśli tak często zdarza nam się w to wątpić. Przyczyny mają swoje skutki, nawet jeśli te skutki zwykliśmy nazywać przeznaczeniem i wierzyć w ciążące nad nami fatum, decydujące o głębokości każdego wdechu. Podobno mamy jakiś wypływ na teraźniejszość - tylko czy w tym wypadku Nadir wybrałby szorstkie ścieżki zasychającej krwi i obolałe zapowiedzi siniaków? Czy mógł choć przez chwilę nieironicznie chcieć, by wszystko potoczyło się właśnie w ten sposób? W kategorii zakończeń wycieczek to wydawało się jednym z najgorszych możliwych, zwłaszcza że Violet nie należała ani do anielskiego orszaku, ani do orszaku spieszących z pomocą medyków. Była jedynie przypadkową przejeżdżającą, pierwszym lepszym pionkiem dzierżonym nonszalancko przez los.
Oboje byli ofiarami nieziemskiego pecha, a równocześnie - oboje mieli nieprzyzwoite szczęście. On - bo była tutaj, z apteczką w dłoniach. Ona - bo żaden zagubiony oprawca nie wypadł z krzaków, by pokiereszować jeszcze ją. Podobno w przyrodzie musi być równowaga. To była ich forma równowagi, pokraczna, powyginana i pozornie niezbyt uczciwa.
- Coś o tym wiem - odparła cicho, a miękkie wargi na moment skrzywiły się lekko. Jej rzeczywistość również nie należała do łagodnych i oszczędzających. Violet ze świata poezji trafiła do świata goryczy, samotności i problemów zbudowanych bardziej zawile, niż sonet. Jej rzeczywistość jednak po zderzeniu nie zostawiała fizycznych śladów, przynajmniej - nie były to tego typu ślady, więc drżącymi palcami rozpięła apteczkę, zastanawiając się, czy przeznaczenie śmieje się gdzieś w krzakach z faktu, że jej największym codziennym zastosowaniem zasad pierwszej pomocy jest nakazanie dziecku pochylenia głowy, gdy zaczyna mu ciec krew z nosa.
Jej spojrzenie powędrowało za jego spojrzeniem, prosto na bose stopy. Nie mogła się powstrzymać - uśmiechnęła się lekko, a zaraz trochę szerzej, słysząc jego rozbawione parsknięcie.
- Myślę, że rzeczywistość wzięła już wszystko, co mogła... - zapewniła, ale zaraz chwyciła lekko przedramię mężczyzny. Zacisnęła na moment wargi, mając wrażenie, że prawie czuje jego ból. Odetchnęła cicho. - Myślę, że jest pan tylko mocno poobijany, ale... na wszelki wypadek... - zdecydowała ostrożnie i sięgnęła po telefon. Rozmowie z dyspozytorem towarzyszyło nerwowe przeglądanie apteczki, przerywane niepewnymi zerknięciami w oczy poturbowanego mężczyzny. Komórka wreszcie wróciła do kieszeni, a Violet, starając się zachować spokój, przesunęła ostrożnie nasączoną czymś do dezynfekcji gazą po podbródku nieznajomego.
- Parę minut. Ale myślę, że jest wysokie prawdopodobieństwo, że pan to przeżyje. Tylko te buty - zażartowała nieco nieśmiało, wiedząc, że nie jest to sytuacja, w której powinno się żartować. - Zawiozłabym pana, ale wolę nie ruszać, gdy żebra... rozumie pan. Ukradli panu coś jeszcze? - dopytywała, wiedząc, że rozmowa utrzyma jego uwagę i choć trochę powstrzyma przed ewentualną utratą przytomności. Nie umiała zrobić wiele więcej, choć zdaje się, że sama jej obecność w gwiaździstą, chłodnawą noc była dostatecznie dużym wydarzeniem i pomocą.

nadir al khansa wybacz obsuwę!
przyjazna koala
viol#9498
lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
Do wiary w przeznaczenie miał dość ambiwalentny stosunek. Z jednej strony brzmiało to ogromnie romantycznie, gdy los niekiedy związał już dwójkę kochanków jeszcze na długo przed ich pierwszym spotkaniem - w poprzednim wcieleniu? To wydawało się wspaniałe, że tak niestrudzenie przez lata, a nawet pokolenia mogliby dążyć do zapisanej im w gwiazdach miłości. Takie wizje kusiły poetyckim brzmieniem, lecz wydawać by się mogło, iż wszystko posiada drugie oblicze - ciemną stronę jakby wyrównującą równowagę we wszechświecie. Pełne szaleństwo na punkcie istoty przeznaczenia hamowała w nim wolność, a właściwie jej znaczne ograniczenia w tym przypadku. Przerażała go myśl, że właściwie każdy jego ruch ostatecznie nie miałby żadnego znaczenia. A ostatnie czego pragnąłby od życia to spętania przez więzy przypisanego mu odgórnie losu, bo jaki wtedy sens tego wszystkiego? Dlatego cicho liczył, iż istnieje coś pomiędzy i za taką magię nie musiałby składać tak wiele na ofiarnym ołtarzu.
Zaśmiał się cicho w reakcji na jej dość trafną uwagę, choć nawet przy tak niewielkim ruchu przepony poczuł rozlewający się po klatce piersiowej kłujący ból. - Na szczęście to tylko materialne dobra - Starał się unieść lekko kąciki ust, by przekształcić nagły grymas w łagodny uśmiech. O dziwo nie martwił się mocno o zabrane rzeczy, choć niewątpliwie brak butów w chłodną noc do najprzyjemniejszych nie należał i gdyby nie pobicie zapewne mocniej skupiłby się na tym aspekcie. Teraz jednak jakby w jakimś transie - może od adrenaliny a może od jakiegoś wstrząśnienia mózgu - nie odczuwał aż tak mocno chłodu łaskoczącego go w podbicia prawie to gołych stóp. - Och, nie trze... - Urwał w połowie, bo nawt jeśli nie w smak było mu robienie takiego zamieszania wokół siebie, to niewątpliwie potrzebował jakiejś pomocy. Cóż, jeszcze nigdy chyba nie przyszło mu jechać karetką i być tego świadomym oczywiście, gdyż przy różnych dołkach w swoich epizodów po prostu zdarzało mu się gubić po kilka wspomnień.
- To dobrze, smutno byłoby tak umierać... bez butów. Wie pani, że nie była to nawet żadna porządna para? - I on zażartował za swojego stanu i zadziwiającej kradzieży. Nie rozumiał kompletnie potrzeby zabierania mu obuwia; czy zrobili to w calu upodlenia już pobitego człowieka? Tylko taka opcja wydawała się rozsądna w obecnej sytuacji, ale wprawdzie jej też do końca nie zdołał zrozumieć. - Nic się nie stało... i tak zrobiła Pani dla mnie wystarczająco dużo i bardzo za to dziękuję - Wypowiedział to z lekką przerwą, by odpocząć między falami bólu przy swoich ruchach. Zamrugał kilkukrotnie, starając skupić się na słowach jasnowłosej nieznajomej. Co mu zabrali? Przyglądając się przez chwilę w zamyśleniu własnym dłonią, robił w głowie rozrachunek utraconych rzeczy. - Myślę, że tylko telefon i portfel, ale tam i tak niewiele dzisiaj miałem - Szczęście w nieszczęściu; akurat w tym tygodniu był jeszcze nadal przed wypłatą i żadnej wielkiej sumy przy sobie raczej nie mógł mieć. Biedni złodzieje trafili na złą ofiarę do rabunku.

Violet Swan
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
ODPOWIEDZ