komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
twenty six
marissa & ephraim
Wyjazd zbliżał się wielkimi krokami. Równało się to z opuszczeniem Lorne Bay na kolejne miesiące, co mogło się wydawać dla kapitana w tym momencie zbawienne pod wieloma względami. Zostawienie za sobą żony, jej kochanka, bolesnej utraty przyjaciela brzmiało niemalże wspaniale. Niczym starożytne katharsis. Prawda była jednak taka, że bez względu na jego uczucia związane z miasteczkiem Ephraim nie cieszył się ani nie odczuwał ulgi w związku z nadchodzącym rejsem. Wszak miał znów pozostawić swoją córkę i to w momencie, gdy potrzebowała go najmocniej. Teresa nie zasługiwała na to, aby pozostać bez jego obecności i opieki. Szczególnie teraz. Szczególnie w momencie gdy nie mogła czuć się bezpiecznie ani pewnie w tych znanych sobie stronach. Gdy jej ukochana rodzina się rozpadała... Kapitan jednak podejmował się tych wyrzeczeń oraz poświęceń ze względu na coś większego. I jego rodzina również musiała się z tym uporać. I to nie tak, że mężczyzna nie zdawał sobie sprawy z ciężaru kładącego się cieniem na dziecięcym sercu. Wiedział dokładnie, o co prosił najbliższych i jak silnie za nim tęsknili, gdy nie był z nimi. Wszak między innymi właśnie z powodu tego obarczenia zostawił kiedyś miłość swojego życia — by nie czekała. By się nie martwiła. By żyła po swojemu, a nie wyczekiwała najgorszego. Wyzbyta lęku oraz ograniczeń. A jeśli chodziło o samą Teresę... Ephraim był synem, wnukiem, prawnukiem marynarzy i doskonale zdawał sobie sprawę, jak to wyglądało od strony dziecka — miesiące rozłąki i niecierpliwości. Wiedział więc, iż wiele wymagał od swojej pociechy i nie było łatwego rozwiązania na tak długie rozstanie. Listy, telefony były dobrą drogą komunikacji i pomagały nie tęsknić aż tak bardzo. Nie dało się jednak zaprzeczyć, iż mimo wszystko fizyczna obecność była boleśnie niezbędna. Teresa dopiero co skończyła pięć lat; nie była więc nastolatką, której łatwiej byłoby wypełnić przestrzeń bez ojca czy po prostu poradzić sobie z jego chwilowym brakiem.
Nie mógł jednak normalnie funkcjonować, bez przerwy myśląc w ten sposób. W końcu jeszcze chwila i nie wypłynąłby wcale... Znał dwa sposoby na oczyszczenie umysłu i skłaniał się do jednego z nich. Wypłynięcie jachtem na wodę było za bardzo angażujące, a do tego wkrótce Ephraim miał znaleźć się na pokładzie okręgu. Nie zastanawiając się więc zbytecznie, od razu skierował swoje kroki do garażu i po kombinezon motocyklowy. Zapinając się aż po samą szyję i poprawiając buty, przed oczami stanął mu obraz nikogo innego jak Leonie, która nie tylko nienawidziła jeździć z mężem jego maszyną, ale równocześnie mająca spore obiekcje co do jego pasji. Nie dość, że na morzu ryzykujesz, to na lądzie też zamierzasz? Cienki grymas kpiny przemknął przez twarz marynarza, gdy zakładał rękawiczki, a brama garażowa unosiła się przed nim. Aktualnie słowa — wkrótce dawnej — partnerki nie miał większego znaczenia. Dlaczego więc wciąż je słyszał? Nie ryzykował. Znał się na tym. Jeździł wszak całe życie, a przylegający do ciała materiał kombinezonu — dla postronnych mógł wydawać się za cienki, lecz nic bardziej mylnego — mógł wytrzymać wiele. Ciemna szybka kasku opadła, a zaraz później czarny ścigacz opuścił dość szybko posesję jednego z domów w Pearl Lagune. Ephraim zdecydował się na jedną z dość oklepanych dróg, ale nie miał ochoty na przedzieranie się przez pola. Potrzebował po prostu powiewu powietrza, prędkości i widoków. Wpierw jednak musiał się tam dostać. I chociaż dla wielu zakorkowany dojazd do Port Douglas mógł być problemem i źródłem stresu, zwinny motor lawirował między stojącymi w miejscu autami, by w odpowiednim momencie zjechać w inną trasę. Równie dobrze utrzymana co główna, ale nieco boczna i dłuższa ulica prowadziła w stronę miasta, przez co wiele osób z niej nie korzystało. Dla chcącego rozpędzić się Ephraima pustki były więc idealne. Niestety nigdzie nie było informacji o robotach, zdzieraniu asfaltu i uruchomionym jednym pasie. Przez kolejne pięć minut Burnett ślimaczył się więc za jakimś dostawczakiem, a kiedy już sądził, że wszystko ma za sobą, zdarzyło się coś, czego nie przewidział. Odprysk w postaci całkiem sporego kawałka urwanego asfaltu poleciał prosto w szkło kasku spod kół wyjeżdżającego ze sfery robót pickupa. Trwało to zaledwie kilka sekund, ale Ephraim przestraszył się, odruchowo cofając rękę z kierownicy do twarzy, co spowodowało utracenie jakiejkolwiek kontroli i balansu. Gwałtowny ruch ciała zaskoczonego niespodziewanym trzaskiem również nie pomógł. Mężczyzną szarpnęło i razem z motorem upadł na prawy bok, boleśnie uderzając ramieniem o grunt. Zastrzyk adrenaliny zniwelował ból, który odezwał się dopiero po dłuższym momencie, ale gdy tylko kapitanowi udało się podnieść, zdał sobie sprawę, że jego motor leżał kawałek dalej. Podobnie jak telefon. Roztrzaskany przy upadku ciężarem męskiego ciała. - Ja pierdolę... - Burnett stęknął pod nosem bardziej wściekły, aniżeli przerażony. Owszem, miał dużo szczęścia, że nic za nim nie jechało ani nie zdążył się porządnie rozpędzić, ale w tym konkretnym momencie nie miało to w ogóle znaczenia. Nie, gdy cała prawa strona ciała zaczynała przypominać mu o tym, co wydarzyło się przed chwilą. Skrzywił się, czując tkliwość nie tylko w barku, lecz także okolicy żeber oraz uda. Nie było to jednak coś, z czym nie mógł wrócić do domu. A przynajmniej taką miał nadzieję. Kapitańskie plany szybko zostały zweryfikowane, gdy okazało się, że po podniesieniu maszyny do pionu, ta, nie zamierzała odpalić. - No, kurwa! Serio?! - warknął pod nosem i w oznace frustracji, kopnął koło motoru. Co miał teraz zrobić, do cholery? Do miasta było jeszcze trochę, a droga, którą się wybrał, była typową drogą ekspresową — nikt nie mieszkał w jej okolicy. Do tego jak na złość nikt nie jechał... Ephraim westchnął ciężko, krzywiąc się przy okazji z powodu obitych żeber i po prostu zluzował stopkę motoru i zaczął go prowadzić wzdłuż drogi. Liczył, że gdzieś wzdłuż ulicy miała znaleźć się budka S.O.S., stacja benzynowa czy dom. Jak nie... Czekał go cholernie długi spacer do Port Douglas.

easter bunny
chubby dumpling
ordynatorka ginekologii i położnictwa — Cairns Hospital
35 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
An oxidation is the compromise you own but this is beginning to feel like the dog wants her bones
1.
Jeździła bez celu. Właściwie to jazda sama w sobie była celem. Nie było jej szkoda paliwa, a ukochany samochód potrafił być prawdziwym kompanem w samotności. Czasami brakowało jej bliskości, ale później uświadamiała sobie swoje braki i to jak źle mogłaby się czuć, nie mogąc nic od siebie dać i skupiała się na tym co miała. Była naprawdę zadowolona z życia. Odbierała co roku około dwustu porodów. Nie mówiąc już o kobietach, którym pomogła zajść w ciąże i to często nie jedną. To była prawdziwa satysfakcja i tego zawsze starała się trzymać. Tak było dla niej lepiej. Potrafiła to ignorować, co niestety nie wiązało się z akceptacją aktualnego stanu rzeczy. Nad tym jeszcze intensywnie pracowała razem z terapeutą, ale od świadomości do akceptacji jeszcze daleka droga.
Prowadziła samochód, bez celu jadąc przed siebie i tam, gdzie niosła ją droga. Było przyjemnie, spokojna muzyka, skupienie i nucenie pod nosem tych utworów, które bardziej wpadały jej w ucho. Nie zdecydowała się na własną playlistę, chcąc sprawdzić nowości w radiu. Kto wie, może właśnie mogła omijać ją jakaś piosenka życia.
Widok mężczyzny, prowadzącego motocykl odrobinę zbił ją z tropu. W pierwszej chwili myślała, że to rowerzysta. Jednak łeb zakuty w kask, to są aktualnie współczesne hełmy średniowiecznych rycerzy, dał jej jednoznacznie do rozumienia, że ktoś tutaj potrzebował pomocy. Podjechała powoli i zrównała się z mężczyzna, mogła sobie na to pozwolić ze względu na absolutne pustki na drodze:
- Czy mogę jakoś pomóc? – Zapytała, kiedy przyciemniana szyba po stronie pasażera jej czarnego mercedesa zjechała w dół, ukazując kobietę o cienkich blond włosach, które opadały na jej szczupłe ramiona. Nie miała zamiaru się narzucać, jeżeli mężczyzna stwierdzi, że ma sobie spadać to tak zrobi. Nie wiedziała jednak nawet czy to mężczyzna, ze względu na kask, mogła to jedynie wnioskować po atletycznej budowie ciała. Człowiek ten zdecydowanie musiał być sportowcem bądź żołnierzem, a na pewno kimś to nie ma mięśni od parady, ale używa ich kiedy trzeba.

Ephraim Burnett
powitalny kokos
cattitude#5494
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Dla Ephraima wizja powiększenia rodziny od zawsze była tym, do czego chciał dążyć. Posiadanie jedynie Teresy dla wielu już mogłoby być satysfakcjonujące, lecz nie dla niego. I nie chodziło wcale o to, że kapitan nie kochał swojej córki lub że jej nie doceniał. Nie. Burnett był po prostu mężczyzną, który w rodzinie dostrzegał spełnienie, a w dzieciach oraz ich wychowaniu przyszłość. Odkąd tylko zaczął piąć się w hierarchii w marynarce wojennej, stać było go na utrzymanie większego rodzinnego grona. Początkowo jeszcze gdy był związany z Gemmą, myślał o dzieciach i o tym, co mogli stworzyć. Rozstanie z Fernwell zweryfikowało jego wizję przyszłości, lecz na nowo odżyła kilka lat później w małżeństwie z Leonie. W końcu to nie tak, że zmienił przez ten czas zdanie czy nastawienie. Od zawsze wiedział, że kiedyś ten plan zostanie spełniony. Że będzie w relacji z kobietą, która owo myślenie będzie z nim współdzielić. I nieważne, co myśleli o tym inni. Burnett wierzył, że było mu to pisane i chociaż przez początkowe lata sądził, iż tak się stało, było to bardzo mylne myślenie. Teraz jednak ów stan umysłu już dawno odszedł w niepamięć. I chociaż trwał on niecałe trzynaście miesięcy wcześniej, to aktualnie zdawał się jak inne życie. Jakby należał do kogoś zupełnie innego. Niesamowicie niemożliwe i surrealistyczne w perspektywie prawdy, jaka została ujawniona. Lub właściwie, która przypadkowo znalazła swoje ujście. Aktualnie posiadanie dzieci z Leonie było czymś... Obrzydliwym? Nie chciał tak brutalnie tego nazywać, ale nie wiedział, jak inaczej podejść do takowej wizji. Do wizji, jaka ujawniała mu prawdziwą twarz kobiety. Badany Ephraim Burnett. Badana Teresa Burnett. Brak zgodności. Czasami Ephraimowi zdawało się, że był to jedynie zły sen. Koszmar, ale gdy budził się na nowo, mara się nie rozpierzchła. Wciąż trwała. Wciąż była. Teraźniejszość...
Wypadek na motorze był więc małym elementem tego wianuszka niepowdzeń. Mogło wydarzyć się coś znacznie gorszego i zapewne później miało to do niego dotrzeć, ale nie ułatwiało to w żaden sposób frustracji, gniewu, wściekłości, jakie w tym konkretnym momencie odczuwał. Męskie ciało — chociaż obolałe — spięte było od mieszających się w nim emocji. Pozwalały mu one jednak iść dalej. I czekać na okazję lub zmuszać do stawiania kolejnych kroków. Gdy w pewnym momencie usłyszał odgłos silnika za swoimi plecami i odwrócił głowę na tyle, w jakim stopniu pozwalało mu prowadzenie motoru oraz kask. Jedną rękę oderwał od maszyny i próbował zamachnąć na przejeżdżający samochód, ale ten nawet nie zwolnił — wyminął kapitana, na co ten jedynie uniósł wolną dłonią w geście niedowierzania i wrócił do dalszego spaceru. Asfalt nagrzał się od słońca, jednak nie był wątpliwej jakości i nie topniał, przez co buty Ephraima nie zapadały się w płynnej mazi. A nie raz już tak się zdarzało… Szczególnie na bocznych drogach. Pogrążony w coraz silniej przebijającym się zmęczeniu — w końcu ile już tak szedł? Dwadzieścia? Trzydzieści minut? — nie zwrócił początkowo na kolejny samochód, który zbliżał się w jego stronę i nawet zwolnił, podjeżdżając bliżej motocyklisty. Burnett kątem oka, dostrzegł pojazd i skierował spojrzenie w tamtym kierunku. Zaraz także zatrzymał się, a wraz z nim czarne terenowe auto. Spodziewał się ujrzeć za kołem mężczyznę, ale gdy obniżająca się szyba, ukazała kierowcę, dostrzegł delikatną, wyraźnie znaną sobie twarz i zaraz też usłyszał głos, który znał. Nieco kąśliwa uwaga przemknęła przez umysł kapitana, ale zachował ją dla siebie. Kogo jak kogo, ale Marissy Cooper, lekarki, która zajmowała się jeszcze trzy lata wstecz Leonie oraz Ephraimem, a także wpisała się jako ta, która także przyjęła prośbę marynarza o test na pokrewieństwo, się nie spodziewał.
Czy mogę jakoś pomóc?
Nie odpowiedział od razu. Odstawił wpierw motor i ściągnął z głowy kask, który odłożył na maszynę. Dopiero też wówczas przeszedł te dwa kroki do samochodu blondynki i przystanął przy wciąż otwartym oknie pasażera. Przejechał też dłonią przez włosy, jakby odszukując w tym geście pewności siebie. Wiedział także, że i lekarka już zdawała sobie sprawę, z kim miała do czynienia. Wcześniej ukryty pod plastikiem pozostawał dla niej nieznaną figurą. Uniósł jedną z dłoni w geście powitania. - Dzień dobry. W sumie tak. Mogę zadzwonić? Mój telefon… - nie dokończył nawet, tylko sięgnął do kieszeni i pokazał roztrzaskane urządzenie, które nie miało jedynie problemów ze stłuczoną szybką. Było po prostu całkowicie zrujnowane. - Muszę zadzwonić po lawetę - dodał, jakby miało to w czymkolwiek pomóc odnaleźć się w tej dziwnej sytuacji, w której się znaleźli.
Marissa Cooper
easter bunny
chubby dumpling
ordynatorka ginekologii i położnictwa — Cairns Hospital
35 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
An oxidation is the compromise you own but this is beginning to feel like the dog wants her bones
Wiedziała, że jej życie to kłamstwo, które sama sobie napisała. W tych momentach, kiedy przebłysk świadomości w końcu do niej docierał, wiedziała, że to nie jest to, czego chciała od tego życia. Skrycie marzyła o tym, czego nigdy nie będzie jej dane posiadać. Miała świadomość, że to wszystko było jak historia spisana ciemnym atramentem na kremowej papeterii. Czuła się jak bohaterka literacka, jakby nie żyła swoim życiem. Miała jednak świadomość, że maskowanie prawdziwego pragnienia pozwalało jej nie sczeznąć. Sprytnie żonglowała tym, co miała i co była w stanie kontrolować. Wydawane pieniądze, podróże i świadoma decyzja o samotnym życiu.
Za każdym razem, kiedy wyobrażała sobie siebie, angażującą się w relacje z jakimkolwiek mężczyzną od razu w jej głowie pojawiała się ta scena, kiedy musi powiedzieć na głos, czego nigdy nie będzie w stanie mu dać. Myślenie o tym bolało, a co dopiero mówienie na głos. Gorsze były jednak konsekwencje wypowiadanych słów, które w jej głowie równały się temu, że ból brzucha przeradzał się w atak paniki, a ten w złamane serce, kiedy za każdym razem w swoich własnych, świadomych koszmarach słyszała w głowie to, że nie jest nic warta jako kobieta. Dlatego wolała świadomą samotność od cierpienie.
W takie dni jak ten odganiała wszystkie niepotrzebne myśli. Starała się być zajęta, żeby się nie rozpaść. Nie było tak, że ignorowała to co pojawiało się w jej głowie. Nie raz pozwalała temu płynąć i dawała się temu ponieść. Odczuwała ból, samotność i cierpienie, które przeradzały się w płacz, później szloch, a na końcu w bezsilny krzyk bólu, który musiała tłumić poduszką. Wolała być nieczuła, niż pozwolić sobie na to, żeby jej szklane serce poczuło coś więcej. Nie mogło, bo mu na to nie pozwalała. Wyłączyła swoje człowieczeństwo i nieświadomie stała się taka sama jak matka, a raczej tak postrzegało ją otoczenie, nie wiedząc, co tak naprawdę siedzi w jej trzewiach i wyniszcza jak najgorsza choroba.
Opadająca szyba, reakcja mijanej postaci, zdjęty kask i znajoma twarz. Blondynka w pierwszym momencie pomyślała, że chyba trzymała rękę na pulsie przy zapładnianiu połowy kobiet w tym stanie. Nie zdziwił jej więc widok kolejnego pacjenta, szczególnie że w całym procesie mężczyzna również traktowała jak swoich pacjentów. Ten jednak był wyjątkowy. Nie chodziło o jego przystojną twarz, ale o prośbę, która kiedyś wypłynęła z jego ust, a którą Marissa spełniła. Stąd tak dobrze kojarzyła Ephraima: - Dzień dobry. Pewnie, tylko zjadę na poboczę – blondynka puściła sprzęgło w swoim samochodzie i zjechała na mocno nierówne pobocze. Nie przeszkadzało to jednak w niczym, bo nie był to mały sportowy samochód, który miałby problem z trochę bardziej nierówną powierzchnią. Włączyła światłą awaryjne i wysiadła z samochodu zaraz po tym jak poczekała, aż kolejny pojazd przejedzie. Poprawiła swoją skórzaną ramoneskę z cielęcej skóry i podeszła do mężczyzny wręczając mu swój telefon, na którego wyświetlaczu widniała już klawiatura numeryczna: - Nic Ci nie jest? – Zapytała, starając się przyjrzeć mężczyźnie, bo widziała, że motocykl był odrobinę poobijany. On wyglądał raczej na całkiem ogarniętego, natomiast nie mogła powiedzieć tego samego o jego jednośladzie.

Ephraim Burnett
powitalny kokos
cattitude#5494
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Ephraim nie podchodził do życia równie poetycko czy romantycznie — tudzież dramatycznie — jak widziała je Marissa. Nie był typem postaci wyjętej z powieści miłosnej, pozostając raczej figurą omijaną przez większość pisarzy z wiadomych przyczyn. Nie posiadał duszy, którą śledziłoby się z zapartym tchem. Nie widział się zresztą w takiej roli, zdecydowanie preferując umocowanie w rzeczywistości aniżeli fikcji literackiej. Twardo stąpał po ziemi i równie bezwzględnie oceniał dziejące się wokół sytuacje, rozkładając je na czynniki pierwsze. Surowy, zdystansowany, mało wylewny. Nieciekawy. Nie można było mu jednak zarzucić, że widział świat jedynie w liczbach czy procentach. Bo chociaż analiza nigdy nie poprzestawała w kapitańskim umyśle, wciąż był człowiekiem. I czuł. Pomimo braku wyjątkowej ekspresji zewnętrznej nosił wszystko w sobie i wydarzenia nie spływały po nim jak po kaczce. Odczuwał więc samotność, która odbijała się nie tylko na Marissie, ale na wielu innych ludziach. Nie płakał jednak z tego powodu, a wnętrzności nie rozrywało mu myślenie o tym, czego pragnął. Na ten moment musiał skupić się na chronieniu własnego dziecka przed reperkusjami, jakie zaserwowała małej jej własna matka. Tam, gdzie miało być najbezpieczniej, aktualnie trwał chaos. Teresa na dobrą sprawę nie miała już nawet domu, bo wyrwana przez Leonie, mieszkała z nią w zupełnie obcym budynku, nie rozumiejąc, dlaczego jej ojciec pozostał w starym. Tym właściwym. Dlaczego, papo?
Nic ci nie jest?
- Prócz bycia wściekłym? - odpowiedział pytaniem na pytanie, nieco się przy tym krzywiąc, ale ton oraz mimika, z jakimi odpowiedział, wyraźnie sugerowały, że złość była kierowana na samego siebie i sytuację, w której się znalazł. Obecność kobiety w żaden sposób na to nie wpływała — szczególnie że nie dawał jej niczego takiego odczuwać, a jej obecność przyjął z wyraźną ulgą. Nie był także osobą, która uparcie szłaby naprzód, aby samemu rozwiązać problem, zamiast przyjąć pomoc i przyznać się do błędu. Dlatego także z dużą wdzięcznością przyjął oferowany telefon i wybrał numer pomocy drogowej. Miał nadzieję, że właściwie zapamiętał cyfry z billboardu, który mijał, jeszcze zanim zjechał w tę konkretną drogę. Równocześnie rozejrzał się po oznaczeniach, wyłapując stojący nie dalej jak dziesięć metrów od nich słupek drogowy, do którego miał kierować nadciągającą lawetę. Na szczęście po dwóch sygnałach po drugiej stronie słuchawki rozległ się kobiecy głos informujący kapitana o tym, że dodzwonił się pod właściwy numer. Krótka, acz treściwa wymiana zdań odegrała się w obecności Marissy, która nie mogła w sumie nigdzie odejść, czekając na swoją komórkę. - Do widzenia - odezwał się do rozmówczyni, gdy rozmowa z pomocą drogową dobiegła końca i zwrócił się do lekarki. - Dziękuję bardzo - powiedział, równocześnie wyciągając w jej stronę telefon. Zdecydowanie uratowała go od zmarnowanego czasu, podczas którego dalej szedłby w stronę Cairns. I bez tego czekało go zdecydowanie kilka jak nie kilkanaście godzin pracy, bo chociaż yamaha nie była przesadnie poturbowana, widoczne ślady po upadku oraz brak odpalenia mogły uziemić mężczyznę nie tylko na prawie pustej drodze. Podszedł jeszcze raz do motoru i przykucnął, przyglądając się wgłębieniom. Wiedział, że Cooper wciąż była obok. Za bardzo nie wiedział jednak, co miał powiedzieć. Ale jedyne co mu przyszło do głowy, nakładało się także z jego własnym myśleniem, więc może oszczędziłby im niezręczności. - Nie musi tu pani ze mną czekać. - Słyszał, że wcześniej zwróciła się do niego bezpośrednio, ale on nie czuł się gotowy na to, aby przejść z kobietą na ty. Poza szpitalem nie widywali się wszak wcale. Do tego wpadnięcie na kobietę zajmującą się Leonie miało być zapewne ostatnim razem, gdy się widzieli. Dla niego przynajmniej. Leo mogła robić, co chciała. Sam Ephraim miał nadzieję, że przez ten krótki czas interakcji między nimi nie padnie żadna kwestia ich wcześniejszej relacji opartej właśnie na medycznych sprawunkach. Przypominanie sobie o tym temacie nie było komfortowe, a właśnie to reprezentowała chcąc nie chcąc kobieta naprzeciwko. W końcu były rzeczy, których nie chciał pamiętać, a staranie się o drugiego potomka było właśnie jedną z nich. Tak samo jak prośba o przebadanie DNA oraz wręczenie mu wyników...
Marissa Cooper
easter bunny
chubby dumpling
ordynatorka ginekologii i położnictwa — Cairns Hospital
35 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
An oxidation is the compromise you own but this is beginning to feel like the dog wants her bones
Marissa najwidoczniej zdecydowanie nadawałaby się do dramatycznych powieści o romantycznym podłożu którejś z sióstr Brontë. Złamane serce, eteryczna i kobieca część schowana głęboko, żeby tylko nie pozwolić sobie na zranienie. Czasami myślała o sobie jak o Jane Eyre, która oddałaby za miłość wszystko, a jej kochanek mógłby być ślepy i nie mieć ręki niczym Edward Rochester, a ta i tak by go kochała. Mógłby mieć swoje demony, byleby nie przeszkadzały mu jej własne. Mimo tak ciężkiego położenia wiedziała, że nikt życia z nią nie przeżyje, więc będzie musiała wsadzić siebie na pierwszym miejscu. Ephraim kojarzył jej się natomiast z człowiekiem po przejściach, bohaterem drugiego planu, który przez swój charakter subtelnie wpływa na głównych bohaterów. W końcu pojawił się w jej życiu, pacjent jak jeden z wielu, ale wyjątkowo godny zapamiętania. Kapitan, którego przy żonie więcej nie było, niż był. Jego prośba nie była dla niej wcale zaskakująca, bo kiedy połączyć wszystkie fakty to nie było się co dziwić temu, że jego małżonka znajdowała opiekę w ramionach innego. W czasach, których żyjemy, wszystko było jednorazowe, niczym chusteczki i buty do trumny. Ludzie już nie naprawiali i nie dbali, łatwiej im było zmienić coś na nowszy, lepszy model. Nie lubiła czasów, w których żyła, miała starą duszę, która oddawała się relacją i obchodziła dopiero w momencie, kiedy były zgliszcza. Dopiero później stwierdziła, że lepiej w nic się nie pchać, żeby nie krzywdzić i nie mieć wyrzutów sumienia. Nie lepiej, tylko bezpieczniej. Dla niej.
- Pytam bardziej o Pana ciało – jej lekarskie, chłodne podejście oceniało raczej jego stan fizyczny niż emocjonalny. Wiedziała, że ma do czynienia z żołnierzem, jego żona nie raz to podkreślała, więc raczej nie spodziewała się z jego strony pierdołowatego zachowania. Widać w nim było chłodną krew, wychowanie tak bez emocji niczym w chowie klatkowym kur i pewnego rodzaju pewność siebie, którą emanowała jego postawa. Zazdrościła mu tego, nie wiedziała dlaczego, ale miała wrażenie, że gdyby byłą nim to może lepiej radziłaby sobie ze swoim życie.
Overthinking.
Delikatnie potrząsnęła głową, żeby wyzbyć się myśli, które przypłynęły do niej, gdy obserwowała go podczas rozmowy. Miał w swoich ruchach coś przyciągającego, kociego, a jednocześnie tak zwierzęcego, że człowiek miał wrażenie, że ma przed sobą drapieżnika. Nie wiedziała, co powinna o nim sądzić, bo ruchy jego ciała jakoś w jej głowie kompletnie nie współgrały ze słowami, które padały z jego ust.
Sięgnęła po swoją komórkę i skinęła głową, kiedy urządzenie wylądowało w tylnej kieszeni jej jeansów. Pozwoliło sobie jeszcze na moment obserwacji, subtelnej, nienachalnej. Dopiero teraz miała okazję lepiej go obserwować. Nie znała wyników, które miała okazję przekazać mu przy ostatnim spotkaniu, ale intuicja podpowiadała jej, że wcale nie były takie, jakby oczekiwał. Nie miała więc zamiaru o to pytać. Właściwie oboje się zachowywali, jakby ta sytuacja nigdy nie miała miejsca. – Poczekam – odpowiedziała, ale przecież nie powie mu tego, że potrzebuje towarzystwa. Tak desperacko chciała w końcu porozmawiać z kimś innym, a nie z personelem w szpitalu. Wymienić, chociaż kilka niezobowiązujących zdań w gówno wartym small talku, żeby nie czuć tej samotności wdzierającej się przez skórę, tkanki prosto w sam środek wszystkiego.
- Długo Pan jeździ? – Podeszła do motocykla i kucnęła przy nim, oglądając straty. Z wierzchu nie było tak źle, ale jeżeli nie odpalał, to problem mógł być gorszy. Chyba że to tylko zalana świeca. Coś tam o tym wiedziała, w końcu sama miała swój jednoślad, ale ją zdecydowanie można było spotkać nocą na tej trasie. Wiedziała, że teraz będzie tutaj częściej, bo pogoda zaczynała wspierać takie długie wyprawy bez celu.

Ephraim Burnett
powitalny kokos
cattitude#5494
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
W relacjach damsko-męskich to zawsze kobiety wychodziły mu naprzeciw. W końcu nie był kimś nachalnym ani przesadnie śmiałym, jeżeli chodziło o takie sprawunki. I nie chodziło o brak wiary w siebie, lecz w obu przypadkach dwóch związków, które miał na koncie, to druga strona przejmowała inicjatywę — sam Ephraim nie widział zwyczajnie sylwetek zarówno Gemmy, jak i Leonie w roli przyszłych partnerek. Nie dlatego, że uznawał je za nieatrakcyjne — wręcz przeciwnie. To właśnie dlatego też nie wychodził przed szereg, lecz nie tylko. Wymieszana mentalność ostrości wychowania w surowych wiatrach południa dawała o sobie wówczas znać, a przy okazji mężczyzna nie poszukiwał nikogo, z kim mógłby stworzyć coś stałego. I to nie tak, że cieszył się z przypadkowych znajomości — nie. Zawsze ukierunkowany ku służbie ojczyźnie nie miał zwyczajnie czasu na podobne relacje. Jako młody oficer nie miał także jeszcze takiej stabilności, aby pozwolić sobie na związek. A ten wszak wymagał wkładu, czasu. Zwyczajnej obecności, której on nie mógł zagwarantować. Mimo to zarówno więź z Gem, jak i Leonie potoczyły się własnym tempem. Obie partnerki chciały go pomimo przeciwności i jak co do szczerości jednej z nich nie miał wątpliwości, drugiej nie wierzył już w nic. Nie chciał przyznawać przed nikim — przed samym sobą w szczególności — że cokolwiek to znaczyło. W końcu nie chciał radzić sobie z potokiem słów, które wylewały się z ust Leonie i decydować, co było prawdą, a co kłamstwem. Zdradzała go, by chwilę później mówić mu, że to on nauczył ją, czym była rodzina oraz miłość… Nie uznawała swoich czynów za romans i równocześnie nie chciała przejść do porządku dziennego z faktem, że mieli się rozstać. A on już nie mógł wytrzymać tej relacji. Relacji, która według niego i dla niego była kategorycznie zakończona. Nie widział żadnych szans na poprawę, bo i jakżeby mógł? Miałby już zawsze zastanawiać się, czy Leonie nie kłamała? Czy nie zdradzała? Już zawsze miałby odwracać się przez ramię? Przecież stałby się swoją znienawidzoną wersją, równocześnie przenosząc swoje nastawienie nie tylko na Turner, ale także nawet czysto nieświadomie na Teresę. To zresztą nie byłoby życie. Nie byłoby to małżeństwo. Nie byłaby to rodzina. Ona tego nie widziała. Ona widziała tylko tu i teraz, to, czego ona chciała. On patrzył w przyszłość i patrzył na to, co miało być dobre dla wszystkich. Oboje mieli zupełnie inne spojrzenia na sytuację, dlatego też Ephraim — mimo protestów dawnej partnerki — zamierzał nie ustępować w swoim postanowieniu.
Niegdysiejsza wizja na życie kapitana aktualnie legła w gruzach, dlatego musiał zacząć budować nową. I jego umysł znajdował się w innym miejscu, aniżeli tutaj — martwiąc się o własne ciało. - Kilka obić - stwierdził trzeźwo, niezbyt jeszcze pozwalając sobie na skupienie się na dolegliwościach. Zresztą nie chciał tego robić, bo zbyt duże skupienie w tym kierunku powodowało także, że same impulsy były intensywniejsze. Jako człowiek, który pracował przez wiele lat fizycznie i wciąż utrzymywał takowy stan, zdawał sobie sprawę, iż zmysły można było oszukać do pewnego stopnia. Do tego szkolenie, jakie prowadziła marynarka wojenna, nie należało do prostych i uczono ich radzenia sobie z dyskomfortem. Zawsze wszak pamiętać miał słowa swojego przełożonego, gdy znajdowali się z plutonem w lodowatej wodzie, próbując nie rozerwać łańcucha, który wykonywali ze swoich ramion. Morskie fale obijały się o ich plecy, przelewały za kołnierz, wdzierały między mocno zawiązane buty. Od teraz wasze życie to dyskomfort. Przyzwyczajcie się do niego, bo nigdy nie ustąpi. Miał rację — czy to na lądzie, czy to na wodzie. Czy to w walce, czy w życiu prywatnym… Zawsze. Na zawsze.
Sądził, że po oddaniu telefonu, kobieta odjedzie. Tak się jednak nie stało, a zamiast tego podeszła do niego. Musiał przyznać, że nie spodziewał się, aby kobieta tak po prostu znalazła się tuż obok i przy okazji przypatrywała się jego niedziałającemu środkowi transportu. Nie to jednak było pierwsze, co zauważył — pierwsze co zwróciło jego uwagę, gdy Marissa przykucnęła, był jej zapach. Słodkie figowe perfumy dotarły do męskich nozdrzy, a dziwny dreszcz przebiegł mu przez plecy. Mrowienie rozeszło się przez jego ramiona i dotarło aż do potylicy. Musiał się lekko wzdrygnąć, aby poradzić sobie z intensywnością doznania, bo tak — zaskoczyło go. Nie spodziewał się czegoś takiego i zastało go nieprzygotowanego. Nie przebywał przecież w pobliżu lekarki pierwszy raz, dlatego zdziwiło go to jeszcze mocniej. Nie czuł tego nigdy wcześniej w jej obecności — tego zapachu, który tak silnie pobudził jego zmysły. I nieco je sparaliżował, bo Ephraim musiał chwilę zastanowić się nad tym, co kobieta przed momentem powiedziała... A powiedziała na pewno. Odwrócił od niej spojrzenie zawstydzony, wbijając je w swój motor. - Od ósmego roku życia - przyznał szczerze, gdy w końcu dotarło do niego znaczenie padających z jej ust słów. Skupił się więc na własnej odpowiedzi, chcąc poradzić sobie z dziwną sytuacją — bo jednak nie był to fakt, który fałszował obraz rzeczywistości. Jeszcze jako mały chłopiec uwielbiał te krótkie wyprawy na motorynce, a później już jako nastolatek odziedziczył stary motor dla wojskowych należący wcześniej do jego dziadka. Do szkoły jeździł już tylko w ten sposób, robiąc sobie często długie przejażdżki po okolicy i poznając tereny wokół rodzinnego miasteczka. Zanim wyjechał do Melbourne do szkoły kadetów, remontował kolejną maszynę. - A pani jeździ? - spytał, odchrząkując i chcąc jakoś odpędzić od siebie echo wcześniejszego doznania. Nie szło mu to najlepiej, dlatego mimo wszystko żałował, że Marissa jednak nie odjechała, kiedy mogła... - Powrót z dyżuru?
Marissa Cooper
easter bunny
chubby dumpling
ordynatorka ginekologii i położnictwa — Cairns Hospital
35 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
An oxidation is the compromise you own but this is beginning to feel like the dog wants her bones
Nie miała problemów z komunikacją z mężczyznami, pracowała z nimi. Była na nich skazana, nie raz musiała sobie radzić z komentarzami, które nigdy nie powinny opuścić ich ust. Nie była też kobietą, która jakoś wybitnie podrywała mężczyzn. Chyba, jeżeli miała ochotę na seks. Podryw był sztuką, którą potrafiła uprawiać, ale zaraz przywodził na jej myśl ewentualne przyszłe relacje i spory problem z tym, żeby się później wymiksować z tego, czego się tak właściwie nie chciało. Poważnej relacji. Miała swoje demony. Wolała przed nimi chronić swoje otoczenie, chociaż bardziej chodziło o jej bezpieczeństwo. Miała świadomość, że tak naprawdę nie miała odwagi, żeby zmierzyć się ze swoją przypadłością. Przecież na pewno znalazłby się facet, który nie chciałby dzieci, byłby świetnym partnerem w życiu i kochałby ją na zabój. Gdzieś skrycie o tym wiedziała i marzyła o takim człowieku. Tylko to zmuszało do tego, żeby zaakceptować fakt, że jednak jest wartościową kobietą, a nie ułomnym wytworem natury, który nie spełnia tego, do czego został stworzony. Robiła z siebie nieświadomie męczennice, a czasami wystarczyłaby po prostu szczerość i otwartość na poszukiwania. Wzbraniała się przed tym, wybierając rozrywkowe, aczkolwiek bardzo samotne życie. Nie mówiąc o tym, jaki zawód sobie wybrała i co obserwowała każdego dnia. Utwierdzała się wtedy w przekonaniu o tym, że nie jest zbyt wiele warta jako kobieta. Może jako człowiek, ale nie jako kobieta.
- Wierzę na słowo – odpowiedziała, ale przyglądała mu się badawczo przez dłuższą chwilę, jakby sprawdzając, czy jej nie okłamuje. Dobrze pamiętała, że był powiązany z wojskiem, więc wiedziała, że ból może odczuwać kompletnie inaczej. Przeszkolony głową i ciałem do rzeczy dla niektórych niemożliwych. Nie miała wyjścia jak tylko zaufać jego osądom.
Nie spojrzała na niego, kiedy kucali obok siebie. Nie widziała jego reakcja, ale przez empatię potrafiła wyczuwać energię. Jakby momentalnie była świadoma, że coś do niego dotarło. Spiął się, ale nie chciała go przyłapywać na tym momencie i obrócić twarzy w jego stronę. Był nieobecny i coś na pewno wpłynęło na jego reakcję. Pomyślała, że pewnie coś go zabolało, a on będzie nadal chciał zgrywać bohatera. Miała zamiar mu na to pozwolić. Lepiej było nie zdeptać jego dumy. – Kawał czasu – pokiwała głową z uznaniem, bo ona nie mogła się pochwalić aż takim doświadczeniem. Ona szukała w życiu kolejnych wrażeń, kolejnego bodźca, który będzie zabierał jej myśli i dawał doznania. Nie sądziła, że będzie gotowa kiedykolwiek zdecydować się na jednoślad, ale ten sprawiał jej wyjątkową przyjemność: - Tylko od jakichś dziesięciu lat – otrzepała spodnie, jakby był na nich niewidoczny brud. Chciała jakoś odwrócić swoją uwagę od tego dziwnego napięcia. Jakby nie powinna z nim rozmawiać, bo w końcu był jej pacjentem, a przy tym miała z nim mały sekret, chociaż nie znała jego wyniku. Łączyło ich coś przedziwnego, co właśnie dawało jej o sobie znać. Wsiadaj i spadaj Cooper.
- Raczej przejażdżka łagodząca myśli – mogła skłamać, w końcu co go to obchodziło. Z drugiej jednak strony nie wiedziała, czemu zdecydowała się przyznać do słabości. Nigdy jej nie okazywała. W pracy była nazywana Terminatorem i to nie bez powodu. Czasami zachowywała się, jakby nie miała serca, ale tylko czasami. W tych najgorszych momentach.

Ephraim Burnett
powitalny kokos
cattitude#5494
komodor, Dyrektor Generalny Operacji Morskich — w Royal Australian Navy
37 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
I cannot look weak. Not in front of my men, not in front of your men, not at all. For some time now I have been holding my entire world together with both hands, keeping my men in line, seeing to their needs, and the only way that endures is if I look the part.
Jego serce kiedyś uderzało równomiernie ze względu na spokój oraz pewność własnych działań. Na pewność oraz stabilność drugiej osoby, ale aktualnie relacje damsko-męskie były dla kapitana wielką niewiadomą. Nie był przecież w związku i nie uznawał się za będącego w takowym — niestety nie był całkowicie odgrodzony od dawnej partnerki. Ona wciąż znajdowała się nad nim niczym widmo, którego — nawet po rozpadzie małżeństwa — nigdy nie miał się pozbyć. Wciąż wszak pozostawała matką Teresy. I tak jak mało interesowało mężczyznę, czy kogoś dalej miała na boku, sam nie korzystał z wolności. Nie szukał nikogo nowego, zwyczajnie nie mając do tego głowy oraz zwyczajnie nie myśląc o podobnych krokach. Nie dało się jednak zaprzeczyć, że w ostatnim czasie nie napotykał na swojej drodze kobiet, które borykały się z samotnością. I nie patrzył na nie jako potencjalne osobowości do związku czy przyjemnie spędzonego wieczoru — po prostu musiał sam zaznać odrzucenia oraz wykluczenia, aby dostrzec, jak wiele osób się z nimi mierzyło. Sole, Larabel, nawet ta młoda dziewczyna, która zaczepiła go w barze czy sama Leonie, która zwyczajnie nie potrafiła radzić sobie w związku oraz z samą sobą. Nie był także świadomy, że ta lista miała się powiększać wraz z każdym mijanym miesiącem. Na ten jednak moment rzeczywistość świata go porażała. Porażała i pochłaniała. Zupełnie jakby stawał się jak wszyscy inni samotnicy. Samemu w swoim mieszkaniu lub domu. Samemu przy śniadaniu. Samemu przy telewizorze. Oczywiście — miał córkę, lecz to było coś zupełnie odmiennego. Można było być cudownym rodzicem, który ubóstwiał swoje potomstwo, a wciąż być niesamowicie samotnym.
Wierzę na słowo.
Nie podejmował dalszego tematu, uznając go za zamknięty. Nie zamierzał przyznawać się do większej słabości. Był, jaki był, a aktualna sytuacja sprawiała, że chował zdecydowanie więcej w swoim wnętrzu, nie dopuszczając do niego już nikogo. Wszak pozwolił na to Leonie i otrzymał śmiertelny cios, po którym mógł się albo podnieść, albo już nigdy nie pójść dalej o własnych siłach. A kto miał go podnieść, jeżeli nie on sam? Nie mógł liczyć na swoich bliskich. Nie mógł liczyć na swoją żonę, która po prostu zdradzała go wielokrotnie i na wielu polach. Nie ufał nikomu, jak tylko sobie oraz ludziom, z którymi służył. Tych drugich jednak nie było jednak przy kapitanie w prywatnym życiu i Ephraim cieszył się z tego powodu. Nie chciał nigdy, aby ktokolwiek jeszcze musiał nieść na sobie ciężar jego doznań. Już wystarczająco osób na tym cierpiało.
Dlatego też cieszył się, że znajdował jeszcze wytchnienie w niektórych elementach swojego życia. Morze, przejażdżka na motorze. Niestety obie rzeczy wiązały się z ryzykiem. I mogło się to wydawać jak na kogoś takiego jak Burnett wyjątkowo nierozsądne, wcale takie nie było. Gdyby odmówił sobie przyjemności, już całkowicie by się zatracił we własnej, wszechogarniającej dekadencji. A przecież jeszcze był młody. Chciał żyć. Chciał korzystać z dobroci, jakie oferował mu świat. Po jakie mógł sięgnąć. Nie zawsze wieńczyło się to jednak sukcesem, jak chociażby w aktualnie trwającym momencie. Wciąż kucał obok motoru, przyglądając się wyszczerbieniom i obiciom, dochodząc już do siebie. Powiew wiatru rozmył nieco surrealistyczne doznanie, za które kapitan sam siebie zdyscyplinował w myślach. Otrząsnął się także, podnosząc z ziemi i odchodząc kilka kroków dalej, by spojrzeć w dół drogi, szukając wzrokiem lawety. Która wkrótce powinna już dotrzeć zgodnie z czasem podanym przez panią przyjmującą zgłoszenia. - Tylko? - powtórzył za Marissą, odwracając się nieco przez ramię i unosząc lekko brwi, bo dekada w jego mniemaniu nie była ulotnym czasem. Raczej porządnym i wyraźnie zarysowanym na linii życia.
Raczej przejażdżka łagodząca myśli.
- Powinna więc pani nie przerywać. - Nie powinna już dłużej z nim przebywać. Zrobiła to, co uratowało go od mozolnej wędrówki na poboczu trasy szybkiego ruchu i był jej za to wdzięczny. Nie musiała jednak dłużej tu być. Nie chciał jej także zatrzymywać. Szczególnie że na horyzoncie pojawiła się laweta, na widok której Ephraim uniósł rękę, jakby wskazując cel. Jakim był on i jego pojazd. Cudownie... Gdy pomoc drogowa włączyła już kierunkowskaz, wskazując, że zamierzała zatrzymać się przy nich, Burnett wrócił do lekarki i wyciągnął w jej stronę rękę. Nieobleczoną już w motorową rękawicę. - Dziękuję serdecznie za pomoc - przyznał, domyślając się, że to już koniec ich spotkania. I najpewniej także znajomości.

|zt ephraim
Marissa Cooper
easter bunny
chubby dumpling
ODPOWIEDZ