Uczennica | Kelnerka — HUNGRY HEARTS
17 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Kawka na wynos dzisiaj towarzyszy mi
To cappuccino niesłodzone będę fit
Szekspirowski sznyt całe noce mi się śnił
Gdzie Romeo był
Od kiedy dowiedziałam się, że zostałam adoptowana zaczęłam bardziej odwiedzać, domy dziecka. Nie są to oczywiście, za bardzo miłe widoki, zwłaszcza że ma się daleko w głowie, fakt że i ja tak mogłam w sumie skończyć. Gdyby nie państwo Hammond, pewnie spędziłabym czas w domu dziecka. A może trafiłabym na jakaś gorszą rodzinę, trafiła do złego otoczenia i skoczyłoby się to wszystko po prostu no źle. Imprezy w mieście, gdzie robiło się większe zgromadzenie ludzi i podziały na każdy wiek dzieciaków, aby przedstawić je do zaadoptowania, tworzyły teraz w tym parku bardziej podział. Z chęcią zgłosiłam się na pomoc, aby mieć na oku jakieś dzieciaki, chociaż najchętniej posiedziałabym przy osobach, które są w podobnym wieku do mnie. Aktualnie teraz mieliśmy zabrać mniejszą grupkę, dzieciaków które dopiero wróciły z rozmowy zapoznawczej na latawce. Przyjemna zabawa, a dodatkowo teraz wiatr był wręcz idealny do takich zabaw na świeżym powietrzu. Z tego co widziałam, większość latawców jest stworzona przez dzieciaki, dzięki czemu na niebie zaraz stanie się istna tęcza. Prowadząc małą grupkę dzieci, wpadłam na Bell. Nie sądziłam, że tutaj na nią wpadnę, bardziej obstawiałam że na nikogo znajomego nie wpadnę.
- Bell! Też zapisałaś się na pomoc przy dzieciakach, czy jesteś osobą odwiedzającą? - Spytałam się ciekawa. Podałam dla reszty dzieciaków ich latawce, patrząc czy na pewno każdy z nich dostał swój latawiec oraz czy nie zabrakło jakiegoś i nie będzie trzeba w sumie wracać. Niby nie daleko, ale no wiadomo lepiej nie narażać się na złość dzieciaków, zwłaszcza że takie imprezy różnie na nie wpływają. Chociaż patrząc na grupę w moim wieku, dla nich jest naprawdę średnia szansa na zaadoptowanie niż takie maluchy jak tu.

Bell Whittemore
ambitny krab
Martyna
Licealistka — Tylko szkoła
17 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Artystka i marzycielka
Wzdychająca do brytyjskiego księcia

Mogła się tylko domyślić, jak czuła się Aurora w momencie, w którym dowiedziała się o adopcji. Na pewno była zła, czuła, że ten świat jest niesprawiedliwy, może nawet przeszło jej kilka głupich myśli przez głowę, co było w pełni zrozumiałe. Nie na co dzień dowiadywało się o czymś takim, mogła więc zareagować…. Różnie. Bell znała jednak Aurorę na tyle, by wiedzieć, że dziewczyna się nie załamie. W przeciwieństwie do niej, blondynka potrafiła znaleźć pozytywy danej sytuacji, brunetka natomiast popadała niemalże od razu w depresję, zupełnie, jakby dostała wyrok śmierci. Rora na pewno potrzebowała trochę czasu, by wszystko zrozumieć, a gdy potrzebowała towarzystwa, Bell przy niej była. Miała jednak w zwyczaju, że nie zadawała pytań — po prostu próbowała rozumieć i uważnie słuchać, w szczerości kryły się odpowiedzi.

Tego dnia, w którym miejscowy dom dziecka organizował pokaz latawców, Bell wyszła z domu na dość długi spacer. Potrzebowała odetchnąć świeżym powietrzem, wyjść z domu i spróbować zrozumieć… Samą siebie, bo ostatnio, trochę się pogubiła. Poznawała rzeczy, których do tej pory nie doświadczyła, co było ciekawym, lecz dość zastanawiającym uczuciem. Zamyślona, z głową w chmurach, prawie zignorowała Aurorę i przeszła obok niej obojętnie, lecz dziewczyna, próbując ją zatrzymać, zwróciła na siebie jej uwagę. Lisabell posłała jej ciepły uśmiech i spojrzała roziskrzonymi oczami na grupę dzieci, których pilnowała blondynka.
Bell uwielbiała dzieci, a dzieci uwielbiały ją. Nie mówiła jednak o tym głośno, starając się nie przyzwyczajać do tego widoku, bo z jej wahaniami hormonalnymi i chorobą, szansa, że kiedykolwiek zajdzie w ciąże była znikoma. Powinna się tym zainteresować, iść do lekarza i wprowadzić leczenie, ale… Nie czuła teraz potrzeby. Miała dopiero siedemnaście lat, nie miała chłopaka, więc rodziny również nie planowała.
— Jaaa… Wyszłam na spacer. Widzę, że masz ze sobą słodką gromadkę, będziecie puszczać latawce? — Zainteresowała się, kierując pytanie bardziej do dzieciaków, niż Aurory, choć liczyła na to, że przyjaciółka udzieli jej odpowiedzi. Niektóre dzieci niezbyt kwapiły się do rozmowy i oczywiście, miały do tego prawo. Whitemore była im obca, a czujność była podstawą przeżycia.
ambitny krab
-
Uczennica | Kelnerka — HUNGRY HEARTS
17 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Kawka na wynos dzisiaj towarzyszy mi
To cappuccino niesłodzone będę fit
Szekspirowski sznyt całe noce mi się śnił
Gdzie Romeo był
Popatrzyłam się na swoją najlepszą przyjaciółkę, ostatnio dość mocno narzekałam na wszystko wokół. Ale prawda jest taka, że Bell miała czasem o wiele gorzej, przez co było mi naprawdę źle. Zwłaszcza jak tak narzekałam, płakałam i miałam te swoje humorki. A ona naprawdę dzielnie je wszystkie znosiła, zwłaszcza momenty kiedy tylko u niej chciałam nocować. To wszystko wydawało się w tamtym momencie takie, złe. Teraz jak patrzę na te wszystkie dzieciaki, wokół nas widzę że jednak miałam szczęście. Gdyby nie to wszystko, pewnie teraz sama tutaj bym siedziała i czekała na wielki cud z nieba.
- Urocze, prawda? Jeszcze przed mną druga grupa, ale w tej muszę Ci kogoś przedstawić - Powiedziałam jeszcze żeby została tutaj, a ja poleciałam po Nini. Też chorowała jak Bell, ale u niej to idzie o wiele gorzej niż nawet lekarze zakładali. Przez co dają jej mały procent tego, że przeżyje do swoich szóstych urodzin. Wzięłam ją na ręce, opowiadają o Bell. Często opowiadałam jej, że kiedyś ją pozna i teraz jest odpowiedni moment. Wyjście z budynku w jej stanie jest rzadkie, dlatego bardziej zwracałam uwagę na tego małego szkraba, niż na inne. Ale żeby nie było, na każdego miałam oko. Stanęłam przed Whittemore, pokazując małą dziewczynkę, która była zawstydzona jej widokiem.
- Oto Nini, Nini poznaj Bell. To ta dziewczynka o której tak Ci opowiadałam. Dużo was razem łączy, może chcecie razem pobawić się tym latawce, co stworzyłaś wczoraj? - Spytałam się jej. Potarłam swój nosek o swój, dodając jej odwagę. Postawiłam ją, a ta pomału skierowała się w stronę swojego latawca. Zbliżyłam się do najlepszej przyjaciółki. Zagryzłam przez chwilę wargę, za nim się odezwałam.
- Też choruje, nie wiele jej zostało. Pomyślałam, że się zaprzyjaźnicie. Ona tego potrzebuje, Bell. Nikt jej nie chce, ponieważ wolą zdrowe dzieci.. - Wydusiłam z słabym uśmiechem na twarzy, kto jak kto, ale ona dobrze wiedziała o co mi teraz chodziło. Zawiązałam dla jakiegoś chłopczyka, jego latawiec do rączki. Nie na tyle, żeby po tym był ślad ale na tyle, aby się trzymał. Nie ma to jak świeże powietrze, małe dzieci i Bell. Od razu jakoś mi teraz o wiele lepiej.

Bell Whittemore
ambitny krab
Martyna
Licealistka — Tylko szkoła
17 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Artystka i marzycielka
Wzdychająca do brytyjskiego księcia
Wszyscy mieli gorsze dni, Aurora również, podobnie jak Bell, mogła je mieć. Różnica między nimi dwiema była jednak taka, że Bell miewała je częściej, dlatego Orka nie powinna mieć wyrzutów sumienia. Nieważne, co jej dolegało, ani jak błahe, czy też nie, były jej problemy. Każdy był inny, inaczej reagował na stresowe sytuacje, brunetka to rozumiała.
W chwilach, w których Aurora potrzebowała jej uwagi, dostawała ją. Chętnie użyczała przyjaciółce drugą część swojego łóżka, gdy była taka potrzeba. Pani Whittemore traktowała przyjaciółki Bell, jak własne córki. Nieważne, jak bardzo była zmęczona po pracy, potrafiła sama ugotować jedzenie, zamiast liczyć na gospodynię, która przyjeżdżała kilka dni w tygodniu. Ta kobieta, zwana matką Bell, potrafiła również usiąść i porozmawiać z dziewczynami, gdy któraś tego potrzebowała. Nastolatka nie bardzo wiedziała, skąd od jej matki biła taka... Dobra energia i wrodzona empatia, babcia to jej przeciwieństwo; chłodna, zdystansowana, ale Bell miała jeszcze dziadka, którego niestety nie zdążyła poznać. Podobno był złotym człowiekiem.
Dopóki go Śmierć nie zabrała.
— Słodkie są te maluchy, to prawda — Przyznała całkowicie szczerze, uśmiechając się do Aurory. Nie bardzo wiedziała, w jaki sposób powinna się zachować przy tych dzieciach. Czuła się nieco niezręcznie, nieprzystosowana do obcowania z takimi maluchami. Rozumiała dzieci, bo to byli ludzie, tacy jak ona, ale nie potrafiła za nimi nadążyć. Miała jednak świadomość tego, że nawet najmniejszego szkraba należało traktować na równi z dorosłymi, żeby to dziecko czuło się ważne.
Dlatego historia Nini wzbudziła w niej mnóstwo niekontrolowanych emocji. Współczucie, żal, zrozumienie i chęć przytulenia tej małej dziewczynki. Rozumiała ją, bo kilka lat temu była w takiej samej sytuacji. Nie miała zbyt wielu przyjaciół, była chorym dzieckiem gorszego sortu i nie wszyscy potrafili zrozumieć, że mukowiscydoza jest niebezpieczna tylko dla osób, które na nią chorują. To nie było zaraźliwe.
— Miło Cię poznać, Nini. Masz piękny latawiec — Pochwaliła, posyłając dziewczynce szeroki uśmiech. Przejęła ją dość szybko od Aurory i złapała za rączkę, prowadząc w kierunku polanki w środku parku. Tam miały być puszczane latawce.
— Dawno nie puszczałam latawca, ale mnie wpakowałaś, Rorka — Zażartowała, biorąc od Nini sznureczek, który okręciła wokół dłoni. Przykucnęła obok dziewczynki, luzując powoli sznureczek, który wraz z latawcem unosił się ku górze. Można powiedzieć, że wiatr zawiał jak na zawołanie. Dość szybko poczuła chłód na plecach, a długie, ciemne włosy brunetki zafalowały w rytm podmuchu wiatru.


Aurora Hammond
ambitny krab
-
Uczennica | Kelnerka — HUNGRY HEARTS
17 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Kawka na wynos dzisiaj towarzyszy mi
To cappuccino niesłodzone będę fit
Szekspirowski sznyt całe noce mi się śnił
Gdzie Romeo był
Chociaż mam naprawdę dużą rodzinę, patrząc na sam fakt, że większość populacji w tej rodzince to kobiety. Jakoś nie zawsze mam jak z siostrami pogadać na jakieś ważniejsze tematy. Raz spróbowałam nawet z ojcem pogadać, o tym dlaczego wybrali akurat mnie, ale zmył mnie. Siostry uważają, że nie powinnam się o to pytać, ponieważ to by i tak nic nie zmieniło. Jednak czasem mam takie małe pytania w swojej głowie, ciężko się ich pozbyć. Zwłaszcza, że jednak wolałabym wiedzieć. Dodatkowo nawet w sprawie głupiego okresu, nie mogłam z nim o tym pogadać, był tak zawstydzony że od razu wezwał wszystkie siostry do domu. Pod naprawdę głupim pretekstem, typu ważna narada rodzinna. Byłam tak tym zażenowana, mógł przecież jedną siostrę sprawdzać do domu, prawda? Dlatego Bell w takich sytuacjach ma o wiele lepiej, może przyjść do swojej mamy i pogadać z nią na różne tematy, bez obaw że zaraz przybędzie jej cała rodzina.
- Widzisz, nie jest aż tak źle. Szybciej to od nich nauczymy się obsługi latawca, niż jakbyśmy same musiały próbować obsługi tego - Uśmiechnęłam się ciepło do wszystkich wokół mnie. Wiedziałam, że obie od razu siebie polubią, nawet jeśli Nini jest teraz naprawdę speszona jej widokiem. Chociaż kątem oka widzę, że coraz bardziej się do niej przekonuje. Przywiązałam sznureczek jeszcze raz do rączki, sprawdzając czy nie jest ona za mocno zaciśnięta. Wolałam się dwa razy upewnić, niż stracić taki ładny latawiec, a dziecko przez to wszystko jeszcze bym nam się popłakało, tyle z tego wszystkiego by wyszło.
- To co szukamy miejsca gdzie wiatr jest mocniejszy, czy próbujemy przez rozbiegniecie się i puszczeniu go w odpowiednim momencie? - Spytałam się Bell. Byliśmy co prawda blisko jeziora, więc od niego tutaj powinien być i tak jakiś wiatr. Także nie powinno być aż tak źle, a jak nie parę kroków dalej jest jakaś górka. Tylko może się to skończyć dość różnie. Patrząc ze z góry będzie dodatkowy pęd i można wywalić się, dodatkowo zaplątać się w różne sznurki od latawca.
- Bell... dzieki, że jesteś tutaj z mną. Nikt nie chciał tutaj przyjść. Dziwnie się to wszystko ogląda. Nie wiedziałam też, jak przyjmiesz Nini - Wzruszyłam ramionami. Może i dzieli ich to samo, ale zależy to też od drugiej osoby, a dobrze wiem że nie przepada ona za dziećmi. Także to miało swoje plusy jak i minusy w tym wszystkim. A chcę żeby była dobra atmosfera, a nie jakaś zła.

Bell Whittemore
ambitny krab
Martyna
ODPOWIEDZ