34 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Pomału powstawał z ruin, niczym feniks z popiołów. Już go tak nie bolało, kiedy myślał o tym co wydarzyło się rok temu. I fakt nadal gdzieś tam w środku nadal bił się niemo oskarżając, że mógł postąpić inaczej. Że mogło w ogóle nie dojść do tego wypadku, gdyby jej nie prowokował. Gdyby poświęcał jej czas. Do tej pory myślał, że samotna egzystencja została przesłana mu jako kara. Że dzięki jakby nie patrzeć zawodowej samolubnosci przez którą poświęcił związek i w sumie szczęśliwie zapowiadające się małżeństwo, teraz miał poczuć się tak jak czuła się Lucy. Tyle, że po niespełna dwóch latach od wypadku Owen dostrzegł, że nie był sam... Mało tego, że nie zauważał ludzi, którzy otaczali go od zawsze. Dopiero chyba tak naprawdę jednej kobiecie do tej pory udało się przebić tą skorupę zobojętnienia.
Akurat schodził z nocnej zmiany, która przeciagnela się o kolejne godziny, kiedy się odezwał się jego telefon.. Pił już trzecią mocną kawę, od czasu do czasu przegryzając kanapkę. Odpisał krótko, ale zrozumiale. I po raz pierwszu w sumie od jakiegoś czasi po prostu przebrał się w normalne ubrania i po prostu opuścił szpital. Dzisiejszego dnia wybrał się do parku pieszo. Z racji na oddanie motoru na diagnozowanie dzisiejszego dnia postanowił porozkoszować się otoczeniem. Wkrótce liście i gałęzie strzelały mu pod nogami, kiedy zblizał się do miejsca przy którym mieli się spotkać. Przysiadł na jednej ławeczek, rozkoszując się swiezym powietrzem, szczęściem ludzi.
Z niemałym opóźnieniem ściągnął z nosa przeciwsłoneczne okulary, przesuwając je na czubek głowy- prezentując światu dalekie od białego koloru białka gałki ocznej. I czekal, na pojawienie się kobiety, która swoją obecnością, zachwianiem... Po prostu byciem wprowadzana kolory do jego życie, pełnego szarości i pracy.
powitalny kokos
M.