lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
#1

and those who were seen dancing were thought to be insane by those who could not hear the music


Wszystko przybrało scenicznego wymiaru - zaczynającego się od garderobianych wygłupów przed maratonem prób. Poszczególne osoby przesiąknęły jakby już do szpiku kości odgrywanymi przez siebie postaciami. Sztuka żyła w ich sercach jeszcze poza teatralnymi deskami, gdy spontanicznie całą grupą zawędrowali do pobliskiego baru. Następnie do kolejnego, kolejnego... aż skład bojujących w alkoholowym maratonie uszczuplał się coraz bardziej. W pewnym momencie pozostał sam, żegnając się z ostatnim znajomym nieopodal pobliskiego parku. Niesiony szumiącym mu w głowie alkoholem, postanowił pospacerować po okolicy w oczekiwaniu na powrotny autobus. Rozsądnie tego dnia postanowił pozostawić samochód w Lorne Bay - co z drugiej strony było jednak dość niemądrym posunięciem. Wszakże pojazd aktualnie stanowił jego jedyne miejsce zamieszkania. Jaki sens więc jest w tułaczce komunikacją miejską do Chevroleta, którego równie dobrze mógł zaparkować i tym miasteczku? Pomysły Nadira biegły często w tak przeróżnych kierunkach, iż on sam niejednokrotnie gubił je w chaosie własnych myśli. Co dziwne w tym przypadku pochwalić się mógł dość trzeźwym umysłem; niesplątanym przez żadne demony. Balansował na krawędzi fontanny, jakby kusząc zdradliwy los przy każdym następnym ruchu. Krok za krokiem na granicy upadku - czy w scenerii kropel lśniących w świetle pobliskiej latarni? Zachwiał się delikatnie, gdy w oddali dostrzegł zbliżającą się sylwetkę - och, czemuż tak przedziwnie szła? Dopiero po następnych pokonanych przez nieznajomą krokach, dostrzegł powód tego dziwnego chodu. Nieszczęsny losie, złamany obcas!
- Przepraszam, potrzebuje może Pani pomocy? - jego głos wybija się na tle dźwięków nocnego życia miasteczka, nie drżąc jednak na chłodnym powietrzu. Nie ruszył od razu w kierunku nieznajomej w potrzebie, by nie wystraszyć jej nagłym przekroczeniem komfortowej granicy między dwoma nieznajomymi. Niejednokrotnie z niemałym przerażeniem wsłuchiwał się w opowieści siostry oraz matki, kiedy z duszą na ramieniu wędrowały nocom ku domu - tylko malująca się w oddali męska sylwetka wystarczyła, by ich serca zaczynały galopować w drobnej klatce piersiowej. A on sam nie pragnął stać się powodem czyjegoś strachu, nadal niosąc w sobie te zasmucające historie. Uśmiechnął się łagodnie, unosząc jeszcze dłonie ku górze - tu popełnił błąd. Gwałtowny ruch poskutkował niespodziewaną utratą równowagi, którą niedostatecznie udało się mężczyźnie utrzymać. W efekcie tego zsunął się z głośnym chluśnięciem do wnętrza fontanny. Tym samym niemal do kolan zmoczył nogawki swoich ciemnobrązowych spodni - reagując na to niezbyt adekwatnym do sytuacji wybuchem śmiechu.

Audrey Bree Clark
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Życie pchało Audrey Bree Clark w najróżniejsze kierunki. Nie raz jej droga prowadziła pod stromą górkę, by później łagodnie snuć się między równinami, skręcając w najmniej spodziewanym momencie, w jeszcze mniej spodziewanym kierunku. Za winowajcę tychże tendencji obwiniała mistyczne zjawisko losu, jakim nazywała dziwne impulsy, pchające ją do spontanicznych, nieraz stanowczo nierozsądnych, działań. I tym razem na ramiona losu zrzucała fakt, iż zamiast ogrywać ojca w makao bądź siedzieć na kanapie w towarzystwie futrzastego przyjaciela kroczyła teraz przez park pośrodku Cairns w drodze do... W zasadzie nie była pewna, dokąd. Ubrana w zwiewną, czerwoną sukienkę przyozdobioną wzorkiem niewielkich kwiatów; z butelką pina colady w dłoni z której wystarała słomka (metalowa, panna Clark zbyt kochała żółwie morskie, by ryzykować większą ich ilością na jej stole) oraz szpilkami, które okrutnie odmówiły posłuszeństwa, jeszcze nim przekroczyła próg parku. Zapewne w ciągu dnia w mig wyskoczyłaby z butków, by boso przemierzyć miękkie trawy parku, po zmroku sprawa miała się jednak inaczej, w trawie mogły czekać niewielkie zwierzątka przepełnione jadem, z którym panna Clark spotkań niezwykle nie lubiła. Szła więc na przód. Lekkim krokiem, co jakiś czas unosząc butelkę, gdy suchość zalegała jej w ustach; zastanawiając się, czy powinna wracać do domu na własną rękę czy może zadzwonić po wybawiciela podobnych sytuacji w postaci jej własnego ojca.
I zapewne szłaby by tak dalej, gdyby brązowe oczęta nie spoczęły na sylwetce, nie wpasowującej się w monotonny wzór murku jaki okalał fontannę. Brew dziewczęcia automatycznie powędrowała ku górze w zaintrygowaniu - nie sądziła, aby przyszło jej kogokolwiek spotkać na swojej drodze. I nim zdążyła rozważyć, czy aby nie powinna obejść ów postaci szerszym łukiem, do jej uszu dotarły słowa, wypowiedziane głosem całkiem przyjemnym w swym brzmieniu. Zaskoczenie prześlizgnęło się przed delikatną twarz na ofertę pomocy z zupełnie niespodziewanego źródła.
- A ma pan przy sobie jakiś klej? Albo młotek i gwoździe? - Odrobinę niegrzecznie odpowiedziała pytaniem na pytanie, nie znajdując jednak innych słów. A te same uleciały z jej gardła, nim w ogóle zdążyła przekalkulować możliwe zagrożenie. Mężczyzna jednak zdawał się tym zagrożeniem nie być, za czego potwierdzenie uznała gest uniesionych dłoni. I już chciała coś dodać, już nawet zrobiła krok w jego kierunku gdy ten zachwiał się, lądując po kolana w wodzie. - Och...Wszystko w porządku? - Wyrwało się z jej ust, spodziewając się szybkiej wiązanki przekleństw. Niewielu doceniało piękno miejskich fontann, jeszcze mniej osób lubiło niespodziewane kąpiele bądź strugi deszczu lejące się z niebios - panna Clark należała do tych, którzy uwielbiali podobne sytuacje. I zapewne dlatego, wybuch śmiechu jaki wyrwał się z piersi nieznajomego w pewien sposób urzekł ciemnowłose dziewczę, zauraczając swoim brakiem adekwatności. Śliczny uśmiech wyrysował się na malinowych wargach, gdy Audrey zrzuciła popsute obuwie ze stóp, by samej stanąć na murku fontanny. Nonszalancko oparła się o wystającą ozdobę na murku, przysuwając butelkę do ust, aby upić z niej niewielki łyk alkoholu.
. - Kiedyś słyszałam, że w szumie wody można dosłyszeć muzykę... - . Zaczęła lekkim tonem, brązowe oczęta lokując w buzi nieznajomego, oświetlonej jedynie wątłym światłem miejskiej latarni. Zaciekawienie błyszczało w jej spojrzeniu; Uzna, że ma nie po kolei w głowie? A może okaże się tym, dla którego podobne idee nie są obce? To miało się dopiero okazać. - Ciekawi mnie, co śpiewa dziś dla pana fontanna? - Powiedz mi co gra w twojej duszy, nieznajomy?

nadir al khansa
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
Strumienie wody otulające każdy skrawek skóry muśniętej słońcem, pchające zgodnie z nurtem wijących się po świecie rzek życia. On bezsprzecznie pozwalał własnemu ciału unosić się z prądem dyktowanym przez los, choć niekiedy topił się przy niespodziewanych wirach - walka z przeznaczeniem dla tak nieprzygotowanego była niekiedy wręcz syzyfową pracą.
Cóż innego mu pozostało w tym fontannowym nieszczęściu? Mógł wprawdzie wyklinać ku gwieździstemu niebu przeróżnych bogów, którzy zgotowali mu takie fatum. Jednakże mijało się to z lekkością ducha, jaka towarzyszyła mu od samego poranka. Ostatnio nieczęsto wyrywał takie dni ze szponów choroby, więc z wielkim namaszczeniem celebrował każdy z nich na swój sposób. Roześmiał się ponownie tym razem bardziej bezradnie, gdy dotarła do niego własna bezmyślność. Faktycznie, w tej sytuacji żaden z niego pomocnik - zapałem nie naprawiłby wszystkich smutków tego świata, a tym bardziej zepsutego pantofelka.
- Trafne spostrzeżenie, bo posiadam wyłącznie dobre chęci -... a takimi jest droga do piekła wybrukowana! Wprawdzie nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się zawędrować do żadnego z kręgów pandemonium, ale niekiedy zaczynał coraz żarliwiej wierzyć własne przeznaczenie związane z infernalną wędrówką duszy. W wielu wierzeniach nagromadził przez lata życia wystarczającą ilość grzechów, by mogli bez mrugnięcia okiem wyznaczyć destynację jego ostatniej podróży. Niemałe zaskoczenie wymalowało się na oświetlanej latarnianym światłem twarzy Nadira. W zadumie obserwował, jak nieznajoma uprzednio zdejmując buty, dołącza do niego w fontannie. Gdyby gdzieś nieopodal pojawiła się przyciągnięta ich szaleństwem artystyczna dusza, bez dwóch zdań uwieczniłaby tę chwilę na płótnie - opartą o konstrukcję fontanny brunetkę, która niczym dłutem wyrzeźbiony posąg stanowiła dopełnienie tego dzieła. Odpowiedział mocniejszym uniesieniem kącików ust na jej różowoczerwony uśmiech, słuchając zafascynowany tego, czym się właśnie z tym dzieliła!
- To proszę pomyśleć, jak cudownie żyją otoczeni zewsząd muzyką mieszkańcy Atlantydy - Rozmarzenie wkradło się w każde wypowiedziane słowo przez mężczyznę, prawie już wędrującego wyobraźnią ku oceanicznym dnie. Szumiało mu w głowie mieszanką wcześniej spożytych trunków wraz z rosnącym poetyckim podekscytowaniem. Niewątpliwie tą pełną liryzmu noc zapisali im w życiu wierszem, by uczynić ją jeszcze bardziej zaskakującą.
- Proszę poczekać, sprawdzę - Bez większych rozmyślań uniósł wskazujący palec lewej dłoni ku górze, by następnie przybliżyć się do centralnej części fontanny. Przysunął głowę do lejącego się sztucznego wodospadu, jakby to nadstawiając ucha do dźwięków płynących zza ściany wody. Aktorsko zmarszczył delikatnie brwi, przybierając minę prawdziwego myśliciela wprost ze starożytności. I trwał tak w tej pozie chwil kilka, pozwalając również kropelką wody rozbijać się o bok ciemnej czupryny. - Czyżby odgrywali Walc numer 2 Szostakowicza? Och nie, wodna orkiestra zrezygnowała z tego, gdyż ta noc musi brzmieć lekko jak dźwięki harf.... jak Walc Kwiatów Czajkowskiego - Najwyraźniej dzisiaj szumiało mu w duszy magią rosyjskich arcymistrzów, delikatnie kołysząc jego losem na wietrze. Tego wieczoru nie dźwigał na barkach ciężaru przeszłości, w całej swojej błogości ciesząc się z mijających chwil. Kiedy już przyszło mu się wyprostować po wsłuchiwaniu się we własną duszę w nocną muzykę odgrywaną przez najznamienitszych muzyków, przegrabił hebanowe kosmyki dłonią i tym samym strzepując z nich te migoczące diamenciki matki natury.
- Pozwoli pani? - Wraz z prośbą do tańca skłonił się lekko, wyciągając ku nieznajomej prawą dłoń. Wszakże byłaby to zbrodnia nie do wybaczenia - prawdziwe marnotrawstwo otulających ich dźwięków jakby wyrwanych ze skąpanych w złocie oraz płynących szampanem sal balowych. Ich za to pachniała nocnym parkiem i wilgocią fontanny, lecz zdaniem Nadira nie ustępowała pięknem pałacowym komnatom.


Audrey Bree Clark
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Usta dziewczęcia ułożyły się w podkówkę, gdy tajemniczy znajomy okazał się nie być posiadaczem kleju bądź młoteczka oraz niewielkiego gwoździka, który byłby w stanie okiełznać niesforny obcasik noszonego przez nią pantofelka. W zasadzie ten fakt nie powinien zbyt ją zdziwić, wszak większość istotek nie zwykła nosić podobnego wyposażenia (choć ona w samochodzie zawsze posiadała kilka podobnych przedmiotów na wszelki wypadek) im dłużej jednak wlepiała brązowe oczęta w spojrzenie jeszcze ciemniejsze od jej tęczówek, tym mocniej dochodziła do wniosku, iż kryje się za nim coś niezwykle tajemniczego; coś co po dłuższym zastanowieniu nazwałaby mianem baśniowego, dającego cichą nadzieję na spełnienie nawet tak abstrakcyjnego scenariusza.
I w jej własnych oczach coś błysnęło, gdy nieznajomy miast zbyć podrzuconą ideę jedynie podsycił ją jeszcze bardziej.
- Cudownie... - Zaczęła z tajemniczym uśmiechem. Smukłe palce przesunęły po szorstkiej fakturze konstrukcji fontanny, gdy przechodziła z jej jednej strony na drugą, krokami pełnymi gracji. - Chodź śmiem twierdzić, iż w tym cudzie znajduje się również nuta melancholii... Czy sądzi pan, że da się w pełni podziwiać piękno dźwięków, bez blasku księżyca malującego otoczenie? - Kolejne podchwytliwe pytanie opuściło jej usta, gdy plecy przywarły do chłodnego kamienia. Dziewczyna przekręciła głowę delikatnie w bok niemal w gołębim odruchu, a długie, brązowe pasma spłynęły po jej ramieniu, tworząc kotarę oddzielającą ją od reszty parku. Cichy chichot wyrwał się z dziewczęcej piersi, gdy niemal teatralnym ruchem mężczyzna udał się ku wodzie, aby wsłuchać się w jej melodię.
Fascynacja błyszczała w jej spojrzeniu gdy, niczym zaczarowana, nie potrafiła oderwać spojrzenia od przypadkowego towarzysza, uważnie obserwując jego kolejne poczynania. Śliczny uśmiech coraz mocniej wybrzmiewał na jej twarzy, gdy kolejne słowa uciekały z piersi nieznajomego przyjemnym dla ucha głosem. - Walc Kwiatów... - Powtórzyła w zamyśle, uśmiech jednak choćby na chwilę nie znikał z jej ust, gdy wdała się w zadumę nad nadzwyczajnością przypadku. Nim jednak doszła do jakichkolwiek wniosków, dłoń wyrosła przed nią, w towarzystwie prostego pytania.
A Audrey nie wahała się choćby przez ułamek chwili.
- Z największą przyjemnością... - Odparła, by z uśmiechem oraz odrobiną nieśmiałości wyciągnąć ku niemu smukłą dłoń. Pierwsze razy posiadały w sobie niezwykłą moc. I nie mowa tu o pierwszych pocałunkach bądź wspólnie spędzonych nocach czymś mniejszym, acz w jej pojęciu równie magicznym. Pierwsze słowo odrywające od rzeczywistości; pierwsze spojrzenie przykuwające uwagę i pierwszy dotyk, przełamujący niepisane granice... To wszystko było szczegółem, pozornie nic nie znaczącym a jednak istotnym i potrafiącym zachwycić wrażliwą duszę. Palce panny Clark zawisły na chwilę nad męską dłonią przeciągając chwilę oczekiwania o kilka, krótkich chwil by finalnie, odrobinę niepewnie splotły się z palcami towarzyszącego jej mężczyzny. Dźwięczny śmiech wyrwał się z jej piersi gdy uniosła splecione dłonie, aby obrócić się wokół własnej osi. Brązowe pasma na chwilę otuliły łabędzią szyję, czerwony materiał zatańczył wokół opalonych ud i jeszcze nim się zatrzymał ciało panny Clark przysunęło się do jej towarzysza. Delikatnie, utrzymując ledwie kilka centymetrów odległości, nie chcąc wyjść na nazbyt nachalną.
- Znajdujemy się we śnie, czy raczej woli pan zabrać mnie w podróż do Krainy Słodyczy? - Spytała, palce wolnej dłoni przesuwając wzdłuż męskiego ramienia, by zatrzymać je na jego barku. Pozornie dwuznaczne pytanie było nawiązaniem do muzyki, jaka grała w ich duszach, bowiem Dziadek do orzechów był ulubionym baletem brunetki. A te miała okazje poznać podczas kilku lat mieszkania z dziadkiem, będącym cichym pasjonatem sztuki wszelakiej. Nadal zaczarowane spojrzenie panny Clark utkwiło w buzi towarzysza, oświetlonej ledwie delikatnym światłem latarni, nie potrafiąc się od niej oderwać.

nadir al khansa
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
Nie zakładał, iż tej nocy tajemnicza nieznajoma stworzy wraz z nim iście baśniową scenerię. Takie jednakże nie trwały zbyt długo, mierzone w stronach spisanych przez bajkopisarzy. Cały ich ten świat zamknięty w granicach parku wydawał się błyszczeć niczym posypany magicznym pyłem - a to z góry było skazane na prędkie zakończenie! Czy wraz z pierwszymi promieniami słońca czar pryśnie i wrócą do normalności dyktowanej im przez codzienność? Nawet tyle by wystarczyło! Prawdopodobnie dość samolubnie dostrzegał w tym pantofelkowym ambarasie odrobinę szczęścia. Wystarczyłoby, żeby tego dnia faktycznie zdecydował się na podróż do pracy własnym pojazdem i najprawdopodobniej znalazłby gdzieś za przednim siedzeniem potrzebne fanty do zreperowania ułamanego obcasy. Istniała oczywiście też smutniejsza wersja wydarzeń, zakładająca, iż drogi ich życia nigdy nie przecięłyby się w blasku migoczącej wody fontanny.
Bez większego zastanowienia uniósł głowę ku niebu, szukając spojrzeniem w tym mroku jaśniejącej księżycowej tarczy. Spokojnie sunące po sklepieniu chmury odsłoniły wiecznego towarzysza Ziemi - och, tak niewiele zabrakło do pełni! Ta niedoskonałość jednak w oczach Nadira nadała tej chwili jeszcze większej niezwykłości.
- Najwidoczniej wszystko ma swoją cenę... ale czy wystarczającą, by złożyć ten blask na ofiarnym ołtarzu? Śmiem twierdzić, że padli ofiarą podobnego podstępu co Orfeusz - mogli mieć wszystko i prawie tyle samo stracili pochłonięci przez wody oceanu. Jak pani myśli, cóż takiego mogło ich skusić? - Czemu takiemu nie zdali się oprzeć? Zdawać by się mogło, iż pakty z siłami wyższymi zawsze miały pozostać odgórnie skazane na porażkę i tylko głupiec porwałby się do przypieczętowania go własną krwią. Należysz do nich - wszystko w nim śpiewało, bo jakże poetyckie stawało się igranie z losem.
Rozpromieniał, gdy propozycja tańca nie została odrzucona puknięciem w czoło nad tym dla niektórych godnym politowania pomysłem. Powoli się wyprostował, przyjmując postawę tancerza wpajaną mu przy każdej zabawie wiekowym gramofonem i prawą dłoń delikatnie umiejscowił na plecach tanecznej partnerki, gdy już zakończyła obrót pełen gracji oraz tańczących w półciemnościach barw. Płyń, Nadir, płyń - wołała niegdyś matka, przebijając się przez otulającą pomieszczenie klasyczną muzykę. Teraz to wspomnienie przedarło się przez inne, unosząc jeszcze wyżej kąciki ust mężczyzny. Zapewne nie to najdroższa mama myślała, kiedy prawiła mu o płynności ruchów w tańcu... nie o brodzeniu w wodach parkowej fontanny, choć czyż nie ukryła w tych słowach prawdziwej przepowiedni? Pani Al Khansa - austrlalijska wyrocznia zamknięta w swoim królestwie przypraw! Dlatego płynął wraz z niewiastą do metrum trzy-czwarte, pozwalając wiatru kołysać ich włosy w rytm niesłyszalnej muzyki.
Uśmiechnął się delikatnie pod nosem, wyłapując wplątane w pytanie nawiązanie do wybranego przez niego walca. - A czy sen niekiedy nie jest najsłodszy dla człowieczej duszy? Co takiego byłoby warte pani snu jeśli nie ta Kraina? - Wszakże to właśnie w objęciach Morfeusza spełniały się najskrytsze ludzkie pragnienia, które zbyt często pozostawały w sferze nieosiągalnych marzeń. A idąc głębiej tym tropem - czy to nie tak właśnie Klara zawędrowała do tej magicznej krainy sennymi szlakami?
- Kto by pomyślał, że Jezioro Róż przyjdzie nam pokonywać bez łodzi - spoglądając z takiego bliska w orzechowe oczy nieznajomej mu Klary, mierzył się z wrażeniem, iż kobieta znajdująca się w jego tanecznych objęciach jest stworzona przez płatającą mu figle wyobraźnie. I nie śmiałby pytać o imię, gdyż prysłby czar związany tajemnicą - a ona rozpłynęłaby się w tych niedźwiękach walca.

Audrey Bree Clark
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Panna Clark przymrużyła brązowe oczęta, delikatnie przygryzając pełną wargę w wyrazie czystego zastanowienia. Nie chciała udzielić pochopnej, zapewne nieodpowiedniej odpowiedzi w obawie iż bajowa sceneria oraz jeszcze bardziej bajkowe spotkanie rozpłyną się w powietrzu, pozostawiając ją tu samą, z przemoczoną sukienką oraz bez pantofelków, w których mogłaby przemierzyć resztę parku. Trywialna obawa, a jednak szumiąca gdzieś z tyłu głowy, odegnana delikatnym uśmiechem.
- Może to była zachłanność? A może obietnica długowieczności, w dodatku w szczęściu oraz dostatku? A może nie mieli innego wyjścia? Może oddali to wszystko za choćby cień poczucia bezpieczeństwa? - Wysnuwała kolejne teorie, z których każda mogła sprawdzić się w rzeczywistości. Ludzie byli na tyle pięknymi stworzeniami, iż byli nieprzewidywalni w swych działaniach... I chyba ten aspekt Audrey lubiła najbardziej. - Osobiście najbardziej lubię myśleć, że niezależnie od poświęceń bądź zagrożeń odnaleźli szczere szczęście... I że ich zwierzątkami domowymi są żółwie morskie. - Uśmiech pojawił się na jej buzi, a w głosie przebrzmiała nuta rozbawienia, gdy wspominała o żółwiach. Idea bezpiecznego hodowania ich w domu wydawała jej się niezwykle uroczą, powiązaną z podwodnym szczęściem.
Promienny wyraz twarzy towarzysza sprawił, iż panna Clark poczuła przyjemne ciepło gdzieś w okolicy serca. Nie często spotykała się z podobnymi reakcjami, gdy do gry wchodziła spontaniczność przepełniająca jej żyły. I ona płynęła w rytm niesłyszanej muzyki, z brązowym spojrzeniem utkwionym w męskiej buzi oraz uśmiechem, nie znikającym z jej ust.
- Sen bywa najsłodszy, zdarzają się jednak również momenty, w których potrafi być zgubny bądź podstępny... - Niespełnione marzenia, okrutne koszmary czy nierealne scenariusze sprawiały, że dusza potrafiła się złamać; rozpaść na małe kawałeczki rozsiane po całym świecie, których ponowne złożenie w całość było niezwykle żmudnym procesem, do którego nie raz potrzeba było pomocnej pary dłoni. - Wydaje mi się, iż ich słodycz bądź zgubność zależą od tego, czego w danym momencie najmocniej pożąda pańska dusza. - Mówiła przyciszonym głosem, miękko wypowiadając kolejne głoski, nadal wpatrzona w towarzyszące jej spojrzenie. Każda dusza pragnęła czegoś innego, a to sprawiało, iż kwestia słodyczy raz zguby była niezwykle subiektywna oraz zmienna. I gdzieś w środku była ciekawa, czego pragnie dusza jej towarzysza, tak chętnie wirującego z nią w światłach latarni oraz delikatnej, wilgotnej mgiełce płynącej fontanny. - A jak pan sądzi? Co inne mogłoby być wartym mojego snu? - Spytała, z ciekawością unosząc delikatnie brew ku górze. Subtelnie drżąca dłoń powędrowała ku górze, by ująć zagubione pasmo ciemnych włosów między środkowy i wskazujący palec. Delikatnie, zupełnie jakby obawiała się, że przy zbyt szybkim ruchu uroczy towarzysz rozpryśnie się niczym mydlana bańka, odsunęła niesforne pasmo na bok, przypadkiem muskając jego skórę wierzchem swej dłoni. Elektryczność przemknęła gdzieś pod jej skórą, zaskakując swoją obecnością.
- Nie podoba się panu sposób, w który pokonujemy Jezioro Róż? - Kolejne pytanie uleciało z jej ust gdy zaciekawienie błyszczało w brązowych tęczówkach. Serce przyspieszyło ze swoim biciem za sprawą odrobiny stresu o nieznanym jej podłożu. - Osobiście uważam, że nasz sposób jest bardziej interesujący od łodzi zaprzęgniętej w biedne delfiny. - Dodała, delikatnie wzruszając wątłymi ramionami, nadal będąc niezwykle ciekawą tego, co on może o tym wszystkim myśleć. W końcu nie codziennie przychodzi tańczyć z obcym w strugach fontanny, przemierzając dalekie krainy wyjęte z najpiękniejszej baśni.

nadir al khansa
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
lorne bay — lorne bay
28 yo — 194 cm
Awatar użytkownika
about
𝐼 𝑠ℎ𝑢𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑡ℎ𝑒 𝑤𝑜𝑟𝑙𝑑 𝑑𝑟𝑜𝑝𝑠 𝑑𝑒𝑎𝑑;
𝐼 𝑙𝑖𝑓𝑡 𝑚𝑦 𝑒𝑦𝑒𝑠 𝑎𝑛𝑑 𝑎𝑙𝑙 𝑖𝑠 𝑏𝑜𝑟𝑛 𝑎𝑔𝑎𝑖𝑛.
Siły wyższe niejednokrotnie nie sprzyjały tym butnym, pragnącym całego świata u własnych stóp. Nieprzychylne do tak ambitnych śmiałków również - jakby dla okrutnego żartu - sięgały wbrew sprawiedliwości po najzwyczajniejszych śmiertelników. Tych pokornie przyjmujących ciężar własnego losu na barki - którymi z nich byli mieszkańcy Atlantydy? Zgubna zachłanność perfekcyjnie wpasowywała się w umoralniające opowieści tak bardzo ukochane przez społeczeństwa, lecz świat tak nie działał - praworządność nie znajdowała się niestety u jego fundamentów.
- Bezpieczeństwa? Wydaje się to wielce prawdopodobne, zawsze znajdzie się ktoś łasy na cudze piękno i bez rozmysłu ograbi go z tego szczęścia - Jakże smutno przyszło się zgadzać w tak nieprzyjemnej sprawie, lecz raczej nie potrafiłby wybrać rozsądniejszego wytłumaczenia porzucenia lśnienia księżyca. Posępne rozważania zostały jednak zażegnane po podsumowaniu brązowowłosej Klary, ponieważ kąciki ust same drgnęły w uśmiechu po wspomnieniu o żółwiach morskich. Wprawdzie nigdy sam nie posiadał własnego zwierzaka domowego - jak i aktualnie domu - to zawsze o jakimś towarzyszu myślał. Inna sprawa, iż w obecnej sytuacji nie byłoby to zbyt rozsądne; to nawet ona sam przed sobą potrafił przyznać. - W nic innego nie warto wierzyć - Gdyż kim by się stali, życząc nieszczęścia mieszkańcom zapomnianego miasta z dna oceanu. Niech los będzie im przychylny - powiedział nawet do siebie w duchu, z pewną naiwnością ufając mocy własnych życzeń. Naprawdę zbyt często mijał się z realiami świata, choć zdawał się niezbyt przejęty i to bolesnymi zderzeniami z nią. Chłonięcie jak gąbka zła czającego się na świecie byłoby prawdziwą klęską w mniemaniu Nadira; w dodatku przez to co wpajała mu przez lata matka. Z nauk ojca niewiele spamiętał, lecz widocznie w krwi przekazał mu nieodkryty jeszcze gen wiecznego tułacza - bądź jak kto wolał - klątwę przekazywaną w linii męskiej.
- Gdyż za czym innym ludzka dusza może ślepo podążać jak nie za słodyczą i pięknem? - zauważył w zadumie, stawiając to jakby czysto retoryczne pytanie. Uśmiechnął się ciepło, gdy nie rozpłynęła się w mgłach nocy po zetknięciu ze skórą i nadal z zaciekawieniem ilustrował twarz nieznajomej, gdy postawiła go przed dość trudnym pytaniem.
Naprawiony pantofelek; prawie to wyrwało się wraz z jego płuc wraz z melodyjnym śmiechem. Ta jedna zdawać by się mogło niepozorna rzecz stała się główną przyczyną tego niezwykłego zajścia. Gdyby nie złośliwość rzeczy martwych prawdopodobnie on sam zmierzałby już powolnym krokiem w poszukiwaniu jakiegoś środka transportu do Lorne Bay. Z drugiej strony nadal stanowił problem dla nieznajomej, choć odłożony w czasie przez tańce w fontannie.
- Obstawiałbym coś ulotnego, go przez własną nietrwałość staje się jeszcze bardziej pożądane. Jeden bal w zatopionej sali balowej w jednym z atlantyckich pałaców? Coś zupełnie innego? - Odnalezienie drogi, którą podążały cudze sny, nie należały do najłatwiejszych czynności. I doskonale rozumiał, iż teraz sielsko błądził po krainie dalekiej od jawy. Krok za krokiem - kolejne okrążenie kamiennych konstrukcji w centralnej części fontanny.
- Och, proszę mi wybaczyć, nie to miałem na myśli. Delfiny zdecydowanie szczęśliwsze byłby w naszym balecie... - odparł prędko, pragnąc wytłumaczyć swój, jak widać nieodpowiedni dobór słów. Ich wersja kolosalnie różniła się od baletowej historii, lecz zdaniem Nadira zawierała w sobie więcej beztroskiego szaleństwa. Wszakże to oni sami tkali wyobraźnią niewidoczne dla pozostałych wizje Jeziora Róż. - Czy nie zmierzamy jednak do końca drugiego aktu? - Nieprawdziwa to jednak muzyka powoli miała cichnąć, a podwodna orkiestra wygrywać ostatnie dźwięki dla tej niezwykłej nocy - bo przecież to nigdy nie miało trwać wiecznie, również jak senna podróż Klary.

Audrey Bree Clark
  • your song fades in like morning
    your song creeps into my dawn
ambitny krab
-
brak multikont
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Brązowe oczęta przykryły się na chwilę melancholią, gdy jakże ponurą prawdę potwierdził towarzyszący jej mężczyzna, wypowiadając brutalne prawdy tego świata, zapewne znany od wieków jeśli nie tysiącleci. I naprawdę nie byłaby zaskoczona, gdyby wysnuwane przez ich teorie faktycznie zgodne były z prawdą. Kto wie, może kiedyś pewnego dnia ktoś faktycznie odnajdzie drogę do zaginionej Atlantydy i odkryje prawdę, skrywaną przez jej mieszkańców? Audrey miała nadzieję, że ta sprawa ujrzy światło dzienne jeszcze za jej życia i przyjdzie jej dowiedzieć się skrytej woalem tajemnicy prawdy.
- Również tak uważam. - Odparła więc na kolejne jego słowa, posyłając kolejny już uśmiech podczas dzisiejszego wieczoru. Bo jakże można było się nie uśmiechać, gdy los tak bardzo zdawał się jej sprzyjać dzisiejszego wieczoru? Owszem, straciła obcas pantofelka, co utrudniało powrót do domu, czymże jednak był jeden obcas w obliczu porywu spontaniczności, umysłów nadających na podobnych falach i kropelek wody, osiadających na membranie skóry? Nie wielkim detalem, czymś nieistotnym, o czym w tym momencie na szczęście nie musiała myśleć.
- Touché. - Wyrwało się z jej ust w odpowiedzi. Sama wychodziła z założenia iż na słodycz oraz piękno należało uważać, gdyż zbyt duże jego dawki potrafiły być zgubne, mydlące spojrzenie nierealnymi obietnicami... To podejście wywiązywało się jednak z jej własnych doświadczeń, gdy urzeczona słodyczą oraz pięknem pewnych słów niemal popełniła jeden z największych błędów swojego życia. Na szczęście prawda zawsze znajdowała drogę do dziennego światła. Nie raz łamała serca, potrafiła jednak sprawić, iż dojrzy się zgubę w nadmiernej słodyczy... I tak było w jej przypadku, gdy udało jej się ominąć paskudną intrygę, którą przypłaciła tylko złamanym sercem.
- Zapewne znalazłby się również inne rzeczy. Fortuna, władza... Słodycz oraz piękno brzmią przyjemniej, choć jestem niemal pewna, iż każdy mógłby określić je inaczej. - Wysnuła w zamyśleniu, nie odrywając brązowych tęczówek od nieznajomych rys, które powoli zdawały się być coraz bliższe. Kolejne kroki prowadziły ich po fontannie, kolejne krople wody moczyły brązowe włosy oraz czerwoną sukienkę, która pod wpływem wody coraz mocniej przylegała do drobnej sylwetki, jednocześnie ją podkreślając.
Czekała na odpowiedź, miękkim spojrzeniem przyglądając się zamyślonej twarzy, a gdy odpowiedź uleciała z jego ust, zaintrygowanie pojawiło się w delikatnych rysach panny Clark.
- Interesująca odpowiedź. - Zaczęła z delikatnym uśmiechem, by na chwilę odsunąć się do męskich ramion by z palcami jednej dłoni nadal splecionymi z jego dłonią wykonać powolny obrót wokół własnej osi. Ciężki od wody materiał poruszył się lekko wokół jej ud, nim ponownie przylgnęła do ciała nieznajomego, z uśmiechem nieznikającym z pełnych warg. - Muszę przyznać, że mam niewielką słabość do pięknych ulotności, choć zdarza się, że ich piękno bywa niewidoczne na pierwszy rzut oka. A jeśli chodzi o inne rzeczy warte snu... Z pewnością znalazłoby się kilka. - Delikatne wzruszenie ramion towarzyszyło końcowi jej wypowiedzi, nie zdradziła jednak tego, jak sama mogłaby odpowiedzieć na ów pytanie, pozostawiając tę kwestię pod woalem tajemnicy.
- Nic się nie stało. - Odpowiedziała na przeprosiny, nie czując się urażoną słowami, jakie przed chwilą padły z jego ust. Jej pytanie kierowane było ciekawością, niepewnością, czy aby przypadkiem jej wcześniejsze założenia nie były błędne. Czas jednak pozostawał nieubłagany, orkiestra grała w ich głowach będąc coraz bliżej końca utworu, pozostawiającego szczyptę niedosytu gdzieś w zakamarkach umysłu. - Niestety... - Wyrwało się z jej ust z cichym westchnieniem, nie zrobiła jednak kroku w tył, ciesząc się ostatnimi chwilami spontanicznego tańca.

nadir al khansa
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ