lorne bay — lorne bay
25 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
You can pretend you don't miss me
You can pretend you don't care
All you wanna do is kiss me
Oh, what a shame I'm not there
#1

Huk lotniska, tysiące ludzi przemieszczających się w tę i z powrotem. Drażniące sygnały komunikatów i wyczytywane pokracznie obcojęzyczne nazwiska spóźnionych pasażerów. Emma Whitely nienawidziła tłumów. A jeszcze bardziej nie przepadała za sobą za ten idiotyczny pomysł z e m s t y. Nie mogła mu po prostu odpuścić? Przyjąć do wiadomości, że jest skończonym… I ruszyć dalej? Tylko z czym? Nowobogackim rosyjskim mężem, który w obawie o pociągnięcie do odpowiedzialności prawnej anulował małżeństwo? Z jej winy. Wszyscy – dosłownie w s z y s c y – na weselu usłyszeli przecież, jak dobrze było jej w ramionach innego. Nie, nie chciał zielonej karty. Tak, został oszukany.
Tylko że to nie Emma była master mindem tej całej, groteskowej sytuacji. Ona też została oszukana. Bardziej, niż kiedykolwiek mogłaby kurwa podejrzewać.
To całe te nagromadzone emocje i chęć wymierzenia sprawiedliwości kazały jej zatrudnić detektywa, który za kilka hojnych przelewów z karty kredytowej seniora rodu Whitely zdecydował się odszukać w Australii człowieka, który trudniłby się testowaniem wolności. Okazało się, że nie wszystko, co bezimienny opowiedział blondynce, mijało się z prawdą. Tropem kilku poszlak udało się zlokalizować miejsce jego aktualnej rezydencji. Wrócił do miejsca, z którego pochodził. Lorne Bay. Emma z trudem lokalizowała Australię na mapie, a co dopiero miejscowość, o której na pewno nie wyczytała niczego na stronach Vogue lub ślubnych blogach. A przecież od dłuższego czasu nie poddała się żadnej innej lekturze.
Może dlatego jest jej teraz tak niedobrze, kiedy opłukuje twarz zimną wodą na lotnisku po drugiej stronie globu. Opiera się dłońmi o mokry blat w toalecie i bardzo powoli podnosi głowę, żeby na siebie spojrzeć. Mierzy się pełnym niechęci wzrokiem. Gardzi tym, jaka jest głupia. I jak bardzo dała się oszukać. Jak mogło, chociaż przemknąć jej przez myśl, że… Że on… Nieważne. Dziewczyna uśmiecha się. Sztucznie, zbyt szeroko. Musi ten grymas skorygować własnym palcem. I po chwili jest już lepiej. Maska wróciła na miejsce. Poprawia jeszcze jasne włosy i jest gotowa odebrać bagaż. Bagaż, dwa porzucone przez mężczyznę bez imienia psy i własną godność.

***

Nie zjawia się pod szkołą, której adres dostała od razu. Do Australii przylatuje w weekend, więc daje sobie trochę czasu. Wynajmuje pokój w hotelu (i wcześniej wykłóca się na recepcji o obecność zwierząt), trochę spaceruje po tej dziurze, która do złudzenia przypomina jej miasteczko, z którego pochodzi. Jest tylko trochę cieplej. Emma przemierza nadmorskie uliczki i nieustannie układa sobie w głowie tekst tego, co mu powie. Jemu, bezimiennemu zdrajcy, którego personaliów nadal nie poznała. To była jej naczelna prośba. Zatrudniony mężczyzna miał pomóc jej zlokalizować bruneta, ale nie chciała wiedzieć, jak się nazywa. Nie chciał jej tego powiedzieć, kiedy pytała o to we łzach. Nie zamierzała więc dowiadywać się sposobem. Łatwiej było jej budować nienawiść, kiedy to imię nie rozlewało się po wszystkich jej myślach. Łatwiej… a przynajmniej tak sobie wmawiała.
Pod szkołą, której adres dostała pojawia się trochę na chybił trafił. Nie robi z siebie idiotki, nie wydzwania do sekretariatu, żeby sprawdzić plan zajęć, skoro wie, czego uczy (i w duchu mocno się z tego naśmiewa). Trzyma psy w garści, chociaż niesfornie plączą się jej pod nogami i nadal spaceruje, chociaż na krótszej ścieżce, powtarzając sobie w myślach to, co mu powie.

Że nim gardzi.
Że przeklina dzień, w którym go poznała.
Że żałuje absolutnie wszystkiego.
Że zdecydowanie widziała w życiu lepsze penisy.
Że trzeba nie mieć godności, żeby ZOSTAWIĆ WŁASNE PSY NA INNYM KONTYNENCIE.
Że chciałaby, żeby spłonął w piekle, nie zaznawszy szczęścia (do zastanowienia).
Że złamał jej serce (nie, nie, nie, WYKREŚLIĆ).
Że ma nadzieje, że zacznie łysieć, jak tylko przekroczy czterdziesty rok życia.
Że serdecznie życzy mu, żeby ktoś zrobił mu kiedyś dokładnie to samo i wtedy dopiero dotrze do niego, że ta lista mogłaby być dużo dłuższa.

Whitely bierze głęboki oddech, szarpie plączące się smycze psów, odwraca się gotowa, żeby stawić w końcu czoła sprawiedliwości, po jaką przyjechała i… Wpada prosto na niego. Odsuwa się i mierzy go przerażonym spojrzeniem, próbując wydusić z siebie jakieś słowo. Że nim gardzisz… – podpowiada jej cicho sufler we własnej głowie. Mija zaledwie kilka sekund, ale dziewczyna ma wrażenie, że cała wieczność.
Ż… Ż… Że… – usilnie próbuje, ale nie jest z siebie wydusić ani słowa.
Na szybko przychodzi jej do głowy jednak zupełnie inne rozwiązanie. Może nawet prostsze.
Chuj z tym. Powinnam to zrobić już na weselu.
Bierze solidny zamach i jej p i ę ś ć ląduje prosto na jego twarzy, co zwraca uwagę wszystkich uczniów, którzy zaczynają wylewać się właśnie z gmachu szkoły.
JAK MOGŁEŚ SYPIAĆ Z MOJĄ SIEDEMDZIESIĘCIOLETNIĄ MATKĄ, PRZECIEŻ ONA NIE MA NOGI!!! – wykrzykuje pierwszy-lepszy, najbardziej abstrakcyjny tekst, który przyszedł jej do głowy. Robi to tylko po to, żeby słyszała to cała chmara nastolatków. Dopiero wtedy przerażone spojrzenie zamienia się w triumfujące.
Pierdol się Harrison, czy jak ci tam.

Russel Franklin
powitalny kokos
warren#4947
tester wierności — i nauczyciel sex-ed
40 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
i'm afraid of you now more than i was at first, and i know you just left, but can i take you everywhere we've ever been?
i wanna see it all, no surprises.
like a summer rose needs the sun and rain
i need your sweet love to beat love away

Zatrzaskuje drzwi tuż przed nosem paplającej nastolatki.
...ny nauczyciel mógłby… mógłby zerknąć na jej wypracowanie, przeczytać choćby dwie strony, może więcej, jeśli mu się spodoba. Zachwala swoją pracę ponad miarę, nie wspominając jednak o tym, że mniej-więcej w połowie pierwszego rozdziału między głównymi postaciami dochodzi do bardzo niewybrednej sceny erotycznej. Russel o tym wie, bo — jak na dobrego stalkera pedagoga przystało — interesują go losy uczniów. Przegrzebał więc internet i natknął się na bloga z wypocinami szesnastolatki, której prace zawierają mnóstwo naleciałości E.L. James i Blanki Lipińskiej; przebrnął przez część opowiadań, niektóre nawet mu się spodobały, w reakcji na inne jedynie prychnął. I chociaż faktycznie historia Eryka i Morgany (nie komentujmy wizji artystycznej) mogłaby wciągnąć niektórych nauczycieli (na przykład tego obrzydliwego wuefistę, który w środę proponował Franklinowi kawę w kantorku), to Russel nie ma zamiaru zasiewać w tej dziewczynie przekonania, że należy jej się jego uwaga. Zwłaszcza w czasie przerwy. Zerka więc jeszcze przez ramię i przekręca klucz w drzwiach, upewniając się, że podniecona blondynka nie wtargnie do gabinetu.
Dźwięk dzwonka wywołuje na jego twarzy brzydki grymas, ale powstrzymuje się przed zatkaniem uszu. Z jednej strony przez to, że zdążył się częściowo przyzwyczaić do nieludzkich warunków, w jakich przyszło mu pracować, z drugiej — bo pani Houghton, opierając się o biurko, posyła mu kolejne dziwne spojrzenie. Mógłby przysiąc, że w jej trochę za małej głowie (osadzonej na za szerokiej szyi), otoczonej burzą siwych włosów, rodzi się właśnie chęć zamordowania Russela w bardzo finezyjny sposób. A może tylko mu się wydaje? Przecież poczciwa nauczycielka literatury nie ma żadnych powodów, by go nienawidzić. Nie może jednak pozbyć się wrażenia, że wszystkie kobiety — bez wyjątku — ostatnio patrzą na niego w ten sposób.
Wyrzuca z głowy tę myśl, kiwa staruszce głową i zbiera swoje rzeczy, by jak najszybciej wynieść się z tego zdecydowanie zbyt małego pomieszczenia. Niezgrabnie przepływa między jednym krzesłem a drugim, zbierając wszystkie pierdoły, jakie codziennie przynosi z mieszkania: duży neseser, w którym powinny znajdować się wzory kartkówek, ale jest zapchany taką ilością papierów, że nikogo by nie zdziwiło, gdyby znaleziono w nim czarno-białe gazety z czasów zimnej wojny; chwyta też białą bluzę, którą nosi ze sobą raczej z przyzwyczajenia, bo powrót do rodzinnego Lorne Bay wiązał się z odzyskaniem ukochanych ubrań: codziennie ubiera więc inny sweter (dziś akurat morski z krzywym, odrobinę startym nadrukiem In a world where you can be anything, BE NICE) i codziennie — niezmiennie — żałuje, że nie przyszedł w koszulce z krótkim rękawem. W tej szkole jest zdecydowanie zbyt gorąco.
Szybko dopija poranną kawę (nie pamięta już, kiedy ostatnio wypił coś gorącego), jeszcze raz kiwa pani Houghton głową i przekręca klucz w zamku, by wydostać się z gabinetu. Dusi go obecność nastolatków, przemyka więc jak najkrótszą drogą w stronę wyjścia i wypada na dziedziniec krokiem tak szybkim, jakby goniło go stado nastolatek proszących o recenzję kiepskiego erotyka. Przeczesuje palcami włosy (zdążyły już trochę podrosnąć, powinien się wybrać do fryzjera) i sięga po telefon, by sprawdzić rozkład autobusów. Odkąd na nowo zamieszkał w Australii, rzadko siada za kierownicą. Głównie przez to, że zwyczajnie go nie stać — a raczej coś nie pozwala mu tknąć fortuny, którą zbił na swojej ostatniej…

sprawie.

Sprawa stoi teraz przed nim. Z rozwianymi na wietrze jasnymi włosami, oczami ogromnymi jak pięciozłotówki i ustami układającymi się w niezrozumiałą paplaninę. W pierwszym odruchu Russel się uśmiecha — szczerzy głupio, jakby ktoś opowiedział mu najśmieszniejszy żart świata. Patrzy na Emmę naprawdę rozbawiony, kąciki jego ust nerwowo podrygują, świat się kończy.
To nie może być ona, prawda?
Zostawił ją daleko. I nie chodzi tu wcale o dzielące ich, jak sądził, siedem i pół tysiąca mil. Zostawił ją w przeszłości. W tych kilku tygodniach, podczas których zdarzyło się zbyt wiele; w tych tygodniach, które teraz wertuje w myślach jak ulubioną książkę, kolorowymi zakładkami zaznaczając najlepsze momenty.
Prawdziwość tej sceny dociera do niego dopiero w momencie, gdy coś — ktoś — wpływa na jego kąt widzenia i świat nagle mruga, traci na ostrości, znika pod zaciśniętymi powiekami. Dwa kroki w tył ratują Franklina przed upadkiem, ale nic nie ratuje wypadających z dłoni dokumentów, rozklekotanej walizeczki i telefonu.
To musi być ona. Nikt inny nie przyciągnąłby tyle uwagi.
— Nie słyszeliście dzwonka? — rzuca w stronę najbliższej grupki gapiów, machając w ich stronę dłonią. Dzieciaki wbiegają po schodach prowadzących do szkoły i znikają za przeszklonymi drzwiami, co rusz obracając się na pięcie i wskazując palcami ich: wściekłą kobietę z amerykańskim akcentem, zdezorientowanego nauczyciela, o którego sekretnej tożsamości nie mają pojęcia i dwa psy, które — najwyraźniej rozpoznając tatusia — wariują teraz, skacząc we wszystkich kierunkach i wyrywając smycz z dłoni drobnej blondyneczki.
Powinien coś powiedzieć, prawda? Coś mądrego, może: przepraszam załatwiłoby sprawę? Może jakieś wyjaśnienia albo wyciągnięcie z nesesera koperty z pieniędzmi, które — nie da się ukryć — właściwie się jej należały. Mógłby też spróbować odegrać scenę z filmu romantycznego i przyciągnąć Emmę do siebie, zamknąć w uścisku i pocałować, tak zwyczajnie, jakby nic złego się nie stało.
Nie robi żadnej z tych rzeczy. Zamiast tego jego ręka wystrzeliwuje w kierunku metalowej zawieszki przypiętej do piersi i zrywa ją ze swetra, nim kobieta dostrzeże wygrawerowane nań nazwisko.
Chyba nic się nie zmieniło.
— Dziękuję — wymusza na sobie to jedno słowo i prawie wyszarpuje smycze z ręki Whitely, pozwalając, by spaniele rzuciły mu się na spodnie. Układa dłonie na ich głowach i głaszcze tak, jak lubią najbardziej, tym razem szczerze się uśmiechając. Patrzenie w te piękne, brązowe oczy jest prostsze niż patrzenie w podobne do nich, błękitne — rozszerzone w wyrazie chorej satysfakcji. — Nie musiałaś się fatygować aż ze Stanów, żeby mi je oddać. Zwierzęta można nadawać samolotem.

Emma Whitely
powitalny kokos
rura na miasto / tear
lorne bay — lorne bay
25 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
You can pretend you don't miss me
You can pretend you don't care
All you wanna do is kiss me
Oh, what a shame I'm not there
Emma powstrzymuje się od prychnięcia, kiedy widzi, jak mężczyzna w panice pozbywa się z widoku plakietki ze swoim nazwiskiem. Nic już ją to nie interesuje, naprawdę. Mierzy go spojrzeniem i chociaż w głębi ducha marzy o tym, żeby zobaczyć dwie strużki krwi płynące ze złamanego nosa, to czuje jednak ulgę, że uderzyła go zbyt lekko. Trudno, zawsze może jeszcze poprawić.
Zwłoki też można — pozwala sobie jeszcze przez chwilę uparcie wwiercać w niego to swoje pełne bezzasadnego triumfu spojrzenie. Dopiero wtedy zauważa napis na jego bluzie i na jej twarzy pojawia się uśmiech pełen szydery. Unosi lekko brwi ku górze w geście wystudiowanego niedowierzania. Ze wszystkich przymiotników istniejących w języku „miły” jest ostatnim, który przypisałaby do tego mężczyzny. Wyjątkowo nietrafiony kawałek garderoby. W ogóle ma wrażenie, że Harrison wygląda inaczej, kiedy już nie udaje. Nie ma pojęcia, czy to nowa ścieżka kariery wpłynęła na jego odmianę, czy po prostu jako konsultant ślubny udawał całą tę elegancję i podążanie za trendami. Prawda była taka, że nie miała bladego pojęcia, jaki jest naprawdę. I kim w ogóle jest. Ale to już inna kwestia, której Emma Whitely nie chciała więcej poddawać pod rozwagę.
Było mi ich szkoda. Poza tym, kto by je odebrał? Na czyje NAZWISKO miałabym je nadać? — sugestywnie wskazuje ruchem głowy na zaciągnięcie na swetrze, gdzie chwilę wcześniej widniała nauczycielska plakietka. — Zadziwiająco kiepsko idzie ci tworzenie hipotetycznych scenariuszy, jak na zawodowego oszusta — po jej twarzy przemyka niezidentyfikowany grymas, ale szybko się jej pozbywa. Ona też nauczyła się nosić swoją kłamliwą maskę jak zawodowiec.
Spokojnie, nie wiem, jak się nazywasz. M o g ł a m wiedzieć, bo po to wynajęłam człowieka, żeby cię znalazł, ale uznałam, że to nieważne — słodki uśmiech niepasujący do gorzkich słów. Nie ma pojęcia, czy wywoła w nim jakąkolwiek reakcję. Spodziewa się, że jest mu obojętna, ale nie może powstrzymać się od całej tej złośliwości. To pomaga jej, to najważniejsze. — Nie zamierzam cię więcej tropić, możesz przestać panikować.
Blondynka wzdycha teatralnie i kręci głową.
Mam dużo wolnego czasu, jako PANNA Z ODZYSKU, więc uznałam, że chciałabym zobaczyć twoją zakłamaną twarz na żywo. Może też zrobić ci trochę wstydu. Kto wie, może to wszystko NAGRYWAM? — oddała psy, powinna się wycofać, nie miała w planach go prowokować. To. Robi. Się. Samo.

Russel Franklin
powitalny kokos
warren#4947
tester wierności — i nauczyciel sex-ed
40 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
i'm afraid of you now more than i was at first, and i know you just left, but can i take you everywhere we've ever been?
i wanna see it all, no surprises.
— Można — potwierdza bez większego przekonania, przyglądając się Emmie z pewną dozą rezerwy. Nie do końca wie, jak odbierać te słowa, ale — w zasadzie nigdy nie wiedział. Nigdy nie wiedział, czego się po niej spodziewać. Nigdy nie wiedział, co znowu wpadnie jej do głowy. I chociaż był czas, gdy ta niewiedza cholernie go irytowała, to teraz myśli o niej trochę melancholijnie. Bo świadomość, że — mimo wszystko — nic się nie zmieniło, z jakiegoś powodu dodaje mu otuchy. — Można, a jakże — powtarza głupio, nim otrząśnie się z pierwszego szoku; dopiero teraz policzek zaczyna go trochę boleć, skóra przyjmuje różowy odcień, Russel czuje w ślinie metaliczny smak. Językiem bada wnętrze ust i na chwilę zatyka drobną rankę, powstałą w wyniku zderzenia z zębem.
— Czy to oznacza, że jesteś wdową? — pyta, nim zdąży się powstrzymać. Patrzy na nią z bezpiecznej odległości, bo przecież dzieli ich cały metr, ale nawet fakt, że trzyma na smyczy dwa psy, wcale nie dodaje mu otuchy. Emma jest szalona — widzi to w jej oczach i wyczytuje z mowy ciała, ale czy ma prawo ją winić?
Całą wolę skupia na powstrzymaniu się przed rozmasowaniem policzka. Czuje, że skóra na twarzy go piecze i tuż pod okiem podryguje mięsień, o którego istnieniu nawet nie miał pojęcia. Ma ochotę krzyknąć, wyśmiać tę kobietę i podkreślić, że wciąż jest taką samą wariatką, ale milczy — bo doskonale wie, że zasłużył. Nie tylko na ten jeden cios, ale i wszystkie następne; zasłużył też na każdy krzyk i ciśnięte w jego stronę nienawistne spojrzenie. Wytrzyma je. Spróbuje.
— Czego chcesz? — wyrzuca w końcu, kiedy Emma już trochę się uspokaja i robi sobie przerwę na oddech. Nie zamierza pozwolić jej znowu dojść do słowa, bo i tak przyciągnęła zbyt dużą uwagę; niektórzy uczniowie zerkają z okien i pokazują ich palcami, a znając tutejszą dyrekcję, Russel gotów jest się założyć (choćby o całą zeszłomiesięczną wypłatę), że również dołączą do grona gapiów. Powinien możliwie szybko ukrócić tę komiczną scenę. — Pieniędzy? Nie wierzę, że przeleciałaś tyle tysięcy mil po to, żeby powiedzieć mi, że jestem skończonym dupkiem i złamałem ci serce. — Bo złamał, prawda? Musiał, skoro złamał również własne. — W porządku, zapłacę ci. Możesz zatrzymać sobie nawet całą tę kasę; nie ruszyłem nawet dolara. Dzięki temu nie będziesz musiała znajdować sobie kolejnego głupiego Rosjanina, którego mogłabyś poślubić tylko po to, żeby nie siedzieć na garnuszku tatusia.
Mocniej ściska smycze psów, drugą dłoń wsadzając do kieszeni.
— Wcale się tak bardzo nie różnimy. Ty też musiałaś udawać kogoś, kim nie jesteś, żeby bogaty facet zechciał się z tobą ożenić.

Emma Whitely
powitalny kokos
rura na miasto / tear
lorne bay — lorne bay
25 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
You can pretend you don't miss me
You can pretend you don't care
All you wanna do is kiss me
Oh, what a shame I'm not there
W całym swoim misternym planie pominęła jeden, ważny aspekt, który teraz trzyma ją w szachu. Chciała go zobaczyć i nie ma dla tego żadnego sensownego wytłumaczenia. Wykopałaby go spod ziemi, żeby jeszcze raz zmierzyć się z nim spojrzeniem – tym razem tylko nie zapłakanym, z trochę większą godnością. Ale co spodziewała się w nim dojrzeć? Czego oczekiwała? Zagryza usta, kiedy mężczyzna wspomina o złamanym sercu. Bardzo nie chce przyznać tego przed samą sobą. Bo przecież to było n i c takiego. Była niewierna mężowi. To tylko kilka miłych chwil w domu podstarzałego sprzedawcy burgerów, albo tych w wynajętym mieszkaniu jej konsultanta ślubnego. Tylko seks. Przecież to idiotyczne. Musi sobie powtarzać w myślach, żeby nie przeciąć własnymi zębami wargi od wewnątrz. Nie da mu tej satysfakcji, to nie ona dzisiaj ma tu krwawić.
Uśmiecha się nadal złośliwie.
— Ostatnim, o czym myślę, są twoje pieniądze. Zarobiłeś je CIĘŻKĄ PRACĄ. Należy ci się zadośćuczynienie, skoro musiałeś tyle długich tygodni znosić i z w o d z i ć taką kretynkę. Tak myślałeś, prawda? Pieprzysz się z tymi wszystkimi kobietami, ale myślisz o nich, że są takie głupie… — mówi spokojnie, nie zwracając uwagi na przechodzące obok nastolatki, które przyśpieszają, kiedy tylko brunet posyła im swoje nauczycielskie spojrzenie. Wzrusza ramionami i śmieje się, tym razem naprawdę szczerze.
Nie wierzysz? Nie znasz mnie! A oni wszyscy… — delikatnym ruchem głowy wskazuje w kierunku budynku szkoły. — Oni wszyscy nie znają ciebie. Czego na boga uczysz tych dzieci? Jak manipulować? Jak wykorzystać bzykanie do własnych celów? — blondynka krzywi się na dźwięk tego słowa w swoich ustach. Chciała powiedzieć coś brzydszego, ale atmosfera e d u k a c j i młodych studzi jej emocje. Może powinna jednak dowiedzieć się, gdzie mieszka? Miała przecież namiary, gdzie go znaleźć.
Wzdycha przeciągle.
Różnimy. Ja za znoszenie gejowatego Harrisona wzięłabym CO NAJMNIEJ MILION. A ty wyceniłeś mnie na pół. Co sobie za to kupisz, kangura? — wraca do swojej Emmowej formy. Odgarnia włosy z twarzy ruchem klasycznej mean girl. Nie zasłużył na prawdziwą Whitely, nie zamierzała jej więc przesadnie eksponować.
Poza tym chciała go zawstydzić. A jeszcze nie skończyła. Zerka więc w kierunku okien szkoły wypełnionych uczniami, a chwilę później przenosi spojrzenie na towarzysza tej rozmowy. Przekrzywia głowę, staje do niego przodem i wygina kręgosłup lekko tak, by móc udawać, że jej brzuch jest wypuklejszy niż zazwyczaj. Pomaga jej w tym oczywiście obfite śniadanie i kawa z mlekiem, chociaż nie toleruje laktozy.
Łatwo jest stać przed dziesiątkami osób, kiedy palisz się ze wstydu? — przesuwa dłonią po brzuchu, jakby chciała przekazać mu ważną informację. Jakby to właśnie po to przyjechała. Jakby był kawałem drania, który uciekł od odpowiedzialności. Drugą dłonią udaje, że ściera z policzka łzę. Nie ważne, co mu powie – ważne, jak wygląda to dla osób podglądających ich z okna. — Wiesz, może masz rację. Może jest w nas coś podobnego. Obydwoje lubimy e f e k t o w n e sceny upokorzenia — kręci głową, zachowując się tak, jakby właśnie powiedział jej coś okropnego. Zakrywa dłonią usta. Poprawia torebkę na ramieniu i obraca się na pięcie, żeby uciec z pola widoku, kończąc przedstawienie.

Russel Franklin
powitalny kokos
warren#4947
tester wierności — i nauczyciel sex-ed
40 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
i'm afraid of you now more than i was at first, and i know you just left, but can i take you everywhere we've ever been?
i wanna see it all, no surprises.
Patrzy na Emmę i widzi przed sobą kilka kompletnie różnych wersji tej samej kobiety.
Stoi tutaj, z zadartą brodą i podniesionym głosem, patrzy mu prosto w oczy, jakby niczego się nie obawiała. Jednocześnie jednak Russel nie potrafi wyzbyć się wrażenia, że to nie jest jej prawdziwa twarz. Prawdziwą była… która, tak właściwie? Czy ta, którą pokazała w dniu ślubu, kiedy złamał jej serce i raz na zawsze przekreślił wszystko, co udało im się zbudować? Czy ta, którą pokazała, rozpadając się w jego ramionach na kawałki, gdy przyciskał ją do zimnej ściany w leśnej chatce, wgryzając się w bladą szyję i obiecując, że tak będzie już zawsze?
Pozwolił tęsknocie przerysować niektóre wspomnienia. Część rzeczy zapomniał, o większości nie chciał pamiętać. I choć udawanie, że wszystko jest w porządku, wychodziło mu całkiem dobrze, to nie potrafił przegonić myśli, że stracił coś ważnego.
Nie rozumie jeszcze, dlaczego wróciła. Dlaczego patrzy na niego z takim wyrzutem, dlaczego szepcze wszystkie te słowa i dlaczego, do cholery, za cel postawiła sobie upokorzenie go przy całej szkole. Może Emma naprawdę ma rację i Russel wcale nie łapie tak szybko, jak powinien. Bo gdyby zorientował się w tym przedstawieniu o sekundę wcześniej, może udałoby mu się przekonać blondynkę, by sobie odpuściła. Nie musiałby teraz stać jak słup na środku parkingu, z opuszczonymi bezradnie dłońmi, rozchylonymi w zdziwieniu ustami i niesprawdzonymi jeszcze kartkówkami latającymi na wietrze. W pierwszym odruchu chce się schylić i pozbierać dokumenty, ale skrzypienie drzwi za plecami odwraca jego uwagę.
No biegnij za nią! Nie brzmi to jak propozycja, raczej jak ostry rozkaz, który wywołuje natychmiastową reakcję. Całe ciało Franklina się spina, głowa nieświadomie drga w niemym przytaknięciu i nim mężczyzna zdoła powstrzymać, dogania Emmę tuż przy bramie prowadzącej poza teren szkoły.
Skrzeczący głos pani Houghton wciąż rozbrzmiewa mu w głowie i Russel odwraca się przez ramię jeszcze raz, żeby upewnić się, że wcale mu się to nie przyśniło. Siwe włosy staruszki wciąż majaczą na tle szeroko rozwartych drzwi i mógłby przysiąc, że nawet z tej odległości czuje na sobie niewymowną reprymendę odbijającą się w spojrzeniu starowinki. A więc wszystko widziała? Teraz przynajmniej będzie miała prawdziwy powód, by darzyć Russela niechęcią.
— Czekaj — wyrzuca z siebie, wyciągając rękę w stronę odchodzącej Emmy i chwyta ją za nadgarstek, by wreszcie się zatrzymała. Spodziewa się chyba, że kobieta się wyrwie i znowu zacznie uciekać, dlatego zamiera, gdy wyczuwa oczekiwanie. Patrzy na własne palce zaciśnięte na szczupłym przegubie, przełyka gulę, która gromadzi się w zaschniętym gardle i zmusza kark do zadarcia głowy, by niespokojne spojrzenie mogło spocząć na znajomej twarzy.
— Jest jeszcze jedno nagranie. — Kolejna złamana obietnica. Kilka tygodni wcześniej, na tym cholernym ślubie, przysiągł jej, że nie ma niczego więcej. Że wszystkie zdjęcia i filmy, które mogłyby wpaść w niepowołane ręce, przekazał już kobiecie, która go wynajęła. Że nie zatrzymał dla siebie niczego, a to, co rodzina Emmy zobaczyła na weselu, było jedynymi dowodami na niewierność. Kłamał. Znowu. I sam nie wie, dlaczego teraz się do tego przyznaje.

Emma Whitely
powitalny kokos
rura na miasto / tear
lorne bay — lorne bay
25 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
You can pretend you don't miss me
You can pretend you don't care
All you wanna do is kiss me
Oh, what a shame I'm not there
Trzęsą się jej ramiona. I chociaż trzyma się bardzo dzielnie i próbuje nie pozwolić sobie na te wszystkie emocje, które m o g ł a b y odczuwać, to i tak, kiedy tylko mężczyzna znika z zasięgu jej wzroku, czuje… niepokój. Dziwne uczucie powoli rozlewa się po jej ciele i powoduje dreszcze, pomimo dość wysokiej temperatury powietrza. Zaciska zęby, ale doskonale pamięta ten ostatni raz, kiedy patrzyła mu prosto w oczy, prosząc o coś. Nikt, nigdy, nie potraktował jej tak okrutnie. Owszem, sama czasem wykorzystywała ludzi, dopasowując ich do swoich scenariuszy. Ale nie grała w ten sposób. Nie m o g ł a b y. A raczej – nie przyszłoby jej to do głowy. Przez ostatnie długie tygodnie zastanawiała się czasem, czy wszystkie kobiety, które oszukał w ten sposób czuły to samo. Zresztą, nie tylko kobiety – przywołanie słów i wspomnienia własnego niedoszłego męża wywołuje nieprzyjemny dreszcz, za każdym razem.
Tak, jak teraz, kiedy w pierwszym odruchu chce zabrać rękę z uścisku, ale wzrok zbyt długo zatrzymuje się na jego twarzy, kiedy powracają te wszystkie znane już myśli – wertowane już tak długo, a wciąż bez zasadnej konkluzji. Jest takim oszustem idealnym, że nawet przez chwilę nie pomyślała, że udaje? Kolejny dreszcz przesuwa się wzdłuż jej kręgosłupa, kiedy przypomina sobie chłód i strukturę chłodnej ściany starego domku. Mruga wtedy intensywniej powiekami i już chce mu powiedzieć, żeby dał jej spokój, gdy… Brunet mówi o nagraniu.
Emma patrzy na niego z rozchylonymi ustami, przenosi na moment wzrok na dwa plączące się pomiędzy nimi psy, po czym od razu wraca do znajomo-nieznajomej twarzy. I wtedy czuje coś, co myślała, że przeszło jej razem z odegraniem tej całej scenki. Ale to palące uczucie w klatce piersiowej wraca. Błyskawicznie przechodzi przez każdą komórkę jej ciała, co widać nawet w mikroskopijnych, czerwonych żyłkach w jej oczach. Jest WŚCIEKŁA. Nie próbuje się wyszarpywać. Korzysta z tego, że „Harrison” w jednym ręku trzyma smycze, a palce drugiej dłoni zaciska na jej nadgarstku. Bierze potężny zamach torebką, którą zsuwa wcześniej z ramienia i uderza go z całym impetem. Nie zwraca uwagi na to, co wysypuje się spod nie do końca zapiętego suwaka. Klucz do pokoju hotelowego, pomadka, jakieś drobne (z absolutnie dziwnych pieniędzy, jakby naprawdę na świecie nie mogły funkcjonować a m e r y k a ń s k i e dolary).
— NAGRANIE? Jakie nagranie? CO JESZCZE JEST NAGRANE? Przysięgam. Przysięgam, że nie wiem, jak bardzo można mieć chory umysł, żeby nagrywać takie rzeczy. TO ZNACZY NIE, JEŚLI OBIE STRONY TEGO CHCĄ. Jeśli pieprzysz się z kimś dlatego, że jest FAJNIE, a nie po to, żeby z premedytacją upokorzyć drugą stronę, uwodząc kogoś, niszcząc mu życie i inkasując za to GRUBĄ KASĘ... TO WTEDY. MOŻE. MA. TO. SWÓJ. UROK — blondynka krzyczy i nie przestaje go uderzać z każdym słowem. Jej twarz robi się od tego wszystkiego czerwona, a jej potargane włosy układają się wokół jej płonących policzków. Bierze jeszcze jeden zamach torebką, ale zatrzymuje się.
— Mów, zanim cię kurwa zamorduję. Jakie nagranie i KTO. JE. MA — chciał zobaczyć prawdziwą EMMĘ? Proszę bardzo.

Russel Franklin
powitalny kokos
warren#4947
tester wierności — i nauczyciel sex-ed
40 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
i'm afraid of you now more than i was at first, and i know you just left, but can i take you everywhere we've ever been?
i wanna see it all, no surprises.
Patrzy na Emmę z taką miną, jakby naprawdę uważał, że to z nią jest coś nie tak. Marszczy czoło i ściąga brwi, przez co kilka zmarszczek (usilnie stara się z nimi walczyć za pomocą kremów odmładzających) pojawia się na jego skroni i tuż przy oczach. Pewnie mogłyby mu dodać powagi (bo na pewno nie LAT), gdyby nie ta cholerna torebka, przed którą nieumiejętnie próbuje się bronić. I chociaż Russelowi wcale nie można odmówić urody, bo wiele kobiet bez pytania z ogromną ochotą wskoczyłoby mu do łóżka, to teraz, trochę przygarbiony i w komicznie jaskrawym sweterku, okładany nieracjonalnie ciężką torbą, nie ma w sobie za grosz seksapilu.
Gdzieś między jednym "ałć!" a drugim próbuje znowu złapać Emmę za nadgarstek, żeby przemówić jej do rozsądku i przekonać, że przecież TO NIC WIELKIEGO (bo przecież większość nagrań już widzieli członkowie jej rodziny, więc co zmieni jeden ukryty plik?), ale nie może nawet dojść do słowa.
— Cicho bądź, cholera! — trochę się denerwuje i podnosi jedno ramię w górę, by ochronić się przed kolejnym ciosem. Raz czy dwa oberwał prosto w głowę, przez co trochę pobolewa go szyja, ale przecież nie da po sobie poznać, że CIERPI. I że cierpiał przez wszystkie te tygodnie spędzone bez niej. Jakie to wzruszające.
— Emma, Emma, proszę cię, przestań krzyczeć — próbuje zmienić taktykę. Widzi, że groźby nie przynoszą efektu, więc zamiast tego przywołuje na twarz firmowe spojrzenie zbitego szczeniaczka, którym to wpatrywał się w blondynkę, ilekroć zrobił coś, co mogło go wydać. Za każdym razem ten wzrok zwiastował prostą drogę do łóżka, ale nawet Franklin nie jest na tyle głupi, by wierzyć, że tę kłótnię da się rozwiązać seksem.
Z drugiej strony, gdyby Emma tylko przypomniała sobie, jak dobrze im było razem w tamtej chłodnej chatce, może trochę ostudziłaby swoje mordercze zapędy. I może (ale tylko MOŻE) spojrzałaby na sprawę z punktu widzenia Russela.
Jasne, może i chłopak nie ma zbyt dobrych argumentów ani nie chowa żadnego asa w rękawie, ale Emma TEŻ lubi pieniądze. Też lubi mieć co jeść, gdzie mieszkać i mieć za co spełniać marzenia. A przecież praca to praca. Krótkie zlecenie, przelew na konto i Russel znika; zazwyczaj nie mając nawet pojęcia o tym, jak rani wszystkie te porzucone kobiety. Do tej pory (bogom dziękować!) żadna nie zdecydowała się wyśledzić go aż na drugim końcu świata.
Emma była (jest) wyjątkowa. Już wcześniej to zauważył.
— Ja — wyrzuca szybko, nim torebka znów pójdzie w ruch. Ostrożnie podnosi ręce i chwyta Whitely za nadgarstek, stanowczym gestem nakazując, by opuściła broń. I kiedy już ta przeklęta torba nie znajduje się w bliskim sąsiedztwie russelowej twarzy, mężczyzna dopiero bierze głęboki oddech. Nie jest nawet w stanie stwierdzić, co boli go bardziej. Czy siniaki, które powstaną na ramieniu i policzku, czy zraniona duma, bo JAK EMMA ŚMIAŁA w ogóle pomyśleć, że to nagranie zawiera coś zdrożnego!
— Ja je mam. Przysięgam, że nikt inny nie ma do niego dostępu. To nic ważnego, początkowo nie miałem zamiaru nikomu o tym mówić, ale… — Mięśnie w jego policzku drżą. Smakuje słowa na języku i usiłuje sklecić z nich zdanie, które nie będzie brzmiało tandetnie, ale mózg nie chce z nim współpracować. W końcu wzdycha ciężko, odruchowo przesuwa dłoń w stronę glow ukochanych spanielów i odsuwa się na krok, by dać Emmie przestrzeń. — To nie jest nic, czym powinnaś się martwić. Nie mam zamiaru nikomu tego pokazywać. Pomyślałem tylko — kręci głową — że należy ci się ta wiedza. I nawet… nawet mógłbym ci to nagranie pokazać, jeśli tylko obiecasz, że przestaniesz krzyczeć, nachodzić mnie w pracy i bić torebką.
Brzmi fair.

Emma Whitely
powitalny kokos
rura na miasto / tear
lorne bay — lorne bay
25 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
You can pretend you don't miss me
You can pretend you don't care
All you wanna do is kiss me
Oh, what a shame I'm not there
Jest w furii. Potargane włosy, czerwona twarz i kark spocony nie tylko od wysokiej temperatury, ale tego wysiłku. Najwyraźniej okładanie kogoś torebką jest lepsze niż kardio. Może powinna opatentować nowy set ćwiczeń? DLA OSZUKANYCH KOBIET. Jej nozdrza wciąż rozszerzają się i zwężają zbyt gwałtownie, by ktoś mógłby stwierdzić, że jest spokojna. Myślała, że to już poza nią. Że emocje związane z tym przeklętym wideo i dramatycznym ślubem ma już za sobą. Wyraziła czynny żal wobec wtedy-jeszcze-męża. Wystosowała oświadczenie do wszystkich gości, które zawierało słowa takie jak „manipulacja”, „zagubienie”, „niedopasowanie”, „ogromna pomyłka”, „kłamstwo” i „MĘSKA PROSTYTUTKA”, które jednak ojciec kazał jej wykreślić. Odbyła niezliczone sesje jogi i medytacji, była na chińskim rytuale oczyszczania, indyjskim koncercie gongów, otwieraniu czakr, fińskich seansach z mistrzem saun, planowała jeszcze szereg innych aktywności, zanim senior rodu Whitely nie oznajmił jej, że straciła ostatnio nie tylko godność, ale najwyraźniej także i rozum. Nie potrafiła mu jednak powiedzieć, że nie potrafi poradzić sobie z frustracją dotyczącą mężczyzny, który ją oszukał. Swoją zaciętość skierowała więc w inną stronę – postanowiła, że go znajdzie. I niczego nie żałowała bardziej, niż tej idiotycznej decyzji sprzed kilku tygodni, właśnie w tej chwili.
— Ty je masz. To miałoby mnie uspokoić? Że T Y je masz? I że to nic, czym powinnam się martwić? K ł a m i e s z. Na tym zasranym weselu przysięgałeś mi, że nie istnieje inne nagranie. A ja byłam na tyle naiwna, żeby ci uwierzyć… — kręci głową w pełnym dezaprobaty geście.
— I skąd w ogóle pomysł, że chciałabym to oglądać? Wiesz, że to nagranie, które odtworzyłeś ludziom na moim ślubie, śniło mi się po nocach? I nie, nie jako erotyczny sen nastolatki. JAK KOSZMAR. Zamieniłeś dobre wspomnienie w traumę — istnieje prawdopodobieństwo, że jej głowa za moment oderwie się od jej szyi, jeśli nie przestanie nią przecząco potrząsać. Przestała jednak krzyczeć. Pozwoliła sobie na to spuszczenie z tonu, co zaskutkowało tym, że ta mocna fasada zaczęła się kruszyć. Było jej przykro. PRZYKRO. Przykro przywoływało się te wspomnienia, przykro słuchało, że znów ją oszukał i przykro patrzyło się w oczy mężczyzny, który nie powiedział jej nawet, jak się nazywa. Emma bierze jednak głęboki oddech i poprawia dłońmi włosy. Schyla się i podnosi z chodnika rzeczy, które wypadły z torebki. Z czułością dotyka też pysków psów, których sprowadzenie na inny kontynent, kiedy nie jest się ich prawnym właścicielem, kosztowało ją dużo zachodu, trzepotania rzęsami i nawijania kosmyków włosów na palce.
Blondynka prostuje się i przenosi na mężczyznę już spokojniejsze spojrzenie. Przygląda mu się przez chwilę i znów przybiera ten delikatny uśmiech, naiwną maskę, która osłania ją przed światem.
— To przedstawienie ci się należało. Myślałam też, że trochę mi pomoże — nie dodaje już, że niespecjalnie akurat ta część planu wypaliła. — TAK CZY INACZEJ. Nie zamierzam cię więcej nachodzić. Nigdzie. Po prostu ich więcej nie porzucaj, ok?

Russel Franklin
powitalny kokos
warren#4947
ODPOWIEDZ