about
tragedię ma wpisaną w imię
- 003
A więc nie nadszedł jeszcze czas jego spowiedzi.
Mijając tę wątłą sylwetkę przenoszącą go w świat już zapomniany, ochrzczony rokiem dwa tysiące szesnastym, nie posłał jej najmniejszego nawet uśmiechu ani nawet swej uwagi. Nie zdążył nawet przy niej usiąść - już go wołano ze złowrogiej sali, w jakiej niegdyś sam przesłuchiwał przejętych niepokojem mężczyzn i przyznać musiał, że przedziwnie czuł się po tej drugiej stronie. I myśląc nieustannie o tym, że oto schwytano w końcu parę kłamliwych zbrodniarzy, oddalał się od chwili obecnej, uciekając w świat obszernych wyobrażeń; bo cóż za masakry się właśnie dopuszczono, cóż za apokalipsy się dopraszano poprzez zebranie tej dwójki razem? Jakby nie wiedziano, że kolejne spotkanie Bryzeidy i Achillesa nie może przynieść nic innego, jak tylko niebosiężną klęskę.
Spodziewając się homerycznej eksplozji mającej nadejść w każdej chwili, jednym uchem śledził tok rozmowy stawiającej go przed wywróżoną przed laty prawdą - ojciec jej uciekł i teraz czyhał gdzieś w mroku, by pozbawić życia tego, który wpędził go wprost do więziennej zagrody. Wychodząc więc z sali przesłuchań z nakreślonym na czole, zmalowanym duchowo punktem X, do jakiego strzelić można było zza każdego otaczającego go okna, przysiadł na krześle i zdecydował się poczekać na tą, która pięć lat temu posłała go w diabły. A gdy chwila ta w końcu nadeszła, odrywając go od toczonej ze sobą samym polemiki, wstał prędko i prostując się, wypowiedział po prostu jej imię.
- Briseis.
Briseis Campbell
about
rzeźbi, sprzedaje kwiatki i odgania złe duchy czające się w ciemnych kątach
Gromki dźwięk przeciął nocną ciszę swym natężeniem; umysł jeszcze zaspany ślepo wpatrywał się w sufit, gdy ciało poczęło już wybiegać z łóżka w dobrze znanym kierunku. Telefon zawsze zostawiany był w składziku z przetworami wszelkiej maści, jako że tylko w tymże pomieszczeniu nie wzywał tajnych mocy do wieczornych nierządów. Początkowo wyłączała go nawet, jakby w obawie, że potwory w końcu odnajdą drogę ucieczki z tego prostokątnego, niewielkiego pokoiku, ale wobec wszelkich pretensji, którymi ją raczono, urządzenie musiało być w czynnej służbie. Zdarzało się jednak, że i ona tam spała, razem z tymi nieczystymi duszami — wtedy, gdy najmocniej się bała. Ostatni raz chyba dwa tygodnie temu, gdy przekonana była, że ktoś ją śledzi.
Wystarczyło pierwsze słowo wypowiedziane do słuchawki, by domyślić się mogła twarzy zastygłej w nieruchomej pozie. Przywitał się. Przeprosił za tak późną porę, jedną rzecz chce wiedzieć, tak powiedział. Czy wiedziała. Czy pomogła. Niezdolna do wyduszenia z siebie jednego choćby słowa zapiszczała cicho odkrywszy, że bosą stopą zdeptała pajęczego przyjaciela. A potem był już tylko łomot do drzwi, za którymi zgodnie z przewidywaniami zastała matkę. Uciekł, ten skurwiel i teraz to dopiero będzie.
Nie sądziła, że życiu jej zagraża niebezpieczeństwo. Niosąc w sercu zbyt wielką miłość nie mogłaby posądzać nikogo o niecne uczynki, nawet tego swojego ojca, który ojcem nie był. Naturalnie tylko ona i jej matka wiedziały o wszystkim, począwszy od historii sprzed lat, kiedy to Briseis zupełnym przypadkiem odkryła, że jest owocem romansu. Kierując się głupotą odnalazła tegoż człowieka i związała z nim swe życie, by przekonać się, że należy do tych upadłych aniołów. Wysłannik piekieł. A jednak zdawało się jej, że może ją pokochać. I że ona pokochać może go. Tyle że posłany został wówczas do więzienia, a ona zdawała się temu najbardziej winną.
Jazda samochodem, marsz korytarzem, poczekaj, podpisz, odpowiedz na pytania. Kwiecista sukienka drżała delikatnie na każdy podmuch klimatyzacji, a ona przeklinała w duszy ten swój brak rozsądku: gdyby wyskoczyła przez okno i podbiegła do chatki pana S., nie musiałaby marznąć teraz w tym przeklętym przez bogów miejscu. I nie musiałaby patrzeć na człowieka, który zadawał ból jej sercu. Gdy minął ją tak, jakby kimś gorszym dla niego była, niż zwykłą nieznajomą, modlić poczęła się o to, by już więcej na siebie nie wpadli. Jednak po kolejno mijających minutach, kolejnych pytaniach i zdawkowych odpowiedziach stanął przed nią, a ona, choć to niemożliwe, zerknęła na niego z nienawiścią. — Możemy dalej udawać, że się nie znamy — rzuciła rozżalonym tonem, bo niewiele miała mu wszakże do powiedzenia.
Achilles Cosgrove
Wystarczyło pierwsze słowo wypowiedziane do słuchawki, by domyślić się mogła twarzy zastygłej w nieruchomej pozie. Przywitał się. Przeprosił za tak późną porę, jedną rzecz chce wiedzieć, tak powiedział. Czy wiedziała. Czy pomogła. Niezdolna do wyduszenia z siebie jednego choćby słowa zapiszczała cicho odkrywszy, że bosą stopą zdeptała pajęczego przyjaciela. A potem był już tylko łomot do drzwi, za którymi zgodnie z przewidywaniami zastała matkę. Uciekł, ten skurwiel i teraz to dopiero będzie.
Nie sądziła, że życiu jej zagraża niebezpieczeństwo. Niosąc w sercu zbyt wielką miłość nie mogłaby posądzać nikogo o niecne uczynki, nawet tego swojego ojca, który ojcem nie był. Naturalnie tylko ona i jej matka wiedziały o wszystkim, począwszy od historii sprzed lat, kiedy to Briseis zupełnym przypadkiem odkryła, że jest owocem romansu. Kierując się głupotą odnalazła tegoż człowieka i związała z nim swe życie, by przekonać się, że należy do tych upadłych aniołów. Wysłannik piekieł. A jednak zdawało się jej, że może ją pokochać. I że ona pokochać może go. Tyle że posłany został wówczas do więzienia, a ona zdawała się temu najbardziej winną.
Jazda samochodem, marsz korytarzem, poczekaj, podpisz, odpowiedz na pytania. Kwiecista sukienka drżała delikatnie na każdy podmuch klimatyzacji, a ona przeklinała w duszy ten swój brak rozsądku: gdyby wyskoczyła przez okno i podbiegła do chatki pana S., nie musiałaby marznąć teraz w tym przeklętym przez bogów miejscu. I nie musiałaby patrzeć na człowieka, który zadawał ból jej sercu. Gdy minął ją tak, jakby kimś gorszym dla niego była, niż zwykłą nieznajomą, modlić poczęła się o to, by już więcej na siebie nie wpadli. Jednak po kolejno mijających minutach, kolejnych pytaniach i zdawkowych odpowiedziach stanął przed nią, a ona, choć to niemożliwe, zerknęła na niego z nienawiścią. — Możemy dalej udawać, że się nie znamy — rzuciła rozżalonym tonem, bo niewiele miała mu wszakże do powiedzenia.
Achilles Cosgrove
about
tragedię ma wpisaną w imię
Wraz z nim do Lorne Bay wróciło pewne kuriozalne przeświadczenie, którego nie sposób było się wyzbyć - że z serca jego ulatniał się okrutny ziąb, infekujący sobą każde pomieszczenie i każdą, najcieplejszą nawet sylwetkę. Gdy więc ramiona zderzyły się z tryskającym od ścian chłodem, demonstrując reakcję pilomotoryczną w swej najczystszej postaci, a roześmiana niegdyś nieustannie brunetka spinała teraz usta w geście goryczy, począł zastanawiać się, jak zatrzymać rozprzestrzeniające się zimnisko; jak wchłonąć je na nowo w siebie, odfiltrowując wszystko dookoła. - W porządku, tak zróbmy - przystał na jej rozporządzenie, nie zamierzając się sprzeciwiać. Kim on był, by naruszać wydawane przez nią warunki? Głosem jego nie targało nawet rozdrażnienie, a wyprostowana i spięta dotychczas postura poddała się tak jak i jego słowa, zajmując na nowo metalowe krzesło utwierdzone pod oknem, oddające surowość całego budynku i całej sceny. Milczał przez chwilę, a gdy kilka sekund już przemknęło tuż obok nich, zdecydował się na nowo zabrać głos, tym razem już nie wstając. - Przepraszam że przeszkadzam, ale czy pani się dobrze czuje? Bardzo chciałbym jakoś pomóc, jestem Achilles, miło mi - nie mając w zasięgu wzroku żadnej ścieżki, zdecydował się sam wydeptać szlak w gąszczu zupełnie się do tego nie nadającym; całkowicie absurdalnym. Nie byłby jednak sobą, gdyby nie spróbował zażegnać tej okropnie niesprzyjającej sytuacji na różnorodne, osobliwe sposoby. Wyciągnął nawet dłoń w jej kierunku w celu powitania, choć spodziewał się, że ta na dłużej zawiśnie bez odpowiedzi, okrutnie odtrącona. Nie poddał się jednak, a gdy wymienili już garstkę słów (niestety go docierały tylko te gniewne), pożegnali się, bo Briseis nagle wyparowała; zupełnie, jakby została zdezaktywowana przez niewidzialną rękę kontrolującą życie każdego mieszkańca Lorne Bay. Tytuł gry więc adekwatny.
koniec
koniec