Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
19.

Ilekroć przemierzała korytarze uniwersytetu czy chociażby jeszcze parkowała swojego pick upa na terenie kampusu, czuła się jak jakiś intruz, którego zaraz ktoś wywali z uczelni, albo przynajmniej udzieli mu reprymendy. Była pewna, że w razie takiej sytuacji nie umiałaby się wysłowić, wyjaśnić, że nie zaginęła, nie szwenda się, nie robi nic złego, a w zasadzie to zna kogoś z kadry wykładowców i to do niego zmierza. Miała więc prawie trzydzieści lat, a niczym zagubiony podlotek odtwarzała w głowie scenariusze, które nigdy najpewniej się nie wydarzą, ale które napędzały w niej adrenalinę, pomagającą przynajmniej w utrzymaniu miarowego tempa. O tej porze studentów nie było już zbyt wielu, ale Hemingway była pewna, że osoba, której szukała nie opuściła jeszcze murów budynku. Było to ryzykowne, tak zjawiać się w Cairns bez zapowiedzi, ale nie znała go przecież od dziś, poza tym, co już kompletnie nie pasowało do sposobu myślenia dojrzałej kobiety, wierzyła z całych sił, że ich przyjaźń weszła już na poziom, w którym są w stanie wyczuwać pewne kwestie, no, a ona czuła, że dziś się spotkają i że już niedługo go zobaczy.
Wystukała w drzwi ten sam rytm co zawsze i jak zawsze - zrobiła to całkowicie bezwiednie. Ludzie mają te swoje przyzwyczajenia, na które sami nie zwracają uwagi. Sposób stukania, nucenia pod nosem, czy rytm w jakim stawiają kroki. Gdyby to Vincent stał za drzwiami i miał wejść do pomieszczenia, w którym znajdowała się Laurissa, najpewniej kobieta wiedziałaby o tym jeszcze zanim pociągnąłby za klamkę. Dlatego też teraz, wierząc, że i w przypadku mężczyzny tak jest, wsunęła najpierw w szparę papierową torbę, którą pomachała w próżni, mając tylko nadzieję, że poza przyjacielem, nikogo innego w pomieszczeniu zaraz nie zobaczy.
- Rogaliki z kremem pistacjowym - poinformowała, gdyby nie wiedział i zaraz weszła do środka, uśmiechając się do niego przyjaźnie. Zamknęła za sobą drzwi z jakąś przesadną pieczołowitością i odetchnęła w tym samym momencie, jakby cała jej trasa tu najeżona była niebezpieczeństwami, ale w końcu mogła odpocząć po dotarciu do azylu. Poza tym tak po prostu potrzebowała jego towarzystwa. Miała wrażenie, że jest jedynym mężczyzną na tym globie, z którym spotkanie nie wpędzi jej w jeszcze większe tarapaty. Chyba porównanie do tego azylu nie było taką błahą kwestią. - Za dużo pracujesz - oderwała się w końcu od tych drzwi i podeszła bliżej, by na poliku mężczyzny złożyć przelotny pocałunek i przysiąść na krawędzi biurka, jak miała w zwyczaju.

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Melodyczność uderzeń, dochodzących jakby z innego świata (kilka krótkich chwil zajęło mu uprzytomnienie sobie gdzie tak właściwie się znajduje) przedarła się do jego świadomości w sposób nieomal niezauważalny. Byłby gotów to zignorować, poświęcając się nadal toczonym w myślach dyskursom, lecz w istocie zdążył przewidzieć, kogo ów dźwięk zapowiada. Bez cienia zdziwienia czy pretensji (zwykł obdarzać chłodem niezapowiedzianych gości, a w szczególnej mierze studentów pojawiających się z jakimś żałosnych rozmiarów problemem) podniósł wzrok na drzwi, a następnie uśmiechnął się delikatnie, gdy tylko tylko spojrzenia jego i Riss zdołały się napotkać. Udał też zadowolonego jej zakupem, nie mając serca, już od kilku tygodni, wyznać jej, że jedzenie sprawia mu ból. Że nie jest w stanie się nim cieszyć, doceniać, będąc w stanie zadowolić się wyłącznie wodą, niczym więcej. Ba, Vincent nikomu nie powiedział o tym, że znów ma z tym problem, że je minimalne porcje, że żywi się znów ciemnością wnikającą w jego ciało, ale cóż, nie wydawało się mu to ani trochę ważne.
Nic innego mi nie pozostało — odparł wzruszywszy ramionami, pozwalając jej na to szczególne powitanie, bo kiedy ma się problem z zawieraniem jakichkolwiek znajomości, należy ze szczególną dbałością pielęgnować te, które jakimś cudem zdołało się zyskać. Vincent nie był fanem kontaktów fizycznych. Nie przepadał za momentami, w których ktokolwiek naruszał jego przestrzeń. Ale normalni ludzie nie mieli z tym problemów, dla normalnych ludzi nie było w tym nic szokującego, więc Vincent dbał o to, by się do nich upodobnić. Naturalnie nie zawsze wyglądało to w ten sposób, ale odkąd przed trzema laty otarł się o śmierć, nie był w stanie pozbyć się ów problemu. — Przed czym dzisiaj uciekasz? — spytał wbijając w nią spojrzenie, jako że w przyjaźni ich królowała bezpośredniość. A czy nie wpadała do niego zawsze wtedy, gdy marzyła o chwilowej choćby ucieczce? Bądź co bądź nie po drodze było w jej codzienności do uczelni mieszczącej się w granicach Cairns, w której on sam podjął pracę wyłącznie dlatego, by móc uciekać. Od wspomnień. Od ojca. Kobiety, której nie kochał. Od samego siebie.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Niewielka zmarszczka zagościła na jej czole, gdy w odpowiedzi na jego słowa zareagowała delikatnym grymasem. Była w niej jakaś potrzeba przypomnienia mu, że ma jeszcze ją, ale ostatecznie te śmiałe słowa zostawiła dla siebie, nie pozwalając im opuścić jej ust. W końcu znała swoją wartość, a raczej jej brak i zdawała sobie sprawę z tego, że wsparciem raczej jest marnym. Mimo to przyjaźnili się, byli dla siebie, a w oczach Laurissy relacja ta była o wiele bardziej zbawienna, niż przygnębiająca. Nie dostrzegała tego, co zaobserwować mogłaby osoba postronna... że na swój sposób oboje są zepsuci, że jedyne co się z nich sączy, to ta przemożna depresja i, że gdyby zdecydowali się na porządną i szczerą terapię z rozsądnym specjalistą, w pierwszej kolejności ten nakazałby im zerwać ze sobą kontakt. Całe szczęście nigdy miało się to nie wydarzyć, bo o utracie przyjaźni nie było mowy, nie dla Laurissy.
- Przynajmniej to miejsce ma swój klimat - uśmiechnęła się delikatnie, bo tak jak nie chciała mu przypominać, że ma jeszcze ją, tak też nie zamierzała częstować go poradami, o które nie prosił, zgodnie z którymi powinien wyjść do ludzi i próbować się zabawić. Wsparła więc biodra o jakiś mebel, zaraz po tym, jak na blacie położyła wspomniane rogaliki. Nie wiedziała, że te zamiast przyjemności, wzbudzą w Vincencie pewne blokady, że jedzenie w jego oczach ma tak nieprzyjemne znaczenie. - Długo by wymieniać - uśmiechnęła się raczej ponuro, niż wesoło, nie próbując udawać, że jego pytanie nie było trafionym. Za dobrze się znali na takie zagrania, a i Laurissa nie zwykła wypierać się prawdy. - Przed przeszłością przede wszystkim, taką ubraną w atrakcyjnych mężczyzn, może zainspiruje się to do skomponowania jakiegoś dramatycznego dzieła - zasugerowała odnajdując spojrzenie jego oczu. Mogło jej się wydawać, ale w tych dostrzegała pewnego rodzaju zmęczenie, które zmusiło ją do dłuższej analizy widoku, jaki przed sobą miała. - Jak się czujesz? - zapytała, tym razem samej pozwalając sobie na bezpośredniość. - Wyglądasz, jak ktoś, kto potrzebował usłyszeć to pytanie - dodała łagodnie, nie naciskając, ani też nie snując własnych domysłów. Chciała dać mu czas, a przy tym też dowiedzieć się, co działo się u Vincenta podczas gdy ona znów burzyła jako taki ład panujący w jej życiu.

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Miał świadomość, że po świecie nie kroczy samodzielnie. Że ma w swym życiu nie tylko jedną, a kilka (!) ważnych osób, dla których to jego wątpliwe jestestwo było w jakiś dziwaczny, pokręcony sposób ważne. Miał też ojca, za którego odpowiadał. Ojca, który na niego liczył. Choć więc mrok sięgał ku niemu swoimi szponami, choć wbijał swe ostre pazury pod jego skórę, Vincent wiedział, że drugi raz nie zdecydowałby się na próbę samobójczą, a raczej — nie teraz. Przyjmował wszakże różnej maści medykamenty, odwiedzał terapeutę (dużo rzadziej, niż było to konieczne) i kurczowo trzymał się tych małych rzeczy, które osłaniały go przed śmiercią. Jak Laurissa. Ich wspólnie spędzane popołudnia. Długie i spokojne rozmowy, kruche pocieszenia, ulotne uśmiechy.
Mamy dużo czasu, Riss. Mógłbym nawet odwołać ostatnie zajęcia — odparł życzliwie, a znająca już go taki szmat czasu kobieta winna wiedzieć, że w słowach jego nie skrył się dowcip. Vincent w istocie gotów byłby popełnić tak wielkie szaleństwo, ku uciesze swych studentów, jeśli tylko zaistniałaby taka potrzeba. Kierowały nim jednakże głównie egoistyczne pobudki, jako że najzwyczajniej w świecie uniknąć chciał sytuacji, w której to on musiałby mówić cokolwiek o sobie. — Może kiedyś — odparł, lekko unosząc kąciki ust. Zabolało go to jednak. Zabolało w prawym nadgarstku, popłynęło żyłą ku sercu i na moment je zatrzymało. Jakże tęsknił za komponowaniem! Nie potrafił jednak pisać nut bez natychmiastowego przenoszenia je na klawisze, a na to liczyć nie mógł — palce zranionej dłoni to nazbyt drgały, to zamierały w bezruchu i nie było z nich najmniejszego pożytku. Poza tym gra przywoływała w pamięci obraz Terenece’a, a Vince robił wszystko, by nie wpuszczać go już do swoich myśli. — Nienajgorzej — mruknął w odpowiedzi, skubiąc nieśmiało jeden z rogalików. Nie chcąc sprawić jej przykrości nastawiał się na to, by spożyć go w całości, a potem może, ewentualnie gdy zostanie już sam, jakoś pozbyć się go ze swojego organizmu. — Z ojcem jest coraz gorzej, wiesz — zdradził wzruszywszy ramionami, uzmysławiając sobie, że nie jest tak naprawdę w stanie sprecyzować powodu tego swojego wielkiego smutku. Składało się na niego tak wiele spraw, że nie sposób je było wyliczyć ot tak. Chciałby na przykład powiedzieć jej o tym, jak złym i nikczemnym jest człowiekiem. O tym, że nadal zdradza Yvie z przypadkowo poznanymi osobami. Chciał ujrzeć w jej oczach pogardę, odrazę, niechęć — wszystko to, na co zasługiwał.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Gdyby ktoś tak stanął obok, przejrzał ich na wylot i zobaczył nieco więcej, niż dwójkę ludzi stojących w uczelnianym gabinecie, być może doszedłby do wniosku, że ta ich przyjaźń, to uczucie, które pielęgnowali i może nawet uznawali za lekarstwo - mocno im szkodziło. Dwójka ludzi doświadczonych, niedbale posklejanych, oferująca sobie wsparcie. Tragikomedia jak z definicji. Powinni przebywać z tymi, którzy odsuwaliby ich od problemów, a nie dokładali więcej zmartwień. Nie trzeba być człowiekiem racjonalnym, by to rozumieć, a chociaż nie było to tajemnicą, Laurissa nigdy nawet przez moment nie pomyślała o tej relacji, jak o czymś złym, czymś co może ściągać ją w dół, zamiast wypychać ku powierzchni. Mało tego, miała wrażenie, że tylko przy nim może przestać udawać, że jeszcze wierzy w to, że będzie lepiej. Że ma jakiś plan, że ma ambicje, że wszystko się ułoży, a ona będzie w pełni szczęśliwa. Chyba to lubiła w ich relacji najbardziej... dawali sobie swobodę bycia nieszczęśliwymi. Po prostu.
- Wiem, że gdybym poprosiła, to byś to zrobił - uniosła kącik ust, a chociaż mówiła swobodnie, dało się wychwycić w jej głosie sporą dozę przekonania. - Chyba po prostu... hm... - gubiła myśli i wątki, nie wiedząc gdzie chce zacząć i co dokładnie przekazać. To wszystko dlatego, że sama była pogubiona we własnym życiu, jak więc miałaby oczekiwać, że ktoś inny się w tym odnajdzie? - Wydaje mi się... być może... - próbowała podjąć kolejne próby przekazania tego wszystkiego na głos, ale nie umiała. Wszystko brzmiało albo za mało dosadnie, albo w zbyt przerysowany sposób. Było to niezwykle frustrujące, aż zmarszczka zawitała na jej czole. Na moment przerwała tą nierówną walkę i zerknąć na niego, nie mówić już więcej o komponowaniu i pozwolić by cisza wyraziła, że jest tutaj dla niego.
- Bardzo mi przykro - frazes, a równocześnie słowa przejawiające najszczersze fakty. Opieka nad chorym człowiekiem w oczach Laurissy jawiła się jako odpowiedzialność, której sama nigdy by nie podołała. Nie była swoją siostrą... prędzej przedstawicielem tej grupy nad którą inni się litowali. - Podziwiam cię za to, co dla niego robisz. Na twoim miejscu nie dałabym rady - przyznała zgodnie z prawdą. Uciekłaby, albo się załamała. Już nie wspominając o tym, że z własnym ojcem nie rozmawiała od lat. - Bycie zapomnianym... jedno z najgorszych uczuć, prawda? - mruknęła i ponownie można by rzec, że ktoś normalny unikałby takich przemyśleń, w tym towarzystwie, w tym konkretnym kontekście. Tylko, że co by to zmieniło, gdyby ponure przemyślenia zastąpili pozytywnym bełkotem?

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Przetrwać. Chodziło tylko o to. Wątpił, by zawierane przez niego przyjaźnie były jakkolwiek trwałe, ważne, istotne — nie dostrzegał w nich promyków słońca, nuty ciepła, kojącej nadziei. Nie, bowiem nie był zdolny (już nie) do tego typu emocji. Do dawania od siebie tak wielu uczuć i czynów, do bycia godnym tegoż wszystkiego. Cichy głos podszeptywał mu raz za razem, że nie jest tego wart, że nie zasługuje na cokolwiek dobrego. Uważał za skrajny egoizm fakt, że pozwalał osobom takim jak Laurissa tkwić przy sobie, ale cóż innego miał zrobić? Bał się zostać sam, bał, bo nie dałby sobie wówczas rady.
Hej, po prostu to powiedz. Przecież wiesz, że nie będę cię oceniać — zasugerował przyjaźnie, układając swe usta na kształt uśmiechu. Zdawał sobie sprawę z podobieństwa, jakie ich łączyło. Z tej niebezpiecznej mieszanki smutków i rozpaczy, które podsycały jedynie depresyjne stany. Ale rzeczywiście w swoim towarzystwie łatwiej było się w tym wszystkim odnaleźć, poczuć swobodnie. Bez poczucia bycia kimś gorszym, bez konieczności tłumaczenia braku uśmiechu na ustach, bez rozdzierającym serce tłumaczeniem dlaczego jest się innym. Chorym. Nie zamierzał wobec tego na Laurissę naciskać, bo zawsze robił jej w tym wszystkim odpowiednią przestrzeń — mogła siedzieć obok zasłaniając się kompletną ciszą, a i tak uważałby ów czas za odpowiednio spędzony.
Wzruszywszy ramionami odsunął od siebie konieczność wchodzenia w jakąkolwiek polemikę. Nie chciał poruszać tego tematu. Nie chciał opowiadać o wyrzeczeniach i obowiązkach. O innych opcjach. Naraz pożałował, że w ogóle o tym wspomniał. — Yvie mi pomaga. Dużo — wymamrotał, wzrokiem wędrując na ziemię, jako że znów dopadły go potworne wyrzuty sumienia. Yvette. Gdyby nie ona, nie byłoby go dziś w Lorne Bay. — Wiesz, Laurissa, nie chcę o tym rozmawiać — wyjawił nieobecnym tonem, jako że temat ten wcale nie był dla niego łatwy. Cała ta historia z ojcem, który bez przerwy pytał go, kiedy jego syn powróci wreszcie do domu… Nie. Nie mógł. Działał autodestrukcyjnie, poślubił depresję, ale nie chciał świadomie skazywać się na aż tak wielkie roztrząsanie swej rozpaczy.

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Znalezienie się w jej życiu przypominało poniekąd wpadnięcie w jakieś sidła, z których nie tak łatwo się wydostać. Miała tą tendencję, by niezwykle szybko dopisywać znajomością większe znaczenie, by się przywiązywać i co najgorsze - liczyć na to, że inni też zaczną to robić, że ogrom jej najszczerszych uczuć zostanie odwzajemniony. Nie było to do końca sprawiedliwe, nie było też zdrowe, ale było jednocześnie wszystkim o czym Hemingway marzyła - dowodem na to, że jest ważna, że może się dla innych liczyć i niełatwo o niej zapomnieć. Możliwe, że z tą potrzebą udowadniania sobie własnej wartości już przyszła za świat, ale na pewno dość drastycznie spotęgowało ją złamane przed laty serce.
- Chyba niszczę swój związek z Othello - no to powiedziała, ale nie poczuła po tym ulgi, nie miała wrażenia, że jej ramiona nagle stają się lżejsze, a sylwetka bardziej wyprostowana. Wręcz przeciwnie. Słowa wypowiedziane na głos zyskują nagle większe znaczenie, opuszczają strefę przemyśleń, gdybania. Dotarło do niej, jak paskudnie to brzmi, jaka ona w istocie jest paskudna i jak bardzo nienawidziła samej siebie. Stała tak ze wzrokiem wlepionym w nicość i czuła rosnące mdłości, wywołane tym, jak bardzo chciała cofnąć tą wypowiedź, ale nie dlatego, że nie była ona prawdziwa, a dlatego, że jeszcze chwilę temu, nim się do tego przyznała - mogła samej sobie i otoczeniu wmawiać, że nic podobnego nie ma miejsca.
Nie planowała też wcale na niego naciskać, by jak i on, dać mu wystarczająco przestrzeni. Pokiwała więc spokojnie głową, próbując myślami nie zawieszać się na własnym wyznaniu.
- Dobrze, że ja masz - starała się zabrzmieć swobodnie, chociaż niepewność naturalnie wkradała się w jej wypowiedzi, gdy wspominała o Yvette. Nie były żadnymi wrogami, ale nieszczególnie za sobą przepadały, nie było co tego ukrywać, chociaż Laurissa starała się podchodzić do tej kwestii rozsądnie i dość obiektywnie o kobiecie wspominać. - No i jasne... nie musimy o tym gadać, ale jeśli jest cokolwiek co ci ciąży, to wiesz... możesz to z siebie wyrzucić - przypomniała, mając wrażenie, że atmosfera stała się ciężka, ale jednocześnie... chyba na to liczyła. Lubiła to w ich spotkaniach, nie próbowali na siłę wprowadzać lekkości, miała wrażenie, że mogła być tym najbardziej udręczonym człowiekiem, nie przejawiającym zbyt wielu pozytywnych cech, a Vincent nie czułby się tym zmęczony. Przynajmniej na to liczyła.

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Mógł odpowiedzieć jej wyłącznie ciszą, jako że ciężar ów wyznania pchnął go wprost w otchłań własnego cierpienia. Rozbudzające się w nim wyrzuty sumienia oraz gorzki gniew swymi szponami sięgały to ku niemu, to ku Yvette, której w chwilach takich, jak ta, tak bardzo nienawidził. Czy jednak obraz jej nie działał niczym lustro, odbijając wyłącznie złość, którą żywił wobec siebie? Czy istniała możliwość, że Yvie jest ofiarą jego nieczystych zagrań, i to w dodatku od długiego czasu? — W jaki sposób? — zdołał zapytać po chwili, wbijając w nią spojrzenie przepełnione powagą. Czyżby popełniła ten sam błąd, co on? Czy byłoby to możliwe? — Laurisso, ja… — w pewnym sensie chciał jej powiedzieć. Przyznać się do trawiących jego ciało grzechów, choć nie miał pewności, co nim kierowało. Potrzeba zrozumienia czy potępienia? Wstał i przemierzył wolnym krokiem uczelnianą salę, zamykając się w tym swoim sekretnym świecie ciszy i bólu, które potęgowały tylko stan jego przygnębienia. Skoro jednak poczęli już być z Laurissą wobec siebie szczerzy, skoro ona tak otwarcie mówiła o swoim własnym związku, dlaczego nie miałby zrewanżować się tym samym? — Zdradzam ją — wydusił z siebie, nie potrafiąc jednak podtrzymać posłanego mu spojrzenia. Speszony wbił wzrok w jedno z okien, przypatrując się nierównościom na wpół zaciągniętej rolety. — To się nie zdarzyło raz czy dwa, nie zdarzyło się przypadkiem i nie zamierzam z tym kończyć — wyjawił jej niemal bezdusznie, nie przypominając tego Vincenta, którym to tak usilnie chciał być w oczach innych. Liczne romanse przecież w ogóle do niego nie pasowały; miał być nazbyt nieśmiały, nazbyt zlękniony cudzym dotykiem, nazbyt porządny. Tyle że Yvette odebrała mu tak wiele. Wtedy, tych kilka lat temu, gdy zmusiła go do pozostania w Lorne Bay. Zastanawiał się czasem, czy dziewczyna wie o tej jego nieuczciwości, czy domyśla się dokąd się udaje, gdy przeciąga swe powroty do domu po pracy. Akceptowała to? Szykowała zemstę? Boże, Vince po prostu chciał, by zwróciła mu wolność! On sam odejść nie potrafił, nie przez te liczne szantaże i podstępy, które co jakiś czas serwowała mu wraz z mdłymi obiadami. Dopiero po kilku minutach ciężkich rozmyślań odważył się zerknąć na przyjaciółkę, poszukując w jej twarzy… Czego? Rozgrzeszenia?

Laurissa Hemingway
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Słowa wypowiedziane na głos raz na zawsze przestają być jedynie domysłami, zyskują na znaczeniu, przybierają pewną wagę, w zależności od ich skali. Ciężar tego konkretnego wyzwania Laurissa oceniła jako znaczący, bo teraz zdawał się przyciągać ją do podłoża. sprawiając, że z trudem jej sylwetka pozostawała wyprostowaną. W głowie spodziewała się zastać mętlik, a jednak... czuła jakiś dziwny spokój. Jakby przyznanie się do tego, o czym wiedziała już od dawna, czego być może spodziewali się z Othello już na początku ich relacji, zaczynało wszystko klarować. Nie oznaczało to natomiast, że dalsze słowa opowieści będą jej przychodziły z łatwością, tych nadal musiała się doszukiwać, między strzępkami, które zwykle stanowiły o jej osobie.
- Bo jestem słabą kobietą - nie było w tym ogromu żalu, bo też nie były to słowa mające na celu siebie umartwiać, błagające o litość. Stwierdzeniu temu bliżej było do chłodnej kalkulacji, pogodzeniem się z nieuniknionym werdyktem, który przyczynił się do zarysowania nieładnej zmarszczki na jej czole. - Mówiłam ci, że Anthony wrócił do miasta i... ostatnio mnie pocałował - ponownie zaskoczyło ją to, że słowa te, tak znaczące, nie zasiały spustoszenia. Może to dlatego, że bliżej jej było do skorupy, niż pełnoprawnego człowieka? Nie zastanawiała się nad tym zbyt długo, bo głos przyjaciela wypowiadający jej imię, zmusił ją do skupienia się tylko i wyłącznie na nim. Jej wielkie oczy nie spuszczały z niego wzroku i dała mu tyle czasu, ile potrzebował, a może nawet więcej, bo kiedy w końcu dowiedziała się o jego poczynaniach, pomieszczenie wypełniło się ciszą. Nie była, przynajmniej w jej odczuciu zbyt ciężka, raczej świadcząca o tym, że nie chce do tematu podchodzić pochopnie, musi go przemyśleć. Kiedy więc powoli zaczynała stawać się niewygodną, w końcu rozchyliła wagi.
- Dlaczego od niej nie odejdziesz? - dziwnie się czuła z tym pytaniem, bo przecież sama kiedyś została tak bardzo skrzywdzona przez porzucenie, ale w czasie, w którym nic nie mówiła, miała czas dojść do wniosku, że już lepiej cierpieć po porzuceniu, niż mieć przy sobie kogoś, kto w myślach ma inną osobę. - Nie jesteś jej nic winien... - dodała już mniej pewnie, bo może on sam miał na tę sprawę inny pogląd, a ona nie chciała udawać, że wie o nich lepiej, niż Vincent. Była jeszcze jedna kwestia... - Zdradzasz ją z jedną osobą czy z kilkoma? - zapytała o to dopiero po chwili, dość lekko, chociaż dla niej to konkretne pytanie było najważniejsze. W głosie jej, jak i w postawie nie było żadnego osądu, jedynie chęć zrozumienia sytuacji. W końcu mieli być dla siebie czymś na kształt bezpiecznego azylu.

vincent chenneviere
kompozytor, pianista, wykładowca — james cook university
35 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Zro­zum, to nie ma więk­sze­go zna­cze­nia. Po pro­stu się umie­ra.
To tylko na za­wsze.
Nie jes… — urwana prędko uwaga, będąca wynikiem ich wieloletniej przyjaźni — broniłby ją zawsze, przed każdym i przed sobą — pchnęła go nagle w ramiona własnych przekleństw. Gdyby to on stanął teraz na jej miejscu, gdyby obrzucił się serią niewybrednych komentarzy, nie chciałby słuchać jakichkolwiek protestów. Na nic by się przecież zdały, skoro doskonale sam wiedział jaki jest; nie potrzebował sztucznych zapewnień i patetycznych przekonań. Czy więc i Laurissę nie cechowało coś podobnego? Czy wyraziłaby zgodę na jego protesty? Nie śmiał zakończyć więc rzuconej myśli, skoro przed nią samą obronić jej nie byłby w stanie. — Zastanawiałaś się kiedyś nad tym, czy… — nie chciał wtrącać się w tenże jej świat, nie chciał oceniać jej czynów i podejmowanych decyzji. Był przy tym pewien, że gdyby był obecnie w jakkolwiek szczęśliwym związku, także byłby w stanie wykrzesać z siebie podobną słabość — gdyby powrócił Terence, gdyby mu wybaczył, gdyby odnalazł drogę powrotną do jego ust, nie wzbraniałby się przed zatraceniem na nowo w żywionych do niego uczuciach. — Othello pije, prawda? Wybacz, wiem, to nie moja sprawa, ale kilkukrotnie widziałem go w barze w nienajlepszym stanie. I jeśli mogę coś… Pijani ludzie niekoniecznie są w stanie kontrolować swoje pragnienia, prawda? Możliwe więc, że słabi jesteście oboje. Tyle, że on trochę bardziej — zasugerował nieśmiało, nie mając jednak dość odwagi, by zapytać wprost o to, czy sama już się nad tym zastanawiała. Może się mylił. Może przez własne wybory skreślał ludzi przedwcześnie, może przez to wszystko dostrzegał w każdym wyłącznie te najgorsze cechy. Może na zawsze już wszystkie związki miały łączyć się dla niego z nieuniknionymi zdradami. Czasem nawet zastanawiał się, czy Yvette też kogoś ma, lecz zamiast wściekłości i żalu, czuł wraz z tą myślą ulgę. Tak byłoby lepiej.
Jestem, Laurissa. Jestem. Kurwa. Wiesz ile razy próbowałem? Ale ona zawsze… Ona zawsze coś… — jęknął żałośnie, poruszony w dość zaskakujący sposób. Od dawna nie odczuwał tak silnych emocji, jak teraz. — Kilkoma. To przeważnie przypadkowe osoby, nikt szczególny — łatwo było się domyślić, że to jego próba ucieczki. Coś, co niekoniecznie się mu podoba, ale gwarantuje namiastkę wolności. Vincent miał nadzieję, że pewnego dnia Yvie odnajdzie w sobie dość odwagi, wyzna mu, że wie — że zawsze wiedziała — i odejdzie, zostawi go w tyle i odnajdzie w końcu w życiu własne szczęście. Upokorzona, lecz wzbogacona o niezłomną siłę. Kiedy dodać chciał coś jeszcze, drzwi jego gabinetu zostały uchylone przez burzę jasnych loków i nieśmiałe pytanie studentki, czy znajdzie dla niej chwilę. Przeprosił więc Hemingway, obiecał odezwać się niedługo i po chwili obserwował już jej kruche ciało opuszczające pomieszczenie.

koniec
Laurissa Hemingway
ODPOWIEDZ