49 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
senator z ramienia australijskiej partii pracy, prezes fundacji zajmującej się rozpowszechnianiem odnawialnych źródeł energii, rozwodnik, ojciec, wielki fan dwukołowców, kotów oraz golfa
  • 1.
Ostatnia rozprawa.
Jedno krótkie, sześćdziesięciominutowe spotkanie i wszystko miało raz na zawsze dobiec końca. Oczywiście bez zamieszania się nie obyło, a media próbowały z jego rozwodu zrobić wydarzenie. Był do tego w zasadzie przyzwyczajony, od wielu lat; tylko kompletny głupiec nie przewidziałby, z czym wiąże się taka, a nie inna pozycja. Zmartwił się tylko na widok Lu pod gmachem, niezauważonej wprawdzie przez tych wszystkich dziennikarzy, a jednak obecną prawie w samym oku cyklonu. Przecież miała do niego podejść, prędzej czy później, a wtedy... - Lu, skarbie, co ty tutaj robisz...? - Nie podejrzewał, że jego była żona zrobi to na oczach wszystkich, ale tak, zrobiła. Na tę jedną, krótką chwilę nikt juź nie patrzył na Henry'ego, a na średniego wzrostu brunetkę, która schodziła po schodach wprost w stronę ich córki. Nie wiedział, jakie były jej intencje; czy chciała celowo ściągnąć na siebie uwagę, zrobić łzawą scenę? Tego najbardziej się obawiał. Kiedy dostrzegł, jak macha rękoma, a później zamyka Lourdes w uścisku przypominającym ten należący do żarłacza białego, był już pewien co do jej zamiarów i tylko ściana fotografów i jego własny ochroniarz powstrzymywały go przed tym, by podejść i po prostu zabrać stamtąd Lu. Może nie zrobił tego sam, ale kiedy (wręcz siłą) został wsadzony do samochodu, od razu wydał odpowiednie dyspozycje. Ktoś musiał ją stamtąd wyciągnąć, a po tym wszystkim nie miał zamiaru kłócić się na oczach tych hien o to, że chce tam podejść. Zresztą, nie był głupi, wiedział, że to niebezpieczne, tych ludzi było tam więcej, niż sam mógłby opanować.
Ochrona okazała się pomocna, a parę minut później jego córka siedziała już wraz z nim na tylnym siedzeniu samochodu. Początkowo chciał tutaj przyjeżdżać sam, bez kierowcy i całej tej obstawy, ale wybito mu to z głowy; całe szczęście. Okazało się, że przeliczył się odrobinę co do tego, jak wiele osób będzie chciało śledzić ten słynny upadek, który dla niego osobiście przypominał raczej odrodzenie feniksa z popiołów. Metaforycznie wrzucił w ogień pewną część swojego życia i był wolny, czego nie postrzegał jako porażkę, a wprost odwrotnie, uważał za sukces. Chociaż przez całą drogę nie zamienili słowa, plany były łatwe do przewidzenia. Zajęli miejsce przy stoliku w restauracji, a kelner podał im karty w zaledwie kilka minut. - Na co masz ochotę? - musiał w końcu się odezwać, a jako, że nie był w stanie odczytać emocji z twarzy Lu, postawił na neutralne pytanie. Widział, że od kilku minut przegląda kartę i wydawało mu się, że podobnie jak on sam nie może znaleźć w niej niczego porywającego. Wybrał doskonałą restaurację, a więc może problem polegał na tym, że żadne z nich nie miało w tym momencie ochoty na jedzenie? - Słuchaj, Lu... - odezwał się po chwili, wzdychając ciężko. Może powinien ją zabrać ze sobą, gdyby przyjechali we dwójkę nie doszłoby do całej tej kuriozalnej sytuacji. - Przepraszam, że... - ponownie urwał wpół zdania, nerwowo przecierając czoło. Nie był już dłużej pewien, co na dobrą sprawę chciał powiedzieć. - Przepraszam, że musiałaś w tym uczestniczyć - powiedział w końcu, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że jego córka zjawiła się tam dobrowolnie i była to jej własna, nienarzucona decyzja.

lu bellingham
powitalny kokos
与那国島