lorne bay — lorne bay
31 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Miała być malarką, ale z racji niepowodzeń, zdecydowała się zostać pielęgniarką w tutejszym szpitalu.
W sieci wciąż krąży filmik, na którym ucieka sprzed ołtarza, a jej wszystkie dotychczasowe związki... No cóż, nie udały się.
Niesamowita z niej niezdara, ale za to z wielkim sercem.
To było jak film. Oglądany dla zabicia czasu, stworzenia w głowie obrazu fałszywej idylli, która miała zakamuflować zło, którego nikt się nie spodziewa. Bo pod tą warstwą kolorowego lukru, objawiającego się w wyjściach ze znajomymi, piknikach pod gołym niebem, pierwszą wycieczką na diabelski młyn i poważnym dylemacie podczas wyboru dopasowanych do reszty domowych dodatków zasłon, nikt nie spodziewał się, że przyjdzie zmierzyć się z tragedią. Nieustającą walką o życie najdroższego człowieka. Takie rzeczy zdarzały się jedynie na filmach, tych puszczanych w godzinach wieczornych, zagryzanych słonym, szybko stygnącym popcornem. Nie w jej życiu, nie kiedy zdążyła się otrząsnąć po wszystkich niepowodzeniach, które dotychczas przed oczami jawiły jej się jako najgorsze tragedie - teraz nie miały znaczenia. Długo nie potrafiła przywyknąć do nowej sytuacji. Czas stanął w miejscu, jakby ktoś w jednej chwili wyciągnął ze wszystkich otaczających ich zegarów baterie, a mimo to życie toczyło się dalej. Dzieci sąsiadów z góry niezmiennie budziły donośnym dudnieniem stóp o posadzkę, w okolicach piątej nad ranem, a ten sam bezdomny przesiadywał w czwartki i piątki pod sklepem za rogiem, żebrząc o grosz. Świat sprawiał wrażenie, jakby zamknął ją w pudełeczku, owiniętym kolorową wstążką, która miała odwracać uwagę od dramatu, który toczył się wewnątrz.
I nagle musiała dorosnąć. Otrzeć dłonią mleko spod nosa, a do dolnej szuflady schować to tekturowe pudełko, które wciąż darzyła sentymentem, wypełnione pierwszymi fantami zdobytymi z ogrodu sąsiadów, biletami do kina, plastikową obrączką z automatu (bo kto jak nie brat byłby lepszym mężem dla pięciolatki) i listami, które wymieniali, kiedy przebywał za granicą. Więc zakasała rękawy aż po łokcie, zdmuchując brokatowy pyłek pozostawiony po cukierkowych marzeniach, które nagle straciły swój majestat, przestały być ważne, a na piedestale stanął on i strach, i troska, które wyżerały w niej dziury i odbierały ważną umiejętność zasypiania.
Dlatego dzisiaj nie potrafiła skupić się na niczym. Ani na uważnym doglądaniu pacjentów, ani na wypełnianiu dokumentów. Zwłaszcza dokumentów. Już dwa razy ktoś ją upomniał, że łóżko pościeliła nie tak, i że pacjent spod trójki czeka już od dwóch godzin, aż przyjdzie mu podać lekarstwa.
Eff, co się z Tobą dzieje?
To jej słowa, czy cudze odbijały się echem w głowie?
Może warto byłoby przystanąć na chwilę, zastanowić się nad tym i zadać pytanie raz jeszcze, ale tempa nie zwalniała dopóki w rzeczywistości nie zderzyła się z przeszkodą. Impet z jakim wpadła na osobę z naprzeciwka, odrzucił ją o kilka centymetrów do tyłu. Odgarnęła potargane włosy z twarzy i uniosła oczy do góry, ukazując niezdrowe sińce pod nimi.
- J-jona? Hm, cześć, przepraszam, wszystko w porządku? To jest, słyszałam o Marianne, pewnie masz teraz dużo na głowie - złożyła dłoń na karku, jakby ta miała uchronić ją przed niezręcznością sytuacji. Na twarz przybrała niepewny uśmiech - kamuflaż dla własnych trosk.

jonathan wainwright
ambitny krab
nick
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Ostatnie tygodnie były dla Jony niezwykle wyczerpujące. Nie tylko fizycznie, bo spędzał wiele czasu w szpitalu wywiązując się ze swoich obowiązków i równie wiele przesiadując przy łóżku Marienne. Także psychicznie był zniszczony i zmęczony. Z nikim nie mógł podzielić się swoimi obawami, co było dłupstwem, ale bał się wypowiedzieć na głos słowa odnoszące się do rokowań Chambers. Jakby usłyszenie ich z własnych ust miało być ucieleśnieniem prawdy, z którą nie chciał się mierzyć. Ponadto Mari ciężko znosiła pobyt w szpitalu. Bała się i pozwalała fobii często nad sobą zwyciężać, co wprowadzało Wainwrighta w poczucie nieuzasadnionej winy. Wierzył w to, że Marysia nie chciała obwiniać go za to co ją spotkało, ale niekiedy właśnie takie odnosił wrażenie, gdy podczas kolejnych odwiedzin smutnie i obojętnie mówiła mu dobranoc, gdy wracał do domu.
Tamten dzień miał być jednym z ostatnich podczas tego koszmaru. Marienne miała za dwa dni wrócić do domu, a raczej do Jonathana, bo tymczasowo Wainwright chciał, aby to z nim zamieszkała. Chociaż, czy określenie pi[tymczasowo[/i] było właściwe? Ciężko powiedzieć, bo chociaż Jona nie umiał się do tego przyznać wprost, potajemnie chciał, aby taki stan rzeczy pozostał na dłużej, a może i na zawsze. Z drugiej strony bał się tych chwil, gdy nie będzie mógł uciec do swojej samotni i zaznać tam ukojenia z daleka od oczu kogokolwiek. Bał się ujawnić momenty, w których tracił nad sobą kontrolę, w których nie umiał dłużej utrzymać fasady opanowania i spokoju jaką w przeciągu ostatnich lat udało mu się wokół siebie zbudować.
Już z daleka dostrzegł i chociaż miał ochotę skręcić w najbliższy korytarz to nie uległ tej pokusie. Nie od wczoraj mijał na korytarzach swoją byłą żonę, ale odkąd Chambers trafiła do Cairns, Jona nie miał okazji zamienić słowa z Effie. Zresztą po tym jak niespodziewanie odwiedziła go jakiś czas temu w jego lofcie, ich relacja stałą się dziwnie niezręczna i ponownie pogmatwana, a wydawało się już, że osiągnęli swego rodzaju pojednanie. Pojednanie jakie zwykle trudno zbudować między dwojgiem ludzi, którzy kiedyś dzielili wspólnie życie, a obecnie szli dwiema odrębnymi ścieżkami.
- Eff, wszystko w porządku? - Zdumiał się, gdy Lovecraft (jak niezręcznie było ją nazywać w ten sposób, gdy jeszcze jakiś czas temu nosili to samo nazwisko) wpadła na niego zupełnie tak jakby jej wzrok, chociaż spoczął na nim już dawno, w ogóle go nie dostrzegał. - Dziękuję, wszystko w porządku - skłamał marszcząc przy tym brwi, bo nie umknęło jego uwadze to jak osobliwie się zachowywała. Spędził przy niej długie lata, znał ją na wylot i niejednokrotnie widział tak nieobecną i zmieszaną. Zwykle w chwilach, gdy coś ponownie spadało na jej barki, a ona nie chciała mu o tym mówić, bojąc się reakcji, którą zwykł okazywać uznając, że każdy czerpie z Effie ile może, a ona nie potrafi powiedzieć stop. - Marienne czuje się coraz lepiej - dodał, aby jeszcze przez moment móc przyjrzeć się szatynce. - Ale ty wyglądasz niezbyt dobrze - mruknął i nie bał się, że Effie opatrznie go zrozumie. - Chyba ja powinienem spytać, czy wszystko u ciebie w porządku - oznajmił, a by nie kierować się tylko osobistą relacją, przypomniał sobie rozmowę jaką odbył kilka dni temu z przełożonym Lovecraft; zerknął przy okazji do trzymanego przez siebie tabletu i wpisał jej nazwisko, aby jeszcze dopełnić swoje informacje i ewentualnie zdobyć kilka argumentów, które mogłoby zamazać subiektywne powody, dla których nagle zechciał z nią pomówić.

effie lovecraft
lorne bay — lorne bay
31 yo — 164 cm
Awatar użytkownika
about
Miała być malarką, ale z racji niepowodzeń, zdecydowała się zostać pielęgniarką w tutejszym szpitalu.
W sieci wciąż krąży filmik, na którym ucieka sprzed ołtarza, a jej wszystkie dotychczasowe związki... No cóż, nie udały się.
Niesamowita z niej niezdara, ale za to z wielkim sercem.
Wcale nie było w porządku. Widziała to w jego spojrzeniu, tak samo jak on widział to samo, prześwietlając ją na wylot. W przeciwieństwie do byłego męża, nawet już nie próbowała ukryć rozpaczy wymalowanej na twarzy, która równocześnie przekładała się na brak jakiejkolwiek koordynacji. W roztargnieniu zdążyła już dzisiaj wpaść nie tylko na osoby, ale i na futrynę, rozrzucić dokumenty i wystraszyć się przeciągu, który zatrzasnął okno w niewielkim pomieszczeniu dla pielęgniarek. Zupełnie jakby w powietrzu wisiało coś złowróżbnego, co czekało tylko na moment żeby się zdetonować i pozbawić ją resztek równowagi jakie jeszcze w sobie trzymała.
Czuła się jak tchórz, mijając go na korytarzach, rzucając lakoniczne powitania i żyjąc własnym rytmem, ale równocześnie wiedziała, że w tych ciężkich chwilach, ostatnim czego potrzebował była Effie, wypytująca go o szczegóły jego życia, o których mniej lub więcej coś wiedziała. Nie dało się tego ukryć, pracując w tym samym miejscu. A skoro on najprawdopodobniej też sobie z tego zdawał sprawę, gdyby potrzebował, przyszedł by do niej, prawda? A może... Może wcale nie? Może wizyta w lofcie zupełnie niepotrzebnie wprawiła ich w zakłopotanie? Może tak naprawdę bez powodu próbowała wcisnąć się z butami w życie byłego męża.
Pokiwała głową, pozwalając żeby kilka kosmyków, które wydostały się z niedbale związanego kucyka, opadło jej na twarz. Zdmuchnęła je nieporadnie, a kiedy to nie pomogło, zaangażowała do tego ręce. Była na siebie zła. NIE, NIE JEST W PORZĄDKU, miała wypisane na twarzy. Nie pomógłby nawet skonsternowany uśmiech, który niepotrzebnie spróbowała przywołać na twarz.
- Chyba... - chyba tak? - Chyba nie jest... W porządku - wydukała w końcu, mimowolnie podnosząc wzrok do góry i lustrując jego twarz. Jego widok, choć dla wielu wydawał się być surowy, sprawiał, że coś w głębi niej miękło. Ogarniał ją chwilowy spokój. I choć nie byli już małżeństwem od lat, zawsze był i będzie dla niej kimś ważnym. I może właśnie o to miała do siebie największe pretensje.
Jej ton nie wskazywał wcale na to, że mówi o sobie. Wiedziała, że oboje próbują odegrać swoje role, uprzejmie, bez wdawania się w szczegóły, ale ona pierwsza pękła.
- Całe szczęście... Wypuszczają ją za dwa dni, prawda? Jakbyście czegoś potrzebowali, możesz na mnie liczyć. A hm... Jak Ty się z tym wszystkim czujesz? - nie potrafiła zostawić tego pytania dla siebie. Przemilczeć, odpowiedzieć równie lakonicznie jak przy powitaniach i odejść. Choć wielu mogłoby stwierdzić, że już nic ich nie łączyło, wciąż się o niego troszczyła.
- Ja... Um... Już pytałeś - przypomniała mu, niezdarnie próbując przekształcić tą niezręczną sytuację w żart. Nie wyszło najlepiej. Poczuła, że zalewa ją fala gorąca. - Pamiętasz Seana? - oczywiście, że pamiętał. Najstarszy z braci Lovecraft. On pierwszy opuścił rodzinną posiadłość, dopełniając jedynie formalności od święta. I chociaż kiedy Effie potrzebowała go najbardziej, prawie w ogóle go nie było, nie potrafiła mieć mu tego za złe. Gdyby miała odrobinę więcej silnej woli, sama wyprowadziłaby się z tego miejsca, kiedy tylko mogła. - On... - głos jej ugrzązł w gardle. - On... Nie jest z nim dobrze. Ma guza i prawdopodobnie... - nie musiała kończyć. On wiedział. Nie potrafiła dokończyć. I on to rozumiał.

jonathan wainwright
ambitny krab
nick
Dyrektor || Kardiochirurg — Cairns Hospital
41 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Gburowaty były wojskowy, który zamienił szpital polowy na posadę kardiochirurga w Cairns. Jakimś cudem został pokochany przez chore serduszko Marysi i obecnie walczy o to, aby nie przestawało ono dla niego bić.
Czasem zastanawiał się na tym, czy rozmawialiby ze sobą tak jak teraz, gdyby nie te wszystkie niefortunne wydarzenia jakich doświadczyli na przełomie roku. Zaraz po rozwodzie ich relacja praktycznie wymarła, chociaż sporadycznie nadal wysyłali sobie życzenia na urodziny i święta. Dopiero tamta noc, ucieczka Effie i ich ponownie spotkanie sprawiło, że obydwoje przepracowali problem, którego jednoznacznie nie dało określić się słowami. Jednak od tamtej pory jakby na nowo budowali więź między sobą, chociaż wyprana była ona z tego, co za pierwszym razem stanowiło dla niej fundament.
- Widzę - oświadczył, po raz kolejny wyłapując wzrokiem każdy szczegół uświadamiający mu, że się nie mylił. Czytał z niej jak z książki, chociaż niektóre strony nie były dla niego już tak przejrzyście zapisane. - Tak, wychodzi niebawem - potwierdził słowa Effie. W sumie nie dziwiło go to, że wiedziała o Marienne i znała jakieś szczegóły, ale trudność sprawiało mu mówienie o Chambers. Nie dla tego, że rozmawiał z byłą żoną, a dlatego, że sam nie wiedział jak miałby odpowiedzieć na zadane pytanie. Nie czuł się dobrze. Był wyczerpany i przerażony, ale nikomu nie mówił o tym, co sam czuł bojąc się, że gdyby tylko poruszył ten temat, nie byłby zdolny utrzymać dłużej swojej fasady spokoju i opanowania. Dlatego dobrze sobie znanym sposobem odreagowywał katując się treningami, popadając z maniakalną rutynę i pielęgnując swoją bezsenność. Ale już niebawem, niebawem będzie lepiej i wszystko się skończy. - Radzę sobie - skłamał bez zająknięcia. - Rokowania są dobre, Marienne gorzej to znosi, ale nie ze względu na dolegliwości, a swoją osobliwą postawę wobec szpitala, ale to inny temat - dodał specjalnie wspominając ponownie o Marysi, aby to na niej skupiony był wątek, a nie na jego osobie i samopoczuciu.
Poza tym to nie o sobie chciał mówić, a o Effie, bo jej stan był dość osobliwy. Nie tylko on to zauważył, bo już kilkoro pracowników wspominało o Lovecraft i jej niebywałem roztargnieniu tego dnia.
- Tak, ale ty nie odpowiedziałaś tak jakbym chciał - mruknął, bo nie potrzebował potwierdzenia swoich domysłów, a szczegółów. - Co się dzieje?
Wystarczyło kilka słów, aby Jona pojął w pełni co Effie musiała czuć. Możliwe, że rozumiał to tylko dlatego, że podobnie martwił się o Chambers, chociaż jego uzależniająca się od Mari osobowość, odbierała wszystko tysiąckroć gorzej niż zapewne powinna. W każdym razie umiał wczuć się w pozycję byłej żony, a było to dość zaskakujące, bo zwykle mało empatycznie spoglądał na jej niebywałe oddanie rodzinie.
- Współczuję... - Oznajmił i uniósł dłoń. Zawahał się, ale ostatecznie ułożył ją na ramieniu Effie i zacisnął lekko palce. - Szukaliście jakiś niekonwencjonalnych metod? Może chciałabyś skonsultować go z innym lekarzem? Jest w Cairns? - Dużo pytań jak na niego, ale ponownie wolał mówić o tym niż o sobie. No i... W ostatnim czasie skupiony był głównie na swojej pracy i Marysi, więc bardzo możliwym było, że pojawienie się osoby Seana w szpitalu kompletnie mu umknęło, nawet jeśli kiedyś poniekąd byli rodziną.

effie lovecraft
ODPOWIEDZ