lorne bay — lorne bay
23 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
outfit
004
Kiedy twoje życie w biegu zaczyna ci się nieco wymykać spod kontroli - próbujesz robić naprawdę wszystko, aby ten domek z kart, który tak starannie układasz nie rozsypał się w jednej chwili. Możliwe, że gdyby to runęło, prawdopodobnie nie znalazłby w sobie sił aby ruszyć od nowa. Nie dopuszczał do siebie nawet myśli, że mógłby do tego doprowadzić - choć bieganina między uczelnią a kancelarią prawną była niekiedy wykańczająca to zdawał sobie sprawę, że musiał przeć do przodu, byleby zbliżyć się do końca swojej udręki życiowej. Trochę mogło to wszystko słabo wyglądać z boku, dlatego w końcu poszedł po rozum do głowy - jak znaleźć złoty środek, aby odciąć się od narastających problemów, ale jednocześnie nie wdepnąć w bagno rezygnacji? Wydawać się by mogło, że przecież mógłby śmiało wygadać się swoim bliskim, prawda? Po pierwsze: nie chciał martwić swoich zapracowanych rodziców i dawać im dodatkowych problemów na głowę. Z jednej strony mama siedziała wiecznie w kancelarii a tato za to w szpitalu - nie miał więc sumienia by mówić im jak mu jest źle. O rodzeństwie wolał nawet nie wspominać, bo tym bardziej mu żyć nie dali.
W dodatku, nie chciał niczego mówić ojcu, bo po ostatniej akcji jaką mu urządził przy wszystkich, czy aby na pewno nie bierze dragów wolał nie zostawać pod jego czujną obserwacją (chociaż niby dawał po sobie znaki, że wcale go to nie obchodziło) to już wydawało mu się, że trochę poznał się na taktykach ojca.
Ostatnim razem trener od tenisa kazał mu zrobić wszystkie badania kontrolne, jakby tego wszystkiego było mało - ale zrobił, chyba każde jakie mu zlecił. Trochę oczywiście się przy tym nabiegał, a ostatnim przystankiem było dzisiejszego dnia odwiedzenie gabinetu ojczulka, u którego miał zostawione swoje dokumenty, których wyniki dopiero miał poznać.
Idąc szpitalnymi korytarzami w dobrze znanym sobie kierunku, w pewnym momencie pomachał ręką do znajomej stażystki, ale widział, że nie mogła akurat podejść, dlatego już bez większych wymówek musiał iść w stronę gabinetu ojca. W duchu liczył, że może jak zwykle będzie zabiegany i po prostu weźmie od niego papiery, sypnie mu gotóweczką i będzie mógł wrócić już do mieszkania. Na szczeście zajęcia mu się skończyły kilka godzin wcześniej, dlatego mógł przyjść tutaj do szpitala o takiej nietypowej w sumie dla siebie porze.
-Cześć tato, jak tam moje wyniki? Jestem 100% czysty, mogę już sobie iść? - rzucił niemal od razu po zapukaniu do drzwi i po tym jak mógł wejść do środka gabinetu. Jego ojciec stał odwrócony tyłem, z dłońmi splecionymi również za plecami, ale nie zwrócił zwyczajnie uwagi czy w tej pozie było coś nadzwyczajnego. Plecak zrzucił ramion, wieszając go na oparciu krzesła pacjenta, na który po chwilę też sam usiadł.
Lucas Wheatley
sumienny żółwik
avada kedavra
brak multikont
52 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Kardiochirurg dziecięcy, ojciec i mąż. Rodowity Aussie
001

Dzień jak co dzień, a przepraszam... to byłby dzień jak co dzień, gdyby nie coraz liczniejsze przypadki dzieciaków z zespołem pocovidowym, które w głównej mierze nabawiły się takich dramatycznych komplikacji przez swoich nieodpowiedzialnych rodziców, którzy nie potrafią czytać ze zrozumieniem a swoją wiedzę o świecie nabywają z pomocą niewiarygodnych źródeł internetu. Cyniczny nastrój Lucasa był ostatnio coraz częściej widoczny, bo ileż można tłumaczyć rodzicom antyszczepionkowcom, że skutki uboczne wirusa są dużo gorsze niż skutki uboczne po szczepionce.
Całe szczęście, że doktor Wheatley mieszkał w Australii, gdzie jeszcze nie było takiego dramatu jak w Stanach Zjednoczonych. Czy to jest może światełko nadziei w tunelu rozgoryczenia związanego z głupotą ludzką? Być może, chociaż ostatnimi czasy mężczyzna był sceptycznie nastawiony. Z drugiej jednak strony miał zawirowania w życiu prywatnym, które choć nie wpływały na jego życie zawodowe, to jednak zaprzątały mu umysł i mimo najszczerszych chęci, nie chciały opuścić jego umysłu.
52 lata to już jednak ponad pół wieku a do urny mu coraz bliżej było. Dawna niefrasobliwość młodzieńcza została zastąpiona kryzysem wieku średniego i z coraz większym skutkiem odciskiwała swoje piętno na dumie i samoocenie mężczyzny. Coraz śmielej interesował się oszukiwaniem czasu i choć mówi się, że mężczyzna jest jak wino, im starszy tym lepszy, to jednak Lucas chciał jeszcze trochę pozostać młody z wyglądu. Miał to szczęście, że geny podarowały mu urodę, która przyciągała wzrok zazdrosnych mężczyzn i zauroczonych kobiet, ale zaczynał dostrzegać siwe włosy, które - choć dodawały mu uroku - zaczynały przypominać o przemijaniu czasu i coraz mniejszej jego ilości, by zrealizować stare plany lub naprawić stare błędy. Jednym z tych błędów były dzieci. Czy żałował, że się pojawiły w jego życiu? Czasami miewał wątpliwości, jak jeszcze były małe z pewnością częściej myślał o tym, że lepiej by mu się żyło bez nich, ale poczucie obowiązku spoczywało na nim i trzymało go mocno przy rodzinie, choć w życiu rodzinnym specjalnie nie uczestniczył. Nie mógłby opuścić żony i dzieci tylko dlatego, że nie bawiło go bawienie się w dom, ale szczerze mówiąc bywał w nim na tyle rzadko na ile się dało. Zdarzało się, że jako jedyny chętny brał dyżury w święta, żeby móc wymigać się z rodzinnych uroczystości. Jego rodzice, wciąż aktywni zawodowo, nie widzieli w tym nic złego. Jego teściowie natomiast... no nie był ich ulubionym zięciem a oni nie byli wymarzonymi teściami, zwłaszcza teściowa. Coś było w tych żartach o teściowej... W każdym razie dopiero niedawno doszedł do wniosku, że należałoby wzmocnić relacje z dziećmi. Wychodziło mu nieudolnie a cała trójka nie pałała do niego szczególną miłością, co w zasadzie trochę go raniło, ale z logicznego punktu widzenia w ogóle ich o to nie obwiniał.
Na widok młodszego syna (a raczej odbicia w oknie) w głębi duszy ucieszył się, choć z perspektywy Dextera z pewnością wyglądał na bardziej zajętego niż ucieszonego. - Mhm. - Mruknął pod nosem, przeglądając wyniki badań syna stojąc pod oknem tyłem do drzwi. - Mogę wiedzieć dlaczego Twoje wyniki badań trafiają do mnie? Jesteś już pełnoletni, powinieneś samodzielnie odbierać wyniki. - Odpowiedział trochę za szorstko niż tego chciał. Odchrząknął po chwili. - Też miło Ciebie widzieć. - Dodał, po czym odwrócił się i spojrzał na chłopaka. Chwilę później już siedział na swoim krześle przy biurku.

[mention]Dexter Wheatley[/mention]
powitalny kokos
Luca
lorne bay — lorne bay
23 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Już dawno odpuścił sobie wkupienia się w łaski ojca - wiedział, że tutaj zwyczajnie nie będzie tak łatwo. Był przeciwieństwem matki. Chociaż ta wymagała od niego równie dużo, to jednak miał wrażenie, że miał z nią jakiś lepszy kontakt. Nie odsuwał się specjalnie od ojca i nie tworzył niepotrzebnie barier między nimi, ale to też nie było to co widział czasem w relacjach u swoich kumpli i z ich ojcami. Trochę im tego zazdrościł, ale nie przyznawał się do tego wcale, bo hej, sam jakoś specjalnie się nie angażował w to co było między nim a ojcem. Może tego właściwie padre od niego oczekiwał? Chociaż to go irytowało, że właśnie to on ma zrobić ten pierwszy krok ku lepszym zmianom - z drugiej strony wcale nie chciał by napięcie między nimi niepotrzebnie powiększyło. Tak naprawdę chyba po prostu nie chciał ojcu wchodzić nie potrzebnie na głowę i zwyczajnie dawał mu przestrzeń, a on sam chyba odrobinę się wstydził szczerej rozmowy. Nie wiedział jak to było z jego starszym bratem, bo jego też wiecznie nie było ostatnio w domu. Jedynie Diddi (taką ksywkę sobie wymyślił dla młodszej siostry, bo mu się skojarzyła ta dawna bajka z Cartoon Network i laboratorium Dextera heh) była wścibskim utrapieniem i czasem rozumiał ojca, że wolał przesiadywać godzinami w szpitalu niż w domu, w którym wybuchały awantury o każdą, najmniejszą rzecz.
Jego nie trzeba było specjalnie namawiać do szczepień - gdy tylko była taka możliwość po prostu zapisał się na jedno, a potem na drugie. Chociaż robiło mu się słabo na widok strzykawki i raz naprawdę miał wrażenie, że zemdleje przy pielęgniarce, ale na szczęście jakoś się trzymał i nie zrobił obciachu ojczulkowi. Potem namawiał do tego wszystkich, których zna i dzięki temu widywał się częściej ze znajomymi niż inni.
Co do spędzania rodzinnych świąt chyba niechęć do nich odziedziczył po ojcu i sam ratował się jak mógł - na myśl o zbliżającym się okresie świątecznym brało mu się zwyczajnie na wymioty i gdyby mógł po prostu siedziałby w sowim mieszkaniu, ale mama miała niestety na to swoje zdanie.
Zwykle z oporem też przychodziły mu wizyty u ojca w gabinecie - wchodząc teraz po raz kolejny uświadomił sobie, że widywał go tutaj częściej niż we własnym domu, ale przecież nie powinno go to dziwić, prawda? Bardziej dziwiło go to, że jego wyniki badań wciąż lądowały w rękach ojca, zamiast do niego.
-Sam chciałbym to wiedzieć - przyznał się, że to nie on jest winien temu całemu zamieszaniu z dokumentami -Może robią to z przyzwyczajenia, że skoro jesteś na miejscu to po co mają czekać na mnie - wywrócił oczami, udając trochę jaki to z niego kozak jest, że szpital nie chciał na niego czekać, ale fakt faktem, był trochę zalatany i przychodzenie tutaj nie specjalnie było mu na rękę. Zresztą, nie lubił szpitali i źle się w nich czuł - Wracasz dzisiaj do domu, czy zostajesz w pracy? Mama wspominała o jakiejś kolacji i miałem ci to przekazać.... - zagadnął, ciekaw będąc planów ojca na resztę dnia.
Lucas Wheatley
sumienny żółwik
avada kedavra
brak multikont
52 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Kardiochirurg dziecięcy, ojciec i mąż. Rodowity Aussie
Tego by brakowało Lucasowi, gdyby jego dzieci postanowiły zostać antyszczepionkowcami. Chyba by je wydziedziczył wtedy, bo nie znosił antyszczepionkowców i ich teorii spiskowych. Ostatnimi czasy ich liczba się wzmocniła, ale nie to było najgorsze. Najgorsze były jednostki, które fanatycznie sprzeciwiały się szczepionkom do tego stopnia, że postanowiły za swój cel życiowy uniemożliwić szczepienie się wszystkim wokół. Blokowanie wejść, gdzie są szczepienia, podpalenia punktów szczepień, pogróżki wobec osób propagujących szczepienia. Na szczęście w Australii takie rzeczy były w miarę sporadyczne, choć i Lucasowi zdarzyło się otrzymać grożenie śmiercią w zeszłym roku. Oczywiście zgłosił to odpowiednim służbom i sprawa wylądowała w sądzie, gdzie oczywiście wygrał. Jako zadośćuczynienie antyszczepionkowiec musiał wpłacić środki na fundację propagującą szczepienia. Zapewne zabolało to tamtego faceta, ale Lucasa to już nie obchodziło. Przynajmniej miał spokój i więcej antyszczepionkowców się nie wygrażało. Pan Wheatley był człowiekiem dumnym i bardzo nie lubił tego typu akcji. Zdecydowanie był z tych co to podejmują działania i nie zostawiają spraw niewyjaśnionych. Nie był też typem człowieka, który odkłada wszystko na później. Uważał, że im szybciej się za coś zabierze, tym szybciej skończy a wtedy wcześniej będzie miał czas na inne zadania albo na przyjemności. Dlatego też nie zostawiał takich spraw jak pogróżki czy wyniki badań krwi syna na później. - Z tego co widziałem to masz jedynie niedobór witaminy D o co nie jest trudno zważając na pandemię i zimę. Kupię w takim razie suplement i będziesz suplementować przez dwa miesiące, żeby wyrównać poziom. Potem będzie więcej słońca to nie będziesz potrzebować suplementacji. - Spojrzał na syna badawczym wzrokiem próbując doszukać się jakiś innych oznak. Ostatnio syn zachowywał się dość podejrzanie jak na jego standardy, więc wolał mu się przyjrzeć. - Jak się czujesz i ogólnie jak tam? - zapytał próbując brzmieć jak troskliwy ojciec, ale mu nie wyszło. Młodzież by pewnie nazwała to "cringem", ale w zasadzie na serio interesowało go co słychać u syna. Może się czegoś ciekawego dowie? Na pytanie o kolację wzruszył ramionami. - Nie wiem. O ile nie będzie pilnego przypadku to powinienem dzisiaj wrócić do domu. - Odparł zastanawiając się czy aby nie wymigać się robotą, bo z pewnością małżonka wspomni o świętach i ich wspólnym spędzaniu a to nie był temat, jakiego by się Lucas chciał podejmować.
powitalny kokos
Luca
lorne bay — lorne bay
23 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Właściwie, gdyby się przyjrzeć z bliska, to Dexter był taką małą kopią swojego ojca - choć nie wybrał medycyny za główną ścieżkę w swoim życiu, to reszta niemalże identycznie się zgadzała. Gdy ojciec wprowadzał jego brata oraz jego samego w świat polityki to z czasem wchłonął te same wartości, wiedząc, że akurat pod tym względem ma rację. Nie trzeba było go specjalnie nakłaniać do aktywności chociażby w wyborach gdy inni znajomi jego olewali zazwyczaj takie ważne sprawy. Trudno też było mu nie siedzieć w tych tematach, dla niego było to coś naturalnego, ale prędko nauczył się gdzie nie poruszać takich kontrowersyjnych temacików - i zwykle były to spotkania rodzinne, gdzie ratowało go spojrzenie ojca a czasem nawet matki by się skupił chociażby na swoim widelcu i nie wciskał się w dyskusje dziadków gdy ci prawili swoje poglądy i zawsze miał wrażenie, że to jemu prędzej żyłka pęknie niż im. Czasem zastanawiał się jak ojciec z nimi wytrzymywał przez tyle lat, bo on to chyba by gdzieś uciekł przy pierwszej lepszej okazji. Tym bardziej nie widział innej opcji jak zwyczajnie się zaszczepić i jak będzie możliwość to pewnie pójdzie nawet po trzecią dawkę, byleby tego cholerstwa nie przechodzić drugi raz - wtedy naprawdę myślał, że zejdzie z tego świata gdy go chwyciło, ale chyba najgorsza była ta temperatura, brak smaku i tyle dobrze, że nie wylądował w szpitalu. A pecha miał, bo zanim pozwolili jego grupie wiekowej się szczepić to było jakoś na pograniczu, że to właśnie wtedy się korony nabawił. Wolał nawet sobie tego nie przypominać gdy zdychał dosłownie w łóżku, nie mając na nic sił. Czasem martwił się o ojca, bo tyle się słyszało o ludziach parapetach, którzy wysyłali pogróżki lekarzom, no większego debilizmu to chyba dawno nie widział.
-Oh, dobrze wiedzieć - pokręcił się dziwacznie na krzesełku, w między czasie zastanawiając się czy powiedzieć o wybryku omdlenia na korcie tenisowym, gdzie grał sobie niedawno z kumplem Riverem czy ugryźć się jednak w język. Miał o tyle szczęście, że nie stało się to przy trenerze, bo z pewnością już dawno by o tym się dowiedział. -Cóż...właściwie...oprócz tego, że ostatnio...ekhm..mam dziwne zawroty głowy to jest w miarę w porządku...nooo...a tak, to...nic ciekawego....dziewczyna niedawno ze mną zerwała - mruknął bardziej tym niepocieszony niż tym, że zemdlał i nie mógł dokończyć meczu z kumplem. Wciąż przeżywał, że stało się to w taki głupi sposób: Nya nakryła go całującego się z jakimś pijanym kolesiem na jednej z imprez i wszystko poszło nie tak jak powinno. Ale wątpił by ojca interesowały jego przeżycia miłosne, chociaż nie miał aż tak dużo związków na koncie - nie przebierał w dziewczynach, bo w gruncie rzeczy Lucas go tego nauczył. Ostatnio jedynie trochę zaczęło mu się zmieniać, sam już nie wiedział w którą stronę miałby się kierować - dziewczyny czy faceci, czy po prostu wszystko razem. Ale tego to już nie zamierzał wyznawać ojczulkowi, nie chcąc go narazić na niepotrzebny zjazd na siedzenie -Była dzisiaj w jakimś dobrym humorze, więc myślę, że dobrze by było, gdybyś się pojawił - zasugerował jeszcze i zaznaczył by przypadkiem mimo wszystko o tym nie zapomniał, a coś mu się wydawało, że matka miała zapewne jakiś romantyczny plan, dlatego trochę zamierzał jej w tym pomóc, hehe.
Posiedział chwilę jeszcze z ojcem, choć będząc znużony po godzinie jego ciągłym wychodzeniem do pacjentów, sam w końcu stwierdził, że nie ma co tu dłużej siedzieć w jego gabinecie i po prostu stwierdził, że wyjdzie. Ojca złapał na korytarzu, mówiąc mu przelotne ''cześć'' po czym wrócił do siebie do mieszkania.
z/t
sumienny żółwik
avada kedavra
brak multikont
ODPOWIEDZ