adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
— siedemnaście —


Pracujące jeszcze na przedniej szybie wycieraczki, trudząc się w walce z nieprzeniknionym deszczem, coraz głośniej wyrażały swe niezadowolenie; kusząca miała być nagła przemiana w mizantropa, którego gorycz wobec świata nakazałby mu powrót do domu. Samochód utkwiony na parkingu przed szpitalem od kilku (a może kilkunastu?) minut w gotowości czekał na prędką ucieczkę — wystarczyło unieść głowę znad kierownicy, która jak dotąd oparta na dłoniach walczyła ze zmęczeniem. I bezradnością, choć Ben uważał, że cała ta rozmowa z Walterem, której główną bohaterką była Mari, to najmniejszy problem. Jakoś się wszystko ułoży, powtarzał sobie. A skoro będzie jakoś, mógł faktycznie unieść głowę, zamrugać zmęczonymi oczyma i ziewając przeciągle, wyłączyć pracujący silnik. Wyszedł też w końcu na deszcz, a wraz z nim wkroczył do szpitala. Nienawiść do tegoż miejsca zdawała się nie niknąć; smutny budynek jawiący się jako piekło na zawsze miał pozostać jego przekleństwem. Uzyskując w recepcji informację o odpowiedniej sali, począł wspinać się schodami na najwyższe piętra. Jak wtedy, gdy przyjechał odwiedzić Judy. Noga prawa, lewa, pomijanie kilku stopni. A potem w sali twarz lekarza mówiącego, że to już koniec. I chociaż teraz było inaczej, bo prócz Mari w pomieszczeniu nie było nikogo, czuł jakiś niezwykle paraliżujący niepokój. Niepewność. Te jego uczucia, które wymuszały w nim wspomnienie śmierci siostry, podsycane naturalnie były przez kwestie bardziej przyziemne. Bo po jednej ciężkiej rozmowie odbytej z Walterem, czekała go kolejna. A on zgodnie z przyrzeczeniem nie mógł wcale Mari zdradzić wciąż nic, choć zdawało się, że sprawa jest przesądzona. Że nie musi już przed Chambers mieć sekretów.
— Musisz mi uwierzyć na słowo, że kupiłem ci pooperacyjny prezent, taką różową pluszową meduzę, całkiem ładną. Tylko zapomniałem ją ze sobą zabrać — rzucił na dzień dobry, z uśmiechem wymuszonym pojawiając się w jej sali. Póki jeszcze mógł walczyć, chciał zrobić wszystko, by przypadkiem Mari nie poruszyła tematu, o którym wolał nawet nie myśleć. — Jak się czujesz? — spytał więc, a nim zdążyła mu odpowiedzieć, postanowił zaatakować ją innymi informacjami. — Zostałem zwolniony, wiesz? Nie chciałem ci mówić wcześniej, ale w sumie od zeszłej soboty jestem bezrobotny. No i ty też, tak właściwie — przyznał z rozbawieniem, starając się brzmieć jak najbardziej naturalnie. Nie chciał by odkryła, jak bardzo negatywnie to wszystko na niego wpływa.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
7.

Kiedy po raz pierwszy obudziła się po operacji, miała w sobie tyle morfiny, że nie czuła w ogóle bólu, tylko pewnego rodzaju przymulenie, ale to nie powstrzymało jej od bardzo nierozsądnego podniesienia się z łóżka, jak tylko poinformowano ją o tym, że to Jonathan musi podpisać kartę z jej wypisem. W jej nieszczególnie rozważnym i na pewno nieodpowiednim podejściu do własnego zdrowia, moment przebudzenia był równoznaczny z tym, że już jest po wszystkim i może wrócić do domu. Nic podobnego nie miało miejsca, a i dawka leków przeciwbólowych się nieco zmniejszyła... nie, żeby miała się na co skarżyć, ale nie mogła już udawać, że nie odczuwa żadnych skutków operacji. Dlatego też była na swój sposób uziemiona, a co za tym idzie, nieszczególnie zadowolona z tego, w jakiej sytuacji się znalazła. Szpital dalej ją przerażał, pielęgniarki raczej jej nie lubiły, bo była kłopotliwą pacjentką, a jedzenie, jakie dostawało na pewno nie równało się z pizzą, na którą miała największą ochotę... przez te wszystkie problemy, po prostu nie miała jeszcze chwili, by jakoś szczególnie rozpamiętywać rozmowę z Walterem. Owszem, było to niesamowicie ważne, ale w ostatnim czasie po prostu nie miała do tego głowy, chociaż bez wątpienia wszystkie istotne wspomnienia miały powrócić wraz z pojawieniem się Bena. Chociaż może nie tak od razu, bo w pierwszej kolejności ucieszyła się jak dziecko, widząc jego osobę w drzwiach. - Ben! - zawołała w formie powitania, żałując, że nie może zeskoczyć z łóżka i do niego podbiec. - Och, jaka szkoda! Ale na pewno na mnie poczeka - ucieszyła się, jak małe dziecko, oczy jej rozbłysły i naprawdę poczuła, że rozczulił ją tym prezentem, chociaż jeszcze niedane było jej go zobaczyć. Miała duże szczęście do tego, że tyle osób się nią interesowało. - Lepiej, niż próbują mi wmówić - tym razem mina jej zrzedła, a ona burknęła nie kryjąc niezadowolenia, gdy spróbowała podnieść się nieco na łóżku. - Muszę leżeć... co za różnica, czy leżę tu, czy w domu? - podzieliła się z nim swoimi przemyśleniami, delikatnie się krzywiąc, gdy spróbowała wesprzeć się na łokciach, by znaleźć się nieco wyżej. Spodziewała się tego, że pojawienie się przyjaciela będzie owocowało różnymi emocjami, ale nie mogła przewidzieć rewelacji, jaką zaraz usłyszy z jego ust. Kiedy więc dotarł do niej sens jego słów, w pierwszej kolejności mogli usłyszeć nie tyle jej odpowiedź, co to, że aparatura monitorująca jej pracę serca wyraźnie przyspieszyła. - Co? To jakiś żart, tak?! - zestresowała się nieco, nie ma co ukrywać, bo nie wiedziała do końca o czym on mówi. - Zrobiliśmy coś nie tak? To przez moją nieobecność? - pytała o głupoty, ale tyle wiedziała o prawniczym świecie, ile Ben ją nauczył. Najprościej było doszukiwać się błędów w samej sobie. No i cóż... ona w przeciwieństwie do Bena nie była w żaden sposób zabezpieczona finansowo, a operację odbywała w ramach ubezpieczenia z pracy, której nie miała... nie znała się na tym wszystkim kompletnie, więc panika była naturalnym stanem. Dziwiła się, że w jego głosie dało się usłyszeć rozbawienie, ale może tak sobie radził ze strachem? - Co my teraz zrobimy? - zapytała więc załamana, zasłaniając na moment okablowanymi dłońmi twarz, bo niby mogłaby wrócić do roli kelnerki, ale teraz nie miała jak iść na rozmowę o pracę, skoro tkwiła w szpitalu.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Pogłębiające się uczucie zmęczenia najchętniej odesłałoby go do domu. Sen zdawał się teraz jedynym zbawieniem, sprawiając wrażenie typowo mylne: wmawiając mu, że samo zmrużenie oczu wystarczy, by wszelkie problemy odeszły w zapomnienie. Mimo to Benjamin nie ulegał tejże pokusie wiedząc, że po przekroczeniu progu mieszkania ów senność gdzieś by przepadła. No i miał ważniejszą misję na głowie. Niecierpliwiąc się pobytem Mari w szpitalu, przy możliwej okazji wypytał Jonathana o niemalże wszystko; spokoju nadal nie odzyskał, ale przynajmniej wiedział, że rudowłosa niedługo bezpiecznie znajdzie się już u Jony. I nie tylko jej stanem i położeniem martwił się w tym wszystkim, ale też własnym — pewien był, że kolejne wizyty w szpitalu podziałałyby na niego niekorzystnie. Nazbyt mu te jaśniejące śmiercią korytarze przypominały o siostrze.
Mimo wszystko jej entuzjazm zdawał się go zaskoczyć, choć przecież właśnie tego powinien się spodziewać. Strudzony jednak minionymi wydarzeniami, mógł się tylko uśmiechnąć w odpowiedzi — tym razem już szczerze, bo jej radość zawsze wpływała na niego kojąco. — Jestem pewien, że Jona niedługo cię stąd zabierze — rzucił z pewnością, przysiadając w rogu szpitalnego łóżka. Mógłby co prawda przystawić fotel, jak każdy odwiedzający, ale szpitalny materac zdawał się mimo wszystko wygodniejszy. — Ale leżeć musisz tak na pewno? Czy jednak chcesz pozwiedzać szpital? — słowa rzucone z troską wciąż dyktowane były wszelkimi historiami przeżytymi z Judy: choć szpital był wówczas jej drugim domem, Ben robił wszystko, by sala nie stała się jej więzieniem. Nie chciał się teraz co prawda Wainwrightowi narażać, ale jeśli stan zdrowia Mari był stabilny, siedząc na wózku mogła przecież wystawić głowę poza to jedno miejsce. Pożałował za to po chwili swoich kolejnych słów, ale sam się przecież o to prosił. — Spokojnie, to nic takiego — odparł prędko, choć wiedział, że mógł w zupełnie inny sposób tę sytuację przedstawić. — Dostałem w zeszłą sobotę propozycję awansu, ale odmówiłem. I wtedy jasnym się stało, że nie ma dla mnie tam dalej miejsca — powiedział spokojnie, chcąc tym razem przedstawić jej to wszystko w sposób należyty. Zamierzony efekt jednak osiągnął, skoro Mari nie powiązała od razu tejże soboty z tą jego wyprawą do muzeum gdzieś za miastem. — I to ja w sumie podpisałem papiery, nie ty. Więc ty w sumie pracę jeszcze masz — dodał, nie wiedząc w sumie czemu założył, że oboje ją stracili. Jeśli Chambers chciała, mogła przecież nadal w kancelarii pracować, to była jej decyzja. — Tak naprawdę zastanawiałem się nad tym od czasu... rozwodu Rae i wiesz... po prostu... Tamte błędy się za mną ciągnęły — czyżby sam podstawiał sobie nogę? Ciężko jednak było rozmawiać o czymkolwiek bez włączania w to Waltera. Kiedy to wszystko się tak bardzo skomplikowało? — Nie jest to jednak ważne, bo po prostu założymy swoją kancelarię — wyjawił jeszcze, wzruszając ramionami. Naturalnie z tym swoim charakterystycznym uśmiechem, wyglądającym szczerze; uśmiechem, który maskował wszelki strach i wątpliwości.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Jeszcze nie tak dawno jej optymizm po prostu ją opuścił, pozwalając obawom panoszyć się po wachlarzu jej emocji. Wtedy nie była sobą, przerażona jak nigdy, niezdolna do chichotów i żartów, ale teraz... wydawało jej się, że wszystko jest dobrze. W to póki co pozwalał jej wierzyć Jonathan, a Mari nawet nie przypuszczała, że ta operacja była jedynie preludium do wielkiej batalii o jej życie. Dla niej miało to stanowić zamknięty rozdział, dlatego też nawet mimo bólu, miała ochotę znów zarażać wszystkich pozytywną energią, dodatkowo zacierając wspomnienie tych chwil, gdy była dla innych tak dużym zmartwieniem. Wiedziała też, że Ben na pewno nie czuł się w szpitalu dobrze, ale chyba za bardzo cieszyła ją jego obecność, by poświęcić temu więcej uwagi. Wspólna praca i przyjaźń narzuciły ich relacji dość intensywny harmonogram spotkań, więc teraz miała wrażenie, że nie widziała go wieki, nawet jeśli był u niej przed operacją. Mimo, że potrafiła to ocenić, zwyczajnie za nim tęskniła i nawet nie próbowała tego ukrywać.
- Jona mnie wyśmiał, jak chciałam wypis na własne żądanie... spotykanie się z własnym lekarzem jest miejscami do dupy - przyznała kwaśno i prawdę mówiąc już jej własne słowa przypomniały jej o Walterze. Skupiła się na tym na moment, trochę, jakby zeszła z tropu, ale mimo to próbowała się we wszystkim odnaleźć. - Wolno mi na wózku! - o mało co nie podskoczyła, a oczy rozbłysły jej jak u dziecka. Myśl o opuszczeniu sali napawała ją dużym entuzjazmem, chociaż ten niebawem miał ochłonąć w odpowiedzi na rewelacje, jakie przedstawił jej Ben. Faktycznie, jak zaczął tłumaczyć, to aparatura nie wyła już jak wściekła, a ona spróbowała wziąć głębszy wdech i ochłonąć. - Och... - skomentowała jego słowa, nie do końca rozumiejąc. - Dali ci awans? A ty odmówiłeś? Więc ciebie zwolnili? - no musiała to sobie ułożyć w głowie, ale ostatecznie mimo obaw brzmiało to na tyle niespodziewanie, że po prostu parsknęła śmiechem. - Jezu, nigdy nie będę z tobą grać w pokera. Za łatwo ci przychodzi zaskakiwanie mnie - podsumowała kręcąc głową w rozbawieniu, chociaż jeszcze nieco niepewnym. - Jestem twoją asystentką. Żaden inny adwokat w tym mieście nie byłby tak szalony, żeby chcieć mnie w tej roli - przyznała racjonalnie, bo nie było takiej mowy, żeby miała zostać w kancelarii bez niego. Zamilkła jednak na chwilę, gdy wspomniał o Rae, bo to oczywiście sprawiło, że w jej głowie znów przewinął się Walter, ale czekała ją jeszcze jedna rewelacja. - Swoją? - podchwyciła natychmiast. - Jak w Daredevilu! - podekscytowała się natychmiast. - To taki serial, tylko... ty nie jesteś ślepcem, ani super bohaterem, ani nie wychowały cię zakonnice, ale to nic! Musimy stamtąd zabrać naszą roślinę, Ben! - już wszystko planowała, teraz kompletnie się nie bojąc, bo skoro Hargrove miał plan i chciał ją w nim uwzględnić, to przecież ufała, że wszystko się ułoży. Opadła nawet na moment na poduszki, oswajając się z tym wszystkim i po kilku oddechach w końcu mogła pozwolić sobie na tą jedną myśl, która chciała dorwać się do głosu. - Wiesz, że Walter tu pracuje? - zapytała niby tak sobie, o, spokojnie. Chciała jakoś do niego nawiązać, w miarę swobodnie.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Wyglądała wciąż normalnie. Ładnie, w klasyczny dla siebie sposób, nawet teraz sprawiając, że wodzić można było za nią spojrzeniem. Policzki przyprószone różem i radość w oczach sprawiały za to, że kwestionowało się jej pobyt tutaj, w tejże umieralni, jak zwykł szpital określać. I on nie wiedział, jak ciężkie chwile przed nią, jak wiele utraci przy tym wszystkim. Mimo to zamierzał tkwić przy jej boku bez przerwy, nieugięcie walcząc o to, by zachowywała gdzieś w tym wszystkim radość. — Nie myślisz, że... Lepiej byłoby, gdyby twoim lekarzem był ktoś inny? To jest przecież... takie... — niesmaczne? Tak, chyba tego słowa poszukiwał. I niekoniecznie chciał rozmyślać o tym, ale przecież zanikała w tym jakaś prywatność, tworząc sytuacje bardzo dziwne. Nie poprosiłby Waltera nigdy o pomoc, nawet gdyby zależało od tego jego życie. Jeśli jednak Mari i Jonie to odpowiadało, to naturalnie nie zamierzał tego kwestionować, ale... Jonathana też by nigdy o pomoc nie poprosił, wiadomo. Dobrze, że całkiem szczęśliwie cieszył się więc pełnią zdrowia, bo przy tego typu wymaganiach raczej nieprędko by się na jakiegoś specjalistę zdecydował. — No to jedziemy! Kiedyś na stołówce sprzedawali super żelki, musimy sprawdzić, czy nadal tam są — zarządził z radością, ale też wytchnieniem, bo przesiadywanie w tej zimnej celi nie napawało go optymizmem. Poprosił, by chwilę poczekała, po czym zniknął w odmętach szpitalnego korytarza. Wrócił za to z przemiłą pielęgniarką, która pomogła Marysi wygodnie usadowić się na wózku. — Tak, to jest... Wiesz co, to strasznie skomplikowane. Harvey dowiedział się, że szukam jakiegoś lokalu, więc myślał, że po prostu go trochę szantażuję. Czy coś — po raz kolejny starał się jej to objaśnić, ale sprawa wciąż budziła wiele pytań, na które Ben być może odpowiedzieć nie potrafił. — Bo rozmawiałem z Gwen. A my już dawno temu mieliśmy mieć własną kancelarię, wiesz — dodał, by nie zamartwiała się niepotrzebnie całą tą kwestią bezrobocia. Wystarczało, że to on z tego powodu nie potrafił w nocy zmrużyć oczu. — Wiesz jak dużo osób w kancelarii pytało, czy aby na pewno jesteś akurat mi potrzebna? Chcieli cię ukraść, Mari. Wielokrotnie — przyznał z uśmiechem, szczerze ten fakt przed nią odkrywając. Niezwykle bolesne dla niego były to chwile. Tymczasem zdążyli już jej salę opuścić, wędrując korytarzem w stronę windy — póki co naprawdę chciał udać się do stołówki, a potem... Potem może przestanie padać deszcz, a oni zaczerpnąć będą mogli oddechu na świeżym powietrzu. — Nie mam pojęcia o czym mówisz — przyznał, ni to z rozbawieniem, ni zdziwieniem, bo o jakimś Daredevilu nie słyszał nigdy. Pozostawało mu się jednak cieszyć, że ani nie jest ślepy, ani że nie wychowywały go zakonnice. — Boże, zapomniałem o niej — przyznał za to zaraz, przerażony szczerze, bo przecież nigdy, w żadnej sytuacji, winy na boga jakiegoś nie zrzucał. — Wrócę tam, albo... Kiedy ty w końcu wyjdziesz? Jona mi mówił, że niedługo, ale... Nie wiem, może razem po nią jakoś pójdziemy? Ja tam nie chcę sam wracać, Mari — wyrzucił z siebie słowotok, rozważając, jak najlepiej się za to zabrać. No ale nie mógł sam iść przecież, najlepiej jakby ona sama... Jeszcze musiałaby z kimś rozmawiać, a tego bardzo nie chciał. Zadane przez nią pytanie zignorował za to, nie wiedząc nawet jak mógłby na tę zaczepkę zareagować.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Przez ostatnie dni była niezwykle niesprawiedliwa w stosunku do Wainwrighta, swój własny strach przedkładając nad to, co on sam mógł czuć. Wydawało jej się, że ma do tego prawo, nie myślała, że miejscami jest po prostu nieznośna, że go dobija i by daleko nie szukać - sprawia problemy. Teraz jednak, słysząc słowa Benjamina zmieszała się nieco, myśląc o tym, co mogło za nimi stać, mimo, że mężczyzna nie dokończył. Trochę się rozkojarzyła, nie komentując tego w żaden sposób i wydawać by się mogło, że jej to nie obeszło, ale w głowie odtwarzała te wszystkie sytuacje, gdy pielęgniarki patrzyły na nią koso, a ona upierała się, że musi być przy niej właśnie Jona, nawet w dość prozaicznych szpitalnych czynnościach bała się cudzego towarzystwa. Wydawało jej się, że przez lęki ma do tego prawo, ale może była dla swojego partnera jedynie utrapieniem?
- Tak, koniecznie sprawdźmy! - wyrwało jej się, gdy zdała sobie sprawę, że zbyt długo milczy, a przecież miała się cieszyć obecnością przyjaciela i tym, że ten był po jej stronie. Żelki i wyrwanie się z tej sali brzmiały idealnie. W prawdzie jak przystało na jej upór, chętnie sama jakimś cudem wgramoliłaby się na wózek, ale nie chciała przy przyjacielu wyczyniać dziecinnych scen, z których i tak powili zaczynała już być tutaj znana. - O, czyli Gwen też jest w to zaangażowana? Zdecydowała się wrócić do zawodu? - podpytała, chcąc być na bieżąco i nieco odciąć myśli od tych bardziej negatywnych. Poprawiła jeszcze szlafrok, kiedy wyjechali na korytarz. Nie znała blondynki jakoś fenomenalnie dobrze, a nawet była pewna, że ta z początku za nią nie przepadała, ale ostatecznie miała o niej dobre zdanie, trochę nawet uważała za wzór, któremu sama chciałaby kiedyś sprostać. - Nawet jeśli to prawda, to wątpię, że to moja zasługa, a raczej twoja. Wiesz, patrzą, że jesteś super adwokatem, to z automatu myślą, że byle kogo na asystentkę byś nie zatrudnił... ale by się zdziwili, gdyby znali prawdę - rozbawiło ją to całkiem, bo wszystko co wiedziała o prawie, wiedziała właśnie dzięki Benjaminowi. Czuła się też nieco lepiej, gdy zajechali już do windy, bo im dalej była od swojej sali, tym bardziej wierzyła, że zaraz zwyczajnie zniknie ze szpitala. Zaśmiała się jeszcze, ale już nie tłumaczyła mu o czym mówiła, wątpiąc, że Hargrove był ciekawy tego serialu. - Och, to na pewno ją jeszcze odzyskamy. Rozmawiałeś z Jonathanem? Cieszę się, że się dogadujecie - przyznała szczerze, wierząc, że kwestię monstery uda się rozwiązać, ale właśnie wspomnienie o blondynie znów przypomniało jej to nieswoje uczucie co do tego, że jest jej lekarzem. - Mówił, że jak wszystko będzie dobrze, to może za dwa dni - przyznała, na moment zapominając o Walterze, ale w sumie i on pewnie musiał się czuć przez nią nieswojo, skoro była takim tchórzem i czasem zmuszony był ją odwiedzać, bo w tych murach ufała tylko Wainwrightom. - Myślisz, że jestem utrapieniem dla Jony? - wypaliła w końcu, jak już wyjechali z windy na piętro ze stołówką. - Chciał, żeby leczył mnie dyrektor szpitala... on przeprowadzał z nim operację, ale zrobiłam o to scenę paniki. Nie sądziłam, że... mogę... no nie wiem - być wrzodem na dupie? Powodem do kolejnych, tym razem niepotrzebnych problemów? Strasznie ją to zmartwiło i zaczęła się zastanawiać, czy faktycznie nie przesadza, ale też racjonalnie... nie poradziłaby sobie z innym personelem szpitala. Tak naprawdę nawet jak Jona i Walter przychodzili w białych fartuchach, to już miała dreszcze. Uwierało ją to teraz trochę, nie ma co udawać, że nie. - Na pewno jestem utrapieniem - podsumowała i opadła nazbyt dynamicznie na oparcie wózka, bo aż jęknęła, łapiąc się za opatrunek. Pokazała jednak od razu, że nic złego się nie dzieje i odetchnęła głębiej. - Przez cały pobyt tutaj męczyłam go o każdą pierdołę, a kiedy go nie było, odwiedzał mnie właśnie Walter... no bo jest tu neurochirurgiem - wyjaśniła, bo skoro Ben tego nie skomentował, to może nie wiedział? Tylko, że nic jej się nie kleiło i w sumie nawet w jej nieco odurzonej środkami przeciwbólowymi głowie rodziły się różne scenariusze i trochę żałowała, że nie widziała teraz twarzy Bena.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Przytłaczające. O to chodziło w tejże jego urwanej wypowiedzi, którą nie chciał niczego skomplikować czy też sprawić, by poczuła się jak poczuła. Stawiając jednak siebie w podobnej sytuacji dochodził do wniosku, że nazbyt intensywny stałby się tego typu związek, odarty z resztek prywatności i swobody. Jeśli im to pasowało, nie zamierzał narzekać — chciał zrozumieć jedynie jej punkt widzenia. Ciężko było mu po prostu wyobrazić sobie, że z kimś byłby w każdej dziedzinie życia, tak bardzo się od siebie uzależniając. Nie powiedziałby jej więc wcale, że jest utrapieniem, a przestrzegłby, by sięgała w życiu po większą przezorność. Ale czy jego zdanie było ważne w tej kwestii, skoro byli z Joną szczęśliwi? Skoro odnajdywali się w tym wszystkim, należało zaufać temu, że jest to dla nich najlepszy możliwy scenariusz.
— Nie do końca, to znaczy… Podstępem zaciągnąłem ją do lokalu, który moglibyśmy wynająć jako biuro. Była zła i w ogóle, ale chyba ją namówiłem — wyjaśnił z lekkim uśmiechem, dopiero teraz dostrzegając, jak niesprawiedliwie się zachował. Walcząc o swoje marzenia zignorował nieco jej uczucia, które przecież przez jeszcze kilka lat paraliżować miały jej myśli. Naturalnie demonizował się teraz, bo dał jej prawo do namysłu, ale po dzisiejszym spotkaniu z Walterem przestał wierzyć w to, że kiedykolwiek postąpił słusznie. Zdecydowanie ten dzień należeć miał do tych najbardziej podłych, o których chce się jak najprędzej zapomnieć — nawet jeśli Ben wmawiał to wszystko sobie, bo nikt wcale pretensji do niego nie miał. — Powinnaś w końcu uwierzyć w swoje zdolności, Mari — rzucił z uśmiechem, ale mniej już radosny, bo wszystko to zaczęło go przytłaczać niezwykle. Ciężkim zadaniem okazać miało się więc wmuszanie w siebie radości, którą zamierzał i ją zarazić, bo po prostu z każdym nowym krokiem w jego myślach jaśniała nowa rzecz, za którą mógł się strofować. Mimo to jej śmiech sprawiał, że nie poddawał się w całości tym złym myślom, które zawładnęły jego ciałem. — O tak, jesteśmy na dobrej drodze do przyjaźni — zaśmiał się, choć i to zdawało się teraz nieodpowiednie. Bo Walter ewidentnie nie chciał, by dwójka ta miała jakieś większe powiązania, a Ben to przecież szanował. Akceptował. Tyle że znalazł się przez to w samym środku skomplikowanych relacji. — W takim razie za kilka dni pojedziemy ratować roślinę, a potem od razu zabiorę cię do nowego biura. No, mam nadzieję — zaproponował, nawet jeśli nie było to wszystko jeszcze pewne. Lokal był zarezerwowany, ale w każdej chwili te jego plany mogły runąć, przekreślając wszelkie marzenia. Należało być oczywiście dobrej myśli, ale tego dnia zadaniem to było niezwykle ciężkim. — Co? Nie, daj spokój, skąd taki głupi pomysł? — wyrwany z rozmyślań spytał nieprzytomnie, zdając sobie sprawę, że są już na odpowiednim piętrze. Zatrzymał jednak wózek i przekręcił go nieco tak, by ich spojrzenia mogły się skrzyżować. — To nic dziwnego, że tylko mu ufasz — wypowiedział te słowa spokojnie i z przekonaniem, przyglądając się jej jednak ze zdziwieniem. — On sam pewnie tego nie przyzna, ale z całą pewnością taki układ mu najbardziej pasuje. No wiesz, że może mieć na ciebie oko bez przerwy — dorzucił z lekkim uśmiechem, przekonany, że w innym przypadku Jonathan nie wsłuchiwałby się w jej prośby. — Jestem przekonany, że gdyby jakoś utrudniałoby mu to życie, po prostu by powiedział — dodał, chwilę się jej jeszcze przypatrując. Och, wiedział, że ma rację, bo Jona i Walter byli przecież do siebie pod tym względem podobni. Całkiem jednak był w stanie zrozumieć tę jej niepewność, skoro dzisiaj sam czuł się jak utrapienie. I, chociaż nie mógł, najchętniej razem z Mari powędrowałby w tę niewłaściwą stronę, wraz z nią użalając się nad swym losem. Obrócił jednak znów wózek, kierując się w stronę stołówki, niepewny przez tę jej gwałtowność, czy dobrze zrobił, wyciągając ją z sali. — No więc widzisz, boi się, zależy mu, martwi się — podsumował, znów ignorując imię, które w tejże wypowiedzi padło. Bo jak niby miał zareagować? Co powiedzieć? Posiłkując się więc ciszą zaprowadził ją do baru, przy którym złożyli dość spore zamówienia, wszelkie smakołyki zabierając jednak ze sobą. Jaśniało, więc zjeść mogli na zewnątrz — na dworze było przyjaźniej niż w tych białych, pustych pomieszczeniach.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Pewnie źle to o niej świadczyło, ale uniosła kącik ust, kiedy wyobraziła sobie podstępnego Bena. Niestety nie wiedziała o Gwen tak wiele, jak jej przyjaciel, dlatego też ze swojej perspektywy, uważała, że Hargrove postąpił odpowiednio, bo przecież im wszystkim wyjdzie to na dobre.
- No to doskonale, czyli otwieramy kancelarię! - aż drgnęła, bo jednak było to pozytywną wiadomością. W jej obliczu myśl o straconej pracy nie była aż tak trudna do strawienia. - Wierzę, ale wiesz... nie chcę mieć syndromu pani z drogiego butiku - zauważyła. - Wiesz, one są tylko sprzedawczyniami, a często zachowują się tak, jakby były lepsze od innych - wzruszyła delikatnie ramionami, nawet nie wiedząc, z jakimi rozterkami borykał się aktualnie jej przyjaciel. Pewnie, gdyby miała świadomość tego, co dzieje się w jego głowie, znienawidziłaby siebie za to, że nie dostrzegła jego problemów wcześniej. Chciała być dla niego, ale ostatni czas był najwyraźniej intensywny dla nich obojga. - Cieszy mnie to, oboje jesteście dla mnie ważni - uśmiechnęła się w nieco inny sposób, bardziej stonowany, bo wyobrażała sobie możliwe spotkania w przyszłości, w większym gronie, nie tak ponure i sztywne, jak ich ostatnie święta. Zależało jej na tym, aby nauczyć poznane w Lorne osoby nieco bardziej rodzinnej atmosfery, której w jej mniemaniu, musiało im brakować. Nie, żeby chciała się mieszać w nieswoje sprawy, czy cokolwiek komuś narzucać, po prostu wierzyła, że mogliby poczuć się wówczas lepiej. - Brzmi jak najlepszy plan, jaki ostatnio mi zaproponowano - przyznała zgodnie z prawdą, wyobrażając już sobie, jak to będzie, gdy opuści szpital. Oczywiście w głowie Mari nie było przestrzeni na rekonwalescencję, gdyż rudowłosa, co by nie mówić, nie miała wyobraźni, w racjonalnym tego słowa znaczeniu. Sama się nieco zamyśliła, więc to nagłe odwrócenie wózka ją zaskoczyło, ale też ucieszyła się, że może w końcu na niego spojrzeć. Chociaż teraz przede wszystkim była nieco zażenowana, ale słowa przyjaciela pomogły jej poradzić sobie z tym wszystkim. - Dziękuję, Ben, potrzebowałam tego usłyszeć - przyznała zgodnie z prawdą, bo nie ma co ukrywać, może to głupie i słabe, ale faktycznie zależało jej na takich zapewnieniach. Miała teraz o wiele lepszy humor, a złożone przez nich zamówienie, jak i wizja wyjścia ze szpitala, przemawiały za tym, że miało być tylko lepiej.
- Jak w ogóle u ciebie? - zagadnęła, bo przecież mimo wspólnego tematu kancelarii, mówili głównie o niej. Może i była chora, ale też potrzebowała odskoczni od tematów około medycznych. - Jak twój luby? Jakieś postępy? Coś się wyklarowało? - kilka razy wspomniała już imię Waltera, ale Ben zdawał się je ignorować, więc może kompletnie źle to wszystko rozumiała? W sumie byłoby jej wstyd, gdyby pozwoliła sobie na jakieś wnioski, nie mające nic wspólnego z rzeczywistością.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Ucieszyła go jej radość, wyzbyta wszelkich wątpliwości. Spodziewał się raczej paniki, może niepewności czy też, do czego miałaby prawo, wyjaśnień, że nie zamierza wiązać już swego życia z tą konkretną dziedziną. W końcu jej pojawienie się w kancelarii było spowodowane zupełnym przypadkiem, prawda? Mimo to Benjamin nie wyobrażał sobie tego wszystkiego bez jej udziału, tak bardzo przyzwyczajony już do spędzania całych dni w jej towarzystwie. — Nie mam pojęcia, o czym mówisz, ale jestem pewien, że nikt by tak o tobie nie pomyślał — stwierdził z przekonaniem, rozbawiony tym przedziwnym porównaniem. Dzięki temu wszystkiemu, tym uśmiechom i jej radości, udało się mu na jakiś czas zapomnieć o tych wszelkich pozostałych sprawach. Gdyby nie jej operacja, może podzieliłby się z nią tym wszystkim, co trapiło jego duszę, ale... Nie był do tego typu otwartości przyzwyczajony. Świadczyć mogłoby o tym choćby to, że niedawno dopiero po raz pierwszy opowiedział komuś o swojej siostrze, czując się przy tym fatalnie. Woląc zawsze skupiać się na innych, nie był w stanie dzielić się ze światem własnymi problemami, uznając je za małostkowe i po prostu nieistotne.
Uśmiechy jednak musiały odejść w końcu, gdy zdecydowała się zadać tak niewinne, a jednak trudne pytanie. Bo odpowiedzi na nie jakby wciąż brakowało, przy czym wciąż nie wiedział, czy podzielić się może z nią prawdą. Może innego dnia, ale nie dziś, nie po rozmowie, którą z Walterem odbył. — Luby? — powtórzył za nią z rozbawieniem, nie spodziewając się usłyszeć z jej ust podobnego określenia, ale... Nie mógł się na tym tylko skupić, toteż po chwili lekko spochmurniał. — Cudownie, zakomunikował mi dzisiaj, że nie chce, żeby ktokolwiek o nim wiedział, czy jakoś tak — pożalił się, wzruszając ramionami i trochę jednak planując, jakby jej to powiedzieć, żeby... Była w stanie domyślić się wszystkiego sama. — Najwidoczniej ktoś go jakoś niedawno ze mną połączył, zabawne, prawda? — rzucił więc z uśmiechem, wbijając w nią spojrzenie. Obiecał, że jej nie powie. Obiecał, a więc zamierzał wzbraniać się przed wszelkimi spekulacjami, ale chciał, by Mari wiedziała. By w końcu zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi. — Potem mi powiedział, że jest zbyt zajęty, żeby spotkać się kiedykolwiek, a ja się obraziłem, bo zamiast poprosić o pomoc mnie, do sporządzenia jakiejś umowy wynajął sobie innego prawnika. Więc tak, jest cudownie — wyrzucił z siebie, uśmiechając się gorzko. Czy miał prawo narzekać? Pewnie tak, ale natychmiastowo poczuł się źle z tym wszystkim, chcąc odwołać każde ze słów.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Nigdy nie chciała wiązać swojej kariery zawodowej z prawem, bo zwyczajnie nawet w swoim luźnym podejściu do życie, wiedziała doskonale, że nie ma co na to liczyć. No, ale jej życie potoczyło się całkiem inaczej. Gdyby miała szukać czegoś nowego, z szefem innym, niż Ben, to pewnie nie dałaby rady i w najlepszym razie wylądowała jako kelnerka w nienajgorszym barze.
- Kobiety potrafią być dla innych kobiet niesamowicie zawistne - wyjaśniła, ale mimo tego stwierdzenia humor miała już teraz naprawdę dobry. - Pewnie dlatego nie miałam nigdy żadnej bliskiej przyjaciółki - dodała, drapiąc się po poliku. No, a może to też dlatego, że Marienne była dość specyficzna? Opcji było naprawdę sporo. Nawet jak z kimś się zaprzyjaźniła i myślała, że jest super, to po miesiącu, góra dwóch takie relacje samoistnie ucichały.
- Luby - wzruszyła jeszcze ramionami, potwierdzając dobór słów. - Jestem ze wsi - wyjaśniła z rozbawieniem, chyba głównie po to, żeby trochę rozładować atmosferę. Domyślała się, że ta dla Bena może nie być zbyt łatwa, ale przy tym nie spodziewała się też tego, co gnębi jej przyjaciela. - Że co? - burknęła, gdy usłyszała, co powiedział Benjamin. Nic jej się nie kleiło, a przy tym jednak pewne domysły w głowie miała, ale równocześnie czuła, że nie powinna sobie na nie pozwalać. Może gdyby wiedziała, że on też chciała, aby Mari się domyśliła, byłoby łatwiej. - Czekaj... chce utrzymać to w tajemnicy? No i ty też nie chcesz mi mówić - nie była pierwszym Sherlockiem tego świata i dobrze o tym wiedziała. Prawda mogła jej latać koło oczu, a ona by jej nie dojrzała, ale tym razem się starała. - Ben, ja go znam, prawda? Ale nie, że kiedyś przypadkiem, tylko naprawdę - nie spodziewała się, że będzie mu dzisiaj zadawać takie pytanie. Nie chciała naciskać, powinna być dobrą przyjaciółką. Starała się i sama już nie wiedziała, w którym kierunku powinna zmierzać z tą pomocą. Westchnęła, siadając ciężej w wózku, przez co skrzywiła się lekko, bo mimo leków przeciwbólowych, rana nie była najprzyjemniejsza. - Czyli jesteście pokłóceni? Kijowo... - mruknęła, bo wolałaby posłuchać o jakiś dobrych wiadomościach. Między nią i Joną też było ostatnio dość... specyficznie. Niby dobrze, ale sytuacja była napięta przez ten cały szpital. Chciała, by w życiu Benjamina wyglądało to nieco lepiej. - Może po prostu nie chciał mieszać cię w swoją sferę zawodową? Może jest wycofany? - szukała jakiegoś usprawiedliwienia tego bagna i naprawdę wierzyła, że nie trafia całkowicie na oślep. Nawet jeśli w rzeczywistości było to wielce prawdopodobne.

benjamin hargrove
adwokat, właściciel kancelarii — Fitzgerald & Hargrove
35 yo — 183 cm
Awatar użytkownika
about
stupid, emotional, obsessive little me
Rześkie powietrze, witające ich już od progu, pozwoliło na moment odrzucić od siebie te wszelkie problemy i zmartwienia, które zdawały się być wyłącznie częścią gęstego i dusznego szpitala. Kierując wózek Mari pod potężne drzewo, należące do części ogrodowej, uniknął promieni ostrego słońca; wznoszący się dookoła skwar może i byłby nieprzyjemny, ale pokryte jeszcze kroplami deszczu rośliny i trotuary wygrywały z nim jeszcze walkę sprawiając, że pogoda zdawała się wprost idealna. — Podzielę się moimi, chcesz? Mam ich zdecydowanie za dużo — zaśmiał się, bo jakby się nad tym zastanowić, w istocie miał w swym życiu nazbyt wielką ilość przyjaciółek. Doświadczenia Mari były dość przykre, ale Ben wierzył przy tym, że po prostu nie natrafiła na swej drodze na nikogo, kto wart byłby jej zainteresowania — teraz zdecydowanie wiele mogło się zmienić, bo pewien był, że wszystkie ważne dla niego osoby pokochałby Mari w równy co on sposób.
To urocze słowo — rozbawienie ponownie rozbrzmiało w jego głosie, ale nie było w nim nic ze złośliwości. Nie słyszał po prostu wcześniej, by ktokolwiek się w taki sposób wypowiadał. Uśmiech jednak już po chwili zgasł, a on westchnął jedynie ciężko, nie mając pojęcia, jak wybrnąć z tego kłopotliwego ułożenia. — To nie tak, że nie chcę. Obiecałem mu, że nic nie powiem. Ba, że w ogóle nie będę o nim rozmawiać, a jednak to właśnie robimy — przysiadając gdzieś naprzeciw niej, przetarł dłonią twarz, jakby gest ten miał ściągnąć z niego wszelkie obawy i wątpliwości. Tak się jednak nie stało. — Znasz, znasz, Mari! To by tak wiele ułatwiło gdybyś powiedziała, że już wszystko rozumiesz! — bo to nie oznaczałoby, że on jej powiedział, łamiąc tym samym obietnicę, prawda? Nie mógł potwierdzać, nie mógł zaprzeczać, nic w zasadzie nie mógł. I wściekał się przez to strasznie, bo przed innymi mógł ukrywać wszystko, ale nie przed Mari, zbyt wiele dla niego znaczyła. — Nie wiem, czy pokłóceni, my... często w zasadzie nie możemy dojść do porozumienia, więc to pewnie nic poważnego, ale... — było to po prostu frustrujące. To, że mijał już rok, a oni zrobili może z dwa kroki do przodu, to wszystko. — Nieważne, zachowuję się jak dziecko — stwierdził tylko, wywracając oczyma, bo znacznie przesadzał. Tak, wyolbrzymiał wszystko, nazbyt wiele wymagał, a to przecież jeszcze nie czas na tak wielką powagę w tym ich związku-nie-związku.

Mari Chambers
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
Kiedy tylko znaleźli się na zewnątrz, w Mari zrodziła się ochota na wyrwanie się w przód, może nawet podniesienie się z łózka i mało widowiskowy pościg ku następnym przecznicą. Przez moment była gotowa zacząć namawiać Bena, aby ją stąd zabrał jeszcze dalej, aby w ogóle wziął ją do Lorne Bay i nie odwoził do jej pokoju. Była słaba i nadal nienawidziła szpitali, ale jakimś cudem ugryzła się w język. Nie chciała robić scen, ani kłopotać przyjaciela. Całe szczęście rozmowa wystarczająco ją zajmowała, by szybko odgoniła od siebie te niepoprawne myśli.
- No bo jesteś przystojnym i inteligentnym mężczyzną! - zauważyła, szczerząc się przy tym szeroko. - Kobiety lubią się z takimi przyjaźnić, bo jednak liczą, że wyjdzie z tego coś więcej - obróciła się przez ramię, by unieść kilka razy sugestywnie brwi, po czym westchnęła i rozłożyła ramiona na boki. - I kto, jak kto, ale ja się na tym znam. W końcu sama byłam jedną z takich kobiet - zakończyła, całkiem z siebie zadowolona, nie wstydząc się tego, że interesowała się Benem na początku ich znajomości. Z resztą... po ich pocałunku w barze, raczej nie było też czego ukrywać. Cieszyła się jednak z tego, jak to wszystko się potoczyło. Była w szczęśliwym związku z mężczyzną, którego kochała i jednocześnie przyjaźniła się z mężczyzną, który był dla niej, jak brat. Wygrała więcej, niż mogła się spodziewać.
- Ja obiecałam, że nie opuszczę szpitala - mruknęła pod nosem. - Jak chcesz, to mogę zgadnąć! - jęknęła, bo to przecież nie tak, że nie miała z tyłu głowy podejrzenia, które jednocześnie łączyło wszystkie kropki, a z drugiej strony było tak niepoprawne, że było jej głupio z tym wystrzelić. - Tylko się cykam co będzie, jak się pomylę - przetarła twarz dłonią, naciągając przy tym poliki, po czym westchnęła. Też chciała już wszystko wiedzieć, a teraz, gdy tak sobie gdybali, zaczynała odczuwać jakiś absurdalny stres. - Nie zachowujesz się jak dziecko - tym razem jednak zaoponowała i może nieco zbyt gwałtownie się odwróciła do tyłu, bo lekko ją zmroczyło i przez ułamek sekundy nie mogła złapać oddechu. Zapanowała jednak nad tym, zanim cokolwiek dało się dostrzec. - Zależy ci na nim, więc pewnie chciałbyś jakiś jasnych sytuacji, ale... skoro ja nadal nie wiem kto to, to domyślam się, że między wami też nie jest najjaśniej - zauważyła, chociaż nie chciała brzmieć tak, jakby brała swój osąd za pewnik. W każdej chwili była gotowa na sprostowanie ze strony Bena. - W ogóle gadacie o uczuciach? - wypaliła tak trochę znikąd, ale też... cóż, nie chciała wyjść na idiotkę, wiedziała, że w wielu związkach to często kobiety o nich rozmawiają, więc być może obawiała się, że w tej relacji Bena z panem zagadką, obie strony mają problem z podobnymi dyskusjami.

benjamin hargrove
ODPOWIEDZ