rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Sunąc szpitalnymi korytarzami niczym zjawa, ignorowała zewsząd napływające pytania i informacje dotyczące to pacjentów, to zmian w grafiku czy też wreszcie planowanych zabiegów. Ruchem ręki zbyła pogłoski o kolejnej imprezie, a miną swoją odstraszyła stażystę, który wyłudzić od niej usiłował pieniądze zbierane w ramach zrzutki na urodzinowy prezent dla kogoś, z kim prawdopodobnie nigdy nie rozmawiała. Zmęczenie dawało się jej mocno we znaki, a mimo to zbyt ambitna była, by wziąć kilka dni wolnego od pracy. Skutki odstawienia silnych leków okazywały się zbyt dotkliwe, ale Lean stanowczo dość już miała tego całego użalania się nad sobą — gdy je brała, tkwiła w nieustępującej rozpaczy. Teraz, wolna od nich, dostrzegała tak wiele szczegółów umykających jej dotąd przez palce. Potrafiła wywoływać na swojej twarzy uśmiech. Nie uciekając się do krzyku, radziła sobie z niekompetencją personelu w sposób wyrafinowany. Czuła już nie tylko smutek, ale i radość, nadzieję i troskę. I wściekłość na swego psychiatrę, którego prawdopodobnie zamierzała zamordować. Poszukiwała już chyba tylko idealnego kompana do popełnienia tejże zbrodni.
Nogi kierowały ją same. Korzystając ze swojej dłuższej przerwy, zamiast udać się do szpitalnej kafejki lub dach, jak miała w zwyczaju, wędrowała do dyżurki, w której zastać miała nadzieję jedną z nielicznych osób, których obecność w szpitalu dodawała jej otuchy. Lekki uśmiech wkradł się więc na jej usta, gdy dostrzegła Meredith. — Potrzebuję czegoś na pobudzenie. Kawa zawodzi — rzuciła niemalże błagalnie, bo nawet jeśli znała dokładną listę wszystkiego, czym mogła się wspomóc, jej osąd mógł być niewłaściwy. Eleanore była dobrym lekarzem i rzadko kiedy popełniała błędy, ale samą siebie nieustannie zawodziła. Świadczyć mogły o tym choćby te blizny na nadgarstku, które przeważnie starała się zakryć — pielęgniarki i tak zuchwale już dyskutowały o tym, że ta stuknięta Winfield próbował się przed rokiem zabić. — I nie, nie mam dzisiaj żadnej operacji już, ani nic w sumie poważniejszego — dodała na swoje usprawiedliwienie, czując się tak, jakby w oczach jej tkwił piasek. Cierpiała na insomnię, owszem, ale niewiele obecnie na to mogła poradzić. Wszelkie próby drzemki kończyły się zawsze sennym koszmarem, z którego wybudzała się z krzykiem.
sumienny żółwik
-
rezydentka na chirurgii — w szpitalu
29 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jest rezydentką w szpitalu i skupia się na pracy, żeby nie myśleć o złamanym sercu i błędach, które popełnia
#1

Meredith też nie była w formie. Prawdę mówiąc, to była wyczerpana, ale i u niej ambicja była zbyt duża, żeby się zatrzymywać i po prostu iść spać. Zresztą, nigdy nie lubiła spać, zawsze czuła, że marnuje wtedy czas, który mogłaby spożytkować w inny sposób. Nawet w czasach szalonych imprez, kiedy wszyscy szli już spać, wolała rozmowy do wschodu słońca albo nawet i samotne zapalenie papierosa. A może po prostu się bała tego co może zobaczyć, jak zaśnie, a pracoholizm uznawała za świetną wymówkę i ucieczkę od tego?
W każdym razie, teraz była na nogach ponad 24 godziny. Kiedy masz szansę uczestniczyć w hardcorowej operacji to się angażujesz, nawet jeśli tylko trzymasz haki, jak inni chirurdzy usuwają wielkiego guza. Zobaczenie go na własne oczy było… no poezją dla niej, bo uwielbiała wszelkie guzy, chociaż najbardziej te, które rosły w mózgu i przy połączeniach nerwowych. Wtedy rozplątanie tej mieszanki naczyń zasilających guza i tych których nie należy ruszać było dla niej wspaniałą układanką. Uwielbiała wieczorami oglądać nagrania legendarnych operacji i obserwować mistrzów neurochirurgii, którzy kiedyś robili te wielkie kroki w medycynie. I chciała być jedną z tych osób. Wiedziała, że będzie. Musi być. I o tym myślała, kiedy stała w trakcie operacji, a potem kiedy z niej poszła na drugą operację. która skończyła się zaledwie po godzinie, bo pacjent wykrwawił się na stole i nic nie mogli zrobić. To zawsze wprawiało ją w kiepski nastrój, tak jakby ta śmierć i porażka trochę na nią przechodziła. Dlatego musiała sobie poprawić czymś nastrój, najlepiej dużym kubkiem kawy i małym treningiem. Dlatego kiedy Lean weszła do dyżurki, wielki kubek stał na łóżku, oparty o jej nogę zaplątaną z drugą nogą w siad po turecku, a przed nią leżały winogrona, na których ćwiczyła szwy.
Uśmiechnęła się delikatnie - właściwie to też jestem po dyżurze, ale liczyłam że jeszcze się na coś załapię. Przed chwilą wyszłam z sali, niewydolność wielonarządowa, wypadek samochodowy i oczywiście zero pasów, facet nie miał szans, krew przestała krzepnąć, a dalej sama wiesz jak leci. Zawsze jak kończę taką operacją, czuję że przykleił się do mnie jakiś… duch porażki i przyniesie mi pecha na następnym dyżurze - przyznała, mrużąc lekko oczy. Niby nie wierzyła za bardzo w nic w życiu, w żadne niebo i piekło, ale chirurdzy…. no byli przesądni. Mieli swoje szczęśliwe czepki, szczęśliwe powiedzonka przed operacją, rytuały które w jakiś sposób miały im dopomóc przed wejściem na salę. I trochę jej się to udzielało.
Na to pozwalała. Na gadanie o Lean już nie, bo kiedy słyszała takie plotki, szybko je uciszała. Dobrze, że generalnie podchodziła do pielęgniarek z szacunkiem do ich pracy, bo inaczej by ją wzywały do wszystkich paskudnych i obrzydliwych przypadków. Ale dość szybko na stażu zauważyła, jak się potrafią mścić za zniewagi na aroganckich stażystach i rezydentach. I że tylko chirurdzy pełnoprawni byli tak naprawdę ponad nimi, a ona jeszcze jednym nie była. Nie tak oficjalnie, w sercu była już dawno, okej.
- Ten pacjent za to jest niemal…. perfekcyjnie uratowany - dodała, wykonując jeszcze dwa ostatnie szwy. - I czyli chcesz się obudzić, czy raczej zapomnieć? - dopytała, ciekawa jak jej minął dyżur, czy tam… inne sprawy.
patriotyczna dusza
-
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Dla niej sen był ucieczką. Światem, w którym wszystko zdawało się odpowiednie i wspaniałe, dobre, szczęśliwe. Ale to było kiedyś, przed armią i Kandaharem, przed setką ciał konających pod jej okiem, do których uśmiechać musiała się sztucznie, lecz z miłością. Śnić lubiła szczególnie wtedy, gdy zakochała się tak naiwnie mocno, a miłość ta była trudna i skomplikowana — przynajmniej w tym prawdziwym świecie, bo tam, gdzie rządził oniryzm, ona i Geordan wiedli szczęśliwe życie. Teraz jednak, gdy dodatkowo odstawiła jedne leki, by inne popijać winem, miewała najgorsze koszmary — oto ukochany konał w jej ramionach, powtarzając, że to jej wina. A gdy umarł już, gdy czerniał cały i zmieniał się w pył, Eleanore uciekając przed opadającymi na ziemię niczym deszcz bombami, biegła po martwych ciałach osób, które kiedykolwiek były dla niej ważne. To dlatego odmawiała sobie prawa do snu. To dlatego brała na siebie podwójne dyżury, będąc na nogach nazbyt wiele godzin. Nie była tak ambitna, jak Mer. Nie mogła chwalić się podobnymi osiągami. Nie, Lean była tchórzem, to wszystko.
Widok przyjaciółki poprawił jej humor. Naturalnie Eleanore Winfield daleko było do radości postrzeganej w normalnych kategoriach, ale jak na jej zdolności, zadowolenie to było naprawdę spore. — Nie mogliście nic zrobić, za głupotę się płaci — odpowiedziała beznamiętnie, bacznie przyglądając się jej poczynaniom. Chwyciwszy rozkładane krzesło stojące pod ścianą, usiadła niedaleko i chwilę w ciszy obserwowała jej pracę. — Jak się czujesz? — spytała miękko, życzliwie, spojrzeniem siegając jej oczu. Eleanore była twarda w tym wszystkim, a zdaniem wielu, wyzbyta przy tym uczuć. Nie płakała nad umierającymi, tak jak i nie miała siły trzymać ich za dłoń, gdy żegnali się z tym światem. Była lekarzem, to wszystko. Nie mogła pozwolić sobie na słabości, które w wojsku wymusiły w niej próbę samobójczą. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że na Meredith źle wpłynąć mogła ta nieudana operacja, wobec czego zamierzałą być dla niej niezbędnym wsparciem. — Do mnie też przykleił się jakiś duch, mieszka na moim strychu. Nie chciał się wynieść, więc musiałam przeprowadzić się do brata — wyjawiła jej z lekkim uśmiechem, przeciągając się na krześle niczym kot, prostując tym samym zmęczony kręgosłup. Nie miała pojęcia jak długo jest na nogach, ale ciało jej coraz zacieklej upominało się o odpoczynek. — Gratuluję doktorze — powiedziała z uznaniem, przyglądając się z dumą wzorowej pracy przyjaciółki. Po chwili wzruszyła ramionami i westchnęła cicho. — Obudzić. Jak śpię, czuję się jeszcze bardziej zmęczona. Nieprzydatna — nie kłamała wcale, zdradzając po prostu fragment tej całej nieprzyjemnej sytuacji. Wśród pacjentów i sal szpitalnych zapominała o bólu, a gdy zostawała sama… gdy mrużyła oczy… było źle. — Muszę jeszcze co najmniej trzem pacjentom dzisiaj powiedzieć, że operacja nie oznacza, że na zawsze pozbędą się nowotworu — dodała w formie krótkich wyjaśnień, wzruszając ramionami. Jej praca była niewdzięczna, a ludzie surowi w swych reakcjach, obrzucając Lean odpowiedzialnością za swoje życie. Jedynym plusem, tym jaśniejącym było to, że razem z Mer w przyszłości miały razem przeprowadzać operacje, łącząc z sobą wybrane specjalizacje.

meredith fernsby
sumienny żółwik
-
rezydentka na chirurgii — w szpitalu
29 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jest rezydentką w szpitalu i skupia się na pracy, żeby nie myśleć o złamanym sercu i błędach, które popełnia
Meredith chyba nigdy nie była fanką różnych marzeń, sennych czy nie. Pochodziła ze specyficznej rodziny, która miała pieniądze, a tacy ludzie… no wiadomo że kreują swoje życie na jakieś wymarzone przez wszystkich i idylliczne, mimo że wcale takie nie było. To był świat, gdzie wszystko można było kupić, a romanse i zdrady były na porządku dziennym. Świat wyzysku, głupich tradycji i ceremoniałów, a także dziwnego jedzenia dla bogaczy. Meredith wolała wymykać się przez okno z tego świata i chować wśród normalności i dzieciaków, których nie obchodziły aż tak wielkie posesje i sławni przodkowie. A potem poznała miłość, która nie patrzyła w ogóle na nic i stratę, której nie mogły cofnąć żadne hajsy. Oczywiście jej doświadczenia ze śmiercią i stratą nijak się miały do doświadczeń Lean, bo żadne zajęcia w kostnicy, czy nawet na stażu i rezydenturze nie równały się doświadczeniom z wojny i morderstw…. i chyba tyle. Nie było żadnego ‘ale’. Nie było żadnego ‘rozumiała’. Nie żeby Meredith była jakąś bardzo wylewną osobą, ale i tak nie zadręczałaby Eleanore swoimi problemami, wiedząc co ta miała w swoim życiorysie. Zresztą, jej depresja przy tym brzmiała głupio. A może po prostu Mere uważała że jej depresja jest zawsze i dla wszystkich głupia? No dobra, tylko dla niej. I tylko ona była takim upartym osłem, że mimo świadomości jaka to jest choroba i jakie są jej konsekwencje, uparcie radziła sobie z nią sama.
- Zostawił żonę i dwójkę dzieci, ale oczywiście nie zgadzają się na oddanie narządów, więc nie wyjdzie z tego ani jedna pozytywna rzecz - podsumowała, chociaż i tak większość narządów się nie nadawała do niczego. No ale serce? Owszem, ono mogło znaleźć nowego właściciela. Tak samo jak kawałek wątroby, jedna z dwóch nerek, skóra, rogówki…. Meredith nie rozumiała dlaczego niektórzy trzymali się w ten sposób zwłok. Tak samo kiedy myślała o… no o nim. Nie rozumiała czemu jego rodzina pozwalała mu na tkwienie w stanie wegetatywnym, ale nie mogła nic zrobić, żeby to zmienić. - Czemu to w ogóle jest jakaś dyskusja? Pomagamy wszystkim, używamy swoich umiejętności i środków, ale oni nie mogą zrobić tego samego - zmarszczyła lekko brwi - no dobra, przyznaję, trochę by to było makabryczne - dodała, bo nie była aż taką suką, nawet jeśli czasem jak takowa się zachowywała. Ale zwykle miała swoje zasady, całkiem etyczne i nimi się kierowała. Inna sprawa, że była przeciwna utrzymywaniu kogoś, kto jest w stanie wegetatywnym, rodzeniu ciężko chorych dzieci, czy blokowaniu eutanazji, kiedy sobie ktoś jej ewidentnie życzył.
- Nijak, zrobiliśmy wszystko co mogliśmy i blabla - przyznała, rzucając znaną, ale jednak trafną formułą. A potem westchnęła - Chociaż czuje jakbym to ja była gównianym chirurgiem, mimo że to nie była moja operacja - dodała, mrużąc lekko oczy. Teraz było jej z tym trochę łatwiej, ale pierwsi straceni pacjenci, zwłaszcza na izbie przyjęć i przy reanimacji byli dla niej cholernie trudne. Po pierwszej wyszła po prostu z izby, nic nie mówiąc, wychodząc na dwór i po prostu kopiąc w drzewo. Co było głupim pomysłem i ani trochę nie pomogło, ale wolała to niż rozpłakanie się, a jak wiadomo, nigdy nie płakała, więc nawet nie wiedziałaby jak się do tego zmusić. Nie bez powodu się tak dobrze dogadywały.
- Teraz nie wiem, czy mówisz o jakiejś wściekłej koali czy o człowieku - spojrzała na nią zdziwiona, bo chciała sie dowiedzieć czegoś więcej. Brzmiało to intrygująco .I w sumie, sama nie pogardziłaby jakimiś duchami, bo jej willa była wielka i boleśnie pusta. I nie przepadała za tym domem, jeśli miałaby być szczera. Ale jednocześnie nie widziała się za bardzo w żadnej innej dzielnicy, więc nie rozważała przeprowadzki.
- I co proponujesz? - zapytała, zaciekawiona, mrużąc lekko oczy i przyglądając się dziewczynie. Powinna się martwić? A może jednak się dołączyć? Sama też lubiła uciekać od snu, każda okazja żeby to zrobić była dla niej bardzo kusząca. A dobrze wiedziała jak skuteczne są niektóre metody… ale sięgała po nie tylko w młodości, na imprezach. I może to był błąd?
- Łał - mruknęła, chociaż nie miał co wytykać Lean jej depresyjną specjalizacje, skoro sama zajmowała się głównie mózgiem, z którym… no bardzo często sprawy nie toczyły się tak jak człowiek by tego chciał. - Daj im się jeszcze trochę nacieszyć nadzieją, wiesz że to wpływa na ich nastrój w trakcie operacji - rzuciła, a potem uniosła brwi - okej, nie wiem czy to wiesz, bo zwykle mówią o tym same neuro freaki, jak ja - dodała, bo mało kto wierzy w nastawienie i pozytywne myślenie przed operacją, poza ludźmi naprawdę zafascynowani mózgami. No i transplantolodzy, bo jednak to samo wpływało na ryzyko odrzucenia, wbrew logice i tak dalej.
patriotyczna dusza
-
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Głupia była także depresja Eleanore, jej uparty smutek i zawziętość w powtarzaniu, że losy jej dla nikogo nie są ważne. Tak to już chyba jednak jest, gdy umysł trapiony jest smutkiem. I gdy ów smutek zniekształca wszystko inne, do serca wprowadzając niepewność i brak wiary w to, że wystarczy rozejrzeć się, by w innych odnaleźć ciepło i wsparcie. Do Mer ciągnęło ją właśnie to melancholijne uniesienie, choć pewnie tą swoją przyjaźnią nieco ją krzywdziła. I gdyby zaistniała potrzeba — ku nienawiści do siebie — nie potrafiłaby Meredith w żaden sposób pomóc. Nawet jeśli by chciała.
— Ludzie żyją w tych swoich bańkach — mruknęła zniesmaczona, wywracając oczyma, dość teatralnie, na usłyszane słowa. Dla Lean śmierć była prosta, niespecjalnie też ważna... potem. Nie chadzała na pogrzeby, nie odwiedzała trumien jak pomniki kotwiczących w ziemi, a więc nie robiła nic z tego, co inni widzieli jako normalność. Dla niej ważne było tylko to, by jak najwięcej z życia ocalić — egoistyczni więc zdawali się jej ci, którzy dla fałszywych bożków, którym zaprzedali swe dusze, odbierali żywot innym. Tak więc zgadzała się z przyjaciółką w kwestii narządów, lecz jeśli poruszyłyby te wszystkie inne tematy, i im by przyklasnęła. — Nie zapominajmy o tym, że jak ktoś umiera, to obwinia się tylko lekarzy. A jak kogoś uratujemy, to jest to zasługa b o g a rzuciła cierpko, przekonana, że rodzina nieboszczyka właśnie do ekipy zdolnych lekarzy kieruje teraz słowa pretensji. Bo nie naprawili ciała, które po prostu się zniszczyło, na co żadne cuda, a także ten ich bóg, podziałać nie mogło. Eleanore rzadko wdawała się w podobne dyskusje lub — dyskusje jakiekolwiek — ale przy Mer pozwalała sobie od dawna na zbyt wiele. Może to właśnie ta jej depresja ośmielała Lean, by nieco bardziej się otworzyła.
— Jesteś zdolnym lekarzem, Meredith — odparła z uporem, wbijając w nią spojrzenie. Winfield nie potrafiła okazywać innym wsparcia, doceniając ich zalety, ale się starała. Tak więc w zdaniu tym, choć krótkim, skrywał się najszczerszy podziw dla zdolności przyjaciółki. A ludzie umierają, umierali od zawsze i tych kilka ciał więcej nie może definiować tego, jakim się jest lekarzem. Bo po prostu niektórych osób uratować się nie da, choćby mocno się tego pragnęło. Kącik jej ust drgnął potem ku górze, a już po chwili Lean się uśmiechała. Dość dziwnie i nieśmiało, ale i tak zważywszy na miniony mroczny okres jej życia, było to nielada wyczynem. — Nie mam pojęcia tak właściwie. Coś strasznie łomotało jakby w dach, ale już sama nie wiem, czy to przypadkiem nie moja głowa... tak tylko — ośmieliła się stwierdzić, wzruszając ramionami. Może faktycznie oszalała, może coś mocno było z nią nie tak. Bardziej niż przypuszczała. Kolejne pytanie sprawiło zaś, że spochmurniała, machnęła dłonią i przez chwilę milczała, widocznie podrażniona. Bo liczyła na wsparcie w postaci tabletek, a nie próbę rozmowy. — Znajdę jakiegoś dealera, który zagwarantuje mi odpowiednie wsparcie — mruknęła, wzrokiem sunąc po nierównościach ścian. Mówiła na poważnie? Żartowała? Ciężko orzec. Nie chciała jednak spać, za nic w świecie i tylko to zdawało się mieć teraz znaczenie.
— To jest w sumie łatwe, mam kilka tradycyjnych formułek. Że będzie dobrze, że teraz łatwiej nam jest śledzić nowotwory, że mają jeszcze czas... na wszystko, chociaż to głupie — powiedziała obojętnym tonem, chociaż wcale takie obojętne jej to wszystko nie było. Sądziła, że w szpitalu będzie łatwiej, ale jednak to w Kandaharze odważniej znosiła wszelkie dramaty. Bo tam ludzie umierali niemalże od razu, a tu wymagali od niej słów pocieszenia. I nadziei, której nie mogła im dać. Uśmiechnęła się potem blado, mimo wszystko ciesząc się, że tę swoją przerwę wykorzystała na spotkanie z Mer. — Będę im oddawać całą swoją radość, jeśli to ma jakoś pomóc — rzuciła niby z rozbawieniem, ale wciąż — niezdolna była to aż tak wesołych reakcji. No i jaką radość miała rozdawać, jeśli nie miała jej w sobie wcale?

meredith fernsby
sumienny żółwik
-
rezydentka na chirurgii — w szpitalu
29 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jest rezydentką w szpitalu i skupia się na pracy, żeby nie myśleć o złamanym sercu i błędach, które popełnia
Każda depresja była głupia. Każdy problem też był głupi. Przecież każdy, kto miał pracę i był zdrowy, powinien być wesoły, radosny i wdzięczny za to co ma. Co tam jakieś depresje, przecież to totalne dyrdymały, wymysły, na pewno ktoś jest po prostu leniwy, niewdzięczny i marudny. Meredith doskonale znała takie podejście, wychowała się w nim. I prawdę mówiąc, to wciąż miała w swojej głowie dość głęboko zakorzenione te przekonania i czasami sama musiała z nimi mocno walczyć. .No dobra, w sumie to chyba trochę przegrywała, skoro nigdy nie wybrała się jeszcze na prawdziwą terapię, żeby ogarnąć swoją popieprzoną głowę. Więc byłaby hipokrytką oczekując od Lean odpowiedniego wsparcia, skoro nie umiała pomóc nawet sama sobie.
- O taaak, daj spokój. To na pewno modlitwa, to na pewno błagania, jego skromne życie i chuj wie co jeszcze - wywróciła oczami - co za bzdury. Żadna modlitwa nie prowadzi mojego skalpela w trakcie operacji. Modlitwa też nie zatrzymuje samochodu, który wbija się w bok auta wierzących - dodała, marszcząc brwi. - Ostatnio uratowaliśmy życie kobiecie z różańcem, nie było nawet ‘dziękuję’, tylko ‘niech bóg was błogosławi’. I po co mi to? - zapytała, kręcąc głową. Wiedziała, że wielu chirurgów ma swoje przesądy, w które wierzy, niektóre zakorzenione w duchowych rytuałach,, a niektóre w po prostu… no jakiejś szczęśliwej rymowance, szczęśliwym czepku operacyjnym, czy piętnastu wdechach przed sięgnięciem po skalpel. Ale sama nie zamierzała takich zwyczajów rozpoczynać dla siebie. Kiedy myła ręce, wyciszała się i skupiała na zadaniu, które ją czekało. I polegała na sobie i chirurgach, którzy stali obok niej na sali. Póki co mało kiedy się zdarzało, że była na sali, sama, a jeśli tak, to przy prostych zabiegach, które miała już całkiem nieźle opanowane.
- Dzięki. To całkiem miłe to usłyszeć - przyznała, zaskoczona nieco - Jesteś zdolnym lekarzem Eleanore - odpowiedziała, żeby i Lean poczuła moc tych słów. W końcu były rezydentkami, ciągle ktoś im dawał w tym szpitalu po nosie, twierdził że jeszcze nie dadzą rady zrobić tego i tego, że jeszcze za mało umieją, nawet jeśli one się wyrywają do zrobienia jakiegoś zabiegu. I niby każdy stażysta i rezydent się wyrywał żeby zrobić wszystko samemu, ale no teraz miały już za sobą kilka lat doświadczeń i najwyższy czas było im zaufać, a nie tylko podcinać skrzydła i nieustannie sprawdzać, czy aby na pewno dobrze wszystko zrobiły. I kiedy ktoś umierał na Twoim stole, nawet jeśli to nie ty prowadzisz całą akcję… czujesz, że mogłaś zrobić więcej. Że może mają rację. Że może jednak nie powinnaś tam być. I to teraz Mere złapało i sprawiało, że w siebie zwątpiła.
- Albo jakieś drzewo w okolicy, albo wściekła koala. Ale lepiej to sprawdzić, bo jak ci się jakiś zwierz zalęgnie, to możesz mieć problem - dodała, bo jak wiadomo, nie zawsze jest to zdrowe i czyste zwierzę. I to nic fajnego, jak ci na strychu jakieś zwierzątka się wypróżniają, można złapać różne choroby, a biedny dom zyskuje nowe, nieprzyjemne zapaszki, których nie jest się tak łatwo pozbyć.
- No czekaj, ale pytam serio co proponujesz - rzuciła, mrużąc lekko oczy. W młodości była imprezowiczką, mogła zawsze do tego wrócić. Ale póki co była zaintrygowana. Lean mogła liczyć u niej na rozmowę i na towarzystwo, ale… no Mere musiała najpierw zdecydować, czy towarzystwo same, czy pod wpływem czegoś. A tej decyzji nie podejmie bez poznania substancji o której mowa.
- Trochę jednak prawdy w tym jest - przyznała po chwili - i tak czy siak nie możemy zrobić nic więcej. Chyba, że wpadniesz na jakąś nową metodę wykrywania lub leczenia w pierwszym stadium - dodała, unosząc brwi. Niewiele wiedziała o nowotworach, poza tymi znajdującymi się w mózgu. A tam i tak więcej wiedziała o tych guzach, które mogła wycinać, niż takich które leczyło się w inny sposób. A sama… no raczej by się na chemię i naświetlanie nie zdecydowała, a bardziej szukała eksperymentalnych metod, bo to one były przyszłością medycyny.
- Ale świetnie ci to idzie, jak tylko to powiedziałaś, to poczułam jakąś falę wędrującą w moim kierunku, no dobra robota - pochwaliła, pół żartem, a pół serio. Lean na pewno udało się jedno - Meredith przestała analizować nieudaną operację i przestała się obwiniać. Radość zadziałała.
patriotyczna dusza
-
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
— Och, i nikt nie porozmawia z tobą wtedy, gdy ten ich kochany, pełen miłosierdzia bóg, nagle zawodzi — rzuciła gorzko, posyłając jej uśmiech pełen zażenowania. Nie pamiętała swojej pierwszej rodziny, a więc i kierujących nią zasad — mówiono jej jednak, że matka jej była kobietą wielce bogobojną. Nie powstrzymało jej to jednak przed porzuceniem dwójki dzieci i to tak niełaskawym akcie, bo nie zadbała przy tym o dalsze losy swych córek. Mimo to Lean odnalazła szczęście w rodzinie Winfieldów, właśnie ich uznając za tę prawdziwą rodzinę. Nie kładziono więc do jej dziecięcej głowy haseł, wobec których boga miała się obawiać. Boga, któremu miała być wdzięczna. Któremu miała być uległa. — Nie chcesz być błogosławiona? Mer, ale taki zaszczyt cię spotkał! Za mnie się już modlono, wbrew mojej woli. Dlaczego ludzie myślą, że to cokolwiek daje? — westchnęła, kręcąc lekko głową. W pewnym sensie podziwiała tych lekarzy, którzy w tego chrześcijańskiego boga wierzyli; w pewnym sensie, bo postać ta nie niosła ze sobą niczego dobrego. I chciała, by chwalono jej zasługi, by doceniano jej pracę, a nie przypisywano ją czemuś, co nie istnieje.
Kąciki ust uniosły się ku górze, a lekki róż przyprószył jej policzki. Prawdopodobnie po raz ostatni usłyszała te słowa w Kandaharze, gdy składała wypowiedzenie. Wiedząc już wtedy, że żegnając się z pracownikami polowego szpitala, żegna się z nimi na zawsze. Że ze światem żegna się na stałe. — Dzięki — odparła z wdzięcznością, odpychając od siebie wszelkie negatywne emocje. I wspomnienia, których nie chciała, których tak bardzo pragnęła się pozbyć. By być kimś nowym, lepszym, innym. — A już niedługo będziemy najlepsze, prawda? I nikt nie będzie już mówić, że to bóg kogoś uratował, bo wszyscy będą wiedzieć. Że to my, aż i po prostu — dodała, jakby wznosząc nieistniejący toast, dzieląc się z nią jakąś cząstką skrytego marzenia. Wiedziała, jak nierealne jest to wszystko. Że zawsze skrucha, że nie można być zbyt pewnym. Ale wierzyła, że obie wybiją się ponad innych, ratując tak wiele żyć, które na to zasługują. Skinąwszy następnie głową gotowa była poruszyć temat niechcianych zwierzęcych lokatorów, ale nazbyt pochłonięta została rozważeniami o leku, którego potrzebowała do funkcjonowania. I chyba obawiała się, mimo przyjaźni, że Meredith donieść może komuś o jej rozważaniach. — Efedryny, benzydamina, lisdexamfetamina. Cokolwiek, co pozwoli mi nie czuć zmęczenia — wyliczyła prędko, poważniejąc przy tym. To, albo poszuka dostawcę amfetaminy, już sobie to dokładnie zaplanowała. Przez leki od psychiatry, który w ogóle jej nie rozumiał, dostawała zupełnie inne recepty. I obawiała się, że z kolejnym będzie to samo, tak więc wolała sprawy wziąć we własne ręce. Najlepsza zdawała się jakakolwiek pochodna efedryny jednak, chociaż Lean nie wiedziała jak ją zdobyć bez wzbudzania czyichś podejrzeń. — Tam, w wojsku, to też zawsze działało. Ale w pewnym momencie nie byłam w stanie trzymać dłoni umierającego i mówić mu, że będzie dobrze. Że zdąży wziąć ślub, odwiedzić rodzinę, przygarnąć psa ze schroniska. I... boję się, że to się powtórzy. Że przyjdzie w końcu ktoś, kogo nie będę w stanie ocalić — na tyle byłoby z tej radości. Wzrok na stałe utkwiony na ziemi, głos lekko drgający. Jak długo mogła tak kłamać? Wiedząc, że życie nie pozwala na realizację tych planów, które przez tyle lat odkładało się na później? I jak miała być onkologiem, jeśli polegać to miało na żegnaniu się z umierającymi?

meredith fernsby
sumienny żółwik
-
rezydentka na chirurgii — w szpitalu
29 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jest rezydentką w szpitalu i skupia się na pracy, żeby nie myśleć o złamanym sercu i błędach, które popełnia
To była dość popularna praktyka, chociaż częściej jednak wobec tych bogobojnych ojców! Którzy tutaj chcieli po bożemu bez prezerwatywy działać, a potem uciekali jak ten pielgrzym wędrujący za swoją rybcią i wędką. I wszystko zostawało na głowie kobiet, ale… no były wyjątki. Dla Mere rodzicielstwo to była ogromna odpowiedzialność i nie rozumiała jak ludzie mogą się tak lekkomyślnie na dzieci decydować. Sama widziała w swoich kręgach łapanie bogaczy na dzieci, bo przecież nie wypada nie poślubić się przed porodem, żeby nie było ploteczek i tak dalej. A potem… no potem ciężko było ocenić, czy bardziej nieszczęśliwe są dzieci, czy jednak rodzice. Rodzina to o wiele więcej, niż tylko więzy krwi.
- A po co mi jakieś beatyfikacje i kanonizacje? Potem ludzie rozkładają cię na kawałeczki i wszędzie wysyłają Twoją relikwię. I jakieś starsze babki będą się pochylać nad Twoją łechtaczką w złotej ramie - wywróciła oczami, bo to było dla niej idiotyczne, cały ten proces relikwii. Nie było w ogóle pewności, że chociaż 1% z nich był autentyczny! I no, nie chodzi oczywiście o te Jezusowe, czy Maryjke, czy tam innych ziomków z Biblii, których istnienia nie można potwierdzić, ale o tych wszystkich błogosławionych i świętych.
- A kto się za Ciebie modlił i w jakiej intencji? - zapytała zdziwiona, bo chyba nie słyszała tej historii. I nie wiedziała, czy miała jakąś nawiedzoną babcię, czy jednak było to powiązane z wojną i życiem na froncie… więc zapytała!
- Będziemy bogami onkologii i neurochirurgii - odpowiedziała, z lekkim duuh, bo to była oczywista oczywistość - i obie będziemy się pozbywać różnych guzów i anomalii - dodała zacierając ręce i nie mogąc się tego doczekać. - Kto wie, może wpakujemy się razem w jakieś badania kliniczne i nazwą nasze odkrycie metodą Fernsby-Winfield, alfabetycznie oczywiście - dodała, z niewinnym uśmieszkiem, chociaż to akurat było chyba tak z założenia, że najpierw szła wcześniejsza litera z alfabetu… ale z drugiej strony, wiedziała że w tym zawodzie i tak się wypowiada pełne nazwy, więc obie dostaną swoje honory.
- Okej, możemy tego poszukać - przyznała po chwili zastanowienia. - Bez skutków ubocznych? - zapytała z innej paki, bo sama nigdy nie sięgała po takie dopalacze. Ona po prostu wypychała swoje ciało ogromną ilością kofeiny. Ale… może to nie był taki głupi pomysł? Chciała być lepsza w tym co robi i też jej przeszkadzało, kiedy ciało jej przypominało o głupim śnie. A przecież nie lubiła spać.
- Wojsko dla mnie jest jednym wielkim kłamstwem - pokręciła powoli głową - nie chodzi o ochronę kraju, tylko o zyski. A potem weterani nie mają kasy na leczenie, w większości krajów. Zwłaszcza w Ameryce. Nie umiałabym być amerykanką i żyć w tym bagnie kłamstw i obłudy - podsumowała. Całe to odkrycie Ameryki było jednym wielkim gównem skąpanym w krwi Indian. Ale powstrzymała dalsze komentarze, zastanawiając się nad jej słowami.
- Musiałabyś zmienić specjalizację na dermatologię albo na patologię. Tam nic cię nie zaskoczy - mruknęła, kręcąc powoli głową. A potem złapała ją za dłoń. - Nie będę kłamać, zobaczysz o wiele więcej śmierci niż szczęśliwych dni. Bo ludzie się nie badają i mają gdzieś swoje zdrowie, kiedy są ważniejsze sprawy - dodała, mało optymistycznie, ale… no pracowały w szpitalu. Wiele osób, które tutaj trafiało na izbę przyjęć, było już w bardzo zaawansowanym stanie choroby, .Albo po wypadkach, a wtedy nawet najlepszy chirurg nie zawsze mógł cokolwiek zrobić. - A mogłyśmy wybrać księgowość, tam nikogo nie zabijasz, jeśli nie pracujesz dla mafii - dodała, w ramach rozluźnienia - ale mogą zabić Ciebie - dodała ciszej, w ramach czarnego humoru.
patriotyczna dusza
-
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Dźwięczny śmiech przedarł się przez chłód pomieszczenia, typowego dla szpitalnych sal, co zjawiskiem było dość niezwykłym — Eleanore Winfield przez długi czas pewna była, że śmiać szczerze się już nie potrafi. Tymczasem pośród życiowych absurdów odnajdywała pocieszenie, lecz może wcale nie chodziło o te abstrakcyjne zdarzenia a osobę, która je przed nią ujawniała. Nie bez powodu Mer była jej najbliższa w minionym czasie, bo prawdopodobnie nikt inny w tego typu sytuacji nie potrafiłby sprawić, by uśmiechnęła się choćby na moment. — Wielu żołnierzy nawracało się, gdy wizja śmierci stawała się realnym koszmarem. Wiesz, jakby kilka łez mogło sprawić, że ich grzechy zostaną odpuszczone… W każdym razie, sprowadzono księdza, jakiegoś młodzika, prosto z seminarium. Straszny bumelant i do tego impetyk, pieklił się jak musiał kogoś wyspowiadać. Wszyscy go mieli dość po jakimś czasie, bo zamiast wykonywać swoją pracę, pouczał nas w naszych obowiązkach — poczęła wyjaśniać, miną swą wyrażając wyraźne niezadowolenie. O wojsku mówiła raczej niewiele, nigdy sama z siebie, ale pytana ukrywać nie potrafiła tych wszystkich trawiących jej duszę spraw. — No więc w szpitalu przesiadywał bez przerwy, mówił, że w moim ciele mieszka szatan i że należy się go pozbyć. I że on się będzie modlić, wiesz — wzdychając, palcem wykręciła młynka w powietrzu. — No i modlił się, a potem zginął, więc jednak o siebie powinien był zadbać — spuentowała, wzruszywszy ramionami. Nie było jej szkoda, dużo lepszych osób bzdurnie wtedy na froncie straciło życie.
— Och, Mer, musisz mi obiecać, że tak właśnie będzie! — nawet jeśli droga ta miała być wyboista i niezwykle ciężka, Lean wierzyła, że się im uda. Razem. Osiągnąć te wszelkie sukcesy, śmiejąc się światu w twarz; ocalić nie jedno, a tak wiele istnień, wznosząc swój własny żywot na wyżyny. I na wieki zapisze się ich echo we wszechświecie, a inne dziewczynki wczytując się w wyniki ich badań wiedziałyby, że i one kiedyś dokonają czegoś niezwykłego. Może te mrzonki trzymały ją jeszcze prze życiu, może to tylko sprawiało, że odnajdując się w pracy na nowo, zamierzała nie odpuszczać. Nie tym razem.
— Jeśli nie przesadzimy z dawką, to powinno być wszystko okej — przyznała, wzruszywszy ramionami. Na froncie wspomagali się podobnymi specyfikami, nieoficjalnie naturalnie i nigdy nikt nie odczuł skutków ubocznych. Najważniejsze było jednak to, by się nie uzależnić. Skinęła zaraz potem głową, zgadzając się z jej ocenami, bo jej pobyt w armii nigdy nie był kierowany jakąś większą ideą. Pojechała tam za facetem, który teraz nawet jej nie pamiętał. Ot co. Zaraz potem uśmiechnęła się nieśmiało. — Ja nawet chciałam, wiesz? Zmienić to, pójść na pieprzoną plastykę, cokolwiek. Bo ja nienawidzę tej śmierci, ale… z drugiej strony tylko z tym sobie radzę. I nie wiem, czasem mi się podoba osoba, którą jestem w tych chwilach, kiedy trzeba pocieszać, oswajać z nią, mówić o niej piękne rzeczy — zdradziła, prawdopodobnie po raz pierwszy w życiu, bo… to był jej sekret, tajemnica, bo tak bardzo się przy tym odsłaniała. — Chociaż ta praca dla mafii brzmi teraz dość kusząco — parsknęła cicho, pozwalając, by prawy kącik ust drgnął w uśmiechu.

meredith fernsby
sumienny żółwik
-
rezydentka na chirurgii — w szpitalu
29 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jest rezydentką w szpitalu i skupia się na pracy, żeby nie myśleć o złamanym sercu i błędach, które popełnia
Meredith wiedziała, że jej czarny humor nie jest dla każdego, ale ani trochę jej nie przeszkadzało. Czyż najwspanialsze przyjaźnie to nie są właśnie te, które celebrują swoje dziwactwa i wyjątkowość? Zamiast upodabniania się do siebie i kopiowania myśli i zdania drugiej osoby, jak w Mean Girls, czy w wielu paczkach przyjaciółek. Inne spojrzenie na świat zamiast być akceptowane jako coś, co może je wzbogacić, było zgniatane i odrzucane. I Mere wybierała byciem samą niż w takim gronie.
- Nie wiem jak tacy ludzie się w ogóle zapisują do tego zawodu, który wymaga tyle skupienia i pokornego… no życia - rzuciła, a potem pokręciła powoli głową. - Zgaduję że pewnie się brzydził krwi i tego wszystkiego, uciekał do was w ramach wymówki, żeby nie być wśród całej tej śmierci - zdecydowała po chwili zastanowienia. Nie bez powodu miała piątkę z psychologii na studiach, miała do tego zajawkę. I jednak neurochirurgia była dość mocno z nią powiązana, psychologia pomagała jej wyłapać objawy guzów.
- Modlić? Może w inny sposób chciał się zapoznać z Twoim szatanem - rzuciła, unosząc brwi. No kto ich tam wie? Mer nie wierzyła w ten ich celibat z powołania! I no, po chwili Meredith trochę zrobiło się głupio przez jej słowa, skoro dowiedziała się o tym jak skończył - oh… - rzuciła - no to zdecydowanie więcej czasu mógł spędzać na modlitwie i pomocy innym - dodała, unosząc brwi, bo ani trochę go to nie uchroniło. Nie zamierzała jednak dodawać nic więcej, bo skoro i tak obawiała się karmy po nieudanej operacji, to nie ma co sobie dokładać więcej złej karmy przez gadanie na prawo i lewo.
- Oczywiście, nie ma innej opcji - pokiwała głową. bo zamierzała dostawać prestiżowe granty i nagrody, na swoje badania i za swoje osiągnięcia. I nawet uśmiechnęła się do Lean, bo siedziały w tym razem, na dobre i na złe!
- Okej, więc… wchodzę w to - skinęła lekko głową, bo czemu nie zwiększyć swojej efektywności? Były lekarkami, wiedziały że sobie tak nie zaszkodzą. Miały to pod kontrolą. Chyba. Jakoś. Tak jakby.
- Plastyka też może być hardcorowa. Przywracanie ludziom twarzy po wypadkach, ciała po oparzeniach, części ciał po nowotworach… - zauważyła, bo nie podchodziła pogardliwie do żadnej części medycyny, bo dobrze wiedziała, że każda z nich mogła wykryć coś istotnego. A potem delikatnie zmrużyła oczy, słuchając jej.
- I nie masz na myśli tego, że budzisz w nich siłę i nadzieję do walki? - zapytała, żeby się upewnić, chociaż bez oceniania. Bo czemu by miała oceniać?
- Trochę jak wtedy, kiedy otwieramy kogoś i chcemy żeby to był wyjątkowy, skomplikowany guz, do którego potrzebujemy wielogodzinnej operacji i kilku zespołów, więc… liczymy na niego, chociaż dla pacjenta to o wiele mniejsze szanse przeżycia - i dodała, żeby przyjaciółka wiedziała, że wie o czym mówi.
- Wśród mafii też jest na pewno sporo niespodzianek - dodała, nieco ciszej i nawet uśmiechnęła się krzywo.
patriotyczna dusza
-
rezydentka onkologii — cairns hospital
31 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Na skutek klęsk i nieszczęść, które na mnie spadły, zostałam wiedźmą.
Ta wojna pozostać miała w niej już na zawsze. Wojna, której nie chciała; wojna, której częścią stała się w imię miłości do mężczyzny, który się jej wyparł. A jednak czerpała z niej swą siłę, jakkolwiek niedorzecznie brzmieć to mogło — tę swoją walkę do życia i zmian niezbędnych. Bo przed tym wszystkim była tąże porcelanową lalką o poglądach płaskich, nazbyt dumną i zarozumiałą. Nie ceniąc wówczas wszelkich przyjaźni, teraz potrafiła ostrożnie, acz całym swym sercem dobierać do świata swego osoby dla niej ważne. Osoby, które uczyć ją mogły życia na nowo, ukazując jego wady i zalety w nieznany jej dotąd sposób. — Pewnie tak — rzuciła lakonicznie, wzruszywszy przy tym ramionami. Nazbyt wiele obowiązków miała w tamtym czasie, myśli trapionych poważnymi ranami, by dumać nad sensem jestestwa tamtego. — Myślisz, że istnieją osoby, które w słuszny sposób bronią tego całego boga? — spytała neutralnym głosem, niby ciekawa, niby obojętna na to wszystko. Ona postrzegała religie jako namiastkę sekt o różnym znaczeniu, ale nie dzieliła się tym ze światem. Może innym to wszystko potrzebne było, by nie zwariować. A ona, jako miejscowa wariatka zdecydowanie nie mogła odmawiać komuś lekarstwa, które powstrzymywało przed zatraceniem się. — Ostatecznie uznany został za bohatera, chociaż ta cała idea heroizmu na wojnie jest przeważnie eufemizmem głupoty — podsumowała tylko, nie oczekując odpowiedzi. Było to jednak najtrwalszym podsumowaniem tamtego ciemnego, mrocznego czasu, kiedy to świadkiem była niepotrzebnych pożegnań.
— Myślę, że wiem nawet, kto może nam w tym pomóc — zastanowiła się, myślami wędrując do mężczyzny, które odpowiedni lek mógł posiadać. A raczej udostępnić pod fałszywym lub prawdziwym pretekstem; nie wiedziała jeszcze, czy poza Mer chce, by ktokolwiek wiedział o tymże całym pomyśle. Mimo to była szczęśliwa, skoro to właśnie Mer stać się miała partnerką w zbrodni.
— Może, jasne, dlatego to rozważałam. Ale chyba i tak budzi więcej pozytywnych uczuć, gdy już komuś pomożesz i poprawisz komfort jego życia, nie? Choćby minimalnie, wiesz… Łatwiej tam chwytać się tych dobrych momentów — nie umrze ci ktoś na stole, nie będziesz musiał się żegnać, nie będzie trzeba upominać się, że się za bardzo przywiązało. — Sama już nie wiem — odparła tylko, wdzięczna jednak przyjaciółce za te wszystkie słowa. Bo nie czuła się tak paskudnie, jak przed momentem, a chaos w głowie zdawał się już możliwy do ułożenia.

meredith fernsby
sumienny żółwik
-
rezydentka na chirurgii — w szpitalu
29 yo — 173 cm
Awatar użytkownika
about
jest rezydentką w szpitalu i skupia się na pracy, żeby nie myśleć o złamanym sercu i błędach, które popełnia
Meredith też nie była fanką wojen, zbyt wiele wiedziała o historii, którą oficjalne podręczniki w szkole wygodnie pomijały. I widziała na własne oczy jak to wyniszczyło Lean. Chciałaby jej pomóc, ale wiedziała że się nie da. To po prostu… no staje się częścią człowieka. I jakoś dalej trzeba żyć.
- To zależy - przechyliła lekko głowę w bok. - Jeśli bierzesz pod uwagę, że wiara dla spokoju ducha, żeby ktoś nie zwariował od nadmiaru pytań bez odpowiedzi jest dobra… - dodała, a potem lekko wzruszyła ramionami. Nie do końca było to zdrowe, ale jak ktoś miał świrować rozważając nad tym, skąd wziął się wszechświat i czemu wszystko istnieje tak naprawde, co było na samym początku, z czego powstało to wielkie bum to… no chyba lepiej jak sobie wyobraża jakąś istotę. Dopóki wyobraża ją sobie dla siebie, a nie tak jak katolicy, wykorzystuje żeby ograniczyć i krzywdzić innych. Świat jest tak żyzny przez krew pogan i innowierców.
I nie skomentowała, bo takie osoby zdecydowanie nie zasługiwały na tyle przestrzeni w ich rozmowie, zwłaszcza teraz kiedy skupiały się na rozmowie o czymś zupełnie innym i ważniejszym. Bo dla Meredith przyjaciele zawsze byli ważniejsi, niż zmarli. Zresztą, przy tym całym "nie mówi się źle o zmarłych" ludzie robią sobie zawsze więcej szkody, niż pożytku. No może nie o wszystkich trzeba ciągle mówić źle, ale o wielu zdecydowanie lepiej zapomnieć.
- Myślę że to z kim wtedy jesteś ma ogromne znaczenie, nawet jeśli ty sama nie widzisz różnicy. To dla nich ona jest - przyznała a potem uśmiechnęła się lekko. Wiadomo że nie potrafiła się postawić na miejscu Lean i pobyć w jej głowie, ale rozumiała to i owo przez ten czas spędzony przy niej i w szpitalu. I czasami naprawdę takie niewielkie rzeczy miały największą moc i znaczenie. I pewnie sobie jeszcze o tym chwilę pogadały, zanim nie uznały że czas nieco zmienić scenerię i spróbować czegoś nowego. A przynajmniej Meredith spróbowała czegoś nowego.

/zt x2 <2
patriotyczna dusza
-
ODPOWIEDZ
cron