rzeźbiarka, znachorka — florystka w fleuriste
21 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
rzeźbi, sprzedaje kwiatki i odgania złe duchy czające się w ciemnych kątach
Leniwie wyglądające zza widnokręgu słońce, ziewając jeszcze i żegnając się z księżycem, poczęło rozświetlać poszarzałe tereny Sapphire River. Godzina była już wprawdzie późna, a z całą pewnością zbyt późna dla wprawionych w swym fachu żeglarzy, a mimo to Briss wraz Tilly od niemalże trzydziestu minut dzielnie walczyły z mocnymi więzami, które więziły łódkę jej babci przy najstarszym z pomostów. Łódź również, tak jak i pomost i jej babka, była okrutnie stara — trzeszcząc i chwiejąc się jakby z zimna, nie stanowiła obietnicy udanej podróży. A mimo to plany nie ulegały zmianie i gdy w końcu udało się im ją odcumować od brzegu, wyruszyły na jedną z tych swoich wypraw, które babcia jej określała mianem irracjonalnych. Brissie wierzyła jednak, że do morza ciągnie ją wspomnienie poprzedniego życia; czy była wówczas wilkiem morskim? Piratem? A może jednak syreną? W ciemnej toni nie dostrzegała jednak nic niebezpiecznego, nawet wtedy, gdy w połowie drogi łódź zaczęła przeciekać. Usiłując sobie z tym jakoś poradzić, wyrzuciły za burtę zbędny balast, to jest siatkę z drożdżówkami i kamienie, które Brissie pozbierała tego dnia na brzegu. Na nic się to jednak zdało — poziom wody wewnątrz drewnianej, stęchłej łódki podnosił się niebezpiecznie, wobec czego należało się prędko ewakuować. Takim oto sposobem Briss, chwyciwszy w dłoń swój plecak, wskoczyła do zimnego morza z uśmiechem na ustach. Meduzy? Płaszczki? Jej nic przecież nie zrobią, skoro była dzieckiem wody! — Skacz Tilly, skacz! — krzyknęła, dryfując w akwenie, szczękając przy tym zębami, podczas gdy ubrania nieprzyjemnie lepiły się jej do skóry. — Tu nic nie pływa, serio! — prawdopodobnie coś się jej jednak otarło o nogę, ale nie zamierzała przyjaciółki o tym informować. Być to mógł przecież bardzo uprzywilejowany rekin, ot co. Uznając jednak, że ryzykowanie życia w tym momencie nie ma sensu, poczęła płynąć w stronę wyspy, której brzeg nie znajdował się znowu aż tak daleko. Serce jej jednak krzyczało, by przestała, a oddechy jej stawały się coraz płytsze. Kiedy więc jej stopy dotknęły wreszcie brzegu, Briss rzuciła się na plażowy piasek z wyraźnym zmęczeniem ciężko oddychając. Szczęście spowodowane tym, że udało się im tu dotrzeć, maskowało problemy, które przerazić ją miały potem. Po pierwsze, straciła łódź babci. Po drugie, bez niej nie będą w stanie wrócić do Lorne Bay.

Tilly Huntington
Obrazek
powitalny kokos
.
lorne bay — lorne bay
21 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Córka właścicieli miejscowej stadniny koni, która nie sprostała ich oczekiwaniom, pozwalając wyrzucić się z renomowanej uczelni. Teraz w sekrecie przed nimi ukrywa się w centrum LB, szukając swojego zaginionego przyjaciela, ratując żółwie i oprowadzając turystów po lesie deszczowym.
Migawka promieni słonecznych zagubionych wewnątrz chmurzu, dreszczyk emocji niesiony chłodną bryzą, poczucie winy jęczące “mogłabyś w tym czasie pracować, plugawy leniu”, wychudła szatynka szarpiąca za łódź śmierdzącą wilgocią - to wszystko byli kompani jej szaleńczej wyprawy, w której odnaleźć miała prawdziwą siebie. Nie Johanna, a tym razem Matildę Huntington, niską, ubraną w koszulkę z amarantowym żółwiem, zaginioną w Lorne Bay nad ranem dwa lata temu. Nic jej nie było przy tym straszne - ani sztorm czy atak rekinów, ani utonięcie ani spłonięcie w rozgniewanym słońcu trawiącym wcześniej Ikara, żadne płaszczki czy meduzy, żadna przeciekająca łódź i żołądek płaczący za dryfującymi gdzieś na morzu drożdżówkami. To były ledwie komplikacje; problemy dnia codziennego, jakim wraz z Bryzeidą dzielnie miała stawić czoła, tylko… najpierw uporać miała się z jedną drobnostką. - Ty tam pływasz, druzgotko! - odkrzyknęła śmiejąc się srebrzyście, tonąc wraz z łodzią, jakiej kres przydługiego życia nadszedł właśnie na ich oczach. Denerwując się coraz bardziej, starała się otworzyć foliową siatkę zlepioną lukrem i podduszaną podmuchami lodowatej wody, do jakiej nie było jej teraz tak śpieszno. - Telefon Brissie, wisisz mi nowy telefon! - przedarła wskroś taflę błyszczącego morza, w jakim napotkać miała śniadą adresatkę swego ostrzeżenia, a potem dwa razy ciasno owinęła prostokątny sprzęt elektroniczny, wcisnęła go do kieszeni szortów, a potem chwyciła swój cytrynowy plecaczek i ewakuowała się z tonącego okrętu, prostując się najpierw i krzycząc: - Służyłaś nam dzielnie, Lorreto! Na zawsze w naszych sercach - i pochłonęła ją toń lodu, w jaką wskoczyła z zamkniętymi oczyma. Po zaznajomieniu się już z wodą; pozwoleniu, by przedarła się przez jej ubrania, serce i duszę, po skosztowaniu jej słonego smaku wlewającego się nie tylko do jej ust, ale też nosa, uszu i oczu, dopiero wtedy, ani sekundy wcześniej, postanowiła odbić się z morskiej głębi wprawiając w ruch swe ręce i nogi, przebijając się przez widziany z dołu horyzont tańczący ze słońcem na parkiecie nieba. I wtedy też dopiero podążyła za szatynką migoczącą jak najpiękniejsza perła tuż u podnóży oceanu. - Znasz jakąś szantę może? Pośpiewałabym chętnie - wyrzuciła z siebie wraz z przeciągłym westchnieniem, dającym upust jej zmęczeniu i podobnie jak Campbell pozwoliła, by ciało i włosy jej oblepił miedziany piasek. Z zaskoczeniem podziwiała, jak tkanina ta, wcześniej promieniejąca złotem, teraz złączyła się w ciemnych spiralach nieprzypominających już wcale jej włosów.

Briseis Campbell
ambitny krab
zmęczona
rzeźbiarka, znachorka — florystka w fleuriste
21 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
rzeźbi, sprzedaje kwiatki i odgania złe duchy czające się w ciemnych kątach
Chłodne ciało opatulane gorącym piaskiem wzdrygało się wraz z każdym podmuchem wiatru; umysł nietrzeźwy wobec konającego serca zapragnął znaleźć się naraz pod tymże piaskiem, stać się jego jednością, boże, byleby tylko było ciepło. Wplątane we włosy złote ziarna ciężko miało być potem wyciągnąć, ale nie to miało przecież teraz znaczenie, lecz to, że ów ziarna wygodniejsze są niż poduszka. Dopiero po kilku chwilach Briss leniwie uniosła powieki, przymrużonymi oczyma wpatrując się w zawieszony nad nią bezkres nieba. I dopiero wówczas uprzytomniała sobie gdzie jest i co się stało, a co ważniejsze, dlaczego lodowate morze ciągnąć ją za kostki, usiłuje na nowo wciągnąć ją pod wodę. — Ty się tym za bardzo przejmujesz, Tilly — wychrypiała w końcu z uśmiechem, przekręcając głowę w celu zlokalizowania przyjaciółki. — Tym całym sprzętem. Po co ci telefon? — spytała głosem poważnym, dźwigając się na łokciach i biorąc ostatni już, głośny i głęboki oddech. Chwilę tak trwała jeszcze, mocząc nogi, a także pozwalając, by na nowo w butach gromadziła się woda. Zupełnie tak, jakby zamierzała ją wziąć z sobą na pamiątkę. — Babcia mnie zabije — dodała po chwili, marszcząc czoło i nos, oczyma poszukując przed sobą ukochanej łodzi. Nic jednak widać nie było, tylko morze, morze, morze. Nieco zasmucona, lecz wciąż dzielna, postanowiła wstać w końcu i pozbyć się mokrych ubrań, które ochładzały jej zniszczone już mocno ciało. Mimo wszystko wyprawa ta była dla niej udana, więc Briss ani o obowiązkach, ani innych zajęciach nie myślała — właśnie dziś zapragnęła być na nowo dzieckiem. Zresztą, w tymże swoim dzieciństwie podobnych przygód nie miewała, jako że albo trzymano ją pod kloszem, albo ona sama wolała zabawę w dorosłość. Czego teraz zaciekle żałowała. Zrzucając z siebie ubrania, pozostając na samym bikini, poczęła rozwieszać je na samotnym, ususzonym konarze tkwiącym gdzieś na piasku. — Hmm… CIAŁO JOHNA BORWNA OWINIĘTE W PŁÓTNO SPUSZCZONO W MORSKIE GŁĘBINY — ryknęła dźwięcznie, trochę tylko fałszując, choć nie pamiętała dobrze tejże melodii. — Och dobry Boże, czemu nam tak SMUTNOOOOO, że przyjaciela, żeglarzaaaaaaa tracimy? — śpiewała dalej, rozglądając się po plaży. — Chyba będziemy tu musiały zamieszkać — powiedziała z lekkim tylko przejęciem, oceniając na trzeźwo tę straszną sytuację, w której się znalazły. — Nie pamiętam kto łkał po nim, czy to był rudy Olsen czy nie — wyjawiła zaraz, nie będąc w stanie przypomnieć sobie dalszej części śpiewanej szanty. — Co my tu będziemy jeść, Tilly? — spytała pochmurnie, bo ryb przecież jeść nie należy, a na tej dzikiej roślinności się nie znała. Jak zrobić napary z różnych owoców i liści wiedziała, ale na herbatkach przecież długo nie pociągną.

Tilly Huntington
Obrazek
powitalny kokos
.
lorne bay — lorne bay
21 yo — 166 cm
Awatar użytkownika
about
Córka właścicieli miejscowej stadniny koni, która nie sprostała ich oczekiwaniom, pozwalając wyrzucić się z renomowanej uczelni. Teraz w sekrecie przed nimi ukrywa się w centrum LB, szukając swojego zaginionego przyjaciela, ratując żółwie i oprowadzając turystów po lesie deszczowym.
Chmury płynęły po niebie i przewijały się wśród rozzłoszczonych fal, słońce paliło jednakowo z góry i morskiej płachty, a Tilly tak bardzo cieszyła się z katastrofy, wobec której były bezradne i która zwiastowała szereg najrozmaitszych problemów, jakby nic lepszego spotkać jej dziś nie mogło. Zabrzmi to dziwnie, całkiem niepokojąco, ale zakochała się w rzekomym braku nadziei. Uwielbiała myśleć, że to już koniec, że oto nadszedł dzień ostateczny pachnący najpiękniejszymi kwiatami z domieszką rozpaczy, że ratunku nie ma i nie ma rozwiązań, ale wobec sytuacji tych nie pozostawała wcale bierna. Lubiła denerwować się i gorączkowo szukać irracjonalnych metod na wybawienie, lubiła wyobrażać sobie, że jest jedną z głównych bohaterek tych powszechnie znanych seriali, w których zawsze coś musi się dziać, inaczej nikt nie zaprzątałby sobie nimi głowy. Wmawiała sobie wówczas, że i jej losy ktoś śledziłby z zapartym tchem, że wciskając się w fotel ktoś krzyczałby “wyjdź stamtąd, szybko, niech ci się uda!”. Poza tym, całe jej życie sprowadzało się do problemów, na które remedium rzekomo nie było, a ona za każdym razem jednak wychodziła z nich cała i zdrowa. - Żeby nas uratować, głuptasie - odparła z uśmiechem, wciąż wgapiając się w pełne słońce malujące jej przed oczyma czarne plamki, gdy przyjaciółka podważyła słuszność jej zmartwień oplatających telefon. - Niech spróbuje, Briss, my jesteśmy nieśmiertelne! - oznajmiła głośno, wypełniając całą wyspę swym perlistym śmiechem jasno wskazującym na wyśmienity nastrój, nawet mimo okoliczności. Przymknęła następnie oczy, słysząc już tylko szum, szum, szum, tak rytmiczny, tak spokojny, tak spontaniczny a jakby jednak przemyślany i wtedy właśnie uniosła się w górę, tuż do chmur wędrujących po niebie, a takie przynajmniej odniosła wrażenie, gdy ciało podskoczyło pod wpływem rozdzierającego śpiewu przyjaciółki. - Olsen nie był rudy, głupoty mówisz - westchnęła tylko, podnosząc się z piasku, na który kapać zaczęła woda sącząca się z ubrań. Czuła się tak, jakby przybyło jej co najmniej 10 kilogramów i grawitacja poczęła być dla niej mniej przychylna. - I czemu on za nim płakał, kochał go? - zapytała z nadzieją w głosie, nawiązując do (nie)rudego Olsena. Uwielbiała przecież wszystkie te tragedie miłosne, jeśli tylko nie dotyczyły jej samej.
- Też nie wiem, ciebie? Już się przyszykowałaś, w panierce obtoczyłaś, smażyć zaczęłaś - zażartowała, w ślad za nią pozbywając się mokrego obuwia i ubrań, a potem odwinęła z folii telefon i spostrzegła, że poniekąd jej plan się powiódł i że były uratowane, choć to stwierdziła z niewielkim entuzjazmem. Liczyła na więcej komplikacji.

koniec
ambitny krab
zmęczona
ODPOWIEDZ