ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
  • cztery
- Może trochę wdzięczności?! Kurwa, może lepiej było nie słuchać księżulka i cię u niego zostawić! Mało mi było problemów z jednym darmozjadem...
- No i trzeba było! Może u niego byłoby mi lepiej!
- Taaa... Albo byś skończyła, jak ta przeklęta Norwood!


Drink za drinkiem. Papieros za papierosem. Piosenka za piosenką. Łazienka w barze, starszy facet, jego usta na jej szyi, jego dłonie na jej pośladkach. Starała się wymazać z głowy słowa matki na wszelkie możliwe, znane sobie sposoby, ale nic nie działało. Raz po raz odtwarzała te ostatnie kilka zdań, które wymieniły, nim Marlee - nie po raz pierwszy zresztą - po prostu wyszła z domu, trzaskając frontowymi drzwiami. Zamiast się uspokajać lub chociaż zobojętnieć na wszystko, robiła się tylko jeszcze bardziej wściekła. I to nawet nie na matkę... A przynajmniej nie w pierwszej kolejności.
Nieznajomy (a może skądś go jednak znała, co za różnica) właśnie pakował ręce pod jej bluzę i koszulkę, kiedy bez słowa go odepchnęła i wyszła najpierw z łazienki, a potem w ogóle z baru, po drodze tylko zgarniając jego ledwo napoczętą butelkę piwa. Nogi ledwo utrzymywały jej ciało w pionie, ale i tak ruszyła przed siebie, nie obierając właściwie żadnego konkretnego kierunku. Nie miała dokąd wracać. Nie byłaby w stanie powiedzieć, jak się dostała pod dom tej przeklętej Norwood, ale tak się właśnie stało. Może to te natrętne myśli sprowadziły ją do tego miejsca... Jakby to właśnie tutaj miała w końcu raz a porządnie zamknąć jakiś rozdział.
Dłuższą chwilę stała przyczajona między drzewami, raz za razem sącząc wykradzione piwo i bezmyślnie wpatrując się w jedno z ciemnych okien. Złość, żal i zazdrość względem Diviny była w niej chyba od zawsze. Jak jakiś przeklęty cień te uczucia nachodziły Marlee za każdym razem, gdy widziała jej ubrania z odzysku. W chwilach, kiedy Norwood prosto ze szkoły kierowała swoje kroki do kościoła. Nawet wtedy, gdy ludzie na jej temat plotkowali, insynuując czasem różne, może zbyt bliskie jej kontakty z księdzem. Tym księdzem, który dwadzieścia jeden lat temu mógł pomóc pewnej małej, ledwo narodzonej dziewczynce, ale tego nie zrobił i nigdy nawet nie zainteresował się jej dalszym losem. Może było to niesprawiedliwe - przerzucanie tego żalu i złości na dziewczynę, którą księżulek jednak obdarzył opieką i troską, ale niewiele mogła na to poradzić. A przynajmniej niewiele potrafiła na to poradzić. Ani jako nastolatka, kiedy dręczyła ją w szkole (a czasem i poza nią), ani teraz, kiedy słowa matki wciąż odgrywały w jej głowie pierwsze skrzypce, kiedy dawne emocje w niej odżyły... i kiedy - zupełnie pijanej - przychodziły jej do głowy najgorsze pomysły.
Pociągnęła kilka ostatnich łyków piwa, zrobiła dwa chwiejne kroki w stronę domu Norwood, zamachnęła się i rzuciła pustą butelką w jedno z okien, jakimś cudem trafiając w sam jego środek, rozbijając je w drobny mak... i robiąc przy tym dużo hałasu.

Divina Norwood
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
5.


Starała się żyć tak, by o tym swoim życiu za wiele nie myśleć. O tym, czy jest dobre, czy złe, o tym, jak byłoby gdyby nie była tym kim jest. Takie myśli nie prowadziły do niczego dobrego, tym bardziej, że niczego nie zmienią. Nauczyła się brać los takim, jaki był, służyć Bogu najlepiej, jak potrafiła, chociaż była świadoma, że ten sam Bóg musi niezwykle nią gardzić. Łatwo jednak jest wierzyć, gdy po drugiej stronie czeka obietnica miłości, o wiele trudniej kiedy jest się świadomym nienawiści, jaką istota niebieska ciebie darzy. Uczono ją jednak, że Bóg dla wszystkich ma plan, że nie należy mu się sprzeciwiać, a skoro nie znała niczego innego, żyła w tych zasadach, czasem tylko zastanawiając się, jak okrutne musiały być jej winy. Czasem bywały lepsze chwile, kiedy jej ojczym zniknął, właśnie takie nastały, ale jednocześnie czuła się złym człowiekiem za samo takie spostrzeżenie. Nie była święta, daleko jej było do tego ideału, więc może w ramach kary za to, że nie rozpaczała po śmierci mężczyzny, została zamieszana w tą całą aferę z tutejszym klubem nocnym? Zwykle o tej porze snułaby się po lesie, lub grała w kościele do późnej nocy, nie mogąc zasnąć w obawie przed koszmarami, z którymi mogłaby sobie nie poradzić, ale tym razem było inaczej. Rana po papierosie, nieprzyjemna pamiątka nieprzyjemnego spotkania, nie leczyła się za dobrze, a stary plaster, których opakowanie znalazła na plebanii odkleił się i musiała wrócić do domu, by to wszystko zabezpieczyć. Przebrała się w niemodną koszule nocną i nie widząc już sansu w dalszej tułaczce, ułożyła się w łóżku, wiedząc, że i tak długo nie zmruży oka. Nie mogła natomiast przewodzić, jaką będzie tego przyczyną. Poderwała się natychmiast, słysząc dźwięk wybijanej szyby, a następnie pobiegła do kuchni, w której znalazła już tylko rozbite szkoło. Strach wzruszył jej ciałem, gdy sięgała po świeczkę, której dłuższą chwilę nie potrafiłą odpalić, ale gdy już się jej to udało, niewiele myśląc wybiegła z budynku, nie dbając nawet o to, że nie ma na sobie butów.
- Kto tu jest?! - zawołała w przestrzeń, szybko lokalizując jakąś postać za drzewem, w końcu wzrok miała przyzwyczajony do ciemności, ale też nie na tyle, by poza samą postacią dostrzec coś więcej. Czy powinna uciekać? Nigdy nie uciekała, bo to i tak byłoby bezsensowne. Gdyby ktoś chciał ją skrzywdzić, złapałby ją, zbyt zmęczona była życiem, aby o nie panicznie walczyć. Właśnie dlatego zbliżyła się nieco do drzewa, unosząc wyżej świeczkę. - Nie czai się tak - dodała zbyt spokojnie, jak na kogoś, komu wybito właśnie szybę, ale w tym tkwił jej problem, dlatego mieli ją za dziwaczkę, obłąkaną, nawiedzoną... Była jak taka zjawa, w której mimo młodego wieku nie pozostało za wiele życia.

Marlee Doherty
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
Nie myślała o Divinie prawie wcale od czasu ukończenia przez nią liceum. Poza szkołą nie bywały w tych samych miejscach, więc siłą rzeczy emocje związane z dziewczyną przestawały być tak istotne. Budziły się co prawda raz na jakiś czas, gdy ktoś o niej wspominał lub kiedy dostrzegała ją gdzieś na ulicach Lorne, ale dawno już nie były tak intensywne. Aż do dzisiaj. Może sprawił to brak Cecily, która zawsze starała się Marlee uspokajać i temperować. Może przez ogólne przygnębienie podatniejsza była na tego typu reakcje. Może gdyby nie uciekła - jak zwykle - tak od razu w alkohol, łatwiej byłoby jej odrzucić niechciane, nieprzyjemnie myśli i zastąpić je czymś innym. Może...
Czy to ważne właściwie, dlaczego znalazła się w ogóle pod domem Norwood? Albo co mogło je obie uchronić przed obecną sytuacją? W tym momencie i tak liczyło się dla niej tylko jedno. Odwet. Upust dla własnej zazdrości. No i - być może - konfrontacja. Tylko jak konfrontować się z kimś, kto nie wykazywał się nawet odrobiną chęci obrony?
Nienawidziła tego spokoju Diviny. Tego jej stoickiego podejścia do wszystkiego, czym ludzie - w tym również Marlee - potrafili w nią rzucać. Czy to dosłownie, jak teraz, czy tylko słownie. Tego biblijnego nadstawiania policzka, nie oczekiwania przeprosin, zobojętnienia. Nienawidziła tego... i jednocześnie zazdrościła, szczególnie teraz. O ile łatwiej byłoby po prostu nie czuć. Nie przejmować się gównem, które podsuwa ci pod nos życie i po prostu iść dalej. Nie myśleć, nie analizować, nie cierpieć. Doherty miała wrażenie, że jest zupełnym tego wszystkiego przeciwieństwem. Że jeżeli Norwood znajdowała się na jednym skraju spektrum odczuwania czegokolwiek, ona była na jego przeciwnym końcu. Że w przeciwieństwie do Diviny, czuła za dużo. I to szczególnie teraz. Alkohol, który zwykle działał nieco tłumiąco na smutki i bóle - złość, zazdrość i poczucie niesprawiedliwości wręcz pobudzał.
- Zamierzasz się bronić świeczką? - zapytała odrobinę bełkotliwie, chwiejnie wychodząc z cienia drzew. W prawej dłoni ściskała kamień, który przed pojawieniem się Diviny zdołała odnaleźć i podnieść z ziemi. Zamierzała rzucić nim w kolejne okno, teraz jednak większą ochotę miała na roztrzaskanie nim czaszki Norwood. A może swojej własnej? By wreszcie uciszyć te wszystkie myśli i uczucia? Zacisnęła mocniej palce na kamieniu, ale rękę pozostawiła opuszczoną wzdłuż ciała. - Właśnie rozjebałam ci okno! Nic nie powiesz?! Nic nie zrobisz?! - podniosła nieco głos, szukając na upiornie podświetlonej świeczką twarzy dziewczyny jakichkolwiek emocji. Ręce rozrzuciła na boki, jakby czekała aż Divina rzeczywiście na to wszystko zareaguje. Jakoś. Jakkolwiek.

Divina Norwood
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nigdy nie była porywcza, nawet na długo przed tym, nim życie dało jej w kość, chociaż... czy był w ogóle taki okres? Skoro jej narodziny były pierwszym wielkim nieszczęściem w jej życiu, a potem często bywało już tylko gorzej? Nie przejawiała jednak żadnej woli walki nie dlatego, że brakowało jej sił, a dlatego, że najnormalniej w świecie nie miała o co walczyć. Żadnych bliskich, żadnych dóbr materialnych, żadnej wiedzy, której mogłaby chodzić, czy marzeń, które mogłaby realizować. Była sama z niczym i nie mogła tego zmienić, nie było na takie zmiany żadnej przestrzeni, bo ilekroć próbowała, ktoś przez nią cierpiał, a ona musiała patrzeć, jak krzywdzić kolejne osoby, których skrzywdzić nie chciała. Jeden z księży, którego miała okazję poznać powiedział jej kiedyś, że Bóg zsyła na naszą drogę tylko takie przeszkody, którym jesteśmy w stanie sprostać. Niczego tak nienawidziła, jak myśli, że słowa te były w pełni prawdziwe, bo przecież była tego żywym dowodem. Cały ten ogrom żalu, jaki miała za sobą, a mimo to była tu nadal, zdrowa i świadoma tego, że to jeszcze nie koniec. Końca natomiast wypatrywała, jak małe dzieci wypatrują świąt, czy urodzin - z utęsknieniem, oczekiwaniami, nadzieją, że ten faktycznie nadejdzie. Nie mogła jednak o tym nikomu powiedzieć, przyznać się szczerze, że marzy jej się kres, że gdyby nie piąte przykazanie, już dawno jej by tu nie było. Ryzykowała więc włócząc się po ciemnych lasach, snując na klifach, chodząc wszędzie tam, gdzie normalny człowiek bałby się zapuścić, bo liczyła, że może w ten sposób uda jej się oszukać los, ale niestety... z każdej takiej wyprawy wychodziła cało, jakby jej największą karą miało być to, że skazano ją na życie.
Dość szybko rozpoznała w ciemnej sylwetce znajome rysy, ale nie wystarczyło ją to. Może tylko kamień w dłoni blondynki wywołał naturalne ukłucie lęku, ale i ten szybko zniknął, a nastał spokój. Na pytanie dziewczyny Divina pokiwała tylko głową na boki, jakby nic lepszego nie miała do powiedzenia. Może faktycznie nie miała? Jeśli tak, to Doherty musiało to rozzłościć.
- W ewangelii świętego Jana mówi się o tym, że ludzie bardziej umiłowali ciemność od światła, bo w ciemności nie widać złych uczynków - powiedziała spokojnie, jakby te słowa pasowały do tej sytuacji. Dla niej naturalnie pasowały, chociaż dla Marlee mogły być wyrwane z kontekstu. Dostrzegła, jak mocno zaciska dłoń na kamieniu. - Jeśli więc zło jest ciemnością, czy świeczka nie będzie najlepszą obroną? - uniosła na nią spojrzenie, tocząc tą dziwną rozmowę, może nawet ją do niej zapraszając? Wydawało jej się, że dziewczyna jest pod wpływem alkoholu, więc być może chciała ją nieco wyciszyć, chociaż nie mogła przewidzieć, że jej wewnętrzny spokój tak źle na blondynkę wpływa. - Co mam niby zrobić? - zapytała jeszcze odnośnie okna. - To ty masz kamień, więc to nie mnie dyktować warunki - dodała, patrząc na nią wyczekująco, zlęknięta, ale i ciekawa, a może nawet pełna nadziei, że tym razem to już będzie koniec. Tylko, że przy tym... widziała stojącą przed nią dziewczynę i mimo własnych pragnień, chęci zakończenia tego wszystkiego, budził się w niej przeogromny żal... nie chciała żegnać się z tym światem, pozostawiając Marlee z grzechem, z którym ta mogłaby sobie nie poradzić. - Nie chcesz mnie skrzywdzić - powiedziała jej spokojnie, wzdychając ostatecznie pod nosem. Chociaż bardzo tego chciała, nie mogła wykorzystaj tej niewinnej dziewczyny. Musiała znaleźć inny sposób.

Marlee Doherty
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
Do Marlee nie trafiały te zawoalowane słowa Diviny. To wspomnienie fragmentu jakiejś ewangelii. To nieodpowiadanie wprost na - jak sama sądziła - bardzo proste pytanie. Na pewno nie w tym stanie - nie tylko samego upojenia alkoholowego, ale też buzującej w niej złości. Wręcz przeciwnie nawet. Jej już i tak mocno zakrzywiony osąd całej sytuacji sprawił, że odebrała te parę zdań z ust Norwood jako sposób swego rodzaju wywyższenia się. Postawienia gdzieś szczebelek nad Doherty. Jakby w tych kilku słowach Divina próbowała jej powiedzieć: "Patrz, jestem lepsza. Przychodzę do ciebie w spokoju, z Biblią na ustach. To ty trzymasz kamień. To ty jesteś zła i zazdrosna. To TY jesteś słaba." Nawet jeśli to tylko umysł Marlee nadinterpretował intencje dziewczyny... wiedziała bardzo dobrze, że ma rację.
I jeszcze się zastanawiasz, dlaczego ksiądz nie pomógł TOBIE?!
- Po ciemku mogą się dziać dobre rzeczy... Ale w sumie co może o tym wiedzieć żelazna dziewica - parsknęła śmiechem, chociaż żart wcale nie wydawał jej się śmieszny. Mogłaby go śmiało postawić obok tych rzucanych w stronę Diviny za czasów szkolnych, chociaż nawet wtedy nie bawiły jej specjalnie własne teksty. Wtedy liczyło się, że inni się śmiali, że sama Norwood była przez wszystkich obśmiana... Teraz Marlee nie miała widowni, drzewa wokół nie odpowiedziały nawet głośniejszym szelestem liści, więc słowa wybrzmiały jakoś pusto. Może dlatego poczuła potrzebę ich pociągnięcia dalej... - Może właśnie tego ci potrzeba, co? Porządnego rżnięcia! - wyraźnie podkreśliła dwa ostatnie słowa, jakby inaczej dziewczyna miała ich nie zrozumieć.
- Czyli co... Mogę rozbić kolejne okno? - wysnuła pytanie w reakcji na tę bierność Diviny i na wzmiankę o kamieniu, zrobiła chwiejny nieco krok w jej stronę. Trochę po to, by ją przestraszyć. Trochę po to, by sprawdzić, czy się cofnie. Czy ten cały stoicki spokój to nie jest gra. Może odrobinę też z zamiarem zamachnięcia się... powstrzymanego jednak. Jeszcze. - Nie wiesz, czego chcę - warknęła już zdecydowanie mniej przyjemnie, stawiając kolejny krok. Ten spokój, ta pewność, to założenie... Jakby niby ją znała. Jakby wiedziała, co przeszła. Jakby zdawała sobie sprawę z tego, do czego Marlee była zdolna! Jakby widziała w niej gdzieś w środku dobrego człowieka, nawet teraz, ale przecież to nie prawda. Nie była dobrym człowiekiem. I nie powinna w ogóle żyć! (Nie tylko Divina myślała o końcu.) W pewnym momencie przez głowę jej jednak przeszło, że skoro sama nie była w stanie zakończyć własnego życia, to dlaczego nie ukrócić tego, które tak ją cholernie (i nieświadomie?) dręczyło...?

Divina Norwood
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Gdyby wiedziała, że Marlee czegokolwiek jej zazdrości, najpewniej zrobiłoby się jeszcze bardziej żal blondynki. W jakiej ciemności musiała tkwić, by z pożądaniem patrzeć na życie, które wiodła Divina? Upokorzenia, przemoc, wyobcowanie, głód... nigdy nie uważała, że ma najgorzej, wręcz przeciwnie, wmawiała sobie, że inni znoszą znacznie większe cierpienia, niż ona. Tylko, że mimo wszystko lubiła wierzyć, że chociaż w Lorne Bay większości żyje się lepiej, bo wtedy... wtedy nadal mogła mieć chociaż resztki tlącej się nadziei, że i do niej los się uśmiechnie, chociaż głównie liczyła na to, że jej żywot dobiegnie końca i po śmierci będzie już lżej.
Na pierwsze jej słowa wcale się nie skrzywiła, dopiero na te dosadne określenie tego, czego jej trzeba. Nie chodziło jednak o to, jakiego słownictwa użyła blondynka, a o to, że podobnie zażartował z niej Nathaniel, przerażający człowiek, od którego uciekła i którego najścia rzeczywiście się obawiała. Głównie dlatego, że nie planował jej zabić... Mimo wszystko zachowała jednak spokój, tutaj tego niegodziwca nie było, były tylko one dwie i cisza ciemnego lasu.
- Mi potrzeba? - zapytała spokojnie. - To ty do mnie przychodzisz, to ty czegoś szukasz, więc to raczej na własnych potrzebach powinnaś się skupić - zauważyła. - Moim życiem w czystości nie musisz się martwić - uniosła nieco kąciki ust, ale uśmiech ten nie dosięgnął oczu w których mieniło się odbicie płomienia trzymanej przez niej świeczki. Nie wstydziła się tego, że z nikim nie była, chociaż większość kobiet mogła uważać to za dziwaczne, ale czy nie tym właśnie była od początku? Dziwadłem... przeklętą zjawą z lasu. Nie dla niej takie uniesienia, czy towarzystwo ludzi, którzy darzą ją czymś więcej, jak pogardą.
- Wolałabym nie - przyznała zgodnie z prawdą, ale stała nieugięta w tym samym miejscu, nawet gdy Marlee się zbliżyła. To nie tak, że się nie bała, po prostu... była zmęczona. Emocjami, które od dziecka się przez nią przelewały, a na które nikt nigdy nie zwracał uwagi. W którymś momencie i ona je ignorowała, a jej twarz stała się niemalże marmurowa, w swoim braku wyrazu. Kiedy jednak Marlee warknęła, w oczach Diviny pojawiło się coś nowego... jej brwi delikatnie drgnęły i chociaż nie było to wyraźne, pojawiła się w niej pewnego rodzaju troska, której najpewniej blondynka sobie nie życzyła, ale na jej obecność nie mogła nic poradzić. - Wiele razy stawałam twarzą w twarz ze śmiercią - przyznała nieco posępnie, ale też tak, jakby chciała ja pocieszyć, jakby to ona potrzebowała teraz pocieszenia. - Nie patrzyła na mnie tak, jak ty - zawyrokowała. Nie była biegła w rozmowach, jej słowa brzmiały często zbyt podniośle, zbyt zagadkowo i niejednoznacznie, ale inaczej nie potrafiła.

Marlee Doherty
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
Marlee patrzyła na Divinę i jej życie bardzo zero-jedynkowo. Jej pomógł ksiądz, nie Marlee. To nie Norwood musiała przedwcześnie żegnać siostrę (gdyby tylko wiedziała! - dop.aut.). To nie ona, z tym stoickim spokojem musiała się mierzyć z tym wulkanem wewnętrznych emocji, z którym Doherty sobie nie radziła. To nie ona przyczyniła się do śmierci kogoś naprawdę sobie bliskiego... Większość z tych przykładów wypowiedziana na głos pewnie zabrzmiałaby nie tylko niesprawiedliwie, ale też głupio - łatwiej jednak było wymyślać kolejne powody do nienawiści, szukać winy w kimś innym, zamiast raz za razem uświadamiać sobie, że może wszystko, co spotykało Doherty było tylko i wyłącznie jej winą. Patrzyła teraz na Divinę i widziała wszystko to, czego jej brakowało. I po prostu nie mogła tego znieść. Tego, że kobieta była od prawie roku sama również. I że sama po tę wolność prawdopodobnie sięgnęła - coś, na co Lee wciąż się nie potrafiła zdobyć. Nawet jeśli plotki były bujdą i ojczym Norwood po prostu zabłądził i stał się karmą dla krokodyli, fakt wciąż pozostawał. Divina w końcu była sama, miała spokój, a Marlee nadal tkwiła w tym niezrozumiałym limbo ze swoimi rodzicami. I to też wkurzało Marlee. Ta bierność Diviny. To, że zdawała się tym nie cieszyć, nie korzystać z wolności, nie celebrować w jakikolwiek sposób uwolnienia od ojca pijaka. Przez lata tych powodów do złości i zazdrości tylko narastało i Marlee miała wrażenie, że właśnie następuje w niej swego rodzaju apogeum. Może trzeba było się rozprawić (rozmówić?) z dziewczyną już dawno, zamiast przez ostatnie lata udawać, że zapomniała o tych wszystkich uczuciach...
- Mi ostrych rżnięć nie brakuje - odburknęła niepotrzebnie, ale nie potrafiła powstrzymać języka. - Księżulo nie lubi na ostro? - dopytała jeszcze głupio, parskając znów niezbyt rozbawionym śmiechem. Słowa Diviny nie pomagały. Wręcz przeciwnie - z każdą mijającą sekundą Lee miała wrażenie, że dziewczyna patrzy na nią z coraz większej wysokości. Z pogardą albo ze współczuciem. Sama nie wiedziała już, która opcja była gorsza...
- Ale pieprzysz... - mruknęła, bo w obecnym stanie - albo w ogóle - brakowało jej odpowiednich ripost na te pompatyczne słowa Diviny. Przy okazji zrobiła jeszcze jeden krok w jej stronę... a przynajmniej próbowała. Potknęła się jednak nagle o jakąś gałąź - a może o własne myśli - źle stanęła i w tej samej chwili znalazła się na ziemi, boleśnie uderzając w nią kością ogonową. Kamień wypadł z jej dłoni i potoczył się gdzieś w zarośla, a jej - w odpowiedzi chyba na ten nagły wstrząs - zrobiło się niedobrze. - I na co się gapisz! - warknęła jeszcze, nim jej ciałem zupełnie zawładnęły torsje.

Divina Norwood
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Nie miała ludziom za złe, gdy wierzyli w błędne plotki na jej temat. Przywykła do tego, pogodziła się z faktem, że nie ma na podobny stan rzeczy większego wpływu, bo przecież nikt nigdy nie szukał prawdy. Ludzie brali łatwe informacje, a po te rzeczywiste trzeba się było pofatygować. Może nawet zrozumiała, że ona i jej historia nigdy nie było dla niej?
Faktycznie w jej postawie można było się doszukać wyższości, chociaż nie robiła tego specjalnie. Tak już miała, wyprana z emocji twarz, niezachwiana postawa, to wszystko stanowiło pewnego rodzaju barierę ochronną, pomagającą jej nie załamywać się na każdym kroku. Była jak posąg, jak zjawa, jak cień, w zależności od sytuacji i tego, co kto chciał w niej w danym momencie zobaczyć. Od lat nie walczyła z tym, a raczej pozwalała by czas jedynie wzmacniał taki wizerunek jej osoby. Może było to błędem? Nikt nigdy nie nauczył jej, że można inaczej, wydawało jej się nawet, że działa ludziom na rękę, nie walcząc o prawdziwy obraz siebie, że daje im to, czego chcieli. W końcu Marlee pewnie też łatwiej było grozić jej kamieniem, gdy mogła utwierdzać się w przekonaniu, że Divina ma się za lepszą od niej. Skrzywiła się jednak delikatnie, słysząc jej wulgarne słowa. Często była świadkiem wyzwisk pod swoim adresem, te lepiej znosiła, niż wypowiedzi podobne do tych Doherty, w których dziewczyna nie obrażała jej bezpośrednio. W zasadzie mówiła o czymś, co Viny krępowało, chociaż i tego nie potrafiła okazać na swojej wypranej z emocji twarzy.
- Współczuję - przyznała, bo nie wiedziała jak ma rozumieć słowa blondynki. Przechyliła nawet głowę do boku, przyglądając jej się uważniej, a na wyzywające pytanie, ociekające aluzją, pokiwała jedynie przecząco głową. - Nie sypiam z księdzem. Obowiązuje go celibat - wyjaśniła spokojnie, jakby nie padło nic odrażającego, jakby stojąca przed nią dziewczyna wcale jej nie obraziła. Czy nie rozumiała jej słów, czy może po prostu ignorowała tą agresję? Trudno było to rozszyfrować. Zamilkła też na moment, nie chcą dalej pieprzyć, ale nie potrafiła stać w miejscu, kiedy dziewczyna upadła. Zaraz zrobiła dwa kroki w jej kierunku i bez lęku przyklęknęła obok niej, póki co jedynie patrząc. - Na pijaną dziewczynę, która zaraz zwymiotuje - odpowiedziała na jej pytanie, jakby te nie było retoryczne. Wyciągnęła nawet dłoń, by poprawić kosmyk włosów blondynki, ale nie dotknęła jej, po prostu zawisła tak z palcami w pobliżu jej twarzy, jakby pytając o pozwolenie, czy w ogóle może jej dotknąć. - Przynieść ci wody? Możesz wejść do domu, skorzystać z łazienki. Nie chciałabym musieć po tobie sprzątać - wyjaśniła zgodnie z prawdą. Niekoniecznie lubiła to robić, chociaż przy ojcu pijaku i sprowadzanych przez niego pannach, często niestety nie miała większego wyboru. Odkąd go nie było, życie wydawało się nieco spokojniejsze, chociaż kościół nie pozwalał na podobne wnioski.

Marlee Doherty
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
Odwróciła wzrok, całą głowę, gdy tylko z ust Diviny padło to jedno słowo. Współczuję. Była ostatnią osobą, od której chciała je usłyszeć. Ostatnią, która miała prawo je do Marlee kierować. I to jeszcze w takim kontekście... Jakby sama jej pieprzona cnota stawiała ją tyle szczebli wyżej, niż Doherty ze swoim wyuzdaniem. Najgorsze, że sama to czuła. Tę niższość samej siebie i wyborów, które popełniała. Fakt, że uciekała się do tych przyziemnych, chwilowych uciech, byle choć na moment wyłączyć całą resztę... Samo to stawiało ją już na przegranej pozycji. Nie potrzebowała jednak przypominania o swojej żałosnej sytuacji. Tym bardziej od Norwood. - Pierdol się - splunęła na ziemię między nimi, po raz kolejny uciekając się do niezbyt inteligentnej riposty. Gdyby tylko nie była pijana i lepiej kontrolowała własne myśli i słowa... Tylko, że trzeźwa nie pakowała się zwykle w takie sytuacje. Nie umyślnie przynajmniej.
Ból po upadku pojawił się gdzieś w oddali i zaraz zniknął. Jakby tylko wyglądał zza zasłony świadomości, zastanawiając się, czy tym razem powinien jej dołożyć czy chwilowo odpuścić, by ze zdwojoną siłą uderzyć dopiero jutro. Wraz z kacem, opustoszałym do reszty żołądkiem i palącym od wymiotów gardłem. Marlee na niego czekała i może właśnie dlatego w końcu postanowił się ukryć. Jakby jej na złość. Z opóźnieniem dotarło do niej, że Divina zbliża do niej rękę. Zamachnęła się bez zastanowienia i odepchnęła ją niezdarnie. - Zostaw mnie! - warknęła tylko między kolejnymi torsjami. Zapomniała o rozpuszczonych włosach, których końcówki upstrzone już były wymiocinami. Paznokcie prawej ręki - całe palce właściwie - wbijała mocno w ziemie, żeby utrzymać jako taką równowagę i w końcu oprzeć się na nich przy powolnych podnoszeniu się do pozycji stojącej. Nie czuła się lepiej, w głowie kręciło jej się już nieustannie, pozostała w żołądku treść bulgotała niebezpiecznie, a gorzki posmak wypitego piwa raz po raz podchodził jej do góry i drażnił gardło, ale zaparła się całą sobą, by już nie wymiotować. By opuścić to miejsce, nim nie będzie już w stanie się bronić przed chęcią pomocy ze strony Diviny. Nie zamierzała pozwolić sobie pomóc. Na pewno nie jej... - Zostaw mnie i wracaj do domu - jęknęła, jedną ręką wspierając się o drzewo, a drugą wyciągając ostrzegawczo do Norwood, by nawet nie próbowała znów się wtrącać. Głowę miała pochyloną, oczy opuszczone, twarz zasłoniętą brudnymi włosami. Nie mogła ponownie spojrzeć dziewczynie w oczy. - Po prostu wypierdalaj! - warknęła już głośniej, nie słysząc, by Divina się oddalała. - Przedstawienie skończone - dodała już ciszej, jakby sama do siebie, w głębi duszy nawet nie winiąc Norwood za napawanie oczu widokiem całej tej żałosności. W końcu Marlee sama to wszystko na siebie sprowadziła. Jak zawsze...

Divina Norwood
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
organistka — w kościele
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Sierota grająca w kościele, którą ludzie z Lorne Bay mają za przeklętą wiedźmę z lasu i ona sama także w to wierzy. Zsyła na innych jedynie nieszczęście, więc nic dziwnego, że jest całkiem sama.
Zmarszczyła tylko bardziej brwi, gdy blondynka kazała jej się pierdolić. Wulgaryzmy były paradoksalnym zjawiskiem... z jednej strony w swoim życiu, Norwood zdążyła się do nich przyzwyczaić, a z drugiej... była pewna, że nigdy się nie przyzwyczai. Nie rozumiała ich. Agresji przełożonej na przykre i krzywdzące słowa, potrzeby sięgania po to, co w odbiorcy miało wzbudzić negatywne odczucia. Po prostu nie rozumiała. Tylko, że niezrozumienie w życiu Diviny stanowiło całkiem częste zjawisko. Całego tego zajścia, od chwili, w której wybito jej okno, też nie rozumiała. Chciała pomóc, ale jej dłoń brutalnie została odepchnięta, więc po prostu stała i patrzyła na dławiącą się wymiocinami dziewczynę... jednak będzie musiała rano posprzątać. Westchnęła cichutko i po prostu bez słowa, śledziła każdy jej ruch.
- Nie zostawię dławiącego się przed moim domem człowieka - wyjaśniła, bo chciała, aby ta kwestia była jasna. To byłoby wielce nieodpowiedzialne, a przy tym mogłaby mieć ją na sumieniu. - Chodzą tu krokodyle - dodała, aby blondynka wiedziała, że nie jest tu zbyt bezpiecznie. W końcu sam ojciec Norwood najpewniej zginął pożarty przez olbrzymie gady. Większość domów zbudowana była na podwyższeniach, ale marna chata organistki niestety pozostawała na ziemi, stanowiąc łakomy kąsek. Nie miała pojęcia, co jeszcze powinna zrobić. Blondynka nie chciała jej pomocy, ale ewidentnie jej potrzebowała i też, sama tutaj przyszła, a teraz wyganiała Viny z jej własnego podwórka... o ile przestrzeń dookoła chaty dało się tak nazwać.
- Na pewno nie chcesz wody? - zapytała, ignorując jej krzyki. - To nic złego przyjąć pomoc - dodała, znacznie ciszej. Była w tym pewna hipokryzja, ale też Divinie mało kto w ogóle pomoc oferował, więc też z uwagi na to, nie potrafiła jej przyjmować, a już kompletnie unikała sytuacji, w której miałaby o nią prosić. Tylko, że ona też nigdy nie znajdowała się w stanie podobnym, do Marlee. - Mojemu ojcu na zatrucie alkoholowe pomagał rumianek... mam trochę, sama zbierałam - zachęciła ją, przestępując z nogi na nogę. Był to też moment, w którym mimo wszystko zbliżyła się o krok w stronę drzewa, o które opierała się dziewczyna. Naturalnie, patrzyła przy tym pod nogi, bo szkoda byłoby jej butów, którymi wówczas mogła się jeszcze cieszyć, nie dbając o to, że są stare i za duże. Starała się dbać zarówno o swoje rzeczy, jak i o ludzi w swoim otoczeniu, nawet jeśli oni nieszczególnie dbali o nią.

Marlee Doherty
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
Marlee za to do wulgaryzmów uciekała się bardzo często. Choć ich pomoc była niewielka w walce z frustracją życiem i emocjami, dla których nie zawsze potrafiła znaleźć jakieś bardziej cywilizowane ujście, wciąż odgrywały ważną rolę. Nawet teraz. Nie była co prawda dumna z tego, że nie było jej w tej chwili stać na lepsze odzywki i wybrnięcie z sytuacji w lepszy sposób, ale... To pierdol się przynajmniej zapełniało ciszę. Przenikało pustkę, która inaczej by tu z jej strony wybrzmiała. A milczenie wydawało jej się jednak gorszą odpowiedzią na te - w jej odczuciu - wywyższąjące się komentarze Norwood, niż parę wtrąconych przekleństw. Szczególnie, kiedy te zdawały się wywoływać w dziewczynie minimalne choć reakcje - jak to zmarszczenie brwi.
Parsknęła mimowolnie na samo wspomnienie o krokodylach. Mieszkała na tych terenach całe swoje życie i wiedziała, z jakimi zagrożeniami muszą się mierzyć mieszkańcy Sapphire River, ale właściwie to nie to tak ją gorzko rozbawiło. Może to kwestia jej stanu i sytuacji, ale chodzi o to, że się nie przejmowała. Niebezpieczeństwem, krokodylami, ewentualną śmiercią. Ba! Nawet więcej - bawiła ją sama myśl, że słowa Viny mogłyby się okazać prorocze, że rzeczywiście miałaby skończyć jako pokarm dla wielkich gadów. Szkoda tylko, że o jakąś dekadę za późno... - Właśnie, krokodyle, więc zostaw mnie już i idź! - odparła twardo, wykrzesając z siebie resztki siły, by nadać temu zdaniu odpowiednią moc. Skoro Norwood bała się, że coś ich może zaatakować, to powinna rzeczywiście wrócić do domu. W końcu Lee nie podejrzewała jej o podobne do siebie odczucia związane z życiem i śmiercią.
Upór Diviny doprowadzał ją do szału. Miała ochotę złapać kolejny kamień i rozbić nim kolejne okno albo obrać za cel którąś z części ciała dziewczyny, najlepiej gdzieś na jej twarzy - te spojrzenie bez emocji albo umoralniające usta. Nie miała jednak siły na dalszą agresję. Może to i dobrze - dla samej Diviny i kartoteki Marlee - ale brak możliwości wyładowania się na kimś lub na czymś, tylko wzmagał jej frustrację. A to odbijało się na niej nie tylko psychicznie, ale też fizycznie. Odsunęła się o krok, wciąż oparta jedną ręką o drzewo, drżąc na całym ciele, chociaż wcale nie odczuwała zimna. Brakowało jej też siły na kolejne słowa, nawet przekleństwa. Resztki energii zużywała już tylko na to, by utrzymać się jakoś w pionie i już nie wymiotować. - Nawet nie próbuj za mną iść - wtrąciła tylko słabo, ignorując kolejne propozycje pomocy ze strony Norwood i robiąc kolejny krok w tył. Puściła drzewo, obróciła się i ruszyła gdzieś przed siebie, wgłąb dzielnicy. Wcale nie miała ochoty w takim stanie wracać do domu, ale już wolała awanturę z ojcem czy matką, niż szukanie pomocy u znajomych. I dlatego też po krótkim błądzeniu bez celu, to właśnie tam się w końcu doczłapała.
Policji spodziewała się już następnego dnia, o ile jeszcze nie tej samej nocy, ale nikt po nią nie przyszedł. Divina najwyraźniej nie zgłosiła nigdzie rozbitego przez nią okna. Marlee nie miała pojęcia, co o tym myśleć...

/zt x2 </3

Divina Norwood
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
ODPOWIEDZ