komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Jeśli czegoś nienawidził w życiu bardziej niż tej szmaty Netfliksa od kiedy oferowali jego ojcu program, to były to szpitale. Może dlatego, że matka często była w nich częstym gościem i jakoś nie przywykł do zachowania personelu, który bezradnie rozkładał ręce. Mamrotając coś o tym, że nie da się pomóc osobie, która tej pomocy sobie nie życzy. Miał wrażenie, że to najbardziej banalne stwierdzenie w jego życiu, a miał wtedy jakieś dwanaście lat. Potem ten wyświechtany frazes pojawiał się coraz częściej, może dlatego że jego szanowna mamusia coraz bardziej odpływała w krainę swoich narkotycznych fantasmagorii. Koniec końców placówki zdrowia kojarzyły mu się z matką ćpunką i własnym obrzydzeniem, które z upływem czasu przeszło w odruch warunkowy.
Ilekroć przekraczał te cudowne i (nie)gościnne progi to w jego żołądku rosła ogromna gula, która prędzej czy później musiała się z niego wydostać. Nie przyznawał się jednak nikomu do tej niedyspozycji, bo rzyganie na zapach szpitala nawet jemu wydawało się skrajnie niemęskie.
Może dlatego przyszło mu z trudem zjawienie się tutaj. O dziwo o ostatnich wydarzeniach z Lorry nawet nie myślał. Jego splątany umysł chyba uświadomił sobie, że pora odpuścić przynajmniej wspominki z tego paskudnego dnia, w którym czuwał przy dziewczynie, a ona roniła ich dziecko.
Wtedy, gdy mała jeszcze żyła, była nadzieja, że przebaczy mu to lekkie potknięcie, ale po wszystkim już wiedział, że to skończone. Nawet jeśli teraz była nikła szansa, że się jednak zejdą, on już wiedział, że ona mu tego nie wybaczy.
Może i była w kiepskiej sytuacji, a Richard byłby dla niej ideałem mężczyzny, ale to już nie te czasy, że dla majątków kobiety oddawały swoje serce byle komu. Pieprzona emancypacja. Jakieś sześćdziesiąt lat temu to ona przeprosiłaby jego, że go sprowokowała i dalej żyliby sobie długo i szczęśliwie w krainie, w której nie byłoby tak rozwiniętej medycyny.
Jeśli Laurent zdecydowałby się na bliskie spotkanie z prądem, to po prostu… zdechłby pod płotem jak pies, a nie skończył w tej białej salce, która tylko Dickowi przypominała prosektorium. Może dlatego, że tak naprawdę nie był w żadnym.
To był całkiem dobry pomysł na zwiedzanie szpitala i oswojenie go, ale nie miał czasu na podobne dyrdymały. Skoro jego kumpel od boksu (nie czarujmy się, przyjaciel) był w objęciach służby zdrowia i zapewne już się krztusił, to Richard i siwucha przybywali z odsieczą.
- Skoro ci dają w żyłę, to pić możesz. Bo nie mieszasz – podzielił się z nim odkryciem, gdy już usiadł na krześle dla gości. Mógł zapytać, czy będzie żyć, ale nie byli słodkim małżeństwem, a kumplami od bicia się po ryju, więc podał mu kieliszek z miną człowieka, który zaraz zwymiotuje, jeśli się dostatecznie nie znieczuli.
Remington martwił się, rzecz oczywista.

Laurent Buchinsky
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Nudy. Kompletne nudy. Patrzył w biały sufit i próbował nie zasnąć. Miał już zdecydowanie dosyć snu i zdecydowanie tęsknił za momentami, kiedy nie wysypiał się przez kilka dni pilnując pannę Clark. Gdyby nie to, że lekarz kazał mu leżeć, pewnie już dawno spacerowałby po korytarzach, żeby choćby na pięć minut mieć coś „ciekawego” do zrobienia. Najchętniej jednak uciekłby z tego przeklętego szpitala… gdyby nie to, że ból w nodze był okropny. I w sumie ten sam ból (i zakaz ze strony lekarza) nie pozwalał mu na wędrówkę po całym budynku. Jedynym miłym momentem w tym aż nazbyt sterylnym „więzieniu” był ten, kiedy któraś z młodszych sióstr pytała go o to czy wszystko było w porządku. A to nie trwało długo, nawet kiedy próbował je zagadać.
Co gorsza, otrzymywał całą masę telefonów od swojej rodziny. Od matki, ojca… i babci, która uparła się, że natychmiast przyjedzie do Lorne Bay. A to oznaczało chaos. Żywy chaos. Mogła mieć osiemdziesiąt parę lat, ale wciąż była ruchliwa, pełna energii i zawsze coś jej nie odpowiadało. Nie mówiąc o tym, że już wyobrażał sobie jak bardzo zamierzała marudzić widząc jego nowy dom. A na pewno czekała cała masa innych kwestii, które chciała poruszyć, a od których on zawsze uciekał.
Los jednak nie chciał go zawieść, przynajmniej nie w tym momencie. Kiedy tylko drzwi się uchyliły, a on dostrzegł znaną mu od jakiegoś czasu twarz, tę samą, którą czasami zabarwiał siniakami (i vice versa), natychmiast wywrócił oczami. Nie był to jednak gest irytacji. To jest, mężczyzna czasami go denerwował, wyprowadzał z równowagi… ale był dość przyjemnym… kumplem. Ciężko w ogóle było nazwać ich znajomość. Nie wiedzieć dlaczego zaczęli się pewnego dnia tłuc, a potem po prostu pili, znowu się tłukli, następnie Laurent prawił morały, a Richard próbował go choć trochę zmiękczyć i pokazać, że życie nie zawsze polegało na zasadach.
Odwiedziny Remingtona były więc czymś czego jednocześnie potrzebował i nie chciał. Potrzebował, bo Richard potrafił wywrócić mu życie do góry nogami i zmusić do odrobiny uśmiechu, a nie chciał, bo domyślał się, że na pewno coś wymyślił. I na pewno nie było to coś, co spodobałoby się lekarzom i pielęgniarkom. Pytanie tylko co?
Nie musiał długo czekać na odpowiedź. Nie mylił się. Wpierw uśmiechnął się, słysząc jego stwierdzenie (i uznając je nawet za zabawane)… a dopiero potem zrozumiał, co przygotował dla niego Richard. Natychmiast otworzył usta, żeby zaprotestować… ale zaraz je zamknął, stwierdzając że przeżycie porażenie prądem zasługiwało na choć trochę toastu. Niepewnie przyjrzał się kieliszkowi, który otrzymał jakby w „prezencie”, a potem samemu Remingtonowi, próbując dostrzec czy ten coś jeszcze miał w planach.
Nie jesteś normalny – mruknął, żeby wyrazić swoje częściowe niezadowolenie, nawet jeżeli był mu wdzięczny i za odwiedziny i za alkohol, który przyniósł. – Gdybym tylko mógł się ruszyć to bym ci… – marudził dalej, ale westchnął, wykrzywił usta w geście niezadowolenia… i podstawił kieliszek bliżej przeklętego Remingtona, żeby w końcu nalał mu tego, co przyniósł.

Richard Remington
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Odwiedzanie kumpli w szpitalu z butelką wódki było posunięciem ryzykownym, ale nie jego, Dicka wina, że nie wpuszczali tutaj z kwiatami. Wtedy na pewno ukradłby komuś największy bukiet, założyłby marynarkę i z tym orężem wpadłby do tej sali, mrucząc serenadę i modląc się, by nie puścił pawia do tej pięknej różyczki, która zdążyła tak cudnie rozkwitnąć. Może dlatego służba zdrowia zabraniała podobnych ekscesów i z tego też powodu miał problem z wyborem odpowiedniego prezentu. Nie wiedział tak naprawdę, w jakim stanie jest jego partner z ringu, ale przypuszczał, że pieszczenie prądem przypomina seks z grubą kobietą. Chwilowa satysfakcja okupiona jest potwornym bólem, więc nic dziwnego, że jak przystało na altruistę (a przecież taki był!) postanowił przynieść mu coś co znieczuli to porażone ciało.
Tłumaczyć się więc nie zamierzał, zresztą sam ostatnio nadużywał wszystkiego, co nie znajdowało się w stanie sypkim i nie dało się tego włożyć do nosa, więc i jego kumpel mógł wesprzeć kolegę w potrzebie, który szukał pretekstu do nawalenia się jak szpadel. Powodów miał kilka – ba, znalazłby nawet kilkaset, ale nie o każdym chciał opowiadać, zwłaszcza w tym przerażająco sterylnym otoczeniu, więc wódka okazała się odpowiedzią na każde pytania. Zwłaszcza, że przy okazji słyszał, że ma cudowne właściwości odkażające, więc same plusy.
- Jakbym był normalny, to byś ze mną nie trzymał – skwitował jakże inteligentnie, próbując nalać nieborakowi do kieliszka, ale tak trzęsły mu się ręce od tego prądu, że porzucił ten prostacki zamiar i sięgnął po szklankę, która wyglądała niewinnie.
Dopiero po minucie zdał sobie sprawę, że jak na naczynie kuchenne jest ona zbyt długa i cienka, ale przecież od picia alkoholu w próbówce nic nie umarł, więc Laurent mógł być pierwszym. Znając jego pecha to całkiem możliwy scenariusz, więc zanim jeszcze wyzionął ducha, Dick szybko nalał sobie i wzniósł toast.
- Za porażająco elektrycznego chłopaka i jego uziemienie! – znalazł sobie jakże wybitny temat do żartów, puszczając mu oczko niemal jak urocza panienka. Wszystko to lepsze niż fakt, że na zapach szpitala dalej zbierało mu się na podłe wymioty i powracały wspomnienia, które przeganiał namacalne, machając ręką od niechcenia. Jak na wściekłe muchy, które podgryzały go bez końca, sprawiając ból.
Boże, jak on potrzebował w te dni kokainy. Za jej smak mógłby się oddać nawet całemu haremowi.

Laurent Buchinsky
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Ucieszył się z tej wizyty. Zapewne zwiastowała problemy i kłopoty, ale potrzebował zwyczajnie towarzystwa, żeby nie zwariować. Nie zamierzał rozmawiać kolejny raz z innymi pacjentami o pogodzie, ani o tym która aktorka była lepsza. Miał już dosyć takich gadek. Potrzebował kogoś, kto byłby w stanie go rozbawić, nawet jeżeli nie chciał pokazywać swojego rozbawienia.
Na usłyszaną odpowiedź Laurent natychmiast spiorunował wzrokiem Richarda. Mówił prawdę o tym, że inaczej by się z nim nie kolegował. Bo faktem było też to, że ani Remington, ani Buchinsky nie byli normalni trzymając się jeden z drugim. Byli dwoma zupełnymi przeciwieństwami. Nie mówiąc o tym, że Laurent zdawał sobie sprawę z problemów Dicka. I próbował je tępić jak tylko potrafił.
Pieprz się – mruknął niby nieprzyjemnie, choć ich znajomość i wyzwiska brzmiały jak gdyby wyznawali sobie braterską miłość. Czekał aż znajomy poleje mu alkohol, żeby w końcu mógł się napić i opuścić. Szpital zdecydowanie był dla niego więzieniem. Z niecierpliwością czekał na szczęśliwy dzień jego opuszczenia.
Zamiast jednak nalania wódki do kieliszki, zauważył że Remington chwycił szklankę. A on przytrzymywał dłonią drugą dłoń, co by to nie trząść naczynia zbyt mocno. On naprawdę chciał ich upić… w środku szpitala. Przeklęta, cwana żmija.
Idi-na-huj – odpowiedział jednym tchem na usłyszany toast, który wzniósł kumpel, rzecz jasna po rosyjsku, żeby kolega nie zrozumiał go dobrze. – Lepiej, żebyś nie wiedział jak to jest, baranie – dodał, wypijając wszystko, co zostało mu nalane, jednym cugiem. Głośno westchnął, ciesząc się z piekącego uczucia w gardle. – Choć może po takim spotkaniu z prądem byś się uspokoił – dodał, zerkając w stronę kumpla. Choć czy Remington mógł się uspokoić? – A teraz się spowiadaj. Brałeś coś? – Zapytał bez pardonu i wlepił swoje lodowato niebieskie spojrzenie w Richarda. A żeby nie pomyślał o kłamaniu, natychmiast mocno chwycił go za ramię i zmusił do patrzenia w oczy.
Owszem, miło było, że go odwiedził, ale wpadanie z wódką do sali na pewno nie przyszło mu na trzeźwo. A właściwie „na czysto”. Coś musiał brać, a przynajmniej tak się zdawało Buchinsky’emu. Uważnie przyglądał się źrenicom Remingtona próbując dojrzeć najmniejsze zmiany w zachowaniu źrenic.
Dawaj jeszcze – mruknął, ponownie podtykając szklankę i oczekując kolejnej dawki wódki. – Mam ochotę wyskoczyć przez okno, byleby tylko tutaj nie siedzieć – dodał niby żartem, niby serio. Sam powtarzał sobie, że jeszcze kilka dni i naprawdę coś takiego by zrobił. Wszystko, byleby tylko nie zwariować w czterech przerażająco białych i sterylnych ścianach. – I noga mnie cholernie boli – dodał, wskazując na lewą stopę zawiniętą w bandaże.

Richard Remington
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
komendant — Lorne Bay Fire Station
34 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
komendant straży pożarnej, którego życie prywatne właśnie zaczyna się rozpadać po ujawnieniu jego dawnych grzeszków pod wpływem narkotyków
Powinien docenić to, że przy swojej niesłabnącej alergii na szpitale, to właśnie on stanowił cel jego odwiedzin. Nie matka, która trafiała tu na tyle regularnie, by mieć kartę stałego pacjenta ani nie jedna z jego byłych gwiazdek na firmamencie dickowego nieba, tylko facet, który regularnie w każdy wtorek obijał mu mordę. Na dodatek serwował mu przy tym takie kazania, że jego sponsor nawet nie truł mu tak bardzo dupy. Nic więc dziwnego, że musiał to oblać i że nie zabrał stosownej przepitki, ale od czasów najdroższej przyjaciółki kokainy jego zaschnięte na wiór gardło przyjmowało jak leci, więc to Laurent miał problem.
Chyba, że od czasu porażenia prądem zmienił się w jakiegoś avengersa czy coś. Właściwie bardzo to Remingtona interesowało, więc przechylał głowę, by dostrzec jakieś nowe jego umiejętności. Stawiał wszystkie pieniądze tatusia, że zacznie lewitować, ale jak zaczął przemawiać do niego w obcym języku to stwierdził, że to może jednak opętanie.
- Znaczy, co? Wszedł w ciebie Duch Święty i po tej penetracji mówisz wszystkimi językami świata? O to ta cała afera? – uśmiechnął się, gdy spełnił toast i sam wychlapał wszystko, czując, że trochę skłamał z tym gardłem. Wódka, niestety ciepła paliła jak niemożliwa, ale już widział wzrok pielęgniarki, gdyby poprosił ją o przenośną lodówkę do chłodzenia alkoholu. Zanim jednak zdołał podzielić się z nim tą zadziwiającą nowiną, poczuł, że chwyta go za ramiona.
Nie zdążył zareagować właściwie (w sensie urwać mu rękę), bo był tak blisko tych przerażająco jasnych ślepi, że obstawiał, iż faktycznie ten koleś został opętany. A on karmi demona porcją siwuchy, doskonale.
- Ja wiem, że się lubimy, ale chyba nie jesteśmy na takiej stopie, by patrzeć sobie głęboko w oczy! – odgryzł się i otrząsnął z dziwnego wrażenia, że i jego prąd przepływający przez Laurenta zaczął niesamowicie kopać. Uspokoił się jednak i pokręcił głową.
- Czysto. Trzy miesiące bez koki. Każdy dzień to udręka – nikomu tak dużo o tym nie mówił, ale z nikim też nie chlał wódki w szpitalnym pokoju. Może i to nie brzmiało na normalne i trzeźwe zachowanie, ale Remington nie umiał w stosunki międzyludzkie, chyba że te rozebrane, a to z kumplem by nie przeszło.
Polał mu jeszcze i sobie, po czym rozejrzał się po wnętrzu.
- Będę rzygał jak kot, gdy tylko stąd wyjdę. Nienawidzę szpitali – ponownie aż się wzdrygnął, ale to może zapach etanolu. – Bądź jednak dobrym kumplem i opowiedz mi wszystko. Potrzebuję plotek, inni mają życie – w przeciwieństwie do niego, bo jego egzystencja to Netflix i nawet chillu ostatnio brakowało.

Laurent Buchinsky
ODPOWIEDZ