ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
  • osiem
Ramiona, to rozrzucane na boki to znów przyciągane do ciała, umiejętnie wypełniające przestrzeń, jednocześnie nie plątające się w zwisający z uszu kabel. Nogi, to oddalające się to znów zbliżające do krawędzi, ledwo muskające podłoże, choć raz za razem przydeptujące rozwiązane sznurowadło. Muzyka, napływająca na zmianę to tylko jedną to obiema słuchawkami, wprowadzająca w ruch całe ciało nawet w tych krótkich przerwach między kolejnymi piosenkami. Telefon, nieustannie dający cicho znać o braku energii do dalszej pracy, a jednak znów i znów odtwarzający kolejny kawałek. Oddech, przyspieszony i nierówny, wbrew wszelkiej logice łapiący łapczywie kolejne chausty powietrza. Oczy zamknięte. Księżyc w pełni wysoko w górze. Myśli o końcu.
Właściwie mogłaby tak umrzeć. Tańcząc do upadłego na dachu jednego z najwyższych (choć mającego tylko kilka pięter) budynków Lorne Bay. W tańcu zrobić jeden krok poza krawędź i ostatni piruet w powietrzu zakończyć ostatecznym lądowaniem. Z nadal zaciśniętymi powiekami i naciągniętymi na uszy wielkimi, starymi słuchawkami, wychylić się do tyłu, poddając testowi wiarę, że upadek okaże się wiążący i że nikt jej przed nim nie zatrzyma. Czekała, aż którąś z tych możliwości uda jej się przełożyć z myśli w rzeczywistość, ale nic się nie działo. Nie opuszczała jej energia, choć nie dawała sobie chwili odpoczynku i od dłuższego czasu nie miała w ustach czegokolwiek. Ani razu nie potknęła się nawet o krawędź dachu, choć jedynym źródłem światła był wiszący wysoko księżyc, którego blask i tak blokowała przez przymknięte oczy. I, choć próbowała wielokrotnie, ani razu nie zdała testu wiary. Tchórz. Nieudacznica. Zdradliwa suka...
Z transu wybudził ją nagły trzask zamykających się drzwi na dach. Zatrzymała się w pół skoku, lądując na podkurczonych nogach i obróciła w stronę intruza. - Co do cholery...?! - zaczęła ostro i nagle urwała, wciąż jedną stopą w zupełnie innym świecie. Najpierw zsunęła na szyję wielkie, stare słuchawki, a dopiero potem sięgnęła do kieszeni obszernej bluzy po telefon, by wyłączyć odtwarzany właśnie kawałek. Przez pajęczynę pękniętej szybki wyraźnie było widać stan baterii - jakimś cudem utrzymujący się jeszcze powyżej pięciu procent. Znów podniosła wzrok i, jakby coś w końcu do niej dotarło, zaczęła się nagle śmiać. Głucho i bez większego rozbawienia, ale jednak śmiać. Oczywiście, że nie miała skończyć tego nic niewartego życia w jakiś poetycki sposób, tylko utknąć na pieprzonym dachu i jeszcze pociągnąć za sobą jakiegoś nieznajomego! Nie powinno jej to nawet dziwić. - Hej, zgubiłeś coś? - zwróciła się do chłopaka niezbyt miło, kiedy chwila śmiechu minęła. Właściwie nie wiadomo jak długo stał tam i oglądał jej taniec. Jakby na to nie patrzeć, wtargnął w jej samotność, a na domiar złego jeszcze odciął do niej drogę powrotną. Miała prawo być zła... Choć właściwie bardziej wściekała się sama na siebie, bo po raz kolejny pozwalała się zatrzymać przed wcieleniem swoich planów w nieżycie...

phineas woodsworth
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
żałobnik, kiedyś pianista — cmentarz
26 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
what about sleeping a little longer and forgetting all this nonsense?
you know some people'd rather not exist
they put a gun to the heart or a knife to the wrist
we ought to think they aren't smart
it could be something I missed


Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek... dni powoli zlewały się w jedno, gdy tracił resztki sił na walkę z monotonią. Szarym dniem, z jakiego stworzył swoje zesłanie - tragiczną karę za brawurowy lot ku słońcu. Więcej, więcej, więcej... kończąc z niczym. Wierutnym kłamstwem byłoby nazwanie tego wieczoru wyjątkowym oraz przebijającym się ostrością emocji. Na próżno szukać oznak rychłej poprawy, gdy w myślach desperacko przywoływało się deszcz ognia mogący pozostawić po tym świecie wyłącznie popiół. Cała uwaga skupiona na samym końcu, który jak na złość nie chciał nadejść.
Nie wczoraj. Nie dzisiaj.
I zdecydowanie nie w tym miejskim labiryncie, kiedy błądził w niecałkowitych ciemnościach zbliżającej się nocy - zabitej ostrym światłem latarni i szyldów palących się do ostatniego klienta. Bez większego namysłu kierował się w pomniejsze uliczki, uciekając od gry świateł wyciągającej go na pierwszy plan. Za brak ciekawskich oczu uiścić musiał opłatę w postaci nieprzyjemnej woni docierającej do jego nozdrzy co jakiś czas. Z tego odoru wychwycił piwny zapach, który wprawdzie tłumaczył już wszystko. Ściskając w dłoni niepełną paczkę papierosów, pokonywał kolejne stopnie ciągnących się w nieskończoność schodów. Niestrudzenie zdobywał jeden ze szczytów Lorne Bay; oczywiście ten z zakazanych dla takich nieproszonych gości jak on. Nie przejmował się tym zbyt mocno, gdyż niewielka była liczba miejsc, w których był tak naprawdę chciany. Wkradanie się niepożądanie stało się naturą tego zagubionego bruneta. Dlatego nie przejmował się konsekwencjami, kiedy to delikatnie pchał drzwi prowadzące na dach budynku. Jednak w tym wszystkim nie przewidział jednego - towarzystwa. Przemknął spojrzeniem po dzielącej ich przestrzeni, by dojść do wniosku, iż jedyną żywą istotą była właśnie nieznajoma. Prawie to balansująca na krawędzi?
Przyglądał się we względnej ciszy, sennie zapisując w pamięci każdy drobiazg przedstawienia. Uniesione ramiona opadały zapewne do muzyki pozostającej poza zasięgiem jego zmysłu słuchu. Jasne pasma włosów falujące wraz z kolejnymi ruchami tancerki, przecinały nocne niebo niczym spadające gwiazdy. Pomyśl życzenie, głupcze. Czego właśnie stał się przypadkowym świadkiem? A przy tym gdzieś z tyłu głowy brzmiało mu cicho kolejne pytanie; co powinien zrobić. Zawołać do niej, by przerwała niebezpieczny taniec czy bez większego hałasu wycofać się do wyjścia?
Umierający łabędź.
Dumnie nazwał to w myślach, gdy oczami wyobraźni malował wokół niej mroczną scenerię dla Odetty z Jeziora łabędziego. Naprawdę stąpała tak blisko krawędzi, iż Phineas poczuł się niczym w prawdziwym potrzasku, a wcześniejszy dylemat zaczął niemiłosiernie ciążyć. Ułamki sekundy, zły ruch - jego. Bezmyślnie pozwolił podtrzymywanym drzwiom wymsknąć się z dłoni, by jakby w zwolnionym tempie zmierzały do początku małej apokalipsy. Huk, lecz pozostawiających ich dwójkę przy życiu. Świat nie zamierzał tak szybko się skończyć. Zgubił coś? Sens. - A nie po to żyjemy? Ciągle czegoś szukając? - odpowiedział, a do jego głosu wkradła się odrobina drwiny. Z całego cholernego świata i z siebie samego, tkwiącego w tej marnej egzystencji bez obranego celu. Szarpnął jeszcze dla pewności za drzwi, lecz te nawet nie drgnęły. Mało wzruszony nieśpiesznie ruszył ku nieznajomej - cóż innego mu pozostało? Przy sobie nie miał nawet głupiego telefonu. - Może to właśnie znalazłem - Spogląda za krawędź, na malującą się w dole ulicę, doskonale wiedząc, że wypowiadane słowa są tylko kłamstwem. Niczym więcej, ale pozwolił sobie o tym zapomnieć, kiedy jego nogi zwisały już nad przepaścią. - W jakim układzie przewidziana jest śmierć głównej tancerki? - Z powrotem przeniósł spojrzenie na nocną tancerkę, gdy już wygodniej usadowił się na murku i wyciągnął ku niej otwartą paczkę z fajkami.


Marlee Doherty
ja tu tylko sprzątam — forum
626 yo — 1 cm
Awatar użytkownika
about
ohana means family
Chyba miała pecha. Już drugi raz ktoś zjawiał się w momencie, gdy kołysała się - tym razem praktycznie dosłownie - na krawędzi życia i śmierci. Kolejny raz ktoś samą swoją obecnością odwlekał nieuniknione. Bo jakiekolwiek nie były jeszcze przed chwilą jej zamiary, wiedziała, że nie zrobi tego ostatecznego, chwiejnego kroku przy świadku. Nawet nieznajomym. Nie to, żeby tchórzyła. Lub szukała wymówek. (Chociaż to drugie może trochę?) Właściwie dopiero to do niej powoli docierało - kiedy tak śmiała się pod nosem bez sensu i przyglądała chłopakowi. Dopóki istniał choć cień szansy, że pozostawi na świecie choć jedną osobę, która mogłaby się w jakikolwiek sposób winić za jej decyzję lub która mogłaby dręczyć się myślami nad tym, co mogła zrobić inaczej, żeby może tej decyzji zapobiec... Marlee miała tego nigdy nie zrobić. Nigdy świadomie nie doprowadzić do końca tego jej marnego nieżycia. Chyba powinna się cieszyć? Z tego, że najwyraźniej nie była w stanie pozwolić na to, by ktokolwiek miał przeżyć z jej powodu choć skrawek tego, co przeżywała z powodu Cecily. Z tego, że najwyraźniej miała żyć jeszcze długo i nieszczęśliwie. Z tego, że nie obdarowała przypadkiem nieznajomego mniej lub bardziej trwałym uszczerbkiem na zdrowiu psychicznym. Tylko że jej krótki śmiech wcale nie brzmiał radośnie.
- I tracąc to, czego naprawdę potrzebujemy? - pozwoliła sobie dodać do jego słów w pierwszej chwili, ale zaraz szybko pokręciła głową. - Chyba jestem zbyt trzeźwa na tego typu filozoficzne pytania - dodała, wycofując się z ewentualnych dalszych dywagacji. Nigdy nie czuła się dobrze w poruszaniu podobnych tematów. Nawet nie próbowała się włączać w inteligentne dyskusje i filozoficzne rozważania. Na pewno nie na trzeźwo. Ledwo skończyła liceum. Co tam mogła wiedzieć, prawda?
Podążyła za jego spojrzeniem w dół, poza krawędź dachu. Jeszcze przed chwilą mocno uromantyczniona wizja upadku, teraz wydała jej się zupełną głupotą. Budynek nawet nie był odpowiednio wysoki, by mieć pewność... Trzeba było wybrać jakiś biurowiec w Cairns. - Chyba się rozczarujesz - odparła cicho na słowa nieznajomego. Widoki akurat w tej dzielnicy Lorne Bay nie były zbyt ciekawe, a szanse na samotność odcięły mu zatrzaśnięte drzwi. I niemożliwe, by szukał jej. Nie przyszło jej do głowy, że sam mógł myśleć o przepaści.
Zerknęła w jego stronę, kiedy nawiązał do jej przerwanego tańca. Trochę zaskoczyła ją bezpośredniość, w jakiej przyznał się właściwie, że widział, jak tańczyła - choć było to raczej oczywiste, wielu pewnie by o tym nawet nie wspomniało. Jeszcze bardziej jednak zaskoczył ją dobór słów. A szczególnie tego jednego. Nie odmówiła papierosa, bez słowa wyciągnęła go z podsuniętej paczki i usiadła obok nieznajomego na krawędzi dachu. Dopiero, gdy użyczył jej ognia i zaciągnęła się po raz pierwszy, wyartukowała enigmatyczną odpowiedź: - Jeszcze to rozpracowuję - przyznała szczerze, nie bardzo wiedząc właściwie dlaczego. Ani jak chłopak te słowa właściwie odczyta. - Jakieś sugestie? - pozwoliła sobie jeszcze dopytać, choć w ogóle nie powinna. Czy myśleli w tej chwili z nieznajomym o tym samym, czy nie - nieważne. Tak czy siak stąpała po bardzo cienkim lodzie.

phineas woodsworth
sumienny żółwik
ejmi
brak multikont
ODPOWIEDZ