Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
24


Złamana noga przez długi czas dokuczała pannie Clark. Gips był ciężki, utrudniał poruszanie oraz najprostsze, codzienne czynności doprowadzając młodą dziewczynę na skraj rozpaczy. Przywykła do ciągłego bycia w ruchu; hasania z miejsca na miejsce oraz ciągłego zajęcia zarówno rąk jak i umysłu - nikogo więc nie powinno dziwić, iż nagłe uziemienie było dlań doznaniem niezwykle okrutnym. Na szczęście wszystko miało minąć i gdy w końcu nadszedł cudowny dzień zdjęcia gipsu, panna Clark nabrała ochoty na nadrobienie wszelkich zaległości oraz świętowanie wolności od gipsowego opatrunku... A to skutkowało jeszcze większą niż zwyczajnie nadpobudliwością w jej ruchach, ciągłym wybywaniem z domu oraz szukaniem najlepszego sposobu na przywrócenie sobie pełni sprawności. I gdy większość sposobów nie przynosiła odpowiednich rezultatów, panna Clark uznała, iż nadeszła pora na świętowanie, oczywiście w odpowiednim towarzystwie.
Spotkanie zapowiedziała prostą wiadomością posłaną na numer, który chyba już wyrył się w jej pamięci. Wiadomością składającą się z trzech, prostych słów: Take me out oraz pierwszą, lepszą datą jaka przyszła jej do głowy. Pewna, że nie usłyszy słowa sprzeciwu bądź lawiny pytań pod tytułem Czy to na pewno bezpieczne jakimi w ostatnich czasach zasypywali ją najbliźsi. Ekscytacja rozpływała się po jej żyłach z każdą chwilą gdy zbliżała się do miejsca spotkania, podsycana widokiem wieczornego miasta oraz zwykłym, prostym gwarem którego w ostatnich tygodniach niezwykle jej brakowało - Carnelian Land słynęło z wieczornej ciszy przerywanej jedynie muzyką świerszczy. Szeroki uśmiech wyrysował się na pełnych wargach gdy ujrzała znajomą sylwetkę - i mimo iż mężczyzna stał do niej tyłem, nie było mowy o jakiejkolwiek, nawet najmniejszej pomyłce. Audrey zakradła się do znajomego, by delikatnie ułożyć dłonie na jego bokach i przysunąć usta do jego uszu (fakt, iż aby to zrobić musiała wspiąć się na palce należy przemilczeć).
- Bolało kiedy spadłeś z nieba? - Wypowiedziała eterycznym półszeptem, by po kilku uderzeniach serca zrobić krok w tył i roześmiać się dźwięcznie. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że humor panience Clark niezwykle dziś dopisuje - a to zapowiadało, iż zakończenia dzisiejszego wieczoru nie dało się przewidzieć, gdyż to właśnie w takim humorze miewała najwięcej genialnych pomysłów. - Cześć! - Powitanie opuściło jej usta gdy tylko ujrzała męską twarz, a smukłe ramiona owinęły się wokół jego szyi na krótką chwilę, podczas której panna Clark przymknęła brązowe oczęta. - Nawet nie wiesz, jak fajnie cię widzieć. - Wyznała ze szczerością oraz radością w delikatnym głosie. Lubiła jego towarzystwo; kiedy był gdzieś w pobliżu, nawet jeśli dzielili ciszę i nie wymieniali żadnych słów, chociaż nie była w stanie jednocześnie stwierdzić od którego momentu ich znajomości tak się działo. Uśmiech nie znikał z jej ust, a brązowe spojrzenie na chwilę powędrowało w kierunku jednego z okolicznych barów, który miał być pierwszym przystankiem podczas ich dzisiejszej wędrówki. - Idziemy? Słyszałam, że mają mieć dziś happy hour... I co u Ciebie? Mam wrażenie, jakbym nie widziała cię od wieków! - Wesołe trajkotanie uleciało z jej ust, gdy owinęła rękę wokół przedramienia towarzysza gotowa ruszyć z nim w kierunku baru, aż nie mogąc uwierzyć, że oto w końcu mogła znów wesoło hasać po okolicy, bez obawy, że za chwilę spotka się z ziemią.
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
003.

Niektóre znajomości rządziły się własnymi prawami.
Bo przecież ileż to razy człowiek głupio myślał, że złe pierwsze wrażenie na zawsze przekreślało zadatki na prawdziwą przyjaźń? Albo, że prawdziwe, natychmiastowe połączenie dusz miało trwać wiecznie, na zawsze, do końca i jeszcze jeden dzień dłużej? Ile to razy zwykłe koleżeństwo potrafiło przerodzić się w coś szczerze pięknego, wrażliwego i prawdziwego? Wiele. Wiele jest poprawną odpowiedzią.
Z tych wszystkich wyżej wymienionych taką właśnie ostatnią wspomnianą, Dash dzielił z Audery. Z początku była zwykłą koleżanką brata. Ta o jedynie rok młodsza smarkula, z którą przy przypadkowych spotkaniach w rodzinnym domu Brooks niekiedy już po chwili brakowało tematów do rozmów. Ta mała. Ta beztroska. Ta z innego świata.
A jednak.
Kiedy Archer wylądował w szpitalu, popadając w najdłużej ciągnącą się śpiączkę w historii i kiedy cały świat posypał się na drobne kawałeczki, stając się wyjątkowo niestabilną budowlą, Clark była jedną z naprawdę nielicznych osób, które były. Była, kiedy każda minuta czekania zdawała się trwać wieczność. Była, kiedy Dash potrzebował towarzystwa. Była, kiedy potrzebował rozmowy. I wzajemnie. On też był.
Zbudowali razem naprawdę dobrą, stabilną przyjaźń i Brooks cholernie cieszył się, że po ozdrowieniu brata ten kontakt wcale się nie urwał, a jeszcze bardziej nabrał na sile. Zupełnie jak w tamtej chwili, kiedy stojąc przy zatłoczonej ulicy przeskakiwał z nogi na nogę, wyczekując prezencji dziewczyny. A gdy delikatne dłonie oplotły męskie biodra, uśmiechnął się pod nosem, ukazując szereg idealnie prezentujących się dołeczków.
Bolało. Bolało jak jasna cholera — zwinnym ruchem odwrócił się twarzą do dziewczyny i momentalnie przyciągnął do siebie jeszcze bliżej, zamykając w ciepłym uścisku — Chociaż wciaż nie tak bardzo jak moje serce, kiedy patrze na ciebie — próbował zachować powagę, jednak rzucanie lamerskimi tekstami na podryw zdecydowanie nie należało do jego mocnych stron. Nie mógł brać tego na poważnie i już po chwili wypełnił przestrzeń donośnym śmiechem.
Też się ciesze, że cie widzę — błysk w oku nie opuszczał go na krok, kiedy spoglądał na idealnie prezentującą się twarz dziewczyny — Widze, że noga już wróciła do łask, w pełnej okazałości — trzeba ją będzie potem przetestować i koniecznie urządzić jakiś wyścig wzdłuż wybrzeża Lorne. Pomysł genialny, jednak może na inny dzień. W końcu mieli już jasne plan i cel na dzisiejszy wieczór, a brzmiał on bardzo prosto: Najebać się. A przynajmniej tak brzmiał dla Dasha. Miał wrażenie, że wieki nie był na dobrym wypadzie na miasto, a co dopiero w tak doborowym towarzystwie.
Idziemy, idziemy, zapraszam — wykonał iście gentelmańki ukłon w stronę damy, po czym zgiął wyraźnie łokieć, formując elegancką podporę dla dłoni Audrey — U mnie dobrze. Obrazy się sprzedają wiec nie mam na co narzekać, a właśnie.. muszę ci coś potem powiedzieć KONIECZNIE, ale najpierw.. — zatrzymał w pół słowa, łapiąc za klamkę lokalnego baru, uchylając zwinnie drzwi i puszczając kobietę pierwszą. Kurwa, od kiedy się z niego taki gentleman zrobił. Kto by pomyślał.
A i zapomniałem ci powiedzieć — wskoczył tuż przed nią, zanim jeszcze zdążyli dość do baru — Plan na dziś jest dość bardziej skomplikowany niż ci się wydaje — zaczął nieco tajemniczo, już po chwili kontynuując zadowolony — Jako że jest to twoje pierwsze wychodne po przygodzie z nogą, uważam, że nie powinniśmy się ograniczać tylko do jednego baru. Także proponuje: jeden drink w każdym barze plus ten, kto skończy pierwszy, może wymyślić ZADANIE dla drugiego. To co, Clark? — zbliżył się delikatnie, rzucając jej wyzywające spojrzenie — Idziesz na to?

Audrey Bree Clark
ambitny krab
Kasik#0245
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Nigdy nie wiesz, co się wjebiesz.
Mawiało pewne bardzo mądre przysłowie, które przywędrowały do Audrey podczas jednego z tych pięknych wieczorów, gdy wraz z ojcem oraz jego bratem zasiadali na wielkiej kanapie rodzinnego domu, by po raz setny oglądać najważniejsze kinowe dzieło, jakim był Ojciec Chrzestny. Słowa te zazwyczaj padały z ust ojca panienki Clark i przez lata stały się mantrą powtarzaną przez nich za każdym razem, gdy działo się coś niespodziewanego. Z biegiem lat również coraz mocniej dostrzegała, że w słowach tych kryje się ziarnko prawdy, czego potwierdzeniem z pewnością mogła być jej znajomość z Brooksami. W szczególności z tym, którego ramiona owijały się wokół jej ciała, wywołując szeroki uśmiech na pełnych ustach. Panna Clark zachichotała niczym trzpiotka, gdy tylko usłyszała odpowiedź na swoje, mało wyszukane, powitanie. - Nogi mi miękną jak tak mi słodzisz. Jeszcze chwila i będziesz musiał nieść mnie na rękach. - Odpowiedziała ze śmiechem, na chwilę mocniej wtulając się w jego pierś, chyba dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak cholernie brakowało jej towarzystwa Dasha.
Panienka Clark, słysząc kolejne słowa, okręciła się powolutku wokół własnej osi chcąc zaprezentować, iż nie ma miejsca na jej kostce, gdzie jeszcze dałoby dostrzec się szarawą biel gipsu. - Zyskała kilka śrub, jeszcze nie wróciła w pełni do sprawności ale dzielnie chodze na rehabilitację i ponoć z każdym dniem ma być lepiej. - Ulga pojawiła się w delikatnym głosie. Ostatnie sześć tygodni niezwykle dało Audrey w kość nie tylko psychicznie ale i fizycznie, gdyż poruszanie się o dwóch kulach wcale nie należało do takich łatwych, zwłaszcza gdy nie posiadało się silnych mięśni rąk. Na szczęście to było już daleko za nią, a Audrey Bree Clark mogła cieszyć się trywialnymi przyjemnościami dnia codziennego jak choćby wycieczką do baru.
- No weź, dobrze wiesz, że nie lubię czekać na wieści, zwłaszcza jeżeli są dobre... - Mruknęła, wyginając usta w podkówkę, będącą wyrazem niezadowolenia. Zapowiedzenie wielkich wieści bez natychmiastowego ich zdradzenia było dla panienki Clark taką samą zbrodnią jaką dla dziecka było zabranie ulubionego lizaka. I zapewne spróbowałaby go namówić do wcześniejszego uchylenia rąbka tajemnicy, weszli jednak do baru, a przyjazna sylwetka zastąpiła jej drogę. Już przy pierwszych słowach dziewczę przekręciło głowę odrobinę na bok niemal w gołębim odruchu, uważnie wsłuchując się w zasady dzisiejszej zabawy. A gdy ten zbliżył się delikatnie, panna Clark zmrużyła brązowe oczęta samej robiąc krok w jego stronę. - Oczywiście, że na to idę, Brooks. - Odpowiedziała niemal oficjalnym głosem, podejmując się wyzwania. - Pijemy to samo, w każdym barze zamawiamy innego drinka. Raz wybierasz ty, raz ja, a co trzy bary przysługuje nam szklanka wody. Jeśli ktoś nie wykona zadania pije karnego, a osoba zadająca pytanie może zadać pytanie, na które druga osoba musi odpowiedzieć. - Panna Clark dodała swoje zasady będąc pewną, że Dash się na nie zgodził. I przez chwilę chciała dodać, że kolejną zasadą jest to, że nie pozostawią drugiego gdy ten odpadnie czuła jednak, że nie musiała tego mówić - Dash Brooks był jednym z niewielu mężczyzn, którzy jeszcze nigdy jej nie zawiedli. A po tym wstępie, jak gdyby nigdy nic złapała towarzysza za rękę, by pociągnąć go w kierunku baru. A gdy już tam dotarli, Audrey przechyliła się przez blat baru aby zwrócić na siebie uwagę barmana.
- Poproszę dwa razy sex on the beach z podwójną wódką. - Zamówienie uleciało z jej ust, a panna Clark z niewielkiej torebki wyciągnęła kartę, aby przyłożyć ją do terminalu. Wybór wydawał jej się niemal idealny na początek - coś lekkiego, z dodatkową porcją procentów, niegazowanego a to znaczyło, iż nie zrobi jej się szybko niedobrze... A większa szklanka oznaczała większe wyzwanie na dzień dobry, przynajmniej w jej umyśle. Chwilę później drinki znalazły się w ich dłoniach, a Audrey rzuciła wyzywające spojrzenie swojemu towarzyszowi. - Na trzy. Raz... - Smukłe palce zacisnęły się na wysokiej szklance. - Dwa... - Ostrożnie uniosła szklankę w górę, aby startować z tej samej pozycji.- Trzy! - I rozpoczęła się konkurencja, a Audrey przystawiła szklankę do ust, starając się jak najszybciej wypić całego drinka... Brązowych ocząt nie odrywając od szklanki Dasha, chcąc być pewną, że to jej przyjdzie dziś wygrać.

| Trójeczka. Dash Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Wiedział, że się zgodzi.
W końcu nie takie głupoty robili we wzajemnym towarzystwie. Poza tym, nie było w tym nic strasznego — kilka drinków, lekka rywalizacja, zastrzyk adrenaliny, poprzedzony świetnie spędzonym czasem. Jak tu się nie zgodzić? Wysłuchał więc grzecznie kolejnych zasad, które ta zapragnęła nagle dodać do zasady, nie będąc do końca pewien, czy aby na pewno nadążył za każdą. A bo troche ich było. Ten sam drink, co trzy woda, co dwa wybór co pytanie to..?
Dobra, dobra, mniej więcej, tak — pokiwał głową, łapiąc ujmując twarz dziewczyny, by ta już zaprzestała tego nadwyraz długiego monologu zasad — Najwyżej będziemy korygować w locie — puścił charakterystyczne dla siebie oczko i nim się zorientował, Audrey już wieszała zgrabne ciało na chłodnym blacie, wyczekując barmana. Uśmiechnął się głupio pod nosem, powolnym krokiem dołączając i zajmując miejsce na wysokim, obrotowym stołku. Widział ekscytacje na jej twarzy, widział radość. Zresztą nic dziwnego, pierwszy raz od tak długiego czasu mogła wyjść w pełni sprawna na miasto i nieco zaszaleć. I chyba nie muszę nawet wspominać, jak zaszczycony się czuł, że to właśnie jego wybrała na wiernego towarzysza. Drinki jechały na salony w ekspresowym tempie.
Swoją drogą, nigdy nie robiłem tego na plaży — skwitował rozbawiony, zainspirowany nazwą, przewracając w dłoniach szklankę z kolorowym napojem — A ty? — przelotne spojrzenie, doprawione wyzywającym wyrazem twarzy, zachęcającym do wstępnej zabawy. W końcu przed każdym dobrym pierdolnięciem musiała być jakaś gra wstępna, a nie żeby tam od razu gardła moczyć. Dopiero potem nadchodził czas prawdziwej zabawy
Raz...
...dwa…
...trzy!

Maszyna ruszyła, szkło musnęło rozgrzanych ust, a słodki trunek rozlał się gardle, zaspokajając nie tylko pragnienie. Pił ile sił w mięśniach, zaciskając mocno powieki, jednak intensywna słodkość drinka, wywoływała w nim lekki odruch wymiony. Brooks na co dzień poił się jedynie woda i mocnymi procentami, nie był więc przyzwyczajony do takich słodkości. I przegrał. Przegrał na amen. Co prawda o jedynie kilka króciutkich sekund, ale wciąż, szklanka Clark uderzyła pierwsza o blat stołu, meldując się mocnym brzdęknięciem szkła. Dash dokończył swojego i odstawiając tuż przy tym jej spojrzał w ciemne oczy, dłonią przecierając ściekający napój po wilgotnej wardze.
No cóż. Muszę to jakość przełknąć — wzruszył ramionami. Widocznie tak miało być (albo ja po prostu ssam w kulanie kośćmi, sory Dash) — Pozwolę sobie to zwalić na czysty przypadek i rzec, że to dopiero rozgrzewka — oblizał usta, poprawiając usytuowanie na barowym krześle — Dobrze, w takim razie słucham zdania! — wyprostował się nieznacznie, odszukując jakieś nowej, nieznanej wcześniej głębi w dużych, ciemnych oczach. Dłonie ułożył na udach i mimowolnie nachylił lekko do przodu. Dla lepszej widoczności. Dla większego komfortu — Zaskocz mnie — wyzywający ton zwiastował gotowość do nachodzącego zadania, a lekka ekscytacja powoli zaczynała się pojawiać gdzieś w środku, obijając o brzegi żołądka.
Let’s go.

żałosny rzut kostką | Audrey Bree Clark
ambitny krab
Kasik#0245
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Przerwała potok swoich słów, gdy tylko męskie dłonie ułożyły się na jej buzi, a policzek panny Clark spłonął delikatnym rumieńcem zawstydzenia, zwyczajnie nieprzyzwyczajona do podobnych gestów. Kiwnęła więc jedynie głową zgadzając się z propozycją opracowywania kolejnych zasad w miarę potrzeby i wyślizgnęła się z jego uścisku, by zamówić odpowiednie drinki. W tym momencie zaznaczyć trzeba, iż ich wybór nie był przypadkowy - doskonale wiedziała, że mężczyźni nie przepadali za tymi wszystkimi fikuśnymi drinkami… A skoro wybór drinka miał jej dać niewielką przewagę, czemu by z tego nie skorzystać?
Brew panny Clark powędrowała ku górze, gdy jakże nietypowe stwierdzenie uleciało z jego ust. Przynajmniej nietypowe dla Audrey, gdyż niezwykle rzadko przyszło jej poruszać podobne tematy, które większość jej najbliższego otoczenia uważała za tabu… Tak samo jak ona, przynajmniej dopóki w jej żyłach nie pojawiła się odpowiednia ilość alkoholu rozwiązującego język. Brunetka nachyliła się w kierunku towarzysza. Bliziutko, przełamując granicę przestrzeni osobistej, by jej usta znalazły się niedaleko jego ucha. - Panie Brooks, nie wypada pytać damy o takie szczegóły… - Wyszeptała mu do ucha, odsuwając się równie szybciutko jak się przysunęła posyłając mu jedynie tajemniczy uśmiech, nim rozpoczęło się odliczanie.
Audrey Bree Clark przywykła do słodkich, kolorowych drinków i chyba dlatego ta pierwsza runda poszła jej tak dobrze… Dlatego, bądź przez fakt iż przez kilka ostatnich tygodni, z nogą utkwioną w gipsie jedną z niewielu jej rozrywek było popijanie rozpaczy tequilą, pomagającą znieść ciągłe wyrzuty jej ojca dotyczące wypadku. Staruszek z roku na rok stawał się coraz bardziej nadopiekuńczy oraz zrzędliwy.
Kilka kropel drinka spłynęło wzdłuż jej szyi, nim z brzdękiem stuknęła szklanką o blat baru - nie za mocno, by przypadkiem nie zbić szklanki i te kilka niewielkich sekund przed jej towarzyszem. Triumfalny uśmiech pojawił się na jej buzi, a panienka Audrey w zwycięskim geście uniosła obie ręce w górę.
- O nie, nie, nie! - Zaprotestowała z szerokim uśmiechem, delikatnie przesuwając się w stronę swojego towarzysza. Zakład był prosty, on przegrał, a ona nie miała zamiaru dać mu o tym zapomnieć przynajmniej przez kilka następnych minut. - To nie był przypadek tylko p r z e g r a ł e ś! Deal with it.- Rzuciła z wyraźnym rozbawieniem w głosie, delikatnie stukając czubek jego nosa swoim paluszkiem, jakby chciała podkreślić jego porażkę. Tym razem to ona była górą i miała zamiar cieszyć się zwycięstwem, gdyż z tego baru wyjdzie niczym bohater z tarczą w dłoni. - Pomyślmy… - W teatralnym geście przyłożyła dłoń do swojej twarzy, zupełnie jakby wybór odpowiedniego zadania był dla niej nie małą zagwozdką. Czuła pewną moc powiązaną z wyborem zadania, w tym wszystkim jednak nie chciała być ani wredna, ani chamska. To był ich wieczór, podczas którego mieli dobrze się bawić. - Zatańcz dla mnie… - Wypowiedziała w końcu jej zadanie, układając usta w słodziutki uśmiech. Nie był to jednak koniec tego co wymyśliła. Panna Clark poklepała drewniany blat dłonią, a brązowe oczęta błysnęły rozbawieniem. - O tu, na tym blacie. - Dodała najistotniejszą część swojego zadania, rzucając mu wyzywające spojrzenie. Doskonale wiedziała, ze mężczyzna dałby radę przetańczyć całą noc, jakoś nigdy jeszcze nie widziała go wywijającego na barowym blacie (co ona wyczyniała niemal co weekend za pięknych, studenckich czasów) i najwyższa pora, aby nadrobił zaległości.

Dash Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Zawiedziony był trochę, trzeba mu przyznać, że Audrey tak zwinnie oddaliła temat uprawiania stosunków na plaży. Osobiście? Nie widział w tym nic dziwnego. Rozmowy o seksie były czymś nadzwyczaj normalnym i może to również przez posiadanie szótki braci, ale Dash od zawsze mówił o tych sprawach wyjątkowo otwarcie. W końcu co w tym złego? Każdy to robi. A ten, kto nie robi, na pewno o tym fantazjuje. Seks był nieodłączną częścią przyziemnego życia, takim jak bieganie, pisanie czy czytanie. Totalna norma. Rozumiał jednak oczywiście, że nie każdy podchodził do tego tak jak on, dlatego postanowił dać Clark jeszcze trochę czasu (i procentów), by może podczas późniejszego etapu tego wieczoru dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
Pierwszy zakład przegrał, to fakt. Musiał się więc z tym pogodzić i przyjąć sytuację na klatę. Nie było innego wyjścia, a akurat słownym człowiekiem to on był. To i tak dopiero rozgrzewka, pomyślał cwaniacko, poprawiając długie rękawy ciemnej bluzy. Nikt nie powiedział, że sytuacja za niedługo się nie odwróci.
Dobra dobra już, nie gadaj tylko wymyślaj zadanie — ponaglił rozbawiony, myślami będąc już przy kolejnym drinku. Rozsiadł się więc wygodnie i z niecierpliwością dał jej się odpowiednio namyślić, następnie przysłuchując się misji za tą przegraną — Zatańczyć? — prychnął głośno, łapiąc ciemne spojrzenie brązowych oczu. Zeskoczył ze stołka, stając na równi z przyjaciółką i krzyżując dłonie na piersi, przysunął ciało jeszcze bliżej — Tylko na tyle cię stać, Clark? — łatwizna! Taniec miał przecież w małym paluszku, a jego naturalna bezwstydność tylko pomagała mu robić z siebie debila, kompletnie nie przejmując się opinią innych.
DJ, PODKRĘĆ TĘ MUZĘ!! — ryknął głośno w stronę barmana, który najprawdopodobniej po prostu zlał go ciepłym moczem, ale przecież to wcale nie powstrzymało go przed swoimi następnymi ruchami. Nie czekając na dodatkowe zaproszenie, silnym gestem wskoczył na obrotowy stołek (oczywiście pewnie o mały włos się z niego przedwcześnie nie spierdalając), a następnie postawił ciemne trampki na zapewne już wcześniej ujebanym blacie. W tle póltonem wybrzmiewały znajome dźwięki Wilson, Fall Out Boy, przyprawiając Dasha o podwójnie szeroki uśmiech.
I hope the roof flies off and we get blown out into space
I-I always make such expensive mistakes
I know it's just a number but you're the eighth wonder
I'll stop wearing black when they make a darker color —
ryknął jak głupi, zwracając na siebie uwagę większości klientów, kręcąc tyłkiem szybciej niż bęben w pralce. Lewo i prawo. Góra, doł, jeden boczek, drugi boczek, obrocik. Świetne to było. Kątem oka obserwował roześmianą twarz Audrey, sam jak idiota (w dodatku jeszcze trzeźwy) ciesząc się chwilą. Wraz z ostatnim uderzeniem refrenu padł na kolana tuż przed siedzeniem dziewczyny, ujmując jej twarz w dłonie, wyśpiewując równo kolejne linijki:
Woke up on the wrong side of p-p-paradise
So when I say, "I'm sorry, I'm late" I wasn't showing up at all
I really mean I didn't plan on showing up at all
— następnie zakończył występ eleganckim zeskokiem z barku, potykając się przy tym o oparcie krzesła, o mały włos nie kwasząc sobie twarzy na chłodnej podłodze — Żyje żyje — zapewnił dziewczynę, co by się nie martwiła — To co? Lecimy dalej?

Audrey Bree Clark
ambitny krab
Kasik#0245
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Jednym z czynników, przez które Audrey nie była chętna do rozmowy na podobne tematy był… jej ojciec. Nie było tajemnicą, że była oczkiem w głowie swojego ojca, a ten przejawiał zachowania czysto nadopiekuńcze. Mało popularnym faktem jednak było to, iż Jacob Clark zwykł wszystkich potencjalnych amantów córki witać w towarzystwie dubeltówki podejrzliwych pytań rodem ze Strażnika Teksasu którego w młodości oglądał stanowczo zbyt wiele. Ściany miały uszy, a resztki rozsądku nakazywały pannie Clark uważnie dobierać słowa, by przypadkiem nie ściągnąć na kogoś uwagi jej niereformowalnego staruszka. Rozsądek znikał jednak wraz z alkoholem pojawiającym się w jej krwi.
Panienka Clark wywróciła brązowymi oczętami słysząc ponaglenia, a na zaczepne pytanie wzruszyła jednak ramionami - alkohol nie uderzył nią w jeszcze na tyle mocno, aby poczęła przekraczać pewne granice. To jednak mogło zmienić się w każdej kolejnej chwili, choć z pewnością nie wymyśliłaby dla niego czegoś, czego później mógłby żałować, zwyczajnie mając zbyt dobre serduszko.
Roześmiała się szczerze gdy tylko Dash wskoczył na bar i zaczął wywijać w rytmy Fall Out Boy. Brązowe oczęta wodziły za ruchem jego ciała, gdy kocimi ruchami przyciągał do siebie uwagę zgromadzonych w barze. Gdzieś przy refrenie zaklaskała z entuzjazmem w dłonie, tym samym pokazując uznanie względem jego występu. Rumieniec ponownie przyozdobił jej buzię gdy ta znów znalazła się w jego dłoniach, nim jednak cokolwiek przeszło jej przez myśl, Dash już leciał w kierunku ziemi.
- Dash! - Pisnęła, gdy ten potknął się o oparcie, niemal od razu podrywając się ze swojego krzesła. Ruch jednak był zbyt szybki, ciężar za szybko znalazł się na świeżo zrośniętej nodze sprawiając, że panna Clark ponownie klepnęła tyłkiem o siedzenie fotela. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust, a piąstka Audrey spotkała się z ramieniem chłopaka. - Nie strasz mnie tak więcej! - Rzuciła z odrobinką wyrzutu w głosie, ciesząc się jednak, że złapał równowagę i nie rozbił sobie tej głupiej mordki. Audrey Bree Clark zawsze była osobą niezwykle empatyczną, co dało się zauważyć gdy Archer leżał w szpitalu. Tym razem ostrożnie zsunęła się z krzesełka. - Idziemy! - Zawyrokowała, ponownie owijając rączkę wokół jego przedramienia by, delikatnie kuśtykając, opuścić pierwszy bar na ich drodze.
Lorne Bay nie było miasteczkiem wielkim, Audrey jednak miała nadzieję, że podczas dzisiejszej wycieczki nie braknie im miejsc… Choć zawsze mogli zwyczajnie powrócić do wcześniejszych, kontynuując alkoholowy spacer.
- Dash? Bo ja muszę ci coś powiedzieć… - Zaczęła odrobinę nieśmiało, nawet jeśli do nieśmiałości nie miała najmniejszych powodów. Co jak co, była niemal pewna, że jej towarzysz spróbowałby zrozumieć nawet najbardziej abstrakcyjne wieści, jakie mogłaby chcieć mu przekazać. - Pamiętasz jak pisałam ci, że mój ojciec ciągle robi mi pretensje o ten wypadek? No, to trochę nad tym myślałam i postanowiłam, że będę się wyprowadzać… - Uleciało z jej ust, a brązowe oczęta wędrowały między buzią przyjaciela a kolejnymi szyldami w poszukiwaniu następnego baru. Fakt, iż przyznała się do swoich planów stanowił wskazówkę, iż oto alkohol coraz bardziej rozgaszcza się w jej organizmie.


Dash Brooks
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Wyjście z baru skończyło się bardziej spektakularnie, niż z początku sobie to wyobrażał, jednak tak epickiej gleby nie mógł przewidzieć nawet najlepszy cygan świata. Najważniejsze wszak, że zabawa była przednia, prawda? No prawda, a on jak i również Audrey wydawali się bawić iście wyśmienicie. Szerokie uśmiechy dopisywały im przez cały czas. Nawet gdy kelnerka prawiła Booksowi wywiad na temat jego nieodpowiedzialnego zachowania i jak narażało to innych klientów, on i Clark podśmiechiwali chichotko, trzęsąc się niczym galareta na talerzu.
Widziałaś jej minę? — ryknął na głos jak głupi, gdy w końcu z hukiem opuścili pierwszy na liście bar. Poprawił czarny, materiałowy płaszcz, wyciągając z kieszeni niewielką paczkę czerwonych papierosów — Mam wrażenie, że ludzie pracujący w gastro z czasem tracą całą chęć życia — skwitował niewzruszony, wsadzając peta do ust, a cichy dźwięk odpalanej zapalniczki wybrzmiał na opuszczonej ulicy. Plusem mieszkania w Lorne od dłuższego czasu była wyśmienita znajomość wszystkich skrótów, więc zamiast tłoczyć się głównymi alejkami, oni dzielnie mogli przemknąć na skróty bez większego problemu i w błogim spokoju. Zaciągnął się mocniej gorzkim dymem, wsłuchując w dziwnie zaniepokojony głos Audrey.
Co powiedzieć? To nigdy nie brzmi dobrze — była w ciąży? Zabiła kogoś? Potrzebowała pożyczyć hajs na kret, długi lub dragi? Przystanął na moment, przekręcając się lekko, by móc spojrzeć prosto w znajome oczy. Sądząc po jej tonie, nie zapowiadało się na zwykłą rozmowę o pogodzie. Przytakiwał co chwilę, potwierdzając tym samym jej kolejne słowa, czekając z niecierpliwością na morał historii, aż gdy ten w końcu wypłynął, Dash aż lekko zakrztusił się petkiem — WYPROWADZASZ? ALE ŻE JAK? — pierwszy szok, pierwsze przetworzenie informacji i samo w sobie słowo przeprowadzka, które momentalnie skojarzyło mu się z czymś dalekim. Nie chciał, żeby wyjeżdżała. Nie teraz. Dopiero potem doszło do niego, że to wcale nie musiało znaczyć, że Clark wybędzie na drugi koniec Australli — Ale czekaj, GDZIE się przeprowadzasz? Zostajesz w Lorne mam nadzieje?! — lekko desperacki głos wybrzmiał nieco głośniej, a stopa chłopaka mimowolnie przysunęła się w stronę dziewczyny, umieszczając i jego nieco bliżej. Spojrzał jej głęboko w oczy, wyczekując odpowiedzi.

Audrey Bree Clark
P.S. Przepraszam, że tyle czekałaś, ale życie mnie przerosło :(
ambitny krab
Kasik#0245
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uśmiech nie schodził z pełnych warg panny Clark, w zasadzie od momentu, gdy tylko okazało się, że Dash nic sobie nie zrobił tym, jakże spektakularnym upadkiem (choć wyższą notę otrzymałby za lądowanie telemarkiem). Noc była młoda, pierwszy bar za nimi, i Audrey wolała nawet nie myśleć o tym, ile jeszcze barów przyjdzie im dzisiejszego wieczoru zwiedzić, by nie dostać przedwczesnego kaca.
- Widziałam. - Przytaknęła z szerokim uśmiechem, mocniej owijając dłoń wokół jego przedramienia, gdy przed nimi pojawiały się jakieś nierówności. Świeżo zagojona kostka nadal nie była w pełni zaufanym oparciem po tym, jak mięśnie nic nie robiły przez długie sześć tygodni. - Ja tam ich podziwiam, wiesz? - Zaczęła, jak gdyby nigdy nic wyciągając papierosa z jego ust, aby krótko zaciągnąć się dymem i z powrotem wsadzić fajkę między jego wargi. - Widzisz, codziennie muszą użerać się z klientami i nie mogą zwyczajnie powiedzieć im, aby poszli do diabła. Przychodzi do nich taka typowa Karen, nie raz ich obraża a oni muszą zachowywać się kultularnie, nie raz z uśmiechem na ustach. Całe dnie pracuję z dzikimi zwierzętami które nie raz próbują mnie ugryźć, ale chyba wolałabym to niż użeranie się z klientami. - Wysnuła w zamyśleniu, jakby wdawali się w jakąś dyskusję dotyczącą ważniejszego tematu. Pierwsza porcja alkoholu powoli rozgaszczała się w jej organizmie sprawiając, że panna Clark chętniej przyglądała się różnym zjawiskom. I chętniej mówiła, stąd też wyznanie, jakie padło w jego kierunku. I mimo iż wyraz twarzy starała się utrzymać niezwykle poważny, tak w brązowych oczętach pojawiły się ogniki rozbawienia. - No wiesz, normalnie. Najpierw mały remont, później przewożenie gratów… Chyba tak to się robi, co nie? - Odpowiedziała, jakby zupełnie nie zauważyła szoku na jego twarzy, odrobinę ale tylko odrobinkę się z nim drocząc. Nie wytrzymała jednak i po kolejnym pytaniu udawana powaga odpłynęła w siną dal, a dziewczyna zaśmiała się dźwięcznie. - Jakieś osiemset metrów dalej, chcę wyremontować sobie domek gościnny na farmie… - Wyjawiła sekret z miną niewiniątka, zakładając nawet ręce za plecami niczym pięciolatka. - Twoja mina była interesująca. Co, tęskniłbyś za mną jakby, nie wiem, wywiało mnie znów do Sydney? - Spytała, zaczepnie szturchając go łokciem w bok. Bo ona z pewnością by tęskniła - za przyjaciółmi, zwierzętami, farmą… I chyba całym Lorne Bay, nawet jeśli Sydney wydawało jej się miastem pełnych fantazji oraz możliwości. - Teraz Ty wybierasz. - Dodała na temat ich wycieczki, nie odrywając od niego spojrzenia brązowych tęczówek.

Dash Brooks P.S. Nic się nie stało<3
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
No tak, miała racje. Z ludźmi trzeba było umieć pracować. Nie każdy nadawał się do pracy w gastro. W końcu całodobowa obsługa klientów była o wiele bardziej wyczerpująca niż jakaś tam pierwsza lepsza robota na budowie czy produkcji. Kiedy w grę wchodzili inni ludzie, praca stawała się nie tylko wyczerpująca fizycznie, ale i przede wszystkim psychicznie, a przynajmniej tak mu się wydawało. Sam Dash nigdy nie miał okazji pracować za barem i szczerze mu się do tego nie paliło. To nie tak, że nie lubił ludzi, on po prostu nie potrafił udawać emocji. Kiedy ktoś by go wkurwił lub najzwyczajniej w świecie zirytował, Brooks najprawdopodobniej nie byłby w stanie tak po prostu wciąż malować wielkiego uśmiechu na twarzy i zachowywać się jak gdyby nigdy nic. Ba, pewnie naplułby takiej osobie do talerza przy pierwszej, lepszej okazji, więc może to nawet i dobrze, że zajmował się sprzedażą online. Dostawał zlecenie, wysyłał paczkę i tyle z owocnej współpracy. Piękna sprawa.
Dobra dobra — odetchnął z ulgą, kiedy dotarło do niego, że Audrey wcale nie wyjeżdża w siną dal, a jedynie kilkanaście metrów dalej. Zaciągnął się papierosem cały uśmiechnięty — Gdybyś potrzebowała pomocy z remontem możesz na mnie liczyć — pstryknął ją zaczepnie w ramię, puszczając zalotne oczko — Jestem całkiem dobry w malowaniu ścian — wyszczerzył się głupio. Fakt, pędzel umiał trzymać bardzo dobrze, ale na dobrą sprawę zrobiłaby też inne rzeczy! Co prawda złotą rączką to on nie był, ale przecież czego się nie robi dla dobrej przyjaciółki?
A no może bym trochę tęsknił — zacmokał w powietrzu, unoszcząc wysoko brodę — Bardziej bym się martwił kto się tobą zajmie, jakby mnie nie było obok — dodał szybko swoje wyjaśnienie, pozwalając ponownie złapać się pod rękę i ruszając w kierunku kolejnego baru. Stanie w ciemnej uliczce i dyskutowanie o remontach było super, ale robiło się już trochę zimno i nie chciał, żeby szanowna panna Clark jeszcze mu zmarzła! Nie na jego zmianie.
To może teraz tu? — wskazał na wielki neon z napisem Pub, migoczącym w kilku kolorach, oświetlając długą ulicę — Swoją drogą mają tu świetne frytki! — aż mu ślinka pociekła, a w brzuchu zaburczał mały wilk. Zaprowadził Audrey pod same drzwi, puszczając ją pierwszą i standardowo siadając na wysokich stołkach tuż przy barze.
Poprosimy dwa razy Boski Żigolo i wiadro frytek — zamówił, prychając pod nosem z nazw szotów, puszczając rozbawione spojrzenie w stronę przyjaciółki, która wydawała się równie poruszona nazwą zamówienia.
Sama będziesz mieszkać czy z chłopakiem? — zagadał głupio, próbując podstępem dowiedzieć się nieco więcej na temat przyszłym planów Clark jak i potencjalnych współlokatorów, kiedy pod ich nosy zatwitały niewielkie kieliszki wypełnione alkoholem — Do dna! — chwycił szkło do ręki i szybciutko przechylił już po chwili.

Audrey Bree Clark
Kości: 2
ambitny krab
Kasik#0245
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey zaś doskonale wiedziała, że o wiele lepiej nadaje się do pracy ze zwierzętami. To dla nich posiadała nieskończone pokłady cierpliwości, zrozumienia oraz wyrozumiałości, nawet jeśli to zwierzę posiadało szereg wielgachnych zębów i mogłoby bez trudu odgryźć jej rękę, gdyby wykonała jeden, nieodpowiedni ruch. Było w tym coś, co nazwałaby zwyczajnie pięknym… Tak samo jak było coś pięknego w minie, jaka ukazała się na buzi jej towarzysza, gdy postanowiła przekazać mu jakże poważne (przynajmniej w jej wypadku, nigdy wcześniej nie przyszło jej mieszkać samodzielnie) wieści z ostatnich dni.
- Dzięki, możesz być pewien, że jakby coś zaczęło się walić z pewnością do ciebie zadzwonię. - Odpowiedziała z szerokim uśmiechem, mając jednak nadzieję, że Jermaine niczego nie sknoci i już niedługo będzie mogła wprowadzić się do nowego domu, znajdującego się w dalszej odległości od nadopiekuńczego spojrzenia jej ojca. Zaśmiała się dźwięcznie gdy zalotne oczko powędrowało w jej stronę wraz z propozycją malowania ścian. - Przyda mi się pomoc przy wyborze kolorów, bo zupełnie tego nie ogarniam. - A Dasz w końcu był artystą w każdym tego słowa znaczeniu i z pewnością o wiele lepiej dobrałby jej nowe odcienie do domu. Tego Audrey była stuprocentowo pewna!
- Aha, jasne. Przyznaj, że zwyczajnie nie wiedziałbyś jak beze mnie funkcjonować, Brooks! - Z pewnością w głosie oraz szerokim uśmiechem nadal widniejącym na pełnych wargach tyknęła go paluszkiem w sam środek piersi. Bo przecież biedny Dash nie dałby sobie bez niej rady, zagubiony w codzienności niczym owieczka w wielkim, ciemnym lesie… I nawet jeśli nie było to w pełni prawdą i wiedziała, że dałby sobie radę, miała zamiar podtrzymywać swoje zdanie. Ot tak, by odrobinę się z nim podroczyć, aby nie zatęsknił za nią gdy będzie musiał jechać osiemset metrów dalej, aby ją odwiedzić. Kiwnęła delikatnie głową, gdy zaproponował jej kolejny lokal. W zasadzie w tym momencie zgodziłaby się na odwiedzenie każdego pubu, byleby tylko podawali w nim alkohol, dzięki któremu będą mogli kontynuować grę.
- Boski Żigolo? Serio? Chyba właśnie zyskałeś nowy pseudonim w moim telefonie… - Och, z pewnością! Ku prawdziwości swoich słów wyciągnęła komórkę i szybko edytowała zapisany numer Brooksa, po chwili pokazując mu ekran z rezultatem. I mógł być pewien, że z pewnością zwróci się tak do niego w momencie, gdy ten nie będzie się tego spodziewał… Albo będą w towarzystwie jego braci. Ups.
I już miała odpowiedzieć na pytanie, kieliszki jednak zastukały o blat zwiastując kolejną batalię w ich małej grze, to też panna Clark szybko uniosła szkło, by przechylić je w tym samym momencie co jej towarzysz… I odstawić na blat ledwie sekundę przed nim. Wyraz triumfu zawidniał na jej buzi, a psotne ogniki ponownie pojawiły się w brązowych oczętach, gdy to po raz drugi udało jej się wygrać grę.
- Chyba się starzejesz, wiesz? - Rzuciła z rozbawieniem w głosie, niemal pewna, że jeszcze ten rok wcześniej już dawno rozłożyłby ją na łopatki. W grze, oczywiście. Panna Clark sięgnęła do świeżych frytek, by kilka z nich wpakować sobie do ust. - Na razie tylko z psem, a co będzie dalej… Czas pokaże. Niedługo idę na randkę z takim jednym i zapowiada się dość obiecująco. - Stwierdziła, wzruszając delikatnie wątłymi ramionami. Do pana Ashworth ciągnęło ją jak cholera, jej spotkanie z Dashem było jednak przed ich pierwszą, oficjalną randką i Audrey nie chciała robić sobie zbytnich nadziei. - Malowałeś kiedyś pod wpływem? - Pytanie samo uleciało z jej ust, gdy kolejna teoria powoli tworzyła się w jej głowie.

Dash Brooks Kość 4
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
Maluje obrazy — Ebay, etsy
24 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
Oklejony od rzeczywistości artysta. Wiecznie chodzi w słuchawkach. Dla jednych oaza spokoju, dla innych zaś prawdziwy wulkan emocji. Na pozór zamknięty w sobie, wyalienowany człowiek, charakteryzujący się wyjebanizmem w czystej postaci, w rzeczywistości persona wyjątkowo wrażliwa, czuła i mocno współodczuwająca. Lekko szurnięty. Patrzący na świat z własnej, nagiętej perspektywy. Bezpośredni. Bezmyślny. Zachowawczy.
Dashowi nigdy jeszcze nie przyszło mieszkać samemu. Od małego otaczało go całe grono ludzi dookoła w postaci kolosalnej ilości braci. W domu wiecznie coś się działo, nie było nawet chwili, w której panowałaby totalna, grobowa cisza i chociaż połowa z nich juz opuściła gniazdka i postanowiła postawić własny dom, zasadzić drzewo i chuj tam wie, co jeszcze powinno się zrobić, tak w domu Brooksów wciąż mieszkał on i kilku młodszych, pozostałych członków rodziny. Nie wyobrażał sobie, jakby to było pójść na swoje. Jakby to było, gdyby w domu nagle zapanowała cisza, a po powrocie do domu nikt nie darłby japy o nierówne ułożenie butów, czy niespuszczonej deski w kiblu. I chociaż czasami naprawdę doceniłby święty spokój, tak na tamten moment za nic nie mógłby zamieszkać sam. Zwariowałby. Chociaż po całości wspierał i propsował decyzję Audrey.
W takim razie chętnie pomogę! W remonty ssam w chuj, ale za to malowanko wychodzi mi zazwyczaj pierwsza klasa — zaproproswał sam siebie i z uniesioną wysoko brodą posłał Pannie Clark szeroki uśmiech. W życiu niewiele rzeczy wychodziło mu w znośnym stopniu, jednak miłość do sztuki zawsze pomagała mu to wszystko zrekompensować. A kiedy ktoś jeszcze go w tym wszystkim doceniał, to już w ogóle pierwsza klasa fantasticko.
Czy ty właśnie nadałaś mi ksywkę po nazwie DRINKA? — oburzył się, przesadnie wymachując rękami, a następnie krzyżując je na klatce piersiowej. No co ona sobie myślała? Żeby pójść kurwa na taką łatwiznę? Żeby ZAPOŻYCZAĆ z już istniejących nazw? Toż to przecież skandal! Tak się nie godzi. Pokręcił ponownie głową — O nie, nie, moja droga. Proszę brać ten telefon i szybciutko zmienić mi ksyweczkę na coś bardziej oryginalnego. No dalej, Clark, wiem, że potrafisz — stwierdził pewny siebie. Przecież była kreatywną duszyczką. Nie była w żaden sposób ograniczona to i niech ksyweczki ładne wymyśla.
Kiedy przegrał kolejną kolejkę, przez jego ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. No co jest kurwa? Dwa razy z rzędu. Kurwa, Brooks, co z tobą? No może gdyby nie te jebane kostki to jakoś by mi się udało opisać jego wielką wygraną, ale jak widać, nie mam szczęścia do kulania i zdawania się na chęci losu. Przełknął wiec tę swoją wyjątkowo ŻAŁOSNĄ przegraną i ze spuszczonymi uszami, nawet nie szukając kolejnej wymówki, wsłuchał się w kolejne zadanie, jakie go czekało.
Czy malowałem pod wpływem? — powtórzył pytanie, jakby serio nie dosłyszał, co powiedziała — No chyba żartujesz — znowu się oburzył, o mały włos nie spadając z tego wszystkiego z krzesła — Oczywiście, że malowałem — skwitował. Dash wiecznie był pod wpływem. Używał zielska i różnych innych dragów przy malowaniu szczególnie abstrakcyjnych malunków. Cholernie pomagało mu to otworzyć umysł i widzieć o wiele więcej niż ludzkie oko. Spojrzał spod byka na Audrey, nagle wpadając na kolejny głupi pomysł — Chociaż nigdy nie malowałem ludzi pod wpływem — rzucił zgodnie z prawdą, o dziwo sam lekko zaintrygowany własnym stwierdzeniem. Jak to możliwe, że jeszcze nigdy nie miał okazji? No kurwa — I chyba musimy coś w tym temacie zadziałać — wyszczerzył się głupio, rzucając jej wymowne spojrzenie. Let’s do itttt.

Audrey Bree Clark
ambitny krab
Kasik#0245
ODPOWIEDZ