Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Życie młodej panny Clark definiowane było głównie przez bliżej nieokreślone zbiegi przypadków; spontaniczne decyzje które nawiedzały jej głowę pchając do działania, nawet jeśli to działanie pozbawione było dokładniejszego planu bądź przemyślenia. Dokładne planowanie, przewertowanie wszystkich za oraz przeciw.. Nie, to nie było ważne, liczył się impuls, który Audrey Bree Clark określała mianem niezwykle nieprzewidywalnego przeznaczenia. I tym razem przeznaczenie przemówiło, zachęcając panią weterynarz by przyjechać do tej tłocznej części miasteczka i wypić dwie lampki słodkiego wina na tarasie jednej z okolicznych knajpek. Nie, nie w samotności. Takie raczenie się winem uznawała za rozpaczliwy akt desperacji. W końcu alkohol smakował jedynie w towarzystwie, czyż nie? Na swoje dzisiejsze towarzystwo wybrała starą znajomą, jeszcze ze szkolnych lat, by nadrobić towarzyskie zaległości. Wszystko jednak kiedyś dobiega końca, czyż nie? I tak było również w tym przypadku, gdy panna Clark po kilku godzinach uznała, iż oto nastała pora na powrót do domu. Dwa kieliszki lekkiego wina nadal pozwalały jej prowadzić, czekał ją jedynie krótki spacer trzema uliczkami, by odnaleźć zaparkowany tam samochód. Jak to w ogóle się działo, iż w tak niewielkiej mieścinie tak trudno było znaleźć zwykłe, proste miejsce parkingowe? Rozumiała takie zjawisko w Sydney, gdzie wolnych miejsc parkingowych było tyle, ile płatków śniegu spadło w ostatnich latach na Australijską ziemię. Nie potrafiła jednak zrozumieć tego zjawiska w Lorne Bay, pełnego tych samych twarzy oraz znajomych karoserii.
Noc zdążyła już otulić uliczki miasteczka miękkim mrokiem, gdy brunetka w towarzystwie stukotu obcasów powoli kierowała się w stronę swojego wozu. Z pozoru dzisiejszy spacer miał nie różnić się od innych, wieczornych spacerów po drinku, szybko jednak poczuła, że coś jest nie tak jak powinno. Jakieś spojrzenie nieprzyjemnie wbijało się w sylwetkę otuloną zwiewną, czerwoną sukienką. Nie potrafiła tego wyjaśnić, czuła jednak, iż nie jest w pełni bezpieczna w tym otoczeniu. Stres ściągnął dziewczęce mięśnie, adrenalina uderzyła do krwioobiegu, a Audrey dyskretnie zerknęła przez ramię. Może jednak jej się zdawało? Może ten parszywy z wyglądu jegomość wcale nie podążał jej śladem? Może nie powinna oglądać w samotności strasznych filmów? Spokojnie, tylko spokojnie... Audrey Clark przyspieszyła kroku skręcając w kolejną uliczkę, mając nadzieję iż dziwne uczucie było jedynie wymysłem wyobraźni; zwykłą marą, wzbudzoną mrokiem oraz odrobiną alkoholu, która rozgościła się w jej żyłach. Ponowne zerknięcie przez ramię oraz wychrypiane czekaj mała jakie doleciały do jej uszu jedynie potwierdziły obawy dziewczyny. Jakim cudem takie ewenementy istniały w tak spokojnym miejscu? Nie wiedziała, węszyła jednak w tym jakiś okrutny spisek.
Kolejny zakręt, kolejna ulica, kolejna porcja strachu jaka przetoczyła się przez drobne ciało i... Impuls. Śmiała idea mająca zapewnić jej bezpieczeństwo w tej, jakże nieprzyjemnej sytuacji, niespodziewanie pojawiająca się w umyśle dziewczyny. Nie zdążyłaby dobiec do samochodu, tego było pewna, ale może mogłaby… ? Nie wiedziała, czemu uznała ten pomysł za dobry, w zasadzie nawet nie próbując rozłożyć go na czynniki pierwsze. I tak podbiegła do zauważonego na ulicy mężczyzny, nie byle jakiego lecz tego, któremu w jej opinii dobrze z oczu patrzyło, by owinąć drobne ramiona wokół jego szyi w geście euforycznego powitania. Iskierki strachu błyszczały w ciemnym spojrzeniu gdy, korzystając z chwili dezorientacji jej Wybawienia, przycisnęła swoje usta do jego warg skradając z nich krótkiego całusa, mającego zapewnić wiarygodność w oczach domniemanego prześladowcy.
- Och, kochanie! - Zaćwierkała niczym zakochana trzpiotka, odstawiając przedstawienie od którego, przynajmniej w jej mniemaniu, ważyło się jej życie. Najwyżej wyjdzie na szaloną wariatkę, nie będącą w pełni umysłu... Tak, to nie będzie nic wielkiego - a przynajmniej w ten sposób dodawała sobie otuchy oraz odwagi w śmiałych gestach teatralnego przedstawienia, którego drugą gwiazdą był pozornie nieznajomy mężczyzna. Pozornie, gdyż na pierwszy rzut oka twarz zdawała jej się być nieznaną. - Nie czekałeś długo, prawda? Zagadałam się odrobinkę z Susie, ale resztę wieczoru mam tylko dla Ciebie! - Plotła trzy po trzy, starając wczuć się w wymyślony scenariusz, filuternie puszczając mężczyźnie perskie oczko z uśmiechem wyrysowanym na pociągniętych malinową szminką wargach. I jedynie strach w oczach nie pasował do jakże sielskiego, słodkiego obrazka. Audrey Bree Clark owinęła dłonie mocno wokół męskiego ramienia, niemal ciągnąć go w przód; byle dalej, byle zrobić kolejne kroki w kierunku przeciwnym od parszywca jaki za nią szedł, nim do nieznajomego dotrze, co w ogóle się tu działo. - Podoba Ci się moja sukienka? A tak w ogóle, to gdzie dziś idziemy? Powiesz mi, czy to tajemnica? - Plotła dalej, co chwila to zerkając na siebie, to w kierunku swojego Wybawcy, mając nadzieję, iż wszelkie pytania zada jej dopiero za kolejnym rogiem.
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Sobotnie i bezsenne noce Jermaine - o ile nie opiekował się córką - spędzał czasem w barze z kumplami. Dzisiaj właśnie wypadł taki dzień. Jednak starość nie radość, chłopaków zmogło wcześniej, a on został jeszcze na ostatnie piwo. Niestety (a może właśnie stety?) wieczór nie mógł zakończyć się bez żadnych niespodzianek. Ledwo opuścił lokal, przeszedł kilka kroków szukając kluczy od auta po kieszeniach, kiedy jak spod ziemi wyrosła przed nim sylwetka. - Chyba zaszła jakaś… - zaczął totalnie zdezorientowany, gdy poczuł, że na jego szyi uwiesza się jakaś kobieta. Oczywiście owa “pomyłka” dalej brnęła w nieporozumienie składając na jego ustach szybkiego całusa. W pierwszej chwili Jerry cały się napiął i chciał się od niej odsunąć, ale powstrzymał się. Minęło niemal dwa lata od rozstania, a on dalej traktował takiego niepozornego całusa - którego nawet nie zainicjował! - jako zdradę. Co z nim było nie tak?! Bez wątpienia wiele rzeczy.
Jermaine nie był może najbystrzejszym przedstawicielem płci brzydkiej w Lorne Bay, a jego umysł był przytłumiony alkoholem i być może zareagował z kilkusekundowym opóźnieniem, ale - na jej szczęście - nie wypadł z roli. Uśmiechnął się przymilnie do dziewczyny i z pełną swobodą objął ją ramieniem w pasie, jak uczyniłby to jej partner. - Naoglądałem się wystarczająco dużo komedii romantycznych, żeby wiedzieć, że coś się święci, więc wyglądaj naturalnie - powiedział pochylając się do jej ucha, a pojedyncze kosmyki włosów dziewczyny połaskotały go po twarzy. Odsuwając głowę zaśmiał się wesoło, jakby powiedział jej coś zabawnego, a może intymnego? Osoba podążająca za nimi nie miała prawa tego usłyszeć. Zlustrował wzrokiem jej sukienkę i pokiwał z aprobatą. - Piękna, do twarzy ci w czerwieni - powiedział w sumie zgodnie z prawdą na pytanie i cmoknął ją w policzek w odzewie, a w środku coś się w nim zbuntowało, choć stłumił to w zarodku. Twarz dziewczyny wydawała się jakaś znajoma, ale po ciemku nie był w stanie jej rozpoznać. No i wypił chyba o jedno piwo za dużo, żeby połączyć imię, twarz i cokolwiek więcej o postaci. - Oczywiście, że niespodzianka! - zakrzyknął wesoło, jakby to była najoczywistsza z oczywistości, a zrobił to na potrzeby śledzącego ich natręta. - Ale zdradzę ci mały szczegół - tu zachichotał nieco infantylnie niczym zakochany szczeniak i znów pochylił się do jej ucha. - Spokojnie, odprowadzę cię na miejsce, tylko prowadź trochę okrężnie, żeby go zgubić. Nie powinien wiedzieć, gdzie mieszkasz… - na wszelki wypadek. Jermaine wolał dmuchać na zimne, w końcu gdyby jego siostra, Marianne albo córka znalazły się w podobnych okolicznościach... zresztą, wolał o tym nie myśleć. A skąd miał wiedzieć, że dziewczyna wcale nie wraca do domu, tylko do stojącego kilka ulic dalej auta?

Audrey Bree Clark
lisowa
A.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark nie wiedziała, czy aby na pewno wybrała odpowiednią personifikację dla swojego Wybawienia. Nic z resztą dziwnego, pomysł jaki zrodził się w jej głowie był... abstrakcyjny. Pozbawiony logiki oraz w pewien dziwny sposób zwyczajnie szalony, zrozpaczony umysł nie potrafił jednak odnaleźć innego rozwiązania tej, jakże kiepskiej sytuacji. Podczas tej krótkiej drogi pożałowała, iż nigdy nie słuchała ojca i nie nosiła ze sobą gazu pieprzowego, w przekonaniu iż w tych stronach nie przydarzy jej się nic strasznego. Och, w jakim była błędzie! Brązowe oczęta błysnęły wilgocią gdy mężczyzna złapany w jej ramiona niczym mucha w lepkie, pajęcze sidła napiął swoje mięśnie. W zasadzie nie powinna się dziwić, jej akt rozpaczy zapewne zaskoczył niczego nie spodziewającego się mężczyznę. I miała jedynie nadzieję, iż mężczyzna nie spłoszy się i nie ucieknie w siną w dal, nie zrobi jej tu zaraz awantury bądź, co najbardziej ja przerażało, również nie okaże się okropnym parszywcem. Gdzieś w środku jednak poczuła dziwne ukłucie, zupełnie jakby ktoś na jedną, krótką chwilę przysunął czubek igły do jej duszy. W końcu, nie była taka zła, by od razu się wzdrygać, czyż nie? Skup się, głupia gęsio... Przemknęło jej przez głowę, gdy myśli jak zwykle wędrowały najróżniejszymi torami w tym samym czasie. Na rozważania przyjdzie czas później, gdy zagrożenie pozostanie za nią.
Ciemne rzęsy zatrzepotały w specyficznym dla dziewczyny odruchu, wywołanym zwykłym, prostym zdezorientowaniem. Domyślił się? Ciche westchnienie ulgi wyrwało się z jej piersi, a brązowe tęczówki błysnęły wdzięcznością, gdy zupełnie naturalnie przylgnęła do męskiego boku, nie wiedząc, jak powinna mu dziękować. - Lubisz komedie romantyczne? - Palnęła w końcu cichutko, odrobinę niezręcznie, nie będąc w stanie wybrać jednej z wielu dziękczynnych formułek - postanowiła więc obrać inną strategię.
Komplement sprawił, że panna Clark uśmiechnęła się ślicznie z rozanielonym wyrazem na buzi, ciężko jednak było stwierdzić, czy jej reakcja jest tą prawdziwą czy odgrywaną w tym dziwnym, małym teatrzyku. - Jest nowa, kupiłam ją kilka dni temu. - Dodała wesoło, by na jedną, krótką chwilę odsunąć się od męskiego boku i okręcić wokół własnej osi. Czerwony materiał zatańczył wokół opalonych ud, nim Audrey powróciła do męskiego boku słodko chichocząc. A gdy męskie słowa doleciały do jej ucha; gdy oddech połaskotał delikatną skórę, ciemne tęczówki utkwiły w męskiej buzi. Ta wydawała się dziwnie znajoma, nie potrafiła jednak połączyć wszystkich faktów ze sobą, zapewne nadal będąc w lekkim szoku. - Ja... Dziękuję. I przepraszam, że wyrwałam cię z czegokolwiek co robiłeś, nie wiedziałam jednak co zrobić, nie miałam innego pomysłu i... - Wyrzuciła z siebie odrobinę nieskładnie, mocniej przylegając do męskiej sylwetki bokiem, gdy zdała sobie sprawę z tego, jak abstrakcyjnie muszą brzmieć jej słowa. Brawo Audrey, teraz z pewnością to wszystko nabrało większego sensu. Brunetka zaśmiała się dźwięcznie, nie była jednak pewna, czy było to reakcją na plecione przez nią słowa czy gry, w jaką oboje teraz grali. - Jeśli będzie za mną szedł do domu, to czeka nas bardzo, bardzo długi spacer... - Zaczęła niepewnie, wlepiając brązowe ślepia w buzię towarzysza. - Mój samochód stoi przecznicę dalej, nie wydaje mi się, abyśmy do tego czasu go zgubili... Może... - Przystanęła delikatnie, dłoń układając na męskim policzku, by przesunąć po nim opuszkami drobnych palców, kątem oka zerkając za siebie, gdzie nadal czaiła się parszywa sylwetka. Miało być w końcu wiarygodnie, czyż nie? Audrey przygryzła delikatnie dolną wargę na chwilę, zastanawiając się nad kolejnym krokiem, który podsunął kolejny, dziwny impuls. - Może pójdziemy gdzieś? Poczekamy, aż sobie pójdzie, żebym mogła wrócić do samochodu albo zgubimy go wśród ludzi... Albo, cholera, nie wiem... - Zaproponowała odrobinę nieśmiało, posyłając mężczyźnie delikatny uśmiech, z nadzieją, że jeśli nie podchwyci jej planu, zaproponuje inne wyjście.

Jermaine Lyons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Zdezorientowanie dziewczyny było wyczuwalne, odmalowało się na jej twarzy i Jermaine odniósł wrażenie, że poczuła ulgę, gdy podjął jej gierkę. Zresztą, jej ciało także o tym świadczyło. Jego rozluźnienie wpłynęło też na brunetkę, więc jeśli mieli wyjść z tego przedsięwzięcia bez szwanku, przejął na siebie rozładowywanie napięcia.
- "Lubię" to za dużo powiedziane, swego czasu oglądałem ich więcej niż ustawa przewiduje - wyjaśnił temat komedii romantycznych. Może i niektóre były całkiem niezłe, mimo to Jerry gustował w innym kinie. A ostatnio bardziej w netflixowych serialach, przy których zasypiał.
Zmiana tematu na sukienkę widocznie rozproszyła jej złe myśli, bo wydawała się być tak szczerze radosna, gdy usłyszała komplement i okręciła się wokół własnej osi. Nie mógł się nie uśmiechnąć na ten widok. Zatem przyjął strategię odwracania jej uwagi, żeby swoją niezręcznością nie zdradziła się przed intruzem. - Hej, daj spokój, nic się nie dzieje. I nie patrz tak na mnie - zasłonił sobie oczy drugą ręką, żeby odgrodzić się od jej wzroku pełnego poczucia winy, że go w to wciągnęła. - Przecież nic złego mi nie zrobiłaś. A żadna żona mi głowy nie urwie, że pocałowała mnie z zaskoczenia spanikowana dziewczyna - mówił z rozbawieniem nie będąc jednocześnie pewnym, czy akurat to podniesie ją na duchu. - Jak na tak drobną osóbkę masz zadziwiająco dużo siły… - skomentował bardziej do siebie niż do niej to, że tak na niego naparła przylegając do jego boku. Rozumiał jednak, że jest przejęta całym zajściem, więc puścił jej to w niepamięć. Zresztą, od kiedy miał dziecko przestał być aż tak wrażliwy na niespodziewany kontakt fizyczny. Choć nie mógł zaprzeczyć, że zrobiło mu się lekko nieswojo, gdy ponownie dotknęła jego policzka patrząc na niego tymi swoimi błyszczącymi, zlęknionymi oczami. Zamarł i nie wiedział, jak na to zareagować, nieprzyzwyczajony do aż takiej czułości ze strony obcych osób, nawet jeśli to było udawanie. Co też zdarzyło mu się pierwszy raz w życiu, w związku z czym też był niepewny, jak się zachowywać. Całe szczęście dziewczyna podjęła rozmowę proponując sposób zniknięcia z widoku. Jerry zastanowił się zerkając na zegarek i rozważył różne opcje, w tym te zaproponowane przez nią. O tej porze okoliczne bary albo będą już zamknięte, albo będą powoli je zamykać, więc pozostało im co innego.
- Chodź, nie będziemy stać bez sensu, to dopiero byłoby podejrzane. Przejdźmy się kawałek w stronę wybrzeża. - Zabrał rękę z jej talii i zamiast tego - ciągle na potrzeby pozostania w roli - splótł ich palce ze sobą. - Pokluczymy trochę uliczkami i może da sobie spokój. Zresztą, pewnie zaraz i tak odpuści. Nie oglądaj się za siebie! - Również dotknął jej policzka, gdy zauważył, że próbuje odwrócić głowę za siebie. Skoro mieli jeszcze poudawać aby wykurzyć intruza, to nie mogą dać po sobie poznać, że wiedzą o jego obecności. - Ruchy, ruchy! - zawołał ze śmiechem i pociągnął ją w stronę uliczki prowadzącej nad wodę. Spojrzał na jej nogi, czy da radę iść po kamiennych kocich łbach w swoich butach, ale najwyżej skręcą gdzieś szybko, co i tak mieli w planach, żeby zgubić napastnika. - Wystawił cię? - podniósł ich złączone dłonie do góry i postukał ją kciukiem o wierzch dłoni dając znać, że chodzi mu o jej drugą połówkę. - Ten, którego zastępuję? - Kąt jego ust uniósł się nieznacznie w rozbawieniu. Z jakiegoś powodu właśnie taką opcję założył. Czerwone sukienki kojarzyły mu się z wyborem randkowym, to wszystko przez te komedie romantyczne, jak nic!

Audrey Bree Clark
lisowa
A.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ulga panny Clark nie powinna być niczym dziwnym. Mimo swego rodzaju odwagi czającej się gdzieś w jej żyłach, Audrey nigdy wcześniej nie znalazła się w podobnej sytuacji. Lorne Bay zwykle jawiło się jako niezwykle bezpieczne, a podczas swoich studenckich wojarzy w Sydney nigdy nie przyszło jej wracać do domu samotnie - niewielka grupka znajomych jaką tam posiadła pilnowała, by bezpiecznie dotarła do domu. Podobne sytuacje kojarzyły jej sję z dreszczowcami bądź horrorami. A w tych kobieta w czerwonej sukience nigdy nie dożywała poranka, co wywoływały ciarki wzdłuż jej kręgosłupa.
Brew kobiety uniosła się delikatnie ku górze, gdy odpowiedź mężczyzny dotarła do jej uszu. Sama nigdy nie miała okazji obejrzeć większej ilości takich filmów, zwykle zasypiając gdzieś na ich początku. - Interesujące. - Skwitowała jedynie, spojrzenie na dłużej skupiając na męskiej twarzy, delikatnie unosząc kąciki malinowych warg. Nie znała wielu mężczyzn którzy chętnie przyznali taki fakt.
Temat sukienki skutecznie odwrócił jej uwagę choć na niewielką chwilę, nie mogła jednak nie wysnuć swojego wywodu. Dziewczę zaśmiało się pod nosem, nie była jednak pewna czy tego powodem był stres, czy raczej odrobinę zabawne zasłonięcie oczu przez jej towarzysza. A może ona na raz? Tak również mogło być.
- Postaram się. - Przytaknęła na wspomnienie o swoim spojrzeniu, odruchowo uciekając nim gdzieś na bok. Nie chciała go peszyć. Nie w momencie, gdy niedoszły napastnik mógł nadal podążać ich śladem, nadal stanowiąc zagrożenie. - żadna żona brzmi tak, jakbyś albo nie miał jej wcale albo miał ich kilkanaście. - Stwierdziła z odrobiną rozbawienia w głosie, powoli przeganiającą przerażenie z brązowych tęczówek. Gdzieś w jej głowie przewinęła się myśl, iż chyba jej pierwsza, spanikowana ocena nieznajomego była całkiem trafna.
Wlepiona w męski bok, z ramieniem niemal desperacko owiniętym wokół jego ręki zaśmiała się cicho pod nosem, nadal nie będąc pewną, czy była to reakcja na jego słowa czy stres, nadal rozlewający się po krwioobiegu. - Mama nie mówiła Ci, że pijąc mleko będziesz silny? - Spytała unosząc z zaciekawieniem brew ku górze, chcąc rozładować resztki napięcia pleceniem czego ślina na język przyniesie. - Ja zawsze je wypijałam i teraz sama wiążę swoje treki! - - Dodała jeszcze nonszalancko, jakoby było to osiągnięciem wielkim oraz godnym podziwu, zwłaszcza przy jej drobnej posturze. Fakt regularnych ćwiczeń w tej chwili zdawał się być tym, niezwykle nieistotnym.
Zaciekawienie błysnęło w brązowych ślepiach, a brew dziewczyny powędrowała ku górze, gdy towarzyszący jej mężczyzna wspomniał o wycieczce w kierunku wybrzeża. Audrey Bree Clark od najmłodszych lat uwielbiała towarzystwo oceanu oraz wszystko, co było z nim powiązane i choć kierunek ten był przeciwnym do miejsca w którym pozostawiła samochód, podobny spacer przypadł jej do gustu.
- Dobrze. - Wyraziła słowną zgodę na zaprezentowany plan, a jej policzek spłonął delikatnym rumieńcem, gdy męska dłoń nań spoczęła. Odruchowo odwróciła spojrzenie, na chwilę lokując je w jego oczach oraz bezwiednie mocniej ściskając męskie palce. Nie skomentowała jednak w żaden sposób jego słów, w obawie przed scenariuszami, jakie mogły przewinąć się przez jej głowę. Ruszyła więc po nierównej dróżce, ściskając nieznajomą dłoń, a lekki wiatr co kilka chwil wprawiał czerwony materiał wokół jej ud w delikatny taniec.
Uśmiech wyrysował się na malinowych wargach, gdy pytanie jej towarzysza doleciało do jej uszu, choć nie była pewna, skąd wzięło się jego założenie. - Nikt mnie nie wystawił i nikogo nie zastępujesz. - Zaczęła spokojnie, wzruszając ramieniem oraz przenosząc spojrzenie brązowych ocząt na męską buzię. - Byłam na kilku drinkach ze znajomą, gdy na Ciebie wpadłam próbowałam wrócić do samochodu. - Dodała, w jej głosie nie słychać jednak było żalu. z pokrzyżowanych planów. Owszem, wolałaby spokojnie dotrzeć do samochodu, wiedziała jednak, że gdyby nie porwanie się na akt desperacji, dzisiejszy wieczór mógł zakończyć się o wiele, wiele gorzej.
Panna Clark szła przez chwilę w milczeniu, przypadkiem przesuwając kciukiem po wierzchu męskiej dłoni, rumieniąc się jednocześnie przez niezręczność przypadku. Brązowe oczęta, z których strach powoli zastępowała ciekawość, nadal tkwiły w buzi jej Wybawienia. - No więc... - Zaczęła nieśmiało, spojrzenie przenosząc gdzieś na drogę przed nimi. - Lubisz komedie romantyczne, masz kilkanaście żon bądź nie masz jej wcale... Zdradzisz mi coś jeszcze? Ciekawi mnie, co robisz po za oglądaniem ckliwych filmów i ratowaniem dam w opałach, jednak imię mojego wybawcy również będzie zadowalającą informacją. - Spytała ostrożnie. Ostatnim czego chciała to być odebraną jako nachalne stworzenie, wieczór jednak był przyjemny, parszywiec nadal mógł czaić się za ich plecami, a przed nimi pozostawał kawałek drogi - to stwarzało niemal idealne warunki do wymiany kilku zdań.

Jermaine Lyons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Parsknął śmiechem, bo dopiero kiedy zwróciła mu na to uwagę, rzeczywiście zarejestrował, że tak mogło to zabrzmieć. Zamiast jednak sprostować szelmowsko pozostawiając ją w niedopowiedzeniu. Nie musiała tak od razu znać całej prawdy! Zresztą, gdyby ją poznała, zapewne uznałaby go za żałosnego dziwaka i nieudacznika! Ale nie, dziś obiecał sobie przecież się tego wystrzegać! Miał przecież patrzeć na siebie bardziej optymistycznie.
- Ale wiesz, że to tylko chwyt marketingowy? - uniósł brew z rozbawieniem, bo na ile orientował się w dietetyce, to nie mleko powodowało silne mięśnie, a coś zupełnie innego. - I to nawet nie producentów mleka, co producentów kartonów na mleko, bo w tamtym okresie mieli monopol na sprzedaż swoich produktów - błysnął ciekawostką, choć w zamian za to chyba zniszczył jej przekonanie z dzieciństwa, a sam dobrze wiedział, że takie zagrania są ciosem poniżej pasa! Gdy jako dorosły człowiek dowiedział się, że jak w rzeczywistości wyglądała właścicielka Toma z kreskówki, sam długo nie mógł dojść z tym do siebie, bo wyobrażał ją sobie zupełnie inaczej!
- Kilka drinków ze znajomą nie kalkuluje mi się z wracaniem samochodem do domu - wytknął jej wcale nie złośliwie, raczej z sympatią, choć jakby nie patrzeć on także po tych dwóch czy trzech piwach zamierzał wrócić autem do domu. A obrzucając dziewczynę krótkim spojrzeniem nie był pewien, czy tak zachowuje się na co dzień, czy bije od niej tyle dziewczęcej energii i całkiem szczerej i uroczej egzaltacji tylko po alkoholu.
Zaśmiał się głośno i wesoło, gdy powrócił temat kilkunastu żon, bo najwyraźniej trik zadziałał i wzbudził ciekawość. - Może jestem dubajskim księciem przebywającym w Lorne Bay incognito uciekającym przed swoimi żonami? - poruszył śmiesznie brwiami, bo słowo “wybawca” brzmiało tak hucznie, że aż się nim nieco zawstydził. Nie uważał się za takowego, toteż dla rozładowania sytuacji zamienił ją w żart: - Ostatnio oglądałem Shreka i w sumie bardziej takim rodzajem “wybawcy” się czuję - przyznał z rozbawieniem, bo o ile miał być wrzucony do worka z rycerzami na białym koniu, to zdecydowanie bliżej mu było do nieokrzesanego ogra niż Księcia z Bajki. - Mam nawet swoje bagno na farmie i choć nie taplam się tam radośnie jak zielony ogr, to i tak nie prezentuję się tak wyjściowo jak dziś - wskazał ręką na swój sobotnio-wieczorny outfit składający się na luźne jeansy i wygodną koszulkę, bo przecież nie czuł potrzeby strojenia się dla kumpli. - Jermaine - przedstawił się pełnym imieniem i w pierwszej chwili chciał uścisnąć jej rękę, ale uświadomił sobie, że już to robi. Poza tym hello, przecież byli “parą”, nie powinni się sobie przedstawiać! - Bardzo miło mi cię poznać…? - zawiesił głos zapraszając ją tym samym, aby i ona zdradziła mu swoje imię.
Idąc przez jedno przejście dla pieszych rzuciło mu się coś w oczy. Coś kolorowego, migającego, niższego i wyższego. Obrócił głowę w tamtą stronę i dostrzegł pokaz kolorowych świateł na fontannach. - Hej, chodźmy tam! - zawołał wesoło i nie czekając na odpowiedź dziewczyny pociągnął ją za rękę w tamtym kierunku, tym samym znikając w bocznej uliczce, a tym samym ukrywając się potencjalnie z oczu tego nieszczęsnego agresora, o którym w sumie zdążył już zapomnieć. - Jest trochę ludzi, znikniemy w tłumie, a przy okazji popatrzymy na fajne widowisko - powiedział znów pochylając się do jej ucha, kiedy znalazła się tuż obok niego. Po kilkudziesięciu metrach wmieszali się w niewielki tłum, a Jermaine pociagnął ją na sam jego przód. - Wow, ale mega! Nie wiedziałem, że w Lorne Bay są takie atrakcje! - przyznał z entuzjazmem i dziecięcą radością, gdy znaleźli się już przy fontannach. Chociaż dziewczyna powinna być już względnie bezpieczna pośród ludzi, to Jermaine - zapatrzony na pokaz - wcale nie puścił jej dłoni.

Audrey Bree Clark
lisowa
A.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Brew brunetki powędrowała ku górze, gdy retoryczne pytanie uleciało z ust jej towarzysza. Fascynujące. Do tej pory panna Clark nie miała okazji poznać kogoś, kto znałby jakiś bezużyteczny fakt, który nie byłby jej znany - te w końcu były jej wielką pasją z lat dziecięcych, gdy to pochłaniała encyklopedię w poszukiwaniu coraz to nowych ciekawostek. Ciężko było jej uwierzyć, iż do tej pory nie przyszło jej poznać tej, jakże interesującej, osobowości.
- Cholera, a byłam pewna, że to podstęp mojej mamy... No, ewentualnie jakaś spółka z firmą farmaceutyczną, gdyż mleko jest jednym z najpopularniejszych alergenów. - Odpowiedziała z rozbawieniem, spojrzenie brązowych ocząt na dłużej lokując w buzi towarzyszącego jej mężczyzny. Rozmowa w jaką się wdawali pozwalała delikatnemu dziewczęciu o strachu jaki jeszcze przed chwilą ogarniał jej ciało ale i napastniku, jaki nadal mógł czaić się gdzieś za ich plecami. Niepewny uśmiech bezwiednie zagościł na malinowych wargach, a smukłe palce równie bezwiednie zacisnęły się na męskiej dłoni, nie puszczając jej choćby na chwilę.
Kolejne jego słowa sprawiły, że brązowe tęczówki błysnęły delikatnym rozbawieniem.
- Mhm, czyżbyś chciał odwieźć mnie do domu? - Spytała, ponownie unosząc nieznacznie brew ku górze. Nie czuła się urażona przez jego uwagę, uznając ją raczej za rozsądną. Sama Audrey nie miała w zwyczaju prowadzić po alkoholu lecz dwa, słodkie i słabe drinki z pewnością nie sprawiły, aby czuła się upojona. Śliczny uśmiech wyrysował się na malinowych wargach, a spojrzenie na chwilę przeniosło się na jeden z pobliskich budynków. - Mogłabym się nawet na to zgodzić. - Dodała jeszcze, wzruszając wątłymi ramionami. Jego postać ciekawiła wodząc obietnicą interesującej konwersacji, a pannie Clark nie przeszło nawet przez myśl, iż jej słowa mogły zostać odebrane za sugestywne. Ot, myślała o zwykłej przejażdżce w kierunku Carnelian Land... Na wszelki wypadek, gdyby prawie zapomniany już parszywiec postanowił dalej za nią podążać.
Szczery, dźwięczny uśmiech uleciał z jej piersi, gdy usłyszała teorię tyczącą dubajskiego księcia.
- Hmmm... - Mruknęła, wolną dłoń układając na swoim podbródku w wyraźnym, niezwykle teatralnym odegraniu prostego zamyślenia. - Jeśli to prawda, to nieźle się ukrywasz... I chyba zaczynam żałować, że te wszystkie maile od Ciebie uznawałam za spam. - Rozbawienie ponownie pojawiło się w jej głosie, podejmując abstrakcyjną ideę. Gdzieś w środku pani weterynarz, ciekawość drugiej osoby pozostała jeszcze bardziej podsycona wiatrem słów. A kolejne stwierdzenie wcale nie odstawało od reszty.
- Nie każdy zrobiłby to, co zrobiłeś Ty, nie powinieneś sobie umniejszać... Ale skoro jesteś jak Shrek, czy to oznacza, że umiesz wyśmienicie gotować i posiadasz gadającego osiołka? - Spytała niewinnie, ponownie skupiając brązowe oczęta na jego buzi. Nie pamiętała dokładnie tamtej bajki, była jednak pewna, że było w niej coś o gotowaniu oraz niezwykle urokliwy, gadający osiołek - dwie rzeczy, które panna Clark niezwykle lubiła. Wspomnienie o bajce oraz farmie sprawiły, że ciekawość tląca się gdzieś w środku Audrey buchnęła pełnoprawnym płomieniem. I tylko resztka ogłady sprawiła, że nie zadała kolejnych pytań, ciekawa jego spojrzenia na świat. Jak mogła go do tej pory nie poznać, skoro zdawali się pochodzić z tej samej części miasteczka? Nie miała najmniejszego pojęcia. - Od dawna masz farmę? Dobrze znam okolice Carnelian Land i dziwi mnie, że do tej pory nie mieliśmy okazji się poznać. - Zadała tylko to, jedno pytanie z wyraźnym zaciekawieniem błyszczącym w brązowych tęczówkach. Wychowana na farmie znała większość sąsiadów, lecz trzyletnia nieobecność mogła narobić jej towarzyskich zaległości. Zwłaszcza, gdy po powrocie od razu rzuciła się w wir pracy.
Uśmiech pojawił się na ponownie na delikatnej twarzyczce, gdy przyszło jej poznać imię swojego Wybawcy. - Audrey, mi również miło. - Odpowiedziała grzecznie, bezwiednie mocniej ściskając jego dłoń. I już chciała coś dodać, gdy ten pociągnął ją w kierunku kolorowych, tańczących świateł niemal z dziecięcym entuzjazmem. Delikatny dreszcz przebiegł wzdłuż jej kręgosłupa, gdy Jermaine nachylił się do jej ucha, to też kiwnęła jedynie głową by chwilę później, gdy już stanęli na przodzie, wydać z siebie ciche westchnienie zachwytu: - Jakie to śliczne! - Bezwiednie, w zwykłym odruchu, Audrey Bree Clark oparła głowę o ramię swojego towarzysza, zapatrzona w tryskającą wodę oraz grę świateł w której, przynajmniej według brunetki, było coś pięknego oraz intrygującego. Stała tak przez chwilę, z policzkiem opartym w jego ramię, podziwiając fontanny oraz wsłuchując się w delikatne dźwięki muzyki, towarzyszące przedstawieniu. I już, już chciała opowiedzieć mu o fontannach w dalekim Sydney, gdy kolejny impuls natchnął ją iście spontanicznym pomysłem, nad którym nie zastanowiła się choćby przez jedną, krótką chwilę - wolała przejść do działania. Wpierw powoli, trochę ostrożnie przesunęła odrobinę swoją głowę, tak by jej usta znalazły się niedaleko jego ucha. - Hej... - Zaczęła cichutko, układając malinowe usta w śliczny, słodki uśmiech. - La Dolce Vita... - Wymruczała mu do ucha. Tytuł starego filmu miał być podpowiedzią tyczącą się jej planów, nie czekała jednak na moment, gdy ten zmiarkuje się w jej zamiarach. Ledwie dwa kroki dzieliły ją od niewielkiego murku otaczającego fontannę. Te dwa kroki pokonała nadal ściskając jego dłoń, by ostrożnie ułożyć stopy na murku. Z gracją filmowej Sylvii uniosła ich splecione dłonie, by owinąć się wokół własnej osi, wprawiając w ruch czerwony materiał, który zatańczył wokół opalonych nóg. A potem ruszyła. Nie puszczając jego dłoni zrobiła kolejny krok, zimna woda obmyła jej stopy, a dźwięczny śmiech wydobył się z jej piersi, gdy brązowe oczęta powędrowały w kierunku buzi Jermaine, niepewna czy będzie na tyle odważny, aby za nią podążyć.

Jermaine Lyons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
W poalkoholowej głowie Jerry’ego jednak ta propozycja zabrzmiała sugestywnie, nawet jeśli absolutnie taka nie była - ot, rozbieżność interpretacji komunikatu, jaka na pewno zdarzała się każdemu! Lyons - nie posądzając jej o takie zapędy, w końcu płoszyła się od szerszego uśmiechu! - odwrócił głowę w jej stronę i przyjrzał się jej dokładnie, czy przypadkiem coś mu się nie ubzdurało, ale ona także postanowiła spojrzeć w innym kierunku, co zniweczyło jego plany. Dziewczyna wyglądała tak niewinnie, że aż trudno było posądzać ją o flirtowanie, chociaż gdyby głębiej się zastanowić, to przecież pocałowała go na powitanie! Może wcale nie była taka niewinna, na jaką wyglądała?
- Nie wiem, czy jestem do tego odpowiednim kandydatem, sam wypiłem ze znajomymi chyba o jedno piwo za dużo - uniósł rękę do góry i układając palec wskazujący od kciuka na odległość dwóch/trzech centymetrów zobrazował, o ile “za dużo” wypił tego piwa - i zastanawiałem się, czy to na pewno dobry pomysł, aby wsiadać za kierownicę. W takich wypadkach najczęściej kimam w aucie, dopóki nie podtrzeźwieję i dopiero wtedy wracam - przyznał z rozbawieniem. - Chociaż wydaje mi się, że spacer dobrze mi robi, być może obejdzie się bez nieprzemyślanych nocowań w niepewnym miejscu. Swoją drogą mama nauczyła cię pić mleko, a wspomniała coś o tym, że nie wsiada się z nieznajomymi do samochodu? - odbił piłeczkę tylko trochę się z niej naigrywając, ale była tak słodko urocza, że nie mógł się powstrzymać. Oczywiście zaraz zrobiło mu się głupio, że nieco się z niej naśmiewa, więc wynagrodził jej to niewinnym uśmiechem, który miał zatuszować tę słowną niestosowność.
Parsknął, gdy skontrowała go tymi mailami. Nawet mu to do głowy nie przyszło, ale aż sam się tym zainteresował! Bo może i do niego trafiały takie maile? Nie żeby chciał się spiknąć z dubajskim księciem, raczej tak z czystej ciekawości. Czy - i co - w ogóle wysyłają te boty. - Hoho! Wnioski wysnute zdecydowanie za szybko! - zaśmiał się na jej podejrzenia, jakoby miał wyśmienicie gotować i uniósł dłoń do góry, żeby powstrzymała swoje wyobrażenia na jego temat, bo odbiegały od prawdy aż zanadto! - Z kuchnią co prawda mam na co dzień sporo do czynienia, jednak nie od strony gotowania. Absolutnie nie! A co do osiołka… - zastanowił się, bo w gruncie rzeczy Lily była uparta jak osioł. I gadała, zdecydowanie za dużo gadała. Pasowała do tego opisu! - Jeśli nagniemy rzeczywistość w kilku miejscach i przymkniemy oczy na kilka szczegółów, to i owszem. Mogę pochwalić się gadającym osiołkiem - podsumował dość enigmatycznie i znów uniósł tajemniczo brwi, bo zabawa w takie nieścisłości całkiem mu się podobała.
- Już będzie z osiem lat… - dopiero mówiąc to na głos uświadomi sobie, że to jedna czwarta jego życia i sam się nad tym zadziwił. - Na dobrą sprawę do nie do końca moja farma. Pomagam dziadkom. Ogarniam to, czego dziadek nie jest w stanie już dopilnować przez swój wiek, a i tak robię to po swojej pracy. Nie angażuję się tak mocno, jak inni farmerzy. A wolne wieczory jak dziś mam od wielkiego dzwonu - uśmiechnął się dość niemrawo wzruszając ramionami, ale nie chciał ciągnąć tego tematu. I w ten oto sposób rozmył wizję dubajskiego księcia, cholera jasna! - A co? Też jesteś stamtąd, Audrey? - zagaił jeszcze raz przyglądając się jej twarzy, bo może rzeczywiście wyglądała znajomo? Do imion nie miał pamięci, więc mogło mu wylecieć, ale twarz… cholera, może jednak nie wytrzeźwiał wystarczająco mocno?
Gdy dziewczyna po kilku chwilach wpatrywania się w fontanny nagle zrobiła krok do przodu, Jermaine w pierwszej chwili odruchowo pociągnął ją za rękę, aby ją powstrzymać, ale nie poddała się temu. Zrobiła kolejny krok i weszła do wody. Lyons niewiele myśląc puścił jej rękę, bo od wody zwykle trzymał się daleko nie tylko tej oceanicznej, ale ogólnie wszelakiej, nie ufając temu żywiołowi ani za grosz. Niemniej uśmiechnął się, gdy zaczęła pląsać w tej fontannie i pokręcił głową z niedowierzaniem. - Jesteś niemożliwa - powiedział absolutnie bez przytyku, wręcz z lekkim podziwem, po czym skrzyżował ręce na klatce piersiowej. Kiedy jemu zabrakło tej młodzieńczej spontaniczności? Kiedy przestał patrzeć przez różowe okulary? Nie, wcale nie był to wiek, bo mimo trzydziestu lat na karku dalej miał pstro w głowie, chociaż nieco ogarnął się ze względu na dziecko. Och, wiedział doskonale, kiedy to się stało, ale przez długie miesiące wypierał tę myśl. A teraz przez chwilę znów poczuł się jak swobodny i beztroski gówniarz. Dlatego - chociaż nie dołączył do Audrey - razem z tłumem ludzi stojącym nieopodal, oklaskami zachęcił ją do dalszych pląsów w wodzie, bo co by nie mówić, pasowała do całej aranżacji swoim wdziękiem i radością. Była na swoim miejscu.
W przeciwieństwie do Jerry’ego. Ach, ten przeklęty alkohol! Kiedy trzeba było popychał do głupot. W innych sytuacjach, gdy jego poziom we krwi zmniejszał się w procesie trzeźwienia, wracała smutna rzeczywistość i dopadała niezamierzona melancholia i nostalgia. Niech będzie przeklęty ten nieszczęsny alkohol!

Audrey Bree Clark
lisowa
A.
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Niewinność panny Clark bywała cechą ciężką do zdefiniowania, czego głównym powodem była ciężka do ukrycia spontaniczność brązowowłosego dziewczęcia. Audrey wierzyła całą sobą, iż nad żywotem każdego śmiertelnika czuwa nieprzewidywalny los, a ów los jest odpowiedzialny za impulsy pchające ją do działań... Tych rozsądnych, ale i tych, które z pewnością dałoby się poddać wątpliwościom oraz szerszym rozważaniom.
Z uśmiechem wyrysowanym na pociągniętych szminką ustach, panna Clark wsłuchiwała się w odpowiedź, jakiej udzielał jej niespodziewany towarzysz, gdzieś w środku mając wrażenie, iż mógł odrobinę opacznie ją zrozumieć. Nie roztrząsała jednak tego, mając wrażenie, iż nie jest to na tyle istotnym.
- Nie boisz się sypiać w aucie? - Spytała ot tak, gdzieś między zdaniami, będąc niemal pewną iż sama nie dałaby rady zasnąć w swoim Fordzie, gdzieś w środku miasta, zbyt przestraszona możliwościami podsycanymi przez wybujałą wyobraźnię. Parsknięcie śmiechu wyrwało się z jej piersi, a rozbawione spojrzenie brązowych ocząt powędrowało ku buzi jej uroczego towarzysza. - Wiem jak masz na imię, więc chyba nie jesteś nieznajomym, czyż nie? No i umiem sobie poradzić, jak zauważyłeś, jestem silna... - Tu przesunęła się tak, by jej usta znalazły się koło ucha Jermaine. - Umiem nawet sama zawiązać sobie buty... - Wymruczała z dumą oraz zadowoleniem, jakoby ta czynność była niezwykle trudną, wymagającą niezliczonej ilości sił do ukończenia. A po tych słowach odsunęła się odrobinkę, by parsknąć cichym śmiechem. Obrócenie sytuacji, w której ten odrobinę się z niej naigrywał, wydawało jej się najlepszym wyjściem. Stres związany z parszywcem jaki podążał jej śladami zdążył już ulecieć, noc była ciepła, a towarzystwo niezwykle przyjazne - czemu cokolwiek miałoby to popsuć?
Uniosła z zaciekawieniem brew ku górze, gdy ten stanowczo zaprzeczył jej wnioskom. - Interesująca odpowiedź. - Odparła jedynie, niezwykle ciekawa większych szczegółów, nie chciała jednak wyjść na niegrzeczną i zasypywać go kolejnymi pytaniami. Przy kolejnym temacie nie mogła jednak się powstrzymać. - Lubisz to zajęcie czy nie za bardzo? - Padło z jej ust, gdy brązowe oczęta na dłuższą chwilę utkwiły w przyjemnych rysach towarzyszącego jej mężczyzny. A gdy on spytał o jej własne powiązania, uśmiechnęła się jedynie tajemniczo. - Można tak powiedzieć... - Bo z pewnością można było tak stwierdzić, nawet jeśli w jej zamieszkiwaniu farmy posiadała trzyletnią przerwę na wielkie, barwne oraz szumne miasto. Nie odpowiedziała jednak wprost, zbyt zauroczona poznawaniem mężczyzny bez tego, co mogłaby kiedyś usłyszeć o nim od rodziny bądź zaprzyjaźnionych sąsiadów.
Fontanna oczarowała pannę Clark swoim blaskiem, barwą oraz muzyką płynącą gdzieś z oddali sprawiając, iż brunetka zapragnęła być jej częścią. I na nic się zdały próby powstrzymania jej przed zatopieniem nóżek w zimnej wodzie, gdy ciągnęła w głąb fontanny niczym ćma do płomienia. Z gracją i wdziękiem, niczym wodna nimfa pląsała w fontannie w dźwięk muzyki, ze szczerym, radosnym uśmiechem wyrysowanym na wargach. - Uznam to za komplement! - Odpowiedziała z rozbawieniem, gdy do jej uszu dotarły słowa jej towarzysza. Liczyła, że ten do niej dołączy i odrobina rozczarowania nawiedziła jej krew, gdy jednak tak się nie stało - i to jednak, nie potrafiło popsuć jej wieczoru. Czerwony materiał sukienki nasiąknął wodą, jeszcze bardziej podkreślając zgrabną figurę dziewczęcia, a mokre włosy otuliły delikatną buzię. Audrey Bree Clark przez chwilę jeszcze pląsała w zimnej wodzie do akompaniamentu oklasków oraz wolnej muzyki wypływającej z ustawionych gdzieś, w tajemnym miejscu, głośników. I dopiero gdy muzyka ucichła, a oklaski wezbrały na sile, krokiem pełnym gracji powróciła do boku swojego towarzysza, przemoczona do choćby najmniejszej, suchej nitki. Ostrożnie odsunęła dłonią mokre kosmyki długich włosów z buzi, uraczając mężczyznę promiennym uśmiechem zsiniałych warg, gdy w jej kierunku powędrowało kilka pochlebnych uwag oraz kilka zazdrosnych spojrzeń kierowanych do Jermaine. Nonszalancko owijając ramiona wokół jego szyi w nienachalnym geście. Parszywiec zapewne już dawno przestał ich śledzić, wystawiane przedstawienie nadal jednak wybrzmiewało jej w głowie. - Więc... - Zaczęła, robiąc pół kroczku w jego stronę, nie podchodząc jednak za blisko, by nie zmoczyć jego ubrania swoją sukienką, ociekającą zimną wodą. - Jakieś uwagi, panie sędzio? - Spytała, unosząc z zaciekawieniem brew ku górze. Brązowe oczęta utkwiły w buzi towarzyszącego jej mężczyzny,a panna Clark na chwilę przygryzła wargę, ważąc wszelkie za i przeciw słów, jakie cisnęły się jej na usta, by finalnie cichutko westchnąć. - Dasz sobie jakoś podziękować za dziś? Tak po prostu... - Spytała, nie odrywając spojrzenia od męskiej buzi. Powinna podziękować, ku temu nie było dwóch zdań. I czułaby się źle, gdyby nie miała ku temu okazji pewna, iż oszczędził jej naprawdę nieciekawego losu.

Jermaine Lyons
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Wzruszył ramionami, bo czego było się bać w zamkniętym aucie? Nie takie przypadki zdarzały mu się w życiu! Nie raz i nie dwa spał pod gołym niebem, gdy po przeniesieniu się z jednego miasta do drugiego podczas tripu po świecie nie miał jeszcze znalezionego noclegu. Dziś raczej by się na to nie porwał dobrowolnie, ale jak mus to mus! Zaśmiał się też z jej zapewnienia, że potrafi wiązać buty sama. - No nie wiem, nie wiem - spuścił głowę, aby spojrzeć na jej stopy w celu potwierdzenia swoich przypuszczeń - sandałki masz na klamerkę, a kostkę tak szczupłą, że pewnie wsuwasz je nawet bez zapinania - tym razem podniósł spojrzenie na dziewczynę i uśmiechnął się unosząc prawą brew do góry.
I oczywiście, że jesteś bardzo silna i bez wątpienia sobie poradzisz! Właśnie dlatego zdecydowałaś się mnie pocałować na środku ulicy, gdy dotrzegłaś potencjalne niebezpieczeństwo, pomyślał z rozbawieniem, ale absolutnie nie zamierzał jej tego wypominać. Poza tym wiedział, że jedynie się z nim droczy, a jej poczucie humoru bardzo mu odpowiadało. No i nie chciał jej przypominać o tamtych wydarzeniach; atmosfera uległa rozluźnieniu, oboje przestali już być tacy spięci, nie trzeba było wracać do tego, co nieprzyjemne.
Podobało mu się to, że wzbudził w niej zainteresowanie. Lubił to uczucie napięcia, gdy padał tajemniczy tekst i oczekiwanie na reakcję rozmówcy. Audrey wydawała się być jednak ostrożną osobą - i słusznie!, bo chociaż znała jego personalia, to jeszcze o niczym nie świadczyło, równie dobrze mógł podać fałszywe dane! - i nie dopytywała, tak samo jak nie zdradziła konkretnie, czy tam mieszka. To tym razem zaciekawiło Jerry’ego, ale - idąc w jej ślady - nie dopytywał się o szczegóły.
- W sumie… nie wiem - przyznał po chwili namysłu w odpowiedzi na jej pytanie. - Kiedyś mnie ciekawiło, bo było czymś nowym do odkrycia. Po tylu latach i całej masie innych obowiązków do wypełnienia na co dzień, trochę zaczyna mnie męczyć. Chociaż życie na farmie jest o wiele przyjemniejsze niż w mieście - podsumował z lekkim uśmiechem, bo wcale nie tak dawno miał porównanie - po kilku dniach spędzonych w zatłoczonym i głośnym Brisbane powrót do Lorne Bay okazał się wypoczynkiem samym w sobie, nawet jeśli musiał zaraz wrócić do pracy w stolarni czy na farmie.
Przestał o tym myśleć obserwując jej poczynania w fontannie. Naprawdę wyglądała jak dobry duszek, który postanowił uświetnić występ kolorów, wody i muzyki swoją obecnością, co potwierdzały pomruki aprobaty ze strony współoglądających. Jerry uśmiechnął się szeroko, kiedy pokaz dobiegł końca i dziewczyna znów do niego dołączyła. Odruchowo położył dłoń na jej talii, gdy zarzuciła mu ramiona na szyję. - Bajecznie! - oznajmił wesoło i całkowicie szczerze. A może miał na myśli bajkowo? Obie wersje totalnie pasowały do tego przedstawienia! Gdy dziewczyna odsunęła się nieznacznie, Jerry bez słowa zdjął swoją jeansową kurtkę i zarzucił jej na zziębnięte i przemoczone ramiona. - Mam nadzieję, że się od tego nie pochorujesz - powiedzia z troską i tym razem zamiast chwytać ją za rękę objął ją ramieniem, żeby nieco ją ogrzać swoim ciałem nie przejmując się tym, że i on może zostać zmoczony. Od wody jeszcze nikt się nie rozpuścił! W każdym razie najlepiej by było, gdyby dziewczyna weszła do ciepłego pomieszczenia, a przynajmniej znalazła się znów w samochodzie, więc po pokazie świateł na fontannach, zrobili jeszcze małe kółko, powoli kierując się w stronę jej auta.
- Przestań, nie ma za co dziękować! Najważniejsze, że nic ci się nie stało - kiedy znaleźli się przy jej samochodzie, pacnął ją lekko po ramieniu, żeby się tym absolutnie nie przejmowała. Pogrzebał jednak w kieszeniach w poszukiwaniu czegoś do pisania - jak prawdziwy stolarz zawsze miał przy sobie chociaż zrzynek ołówka - przecież nigdy nie wiadomo, kiedy może się przydać! - i paragon z baru, na którym zapisał swój numer telefonu. Zwiniętą karteluszkę wcisnął w dłoń dziewczyny. - To mój numer - odruchowo poprzekładał króciutki ołówek między palcami, po czym wsunął go płynnie za prawe ucho. - Daj mi, proszę, znać, jak dotrzesz do domu, żebym się nie martwił, że coś ci się stało. I koniecznie wygrzej się pod kocem i kołdrą. Nie chcę mieć na sumieniu twojego zapalenia płuc! - ostrzegł na wpół poważnie, na wpół serio uśmiechając się szeroko. Gdy uzyskał obietnicę, że napisze mu smsa po dotarciu na miejsce, poczekał obok auta, kiedy szykowała się do odjazdu, postał chwilę w miejscu, z którego odjechała i pomachał jej energicznie, zanim zniknęła za zakrętem.

/zt
Audrey Bree Clark
lisowa
A.
ODPOWIEDZ