Przedszkolanka |n. muzyki — lorne bay
28 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Przedszkolanka, muzyk po godzinach pracy, który prócz nauczania gry na instrumentach, zajmuje się domem i dopiero co narodzoną córeczką.
Była jeszcze obolała po porodzie, lecz się nie poddawała. Już w kilka godzin po tym, jak jej córeczka pojawiła się na świecie, Mary dźwignęła się na nogi i oporządziła. Macierzyństwo przynosiło nie tylko radość z powodu pociechy, ale także i trudy.
Macierzyństwo to te okropne majtki, które wrzynały się tu i ówdzie;
To nieprzespane noce i pogryzione sutki;
Piersi jak kamienie i płacz, kiedy Mia nie chciała spać w swoim łóżeczku, a w matczynych ramionach.
Rodzicielstwo to patrzenie, jak córka ginie w olbrzymich dłoniach ojca; a także i zasypianie na kanapie na jego klatce piersiowej.
Bycie rodzicem zweryfikowało mocno umiejętności radzenia sobie z dziećmi. Te w przedszkolu, w mniemaniu nauczycielki, były zdecydowanie prostsze w obsłudze przez fakt, że były już duże i w głównej mierze samodzielne. Tęskniła za małym Timem, który nauczył się korzystać z toalety i za słodką Ruby, która tak ładnie rysowała świecowymi kredkami. Za odrobiną spokoju i wytchnienia, które miała jeszcze za czasów wczesnej ciąży; lecz gdyby ktoś zapytał ją, czy chciałaby powrócić do panieństwa, Mary bez zawahania się by zaprzeczyła.
Nie wyobrażała sobie życia bez policjanta, który uwolnił ją od oprawcy i dał prawdziwy dom i szczęście. Pamiętała ten moment, w którym to Shane wtargnął do jej rodzinnego domu i potrząsnął Michaelem, a następnie zabrał ją do siebie. Pamiętała to, jaka była obolała, posiniaczona i pełna wstydu. Nie zapomniała również o tym, że to właśnie wtedy Reid scałował z niej całą gorycz i napełnił ją czymś innym – radością.
Na samą myśl o wszystkim, z twarzy blondynki nie schodził uśmiech. Wiele przeszli, lecz nie osłabiło to palącego się w nich uczucia. Miała dziwne wrażenie, że wręcz przeciwnie; że każda nieopatrzność tylko ich do siebie zbliżyła. Tortury, prześladowania, problemy z donoszeniem ciąży i przedwczesny poród. Wszystko to brzmiało tak, jak w jakiejś dziwnej książce. Aż nie mogła uwierzyć, że to było ich życie.
- No już, mała, no już. – zamruczała, poprawiając niewielką, tetrową pieluszkę na nogach córki. Było ciepło i wszelkie dogrzewanie dziecka było bezcelowe. Wózek osłaniał ją przed nazbyt intensywnymi promieniami słońca, a materiał, którym była przykryta, pilnował, aby przypadkiem się nie wychłodziła.
- Zaraz zobaczysz tatę. – dodała jeszcze, widząc, jak drzwi od komisariatu otwierają się i staje w nich jej mąż. Od razu się rozpromieniła i uniosła swoją dłoń, by pomachać mu na powitanie. Maleństwo poruszyło się i zakwiliło, najwyraźniej niepocieszone z jakiejś nieznanej przyczyny.
- Cześć Shane. – oparła rękę na wózku i zakołysała nim na boki, chcąc uspokoić dziecko.
- Muszę ją przewinąć. Myślisz, że będzie to problem? – zapytała, unosząc na niego swoje spojrzenie. Koledzy z komisariatu byli bardzo życzliwi dla niej i Reida. Dostali nawet wyprawkę, a w niej pluszowego misia ubranego w policyjny mundur. Większość kobiet gruchała do Mii, a panowie umawiali się z Reidem na opicie narodzin jego córki.

Shane W. Reid
ambitny krab
13#9694
40 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
Country, I was a solider for you
I did what you asked me to
It was wrong and you knew
Nic nie działo się bez przyczyny, a każdy koniec brał swój początek z zupełnie czegoś nowego. Ludzkie życia ewoluowały. Zmieniały się pod naporem doświadczeń, biegu wydarzeń, a także czyhającego za rogiem losu. Jego przypadkowe (lecz czy aby na pewno?) działania niejednemu przyspieszyły uwidacznianie się siwizny. O nią akurat nie musiał się martwić Reid. Pomimo defektów, które targnęły jego ciałem; koszmarów, które nawiedzały go po dzień dzisiejszy; bezsennych nocy udekorowanych płaczem dziecka, jego włosy były wciąż kruczoczarne i ostrzyżone na krótko.
Wojskowe przyzwyczajenia zostały nie tylko w aparycyjnych aspektach, lecz i zachowaniu. Dziwny pedantyzm, mania organizacji, bo przecież życie w ładzie było prostsze. Krótkie i zarazem treściwe komendy, gdy był na służbie. Pewnych nawyków trudno było się pozbyć. Nie zaburzały one przecież rytmu tej dobowej rutyny - a poza tym, były częścią Shane'a. Czymś, czym wyróżniał się pośród tłumu.
Ojcostwo go także uformowało. Już wcześniej przeszedł swoisty sprawdzian, kiedy do opiekował się swoim siostrzeńcem, jednakże chłopak miał już trzynaście lat oraz specyfikę samodzielności wraz ze sobą. Nie musiał go przewijać, utulać do snu, czy uspokajać, gdy cholerne kolki znowu dały o sobie znać. Lucas był prawie dorosły, a problematyka jego dojrzewającego zachowania niejednego przyprawiała o dreszcze. Otrzymawszy zbyt dużo swobody od matki, zatracił gdzieś wskazane granice moralności. Pyskował dużo i często, dopóki wuj surową musztrą nie postawił go do pionu. Bo nic innego nie działało. Nic innego nie potrafiło utemperować chaotycznego zachowania prawie już nastolatka.
Najgorszy wiek - jak to mówią; gdy jesteś już jedną stopą w świecie ponurych dorosłych, a wciąż widnieje ci mleko pod nosem. Hormony szaleją, a tobie wydaje się, że masz u stóp cały świat.
Nic bardziej mylnego.
Shane zatem gdzieś w głębi, był rad z posiadania córki. Choć, czy za te kilkanaście lat i ona nie ukaże tych różków utrzymujących konstrukcję z jarzącej się aureoli?
Póki co to starał się tym nie zaprzątać niepotrzebnie głowy. Czerpał garściami z uroków posiadania malutkiej, uzależnionej od rodziców istoty. Nawet, jeśli większość nocy potrafił nie przesypiać.
Koledzy z pracy go rozumieli; oczywiście ci, co sami już zostali ojcami.
Nie krył zatem zaskoczenia i uradowania zarazem, kiedy to Mary postanowiła mu zrobić niespodziankę. Była niedaleko, gdy wybrała się z Mią na spacer, a więc obie zechciały go odwiedzić.
Mruknął tylko, że robi sobie małą przerwę; wszak od rana siedział już na posterunku. Przedzierając się przez prawie pustawy korytarz, w końcu dotarł do drzwi wejściowych, a tuż za nimi dostrzegł swą żonę oraz pierworodną. Uśmiech od razu przyozdobił jego wargi, mimo, że na służbie rzadko kiedy był widoczny na jego twarzy.
- Hej - rzekł krótko na powitanie i rozchylił jedno skrzydło drzwi, kiedy to posłyszał pytanie Mary - Jasne, myślę, że nikt się nie obrazi, kiedy oporządzimy ją u mnie w biurze -mieli tam przecież sofy, na których czasem ktoś ucinał sobie drzemki, gdy nocna zmiana obfitowała w bezczynność.

Mary Reid
powitalny kokos
Moony#6868
Przedszkolanka |n. muzyki — lorne bay
28 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
Przedszkolanka, muzyk po godzinach pracy, który prócz nauczania gry na instrumentach, zajmuje się domem i dopiero co narodzoną córeczką.
Mary stanęła na palce i musnęła wargi policjanta w krótkim, lecz czułym pocałunku. Wiedziała, że jej mąż stronił od czułości wśród tłumów. Pamiętała ich pierwsze schadzki i spotkania, które nabierały namiętności dopiero wtedy, gdy szli w miejsca dalekie od oczu gapiów. A było ich sporo. W końcu panna Byers usidliła starego kawalera, który wysoce odbiegał od społeczeństwa. Za dzieciaka był agresywnym nastolatkiem, który wyrósł na mrukowatego i nieprzyjemnego policjanta. Nikt nie spodziewał się tego, że na jego twarzy zagości uśmiech, a już na pewno nikt nie pomyślałby o tym, że pojawi się on na jednej z potańcówek w jej towarzystwie. Pamiętała ten dzień, to jak był ubrany i jakich perfum użył. A także nie zapomniała, że bawiła się wtedy znakomicie, a nad ranem bolały ją nogi od pląsów na drewnianym parkiecie. Shane okazał się być nie tylko znakomitym tancerzem, ale także i czarującym mężczyzną. Lubiła ich randki w samochodzie, gdzie przy przytłumionej melodii, jaka dochodziła z radia, opowiadali sobie historie i ich własnego życia.
Przy nim na moment zapominała o własnej niedoli. O pijanym ojcu i bracie, który został przykuty do inwalidzkiego wózka, kiedy uległ samochodowemu wypadkowi. Nieśmiało opowiadała mu o marzeniach: o otworzeniu własnego ośrodka dla dzieci z ubogich rodzin, o stworzeniu wyjątkowego utworu na pianino. O posiadaniu gromadki dzieci i normalnego domu, gdzie bliscy by się kochali i o siebie dbali, a nie zaglądali do kieliszka. Sama słuchała tego, co do powiedzenia miał Reid. O jego trudnym dzieciństwie i o tym, jak próbował wyrwać się z łańcuchów, jakie założył mu ojciec. O cudownej mamie i jej pysznych wypiekach, a także i o siostrzeńcu, którego przecież dobrze znała.
Nie wiedziała kiedy, ani w jaki sposób, lecz pokochała go równie mocno, co on ją. Przy nim czuła się wyjątkowo i bezpiecznie, choć paradoksalnie, to z nim przeżyła najprawdziwsze piekło.
Mary wyjęła Mię z wózka. Odpięła torbę z czarnej ramy i zarzuciła ją sobie przez szyję, a następnie zostawiwszy wózek na zewnątrz, powoli skierowała się do biura swojego męża. Nie bywała tu często. Zapach drewna i lakieru do jego polerowania był charakterystyczny. Przytłumione światło wpadało przez ciemne, zasłoniete rolety, a nad jej głową kręcił się wiatrak. Wszystko to kojarzyło jej się z czarno-białych filmów detektywistycznych.
- Dzisiaj bez żadnych niespodzianek? - zapytała, wsuwając się po jednej ze ścian do środka, poprawiając malutką na rękach.
Kiedy Shane wskazał jej miejsce, gdzie mogłaby ją przewinąć, posłusznie się tam udała i przystąpiła do pracy.
- Pomyślałam sobie, że może jutro pójdziemy do Twojej mamy? Dawno tam nie byliśmy. Wieczorem trzeba będzie skoczyć po Dana i Matthew. Mogę to zrobić, ale będziesz musiał zostać z małą. - zerknęła na niego w międzyczasie szperając za czystą pieluszką.
- Kiedy właściwie to się stało, Shane? - zapytała, układając dłonie na swoich udach.
- Kiedy straciliśmy ten wolny czas i pojawiło się tyle zobowiązań? - była przemęczona. Nie tylko tym, że Mia miała kolki i nie mogła zasnąć. Łapała się na tym, że drzemała na kanapie lub nie miała siły, aby podnieść widelec do ust.
- Kiedy zrobiliśmy coś tylko dla siebie, co? - zamarudziła, marszcząc przy tym swój lekko zadarty nos. To nie tak, że macierzyństwo jej się nie podobało: miała nadzieję, że Reid wiedział, iż nigdy by z tego nie zrezygnowała. Tylko, że gdzieś po drodze zgubili także i siebie.

Shane W. Reid
ambitny krab
13#9694
ODPOWIEDZ