właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
jeden



Czy było warto?
Wywróciwszy oczyma wprost do ciemniejącego nieba, niby przekornie uraczył zadane pytanie milczeniem. Stawiając pewne kroki nie obejrzał się nawet na moment za siebie, wcześniej tylko kategorycznie zabraniając jednemu z pracowników poinformowanie o wszystkim swojej siostry, Gwen. Nie chodziło o dumę, to przeklęte męskie ego, wedle którego poradzić miał sobie ze wszystkim samodzielnie. Ba, prawdopodobnie odetchnąłby z ulgą mogąc zrzucić ciężar tej sprawy na kobietę, która na tyle dobrze poznała tajniki prawniczego świata, by zagwarantować mu natychmiastową wolność. Były jednak sprawy, które go przerażały. Go, starzejącego się, podupadającego na zdrowiu mężczyznę, który dawno temu powinien pogodzić się ze słowem “dorosłość”. Wsiadając do radiowozu pamiętał o uchyleniu głowy pod odpowiednim kątem; lata praktyki zdążyły nauczyć go godności. Jedynym, czego upływający czas nie ułatwił, były otarcia na nadgarstkach — liczne blizny i szramy, a także pozostałości po zaciskach i strzykawkach sprawiały, że skóra znów piekła go niemiłosiernie. Mogło się bez tego obejść — ktoś starszy, kojarzący jeszcze jego rodzinę, pozwoliłby na nagięcie procedur, wobec których jego dłonie pozostałyby wolne. Jednak ten młody chłopak, niedoświadczony jeszcze w pracy, która dopiero za kilka lat wyciśnie z niego życie i nada parszywy charakter, zmuszony był kierować się zasadami podręcznika, wałkowanego nadal na dobranoc. Czy tak jak i on niegdyś trzymał poniszczone już lektury pod nocną szafką? Czy też marzył naiwnie o szansie na awans, broszce superbohatera, strażnika porządku rodem z amerykańskich filmów? Jedno było pewne - jutro, gdy zmierzy się z licznymi ciekawskimi spojrzeniami, koncentrującymi się na podbitym oku, przedstawi tę historię w inny sposób. Oto pieczołowicie wypełniając swój obowiązek, zaatakowany został przez napastnika, który mimo groźnych oczu i morderczych zapędów nie stanowił dla niego - młodego policjancika - zagrożenia. Leon gotów był przystać na tę wersję opowieści, jeśli tylko nie wymagała ona jego bezpośredniego udziału w roli dowodów zajścia. Wyglądał wszak gorzej - ciemniejąca smuga krwi zasychała już na skroni, a jasny tshirt, który tak bezmyślnie wcisnął na siebie tego ranka, nadawał się już tylko do wyrzucenia. Oberwał jednak nie od policjanta, a awanturnika z baru, który wypił o jedną brandy za dużo. Nie miał żalu, a zazdrościł po prostu, że zdążył uciec, nim przed barem pojawił się wezwany radiowóz. Całe zdarzenie było absurdem; gdy policjant począł sugerować odwiezienie Fitzgeralda do szpitala, ten przerażony spotkaniem z pewną osobą, w gwałtownym uniesieniu drasnął go tylko, zbyt chaotycznie machając rękoma. I tymże właśnie sposobem zagwarantował sobie noc w więziennej sali, ale ani to, ani rozcięty łuk brwiowy nie stanowiły dla niego najmniejszego problemu. Liczyło się tylko to, że uniknął tym samym wizyty w szpitalu, w którym mógł natknąć się na Jane.

jane hemingway-winfield
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
- — -
30 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
-
  • III
Księżyc przejął władzę nad niebem dość wcześnie, pozwalając sennemu słońcu schronić się za horyzontem równie sennego morza, leniwie kołyszącego się w rytm ciepłego wiatru. Wiatr ten, notabene, zabawiał się także z kosmykami jej włosów, wystającymi z niedbale uwiązanego koka, ledwie trzymającego się na głowie. Wysunęła zdrętwiałe ręce przed siebie, usłyszała ciche chrupnięcie złączonych palców obu dłoni i mimowolnie zahaczyła spojrzeniem o zegarek, jaki zdobił jej nadgarstek. Jeszcze niecałe dwie godziny, powiedziała z prawie niesłyszalną nutą goryczy sama do siebie i odsunęła się od biurka, by następnie podnieść się i podejść do otwartego szeroko okna, zawieszonego na ścianie niedaleko. Przeważającą zaletą Australii było właśnie to morze, dostrzegalne z każdego zakamarka Lorne Bay - morze, którym do pięt nie dorastał zatłoczony Nowy Jork i zamglony Boston, w jakich wcześniej miała okazję spędzić kilka lat. Przymknęła na moment oczy i pochłonęła część świeżego, morskiego powietrza, podróżującego już po chwili po jej płucach, a w głowie rozbrzmiewały jej przytłumione przez dzielącą ich ścianę kroki, z każdą sekundą coraz wyraźniejsze. Na moment ustały, jakby odwiedzający w ostatniej chwili zwątpił w słuszność swojej wizyty, ale po chwili całe pomieszczenie wypełniły trzy puknięcia. Wpuszczając wizytatora do środka, którym był nieco wystraszony, krzepki mężczyzna dwukrotnie młodszy od niej i kilkakrotnie niższy rangą, od razu połączyła ze sobą fakty. - Aż tak boją się szpitala, hm? - mruknęła, a potwierdzeniem stało się jak zwykle spuszczenie wzroku w dół. Nie czekając, aż poprowadzi ją do odpowiedniego miejsca, od razu skierowała się w stronę schodów, po chwili znajdując się już w celach mieszczących się na samym dole budynku. Zanim odszukała wzrokiem poszkodowanego, wyjęła spod biurka całkiem sporą apteczkę, którą w rękach miała w tym miesiącu już cztery razy i przeszła w głąb korytarza otoczonego kratami, widząc już cel swojej wyprawy, ale nie do końca jeszcze rozumiejąc, co to wszystko oznacza. Zanim odkluczyła celę, stanęła jak sparaliżowana, głupio wgapiając się w dawnego znajomego, który wyglądał jednocześnie tak samo, ale też całkowicie inaczej, niż dnia, kiedy widzieli się po raz ostatni. Z początku nie była pewna, czy to jej zaspany umysł nie płata jej figli, ale w tym przypadku nie mogła mieć żadnych wątpliwości, nawet jeśli widok dostępny jej oczom różnił się od tego, w jakich zostawiono je kilka lat temu. Przez krótki moment nie pamiętała nawet, w jakich okolicznościach i atmosferze się rozstali, co skwitował lekki uśmiech rysujący się na jej ustach. - Niezbyt przyjemne miejsce do spotkania po latach - dała radę tylko zauważyć, nie wiedząc już zupełnie nic.

leon fitzgerald
ambitny krab
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Oparta o ścianę głowa zagwarantować miała mu napływ senności, oznaczającej przyspieszenie czasu do rana. Naiwna wiara w to, że ta chłodna cela z irytującą barwą światła dobiegającego z lampy pomoże mu w walce z bezsennością była jednak zwodnicza — nie istniało takie miejsce, w którym Leon byłby w stanie zasnąć. To dlatego tak bardzo ukochał pracę w barze, powroty do domu o czwartej nad ranem, a czasem jeszcze później. To pomagało. Bardziej niż pobyt w tak nudnym i narkotycznym miejscu — kiedyś uwielbiał spać na tej metalowej ławce, zwanej dalej łóżkiem, otoczony bezpiecznymi kratami i tym przeklętym białym światłem lampy. Teraz coś jeszcze przeszkodzić miało mu w próbach snu. Kroki.
Spojrzenie dość prędko odnalazło powód narastającego hałasu, ale do samego końca nie chciało uwierzyć w to, co widzi. Kogo widzi. Czyżby jednak zasnął i padł ofiarą własnej wyobraźni, zsyłającej na niego jeden z koszmarów? Milczał tak długo, jak było to możliwe. Prostując się na ławce, śledząc każdy jej ruch i uśmiechając się bezczelnie, chociaż nie było w tym spotkaniu nic miłego. Zabawnego może, owszem, zależy od poczucia humoru. — Co tu robisz? — spytał krótko, nie ściągając z niej spojrzenia. Nie wiedział. Nie miał pojęcia o jej życiu, bo wolał pozostawić ją w tyle — skoro on sam odciął się od przeszłości, musiał i o niej zapomnieć. Czy ktoś jednak nie mógł go uprzedzić, że Jane bywa — choć to absurdalne — na komendzie? Zważając na to jej idealne ukośnik szczęśliwe życie podejrzewałby raczej, że nie pracuje już wcale, całymi dniami bezinteresownie walcząc z niesprawiedliwościami tego świata. Dopiero po dłużej chwili wzrok jego napotkał trzymaną przez nią apteczkę, która wywołała nieprzyjemny grymas na jego twarzy. — Mówiłem już tamtemu, że nie potrzebuję pomocy — rzucił stanowczo, wierząc w słuszność swojego buntu. Brzmiąc jakby bał się opatrunków, tak naprawdę po prostu odzwyczaił się już od wszelkiego rodzaju troski i pomocy. Wierząc w to, że każdą ranę pozostawić należy samej sobie, by wyleczyć mogła się samoistnie. I chyba na myśli miał za równo te fizyczne, jak i psychiczne urazy.

jane hemingway-winfield
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
- — -
30 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
-
Dławiący ucisk w klatce piersiowej ponaglił ją do wypuszczenia oddechu, który niespostrzeżenie wstrzymała. - Najwidoczniej cofam się w czasie - zażartowała głupio, w odpowiedzi na jego pytanie i prawą dłonią poczęła rozmasowywać zdrętwiały kark, niekoniecznie z powodu bólu, a bardziej z potrzeby zrobienia czegokolwiek ze swoim ciałem, ze sobą. Czuła, że powinien targać nią gniew lub rozgoryczenie, że myśli powinny wypełniać liczne pretensje względem jego zniknięcia, obecnej postawy, tej bezpośredniości, do jakiej nie miał prawa, do uśmiechu będącego monumentem ich przeszłości, a tymczasem... odczuła ulgę. Dlatego że żył, że (jako tako) miał się dobrze, a przede wszystkim odczuła ją dlatego, że nie potrafiła odnaleźć w sobie tej dawnej potrzeby rzucenia wszystkiego i pognania mu na ratunek. - Powinieneś chociaż ją przemyć, żeby nie wdało się zakażenie - oznajmiła zwięźle, spuszczając w końcu z niego wzrok, by ulokować go na apteczce, którą zaczęła otwierać, podtrzymując ją na kolanie. Wyjąwszy ciemną buteleczkę i gazę, a potem wykonawszy kilka niewielkich kroków w jego stronę, wyciągnęła rękę ze specyfikiem, by go od niej przejął. Nie było potrzeby, by przemyła rozciętą skórę samodzielnie, skoro ani on, ani tym bardziej ona, nie czuliby się z ów gestem komfortowo. Celi już nie zamykała, zamiast tego zostawiając ją otwartą na oścież. - Chyba że przecięty łuk brwiowy to nie jedyne twoje zmartwienie - wysunęła hipotezę, którą bez problemu mógł obalić - nie zamierzała naciskać. Chciała po prostu wywiązać się ze swoich obowiązków, skoro ich spotkaniu towarzyszyły policyjne mury.

leon fitzgerald
ambitny krab
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Pamięć nieudolnie usiłowała na nowo odtworzyć ich poprzednie spotkanie, może rozmowę, sam nie wiedział — coś, co zdarzyło się na pewno, bo w chwilach trzeźwości zbierał tego dowody. Rekordy połączeń telefonicznych, wskazujące jej numer. Kwity zwolnień z aresztu, podpisywane jej nazwiskiem — tuż obok wysokich kwot, którymi gwarantowała mu wyjście na wolność. Rzeczy, o które ją prosił, gdy odwiedzał ją ponoć, by móc zamienić je na prochy. Czy wiedziała, że żadnego z owych fantów nie zastawił nigdy w lombardzie? Cóż, to pewnie czyniło z niego złodzieja, ale owe rzeczy przechowywał nadal w zamkniętym pokoju swojego domu. Kiedyś je odda.
Nie potrafił jednak przypomnieć sobie tego ostatniego razu. Właściwie to ich rozstanie było najjaśniejszym wspomnieniem, wiecznie żywym — wszystko to, co działo się potem, znikało za gęstą mgłą. Czasem poprzez te skrawki wydarzeń przedzierało się echo jej słów, ust wykrzywiających się w grymasie i łez zdobiących policzki. Remedium na reminiscencję były w tym czasie narkotyki, tak więc ostatecznie Leon nie pamiętał już nic. Wiedział tylko, że na pewno ją skrzywdził, a już samo to nie zezwalało mu na wdawanie się z nią teraz w rozmowę.
— To nic takiego — powtórzył z uporem maniaka, zachowując się już w znacznym stopniu jak dziecko obawiające się chwilowego bólu, który w efekcie wyleczyłby powstały uraz. Splatając ręce na klatce piersiowej odmówił przyjęcia wyciągniętego w jego stronę preparatu, choć nie chodziło wcale o to, że nie chciał jej pomocy. Leon był jednym z tragików uważających, że zasługują na wszelki ból i cierpienie, w swej żałości nie zauważając absurdu i idiotyzmu. — Pracujesz tutaj? Dlaczego? — spytał za to cierpliwie, ignorując jej kolejne słowa. Musiał wiedzieć. Musiał, bo oznaczało to brak możliwości popadania w dalsze kłopoty, skoro już nigdy, przenigdy, nie chciał gościć w jej życiu. Pocieszeniem miało być to, że i ona sprawiała wrażenie nieszczególnie zachwyconej z tego spotkania. Tylko że Leon zamiast pozbyć się jej czym prędzej, nie tylko zadał nieodpowiednie pytanie, ale i utkwił wzrok w jej ślubnej obrączce, która jakoś tak — mimo że wiedział o niej od dawna — zadała mu sporo bólu.

jane hemingway-winfield
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
- — -
30 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
-
Nie posądzała go o pielęgnowanie podobnych sentymentów, sądząc, że wszelką pamięć o niej strawiły już dawno temu narkotyki. To one nieustannie grały pierwsze skrzypce, prawda? Wszystkie poczynania, w których niegdyś naiwnie próbowała doszukać się zakorzenionej w jego sercu miłości, lub chociaż jej namiastki, kierowane były wyłącznie białym proszkiem. Kumulował się on w każdym wykonanym połączeniu telefonicznym, w każdym wysuniętym zdaniu i w niemal każdym czynie. W tym wszystkim żałowała tylko, że zrozumienie tego zajęło jej tyle lat.
- Być może, ale i tak muszę to przemyć, żebyś nie mógł oskarżyć nas o zaniedbanie - poinformowała spokojnie, zamierzając trzymać się protokołu. Ten co prawda nakazywał wezwanie prawomocnego lekarza, ale Leon zasadniczo odmówił takiego posunięcia - a przynajmniej w taki sposób zakreślił sytuację wysłany po nią policjant. Cofnęła w końcu wyciągniętą rękę, która zakołysała się pod wzrastającym ciężarem butelki z płynem odkażającym i westchnęła cicho. Im dłużej tu przebywała, tym bardziej zaczynał targać nią żal, choć nie wiedziała jeszcze, czego dokładnie ów żal dotyczył. Zadane pytanie postanowiła zbyć jego własną bronią - nieprzeniknioną ciszą. Prawda była niedostępna dla jego uszu nie z powodu skrywanej zadry, a po prostu z jej nieznajomości. Do dzisiaj nie potrafiła wyjaśnić samej sobie, co dokładnie pchnęło ją w szpony policji, przekreślając tym samym obiecującą karierę lekarza, o jakiej zdawała się marzyć całe życie. Poszukując nieprzytomnym wzrokiem jakiejkolwiek powierzchni, na której mogłaby położyć trzymaną zawartość apteczki, poczęła lekko się denerwować, o czym informowały ją wściekłe uderzenia serca i skóra płonąca jakby od środka. Nie liczyła na pomoc z jego strony; te jedenaście lat znajomości klarownie wskazało, że inna jest jej rola; to on nieustannie potrzebował wsparcia, o jakie sama musiała zabiegać. Ostatecznie podeszła więc do niego, nieco już wzburzona i to przy nim ułożyła tę przeklętą apteczkę, której szczerze zaczynała mieć już dość. - Gdzie byłeś, Leon? - zapytała w końcu, jakimś obcym, głębokim głosem i nie odważyła się podnieść na niego wzroku. Zamiast tego przegryzła dolną wargę, by powstrzymać niewspółpracujące z nią kanaliki łzowe przed zaszkleniem jej oczu i otworzyła opakowanie z gazą, nasączając ją następnie płynem odkażającym, który podrażnił jej nozdrza ostrym zapachem alkoholu etylowego.

leon fitzgerald
ambitny krab
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Nie ośmieliłby się z nią sprzeczać, kłamiąc przy tym podle na temat tej łączącej ich miłości. Z tym że te prochy zaczęły być ważne dopiero potem, dając im wcześniej rok prawdziwego, szczerego uczucia. I ono się jakoś w nim zakorzeniło, czyniąc z Jane tę jedną, jedyną, do której wszystkie inne swoje kobiety przyrównywał. Żadna nie była tak piękna i zdolna, jak ona. Żadna nie sprawiała, że czuł się dobrze. Naturalnie nie dał jej tego nigdy odczuć, ale może i dobrze się stało, skoro nie mogli sobie pozwolić na jakieś powroty do przeszłości. Chciałby jej tylko wyznać kiedyś, jeśli by na to pozwoliła, że zawsze była ważna. I że będzie jej do końca życia wdzięczny za wszelką pomoc i troskę, jakich mu udzielała.
Powinna pójść. Zignorować protokoły, a tym samym uznać go za niewartego swojej uwagi. Wolałby, żeby poszła. Im dłużej była obok, tym bardziej chciał się przed nią otworzyć; powiedzieć coś, czego nie powinien. Czego ona na pewno słuchać nie chciała. Wpatrywał się w nią nieustannie, szukając odpowiednich słów w głowie — takich, którymi nie przekroczyłby wcale jakiejś granicy. Drgnął dostrzegając jej zniecierpliwienie, ale nie wstał, by pomóc. Nie zrobił nic. Dlaczego? Sam nie wiedział, dlaczego nie potrafił być osobą, z której byłby dumny. Na terapii mówiono mu, że łatwo jest wykonać ten pierwszy krok do zmiany, ale była to nieprawda. Od dwóch lat wzbraniał się przed tym, by stać się kimś odpowiednim. — W Michigan — odparł beznamiętnie, jakby odpowiedź ta w rzeczywistości była tak prosta. Mógł połasić się o bardziej poetycki eufemizm, stanowiący o tym, że zesłany został do piekła, ale nie zamierzał się nad sobą użalać. Nie przy niej. — To nie była moja decyzja — dodał jedynie, po czym wyciągnął dłoń, chyba po tę gazę, by faktycznie uporać się z raną zdobiącą jego twarz. Musiał, skoro Jane zdawała się nazbyt uparta, by odpuścić. — Ja... — nie Leon, nie wolno ci mówić o sobie. — Nie biorę już — dodał nieśmiało, wściekły na siebie. Po co to powiedział? Nie liczył przecież na gratulacje ani owacje, tak jak i nie liczył, że jakoś ją ta informacja ucieszy. Ku ironii właśnie teraz, czując się tak źle, gotów byłby z tą swoją czystością skończyć. Gdyby tylko nie był w areszcie i znał choć jedną osobę, która dilluje. — Co u Francisa? — spytał, by kompletnie się pogrążyć. By dzięki opowieściom o panu idealnym nabyć pewności, że życie jego nie ma najmniejszego sensu.

jane hemingway-winfield
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
- — -
30 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
-
Podczas gdy on nie potrafił przywołać w pamięci chwil, gdy jego umysł pogrążony w narkotycznym amoku zmuszał go do toczenia z Jane rozmów wyniszczających ją od środka, ona nie nie była w stanie odtworzyć tych rzekomo miłych, z samego początku ich znajomości. Można by rzec, że każde z nich żyło obecnie w dwóch różnych wyrwach kontinuum czasowego, w których bez reszty przepadli. A więc i teraz, opadając coraz głębiej w wybraną przez siebie pustkę szumiącą echem ostatnio przebytej rozmowy, od razu uznała, że to narkotyki przywiodły go do tej niewielkiej, chłodnej celi i to one nakazały mu wyrzec "Michigan". Czy to dziwne, że wiara w wypowiedziane przez niego słowa zdawała się nie istnieć już w żadnym zakamarku jej ciała? Jej twarz wykrzywił gorzki uśmiech, gdy w powietrzu zawisły słowa to nie moja decyzja. Nie była w stanie zliczyć, ile razy powoływał się już na podobną wymówkę, ile razy obwiniał kogoś za wszystkie złe rzeczy, których sam był twórcą. To nie moja wina Jane, m u s i a ł e m przekonać cię o tej zdradzie. To nie moja wina, że przyglądałaś się w ciszy temu, jak biorę - musisz teraz dać mi pieniądze na kolejną działkę. To nie moja wina, że zawaliłaś przeze mnie egzamin, trzeba było nie odbierać ode mnie telefonu. To nie moja wina, że przepłakałaś pół nocy, trzeba było nie ufać mi gdy mówiłem, że zamierzam ze sobą skończyć. Kto w końcu ufa narkomanom, prawda? A więc wzięła sobie te słowa do serca i postanowiła już nigdy mu nie zaufać.
Przyglądając się jego wyciągniętej dłoni, nad jaką unosiło się widmo przeszłości w postaci ametystowych blizn po nieprecyzyjnych wkłuciach igły, jej ciałem przeszły dreszcze. W jednej chwili zawładnął nią wachlarz najróżniejszych emocji; mdłości nakazywały jak najszybciej opuścić tę cuchnącą alkoholem i papierosami salę, jednocześnie jednak odszukała w sobie pokłady ogromnego bólu chcącego pochwycić tę uszkodzoną rękę i zapłakać nad nią. I przypomniała sobie, jak obejmował nią niegdyś jej twarz i dokładnie odtworzyła w głowie to uczucie; tej szorstkiej dłoni o strukturze papieru, jaki stanowił o wykonywanej pracy w terenie. Dłoni, jaka kilkanaście lat temu otaczała ją przyjemnym ciepłem bezpieczeństwa, a która teraz wydawała się taka zimna i obca. - Mogę... Mogę to zrobić sama? - podniosła wzrok na jego oblicze i zapytała tonem, przez jaki powolutku przebijało się już drżenie, a oczy jej nie wytrzymały w końcu i zalśniły stadem wstrzymywanych łez. Myślała, że gorzej już nie będzie, ale wtem padło wyznanie, które ukłuło ją w sam środek serca, usta jej zacisnęły się, a mięsień prawego policzka zadrgał w bladej, nerwowej twarzy. - To dobrze, Leon, cieszę się - przyznała, to także znając doskonale z przeszłości. Ostatecznie jednak rzuciła mu nadzwyczaj krótki uśmiech, w którym na próżno było doszukiwać się faktycznego zadowolenia. Uznam, że ostatecznie pozwolił jej przemyć tę nieszczęsną ranę, więc stojąc przy nim i muskając nasączoną alkoholem gazą niewielkie przecięcie skóry, na następne pytanie odpowiedziała tylko: - Dużo pracuje - i jakby zbyła ten temat. Co więcej mogła powiedzieć? Nie chciała przyznać przed nim, że Francis także stał się już obcą osobą. Bo czy był szczęśliwy? Czy wiodło mu się dobrze? Nie potrafiła odszukać odpowiedzi na te pytania. - Muszę ją zszyć - powiadomiła Fitzgeralda, gdy rana za sprawą odkażenia na nowo zaczęła krwawić. Zanim jednak sięgnęła do swojej apteczki, przyjrzała mu się dokładniej, wciąż dociskając gazę do rozcięcia. - Mieszkasz teraz w Lorne?

leon fitzgerald
ambitny krab
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Chciałby pamiętać. Każde ze słów, które raniły; każdy gest niczym sztylet atakujący myśli i ciało; każdą z głupot na zawsze zapadających w pamięci innych, z której nie sposób się wyleczyć. Może gdyby pamiętał odważyłby się na jakieś śmielsze kroki; może pamiętając wiedziałby, jak wszystko naprawić. Tymczasem w umyśle jego siarczysta pustka obijała się o krawędzie, wobec czego Leon nie potrafił nawet wskazać za co przeprasza. Wierzył ludziom na słowo, gdy wspominali go jako potwora. Mówiąc, że żałuje nie kłamał, ale czuł się tak, jakby słowa te wymawiał za inną osobę, człowieka mu obcego. Na terapii mówiono mu, że nie musi wstydzić się tego wszystkiego; był chory, tak twierdzono. Ale Leon nie potrafiłby spojrzeć tym wszystkim ludziom w oczy, a zwłaszcza Jane, gdyby tak zuchwale wybaczyłby sobie to wszystko, co zrobił. Nie, do końca życia pozostać musiał męczennikiem, niegodnym doznania rozgrzeszenia od siebie czy innych.
Podnosząc wzrok wobec usłyszanego pytania, które paść nie powinno, doprowadził do momentu, w którym ich spojrzenia się spotkały. Spojrzenia pełne utraconej miłości i całego cierpienia, którego Leon był sprawcą. Dlatego Fitzgerald skinąwszy tylko nieśmiało głową wzrok swój skierował na ziemię, nie dostrzegając tych łez gromadzących się w jej oczach. Prawdopodobnie ich widok zmusiłby go do przybrania typowej dla siebie pozy; mówiąc jej nieprawdziwe, wstrętne słowa, zmusiłby ją do odejścia. Przez długi kawałek swojego życia praktykował właśnie tego typu działania, zmuszając innych, by go zostawili. Bo Leon nie zasługiwał przecież na to, by kogokolwiek mieć przy swoim boku. Bo przecież innym lepiej było bez niego. — Niedługo miną dwa lata — poinformował ją, choć nie miał do tego prawa. Nie, na pewno jej to nie interesowało i interesować nie powinno, bo jego sprawy od dawna powinny być dla niej tematem zakazanym. — Chciałem się nawet niedługo odezwać, bo mamy tam... Na takie... Jeden z kroków każe zaprosić osobę, którą... Ale uznałem, że pewnie i tak wolałabyś tego uniknąć — wymamrotał, wzrokiem zawieszony wciąż gdzieś przy ziemi, źle czując się z tą jej bliskością. Czy ją nadal kochał? Tak, zdecydowanie, nawet jeśli to głupie i naiwne. Kiedy więc dzielił ich tak niewielki dystans, a ona mówiła o Francisie, żałował niezwykle, że żadna z przyjętych przez niego dawek nie była nigdy zbyt wysoka.
— W tej mojej chatce w lesie — odparł, dopiero teraz przenosząc na nią spojrzenie. Dom, który dobrze znała, bo kupił go w chwili, gdy obojgu zdawało się, że będą kiedyś razem szczęśliwi.

jane hemingway-winfield
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
- — -
30 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
-
Każde słowo, najmniejsza jego literka a nawet nieśmiały przecinek dowodzić miał jednego - że dla nich wciąż istnieje szansa. Bo inaczej nie wspominałby o narkotycznej dyspensie, nie wskazywał, że lata przepełnione jego nieobecnością nasączone były pamięcią o niej i że gdzieś tam wśród aborygeńskiego gąszczu czekał na nią w domu nie swoim, a ich. Może i posługiwał się przy tym zgrabnymi eufemizmami mającymi strzec trzepoczących po umyśle pragnień, może nie dał jej jasnego sygnału, nie poprosił o nic wprost, ale ona i tak wiedziała. Wiedziała wszystko, bo znała go, kochała i stanowczo odmawiała wyprowadzki z jego serca poprzez tę całą przepaść dzielonych lat.
- Chętnie bym przyszła, Leon - zapewniła bezszumnym strumieniem głosu, jaki wkrótce zmącić miał donośny plusk w postaci ciernistej rzeczywistości. - ...ale mam dużo pracy - dokończyła po krótkiej chwili mierzonej przez dwanaście krótkich uderzeń zbolałego serca. Czy nie wyczerpała już przed laty limitu swej cierpliwości nakazującej pognać mu na ratunek? Czy nie poświęciła się dla niego wystarczająco, by teraz jeszcze znosić opisywane przez niego spotkanie, rzekomo mające przynieść mu wytchnienie? Nie na odnalezieniu odpowiedzi na wytoczone pytania zamierzała się skupić, a na rozwinięciu nici przełożonej przez igłę, która już wkrótce zatopić się miała w materiale skóry Fitzgeralda.
- Wyremontowałeś już ją chociaż? - zapytała z ledwie słyszalnym rozbawieniem, jakie zdołało przełamać paraliżujący wnętrze ciała smutek. Podchwyciła też na krótki moment jego spojrzenie, zza którego - jak z nieprzeniknionego cienia - wyglądał niepewnie jeden tak długo wyczekiwany przez nią manifest mogący odmienić wszystko. Nie dołączyła do niego jednak, nie nawiązała i nie odniosła się w żaden sposób, zbywając go cichą nadzieją, że to niewinne pytanie przyniesie ze sobą jedną tylko propozycję. Czy zechce go kiedyś odwiedzić.

leon fitzgerald
ambitny krab
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Była jedyną szansą na życie. Śniąc na jawie, marząc o odzyskaniu dawnego życia, tak patetycznie wyobrażał sobie, że kiedyś na nowo uda się im odnaleźć. Nie jutro, nie za miesiąc, a nawet za dziesięć lat. Że gdy zestarzeją się już, a zmarszczki zapiszą w sobie tę ich nietrafioną młodość, będą w stanie znów być ze sobą. Bez względu na te krzywdy i zranienia, bez względu na ten smutek cały, a więc i wszystko. W niepamięć poszłaby cała ich historia, dla której liczyłoby się wyłącznie to, że się kochali. Zawsze szczerze i prawdziwie, nawet wtedy, gdy żyli osobno. Czy jednak miał prawo marzyć w ten sposób? Projektować sobie przyszłość, która fabułą swą brzmiała jak tandetny, kiepski film? Póki co nic poza tymi wyobrażeniami nie miał, a więc musiał trzymać się ich kurczowo.
Skinął tylko głową, niezdolny do wyduszenia żadnego słowa. Wiedział przecież, że nie przyjdzie. I nie winił jej za to, uznając, że to dobrze — sam chciałby odciąć się od tego wszystkiego, zostawić w tyle, wykluczyć ze swego jestestwa. Nie było jednak takowej możliwości, prawda? I nigdy nie będzie, bo na terapii wielokrotnie powtarzano, że to dożywotnia walka. Że każdego dnia budząc się będzie musiał decydować o swoim zdrowiu. Czy skoro teraz był silny, podobną siłą wykaże się za kilka miesięcy? Wątpił. A zwątpienie to, najmniejsze nawet wskazywało, że nie zasługuje na jakiekolwiek zaufanie. Uśmiechnął się więc jeszcze, by wskazać jej, że to nic, że rozumie, że prośba była głupia. Nie gniewał się, jak mógłby. — Trochę — odparł krótko, znów zatopiony w marazmie, może lekkim zawstydzeniu. Chyba nie istniała dobra odpowiedź. Chyba lepiej byłoby, gdyby mieszkał gdzieś indziej, jasno jej wskazując, że to wszystko nic już, nie ma tej miłości i planów sprzed lat. — Mogłabyś przyjść raz, kiedyś... No wiesz. Jeśli znalazłabyś czas — spróbował jednak raz jeszcze, przenosząc na nią spojrzenie. Wiedząc, że znów usłyszy odmowę, bo praca, Francis, dom; on wszystko rozumie. Tylko uśmiech mu więc pozostał, wyzbyty zapewnień, że domek wygląda nieomal tak, jak to ona kiedyś sobie marzyła. Że remontuje go nadal, pamiętając jej zalecenia. Że nawet kolor farb wybiera taki, jaki jej najbardziej się podobał. Nie mówił już niczego, pozwalając, by po kilku minutach powróciła do swych obowiązków, zostawiając go w tej chłodnej celi.

koniec

jane hemingway-winfield
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
ODPOWIEDZ
cron