stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Jego rozbawione spojrzenie pytało "o, doprawdy?". Coś jednak się w nim zmieniło, gdy spływało od jej oczu po policzkach, wargach, obrysie żuchwy, smukłej szyi, wystających obojczykach, wycięciu mostka… Ciemniało wraz z przyspieszonym oddechem, gdy wyczuwał przez jej klatkę piersiową bicie serca. Równe, rytmiczne, przyspieszone. Dla niego...
- Nie zrobisz tego… - wychrypiał jakby nie swoim głosem pochylając się niżej tak, że jej oddech łaskotał go po twarzy. Rozbawienie wyparowało na rzecz szczerego pragnienia. Nie tyle jej ciała, co po prostu jej. Na końcu języka miał krótkie dokończenie myśli "oboje dobrze wiemy, że ten strój jest tylko dla mnie", jednak nie zdążył jej wypowiedzieć, bo znów leżał na plecach, co skwitował gromkimi śmiechem, który zastygł na ustach, gdy tylko ich wargi się zetknęły. Żadnych słów później już nie słyszał. Oblizał wargi i próbował uspokoić oddech. Patrzył tępo w sufit zastanawiając się, czy zakochiwał się w niej na nowo, ale tym razem inaczej, czy uczucie do niej - przez tak długi czas skrywane w sercu - wybuchło na nowo z jeszcze większą siłą.
- Indianę Jonesa… - powiedział bezmyślnie, bo teraz totalnie nie myślał o Lily. O czym rozmawiali? Nie pamiętał. Pamiętał ciepło jej ciała, zaciśnięte palce na nadgarstkach, figlarny uśmiech, bicie serca, dwuznaczne teksty wypowiadane ze śmiechem, który do tej pory dźwięczał mu w uszach. Muśnięcie warg…
Nagle Jerry uzmysłowił sobie, że nie patrzy w sufit, a odwrócona głowa jest skierowana na Marianne. Spojrzenie ma wbite w jej usta, a spomiędzy jego rozchylonych warg wydostaje się krótki świst szybkiego oddechu. O czym oni...? Indiana Jones? A tak, przebranie, impreza, Halloween, zaproszenie. - Zgadzam się. Nie dlatego, żebyś kusiła buraków wzbudzając moją zazdrość, a dlatego, że chcę tam iść z tobą. - Przekręcił się na bok i oparł głowę o poduszkę przysuwając się nieco bliżej środka łóżka. Miał gdzieś pobojowisko między nimi, które z perspektywy osoby trzeciej wyglądało na pozostałość po totalnie niegrzecznej zabawie, a przecież ich taka nie była, prawda?
Jerry z całą stanowczością odpowiedział sobie krótko: nieprawda. To, co działo się między nimi przestało być grzeczne już dawno temu. Jeszcze przed jego wyjazdem czy już w Adelaide? Nie umiał wskazać konkretnego miejsca w przeszłości, ale wiedział dokładnie, co czuje i czego chce tu i teraz. - Może to głupie, a na pewno szalone, bo najprawdopodobniej za trzy miesiące wyjadę na studia, ale wykorzystajmy ten czas… - zaczął chaotycznie. Jego pomysł był nieprzemyślany, spontaniczny, podjęty pod wpływem chwili, nie miał czasu na ułożenie go sobie w głowie. - Mari… czuję się tak, jakbyśmy romansowali skrycie za plecami wszystkich, szczególnie Lily; co w sumie jest prawdą. Czy nie to właśnie robimy, chociaż oboje wypieramy? Zachowujemy się tak, jak byśmy do siebie wrócili, choć nie powiedzieliśmy o tym wprost. Jeśli coś się zepsuje, będziemy cierpieć tak samo czy to nazwiemy, czy nie. Więc chcę to nazwać. Chcę do ciebie wrócić. - Przysunął się jeszcze bardziej łapiąc ją za rękę, a serce waliło mu w klatce piersiowej jak oszalałe. Naprawdę to powiedział! - Ale wiem też, że nie możemy teraz zrobić tego otwarcie, bo jeśli do wyjazdu… - zrobił gest w powietrzu świadczący o tym, że coś może się między nimi zepsuć do tego czasu - wtedy Lily pęknie serce podwójnie - przez nas i przez mój wyjazd - zagryzł wargi, bo wiedział, że nie tylko jej serce byłoby rozerwane w strzępy, ale on już to przeżył, dziewczynce wolał tego oszczędzić. - Spróbujmy… na próbę… ciągle skrycie, ale tym razem świadomie… - im więcej mówił, tym bardziej docierał do niego absurd tego pomysłu i już nie był go taki pewien jak na początku. Szczególnie, że ta decyzja nie należała tylko do niego...

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Uśmiechnęła się radośnie, gdy tak otwarcie oświadczył, że chce z nią pójść na imprezę z okazji Halloween. Nigdy nie była zwolenniczką przebierania i kuszenia nie do końca odpowiednimi strojami, jednak odkąd Lily dorosła do zbierania cukierków, jakoś bardziej przykładała się do tego święta. Ale to co wydarzyło się chwilę później kompletnie ją zaskoczyło. Chciała rzucić jakiś żart dotyczący dopasowania swoich kostiumów, ale zamiast tego wpatrywała się w Jerrego z bliżej nieokreśloną miną. Chciała usłyszeć te słowa od bardzo dawna. Praktycznie od wielu tygodni żyli tak, jakby do siebie wrócili a jednak żadne z nich oficjalnie nie poruszyła tego tematu. Bała się, że gdy wypowiedzą te słowa na głos, czar nagle pryśnie i znowu skończą ze złamanymi sercami.
Zachowanie spokoju w tej sytuacji było czymś niemożliwym, więc natychmiast poderwała się do pozycji siedzącej, skrzyżowała nogi i ułożyła dłonie na kolanach. Była wyraźnie zdenerwowała całą tą propozycją. Nie dlatego że tego nie chciała, przecież dokładnie o czymś takim marzyła, ale nie spodziewała się tego wyznania właśnie teraz. Jeremaine sam przyznał, że za trzy miesiące wyjeżdża na studia a kilka dni temu ustalili że nie mogą pojechać razem. Czy powinni więc stawiać siebie w takiej sytuacji? Czy opłacało się ryzykować? Zaraz jednak skarciła samą siebie, bo oczywiście, że się opłacało!
Na końcu języka miała jedno pytanie; czy mówisz poważnie, Jemi?. Ale przecież nie mógł stroić sobie żarty w takiej chwili. Zresztą jego spojrzenie, napięte ramiona i nerwowe skubanie koca świadczyło o tym, że denerwuje się tak samo jak ona. A Mari nie ułatwiała mu tego tak długo milcząc. Dlatego po nerwowym założeniu kosmyka włosów za ucho przysunęła się i ułożyła dłoń na jego policzku. Kilka sekund później znów całowała te miękkie usta, sprawiając że ten pocałunek kolejny raz wyjawił wszystko co działo się w jej głowie. To zawsze było najcudowniejsze uczucie – nie musieć mówić, bo Jerry zawsze rozumiał. Wystarczyło jedno spojrzenie a oni już czytali sobie w myślach.
- Musisz mi coś obiecać. Nawet nie obiecać, to mój warunek – jeszcze przez chwilę opierała swoje czoło o jego, delektując się tą magiczną chwilą. Jerry powinien ją uszczypnąć by uwierzyła w to, co się właśnie wydarzyło. Nie był to dobry moment a stawianie warunków, ale przecież od tej chwili mieli być ze sobą szczerzy. – Jeśli za dwa miesiące stwierdzimy, że to wszystko między nami się ułożyło, że wszystko gra to wyjedziemy razem. Wiem, że masz pełno wątpliwości, ale ja naprawdę na wszystko mam plan – uśmiechnęła się, bo nie byłaby sobą, gdyby pomimo jego kategorycznego sprzeciwu nie planowała wyjazdu z Lorne Bay. Długo o tym myślała, kilku nocy nawet nie przespała dręczona natrętnymi myślami w związku z wyjazdem. – Wynajmiemy ten dom, dzięki czemu będzie stać nas na życie w Brisbane. Wystarczy mały domek z kawałkiem ogrodu, wiesz że nie potrzebujemy niczego więcej – kolejny nieśmiały uśmiech pojawił się na jej twarzy, bo Mari naprawdę nigdy nie miała wygórowanych oczekiwań. Byle byli razem. To się tylko liczyło. – Lily odnajdzie się w nowej szkole, tego jestem pewna. Ja znajdę pracę jako weterynarz. Jak wszystko by się udało damy radę odłożyć trochę pieniędzy bym po powrocie mogła zacząć własną praktykę. Nie musi to być klinika Aleca, mogę nawet leczyć tu na farmie. Przerobimy nieużywaną stodołę na małą przychodnię, może Max będzie chciała wejść ze mną w spółkę? Za dwa lata tutaj wrócimy. Znajdziemy kompromis na wszystko – była pewna swojego planu i nawet nie chciała słuchać jakichkolwiek sprzeciwów. Wiedziała, że nawet po tych dwóch latach Jerrego będzie ciągnąć na wykopaliska, ale jeśli będzie wyjeżdżał na miesiąc, by potem jakiś czas spędzić w domu to sobie poradzą. Ze wszystkim sobie poradzą. Tylko, że żadne z nich nie przewidywało nawet, że ten idealny plan ma jedną lukę, która sprawi, że wszystko posypie się jak domek z kart.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Mętlik w głowie Jermaine'a był nie do opanowania; pojawiały się tam zupełnie skrajne reakcje, a żadnej myśli nie umiał się uczepić na dłużej, bo zaraz nadlatywała nowa. Teraz myślał o tym, że przesadził, a Mari zaraz każe mu wyjść. Ciężki kamień przygniótł mu klatkę piersiową, gdy oczekiwał na jakąś reakcję Marianne, ale ta cisza była nieznośna. Tak cholernie się dłużyła. Nie, to nawet nie cisza była nieznośna, a atmosfera, przez którą był przekonany, że znów coś zjebał swoim zachowaniem. Sam za jej przykładem usiadł po turecku na pościeli skubiąc nerwowo jakąś wystającą nitkę, ale nie miał odwagi spojrzeć kobiecie w oczy. Trudno, najwyżej go wywali, ale przynajmniej spróbował. Przez następne dni będzie trochę niezręcznie, ale w końcu…
Och.
Zmarszczył brwi, bo pocałunek jeszcze o niczym nie świadczył. Równie dobrze mogła zrobić to na pożegnanie i dopiero po nim wywalić go na dobre - wcale by go to nie zdziwiło. Ale nie, patrząc jej wreszcie w oczy zrozumiał wszystko. Jego czoło wygładziło się, a kamień zaciśnięty wokół serca rozpłynął się równie szybko, jak się pojawił. Korzystając z tego, że jej twarz znajduje się tak blisko, pochylił się do przodu i skubnął ustami dolną wargę Mari, jakby nie mógł uwierzyć, że to naprawdę się działo. Przesunął się jeszcze bliżej łapiąc za obie jej dłonie, tym razem delikatnie, z czułością i miłością, której nie musiał już ukrywać, nawet jeśli Mari doskonale zdawała sobie z niej sprawę wcześniej.
- Świetnie, jesteśmy razem dopiero od trzydziestu sekund i już wracam pod pantofel… - zażartował wtrącając się jej w słowo, po wstępie do jej warunku, ale spoważniał dając znać, że słucha w skupieniu. Sam warunek był już trudniejszy do wprowadzenia w życie, ale zamiast się wtrącać, cierpliwie czekał, aż Marianne skończy. Wiedział, że gdyby im się naprawdę udało, nie wytrzymałby nawet kilku dni rozłąki. Te trzy miesiące… to wystarczająco dużo czasu, żeby sprawdzić, czy znów mają szansę ułożyć sobie życie na nowo, dlatego jej propozycja brzmiała uczciwie. - W porządku, zgadzam się na to. Nie wytrzymałbym bez was. A jak skończę studia, obiecuję, że skupimy się na twojej pracy. Coś wymyślimy. Na pewno. - Uśmiechnął się łagodnie i z wdzięcznością za jej plan, który - jak wywnioskował po jej stanowczości - miała dobrze przemyślany, po czym uniósł ich splecione ręce do góry, aby ucałować wierzch jej dłoni. Jerry jednak też miał pewien warunek, który był dla niego równie ważny, jak ten jej. - Mari… myślę... myślę, że będzie lepiej, jeśli na razie... utrzymamy to - uniósł ich złączone dłonie mając na myśli ich relację, którą bał się otwarcie nazwać "związkiem", jakby miało to cokolwiek zepsuć - w tajemnicy. To miasteczko aż huczy od plotek. Prędzej czy później jakaś z nich dotrze do Lily, a to… - Nie chciał ani zakładać, ani mówić, że znowu im się nie uda, aby wyrwać się wreszcie z tej przeklętej spirali samospełniającej się przepowiedni, w jakiej utknęli ponad rok temu. Teraz nałożył na siebie zakaz mówienia o tym innym ludziom oraz myślenia nawet przed samym sobą. - Chcę, żeby dowiedziała się o tym od nas, nie z plotek. Powiemy jej o tym... w swoim czasie, dobrze? - Czyli zawoalowane "kiedy będziemy pewni, że tym razem nic nas nie poróżni na tyle, aby się rozstać". Jerry czuł się odpowiedzialny za ich pierwsze rozstanie oraz wszystkie te momenty, kiedy doprowadzał do kolejnych kłótni, przez które znów im się nie udawało, dlatego tym razem nie chciał się spieszyć i przez to zapeszyć. Jeśli mają się rozejść… miał o tym nawet nie myśleć, ale kontynuacja i tak sama wskoczyła na swoje miejsce: jeśli mają się rozejść, niech przynajmniej cierpią tylko oni, Lily i tak płaci wystarczająco dużą cenę za błędy rodziców.

Marianne Harding
lisowa
A.
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Mina Marianne mówiła jedno; że nigdy spod tego pantofla nie wyszedł, nawet gdy oficjalnie nie byli razem. Zresztą to działało w obie strony, bo ona też nie potrafiła ukochanemu niczego odmówić. Byli od siebie tak mocno uzależnieni, że wystarczyło kilka dni bez siebie by zaczynali wariować. Czy to nie była właśnie miłość? Więc nawet nie potrafiła opisać swojej radości, którą czuła na samą myśl o tym, że znowu próbują. Zawsze towarzyszyło jej to samo uczucie – najpierw była w stanie zdobywać najwyższe góry a później następował zjazd w głęboki dół. Dół, z którego wychodziła tygodniami. Jej serce do końca nie wyleczyło się nigdy, więc nie mieli już niczego do stracenia, a zyskać mogli przecież tak wiele.
- Chwilę temu czułam się staro, tak? Zapomnij, znów jestem jak szesnastolatka, do której po nocach będzie zakradał się chłopak – nie potrafiła utrzymać powagi dłużej niż trwało wypowiedzenie tych słów. Na początku ich znajomości Mari mieszkała w rodzinnym domu, ale pomimo dużej swobody jaką dawali jej rodzice, nawet jako dorosła kobieta nie mogła zapraszać Jerrego na noc. Póki mieszkała z nimi musiała tolerować ich zasady… Tolerować dopóki sami nie poszli spać a ona po kryjomu otwierała balkon, przez który Lyons się do niej zakradał. Czy teraz również wraz z nadejściem świtu będzie znikać? Jeśli miał to być jedyny nieprzyjemny warunek w ich relacji to była w stanie się z tym pogodzić. – Ale wiesz, że to niewykonalne? – uniosła brew ku górze i kolejny raz przysunęła się bliżej, jakby te kilka centymetrów dystansu to było za dużo. Miała ochotę nieskończoną ilość razy całować te miękkie usta, miała ochotę ściągnąć z niego wszystkie ubrania i zrobić tyle nieprzyzwoitych rzeczy. – Mam na myśli Twoją siostrę. Hannah jak tylko zobaczy któreś z nas domyśli się wszystkiego. Ona ma jakiś cholerny wykrywacz kłamstw w oczach, przed nią długo tego nie ukryjesz – zaśmiała się, bo przyjaciółka, a zarazem jego przyrodnia siostra miała nosa do tych spraw, zwłaszcza jeśli chodziło o Jerrego i Mari. Nawet po jej powrocie z Adelaide wystarczyło jedno spojrzenie by wiedziała, że pomiędzy nimi coś zaszło. A teraz gdy znów byli razem? To było od razu widać, że na ich twarzach maluje się jedynie szczęście.
- Ale z drugiej strony to cholernie pociągające wiesz? – przygryzła dolną wargę i nie mogąc się już dłużej powstrzymać położyła dłoń na jego policzku i złożyła na jego ustach kuszące muśnięcie. To jednak jej nie wystarczyło. Jerry zawsze był jej, nawet po ich rozstaniu miała wrażenie, że mają siebie na wyłączność a każde spotkanie z kimś innym to niczym zdrada. Teraz jednak mogła bez żadnych wyrzutów sumienia być o niego zazdrosna, mogła całować te usta do woli i być tylko jego. – Po kryjomu będziemy się do siebie zakradać… Pospieszne pocałunki, gdy nikt nie patrzy. Ukradkowe spojrzenia i uśmiechy, tak by nikt się niczego nie domyślił. To taka przedłużona gra wstępna – którą zdecydowanie zakończą wspólną nocą. Chyba tego jej najbardziej brakowało. Zasypiania i budzenia się obok niego, dlatego znowu naparła na niego całym ciałem aż oboje wylądowali na materacu.

Jermaine Lyons
towarzyska meduza
kwiatek
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Tak, lubił ten urok powrotów do siebie. Ich relacja była na tyle specyficzna, że rozpoczynając związek - który na dobrą sprawę nigdy się nie skończył na dobre - nie musieli przechodzić etapu “poznawania się”, bo znali się jak nikt inny na świecie. A mimo to towarzyszyło mu to poczucie błogiej lekkości i świeżości początków zakochania, którego nie dawał już trwający od pewnego czasu związek. Pewnie ta ekscytacja z czasem minie, ale może tym razem… nie, tym razem na pewno im się uda!
- Tylko po nocach? - zawtórował jej śmiechem i również przysunął się jeszcze bliżej. Niestety, Marianne jednak lubiła wprowadzać dramatyczne wstępy, które wywoływały palpitacje lyonsowego serca. Tym “to niewykonalne” już przyprawiła Jerry’ego o mały zawał, bo przecież mieli już wszystko zaplanowane! Dlaczego znowu jakieś przeciwności były rzucane im pod nogi! Jermaine cały się spiął gotowy do przekonywania, że on zaraz wybije jej te niewykonalne argumenty z głowy, chociażby miał stawać na rzęsach, ale całe szczęście problem okazał się bardziej prozaiczny. Odetchnął z ulgą przysuwając się jeszcze bliżej, jakby od tego jednego wyznania każda odległość od Marianne była tą za daleką odległością.
- Są na to dwa wyjścia. Albo będziemy unikać Hannah do naszego wyjazdu - tak, celowo to założył, skoro już miał coś przewidywać, to wolał przewidywać te pozytywne zakończenia - albo ją zabijemy - powiedział śmiertelnie poważnie, po czym przytulił policzek do jej dłoni. Wiadomo, że żartował. Ale on z siostrą nie utrzymywał szczególnych kontaktów. Na rodzinnych obiadkach u dziadków, które odbywały się raz na ruski rok także nie będzie większego problemu, żeby się wykręcić od tego tematu. Potrafił zbyć Mayfair. Gorzej z Marianne. Zaprzyjaźniły się przez ten czas i ich kontakt był niestety trudniejszy do przeskoczenia. - Ech, nie wiem, Mari. Jak Hannah, to i Effy. Jak Effy, to i Max. Jak Max, to i Aimee. I to się rozejdzie raz dwa, nawet nie będziemy znali punktu wyjścia. Chociaż obstawiałbym Effy. Jest nierozsądną paplą - jak to mówią, przyganiał kocioł garnkowi. Czy jakoś tak. - Może próbuj lawirować? Nie wiem. Dopóki się nie domyśli, nie mówmy jej o tym bezpośrednio. - To było dla niego naprawdę ważne, żeby plotki się nie rozeszły. Nawet jeśli ten plan miał wiele luk, na które oboje nie mieli wpływu, tego jednego mogli próbować dopilnować. Nie powinno być przecież tak trudno, prawda? Mieszkali na odosobnionej farmie, kto mógłby sypnąć, o ile sami nikogo by nie wtajemniczyli?
Jego rozważania przerwała Marianne, która tak kusząco przygryzała wargę, muskała jego policzek i skradała pocałunki, że nie mógł nie odpowiedzieć jej tym samym. A gdy ponownie wylądował na plecach, tym razem nie zamierzał się uwalniać z tego niekorzystnego położenia.
- Myślę, że ta gra wstępna ciągnie się już nieco za długo… - odpowiedział z rozbawieniem i przyciągnął ją bliżej za szyję, aby móc ją pocałować. Na początku niewinnie. Raz, drugi, trzeci, aż w końcu jego niecierpliwy język rozchylił jej wargi, aby połączyć się w jeszcze bardziej namiętnym pocałunku z jej językiem. - Dopóki nikt nie pojedzie po Lily do przedszkola, nie pojawi się w drzwiach znienacka - wtrącił w przerwie na oddech. - To idealna okazja do naszej pierwszej sekretnej schadzki… - zaproponował podchwytując jej myśl, po czym sięgnął dłonią po kołdrę, którą zakrył ich ciała, do końca potęgując bałagan, jaki wprowadził do tego domu wraz z dzisiejszą wizytą.

/zt
Marianne Harding
lisowa
A.
ODPOWIEDZ