about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.
#1
outfit[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Ryker Harris
about
Tell me, father, which to ask forgiveness for: what l am, or what I'm not? Tell me, mother, which should I regret: what l became, or what I didn’t?
Każdy dzień zawsze zaczynał się tak samo.
Wypracowana latami rutyna wdarła się do krwioobiegu Rykera, przeniknęła do kości i zmuszała mięśnie do działania; codziennie o tej samej porze, gdy słońce ledwo wschodziło na horyzoncie, a on bez trudu powielał utarte schematy. Powtarzalność działań pomagała zachować spokój i odrzucić to, co cechowało resztę śmiertelników; nadmierne emocje, zmartwienia i nerwy wypisane na wiecznie zmęczonych twarzach. Ryker nie chciał być taki, jak inni, więc robił wszystko, by nigdy nie wtopić się w szary tłum nijakich ludzi. Zbyt wiele razy czynił podobnie w przeszłości, by teraz - skosztowawszy już słodkiego owocu obrzydliwego bogactwa - po raz kolejny musiał zadowalać się resztkami z pańskiego stołu.
Lorne Bay również pomagało; nijakie miasto nijakiego kraju, zupełnie nieistotne i takie, do którego nie potrafił się przywiązać w żaden sposób. Czasem myślał, że tak naprawdę dom zostawił tam, w Irlandii; na brudnych, zaniedbanych ulicach Belfastu, gdzie wystrzały z broni raz na zawsze pozbawiły go przywileju przynaleźności. Ani obecność żony - sopla lodu, który poślubił, ani córki - jedynego powodu do szczerej dumy - nigdy nie pozwoliły mu na poruszający sentymentalizm. Analityczny umysł nigdy nie zatracał się w emocjach; nagła myśl wywołała drgnięcie kącików ust i nasunęła pytanie - od kiedy okłamywał siebie z równą wprawą, co innych?
Emocje były fatalnym doradcą, którego nie powinien słuchać, bo gdyby był rozsądniejszy, nigdy nie uwikłał by się w romans z nią; coś, co początkowo miało być jednorazowym skokiem w bok, zamieniło się nagle i zupełnie niekontrolowanie w kolejne spotkanie.
Po czwartym przestał liczyć dla własnego, egoistycznego spokoju ducha.
Musiał wywołać ją tymi myślami, bo gdy był już w drodze do ratusza, odczytał wiadomość; nie zdobył się na odpowiedź, bo zwyczajnie nie musiał. Kayleigh była podła, wyrachowana i bezkompromisowa, ale z pewnością nie była głupia; nie czuł więc obowiązku, by połknąć - w jego mniemaniu - zaczepkę do możliwej kłótni. Po dotarciu do miejsca docelowego szybko zapomniał o wiadomości i samej rudowłosej, której nazwisko nadal pozostawało tajemnicą, z której Ryker nie zamierzał jej obdzierać; kilkanaście osób oczekujących przed gabinetem na spotkanie wyraźnie odsuwało myśli od spraw nieistotnych.
Przywitał się z dwójką urzędników i po krótkiej wymianie uprzejmości zasiedli w jego gabinecie. Czas płynął leniwie, a słowa leciwych mężczyzn traciły na znaczeniu. Ryker kiwał głową, gdy uznał to za niezbędny dowód własnej uwagi i co jakiś czas wtrącał drobne uwagi. Nic nowego, nic nadzywyczajnego.
- ... dlatego też uważam, że należy przenieść te wydatki na przyszły kwartał - rzeczowy ton głosu nie pozostawiał miejsca do dyskusji, lecz nawet, jeśli jego towarzysze mieli inne zdanie, zwyczajnie nie zdążyli go wygłosić.
Otwierające się nagle drzwi przykuły uwagę trójki mężczyzn; burza płomiennie rudych włosów, wyzywający(chociaż jak na nią nadal zaskakująco skromny) ubiór i kpiący uśmieszek momentalnie odmieniły atmosferę w przestronnym gabinecie. Zaskoczone spojrzenia rozmówców przesunęły się do Rykera, który - z twarzą niby wykutą z kamienia - wstał powoli, odruchowo poprawiając drogą marynarkę.
- I spóźniła się pani piętnaście minut, pani Smith - głos zabrzmiał zatrważająco spokojnie, bo nie pozwolił wyprowadzić się z równowagi nawet na sekundę; chociaż wszystko w nim wrzało, nie stracił fasonu przed gośćmi. - Proszę wybaczyć, panowie, to sprawa niecierpiąca zwłoki. Zapraszam ponownie we wtorek, dogadamy resztę szczegółów. Leanne umówi termin.
Nie patrząc na Kayleigh, wyminął biurko z sympatycznym, bardzo politycznym uśmieszkiem przyklejonym do ust, by ostatecznie uścisnąć dłonie gościom. Mężczyźni skierowali się do wyjścia, i gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi, usta ułożyły się w niekoniecznie miły grymas; błękitne, lodowate tęczówki zapłonęły czymś w rodzaju niechęci.
- Co ty tak właściwie odpierdalasz? - krótkie pytanie nie było zdolne pomieścić całej gamy wkurwienia, która momentalnie ogarnęła Rykera. Wzrok przemknął wzdłuż znajomej sylwetki, nawet teraz - w tak niekorzystnym przecież momencie - zapierającej dech. - Wiedziałem, że jesteś szalona, ale nigdy nie podejrzewałbym cię o skrajny idiotyzm.
Chociaż może właśnie to, czego w ogóle się nie spodziewał, dodawało sytuacji pikanterii.
Kayleigh Donovan
Wypracowana latami rutyna wdarła się do krwioobiegu Rykera, przeniknęła do kości i zmuszała mięśnie do działania; codziennie o tej samej porze, gdy słońce ledwo wschodziło na horyzoncie, a on bez trudu powielał utarte schematy. Powtarzalność działań pomagała zachować spokój i odrzucić to, co cechowało resztę śmiertelników; nadmierne emocje, zmartwienia i nerwy wypisane na wiecznie zmęczonych twarzach. Ryker nie chciał być taki, jak inni, więc robił wszystko, by nigdy nie wtopić się w szary tłum nijakich ludzi. Zbyt wiele razy czynił podobnie w przeszłości, by teraz - skosztowawszy już słodkiego owocu obrzydliwego bogactwa - po raz kolejny musiał zadowalać się resztkami z pańskiego stołu.
Lorne Bay również pomagało; nijakie miasto nijakiego kraju, zupełnie nieistotne i takie, do którego nie potrafił się przywiązać w żaden sposób. Czasem myślał, że tak naprawdę dom zostawił tam, w Irlandii; na brudnych, zaniedbanych ulicach Belfastu, gdzie wystrzały z broni raz na zawsze pozbawiły go przywileju przynaleźności. Ani obecność żony - sopla lodu, który poślubił, ani córki - jedynego powodu do szczerej dumy - nigdy nie pozwoliły mu na poruszający sentymentalizm. Analityczny umysł nigdy nie zatracał się w emocjach; nagła myśl wywołała drgnięcie kącików ust i nasunęła pytanie - od kiedy okłamywał siebie z równą wprawą, co innych?
Emocje były fatalnym doradcą, którego nie powinien słuchać, bo gdyby był rozsądniejszy, nigdy nie uwikłał by się w romans z nią; coś, co początkowo miało być jednorazowym skokiem w bok, zamieniło się nagle i zupełnie niekontrolowanie w kolejne spotkanie.
Po czwartym przestał liczyć dla własnego, egoistycznego spokoju ducha.
Musiał wywołać ją tymi myślami, bo gdy był już w drodze do ratusza, odczytał wiadomość; nie zdobył się na odpowiedź, bo zwyczajnie nie musiał. Kayleigh była podła, wyrachowana i bezkompromisowa, ale z pewnością nie była głupia; nie czuł więc obowiązku, by połknąć - w jego mniemaniu - zaczepkę do możliwej kłótni. Po dotarciu do miejsca docelowego szybko zapomniał o wiadomości i samej rudowłosej, której nazwisko nadal pozostawało tajemnicą, z której Ryker nie zamierzał jej obdzierać; kilkanaście osób oczekujących przed gabinetem na spotkanie wyraźnie odsuwało myśli od spraw nieistotnych.
Przywitał się z dwójką urzędników i po krótkiej wymianie uprzejmości zasiedli w jego gabinecie. Czas płynął leniwie, a słowa leciwych mężczyzn traciły na znaczeniu. Ryker kiwał głową, gdy uznał to za niezbędny dowód własnej uwagi i co jakiś czas wtrącał drobne uwagi. Nic nowego, nic nadzywyczajnego.
- ... dlatego też uważam, że należy przenieść te wydatki na przyszły kwartał - rzeczowy ton głosu nie pozostawiał miejsca do dyskusji, lecz nawet, jeśli jego towarzysze mieli inne zdanie, zwyczajnie nie zdążyli go wygłosić.
Otwierające się nagle drzwi przykuły uwagę trójki mężczyzn; burza płomiennie rudych włosów, wyzywający(chociaż jak na nią nadal zaskakująco skromny) ubiór i kpiący uśmieszek momentalnie odmieniły atmosferę w przestronnym gabinecie. Zaskoczone spojrzenia rozmówców przesunęły się do Rykera, który - z twarzą niby wykutą z kamienia - wstał powoli, odruchowo poprawiając drogą marynarkę.
- I spóźniła się pani piętnaście minut, pani Smith - głos zabrzmiał zatrważająco spokojnie, bo nie pozwolił wyprowadzić się z równowagi nawet na sekundę; chociaż wszystko w nim wrzało, nie stracił fasonu przed gośćmi. - Proszę wybaczyć, panowie, to sprawa niecierpiąca zwłoki. Zapraszam ponownie we wtorek, dogadamy resztę szczegółów. Leanne umówi termin.
Nie patrząc na Kayleigh, wyminął biurko z sympatycznym, bardzo politycznym uśmieszkiem przyklejonym do ust, by ostatecznie uścisnąć dłonie gościom. Mężczyźni skierowali się do wyjścia, i gdy tylko drzwi zamknęły się za nimi, usta ułożyły się w niekoniecznie miły grymas; błękitne, lodowate tęczówki zapłonęły czymś w rodzaju niechęci.
- Co ty tak właściwie odpierdalasz? - krótkie pytanie nie było zdolne pomieścić całej gamy wkurwienia, która momentalnie ogarnęła Rykera. Wzrok przemknął wzdłuż znajomej sylwetki, nawet teraz - w tak niekorzystnym przecież momencie - zapierającej dech. - Wiedziałem, że jesteś szalona, ale nigdy nie podejrzewałbym cię o skrajny idiotyzm.
Chociaż może właśnie to, czego w ogóle się nie spodziewał, dodawało sytuacji pikanterii.
Kayleigh Donovan
about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Ryker Harris
about
Tell me, father, which to ask forgiveness for: what l am, or what I'm not? Tell me, mother, which should I regret: what l became, or what I didn’t?
Gniew był zwodniczym uczuciem; pełzał gdzieś pod skórą, wnikał w kości i atakował umysł milionem sygnałów na raz. Ryker bardzo nie lubił, gdy sytuacja szła nie po jego myśli; chciwa kontrola i wyćwiczone latami opanowanie nie pozwalały na to, by nieprzewidziane scenariusze wiodły prym w uporządkowanym życiu.
Tej sytuacji jednak nie przewidział, i co więcej, nie był na nią gotów.
Grzeczny, sympatyczny i zimny uśmiech nie zniknął z ust nawet na sekundę, gdy ciało odgrywało stare, wyuczone schematy; lekkie pochylenie głowy na znak nieistniejącej przecież pokory, zetknięte koniuszki palców jako symbol stoickiego opanowania w momencie, w którym wszystko niemal runęło. Rozmówcy łyknęli te triki tak, jak każdy inny człowiek - z dozą tej dziwnej ufności, którą ludzie zwyczajnie chcieli w niego pokładać. Musieli więc wybaczyć niespodziewaną wizytę rudowłosej damy; przecież Harris był taki zapracowany, taki oddany ich społeczności, taki pracowity!
Gdyby miał czym rzygać, to byłby odpowiedni moment.
Odegrana szarada opadła w momencie, w którym drzwi zamknęły się za ważnymi gośćmi, których nazwiska i istotne funkcje społeczne zniknęły w odmętach pamięci. Ryker przestał się uśmiechać, ciało rozluźniło się nieznacznie, a westchnienie przepełnione irytacją na krótki moment wypełniło ciszę, zanim zdążyły uczynić to jakiekolwiek słowa. Spojrzenie lodowatego błękitu tęczówek spoczęło na Kayleigh, pozornie pozbawione wyrazu, obojętne i niewzruszone.
Musiała jednak wiedzieć, że w środku kipiał ze wściekłości, którą zwykle rozładowywali zupełnie inaczej niż poprzez nic nieznaczące słowa.
- Bardzo prosto - w przeciwieństwie do niej, jego ton głosu pozostawał zupełnie spokojny, niemal wkurwiająco miły; krótkim zdaniom przeczyły nieco zaciśnięte zęby, zwiastujące narastającą irytację. - Nie jest trudno słuchać kogoś, kto faktycznie ma coś ważnego do powiedzenia.
A nie wpierdala się nieproszony, mógłby dodać, ale na bogów, mogłaby to jeszcze uznać za komplement. Z nią wszystko było zupełnie inaczej, zdecydowanie na odwrót; jeszcze nigdy nie spotkał kobiety, która z taką łatwością potrafiłaby obrócić w niwecz podwaliny samokontroli, którą budował przecież od tak wielu lat. To czyniło ją niebezpieczną, i cholernie pociągającą zarazem.
Bo przecież miało skończyć się na jednym razie, prawda?
Obserwował w milczeniu, jak Kayleigh obchodzi biurko, czujnie chłonąc każdy, nawet najdrobniejszy gest z jej strony. Zmrużył nieco oczy, gdy w końcu zasiadła na jego krześle ze swobodą królowej. Wziął głęboki wdech, przywołując zachwiane resztki spokoju; i niespodziewanie - nawet dla samego siebie - roześmiał się krótko i zupełnie niewesoło zarazem.
- Tak bardzo się tym przejęłaś, że postanowiłaś to zmienić? - kąciki ust drgnęły mimowolnie w parodii uśmiechu, jakby sam nie mógł do końca sprecyzować - był bardziej wściekły, poirytowany czy może pochłonięty sytuacją bez reszty. - A może tak naprawdę to ty się nudziłaś...?
Idąc za jej przykładem, sam zniżył głos; znacząca sugestia nieistniejącej tęsknoty wypełniła gęstniejące powietrze, gdy Ryker bardzo powoli zbliżył się do biurka, obchodząc je niespiesznie, by finalnie znaleźć się obok niej. Palce drgnęły mimowolnie, złaknione dotyku ciepłej skóry; wetknął swobodnie dłonie do kieszeni spodni, by powstrzymać nagły gest, na który miał ochotę.
- Będę cię nazywał dokładnie tak, jak będę chciał. Chociażby dlatego, że przyszłaś nieproszona do mojego miejsca pracy - wzruszenie ramionami sygnalizowało obojętność; zdecydował nie testować granicy ostrożnie. Właściwie z Kayleigh nic nie trzymało się stalowych ram rozsądku; tym razem nie mogło być inaczej. - Wolałabyś Windsor, K?
Wzrok momentalnie podążył za nogami, które nagle znalazły się na biurku; Harris uniósł brwi w wyrazie niedowierzania, by ostatecznie ułożyć dłoń - prawą, niespokojną - na kostce kobiety, skrytej za materiałem spodni. Zapadła cisza, której chwilowo nie przerwał; patrząc wprost w oczy rudowłosej, które powiedziały mu wszystko, co chciał wiedzieć. Przymknął powieki na kilka ulotnych sekund, a potem cofnął rękę, gestem nakazując, by łaskawie nie brudziła cennych dokumentów.
Ostatecznie on też lubił przeciągać strunę, doskonale świadomy, co może ją sprowokować.
- Wezmę wszystko, co chcesz mi dać - ciche słowa uprzedziły kolejny gest; tym razem Harris chwycił za poręcz krzesła, przyciągając je nieco bliżej i obracając w swoim kierunku - w rezultacie czego mógł wymusić biurkową kapitulację. - Ale nie tutaj, i bardzo dobrze o tym wiesz.
A mimo tego przyszła, prowokowała i podniecała jednocześnie; w jedynym miejscu, którego Ryker nie miał zamiaru zatracić.
Nawet dla niej.
- Kiedy nieco spoważniejesz, będziemy mogli przedyskutować pełnię głupoty twojej decyzji, K. Skończyłaś już, czy to dopiero początek?
Cofnął się o dwa kroki, prostując plecy i patrząc na rudowłosą z góry; po chwilowym rozluźnieniu nie było ani śladu.
Kayleigh Donovan
Tej sytuacji jednak nie przewidział, i co więcej, nie był na nią gotów.
Grzeczny, sympatyczny i zimny uśmiech nie zniknął z ust nawet na sekundę, gdy ciało odgrywało stare, wyuczone schematy; lekkie pochylenie głowy na znak nieistniejącej przecież pokory, zetknięte koniuszki palców jako symbol stoickiego opanowania w momencie, w którym wszystko niemal runęło. Rozmówcy łyknęli te triki tak, jak każdy inny człowiek - z dozą tej dziwnej ufności, którą ludzie zwyczajnie chcieli w niego pokładać. Musieli więc wybaczyć niespodziewaną wizytę rudowłosej damy; przecież Harris był taki zapracowany, taki oddany ich społeczności, taki pracowity!
Gdyby miał czym rzygać, to byłby odpowiedni moment.
Odegrana szarada opadła w momencie, w którym drzwi zamknęły się za ważnymi gośćmi, których nazwiska i istotne funkcje społeczne zniknęły w odmętach pamięci. Ryker przestał się uśmiechać, ciało rozluźniło się nieznacznie, a westchnienie przepełnione irytacją na krótki moment wypełniło ciszę, zanim zdążyły uczynić to jakiekolwiek słowa. Spojrzenie lodowatego błękitu tęczówek spoczęło na Kayleigh, pozornie pozbawione wyrazu, obojętne i niewzruszone.
Musiała jednak wiedzieć, że w środku kipiał ze wściekłości, którą zwykle rozładowywali zupełnie inaczej niż poprzez nic nieznaczące słowa.
- Bardzo prosto - w przeciwieństwie do niej, jego ton głosu pozostawał zupełnie spokojny, niemal wkurwiająco miły; krótkim zdaniom przeczyły nieco zaciśnięte zęby, zwiastujące narastającą irytację. - Nie jest trudno słuchać kogoś, kto faktycznie ma coś ważnego do powiedzenia.
A nie wpierdala się nieproszony, mógłby dodać, ale na bogów, mogłaby to jeszcze uznać za komplement. Z nią wszystko było zupełnie inaczej, zdecydowanie na odwrót; jeszcze nigdy nie spotkał kobiety, która z taką łatwością potrafiłaby obrócić w niwecz podwaliny samokontroli, którą budował przecież od tak wielu lat. To czyniło ją niebezpieczną, i cholernie pociągającą zarazem.
Bo przecież miało skończyć się na jednym razie, prawda?
Obserwował w milczeniu, jak Kayleigh obchodzi biurko, czujnie chłonąc każdy, nawet najdrobniejszy gest z jej strony. Zmrużył nieco oczy, gdy w końcu zasiadła na jego krześle ze swobodą królowej. Wziął głęboki wdech, przywołując zachwiane resztki spokoju; i niespodziewanie - nawet dla samego siebie - roześmiał się krótko i zupełnie niewesoło zarazem.
- Tak bardzo się tym przejęłaś, że postanowiłaś to zmienić? - kąciki ust drgnęły mimowolnie w parodii uśmiechu, jakby sam nie mógł do końca sprecyzować - był bardziej wściekły, poirytowany czy może pochłonięty sytuacją bez reszty. - A może tak naprawdę to ty się nudziłaś...?
Idąc za jej przykładem, sam zniżył głos; znacząca sugestia nieistniejącej tęsknoty wypełniła gęstniejące powietrze, gdy Ryker bardzo powoli zbliżył się do biurka, obchodząc je niespiesznie, by finalnie znaleźć się obok niej. Palce drgnęły mimowolnie, złaknione dotyku ciepłej skóry; wetknął swobodnie dłonie do kieszeni spodni, by powstrzymać nagły gest, na który miał ochotę.
- Będę cię nazywał dokładnie tak, jak będę chciał. Chociażby dlatego, że przyszłaś nieproszona do mojego miejsca pracy - wzruszenie ramionami sygnalizowało obojętność; zdecydował nie testować granicy ostrożnie. Właściwie z Kayleigh nic nie trzymało się stalowych ram rozsądku; tym razem nie mogło być inaczej. - Wolałabyś Windsor, K?
Wzrok momentalnie podążył za nogami, które nagle znalazły się na biurku; Harris uniósł brwi w wyrazie niedowierzania, by ostatecznie ułożyć dłoń - prawą, niespokojną - na kostce kobiety, skrytej za materiałem spodni. Zapadła cisza, której chwilowo nie przerwał; patrząc wprost w oczy rudowłosej, które powiedziały mu wszystko, co chciał wiedzieć. Przymknął powieki na kilka ulotnych sekund, a potem cofnął rękę, gestem nakazując, by łaskawie nie brudziła cennych dokumentów.
Ostatecznie on też lubił przeciągać strunę, doskonale świadomy, co może ją sprowokować.
- Wezmę wszystko, co chcesz mi dać - ciche słowa uprzedziły kolejny gest; tym razem Harris chwycił za poręcz krzesła, przyciągając je nieco bliżej i obracając w swoim kierunku - w rezultacie czego mógł wymusić biurkową kapitulację. - Ale nie tutaj, i bardzo dobrze o tym wiesz.
A mimo tego przyszła, prowokowała i podniecała jednocześnie; w jedynym miejscu, którego Ryker nie miał zamiaru zatracić.
Nawet dla niej.
- Kiedy nieco spoważniejesz, będziemy mogli przedyskutować pełnię głupoty twojej decyzji, K. Skończyłaś już, czy to dopiero początek?
Cofnął się o dwa kroki, prostując plecy i patrząc na rudowłosą z góry; po chwilowym rozluźnieniu nie było ani śladu.
Kayleigh Donovan
about
Everyone that tried to fix me knows that I can't change a bit. I've got no shame, got no pride, only skeletons to hide. And if you try to talk to someone, well then someone has to die.
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
[akapit]
Ryker Harris