zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Przez moment czuł, że faktycznie traci kontrolę nad całą sytuacją. Dlatego tak mocno przylgnął do pleców Audrey, próbując uspokoić splątany oddech. Wiedział, co tak naprawdę to oznacza i choć panienka Clark mogła zinterpretować to zupełnie inaczej, jego emocje sugerowały, że Jordan Pollard odchodzi w niebyt. Może i nie było między nimi najbardziej patetycznego pożegnania, ale Jebbediah znał się na tym i wiedział, że w ten sposób oboje zamykają sprawy. Tylko z tej przyczyny, że stary ojciec dziewczyny ich wciąż trzymał blisko siebie. Po jego śmierci zaś i po zamknięciu spraw kancelarii pewnie jego była odleci samolotem do krainy wiecznie zabieganych ludzi w korporacji wielkiego miasta, jakim było Melbourne. Nic więc dziwnego, że czasami powracał do myśli, co byłoby gdyby.
Dopiero teraz, po kilku miesiącach uświadamiał sobie, że wówczas nie dane byłoby mu poznać Audrey. Byłby mężem swojej żony, pewnie pracowałby w radiu (z jego głosem posadę miałby w kieszeni) i ekscytowałby się ich psem. Szczęśliwe, normalne życie.
Czy mu pisane? A może chciał zostać tutaj, na farmie, bo jego miłość (tak ogromna i silna) musiała ustąpić czystemu rozsądkowi i poczuciu, że Jordan nie została stworzona dla niego? Niegdyś myślał, że jeśli dwoje ludzi ma być razem, to będzie za wszelką cenę i nieważne, jaką cenę przyjdzie im zapłacić.
Co za durny małolata, teraz już wiedział, że miłość nie może być aż tak skomplikowana, trudna i nie może boleć. Musi za to przynosić spokój, zamykać rany, a nie tworzyć w kółko nowe. Nie można podchodzić do miłości swojego życia z nożem, bo istnieje niebezpieczeństwo, że się zostanie zranionym. Zrozumiał i dlatego teraz tulił swoją dziewczynę. Młodszą, niedoświadczoną, ale tak cholernie jego, że mógł tylko się uśmiechać.
- Przede wszystkim otrułby się samymi oparami – westchnął, nie chciał żartować z alkoholizmu, bo sam wiedział, że to podstępna choroba, ale i tak nie mógł powstrzymać głupiego uśmieszku, który cisnął mu się na usta i który niestety Audrey zdążyła zetrzeć, gdy zadała najprostsze pytanie na świecie, a on puścił ją i pozwolił jej zaparzyć herbatę. – Na pewno pójdę na pogrzeb, bo jestem jej to winien – wzruszył ramionami, nie wiedział, czy owo wydarzenie kwalifikuje się do spotykania się, ale przynajmniej dziewczyna mogła być pewna, że do żadnych sentymentalnych wycieczek na cmentarzu nie dojdzie. Uniósł dłoń, gdy zaczęła się mu tłumaczyć i pokręcił głową.
- Audrey, to twój dom. Mogłaś robić, co chciałaś. Nie sądzę, że Jordan akurat próbowała mnie poderwać… - parsknął, to między nimi już dawno było przeszłością, smutną, nostalgiczną, ale siedziało w krainie kiedyś i odpoczywało. Może na stare lata z przyjemnością powróci do tych wspomnień, ale na razie sprawiały wciąż za duży ból i nie wiązały się z niczym pozytywnym. – A czuję się nieźle – uśmiechnął się na jej dotyk i złapał jej dłoń. Zamknął ją w swojej ogromnej i przycisnął do blatu, o który się opierała, by ją pocałować mocniej niż dotychczas, tak zachłannie jak robili to w stodole na chwilę przed postrzałem.
- Kocham cię, mała – i nie mówił tego, bo właśnie wyszła jego była dziewczyna i mogła się czuć zazdrosna. Powiedział to dlatego, że właśnie zaparzyła mu herbatę i nie zrobiła mu sceny zazdrości, a tego się obawiał. Powinna to usłyszeć, nawet jeśli samo mocne całowanie jej było kiepskim pomysłem i mieli uważać, ale potrzebował jej, swojej kochanej dziewczyny, która przez Jordan poczuła się bardzo niepewnie i to bardzo go zabolało i wkurzyło jednocześnie, bo nie na to zasługiwała po tym wszystkim.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Jeszcze zanim przyszło jej się związać z panem Ashworth, słyszała o jego przeszłości, o której tak chętnie rozprawiały tutejsze plotkarki. Słyszała o rozróbach, tych wszystkich narzeczonych którym łamał serca i milionie innych rzeczy, z których część zapewne można było włożyć między bajki. Zapewne gdyby miała trochę więcej rozumku unikałaby go szerokim łukiem… Audrey Bree Clark miała jednak to do siebie, że nie słuchała się plotek, wszystko musząc odkryć na własną rękę. I odkryła - wielkie, dobre serce mężczyzny troskliwego oraz opiekuńczego, który jednocześnie posiadał głowę na karku. Odkrycie spodobało jej się tak bardzo, że oddała mu swoje serce. W tym całym uczuciowym zamieszaniu nigdy jednak nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej poznać jakikolwiek cień jego przeszłości w swym niewielkim (bo liczącym jedynie dwa przypadki, o których nigdy mu nie mówiła) doświadczeniu nie mając nigdy podobnej sytuacji i to chyba to właśnie podsyciło nieprzyjemne poczucie niepewności, teraz na dobre odgonione jego ramionami. Mięśnie panienki Clark powoli rozluźniały się, a ciche parsknięcie uleciało z jej ust w odpowiedzi na żarcik, jaki dotarł do jej uszu - nie, nie chciała wyśmiewać choroby Jordan, zwyczajnie potrzebowała tego, aby pozbyć się resztek paskudnych emocji.
Te jednak, na dźwięk jego kolejnej odpowiedzi postanowiły dalej walczyć, próbując zasiać w jej głowie ziarno, którego nie chciała w swojej głowie. - Nie za bardzo mi się to podoba… - Przyznała więc szczerze, będąc w stanie wyliczyć co najmniej kilka powodów, dlaczego uważała ten pomysł za co najmniej dziwny. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, a brązowe oczęta ponownie spotkały się z jego buzią. -… ale nie mogę ci zabronić. Chcesz, żebym poszła z tobą? - Doskonale wiedziała, że nie mogła mu zabronić, nawet jeśli coś w jej środku nieprzyjemnie skręcało się na tę myśl. Była jednak gotowa zagryźć zęby i pojawić się tam u jego boku, zachowując się jak na okazję przystało, jeśli tylko potrzebowałby jej obok - a to było najlepszym potwierdzeniem silnych uczuć, jakimi go darzyła.
- Również tak nie sądzę, jestem jednak pewna, że próbowała tobą manipulować. W dodatku w mojej obecności… - A ja cholernie boję się, że mogłabym kiedyś pana stracić. Zdawało się mówić brązowe spojrzenie, choć chwilę później skupiło się gdzieś, na jednym z detali otoczenia, zawstydzone tym, czego nie przyszło jej wypowiedzieć. I nie chodziło o zwątpienie w jego uczucia, bo w te nie zwątpiła choć przez chwilę, a zwykłą świadomość, że niektórzy potrafili być niczym cierniowe kolce - wbijać się powoli, aż dotkną kości i rozszarpią ciało na tysiące ran, z których z czasem zacznie się sączyć ropa. O przykrych konsekwencjach podobnych zagrań wiedziała niestety bardzo wiele, przez co zwyczajnie chciała chronić przed nimi pana Ashworth, będącego tą, najbliższą jej osobą.
Te rozmyślania rozwiał jednak pocałunek, będący dla niej miłym zaskoczeniem, wywołującym z jej piersi pomruk zadowolenia. Miała wrażenie, że ostatni raz całowali się tak w zupełnie innym wymiarze, pozbawionym tych przeklętych szwów oraz powiązanego z nimi bólu. Uśmiechnęła się słysząc słowa docierające do jej uszu, bo chyba zwyczajnie potrzebowała to usłyszeć po tym dziwnym dniu. - Ja ciebie też, bardzo. - Przyznała więc z delikatnym rumieńcem, a brązowe oczęta spojrzały na niego ciepło. Szybko jednak przyciągnęła go z powrotem do siebie, by złączyć ich usta w kolejnym, zachłannym pocałunku. Brakowało jej bliskości, odważniejszego dotyku i chwil, w których świat zwyczajnie przestawał się liczyć, postanowiła więc skorzystać z chwili, w której rozsądek jej chłopaka jeszcze się nie obudził, aby po raz tysięczny przypomnieć jej o istnieniu chirurgicznych nici.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Nie sądził, że akurat w takiej chwili temat Jordan Pollard powróci. Nie chciał sięgać do metafory z pogrzebem (zwłaszcza w zaistniałej sytuacji), ale trochę ją pogrzebał po ostatniej kłótni, która przypominała bardziej rasową awanturę z rękoczynami, a nie kulturalne rozstanie dwójki dorosłych ludzi. Którzy znaleźli się na życiowym zakręcie już tak dawno temu, wtedy, gdy Jebbediah wybrał farmę, a ona wybrała mniejsze zło. Nikt nie miał prawa jej winić, że chciała uciec jak najdalej od patologii, w której wzrastała i nikt nie mógł obwiniać ją także o to, że powielała pewne niezdrowe zachowania, które znała z rodzinnego domu. To wszystko sprawiało, że Ashworth wiedział, że nie było innego wyjścia. To tylko oni, zupełnie jak te żałosne świetliki podtrzymywali światło mimo, że już dawno wypaliło się to uczucie, które ich kiedyś ogrzewało. Może dlatego poczuł takie cholerne zimno i z ulgą znalazł się z powrotem w swoim domu, gdzie była ciepła herbata i dziewczyna, dla której zupełnie stracił głowę, choć jeszcze przed kilkoma miesiącami zarzekał się, że to niemożliwe i będzie trwać dzielnie przy boku kobiety, która złamała mu niejednokrotnie serce. Chciał więc uniknąć tego tematu, schować go głęboko w szufladzie spraw bez znaczenia, ale wiedział, że Audrey należy się wyjaśnienie i choć jego decyzja mogła zrujnować ich pozorny spokój, musiał stawić się na tym pogrzebie i musiał zrobić to sam. Przy całej swej miłości do młodziutkiej dziewczyny rozumiał jak bardzo niestosowne byłoby zaciąganie jej przed oblicze byłej partnerki w tak trudnej sytuacji jak pożegnanie jej rodzica. Które należało świętować, ale o tym nie zamierzał teraz wspominać.
- Audrey, jestem jej to winien – odpowiedział więc stanowczo, ale jego dłoń sunęła po jej boku, uspokajając ją, to nie była przecież randka czy nawet nostalgiczny powrót do przeszłości, a ceremonia z udziałem ludzi. – I przepraszam cię, ale nie sądzę, żeby twoja obecność to był dobry pomysł. Nie chcę niepotrzebnych scen, a najwyraźniej działacie na siebie dość skrajnie – bo tak, mógł przyznać jej rację, że w oczach byłej partnerki widział ogromny żal i niechęć, która kumulowała się w stronę młodziutkiej panny Clark. Tyle, że chodziło zapewne o to, że widziała w niej rywalkę w wyścigu, z którego zrezygnowała już bardzo dawno temu. Miał wrażenie, że Jordan zachowywała się trochę jak wściekła suka ogrodnika, bo jego, Jeba pozbyła się ze swojego życia sama i teraz nie miała prawa oczekiwać, że zacznie przybiegać na każde jej skinienie. Wbrew temu, co kiedyś do niej czuł, nie był ślepcem i dostrzegał jej liczne wady, a teraz tak naprawdę skupiał swoją uwagę na Audrey.
- Nie mam pięciu lat, żeby dać się wkręcić w nią, bo da mi cukierka – skrzywił się, miał wrażenie, że nie do końca mu ufa, a to go mocno denerwowało i zapewne upust temu dał w tym gwałtownym pocałunku, który pozwolił mu przypomnieć w jakim miejscu obecnie się znajduje i kto króluje w jego sercu. Zamruczał, gdy odwzajemniła jego słowa, ale dopiero oddanie mu pocałunku upewniło go, że wszystko jest w porządku, że podła wizyta Jordan jako tego złego charakteru z telenowel nie zachwieje równowagą ich związku.
- Jeśli mnie kochasz, to pierdol ją, bardzo cię proszę – wyszeptał jej do ucha i uniósł ją bardzo delikatnie na wyspę kuchenną, by nie musieć schylać się do pocałunków, choć niedługo miażdżył jej usta swoimi, bo przeniósł się wreszcie na jej szyję, by zjechać wargami w kierunku dekoltu. Póki to były tylko pocałunki, to mogli sobie na to pozwolić, prawda?

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Usta panienki Clark wykrzywiły się w drobnym niezadowoleniu nie tylko na stanowczość wybrzmiewającą w radiowym głosie ale i kolejne słowa, jakie padły z jego ust. Była ostatnią osobą, którą można byłoby posądzić o robienie niepotrzebnych scen (zwłaszcza w takim otoczeniu) i podobny zarzut zwyczajnie delikatnie ugodził w niezwykle kruchą dumę dziewczęcia. Bo przecież starała się być miłą dla tamtej kobiety, która na każdym kroku lekceważyła ją w ich wspólnym domu. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi. - Jeb, nie mam zamiaru nigdzie pchać się na siłę. - Zaczęła więc, nadal bez złości w głosie, uciekając wzrokiem na chwilę gdzieś na bok. - Chciałam tylko wiedzieć, jak to widzisz. - Dodała jeszcze, od początku nie mając zamiaru go namawiać aby zabrał ją ze sobą. Owszem, jeśli uznałby że chce aby była wtedy u jego boku z pewnością by go nie zostawiła, jeśli jednak chciał iść sam, miała zamiar uszanować jego zdanie. Nie chciała, aby czuł się w jakikolwiek sposób kontrolowany - doskonale wiedziała, że to nie było wyjściem, nawet jeśli cień niepewności czaił się gdzieś z tyłu głowy, podszeptując straszne głupoty. I doskonale wiedziała, że nie powinna tego słuchać, nawet jeśli przegryzienie tego wszystkiego chwilę jej zajmie - Audrey ufała swojemu partnerowi, gdyż ten do tej pory nie dał jej ani jednego, najmniejszego powodu aby tym zaufanie go nie obdarzać bądź zwątpić w siłę jego uczuć. Sam fakt, że tak chętnie dzielił z nią dom nazywając go również tym jej miejscem na ziemi niezwykle sporo dla niej znaczył.
- Po prostu… - Zaczęła, już chcąc wyjaśnić o co dokładnie jej chodziło i dlaczego się tego obawiała… To jednak nie było jej dane, gdy już pan Ashworth obdażał ją zachłannym pocałunkiem, który niezwykle ucieszył młodą dziewczynę. Cholera, tęskniła za jego bliskością; za dotykiem jego dłoni i tym jak jej serce przyspieszało za każdym razem, gdy na chwilę zapomniał o swoim postanowieniu bądź fakcie, że szwy nadal szpeciły jej bok. Nic więc też dziwnego, że wolała właśnie takie rozmowy od wałkowania tematu kobiety, która kiedyś była w jego życiu. Zwłaszcza teraz, gdy obsypywał ją nie tylko pocałunkami ale i słodkimi wyznaniami, rozpędzając chmury jakie towarzyszyły im dzisiejszego dnia.
Aż wywróciła brązowymi oczętami, gdy jego szept doleciał do jej uszu co chyba umknęło jego spojrzeniu. W tym momencie jej myśli należały tylko i wyłącznie do pana Ashworth i z pewnością nie miała najmniejszego zamiaru, aby to zmieniać. Zaśmiała się cicho, gdy ten sadzał ją na kuchennej wyspie, a jej nogi same oplotły się ciasno wokół jego bioder, pozwalając jej przylgnąć do jego ciała. - Jeśli…? - Wymruczała, gdy przeniósł się z ustami na jej szyję, wyginając się tak aby dać mu lepszy dostęp do swojej skóry złaknionej jego dotyku. Brązowe oczęta przymknęły się na chwilę pod wpływem przyjemności, a smukłe palce ułożyły się na jego dłoniach. - Czyżby wątpił pan w moje uczucie, panie Ashworth? - Spytała więc owiewając jego skórę swoim oddechem. Półżartem, zwyczajnie nie chcąc słyszeć już choćby pół słowa o kobiecie, która wtargnęła w ich codzienność. Nie teraz, gry rozpływała się w jego ramionach zapominając nawet o stygnącej herbacie którą przed chwilą zaparzyła. Z niewinnym uśmiechem przeniosła jego dłonie na swoje nogi, by powolutku sunąć nimi w górę, wzdłuż zewnętrznego boku swoich ud. Nie spieszyła się, rozsądek umknął z jej głowy zwyczajnie pozwalając jej się cieszyć zarówno jego bliskością jak i dotykiem, wywołującym przyjemne dreszcze gdzieś wzdłuż kręgosłupa. A gdy dotarła jego dłońmi do krawędzi sukienki, zwyczajnie wsunęła je pod nią, pewnie sunąc nimi dalej i zabierając swoje dłonie dopiero kiedy jego palce minęły koronkę jej bielizny i osiadły na biodrach. - Tęskniłam za tobą. - Przyznała z rumieńcem wymalowanym na delikatnej buzi, by znów złączyć ich usta w długim pocałunku. Była pewna, że doskonale rozumie o jaki rodzaj tęsknoty chodzi, zwłaszcza teraz, gdy przyszło im spędzać ze sobą ogromne ilości czasu.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Nie umiał przemawiać gładko. Wprawdzie miał dar kaznodziejski, ale sprawdzał się on zwykle tylko w przypadku kobiet starych i mało wymagających. To znaczy zazwyczaj żądały one kazań, przy których przez stare ciała przechodzą ciarki, ale zdawał sobie sprawę, że do tego wystarczy tylko wizja piekła, szatana i pastwiących się demonów, które przyszły na żer w postaci uroczej duszyczki, która okradała z jabłek sąsiadów. W przypadku związku potrzeba było czegoś więcej, jakiegoś dyplomatycznego wyczucia, którego nie posiadał. Ba, przez większość życia czuł się jak oratorski słoń w składzie porcelany, bo ile razy mu się wymykały słowa tak przykre i brutalne, że wybranka jego serca czuła się obrażona. Nie był w stanie nawet policzyć i teraz również czuł, że zawodzi ją jego stanowczość i może źle formułuje swoje zarzuty, których nie chciał kierować przecież w jej stronę. Chodziło raczej o ogólne wrażenie, że obie z Jordan działały na siebie jak płachta na byka i przez to pogrzeb mógł się zamienić w komediową tragifarsę, a nawet jeśli lubił podobne rozrywki to obecnie zdecydowanie wolał sobie darować, zwłaszcza jeśli chodziło o ich związek, który już i tak budził liczne kontrowersje.
Chciał chronić przed nimi Audrey i nie potrafił za mądrze tego przekazać, co już samo w sobie było dla niego powodem do czystej irytacji. Mimo wszystko nie wpadł w nią, a westchnął.
- Skończ z tym pchaniem się na siłę, jesteś moją dziewczyną, tu jest twój dom i twój mężczyzna – który tylko nie umiał znaleźć odpowiednich słów i wychodził na kretyna. Nie dość, że idiota, to na dodatek jeszcze stary. Całe szczęście, że przynajmniej całować ją potrafił i z ulgą zauważył, że i Audrey skupia głównie uwagę na tym, a nie na całej reszcie jego paskudnej wypowiedzi, która nijak się miała do tego, co chce przekazać.
A chciał jej powiedzieć, że ją kocha, że cieszy się, że wkroczyła do jego życia i jak ten Jezus z Ewangelii zapaliła w nim światło i wreszcie mógł spać spokojnie, mając u swojego boku kogoś przy kim nawet widmo szaleństwa za kilka lat wydawało się mu śmiesznie. Nie bał się bowiem niczego, gdy miał świadomość, że ona jest obok niego i że nareszcie ma czas stworzyć rodzinę, która do tej pory nie była mu pisana. Naprawdę sądziła, że wyrzekłby się tego dla kobiety, która przybyła tu sypiać z kimś innym i po której zostały mu tylko jakieś chore sentymenty, bo ich wspólna lama zdechła?
Gdy ją tak zachłannie całował, a jego dłonie za jej przewodnictwem (i korzystając z jego nieuwagi) znalazły się na jej nagiej skórze i od niechcenia drażniły rąbek od materiału jej bielizny, poczuł, że dobrze, że nie mówił o martwych zwierzętach, bo nastrój w tej kuchni na pewno uległby znaczącej zmianie.
A może właśnie powinien przywoływać takie obrazy, drastyczne i niezwiązane z jej pięknym ciałem, bo ten dzień dał mu do wiwatu tak bardzo, że nie potrafił skupić się na niczym innym jak właśnie ona i na moment zapomniał o tych przeklętych szwach, o całej skomplikowanej sytuacji i to była po prostu młoda i chętna dziewczyna, która tak cudownie lgnęła do niego, że niemal bolało go otrzeźwienie, które przyszło.
- Audrey – wymruczał w jej usta, ale nie mógł sobie darować, by wsunąć dłoń pod jej bieliznę. Będzie ją trzymał, żadnych gwałtownych ruchów. – Będziemy tego żałować, wiesz? – mógł tak sobie wmawiać bez końca, a palce odnajdywały bardzo chętnie jej ciało, pulsujące, ciepłe, spragnione go tak mocno, że aż zakręciło mu się głowie.
Boże, jak on pragnął tej dziewczyny.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Kąciki ust panienki Clark same powędrowały ku górze na dźwięk jego słów, nawet jeśli te ciężko było zaliczyć do jakiegokolwiek sprostowania. Sama była zaskoczona tym, jak szybko przyszło jej zadomowić się w tym niewielkim domku na pozornie obcej farmie pośród stada uroczych alpak a fakt, że i on podzielał cichą opinię, co by to właśnie tu było jej miejsce sprawiał, że dziewczęce serduszko zabiło mocniej. Bo właśnie tutaj chciała być - obok niego, niezależnie od tego jakie komplikacje pojawiały się na ich drodze czy tego, że czasem (jak przed chwilą) przyszło jej odrobinę opacznie zrozumieć słowa niesione radiowym głosem. Może i nie umiał przemawiać gładko, może i znalazłaby wiele ale powiązanych z wyborem jego na swojego partnera, Audrey Bree Clark jednak była pewna, że gdyby przyszło jej podjąć pewne decyzje ponownie nie zmieniłaby zdania w tej kwestii. Bo nawet jeśli cień niepewności przekradł się przez jej umysł, w głębi serca doskonale wiedziała, że ją kocha - w końcu potwierdzał jej to każdego dnia, tymi wszystkimi drobnostkami którymi zapewne nikt inny nie zaprzątałby sobie głowy, a które dla panienki Clark były niezwykle istotne.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.


Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.

Z cichym westchnieniem jakie wyrwało się z jej ust, Audrey wtuliła ufnie swoją głowę w ramię pana Ashworth, owiewając jego skórę szybkim oddechem. Zadowolona próbowała zapanować nad organizmem, nadal przeżywającym poprzednie chwile wspólnego uniesienia, których jej umysł zwyczajnie nie potrafił opisać nadal odurzony jego bliskością. Nie posiadała wielkiego, związkowego doświadczenia, miała jednak wrażenie, że przed chwilą przeszli razem przez kolejne drzwi, za które nie miała najmniejszego zamiaru wracać, w ten dziwny sposób zwyczajnie czując się bliżej w sposób, którego nie potrafiła zrozumieć. Ostrożnie przesunęła noskiem po jego szyi jeszcze wilgotnej od jej pocałunków by w końcu, gdy odrobinę uspokoiła oddech, utkwić roziskrzone spojrzenie w buzi swojego chłopaka, posyłając mu błogi uśmiech.
- Nie wiem jak pan, panie Ashworth... - Zaczęła jak często wedle ich tradycji, robiąc krótką pauzę na złapanie nada pospiesznego oddechu (cholera, wypadek chyba obniżył jej kondycję). -.. ale ja nie żałuję. - Przyznała z wyraźnym zadowoleniem w głosie, by jej usta w czułym geście musnęły jego czoło. Oczywiście nawiązywała do jego wypowiedzi sprzed kilkunastu minut, nim uległ jej niewielkim prowokacjom. Audrey nie potrafiłaby żałować chwil spędzonych w jego ramionach, nawet jeśli za chwilę mogło okazać, że ich brak rozwagi uszkodził szwy, szpecące jej bok. Zakochane spojrzenie nie potrafiące oderwać się od jego buzi, jak i ciało nadal tulące się do jego ciała jedynie potwierdzały wypowiedziane słowa. W tym wszystkim jednak nie czuła, aby napięcie jakie do tej pory między nimi narastało zelżało choć odrobinę - wręcz przeciwnie, w opinii panienki Clark przybrało na sile i zapewne gdyby nie powrót rozsądku ponownie poczęłaby go prowokować. Uścisk jej nóg wokół męskich bioder zelżał delikatnie, tak na wszelki wypadek, jakby chciał odstawić ją na ziemię.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Ukryta treść
Aby zobaczyć ukrytą treść, musisz odpisać w tym temacie.

- Jesteś wariatka i tyle – parsknął, bo mieli dużo szczęścia i w takich kategoriach, a nie innych powinna to rozpatrywać. Wiedział jednak, że tej bitwy nie wygra, zwłaszcza że sam nie żałował ani chwili, choć ciągle miał przed oczami milion lepszych scenariuszy na ich wspólną noc razem. Najwyraźniej jednak nic nie miało iść zgodnie z planem, trochę tak jak ich związek, którego się przecież ani trochę nie spodziewał. Ostrożnie przeniósł ją do łóżka, tym razem swojego i położył, a potem bez słowa i z łobuzerskim uśmieszkiem zaczął ją rozbierać, by nacieszyć się całkowicie jej widokiem, tym, który przed kilkoma minutami burzył krew w jego żyłach.
- I zasłużyłaś na karę, na przykład na spanie nago obok mnie – wyjaśnił bardzo ucieszony ze swojego cudownego pomysłu, który teraz jawił się mu niemalże jako nagroda dla samego siebie. Na razie usiadł obok niego i nakrył ją tylko delikatnie, tak, by nie zmarzła i by jednocześnie za minutę (po wypaleniu papierosa, święty nie był i nie zamierzał być) móc powrócić do niej i jej ciała. Uśmiechnął się do Audrey.
- Jestem przy tobie bardzo szczęśliwy, wiesz? – zapytał i miał nadzieję, że i ona czuje to samo, choć nie musiał pytać, bo widział to w jej roziskrzonym spojrzeniu. Nie zamierzał jednak tego psuć żadnymi patetycznym wyznaniami, po prostu poklepał kołdrę, która miękko otulała jej nagie uda i zniknął na sekundy niemal na balkonie.
Po to, by uspokoić serce, które w jej obecności zawsze chciało mu wyskoczyć z piersi.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Czy była wariatką? To zapewne była kwestia dyskusyjna, zależna od tego, komu zadać by to pytanie. Sama Audrey nie widziała w sobie niczego nazbyt zwariowanego bądź niecodziennego nawet jeśli wiedziała, że nawet wśród pracowników Sanktuarium znajdowali się tacy, którzy wysnuliby podobną teorię widząc, z jaką miłością traktuje Małego Charliego czy Kluska. Z pewnością jednak zwariowała na punkcie pana Ashworth, bez większego zastanowienia wskakując na głębokie wody ich związku, którego do tej pory nie żałowała choćby przez jedną chwilę.
- Cśś, to tajemnica. - Odpowiedziała więc z rozbawieniem, owijając ramiona wokół jego szyi. Jebbediah miał okazję poznać już część jej, jakże genialnych pomysłów począwszy od nazywania tajpana Kluskiem aż do dzisiejszego wybryku, była jednak pewna, że jeszcze nie raz przyjdzie jej zaskoczyć swoją kreatywnością…
Bądź rumieńcem, jaki pojawił się na jej jasnym licu, gdy ten pozbywał się jej kolejnych części ubrania. Spojrzenie niebieskich oczu nie ciążyło jej, gdzieś w środku bardzo podobało jej się jak w tym momencie na nią patrzy, zwyczajnie jednak nie była przyzwyczajona do przebywania nago w czyimś towarzystwie.
- Nie wiem czy przeżyję tak okrutną karę. - Przyznała z cieniem rozbawienia nadal wybrzmiewającym w delikatnym głosie, by chwilę później, wbrew swoim słowom, ułożyć się wygodniej na miękkiej poduszce. Brązowe oczęta nie odrywały się od buzi jej chłopaka, przyglądając się jej ze szczerym uśmiechem. A ten poszerzył się na dźwięk jego kolejnych słów, wywołujących przyjemne ciepło gdzieś w okolicy serca. Chciała, żeby był z nią szczęśliwy; żeby nie żałował, że to właśnie ją wybrał na swoją partnerkę, nawet jeśli przeszli przez kilka, złych wydarzeń.
- Lubię, jak mówisz mi takie rzeczy… - Przyznała więc zupełnie szczerze, z zadowoleniem wypisanym w jej spojrzeniu. -… I ja przy Tobie też. - Dodała, choć była niemal pewna, że doskonale o tym wiedział - w końcu nigdy się z tym faktem nie kryła. Brązowe spojrzenie odprowadziło go aż do drzwi balkonowych, Audrey ułożyła się wygodniej, a gdy wrócił zwyczajnie wtuliła się w niego jak każdego kolejnego wieczoru.

Koniec!
Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ