prawniczka — kancelaria w melbourne
40 yo — 154 cm
Awatar użytkownika
about
prawniczka i alkoholiczka, świat wokół niej wali się i płonie, a ona do ugaszenia tego pożaru ma tylko burbon
Ostatnie tygodnie przynoszą Polly wyłącznie ciosy, zmuszają do emocjonalnej, bokserskiej walki, z góry skazanej na gorzką przegraną. Kopniaki w brzuch, prawe i lewe sierpowe wymierzone przez bezlitosny los ciskający jej i tak niezbyt stabilną osobą na wszystkie strony; frustracja, zagubienie, całkowita dezorientacja. Nie rejestruje kiedy po ostatnim spotkaniu z Jebem i Adamem podejmuje spontaniczną decyzję o powrocie do Melbourne, gdzie całkowicie przepada w najgorszym alkoholowym ciągu, odcinając się od wszystkiego. Nawet od tego, co przez ostatnie piętnaście lat stanowi kręgosłup jej egzystencji - z wielodniowym opóźnieniem odczytuje informację, że firma przekazuje jej sprawy innym adwokatom i umieszcza ją na przymusowym urlopie. Wszystko owinięte w sprawną, prawniczą bibułkę okrągłych, bezpiecznych oświadczeń o zaległym urlopie i zasługach dla kancelarii.
Gdyby nie przyozdobione drzewka i ornamenty na upalnych ulicach Melbourne, którego mieszkańcy i tak celebrują Święta po europejsku, nie zorientowałaby się, że przyszedł czas na ubranego na czerwono grubasa roznoszącego prezenty grzecznym dzieciom.
Gdyby nie jej koleżanka po fachu, nie zorganizowałaby swojemu ojcu pogrzebu. Przez dłuższą chwilę naprawdę rozważa zostawienie trupa starego Pollarda na pożarcie dzikiej, australijskiej faunie, ale bezczeszczenie zwłok to przestępstwo.
Z ulgą przekazuje wszystkie formalności na barki kogoś innego, a do Lorne wraca - wciąż nietrzeźwa; podejrzewa, że od listopada wszystkie jej płyny ustrojowe zastąpiła tequila, martini i gin - z zaskakująco lekkim sercem. Walizki zostawia we wciąż wynajętym domu - zapomina przecież, że zobowiązuje ją umowa, skoro opłata pobierana jest z konta automatycznie - po czym każe taksówkarce zawieźć się na farmę Jeba.
Owszem, wie o nowej. Siniaki na jej rękach jeszcze nie są zagojone, gdy przypadkiem staje się świadkiem do porzygu słodkiej scenki ze swoim byłym i nieznaną jej gówniarą w roli głównej. To wszystko boli, bardziej niż Polly jest w stanie znieść, ale jednocześnie zlewa się to wszystko w jedną czarę goryczy, akceptowalną wyłącznie w shakerze z grenadyną i wódką. Zapomina o tym, prawie, gdy samochód zatrzymuje się przed patio tak dobrze znanej jej farmy. To tu chowa się gdy jako nastolatka ucieka przed agresywnym ojcem, to tu budzi się w letnie poranki, gdy spędza tu międzysemestralne wakacje. To tu przełyka własne łzy, nie dając po sobie poznać jak wstrząsa nią każda kolejna kłótnia.
Ale nie ma dokąd pójść.
Z całej palety znanych jej bolesnych doświadczeń, Ashworth jest najmilszym z nich.
Klucz, jak zawsze, jest pod drewnianą skrzynką, gdzie kiedyś rosły śliczne, żółte kwiatki, teraz zastąpione inną rośliną. Nie zaprząta to jednak jej głowy. Otwiera sobie drzwi i natychmiast uderza ją znajomy, drewniany, ziemisty zapach, najbliższy temu, co mogłaby kojarzyć z domem; kroki kieruje do kuchni, a z lodówki wyciąga butelkę bimbru.
Jakim cudem zmienia się tak wiele, ale jednocześnie nie zmienia się nic?

Jebbediah Ashworth
Audrey Bree Clark
mistyczny poszukiwacz
polly / kocialka#3936
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Układało się. Mimo burz związanych z obecnością Laurenta czy innych oszołomów w ich życiu musiał przyznać, że od dłuższego czasu wreszcie zasypiał i budził się spokojny, na dodatek bez pomocy whisky, która nieodmiennie kojarzyła mu się z echami przeszłości. Do której nie wracał, przekonany, ze nareszcie ma szansę zmienić całe swoje życie, a najlepszym krokiem do tego było wspólne mieszkanie z Audrey. Czuł wręcz, że robi ten jeden, wielki, w milowych butach, bo nigdy wcześniej nie proponował nikomu dzielenia swojej przestrzeni. Oświadczyny, owszem, ale nie dochodziło do przekroczenia progu jego domostwa, bo mimo wszystko celebrował najbardziej samotność.
Która teraz stała się czymś pożądanym na krótką metę. Przywykł bowiem, że w domu zawsze jest ktoś, że może nie mają ciepłych posiłków, ale przynajmniej zamawiają z dowozem i że nie ma jednego, a są dwa psy, który beztrosko spały przy kominku i przez to nie zauważyły intruza, który bestialsko dobrał się do kuchni i jego bimbru.
Nie zauważył go też początkowo Jebbediah, który pozwolił pannie Clark na krótki (ciągle miała szwy) spacer wśród alpak, tylko i wyłącznie dlatego, że obiecała mu nad nimi nie płakać. Sam zajął się pracą w warsztacie – ludzie ostatnio padali jak muchy i zapowiadał się całkiem intratny rok – i właśnie powrócił do domu, by znaleźć wodę w lodówce.
Cholera jasna! Na jej widok omal nie opuścił młotka, który wziął tylko po to, by przybić Audrey obrazek kupiony ostatnio na targu.
- Co ty, do cholery, robisz?! Jak? – podszedł do niej, ale nadal pamiętał ostatnią ich fizyczną szarpaninę, więc odsunął się od razu i spojrzał na nią z mieszaniną zaskoczenia i jednocześnie wstrętu. Słowa, które padły do dziś sprawiały mu niemal fizyczny ból, choć miesiące spędzone z nową dziewczyną sprawiły, że Pollard stała się zaledwie cieniem.
A może to nie one, a jej twarz, tak bardzo zmieniona przez alkohol i chuda, że czuł się niemal tak jakby miał do czynienia z małą dziewczynką? Chyba dlatego nie wygnał ją prosto na deszcz (na który właśnie się zanosiło), a wskazał jej miejsce w kuchni i nalał z butelki bimbru, który nadal dzierżyła w ręce. Sam preferował ostatnio wodę, choć spodziewał się, że zacznie pić po jej rewelacjach i po zetknięciu się kobiety ze swoją dziewczyną.
Byle tylko nie zdążyła złapać czegoś jadowitego na podwórku, a gwarancji zupełnie nie posiadał.

Audrey Bree Clark
Jordan Pollard
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Codzienność na farmie pana Ashworth była dla Audrey niezwykle przyjemna oraz… naturalna. Dziewczyna niezwykle szybko zadomowiła się w niewielkim domku pośród puchatych alpak i mimo iż fakt, że fizycznie nie była w stanie wygłaskać wszystkich zwierzątek na raz nadal powodował, że brązowe oczęta szkliły się łzami, zwyczajnie nie zamieniłaby tej codzienności na jakąkolwiek inną, a znane jej było również eleganckie życie biznesmenów najwyższych szczebli, jakie prowadził jej dziadek. Miała wrażenie, że to tutaj odnalazła swój kawałek nieba, a ten fakt był niezwykle mocno powiązany z obecnością ukochanego mężczyzny. I nawet jej wrodzona nadpobudliwość nie była w stanie sprzeciwić się jego zdaniu, to też Audrey zwalniała gdy tylko nieprzyjemny ból przetaczał się przez jej bok, oszpecony kulą z ojcowskiej dubeltówki.
Codzienne spacery pozwalały jej wyrzucić z siebie choć odrobinę energii, jednocześnie wprawiając dziewczynę w niezwykle dobry nastrój, zwłaszcza gdy jej palce mogły zatopić się w miękkiej wełnie. Niestety, tego dnia pogoda nie pozwoliła jej się cieszyć się spacerem tak długo jak zwykle, to też chcąc zdjąć kilka obowiązków z ramion Jebbediaha, gdy tylko zauważyła pierwsze chmury nakazała pracownikom zagonić zwierzęta do obory, aby te przypadkiem się nie pochorowały po czym sama ruszyła w kierunku domu zupełnie nieświadoma tego, że znajdował się w nim niezapowiedziany gość. Zapewne gdyby o tym wiedziała, jak i o tym kim ten gość jest zadbałaby aby wrócić w odpowiednio jadowitym towarzystwie (nawet jeśli później rozstanie ze zwierzakiem byłoby dla niej kłopotliwym) teraz jednak nieświadoma przekraczała próg swojego domu, by zrzucić kolorowe trampki i poprawić zwiewną, niebieściutką sukienkę.
- Alpaki są w oborze, ale będziemy musieli iść później do Molly i… - Od progu zaczęła wyrzucać z siebie te najważniejsze informacje, by dopiero po kilku krokach zorientować się, że Jebbediah wcale nie był sam. Zaciekawienie błysnęło w brązowych oczętach, a panienka Clark ostrożnie odsunęła dłuższe pasmo brązowych włosów ze swojej buzi, przez chwilę przyglądając się obcej kobiecie której twarz nie była jej znajoma i której prezencja nie przywodziła na myśl pozytywnych myśli. W kilku krokach znalazła się przy swoim chłopaku, aby w zupełnie normalnym oraz naturalnym dla niej geście przylgnąć do jego boku. - Kochanie, nie mówiłeś, że będziemy mieli gościa? - Pytające spojrzenie utkwiło w buzi pana Ashworth, gdy próbowała zorientować się, o co w tym wszystkim chodzi. W końcu, gdyby ktoś zapowiedział się do nich z wizytą, z pewnością by jej o tym powiedział.

Jebbediah Ashworth
Jordan Pollard
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
prawniczka — kancelaria w melbourne
40 yo — 154 cm
Awatar użytkownika
about
prawniczka i alkoholiczka, świat wokół niej wali się i płonie, a ona do ugaszenia tego pożaru ma tylko burbon
Każda decha i dziura w niej, każdy kąt, mebel i bibelot jest jej znajomy. Nie spodziewa się ile bólu wywoła w niej ten widok, ale przecież nie zachowuje się racjonalnie. Już od dawna nie. Ból natomiast zostaje, kłuje i ściska każdy organ z osobna podczas tej emocjonalnej podróży po ekstatycznej - na swój sposób - żałobie.
To nie jest moment na wielki reveal, uderzenie świadomości, gdzie filmowa bohaterka uświadamia sobie co straciła. Gdzie zaczyna padać deszcz, a nawet w rzeczywistości mżawka sypie się z ciężkich, zawieszonych nisko chmur, a montażysta postara się, żeby w idealnym momencie ściskającej za serce melodii doszło do ostatecznego pojednania.
Jeb jednak wchodzi do kuchni - Polly w swojej głowie uznaje dodatkowy punkt za niezły timing - i na jej widok staje jak wryty; ona znowu daje się zaskoczyć szalejącym w niej emocjom, tak kontrastującym z trupiobladą skórą i beznamiętnym wyrazem własnej twarzy. Przepalone zwoje nerwowe jakby nie przesyłały dalej wszystkich sygnałów. Jednocześnie bezlitosna pożoga trawi jej wnętrze, ale na zewnątrz wygląda jednak na niewzruszoną. Doskonale dobrana garsonka przykrywa kościste ramiona i efekt tego, że od tygodni je tylko minimalne ilości, a jej żołądek i tak kaprysi, nie przyjmując wszystkiego (bez odpowiedniego podkładu), ale nie tego, że jest skrajnie nieszczęśliwa.
Widok Ashwortha generuje kolejne kaskady wspomnień, z których te ostatnie są najostrzejsze. Tygodnie zajmuje wygojenie się krwawych wybroczyn na jej przegubach, a i Jeb pewnie potrzebował kilku szwów przez rany od potłuczonego szkła; echo ohydnych, wypowiedzianych wtedy słów obija się o wnętrze jej czaszki wpędzając w szaleństwo. Ale nawet pomimo tych traumatycznych wydarzeń Ashworth jest jedynym, który ma choć najcieńszą szansę by ją zrozumieć. By pojąć znaczenie wydarzeń z kilku uprzednich dni, które wpędziły ją do Lorne kolejny raz.
Polly ignoruje jego głupie pytania - nie trzeba doktoratu z kryminalistyki, żeby skumać gdzie się trzyma zapasowe klucze - ale siada przy kuchennym stole i kiwa w podziękowaniu głową na szklaneczkę z bimbrem. Alkohol pali ją w przełyk.
”Może już słyszałeś. On zdechł” mówi wreszcie, patrząc na niego i z najwyższym trudem powstrzymuje wzbierające się łzy. ”Zaawansowany nowotwór płuc, dosłownie utonął we własnej krwi. Znaleźli go dopiero po kilku dniach” wyjaśnia i jednym haustem dopija piekielny trunek, choć nie była to najmocniejsza siekiera, jaką kiedykolwiek upichcono w piwniczce Ashworthów.
W kuchni pojawia się jednak kolejna osoba, na widok której Polly ledwie reaguje. Gówniara pewnie ledwo skończyła naukę w ogólniaku, wygląda do porzygu cudownie i młodo. Jej zarumienione od chłodnego wiatru policzki nie potrzebują horrendalnie drogich kremów by złapać ułudę tej świeżości, tak chętnie kupowaną przez Polly i jej rówieśniczki, dające się nabrać na obiecanki producentów.
Polly uznaje też jej teatrzyk za zbędny i obecność obcej lekko ją drażni. Nie potrzebuje kolejnych elementów do tej już chujowej układanki, która stanowi jej życie.
”Może mnie przedstawisz?” prosi Jeba, wspinając się na wyżyny sztucznej uprzejmości i nalewa sobie kolejną porcję bimbru, tym razem słuszniejszą.

Jebbediah Ashworth
Audrey Bree Clark
mistyczny poszukiwacz
polly / kocialka#3936
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Domyślał się, że coś się stało. Nie sądził, że kobieta taka jak Jordan Pollard po prostu wpada do jego chatki niezapowiedzianie, rujnując wieczór jemu i Audrey. Nie sądził jednak, że tym razem chodzi o ojca – który obecnie był daleko poza orbitą Ashworthów – ale mniemał, że o jej urokliwego kochasia albo i o nałóg, który ostatnio wyjątkowo przybrał na sile. Mógł jednak zauważyć to dopiero wtedy, gdy sam kapryśnie odrzucił butelkę i stał się abstynentem. Nie na dobre, w takie cuda nie wierzył nawet wówczas, gdy sprowadziła się do niego jego dziewczyna. Chodziło jedynie o okres, w którym będzie jej potrzebny. Nie wybaczyłby sobie, gdyby znowu przez niego coś się stało panience Clark.
A groźba była całkiem realna i trzymała szklaneczkę bimbru, opowiadając mu o śmierci ojca w ten jeden wyjątkowy sposób. Gdyby chodziło o kogoś innego już łapałby za rękę i biblijnie pouczał, że swojemu stwórcy należy się szacunek i to niezgodne z przykazaniem czwartym, ale tutaj mógłby przyklasnąć Polly. Pamiętał jej ojca i pamiętał każdy siniak, który okładał potem kompresem, by nie bolało. Cała pulsująca złość młodego gniewnego była skierowana w stronę tego człowieka, którego chciał dopaść i pokazać mu, co znaczy uderzać niewinnych. To Jordan była tą, która go uspokajała, więc teraz westchnął i od razu nalał jej kolejną porcję.
Nie pokusił się o żałosne przykro mi, bo im obojgu nie było. Nie zamierzał wprawdzie wznosić triumfalnych hymnów ku temu w górze, ale to zamknięcie powinno sprawić, że kobiecie zacznie się żyć lepiej. O ile nie wpadnie z impetem w ślady tatuśka.
- Przyjechałaś na pogrzeb? Potrzebujesz trumny? – zgadywał jakby nie znał powodu dla którego przyszła właśnie tutaj, tyle, że emocjonalne wsparcie, jakie przez lata jej udzielał, musiało wreszcie wyschnąć jak to pieprzone źródełko na wiosnę. – I zasłużył – a jednak te słowa musiały wybrzmieć, gdy złapał jej spojrzenie, które szybko odwrócił w stronę drzwi.
Wolałby na to przygotować Audrey. Na huragan ich przeszłości, wzajemnych pretensji czy też przyjaźni, która trwała znacznie więcej niż ona żyła. Chciałby również uprzedzić Pollard, że to żadna narzeczona numer sześć, a raczej już na pewno przyszła żona, więc objął pannę Clark ramieniem i pocałował ją w czoło.
- Zajmę się tym później. Poznaj… - posłał Polly piorunujące spojrzenie, już straciła prawo do wydawania rozkazów w tej kuchni – moją byłą dziewczynę. A to jest moja obecna partnerka – Audrey – uśmiechnął się, formalności stało się zadość, więc mógł opaść na krzesło i wziąć swoją wybrankę na kolana. – Jordan zmarł tata i postanowiła się ze mną podzielić tą informacją. I wyżreć mi butelkę bimbru, bo w swoim mieszkanku nad morzem ma pewnie tylko światło w lodówce – nie mógł sobie darować tego przytyku, ale ciągle głaskał po ramieniu Audrey, zupełnie jakby chciał dodać jej tym otuchy albo dać do zrozumienia Pollard, że ma się zachowywać.

Audrey Bree Clark
Jordan Pollard
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Uśmiechnęła się delikatnie, gdy usta pana Asworth spotkały się z jej czołem, zwyczajnie nie potrafiąc powstrzymać pewnych odruchów, wyrobionych przez te wszystkie miesiące podczas których przyszło im się spotykać i spotęgowanych przez mieszkanie pod jednym dachem. I zapewne dlatego, że to miejsce stało się dla niej tym najwspanialszym ze wszystkich domów (głównie przez fakt dzielenia go z Jebbediahem i jego ciągłego towarzystwa) widok obcej kobiety w ich kuchni wydał jej się odrobinę… Dziwny. I nieprzyjemny, tak samo jak jej łaskawa zgoda na przedstawienie choć to w jej geście jako gościa było przedstawić się domownikowi - nie skomentowała tego jednak, jedynie na chwilę przenosząc spojrzenie z buzi pana Ashworth na buzię nieznajomej, ciężko jednak było wyczytać cokolwiek z brązowych tęczówek.
- Och… Trochę niezręcznie. - Przyznała, wzruszając wątłym ramieniem. Żadne fałszywe miło mi cię poznać nie ujrzało światła dziennego bo miło z pewnością nie było - czuła bijącą od niej niechęć, której nie dało się wyczuć ze strony panienki Clark, nawet jeśli przyszło jej się mierzyć z intruzem w również jej domu. Owszem, nie była zadowolona z pojawiania się akurat tej kobiety w ich kuchni, będącej dla niej niczym innym jak chodzącym kłopotem (i pewnie alkoholem, sądząc po tym, jak sprawnie radziła sobie ze szklanką bimbru) Audrey jednak umiała się zachować, nawet jeśli wszystko w niej miało ochotę przytargać tu Małego Charliego i zapoznać go z kobietą. Panienka Clark doskonale wiedziała jak obchodzić się z jadowitymi wężami oraz groźnymi krokodylami, nigdy wcześniej nie była w podobnej sytuacji. I chyba w tym momencie wolałaby siedzieć w towarzystwie wrednego Małego Charliego niż byłej Jeba, zwłaszcza wiedząc w tym departamencie odrobinę za dużo, za sprawą ich pierwszego spotkania, gdy jeszcze miała naście lat.
Chwilę później już siedziała na Jebbediahowych kolanach, poprawiając palcami materiał sukienki i niezwykle zadowolona z tego, że ciągle czuje jego bliskość. - W takim razie przyjmij proszę moje kondolencje. - Odpowiedziała całkiem szczerze. Nie miała najmniejszego pojęcia o jej sytuacji rodzinnej (i nie chciała mieć) kobiety, ciężko jednak było zignorować podobne słowa, zwłaszcza gdy doskonale się wiedziało, jak bardzo bolesna bywa śmierć. Ramię dziewczyny owinęło się wokół szyi ukochanego dla większej wygody, a palce same wplotły się w jego włosy by delikatnie je przeczesywać w niemal bezwiednym odruchu. - Mówisz, że powinnam skoczyć po jakąś kłódkę i łańcuch, żeby zamknąć lodówkę? Wiesz, żeby przypadkiem nie zaczaiła się na nasze światło. - Rzuciła z cieniem rozbawienia w głosie, chyba tylko po to aby rozładować nieprzyjemne napięcie gdzieś w jej mięśniach, cały czas odczuwalne gdzieś pod skórą nawet jeśli ciągły dotyk Jebbediaha dodawał otuchy i pomagał nad tym zapanować. Nie wiedziała o czym rozmawiać w podobnych okolicznościach, z pewnością jednak później sprawdzi, czy w Internecie czai się jakiś poradnik na podobne sytuacje, tak na wszelki wypadek.

Jebbediah Ashworth
Jordan Pollard
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
prawniczka — kancelaria w melbourne
40 yo — 154 cm
Awatar użytkownika
about
prawniczka i alkoholiczka, świat wokół niej wali się i płonie, a ona do ugaszenia tego pożaru ma tylko burbon
Trochę niezręcznie, Polly zaczyna się niekontrolowanie śmiać i odchyla się wygodniej na starym krześle. Dokładnie tym samym, które ukradli w wakacje po jej maturalnych egzaminach. Skąd wzięły się u nich te niewytłumaczalne ciągoty do malwersacji? Polly znów ma ochotę się zaśmiać. Chyba tylko wymodlona przez pokolenia Ashworthów boża opatrzność uchroniła ich przed policyjnymi patrolami i technologicznym postępem. Ówcześnie nikt nie miał jeszcze prywatnych kamer monitoringu, wystarczały wiejskie dewotki poświęcające swój żywot podglądaniu sąsiadów i plotkowaniu, a i one zostały zrobione w cholerne bambuko przez spryt tej niepozornej dwójki.
Przyszła pani Ashworth (bo Polly nie miała najmniejszych wątpliwości, że to pytanie już padło i prześliczne dziewczę zapewne się zgodziło) w najlepszym wypadku była może zygotą, gdy oni - Polly i Jeb - myśleli, że podbiją razem świat. Uciekną od wszystkiego co nudne i głupie, co bolesne i traumatyczne. Mieli tyle planów, tak wiele z nich przepadło, drugie tyle zrealizowali przez dekady swojej znajomości, aż wreszcie odkopali wojenne topory i zadźgali nimi co złe, przy okazji niszcząc chyba także wszystko, co dobre.
Nie wie na co tak naprawdę liczyła przychodząc tutaj.
Być może już to dostała - ułamek sekundy, gdy Jeb rzuca jej wymowne spojrzenie i krótkie stwierdzenie. Temu skurwielowi należała się najgorsza śmierć z możliwych i stary, dobry los załatwił ojca Jordan całkiem nieźle. Może wreszcie wziąć głęboki oddech - lada moment truchło jej rodziciela wyląduje w piachu, w bezimiennej ceremonii ograniczonej do jakiegoś urzędnika spisującego akt pochówku i grabarza, który rychło zabierze się do zakopania prostej trumny. Polly tego nawet nie zobaczy, bo na cmentarz pójdzie po skończonej robocie, zaniesie kwiaty na grób matki i splunie na świeżą, spulchnioną ziemię na grobie ojca. Nie będą pochowani razem.
Pogrążona w swoich myślach nawet nie zauważa scenki, która rozgrywa się przed nią. Jeb i jego nowa narzeczona, spełnienie jego marzeń. Śliczna i słodka, cieszy się z całusów w czoło i siedzenia na jego kolanach. Jego mała dziewczynka. To wszystko uderza ją z opóźnieniem, a każdy taki atak zapija piekielnym winem domowej roboty.
”Dziękuję” odpowiada krótko na jej kondolencje, nie zamierzając tłumaczyć, że mężczyzna, który zapłodnił jej matkę był brutalnym przemocowcem, alkoholikiem, krętaczem. Uosobieniem wszelkich ohydnych, ludzkich cech. Zabił swoją żonę, a potem bił Jordan tak długo i często, aż nauczyła się samodzielności gdy wszystkie inne dzieciaki ledwo liczyły sumy w słupkach, i uciekła z domu niemalże bez grosza przy duszy, gdy tylko nadarzyła się okazja.
Ale z Jebem u boku.
Ashworth jej pewnie wszystko przyjemnie wyjaśni, pomijając co gorsze szczegóły. Zapewni, że to przeszłość. Że już nie kocha Jordan. Że kocha tylko ją.
Każdy kolejny łyk pali bardziej niż poprzedni.
Nie reaguje na żarty małej Audrey, ale przecież nie życzy jej źle. Przywołuje w głowie kolejne kłótnie z Jebem i tak naprawdę dzieje się to, czego sama mu życzyła. Wygląda na to, że jest wreszcie z kobietą, która daje mu szczęście i wedle wszelkich prognoz - a jednak wciąż jest to jakiś cierń w sercu - nie jest nią Polly.
Już nawet jej żołądek skręca się od cierpkiej napitki, ale leje sobie kolejną szklankę. Nalewa także Jebowi.
Dlaczego by nie zdobyć się na odrobinę szczerości?
”Gdyby nie Ty, Jeb, nie sądzę, że dożyłabym do dzisiaj” opiera skroń o dłoń i przygląda się tej przedziwnej parze. Zeruje swój bimber - w tym tempie będzie nieprzytomna przed zmierzchem, ale nie pozostało jej nic innego. ”Może i warto było oberwać tyle razy…” nie potrafi dokończyć zdania. Wstaje, ale jeszcze nie wychodzi. Przesuwa spojrzeniem od miłości swojego życia, do nowej miłości jego życia, aż na okno wychodzące na skąpane w deszczu pola farmy Ashworthów. To już tradycja, że te włości przechodzą na kolejnych członków tej rodziny z pokolenia na pokolenie, ale do tego trzeba potomków.
Ostatni cios.

Jebbediah Ashworth
Audrey Bree Clark
mistyczny poszukiwacz
polly / kocialka#3936
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Nie pamiętał już, ile miał lat, gdy po raz pierwszy się zobaczyli, ale wówczas naoglądał się filmów o Indianach, więc również z nią składał przysięgę, która polegała na wycięciu na wewnętrznej stronie dłoni małego znaczka. Natychmiast pokrył się krwią i bolał jak diabli, przez kilka dni dostawał nawet ochrzan od matki, bo groziło to zakażeniem, ale był przekonany, że to taka wieczysta przysięga. Przez lata opiekował się więc nią, młodszą o dwa lata, malutką, chudziutką, przerażoną i nie zauważyli oboje, gdy ta wzajemna troska o siebie przeszła w miłość. A może w przyzwyczajenie? Nie znał nikogo innego prócz niej. Ludzie unikali go i jego rodziny ze względu na szaleństwo przodków, a i Jebbediah rósł na chłopaka niepokornego, nieco na wariackich papierach i skorego do awantur. W obronie jej honoru wybił niejedno zęby własną pięścią i dziś te wspomnienia powracały do niego rykoszetem, tląc wszystko co napotkały na swojej drogie. Taka niegdyś była ta miłość – silna, ale i też toksyczna, zabierająca każde nowe uczucie, które skierował w stronę kogoś innego.
Wystarczyło również, by spojrzał na nią przelotnie i odczytywał w jej spojrzeniu lekceważenie Audrey, ot, kolejna dzierlatka na jego kolanach, a to sprawiało, że cedził w zębach słowa tak krzywdzące i wulgarne, że tylko obecność panny Clark powstrzymywała go przed ich użyciem. Niby przypadkiem uniósł do góry jej drobną dłoń, by Jordan mogła zauważyć, że pierścionka nie ma i nie będzie. Zbyt poważnie traktował swoją partnerkę, by rzucać ją do galerii byłych narzeczonych, nawet jeśli Jordan roiła sobie to w swojej głowie.
- Kotku, ojciec Polly – nie zwrócił nawet uwagi na to, że nie mówił o niej po imieniu, zbyt dawno już wszedł skrót nazwiska w używanie – nie był dobrym człowiekiem – i tylko to krótkie spojrzenie w stronę byłej partnerki sugerowało, ile tak naprawdę zdarzeń kryje się za tym pozornie błahym stwierdzeniem. Tak, Jebbediah nie był zbyt porządnym człowiekiem, zaś morderca, pijak i damski bokser był dla niego poniżej jakiegokolwiek poziomu. Zacisnął mocniej dłonie na ramionach Audrey, tak bardzo wdzięczny, że z nim tutaj jest, zwłaszcza gdy Pollard jednym stwierdzeniem doprowadziła do na same szczyty bestialskiej furii, która objawiała się u niego zdecydowanie rzadko. Nie miała na nią monopolu, ale jej słowa jakoś z łatwością potrafiły doprowadzić go do wściekłości, zwłaszcza że przed chwilą musiał znosić festiwal jej drobnych upokorzeń, skierowanych w stronę gospodyni tego domu. Znał ją na tyle długo, by wiedzieć, że o żadnej wpadce nie mogło być mowy. Jordan chciała dać odczuć jego dziewczynie, że nadal jest tu gościem lub co gorsza, intruzem, a na to nie mógł się zgodzić.
Już nie.
Zaś jej sentymentalna gadka o tym jak to ją ratował, sprawiła, że w końcu opróżnił szklankę i spojrzał na nią chłodno.
- I na co mi to było, skoro zrobiłaś z siebie nieodrodną córeczkę tatusia? Ile jeszcze w siebie wlejesz?! – znał ją i wiedział, że ten pozorny spokój jest wywołany przez procenty i wcale mu się to nie podobało. Jak i to, że była tutaj, że Audrey musiała ją znosić. Już miał ją wyprosić z tego domu i swojego życia, gdy zadzwonił telefon.
- Twój lekarz – zwrócił się do dziewczyny, a potem delikatnie wyswobodził się z jej objęć i po prostu uciekł na taras, zabierając przy okazji paczkę papierosów. Musiał się uspokoić, więc pretekst okazał się bardzo pożądany. Miał po dziurki w nosie tej całej sytuacji i jak nigdy pragnął uskutecznić swój plan porwania panny Clark daleko, gdzie nie będą mieli do czynienia ze światem zewnętrznym, który ostatnio zdecydowanie mu się przejadł.
Zwłaszcza, jeśli dotyczył kogoś, kto nie dość, że złamał mu serce, ale jeszcze podeptał go swoimi drogimi szpileczkami i wreszcie rozrzucił tak dotkliwie, że z trudem poskładała je ta młodziutka dziewczyna, której nawet ta pizda nie potrafiła uszanować.

Audrey Bree Clark
Jordan Pollard
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Jeśli było coś, o czym pan Ashworth nie musiał jej zapewniać, z pewnością był to fakt, że zwyczajnie ją kochał. Bo Audrey Bree Clark doskonale o tym wiedziała, choćby z tych niewielkich gestów jakie stadami kierował w jej stronę; jak troskliwie się nią opiekował; jak dbał o to, aby miała wszystko i… nie oświadczał się jej. Nigdy, choć przez chwilę, nie przyszło jej zwątpić w uczucia swojego chłopaka, nawet jeśli czasem dochodziło między nimi do nieporozumień a świat zdawał się chcieć ich rozdzielić. I nawet pojawienie się pieprzonej Jordan Pollard nie było w stanie sprawić, aby zwątpiła w miłość, jaką darzył ją Jebbediah. To nie oznaczało jednak, że była zadowolona z podobnej wizyty, gdyż zachowanie kobiety z każdą chwilą nie podobało jej się coraz bardziej, zwłaszcza że to właśnie Pollard była gościem w ich domu.
Zwykłe -Och… - Wyrwało się z jej ust gdy Jeb przedstawił jej część backstory niechcianego gościa, na tym jednak wszelkie komentarze skończyły się. Nie chciała zniżać się do jakichkolwiek złośliwości bądź sztucznego współczucia zwyczajnie nigdy nie lubiąc udawania kogoś, kim nie była. I choć czaiły się w niej ogromne pokłady empatii, współczucia oraz chęci pomocy, Jordan Pollard nie mogła liczyć na choćby jedno z nich - Audrey uważała ją za złego człowieka, w dodatku takiego który nie potrafił choć przez chwilę się zachować. Smukłe palce ciągle gładziły włosy oraz kark Jebbediaha, zupełnie jakby chciała go zapewnić o tym, że cały czas jest obok i nie ma najmniejszego zamiaru aby gdziekolwiek się ruszyć. Dlatego też gdy ten mocniej ją przytulił na krótką chwilę wtuliła głowę w jego ramię. Panienka Clark zawsze była wrażliwa na nastroje, jakie pojawiały się wokół niej, co zapewne było w dużej mierze spowodowane pracą ze zwierzętami które, niestety, nie potrafiły mówić. A złość, jaka emanowała od jej ukochanego nie podobała jej się, w pewien sposób grzejąc płomieniem nerwów również i ją. Co spotęgowała paskudnie ckliwa gadka, jaką zaserwowała im Pollard - i chyba to był punkt zapalny, po którym dziewczę posłało jej pełne niechęci spojrzenie brązowych ocząt. Wtedy też zadzwonił telefon Jeba, a gdy wyjawił jej kto dzwoni zwyczajnie musnęła ustami jego policzek, pozwalając mu wyswobodzić się z jej objęć i zniknąć za drzwiami. Jak gdyby nigdy nic podeszła do jednej z szafek, aby włączyć czajnik elektryczny, który zaraz zaświecił niebieskim światłem.
- Wiesz, bardzo nie lubię kłamstw, pozwolę więc sobie na chwilę szczerości… - Zaczęła nizwykle spokojnym głosem, zupełnie jakby za chwilę miały słodko szczebiotać wymieniając najnowszymi ploteczkami. Panna Clark odwróciła się w jej stronę, opierając się o jedną z szafek. I jedynie powaga w spojrzeniu jej ocząt nie pasowała do lekkiego tonu głosu. - Nie podoba mi się twoje zachowanie. Bezczelnie zjawiasz się bez zapowiedzi i lekceważysz mnie w MOIM domu… - Musiała podkreślić, kto był panią tego domu. Trudno było przegapić niewielkie szczegóły wskazujące, że to miejsce nasiąkło jej obecnością. Świeże kwiaty w wazonie, czysty obrus zakrywający blat stołu, kanapy ozdobione kolorowymi poduszkami oraz kocami, a na ścianach zawisły obrazki oraz wspólne zdjęcia, nawet jeśli nie posiadali jeszcze ich dużej kolekcji. -… A chwilę później równie bezczelnie próbujesz złapać mojego faceta na te ckliwe sentymenty i litość patrząc mi przy tym w oczy. Nie jestem głupia, widzę w co grasz. - Nie podniosła głosu, uważając że nie będzie się zniżać do krzyków oraz dzikich awantur. Jednocześnie nie miała zamiaru dłużej tolerować podobnego zachowania, próbowała być dla Pollard miła, nawet jeśli ta w ogóle na to nie zasługiwała, ta jednak nadal traktowała ją jak intruza w jej własnym domu. I tylko odrobinę żałowała, że nie ma pod ręką gada bardziej jadowitego od tej starej pudernicy przesiąkniętej wonią alkoholu. - Ostrzegam, że jeśli jeszcze raz zakłócisz spokój mojej rodziny to gorzko tego pożałujesz. A ja nie zwykłam puszczać słów na wiatr. - Głos dziewczęcia nadal pozostawał spokojny, zaś w brązowych oczach pojawił się upór charakterystyczny dla Clarków. Upór, który miał mówić, że nie żartowała i była w stanie zrobić wszystko, aby tylko chronić swoją rodzinę. A tak się składało, że Jebbediah, zapewne zupełnie nieumyślnie był dla niej właśnie rodziną, nawet jeśli nie świadczył o tym żaden, urzędowy papierek.

Jebbediah Ashworth
Jordan Pollard
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
prawniczka — kancelaria w melbourne
40 yo — 154 cm
Awatar użytkownika
about
prawniczka i alkoholiczka, świat wokół niej wali się i płonie, a ona do ugaszenia tego pożaru ma tylko burbon
Jeszcze przez chwilę bawi ją ten teatr miłości z kręconych na palcu loków, wtulania się w swoje ramiona i okrągłych gestów, mających pokazać jej jakim jest nieproszonym intruzem i dać do zrozumienia, że cały ten obrazek jest czymś więcej. Prawdziwą miłością, której ona, zła i okropna eks, nigdy nie dała Ashworthowi. Dowodem poświęcenia się sobie nawzajem. Niespotykanym dopasowaniem. Dwa gruchające gołąbki, czy raczej sęp o płowych piórach i wciąż dziobiące w kamyczki kurczę, którzy odnaleźli siebie w tym zapomnianym przez boga miejscu na mapie Australii i tworzą od kilku tygodni swoją różową idyllę w drewnianej chatce na malowniczej farmie.
Polly im nawet nie życzy źle, nie jest przecież zupełnym potworem, choć gdy widzi jak Audrey na nią patrzy, z pewnością dziewczyna właśnie taką ma o niej opinię. Nie dba o nią – nawet jeśli w swojej doskonale wypracowanej hipokryzji Jeb sądzi, że skoro nie oświadczył się jej, to znaczy, że będą razem na zawsze, a więc stanie się ona jego lepszą połową – nie zna jej i wie tylko tyle, że jest nowa. Każda poprzednia nowa była przecież wyjątkowa, ale nie o tym.
Jakkolwiek pokręcona nie byłaby jej logika, Jeb mimo wszystko i na zawsze będzie w jej sercu zajmował szczególne miejsce i może niekoniecznie cieszy ją cała ta romantyczna rzygowina jaką jej serwują, ale życzy mu d o b r z e. W finalnym rozrachunku chyba mimo wszystko dali sobie więcej, niż zabrali i zniszczyli.
Nie boli ją nawet pogardliwe spłycenie jego szczątkowego opisu starego Pollarda – nie sądzi, że cokolwiek może zranić ją jeszcze bardziej. Marynarka o złotych guzikach ze znanym logo trzyma ją w miejscu, ale wewnątrz posypała się przecież już dawno. Ale jest w tym podejściu może trochę racji, szkoda psuć tak czysty materiał, jakim z pewnością jest Audrey, obrzydliwymi opisami tego, jaki dom rodzinny miała Jordan. Po co niszczyć jej bajkowy światopogląd, gdzie dobro zawsze wygrywa i każdy ma dobre intencje.
Można nie mieć intencji wcale.
Jak Polly, której powoli było już wszystko jedno.
”Twój bóg Ci to wszystko wynagrodzi, chyba nie wątpisz moc stwórcy” odpowiada beznamiętnie na jego wybuch nie patrząc na niego, ani nie odprowadzając go wzrokiem gdy wychodzi.
Zostanie sam na sam z Audrey mogło być interesujące, ale Polly szybko przekonuje się, że jednak nie będzie. Wyciąga telefon i klika w niego kilkakrotnie, znowu chowa.
”Ciekawe, Audrey. Może mnie uświadomisz w co gram, to nie będę już musiała płacić mojemu terapeucie za jego robotę? Rozgryzłaś mnie w trzynaście i pół sekundy, a on bierze dwie stówy za godzinę i przez rok nie powiedział mi niczego, czego już bym nie wiedziała” drwi i kłamie - na terapii była raptem raz i to bardzo dawno temu - ale nie potrafi się powstrzymać. Nawet nie chodzi o to, że dziewczyna ledwo skończyła szkołę, może nawet dalej jest w college’u, a więc wie o życiu po prostu m a ł o. Raczej o tę fantazję, że ta jej postawa, urocze groźby i wyidealizowany obraz tego, którego nazywa swoim kochaniem, mają rację bytu i moc sprawczą. Że przykład jej udanego, jak postanawia założyć Polly, życia, znalazłby odzwierciedlenie u każdego.
Jej Uber powinien zaraz tu być.
Bierze butelkę bimbru – choć tyle dobrego z tego spotkania, że się nawali po staroaustralijsku – i wychodzi z kuchni.
”Dzięki za gościnę” mówi do pani tych włości, po czym znika za drzwiami. Na patio nie wpada na Jeba, ten stoi na drugim jego końcu paląc papierosa. I Polly by zapaliła, ale jej paczka musiała zostać w poprzedniej taksówce, postanawia więc obejść się bez tytoniu. Zastanawia się, czy jeszcze coś powiedzieć, pożegnać się albo życzyć mu słodkiego, miłego życia.
”Trumna się przyda, moja przedstawicielka złoży zamówienie. Załóż kilka dodatkowych zamków, żeby ten skurwiel przypadkiem jednak nie wypełzł” prosi cicho i wychodzi na deszcz, by dodreptać do parkującego nieopodal właśnie Ubera.

Polly ZT

Jebbediah Ashworth
Audrey Bree Clark
mistyczny poszukiwacz
polly / kocialka#3936
zostanie pastorem — ale na razie studiuje teologię
42 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
miał wszystko, ale Bóg doświadczył go jak Hioba i stracił rodzinę, ziemię, ukochaną dziewczynę, na skutek czego postanowił zostać pastorem i oddać się służbie Najwyższemu
Zużył się już cały na tym związku. Przez lata wypracował w sobie tyle gniewu, złości i nareszcie rezygnacji, że teraz cały nią emanował, nawet jeśli Jordan sprawnie grała na nutach sentymentu, który był paskudnym i chudym zwierzakiem. Takim, którego właściciel głodził bardzo długo, a potem wystarczyło mu dać byle kość, a już się do niego łasił, zapominając przy okazji, że go bił i trzymał przez tyle czasu na łańcuchu. Tak właśnie czuł się Jebbediah przez te wszystkie lata, gdy po prostu trwali w słodkim kiedyś. Może i on sprzeda farmę, może ona jednak znajdzie pracę tutaj, może zaczną żyć na odległość, może ich poglądy znowu zejdą się i zaczną być w tak oczywisty sposób szczęśliwi. A potem ona przyjechała tutaj i zrozumiał, że to nie świat ich dzieli, a oni sami, ona wchodząca do łóżka pierwszemu lepszemu w barze, ona niepytająca o jego zdrowie, choć przebył zawał i omal go to nie zabiło.
Ona egoistka spod znaku wielkiego korpo, która w niszczarce umieszczała nie tylko dokumenty, ale jego serce i mieliła bez końca, dociskając paskudnie wielkim obcasem. Ta świadomość sprawiła, że mógł odpuścić i znaleźć siłę do tego, by znaleźć kogoś dla kogo wyzwaniem będzie jego miłość. Nie ofiarą, którą składał tej bezdusznej osobie, ale właśnie szansą i nagrodą. Nie chciał być żadnym pocieszycielem ani bibelotem odłożonym na półkę. Tak bardzo zarzekała się, że powinien sobie kogoś znaleźć, więc zrobił to i według niego mogła nawet myśleć, że to na złość, że chce wzbudzić w niej zazdrość – tak naprawdę Jeba już niewiele obchodziło, co jej przyjdzie o tym sądzić i dlatego z ulgą odebrał telefon.
Nie zostawiłby swojej dziewczyny na pastwę kogoś tak cierpkiego, gdyby nie wiedział, że sobie poradzi, ale sam również potrzebował odsapnąć, bo złość ponownie krążyła w jego żyłach i co gorsza, nie umiał sobie jej przyzwoicie zracjonalizować. Na pewno chodziło o bezczelne zachowanie Jordan i o jej postawę królowej pszczół, z której wyglądała desperacja i czysta zawiść, ale nie sądził nigdy, że jej nałóg tak mocno go zirytuje i sprawi, że będzie miał ochotę odwieźć kobietę na odwyk. Przez wzgląd na stare czasy nie chciał nigdy, by kolejną trumną, jaką przyjdzie mu wystrugać, była ta jej, a miał podejrzenia, że właśnie tak będzie i że ponownie pęknie mu przez to serce.
Nie z powodu miłości, którą już wyczerpała na swoje egoistyczne zachcianki, gdy potrzebowała Ashwortha na trochę, ale ze względu na tę przeszłość między nimi, która wydawała się mu krainą odległą, ale piękną. Nie chciał zatracać tych wspomnień ani samemu się w nich zatracać, chciał je posiadać i powracać do nich nie z bólem, ale właśnie z uśmiechem nostalgii, który teraz jednak nie cisnął mu się na twarz, gdy skończył rozmowę. Może dlatego, że ściany miały uszy i słyszał wszystko, a może to z powodu tego, że wolał mimo wszystko skończyć papierosa, a nie wchodzić z powrotem w tą duszną atmosferę.
Nie dane było mu rozkoszowanie się samotnością, bo nagle Jordan znalazła się na ganku i słowa utknęły mu w gardle. Mimo wszystko nie umiał jej jeszcze przeprosić za to, że raz jeden zachował się jak jej ojciec i człowiek ogarnięty żądzą przemocy, więc wisiało nad nim poczucie winy tak ogromnej, że przysłaniało nawet jej bezczelne zachowanie. Kiwnął więc głową na jej słowa i upewnił się, że wsiadła do ubera. Powinna być bezpieczna.
Gdy już tego dopilnował, spokojnie wrócił do kuchni i objął dłonią w pasie Audrey, całując ją delikatnie pod uchem.
- Nie, nie dostaniesz Charliego, nawet na spotkania z nią – bo pewnie to chodziło jej po głowie, a on postanowił ją uspokoić, przywołując ukochanego pupila i modląc się do Boga Najwyższego, by odpuściła temat tych dziwnych odwiedzin i sentymentalnych wycieczek spod znaku Jordan Pollard.

Audrey Bree Clark
towarzyska meduza
enchante #8234
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Panienka Clark zacisnęła usta w wąską linię, naprawdę walcząc ze sobą by zwyczajnie nie poszczuć kobiety psem. Tak, to z pewnością byłoby przyjemne dla oka oraz umysłu, ogarniętego złością… Audrey jednak nigdy nie należała do osób, które sięgałyby po przemoc bądź podłe złośliwości, nawet jeśli teraz miała cichą nadzieję, że zaraz jakiś uroczy tajpan wślizgnie się przez okno. Nie była jednak pewna czy to dlatego, że może wtedy nieproszony gość nabrałby choć odrobiny pokory czy może bardziej dlatego, że ich pyszczki uważała za rozkoszne do tego stopnia, że potrafiły poprawić jej humor.
- Tam są drzwi. - To była jedyna odpowiedź, jaką usłyszała od niej Pollard. Audrey nie miała zamiaru zniżać się do podobnych drwin bądź złośliwości, nawet jeśli tych mogłaby wypowiedzieć całkiem sporo - szkopuł polegał na tym, że w jej sposobie bycia nie było miejsca na podobne zagrywki. I dopiero kiedy drzwi trzasnęły odetchnęła z ulgą, na chwilę przymykając brązowe oczęta. Sięgnęła po kubki do jednej z szafek krzywiąc się przy tym z powodu bólu, jaki rozlał się po jej boku. Tylko tego jej brakowało, cholernych szwów przypominających o swoim istnieniu. Ciche westchnienie wyrwało się z jej ust gry próbowała jakoś ułożyć sobie w głowie to wszystko, co miało miejsce podczas ostatnich kilku minut, dłonie zajmując przygotowaniem dwóch herbat i ponownym uruchomieniem czajnika, gdyż w tym wszystkim nawet nie zauważyła momentu, w którym woda zdążyła się zagotować.
Dopiero dotyk dłoni pana Ashworth wyrwał ją z dziwnego letargu zamyślenia sprawiając, że bezwiednie, niemal odruchowo przylgnęła plecami do jego ciała, smukłe palce zaciskając na jego dłoni. - Wyglądała na żylastą i ciężkostrawną, biedaczyna jeszcze by się pochorował… - Przyznała na jego słowa wzruszając delikatnie ramieniem, bo nawet jeśli odrobinę korciło, aby rzucić Pollard na łaskę Małego Charliego (której nie posiadał) tak zdrowie jej ulubieńca nadal było dla niej na pierwszym miejscu. - A co? Planujesz kolejne spotkania? - Spytała, ostrożnie zalewając dwa kubki wrzątkiem i odsuwając je trochę dalej w głąb blatu, aby przypadkiem ich nie strącić. W jej głosie nie słychać było ani złości, ani choćby odrobiny pretensji, jedynie cień zmęczenia zaistniałą sytuacją. Nie mogła mu zabronić kontaktów, nawet jeśli szlag ją trafiał na myśl, że tak bezczelnie próbowała namieszać mu w głowie sentymentami. I nie chodziło o to, że nie wierzyła bądź nie ufała uczuciom swojego chłopaka względem niej, a jedynie obawę, że podstęp tamtej mógłby się udać (doskonale wiedziała, że serce Jeba wbrew pozorom jest dobre) i zwyczajnie zabrać jej ukochanego pana Ashworth. Ciche westchnienie wyrwało się z jej piersi, gdy przekręciła się tak, aby brązowe oczęta mogły skupić się na jego buzi. - Musiałam zareagować, wiesz? Przestałabym czuć się tu jak w domu gdybym pozwoliła jej dalej mnie lekceważyć i traktować jak intruza… Nie czułabym się już tu bezpieczna. - Przyznała, nie będąc do końca pewną czy w ogóle powinna tłumaczyć słowa, które mógł usłyszeć będąc na ganku. Chciała jednak, aby wiedział dlaczego takie a nie inne słowa padły z jej ust. - Jak się czujesz? Zaparzyłam nam herbatę. - Bo musiała spytać, zanim zada kolejne pytania i dowie się, z jaką sprawą dzwonił jej lekarz. Dłoń panienki Clark powędrowała do jego policzka, aby odrobinę niepewnym ruchem przesunąć po nim smukłymi palcami.

Jebbediah Ashworth
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ