Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark musiała przyznać, że ta nowa codzienność, jaką powolutku układała ze swoim chłopakiem w jego domu, niezwykle przypadła jej do gustu. Lubiła mieszkanie na farmach, a sam fakt, że Jebbediah dbał o nią do tego stopnia, by próbować gotować jej zupki (po których jednogłośnie uznali, że nie po to istnieją restauracje z dowozem, aby z nich nie korzystać) roztapiał dziewczęce serduszko, wlewając w nie ogrom pozytywnego myślenia. W końcu - najgorsze było już za nimi, ojciec dowiedział się o jej związku i wreszcie mogli przestać się ukrywać. Pozostawała jedynie gojąca się, pozszywana chirurgicznymi nićmi rana, panienka Clark była jednak pewna, że w końcu i ona odejdzie w zapomnienie, zwłaszcza przy takiej opiece, jaką Jeb nad nią roztaczał. Wszystko zaczynało się układać, nie licząc jednej, malutkiej kwestii jaka siedziała jej w głowie - ojciec oraz fakt, że sprawa znalazła się na policji. Audrey czuła się rozdarta między zwykłą chęcią ochrony członka rodziny, a poczuciem, że za swoje błędy powinien zostać ukarany. Na szczęście miała kilka dni na podjęcie ostatecznej decyzji, którą analizowała chyba na wszystkie możliwe strony podczas codziennych spacerów, podczas których zapuszczała się do obory, w której znajdowały się alpaki pana Ashworth, celem ich porządnego wygłaskania, uważając to za jedną z najważniejszych czynności swojego dnia - przynajmniej na razie, póki nie mogła czynnie wrócić do pracy. I mimo iż każdą alpakę zdążyła wygłaskać już kilkukrotnie (a był to nie lada wyczyn) nadal nie była pewna, co powinna na to wszystko poradzić. Była właśnie po jednej z takich przechadzek, odpoczywała po jednej z takich przechadzek na ławeczce przed domem (zadziwiającym był dla niej fakt, jak szybko zaczęła tak myśleć o tym miejscu), z zimnym napojem stojącym na stoliczku obok… I rękami zajętymi głaskaniem dwóch psiaków. Zarówno Boo jak i jej Lucky szybko doszli do porozumienia - i teraz labradorka leżała po jej prawej, owczarek australijski po lewej, a smukłe dłonie panienki Clark sumiennie przeczesywały oba futra, uważając aby nie zbudzić śpiących futrzaków. Do pełni szczęścia brakowało jej w tej chwili towarzystwa pana Ashworth, jedno spojrzenie przed siebie sprawiło jednak, że zapomniała o sielskim scenariuszu.
Była zaskoczona przeprosinami Laurenta i nie sądziła, że ten teraz będzie kroczył w jej stronę, zapuszczając się na ziemię jej chłopaka który otwarcie nie pałał do niego sympatią… Jednocześnie fakt, że Jebbediah kręcił się gdzieś w pobliżu zwyczajnie uspokajał Audrey. Bo choć nie dawała tego po sobie poznać, niezwykle mocno przeżyła cały ten wypadek i postrzał z palnej broni.
- Cześć… - Rzuciła niepewnie, przyglądając mu się badawczym wzrokiem. I już chciała coś dodać, gdy czarna labradorka uniosła głowę, by rzucić mu nieprzychylne spojrzenie i zawarczeć, gotowa w każdej chwili do niego doskoczyć. - No już Boo, spokojnie. - Wypowiedziała więc do psa, ponownie przejeżdżając smukłymi palcami po ciemnym futrze. I nie dziwiła ją reakcja psa, który nie miał okazji poznać Buchinsky’ego - zwierzęta wyczuwały urazy, a odkąd panienka Clark wróciła ze szpitala, trudno było jej odpędzić się od psów. - Co cię do nas sprowadza? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Bo naprawdę nie wiedziała, co też mógł od niej chcieć, zwłaszcza teraz, gdy siedziała na zwolnieniu lekarskim i miała ograniczoną możliwość pracy.

Laurent Buchinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
W przeciwieństwie do Audrey, Laurent nie był zachwycony faktem, że dziewczyna zamieszkała z piekielnym sąsiadem o nazwisku Ashworth. Bardziej jednak był niezadowolony czynem zupełnej głupoty jej ojca. Spotykał się z wieloma przypadkami postrzału w rodzinach… ale nigdy nie spodziewałby się tego, że Jacob Clark będzie w stanie postrzelić córkę. A pomyślić, że mężczyzna wydawał się być dość troskliwym ojcem… a takie wrażenie odniósł Laurent po niezbyt przyjemnym zapoznaniu w szpitalu, kiedy dziewczyna zagubiła się na wyspie kilka miesięcy temu. Najwyraźniej nigdy nie powinien myśleć o kimś dobrze, tak przecież nakazywało wieloletnie doświadczenie. Każdy miał przecież tę swoją ciemną stronę…
…Nawet Laurent. Bo i on nie był niewinny, i on miał swoją wyjątkowo mroczną stronę. Pierwszy raz od kilku lat zrobił coś poza umowę – coś z własnej, nieprzymuszonej woli z jednym wielkim „amen” ze strony Vincenta. Buchinsky mógł myśleć o Clarkównie co chciał – to, że fiu–bździu w głowie i umawiała się z człowiekiem, który na kilometr śmierdział niebezpieczeństwem i zagrożeniem; to, że denerwowało go to, że ciągle pakowała się w jakieś kłopoty (albo to kłopoty kochały ją). Zdołał jednak choć trochę polubić ją za ten ciągły optymizm i tryskanie nieprzerwaną energią. Być może dlatego poprzedniej nocy postanowił odwiedzić jej ojca i dać mu do wiadomości, w wyjątkowo przerażającym stylu, że jego czyny były wyjątkowo głupie i że lepiej, żeby się ponownie nie ponowiły. Przy tym zbyt głupie, żeby puścić je płazem...
Teraz z kolei miał idealną okazję, żeby poznać dom człowieka, który zdawał się być kolejnym zagrożeniem. Jebbediah, bez względu na to, co mówili o nim sąsiedzi (a mówili i pozytywne i negatywne rzeczy), zdawał się być niezrównoważoną osobowością. Nikt normalny nie przychodziłby do kogokolwiek z widłami, nie mówiąc już o fizycznym ataku. Tego najbardziej obawiał się Laurenty – że wystarczyłaby tylko mała iskierka, żeby w starym sąsiedzie zapalił się jakiś szał, który mógłby zagrozić Audrey. A co on wtedy mógłby zrobić? Niemal nic. Poza włamaniem i gonitwie z czasem, gdyby nie daj Boże do czegoś takiego doszło. A równie dobrze mógł się mylić (choć tego do siebie nie dopuszczał) – bo kto wie, być może Ashworth wcale nie był taki zły. Być może tego jednego dnia coś w nim pękło, tak jak mogłoby pęknąć w każdym innym człowieku. Ale czy na pewno?
Kroczył właśnie przez ganek „zakazanego” domu. Dziwnie uczucie, jak gdyby wchodził do samego piekła, które pozornie przypominało coś normalnego. Podszedł bliżej do Audrey, nie zwracając przy tym uwagi na warczącego psa – Boo. Choć mógłby powiedzieć, że to była jedna wielka ironia, że sam Ashworth miał mu za złe posiadanie psa, a jego zapewne jego pies nie zachowywał się lepiej od Fiodora, z tym że Fiodor był w stanie zatrzymać się na jedno jedyne słowo... a ten?...
Kiwnął głową na powitanie, a w chwilę później zaczął uważnie rozglądać się po całym otoczeniu. Zupełnie jak gdyby chciał w głowie naszkicować sobie plan domostwa, wszystkie możliwe punkty wyjścia, wszelkie zagrożenia i inne ważne elementy.
Zaprosiłaś mnie – odpowiedział krótko, wyjątkowo formalnie, chcąc przypomnieć jej wiadomości, które wymienili. Sama przecież pisała, że mógł przyjść i sama pytała o znajomość przepisów. – Chyba, że jednak nie interesują cię ani przepisy, ani policyjne procesy – dodał, gotów w ciągu sekundy odwrócić się i pójść w stronę swojej farmy. Wszystko zależało od niej. Mogła udawać zupełną amnezję albo odrzucić na chwilę swoją kobiecą dumę i uzyskać potrzebne informacje.

Audrey Bree Clark
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Martwy.
Właśnie taki miał być dla niej Buchinsky po rozmowie, jaką odbyli jeszcze kilka dni temu gdy z hukiem opuściła jego dom, chyba tylko cudem nie wytrącając drzwi z zawiasów. Po słowach jakie padły z jego ust miała zamiar ignorować jego istnienie, wszelkie interakcje ograniczając do tych zawodowych, powiązanych z Sanktuarium… Wtedy jednak nadeszło niespodziewane w postaci kuli, wystrzelonej przez jej ojca, która wbiła się w jej delikatne ciało. I zapewne gdyby sprawa nie zahaczyła o policję, nie pomyślałaby, aby przyjąć jego przeprosiny. Nie miała jednak najmniejszego pojęcia o tych wszelkich policyjnych procedurach, a coś ze sprawą należało zrobić. Odkryta przypadkiem przeszłość Laurenta stanowiła więc plus, w postaci dodatkowych, dokładnych informacji dotyczących tego, co z tym wszystkim można by zrobić.
- Nie sądziłam, że przyjdziesz. - Przyznała więc, wzruszając wątłym ramieniem, nadal delikatnie przesuwając palcami po psiej sierści. Bo faktycznie nie sądziła, że Laurent zapuści się na ziemię pana Ashworth, nawet jeśli farmy znajdowały się po sąsiedzku gdyż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mężczyźni się nie lubią. - Nóżki nie palą od chodzenia po tej ziemi? - Dodała jeszcze zwyczajnie nie potrafiąc się powstrzymać, w delikatnym głosie dziewczyny dało się jednak wyczuć cień rozbawienia. Kąciki pełnych ust uniosły się delikatnie ku górze, szybko jednak jakikolwiek cień uśmiechu uleciał z jej buzi, zastąpiony teatralnym wywrotem, jaki wykonały brązowe oczęta. - Siadaj, zaraz przyjdę. - Mruknęła więc, wskazując mu dłonią na niewielkie krzesełko. Australijskie lato dopisywało, a przyzwyczajona do spędzania czasu na na świeżym powietrzu panienka Clark zwyczajnie miała ochotę skorzystać z pogody, zamiast gnić w domu. Dlatego też wstała, by na chwilę zniknąć za drzwiami w domu, podczas której Laurenty był dokładnie obserwowany przez dwie pary psich ocząt. Audrey wróciła w końcu z dzbankiem zimnego napoju, szklanką oraz ciasteczkami, układając je na niewielkim stoliczku.
- Częstuj się. - Poleciła, zajmując swoje miejsce między dwoma psiakami, ponownie zatapiając palce w ich sierści - i to nie powinno nikogo dziwić.
Ciche westchnienie uleciało z jej ust, a panienka Clark przez chwilę zastanawiała się, od czego zacząć.
- Okej, od początku. Ojciec widział, jak całuję się z Jebem i wpadł w dziki szał. Zaczął wymachiwać bronią, w dodatku prawie mnie pobił bo uznał, że nie mam prawa nawet obok niego stać… - Brązowe oczęta wywróciły się po raz kolejny, a Audrey uniosła w górę rękę, aby pokazać mu nadal na niej widniejące siniaki, będące pamiątką po palcach ojca. - Jeb się zdenerwował, mówił mu, że ma mnie nie krzywdzić ale ojciec nie chciał słuchać… No i wtedy Jeb złamał mu rękę. - Wzruszyła ramionami, nie uznając tego za coś strasznego - w końcu Jebbediah stanął w jej obronie. - Chcieli żebym wyszła, w tym momencie ojciec jakoś wystrzelił… Dostałam rykoszetem, ojciec wpadł w panikę a Jeb zaczął mnie ratować i dzwonić po pogotowie. - Mina panienki Clark odrobinę zrzedła na paskudne wspomnienia tamtego wieczoru, które same poczęły napływać do jej umysłu, to też mocniej zacisnęła palce na psim futrze. - Nie wiem jak to rozwiązać, sprawa jest na policji, nie chcę żeby ojciec poszedł siedzieć czy coś ale wiesz, on nie powinien mieć broni… I ciekawi mnie, czy ojciec mógłby złożyć oskarżenie na Jeba? - Krótką historię zwieńczyło przywołanie najbardziej interesujących ją kwestii. Prawnik dziadka specjalizował się w firmach, a Audrey zwyczajnie nie miała kogo podpytać o sposoby rozwiązania tej całej sprawy.

Laurent Buchinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
„Nie sądziłam, że przyjdziesz”. Nie, tylko sobie żartowałem, ot tak, dla zabawy, żeby napajać się cudzą krzywdą, przeszło przez myśl Buchinsky’ego. Na jego twarzy pojawiło się coś z rodzaju oburzenia i zaskoczenia – uniósł brwi i patrzył na wpół zirytowanym spojrzeniem w stronę panny Clark. Nie skomentował jednak jej słów, uznając że lepiej było zachować milczenie. Bo dlaczego miałby nie przyjść? Tylko przez to, że farma należała do Ashwortha, którego uważał za wariata? Gdyby myślał podobnie, kiedy jeszcze był w policji, zapewne w pierwszym lepszym momencie otrzymałby poradę, że lepiej było zrezygnować. Laurent, choć świadomy tego czym było zagrożenie i świadomy tego, że sąsiadowi potrzebna była mała iskierka, żeby ponownie się na nim wyżyć, nie zamierzał bać się „zakazanej ziemi”. Strach był wbrew temu, czego uczono go w policji. Był tutaj tylko ze względu na Clarkównę. I tyle. Nie odzywał się więc, taktycznie unikając wszelkich prowokacji. Za to chłodno spoglądał dziewczynie w oczy, jak gdyby tym jednym gestem chciał powiedzieć „nie próbuj”.
Posłusznie usiadł na krzesełku, a moment chwilowego zniknięcia Audrey wykorzystał na lepsze przyjrzenie się otoczeniu. Wszystko, byleby jak najlepiej zapamiętać posesję Ashwortha. Kto wie, kiedy każdy mały szczegół miał mu się przydać. Sięgnął jedynie do swojej brojanicy, obracając ją wokół swojego nadgarstka. Kiedy ponownie pojawiła się w ogrodzie wraz z ciasteczkami, na jego twarzy pojawił się drobny, jakby wymuszony uśmiech. Jedynie grzeczność i wyuczone w domu maniery zmusiły go do sięgnięcia po jedno.
Przymknął oczy, kiedy Audrey natychmiast zaczęła opisywać sytuację, która zaistniała pomiędzy nią a jej ojcem. Musiał się skupić, żeby nie zadławić się na pierwszych słowach. Profesjonalizm, ponawiał sobie w myślach, panując nad swoim przełykiem i zachowując spokój. Kiwnął parę razy głową, formułując przy tym kilka pytań. Uważnie przyjrzał się siniakom, które pokazała mu Clarkówna… i musiał przyznać, że czuł się tak, jak gdyby wcale nie zgrzeszył odwiedzając wczoraj wieczorem jej ojca i skutecznie informując go o tym, że mógł skończyć gorzej.
Czy twój ojciec ma pozwolenie na broń? – musiał to wiedzieć, a zapomniał o to zapytać samego Clarka.
Kolejne informacje sprawiały, że czuł się tak, jak gdyby dwa razy oglądał ten sam film. Już nawet otworzył usta, żeby przerwać Audrey i powiedzieć: „wiem”, ale w ostatniej chwili się powstrzymał. Bo w końcu, gdyby powiedział coś takiego, padłoby zapewne pytanie „ale skąd?”, a tego przecież nie mógł wyjawić. Musiał udawać kogoś, kto pierwszy raz słyszał o zaistniałej scence.
Jacob zaczął pierwszy? Jedyne co możesz zrobić, żeby ojciec nie trafił do więzienia to wycofanie zarzutów. Chyba, że znajdzie sobie wyjątkowo dobrego adwokata, który będzie w stanie go jakoś wyciągnąć… w co wątpię – mruknął. – Myślę, że nie złoży – odpowiedział jeszcze na jej ostatnie pytanie. A właściwie, odpowiedź powinna brzmieć: Tak przynajmniej mi powiedział. – Twój ojciec pewnie obwinia samego siebie za to, że cię ranił. I pewnie zjadają go nerwy.

Audrey Bree Clark
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Chłodne spojrzenie jakie jej posłał wywołało jedynie aż nazbyt uroczy uśmiech, jaki pojawił się na jej ustach... I to powinno być czerwoną lampką, jaka powinna zapalić się w jego głowie. Laurent Buchinsky znał ją już na tyle dobrze, iż powinien wiedzieć, że wszystkie podobne próby ucięcia jej delikatnych zaczepek mogą skutkować jeszcze większym huraganem. Zwłaszcza teraz, gdy bok boleśnie przypominał o postrzale, jednocześnie nie pozwalając jej w pełni wyrażać nadpobudliwości, jaka ciągle kryła się gdzieś w jej mięśniach. Powolne spacery oraz praca zza laptopa nijak miały się do jej codziennej lataniny i faktycznej pracy z pacjentami do czego zwyczajnie nie potrafiła się przyzwyczaić, nawet jeśli w pełni rozumiała powagę sytuacji.
Na jego szczęście uwaga panienki Clark z uszczypliwości szybko przeszła na wypadek, jaki miał niedawno miejsce. Nie zagłębiała się w większość szczegółów, chcąc skupić się na tym, co było istotne dla sprawy oraz rozwiązania tego całego zamieszania, jakie narobił jej ojciec swoim jakże bezsensownym zamieszaniem… Przynajmniej dla niej, gdyż panienka Clark nie widziała najmniejszego powodu, aby na podobne informacje reagować machaniem bronią przed czyjąś twarzą.
Nim odpowiedziała na pytanie, uniosła do ust szklankę zimnego napoju, aby upić z niego niewielki łyk.
- Ma pozwolenie na broń. - Odpowiedziała, a spojrzenie brązowych ocząt zdradzało, iż nie rozumie, jak w ogóle do tego doszło - nikt o zdrowych zmysłach nie dałby przecież jej ojcu broni choćby do potrzymania. - Wiesz, mieszkamy na końcu świata i ojciec upierał się, że chodzi o bezpieczeństwo, głównie przed dzikimi zwierzętami czy gdyby krowa się wściekła… Ale cholera, ma w domu weterynarza, mówiłam, że to nie potrzebne zwłaszcza że ja mam własną wiatrówkę tylko na strzałki ze środkiem usypiającym. No ale wiesz, jaki jest. - Wzruszyła ramionami, spojrzenie na chwilę przenosząc w kierunku psów. Cały czas wodziła palcami po miękkiej sierści, walcząc ze wspomnieniami napływającymi do jej głowy i oczekując konkretniejszej odpowiedzi dotyczącej tego wszystkiego z czym w tym momencie musiała się uporać - i była pewna, że miną długie miesiące nim postanowi odezwać się do ojca.
- Jakby to powiedzieć, mieliśmy z Jebem przyjemniejsze rzeczy do roboty… - Zaznaczyła, posyłając mu znaczące spojrzenie i pozostawiając resztę jego domysłom. Fakt, że to jej ojciec zaczął wydawał jej się być jasny jak australijskie słońce. Chwilę później Audrey zmarszczyła brwi, odrobinę niezadowolona z odpowiedzi, jaką jej udzielił. - Czyli albo ojciec idzie do więzienia albo będzie mógł dalej wesoło biegać po okolicy z bronią w dłoni? Nie ma żadnego, innego wyjścia? - Dopytała, gdyż jej poczucie sprawiedliwości nieprzyjemnie krzywiło się na możliwość, w której jej ojca nie spotykają żadne konsekwencje. I kolejne jego słowa nie przypadły jej do gustu, co widać było po zaciśniętych mocno ustach dziewczyny. - Straciłam do niego całe zaufanie i nie byłabym taka pewna, że nie złoży… Gdyby to zrobił, co wtedy? Da się z tego wyjść skoro było to działanie w obronie czy…? - Bo i ta kwestia była dla niej niezwykle ważna. Gdyby nie fakt, że Jeb ją obronił zapewne to ona mogła liczyć się nie tylko z postrzałem, ale i złamaniami gdyż ojciec był wtedy głuchy na jej słowa. - Nie obchodzi mnie to. - Wycedziła, czując jak złość powoli pojawia się w jej żyłach. - Okej, mógł być w szoku ale nic nie daje mu prawa żeby używać przemocy i celować nabitą bronią w ludzi! On nawet nie próbował wysłuchać tego, co mamy do powiedzenia tylko od razu zaczął mną szarpać i wygrażać się! - Nie panowała nad unoszącym się tonem głosu ani wilgocią, jaka powoli napływała do jej oczu. - Mało brakowało, a zabiłby mnie tylko dlatego, że zakochałam się w mężczyźnie który mnie szanuje i o mnie dba… Tego nie da się wybaczyć. - Dodała, uciekając spojrzeniem ponownie w kierunku psów i walcząc z emocjami, jakie napływały do jej drobnego ciałka. A te w końcu musiały znaleźć ujście.

Laurent Buchinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Uśmiech, który pojawił się na jej twarzy niemal natychmiast zapalił tę „czerwoną lampkę” w jego głowie. Diabeł, nie kobieta. Tym bardziej pogłębił swoje chłodne spojrzenie, choć podejrzewał, że nie miało ono powstrzymać nadchodzącego tajfunu. Audrey choć miała podobne zachowania jak sprzed kilku tygodni… jakoś się zmieniła i nie mógł powiedzieć, że na lepsze. Ale nie przyszedł tutaj, żeby prawić jej morały i miał nadzieję, że mimo wszystko nie zamierzała go prowokować.
Skupił się na tym po co tu przyszedł. Miał jej pomóc, a przynajmniej spróbować; jakoś doradzić, o ile w ogóle było to możliwe. Kiwnął głową, kiedy zaczęła mu wyjaśniać kwestię broni. Z pozwoleniem sytuacja Jacoba była odrobinę lepsza… choć wszystko zależało i tak od panny Clark i tego, co tak naprawdę się tam stało. Miał dwie wersje i na tę chwilę nie wierzył żadnej. Nadal jednak pozwolenie nie uzasadniało użycie broni i postrzał – a do tego na pewno doszło, miał przed sobą świadka z postrzałem. Nadal jednak nic nie usprawiedliwiało czynu Jacoba.
Na wspomnienie o Jebbediahu tylko uniósł brwi jak gdyby chciał powiedzieć jednocześnie „no co ty nie powiesz” i „nie potrzebuję szczegółów”. Pokręcił jednak głową na jej dalsze pytanie. Wątpił, żeby po takim zdarzeniu stary Clark kiedykolwiek mógł ponownie „cieszyć się” pozwoleniem na broń.
Po takim zgłoszeniu raczej wycofają mu licencję – odpowiedział krótko. – Chyba, że będzie umiał się obronić lub dokaże, że użycie broni było konieczne, a postrzał przypadkowy. Co nie zmienia faktu, że i tak będzie musiał przejść przez testy psychologiczne. To, że masz pozwolenie na broń nie zwalnia cię z odpowiedzialności i nie oznacza, że możesz biegać po ulicy, a i po domu, z naładowaną i odbezpieczoną bronią – dodał jeszcze, bo miał wrażenie, że każdy myślał podobnie do Audrey.
A potem dalej jej słuchał i kiwnął głową, kiedy stwierdziła, że straciła zaufanie do ojca… choć wątpił, szczególnie po wczorajszym nocnym spotkaniu z Jacobem, żeby ten był na tyle głupi, żeby wnieść oskarżenia.
Nie złoży – odpowiedział krótko, używając wyjątkowo pewnego tonu. Zapatrzył się gdzieś przed siebie, jak gdyby w ogóle nie dostrzegał Audrey. Dopiero w sekundę później zrozumiał jak to mogło brzmieć, a właściwie, że mogło odkryć jego wczorajszą pogawędkę z Clarkiem. – To jest, rzadko kiedy ojcowie w takich przypadkach składają tego typu oskarżenia. – Na drugie pytanie z kolei nie odpowiedział, bo nie widział potrzeby, żeby to robić. Chyba, że mimo wszystko Ashworth pierwszy zaatakował swojego sąsiada… a to mogło być całkiem możliwe, nawet pomimo zapewnień Audrey. W końcu i na niego, Laurentego, rzucił się pierwszy. Jeżeli Jacob był zmuszony do obrony, choć była ona zbyt drastyczna… a pocisk zabłądził…cóż.
Kolejne słowa sprawiły, że Buchinsky tylko westchnął cicho i poprawił się na krześle. Clarkówna wiedziała czego chciała, więc nie rozumiał dlaczego mimo wszystko na chwilę (jak mu się zdawało) rozmyślała o wycofaniu oskarżeń.
Podjęłaś decyzję, więc nie ma sensu, żebym namawiał cię na cokolwiek innego. Mówię tylko, że rodzina w takich przypadkach nie wie co robi, a potem żałuje tego do końca życia – odpowiedział jej. Nie widział sensu tłumaczyć jej, że Jacob zapewne tak samo jak Laurent uważał Jebbediaha za chodzące zagrożenie. Nie, kiedy Audrey próbowała za wszelką cenę udowodnić, że jej spojrzenie na piekielnego sąsiada było tym jedynym słusznym. To jak pozostała rodzina miała zareagować na takie zdarzenie pozostawało pomiędzy Clarkami.

Audrey Bree Clark
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Więzienie albo psychiatryk, pięknie!
To właśnie było pierwszą myślą, jaka prześlizgnęła się przez umysł panienki Clark, gdy na jaw wyszło, co tak czy siak będzie czekało jej ojca. Bo nawet jeśli nie wniesie oficjalnego oskarżenia (nad czym ciągle się zastanawiała) to zapewne psycholog, którego już jej było szkoda, który będzie przeprowadzał z nim testy z pewnością stwierdzi, że pod tym sklepieniem coś z pewnością nie gra i ktoś staremu Clarkowi powinien się uważniej przyjrzeć.
- Dobrze, czyli niezależnie od tego czy złożę oskarżenie czy nie, tak czy siak sprawa z pozwoleniem na broń będzie w toku, tak? - Upewniła się czy dobrze zrozumiała słowa mężczyzny, nie chcąc przypadkiem czegoś przekręcić. Taki obrót spraw rozwiązywałby jeden problem panienki Clark - fakt, że Jacob nie mógłby już więcej hasać z tym kawałkiem żelastwa i grozić komu popadnie… W tym jej oraz Jebbediahowi, Audrey była niemal pewna, że to jeszcze nie koniec jej batalii z ojcem. - Tak z ciekawości, jak wyglądają takie testy? - Dopytała z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Sama nigdy nie przechodziła przez podobne testy i zwyczajnie była ciekawa jak to wszystko będzie wyglądać… i jak wielkie szanse jej ojciec miał na zamknięcie w zakładzie, w którym nie posiadają klamek. Dziwna była to wizja, pomogła jednak panience Clark zapanować nad emocjami, jakie powoli się w niej kumulowały. Niby przypadkiem przetarła pokrywające się wilgocią oczy, by znów powrócić do głaskania dwóch psów, znajdujących się po jej bokach.
- Rzadko też ojcowie strzelają do swoich dzieci… - Mruknęła więc, dokładniej przyglądając się swojemu towarzyszowi. Nie umknęło jej, że nie odpowiedział na jej pytanie, to też kąciki dziewczęcych ust uniosły się delikatnie ku górze. - Nie odpowiedziałeś mi na moje pytanie, dałoby się z tego wyjść? - Powtórzyła więc, uważnie obserwując każdy jego ruch. W tym szczególnym momencie dało się zauważyć podobieństwo Audrey do Vincenta - bystre spojrzenie, uwaga oraz odpowiedni research były sztandarowymi zagraniami Clarków… Tak samo jak zapewnienie sobie odpowiedniego wsparcia, gdyż Audrey była pewna, że zdobędzie najlepszych prawników od swojego dziadka, jeśli będzie taka potrzeba - nie chciała, aby Jeb ucierpiał tylko dlatego, że stanął w jej obronie.
- Nie chcę, żebyś do czegokolwiek mnie namawiał, oczekuję jedynie odpowiedzi na moje pytania. - Przyznała spokojnie, słowami które równie dobrze mógłby wypowiedzieć jej dziadek. Brązowe oczęta nie odrywały się od jego buzi, gdy Audrey podsumowywała sobie w głowie słowa, jakie padły z jego ust. - Czyli albo wnoszę oskarżenie a wtedy sprawa rusza swoim torem i ojciec może skończyć za kratkami albo nie wnoszę oskarżenia, on nie spotyka się z karą ale i tak zabiorą mu licencję? Nie ma żadnego, innego wyjścia? - Upewniła się, a wyraz zamyślenia pojawił się na jej buzi, gdy unosiła szklankę z zimnym napojem do ust. Nie była z tego zadowolona, cały czas mając nadzieję, że w policyjnych przepisach znajduje się jakiś niewielki kruczek prawny, który wiązałby się ze znalezieniem złotego środka.
- Ciekawi mnie jeszcze jedno… - Zaczęła pozornie delikatnie, jakby nadal chciała spytać o jakiś prawny szczegół. - Jak to się dzieje, że za każdym razem jak coś się stanie dziadek dzwoni właśnie do ciebie? - Pytanie w końcu padło z jej ust, a uważnie spojrzenie nie uciekało od jego twarzy - bo ta kwestia wydawała jej się w tym wszystkim najdziwniejsza, zwłaszcza z zamiłowaniem dziadka do prywatności.

Laurent Buchinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
pomocnik w sanktuarium / prywatny ochroniarz — Sanktuarium
35 yo — 190 cm
Awatar użytkownika
about
Pech przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie i zostaje na długo.
Bał się pomyśleć, co przeszło przez myśl panny Clark. Bał się też pomyśleć co mogło stać się pomiędzy Clarkami, gdyby cała ta sprawa weszła do sądu. Nie mówiąc o Vincencie, który zapewne szykował coś niemożliwego do przewidzenia. Chociaż… może nie powinno go to interesować? Westchnął cicho, powoli i delikatnie pukając o palcami o stół. Wciąż rozmyślał wszystkimi możliwościami i całą tą pokręconą sytuacją. Nad tym jak ojciec Audrey ją postrzelił, jak ta dążyła do swojego, jak on sam miał teraz znacznie skomplikowaną sytuację. I jak miał z tego wyjść?
Tak – odpowiedział pewnie co do tego, że sprawa z bronią musiała zostać sprawdzona. – To wszystko zależy od psychologa, ale generalnie przeprowadza on rozmowę, ocenia reakcję na stres i czy istnieją zachowania, które wykluczyłyby kogokolwiek z możliwości posiadania broni – wyjaśnił, właściwie nie wyjaśniając nic konkretnego. Niemniej, był pewien, że jeżeli nerwy Clarka były słabe, a to udowodnił swoim zachowaniem, to mógł zapomnieć o pozwoleniu na długo, jeżeli nie do końca życia.
Uśmiechnął się niemrawo, kiedy usłyszał jej kolejną, całkiem trafną odpowiedź. Może i nie działo się to tak rzadko (tak, rzadko, bo takich spraw było wiele)… ale faktem było to, że takie zachowania nie należały do normalnych i to właśnie w tej kwestii przyznawał Clarkównie rację. W myślach dodał sobie jeszcze, że rzadko kiedy prywatny ochroniarz musiał udawać kogoś zupełnie przypadkowego i pluć sobie w brodę, bo przez ograniczenia nie mógł dobrze wykonywać swojego zadania.
Jeżeli Ashworth nie zrobił nic głupiego, co pomogłoby twojemu ojcu w obronie… ale i tak byłoby ciężko, zależy od adwokata – skomentował krótko, w końcu odpowiadając na zadane znacznie wcześniej pytanie. Skrzyżował na chwilę spojrzenie z Audrey. Jej błysk w oku kontra chłodne opanowanie.
Kiwnął jej głową, kiedy podsumowała całą sytuację. Czy istniała jeszcze jakaś opcja?
Albo dostaje zakaz zbliżania się – dodał, przypominając sobie o tej możliwości. To też była opcja. Jedna z kilku. – Ale i o to musiałabyś ty wnioskować.
Przyglądał się jeszcze chwilę domowi Ashwrotha szukając odpowiedzi na pytanie jak miał obserwować Clarkównę… ale oczywiście ta mu przeszkodziła, zadając kolejne pytanie. Zerknął na nią jak gdyby w pierwszej chwili nie zrozumiał pytania. Potem uśmiechnął się niewinnie.
Sam zadaje sobie to pytanie – odpowiedział jej, czując dziwną satysfakcję z tego, że mógł udawać, że nie miał pojęcia o co chodziło Vincentowi. Nie mógł jej przecież powiedzieć „zostałem wynajęty jako ochroniarz”, bo tego zakazywał kontrakt. – Będę się zbierać, jeżeli nie masz nic przeciwko. W razie czego wiesz gdzie mieszkam.


Audrey Bree Clark
Some people get a freak outta me
Some people can't see what I can see
Some people wanna see what I see
Some people put an evil eye on me
przyjazna koala
Śeka
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey obecnie nie bała się tego, jak mogłaby rozwinąć się ta cała sytuacja z jej ojcem. Przepełniona przekonaniem, że pod skrzydłami pana Ashworth nie groziło jej najmniejsze niebezpieczeństwo czuła, że tu, w tym miejscu które stało się jej domem gniew ojca zwyczajnie nie mógł jej dosięgnąć. Jednocześnie nadal tliła się w niej złość kierowana w stronę Jacoba Clark, za jego bezmyślność oraz wybuch, który zwyczajnie nie powinien mieć miejsca, przynajmniej w jej skromnej opinii. Audrey wychodziła z założenia, że podobne sprawy dało się rozwiązać rozmową, zaś podejście jej ojca skutkowało jedynie bólem, który miast wyjaśnić sytuację zwyczajnie jedynie ją zaognił.
- No to zapowiada się ciekawie… - Odpowiedziała w zamyśleniu, nie tłumacząc jednak tego, co miała na myśli. I gdzieś w środku zwyczajnie współczuła biednemu psychologowi skazanemu na zagłębianie się w umyśle jej ojca, pewna, że z bronią przyjdzie mu się pożegnać i to nie na tydzień bądź dwa. Znała swojego ojca i doskonale wiedziała, że konflikty oraz sytuacje stresowe nigdy nie były jego mocną stroną.
Skrzywiła się jednak na kolejne jego słowa, które zwyczajnie nie pasowały jej do miejsca ich spotkania. Panienka Clark była niezwykle wyczulona na punkcie słów, opisujących jej partnera, zwyczajnie nie lubiąc gdy ktokolwiek (nawet on sam) obrażał jego osobę. Ciche westchnienie uleciało z jej ust, a brązowe spojrzenie posłały Laurentowi zimne spojrzenie.
- Wiesz, on ma imię a ty jesteś gościem w jego domu. Radziłabym mieć to na uwadze, kiedy o nim tu wspominasz. - Upomniała go, wbijając brązowe spojrzenie wprost w jego oczy, bo jednak choćby odrobina kultury (którą ponoć Laurent posiadał, choć Audrey nie do końca była tego pewna) wymagała, aby o gospodarzu domu wypowiadać się choć z odrobiną szacunku. A Audrey nie miała zamiaru tolerować jakichkolwiek uszczypliwości względem jej chłopaka, zwłaszcza w jego własnym domu, na jego farmie.
Brunetka kiwnęła delikatnie głową w geście potwierdzenia, że przyjęła przekazywane przez niego informacje. Zakaz zbliżania jednak wydawał jej się nie wchodzić w grę, bo gdzieś w środku miała nadzieję, że za jakiś czas sprawa się wyjaśni i jeszcze kiedyś, za kilka lat przyjdzie im się śmiać z tego całego wypadku. Marzenia ściętej głowy? Bardzo możliwe.
Chwilę później panienka Clark zmrużyła na chwilę oczęta, uważniej przyglądając się Buchinsky’emu, jednocześnie przyznając się do tego, że zwyczajnie nie wierzyła w jego słowa. Była pewna, że ten wiedział coś czego jej nie przyszło wiedzieć, nie wiedziała jednak, jak odkryć tę tajemnicę.
- Och, z pewnością… Na pewno nie masz najmniejszego pojęcia. - Mruknęła jeszcze podejrzliwe. A może powinna wybrać się na herbatkę do jego babci? Ta wydawała się jej być osobą, która z pewnością mogła wiedzieć coś więcej… Nie przyszło jej jednak dłużej zastanawiać się nad tą sytuacją.
- Nie mam nic przeciwko, jestem trochę zmęczona. - Bo czuła zmęczenie tymi wszystkimi myślami kołaczącymi się gdzieś po jej głowie i nie chciała, aby Jebbediah niepokoił się jej stanem jeszcze bardziej. - Dzięki za informacje. - Dodała jeszcze, żegnając się z tym podejrzanym sąsiadem, mając nadzieję, że nigdy więcej nie będzie musiała powtarzać rozmowy w podobnych tematach.

Koniec!
Laurent Buchinsky
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ