dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
  • 004
Lawirując nad skrzypiącymi punktami drewnianej podłogi, przez jaką niegdyś przechodził codziennie, począł zastanawiać się, jak wiele zmieniło się podczas jego nieobecności. Przekonany do niedawna, że chwile młodości strawione były już do cna przez upływ niszczycielskiego czasu, przekonywał się wraz z każdym stawianym krokiem, że zachował w pamięci niemal wszystko; poczynając choćby od tych chyboczących desek, a kończąc na akustyce przemierzanego wnętrza, która niosła niegdyś krzyki harców jego i Leona. I teraz, zagłębiając się tak w kolejne wspomnienia zamierzchłych czasów, czuł się znów jak tamten głupi dzieciak, którego nie sposób było okiełznać.
Gdy krocząc po schodach dostrzegł doskonale znaną czuprynę kruczoczarnych włosów, na twarz jego wstąpił niemały uśmiech. - Kochanie, wróciłem! - rzucił idiotycznie, obdarty jednak z jakiegokolwiek wstydu czy niepewności - to właśnie wyzwalała w nim ta głupia twarz, w której dostrzegał swojego najlepszego przyjaciela. A także swojego męża, do czego zresztą nawiązywał wykrzykiwanymi słowami. - To jak, zrobiłeś już nam jakiś obiad? - zapytał jeszcze, nie przejmując się znikomą garstką obcych ludzi zebranych dookoła, traktując ich prawie jak nieistotny zupełnie wystrój tego pomieszczenia. Podchodząc do stojącego za barem mężczyzny, minął dzielący ich kawał drewnianej powierzchni i zamachnął się ręką, by złączyć ją zaraz potem z dłonią bruneta i zbliżyć na moment ich sylwetki. - Zaraz tu przyjdzie pani z urzędu, żeby sprawdzić autentyczność tego naszego związku, więc lepiej się przygotujmy - poinformował go z powagą, którą tylko na moment naruszyło szelmowskie uniesienie kącików ust. - Żeby wiesz, nie odesłali cię z powrotem do Kambodży - dodał w formie szerszych wyjaśnień, ani przez moment nie dopuszczając do siebie tej możliwości, że po trzech latach nienaruszonej i niezmąconej choćby zdawkowym smsem rozłąki, Leon mógłby wcale się nie cieszyć z jego towarzystwa.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Tymczasem, kiedy rozbiegani ludzie łapali drobinki słońca, ciesząc się pierwszymi podmuchami ciepłej wiosny, Leonidas raczył się półmrokiem i kacem moralnym. Wczorajszego wieczora, zupełnie niespodziewanie i zdecydowanie wbrew jego własnej woli, nogi doprowadziły go pod róg ulic a i b, przy którym stał wiadomo kto. Wiadomo kto tak jak i siedem lat temu przyodziany w ciemne ubrania, z tandetnie zawieszonymi na nosie okularami, sprzedawał wiadomo co. I poznał go z daleka. I choć tak wiele minęło od ostatniej ich transakcji, nie powiedział niczego innego, a zwykłe, haniebne, „to co zwykle, kierowniku?”. Choć kuszące zdawało się wyciągnięcie wówczas ręki, sięgającej po sprawdzony specyfik, Fitzgerald dumnie wypiął pierś i powiedział, że coś się mu przewidziało. A potem udając, że nie jest tym, kim w istocie był, uciekł z tej meliniarskiej ulicy i raz tylko obejrzał się za siebie. W domu jak to w domu, gdy nie było nocnych zmian, nie było czym się zająć. Począł więc przerzucać stare graty, otulone już kurzem i wtedy to znalazł. Ledwo dostrzegalne zawiniątko, kilka ziarenek, ot co. Hexen, bo tych poważniejszych prochów się pozbył. A to na czarną godzinę, kto wie po co, drżało niewinnie w jego dłoni. Przecież nic się nie stanie. To jak nic, jak drobinki alkoholu. Zawsze wyobrażał sobie tę chwilę powrotu jako coś wielkiego, wzniosłego, niosącego z sobą wymówkę. Tymczasem stało się to ot tak, po prostu. Jeden wdech i proszku nie było, choć upierałby się, że od początku nie było go wcale — ilość tak żałosna, przecież to jak nic. A mimo to po raz pierwszy od dwóch lat poczuł się dobrze i świat wydał się nagle wspaniały, a te wszelkie jego problemy zdawały się nie istnieć.
Tych było wiele. Szczególnie tego ranka, gdy pogarda do siebie wykrzywiła jego usta. Nie zamierzając widzieć się z nikim bliskim mógł jakoś nowo odkryty głód ukrywać; tak tak, przesiedzi w barze wyznaczony czas, a potem pójdzie na miting, jak gdyby nic się nie stało. Zapanuje nad drżeniem rąk i bólem podbrzusza; wszystko będzie dobrze. I byłoby, gdyby nie ten krzyk przecinający ciszę, którego nie spodziewał się w najbliższym czasie usłyszeć. I hej, pewnie gdyby nie to, że w jego ciele krążyły resztki hexenu, jakoś by się zezłościł, klasycznie dla siebie. Teraz jednak mógł się uśmiechnąć i z radością powitać Achillesa, bo czy nie powinien właśnie z wielkim uśmiechem powitać go na nowo w swoim życiu? — A potem znowu znikniesz, co? — rzucił wzdychając, tylko przez moment się mu przyglądając. Przecież na dłużej nie mógł zawiesić na nim wzroku. — Mogłeś mnie uprzedzić, wiesz, przygotowałbym się odpowiednio. Kupił balony, upiekł tort — powiedział z wyrzutem, usiłując odnaleźć dla siebie jakieś zajęcie na teraz — wytarcie czystego barowego blatu zdawało się doskonałym pomysłem. — Miło wiedzieć, że żyjesz — pozwolił sobie zauważyć jeszcze, bo przecież czasem się martwił, czasem go ta cisza bolała, ale nigdy nie zrobił nic, by jakoś kontakt z nim nawiązać.

Achilles Cosgrove
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Za bardzo rozkoszował się ponownym spotkaniem, by dostrzec w aparycji przyjaciela niepokojące objawy powrotu do nałogu. Może egzaltował niepotrzebnie tę chwilę, nie stanowiącą teoretycznie nic nadzwyczajnego, bo z ich stażem te trzy lata rozłąki to jakby zaledwie mrugnięcie okiem, ale przyznać musiał, że cholera, brakowało mu tej jego głupiej mordy.
Oczywiście. Żebyś mógł za mną odpowiednio zatęsknić — zgodził się ze swoim rzekomym i ponownym, nadciągającym zniknięciem, prawdę powiedziawszy poważnie je rozważając. Nie wiedział bowiem, czy poradzi sobie w Lorne po śmierci Phillemona, znosząc te same litościwe spojrzenia co po śmierci Celeste. Głupie było to wszystko niesłychanie i podłe, ale co zrobić.
Ty byś coś upiekł? Myślisz że ile się nie widzieliśmy, dziesięć lat? Aż tak mi pamięć nie szwankuje, żebym w to uwierzył — oznajmił mu, kręcąc głową z dezaprobatą i wzdychając ciężko. — A od balonów i helu to się lepiej trzymaj z daleka — polecił z dobroci serca, uśmiechając się przy tym z przekąsem. Zaraz potem poddał przyjaciela badawczemu spojrzeniu, oplatając wzrokiem te dłonie ślepo krążące po lśniącym barze i przemknęło mu przez myśl, że… Nie, prędko odrzucił od siebie wszelkie podejrzenia zahaczające o przerwaną abstynencję narkotykową, jakieś resztki zaufania właśnie odkopując z serca. — To samo mógłbym powiedzieć o tobie, Leon, cholera. Ty wiesz, że niektórzy wciąż tu myślą, że leżysz siedem metrów pod ziemią? — powiadomił go z rozbawieniem, głosząc nic innego, jak samą prawdę. Zajął następnie jeden ze stołków, siadając naprzeciw Fitzgeralda i oparł łokcie o blat, uprzednio przetarty ścierką. Trzykrotnie. — To co, tutaj spędzasz teraz większość dni i nocy? — zapytał, nie mając większego pojęcia, czym przyjaciel obecnie się zajmuje.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Najbardziej ekscytujące było w tym to, że nikt nie wiedział. Że nikt się nie dowie, bo jak. I że to był jeden raz tylko, niewielka ilość hexenu, na miłość boską, a to jak nic. A jednak miał wrażenie, że świat cały bacznie się mu przygląda, że podejrzewa, że mu nie ufa. Ale Leonidas Fitzgerald mądrzejszy był niż tenże świat przereklamowany, a jego tajemnice były, wobec tego, bezpieczne. I tylko już w umyśle błądziły myśli czy inne specyfiki podziałałby również jak nic i które, wobec tego, mógłby przyjąć. Bo nic to nic, ręce tylko drżące, a drżeć mogły już przecież po prostu ot tak, ze starości. Czy jednak ta jego walka wewnętrza i poszukiwanie dla siebie usprawiedliwienia miały teraz znaczenie? Skoro oto w barze zjawił się mąż jego, jak najbardziej prawdziwy, choć te wszystkie pijaczyny sądziły, że Leon sobie tylko zmyśla ów człowieka.
— Myślę, że trochę więcej tęsknoty mnie zabije — rzucił żartobliwie, choć może nie skrywał się w tym żaden dowcip. Bo o śmierci Leon myślał wiele, o jej zbawiennych wpływach i czymś, co kojarzyło się z rajem: końcem. Nikt jednak wiedzieć i o tym nie musiał, a już na pewno nie Achilles, toteż uśmiechnął się szerzej w celu przekonania go, że to tylko dobry humor, a nie jakieś poważne stadium depresji. — Tak się składa, że w Michigan potwornie się nudziłem, więc próbowałem dosłownie wszystkiego — odparł niby urażony, nie przejmując się wcale tym, jak niefortunnie mogło to zabrzmieć. Cztery lata spędzone jednak w mieście, w którym nic się nigdy nie działo sprawiły, że w istocie Leon poszukiwać musiał sobie zajęć jakichkolwiek, byleby tylko nie zwariować. — Oczywiście, że wiem. Siedzę tu już ile, pół roku? A nadal niektórzy witają mnie na ulicy słowami matko boska i stwierdzeniem, że przecież tydzień wcześniej składali mi kwiaty na grobie — może kryła się w tym jakaś prawda i Leon po prostu swój własny nagrobek posiadał? Nie miał jeszcze śmiałości tego sprawdzić, ale zdecydowanie brzmiało to jako niezbędna do wykonania misja. — Tutaj — odparł nieco luźniej, wzruszywszy ramionami. Przestał też w końcu polerować tenże przeklęty blat i przez chwilę w ciszy przyglądał się przyjacielowi. — Jak Philemon? — spytał, choć nie chciał, bo całe to jego życie znacznie go przerastało.

Achilles Cosgrove
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Trochę obawiał się posądzić go o powrót do narkotyków; nie dlatego, jak Leon mógłby zareagować i co o nim pomyśleć, a zwyczajnie dlatego, że sam nie był gotowy na powtórkę z rozrywki. Jego nałóg dotykał przecież wszystkich, działając jak tornado niszczące wszystko dookoła w sposób niekontrolowany i przypadkowy. A tym razem, mając Philemona i mając Willow, mając to swoje względnie poukładane życie, nie miał ochoty na oberwanie rykoszetem, za dużo zwyczajnie mając do stracenia.
- No to widzisz, trafiłem idealnie - zauważył na podstawie jego wyznania, które dotyczyło jednak bardzo nieprzyjemnego dla Achillesa tematu. Nie zamierzał jednak z tego powodu się niepotrzebnie spinać i obrażać, bo nie był przecież dzieckiem, a przynajmniej udawał, że nim nie jest. - No ja nie wątpię, ale jesteś pewny, że to jest coś, o czym chcesz opowiadać swojemu mężowi? - zapytał z powagą, jedną brew kierując ku górze. Niekoniecznie chciał przecież słuchać o jego zdradach, bo choć wypowiedź jego dotyczyła niby gotowania, tak wiadomo, że można było ją rozumieć jeszcze na wiele rozmaitych sposobów. A Cosgrove akurat wyobraźnię miał bujną, więc o żadnych orgiach słyszeć nie chciał…
- Kto i po co niby składał ci kwiaty na grobie, coś mi ta historia nie pasuje - przyznał rozbawiony, bo czy Leon nie zdążył niegdyś zrazić do siebie wszystkich? Nawet jeśli obserwacja ta była nad wyraz przygnębiająca. Zaczął następnie kręcić się na swym hokerze, bo nie był zgredem Walterem i go akurat takie bzdury bawiły, ale na pytanie o Philemona spoważniał w sekundę i spojrzał na przyjaciela z grobową miną. - Nie zostało mu wiele czasu, lekarze obstawiają, że przyszły rok będzie jego ostatnim - oznajmił, nie dopuszczając do siebie zbyt wielu emocji, przez co słowa te zabrzmiały jeszcze bardziej przerażająco. - Zawsze mogę znaleźć ci jakieś zajęcie w mojej firmie, jeśli ten bar już ci się znudzi - wtrącił nagle, ignorując temat Philemona i wracając do wcześniejszej rozmowy, która była dla niego znacznie wygodniejsza.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Nie interesowało go to. Nie interesowało kiedyś, a więc i teraz, bo jego życie dotyczyło wyłącznie go i jakakolwiek uwaga, że wpływ ma on także na innych, niezwykle go irytowała. Nie prosił przecież nigdy o nic, o jakąkolwiek troskę czy pomoc — może jak zrobiło się wyjątkowo paskudnie, ale to przecież stare dzieje. Tym razem naprawdę nie chciał jednak, by ktokolwiek zaczął mu dyktować warunki życia, którego tak bardzo nienawidził. Achilles zdążył się już odciąć, więc niepotrzebnie wracał — Leon przywykł do tego, że nie jest on już częścią jego świata.
Oczywiście, że nie chcę. I to wcale nie przez to małżeństwo, ale po prostu nie zasługujesz na te wszystkie historie — tak naprawdę nie było o czym opowiadać, bo do najbardziej szalonych zdarzeń zaliczało się uczestnictwo w rabunku sklepu, przy czym Leon jedynie stał niewzruszony i udawał, że nie jest w stanie biednemu kasjerowi pomóc. Teraz zmieniłby strategię i to wcale nie dlatego, że zgrywać chciał bohatera; wtrącając się jakkolwiek najpewniej otrzymałby śmiertelny pocisk w serce, a gazety nieco później rozpisywałyby się o nim jako dzielnym, acz głupim nieznanym mężczyźnie, którego pochowano na cmentarzu gdzieś pod płotem. Jaka piękna okazja przemknęła mu koło nosa! — Myślisz, że z kimś mnie mylą? To by w sumie wiele wyjaśniało — rzucił obojętnie, nie zwracając większej uwagi na te słowa. Nie obchodziło go to, czy ktoś go kojarzy, czy ktoś życzy mu dobrze. Nie odnajdywał ukojenia w myślach o możliwych sympatiach, którymi ktokolwiek mógłby go darzyć. Nie interesowali go nieznajomi, nie ciekawili przyjaciele. Samo pojawienie się Achillesa było bardziej nijakie, niż ekscytujące. — Przykro mi — przez chwilę się mu przyglądał, badając tę powagę i skrywane pod nią emocje, ale i on nie zamierzał się im poddawać. Przykro było mu szczerze, ale nie miał pojęcia, co innego mógłby powiedzieć. Pytanie o możliwe szanse ratunku byłyby absurdem, bo mężczyzna przecież musiał dawno już przepracować wszelkie opcje, które jakkolwiek mogłyby pomóc. A więc Leon byłby w stanie jedynie powiedzieć, że gdyby mógł, toby zajął jego miejsce, oddał mu własne życie i sam powędrował do krainy śmierci, no ale... Nie mógł. — Jakoś tego nie widzę, ale dzięki — mruknął apatycznie, powracając do swych obowiązków, bo oto kilka osób domagać się zaczęło piwa.

Achilles Cosgrove
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
dyrektor generalny — prywatnej firmy wojskowej
38 yo — 188 cm
Awatar użytkownika
about
tragedię ma wpisaną w imię
Oczywiście; Leon nikogo w swe życie i problemy nie angażował, mierząc się z nałogiem samodzielnie. To, że wydzwaniał do swych znajomych za każdym razem, gdy tylko biały proszek zatonął wewnątrz jego organizmu, nie dawało innym prawa do troski. To, że niejednokrotnie prosił o pożyczkę, która nigdy nie miała zostać choć w połowie spłacona, nie upoważniało innych do kontroli nad jego decyzjami. To, że ich okradał, okłamywał, obwiniał i obrażał, a potem błagał o pomoc w dotarciu do domu z jakiejś byle speluny, nie czyniło nikogo ani współwinnym jego odrażającego nałogu, ani bezdusznym, gdy tej pomocy decydowało się odmówić. Oczywiście.
Ich spotkanie po latach wyobrażał sobie zgoła inaczej, ale nie zamierzał protestować, a po prostu przystać na wszystko, czym tylko Leon zdecydowałby się go uraczyć. Wiedział już bowiem (tak, potrzebował tych kilkuset dni by to zrozumieć), że kłótnie z przyjacielem są lepsze od jego nienaruszonej nieobecności. Dlatego też pozwalał na nasączenie niektórych odpowiedzi jadem, reagując na nie spokojem i wzruszeniem ramion. Potrzebował czasu, to zrozumiałe. Wysłuchał więc każdej wypowiedzi niewzruszony, co jakiś czas niedbale wykrzywiając usta w uśmiechu i kręcąc głową, stwierdzając przy tym, że Leonidas Fitzgerald nie zmienił się wcale. Czy to dobrze, czy źle, jeszcze nie wiedział; czas miał osądzić. Współczucia za to całkowicie nie potrzebował, nie tylko dlatego, że powaga choroby Philemona nie do końca jeszcze do niego trafiała, ale też w towarzystwie Leona nie potrafił odnaleźć się w roli zatroskanego ojca, co nawet lekko go swą absurdalnością śmieszyło. Nigdy bowiem nie przypuszczał, że na któregoś z nich spadnie to nieszczęście założenia rodziny, a jakby już ktoś przystawił mu pistolet do głowy i kazał o tym rozmyślać (tak, z pewnością ktoś z tak durnego powodu by się fatygował z bronią palną), stawiałby jak już na Leona, nigdy nie na siebie. Jakoś im więc to spotkanie zleciało, na niczym szczególnym i niczym interesującym, bo tak to już w zwyczaju mieli; rozmawiać o najgorszych bzdurach. I nawet jeśli Leon upierał się, że towarzystwo Achillesa jest dla niego obojętne i nijakie, ten i tak wiedział wszystko lepiej, nie zamierzając po raz drugi ich relacji doprowadzić do rozłamu.

koniec // leon fitzgerald
ODPOWIEDZ