właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
#5


Twarze zmieniały się w regularnych odstępach; szesnasta należąc do starców, odchodziła w zapomnienie tuż przed osiemnastą, kiedy to w barze pojawiali się zmęczeni życiem ni to młodzi, ni starzy. Narzekając na trudy pracy, którą niedawno skończyli, wypijali przeważnie jedno piwo i znikali w odmętach świata, by do lokalu powrócić za dni kilka, z tym samym utrapieniem. Po dziewiętnastej w drzwiach stawali ci, którzy życie mieli dopiero przed sobą, nie przyjmując na swe barki konsekwencji. Po dwudziestej pierwszej zostawali tylko degeneraci, maniacy, melancholicy. A wśród nich poszukiwał twarzy jednej, której szukać mu zabraniano. Na widok której uśmiechał się, choć nie powinien i do której zwracał się, choć jawiło się to jako coś wielce nieodpowiedniego.
Może i miał to już za sobą. Może na terapii dał się przekonać, że on i Jane nie stanowili nigdy zdrowego związku, a także że nie powinien zakłócać jej życia swoją osobą. Jedynym krokiem, którym miało być domknięcie tamtego okresu, miało być zaproszenie jej na jedno ze spotkań, na którym przeprosić miałby ją za te wszystkie sytuacje, których nie pamiętał — te, których sprawcą był pod wpływem. W każdym razie, zgadzał się ze swoim sponsorem. Zgadzał się z nim także wtedy, gdy ten nakazywał mu odciąć się od wszystkiego, co z Jane związane. Tyle że od Rissy odciąć się nie potrafił. I to jej twarzy co kilka dni wypatrywał w tłumie.
— Myślałem już, że nie przyjdziesz — rzucone głośno słowa, przekrzykujące głośną muzykę, skierowane były właśnie do niej. Z ulgą odetchnął, gdy dostrzegł ją w końcu na jednym ze stołków, tak bardzo dziś obleganych. Czyżby Leon uzależnił się od tych przypadkowych-zaplanowych spotkań? Cóż, z całą pewnością było to godne pożałowania zachowanie, którego toksyny zamierzał zbywać. Nikomu też o tych rozmowach z Laurissą mówić nie zamierzał. — To samo co zwykle? — spytał z uśmiechem, ignorując wszystkich pozostałych klientów. Podsunął jej miseczkę z oliwkami, które każdą inną osobę kosztowałyby kilka dolarów, ale nie ją. Nigdy. Skinął jej jeszcze głową, by poczekała chwilę, po czym wykłócając się z kimś, kogo spotkało to nieszczęście wspólnej zmiany, powrócił do niej z uśmiechem. — Mam jakieś pięć minut przerwy — powiedział, tym razem gotowy na przyjęcie jej zamówienia.

Laurissa Hemingway
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
6.

Powinna była z tym skończyć, ale mówiła sobie, że pije tylko raz w tygodniu, więc to nie nałóg. Każdy miał do tego prawo. Podchodzi racjonalnie do sprawy, przez cały dzień nie bierze leków, a w soboty dopiero po południu, więc nic złego nie może się wydarzyć. Było to formą relaksu, chociaż czasem wyczekiwała tego momentu ze zbyt dużą niecierpliwością. Taki czas miał miejsce właśnie dzisiaj, ale czy można jej się dziwić? Anthony wrócił do miasta, zjawił się w jej firmie, a wraz z nim jego narzeczona... niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto w takiej sytuacji nie poszedłby się napić.
Znajomość z Leonem też pewnie powinna skończyć, albo raczej nigdy jej nie kontynuować, pozwolić by w odpowiedniej chwili ta uleciała samoistnie, ale nie potrafiła tego zrobić. Był jej przyjacielem i chociaż narobił mnóstwo głupstw, nie umiałaby odwrócić się do niego plecami. Nie był idealny, ale wierzyła, że to przy nim Janey uśmiechała się po raz ostatni w sposób, w jaki już tego nie robi - trochę bardziej szczerze od najszczerszych emocji, jakich w swoim życiu doświadczyła Laurissa. Poza tym ona jedna nie mogła go potępiać, bo sama popełniła mnóstwo błędów, więc wierząc, że te jego nie są drogą bez powrotu, przy okazji i dla siebie mogła powstrzymywać te nadzieje.
- Chevy znów odmawia posłuszeństwa, więc chyba z godzinę czekałam, aż odpali i wrócę z pracy do domu - też zadbała o to, by Leon na pewno ją usłyszał. Przysiadła na barowym stołku, wygodnie zaplatając nogi w powietrzu. Całe szczęście czasy, gdy do barów przychodziła odstawiona niczym łatwa zdobycz odeszły w zapomnienie i teraz była po prostu jedną z wielu kobiet wtapiających się w tło - w jeansach i koronkowej koszulce w kwiatki, może nieco zbyt młodzieńczej, jak na jej lata, ale z drugiej strony młodzież ubierała się z kolei zbyt wyzywająco, więc równowaga była zachowana. - Tak... zmiany nie są w moim stylu - zgodziła się z nim, gdy zapytał o zamówienie, nie mogąc się doczekać, kiedy postawi przed nią rum z colą. Uśmiechnęła się tak, jakby nic nie trapiło jej myśli, sięgając po oliwki, z których jedną zdążyła już porwać. Akurat przegryzła ją i połknęła, kiedy Leon znów się koło niej zjawił. - Nie jesteś tu przypadkiem szefem? Tylko pięć minut? - zażartowała, nie mając nic złego na myśli. Cieszyło ją to, że i tak poświęcał na nią takie przerwy, że w ogóle była tu mile widziana i, że tak jak ona nie chciała z nim, tak i on z nią nie chciał zrywać tej znajomości, chociaż dla obojga nie mogła być najłatwiejsza. - Jak się czujesz? - lubiła o to pytać. Nie tylko jego, ale wiele różnych osób. To przerażające, jak mało osób zadaje tego typu pytania, szczególnie w zestawieniu z liczbą osób, która tych pytań potrzebuje. Sama wiele razy należała do drugiej grupy, w zasadzie niezmiennie się w niej znajduje, stąd ta świadomość, że warto czasem wyskoczyć z tymi słowami nawet jeśli wydawałyby się one pozornie zbędne.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
W całym mieście nie było osoby bardziej wyrozumiałej niż Leon Fitzgerald. I nie chodziło już wcale o własne doświadczenia na tak wielu płaszczyznach, a zwykłe przekonanie, że każdy prawo ma swoim życiem kierować w sposób dowolny. Tak więc nawet okolicznego bumelanta nie oceniał i nie krytykował za podejmowane decyzje, dorzuciwszy mu od czasu do czasu kilka drobnych, gdy kolejne piwo przejść miałoby mu obok nosa. Skoro wybrał dla siebie taki los, zarówno Leon, jak i świat cały, musieli to zaakceptować. Tak jak i akceptowano wybory Fitzgeralda, tak zwane czasy mroczne, podczas których narkotykami zabijał ból istnienia. Czymże więc byłoby uzależnienie się Rissy od alkoholu? Znając jej przeszłość, choć to niedorzeczne, nie poczułby się w obowiązku naprawiania jej życia. Sama zsyłała na siebie przecież to wszystko, podejmując wybory świadome. Tak jak i Leon świadomie nieomal umarł, gdy kilka lat temu wziął zbyt dużą dawkę i uratowała go tylko naprędce wstrzyknięta mu adrenalina.
— Powinnaś postawić na rower — odparł w półuśmiechu, nalewając w tym czasie niedbale alkohol do niekoniecznie czystych szklanek. Powracając do swych zobowiązań obserwował ją nieustanie, jakby się obawiając, że ucieknie zaraz, rozmyśli się, zmieni zdanie. To tak częste przecież, nic nadzwyczajnego — ludzie zawsze go zostawiali. Gdy powrócił jednak siedziała niestrudzenie na wybranym wcześniej miejscu, a więc odetchnąć mógł z ulgą. — Jestem tu szefem? Nikt mi nie powiedział — niby to się oburzył, śmiejąc się przy tym jednak. Tym razem już dbale, nie tak jak w przypadku innych zamówień, przygotował dla niej odpowiedniego drinka, po czym zabierając spod ściany krzesło bez oparcia, przysiadł naprzeciw niej, po drugiej stronie baru. — No wiesz — mruknął, wzruszając ramionami. — Mam cały czas wrażenie, że zaraz się coś stanie. Że za długo jest spokojnie, że... — że złamie nadaną sobie i rodzinę obietnicę, że odnowi kontakty i spotka się z którymś z dilerów. Nie odczuwał potrzeby sięgnięcia po prochy, ale czasem nie widział dla siebie innej drogi. Umysł uparcie powtarzał mu, że do nałogu powróci, mimo tej wiecznej walki, której stawiał czoła. Przeważnie ich spotkania przebiegały w miłej, acz gorzkiej atmosferze, a postronny widz mógłby stwierdzić, że Leon absztyfikuje się, nawet jeśli flirty czynione z Laurissą miały być niewinne. Dziś jednak miało być inaczej. — Widziałem się z Jane — wyjawił cicho, jakby przyznając się do najcięższych z grzechów, jakich się w swoim marnym życiu dopuścił.

Laurissa Hemingway
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Może to przez to ich przyjaźń przetrwała, chociaż logika i jednej i drugiej stronie powinna podpowiadać, że nie ma co pielęgnować tej znajomości? Przez to, że Leon był taki wyrozumiały, a Laurissa tak panicznie bała się samotności, bo przecież zawsze należała do tych osób, które usilnie, może nawet maniakalnie zabiegają o cudzą uwagę, byleby ten ktoś nie stwierdził, że woli radzić sobie bez niej w swoim życiu. Bez wątpienia za często dawała ludziom odczuć, że mogą zachowywać się jak chcą, a ona mimo to będzie obok, po prostu już taka była i wielu na pewno to wykorzystywało.
- Rowerem nie przewiozę tylko roślin, co na pace pickupa - zauważyła rozsądnie, posyłając mu przy tym żartobliwy uśmieszek. Może faktycznie rower nie był taką złą opcją? Tylko, że kochała swój samochód, wspomnienia jakie ze sobą niósł, mimo, że te przy okazji wywoływały najprawdziwszy ból. Powinna zamknąć przeszłość za jakimiś drzwiami do których nie miałaby dostępu, ale zamiast tego, żyła nie pozwalając sobie na zapomnienie. Jakby wiecznie musiała być w jakiś sposób połączona, z tym co się wydarzyło, bo bez tego - była pewna - straciłaby samą siebie. Kilku specjalistów mówiło jej, że te podejście nie jest ani dobre, ani zdrowe, ale w tej kwestii akurat była głucha na wszelkie głosy rozsądku. - No to teraz, jak wydałam tą tajemnicę, twoje rodzeństwo najpewniej mnie znienawidzi - podchwyciła dowcip szczerząc się przy tym, jakby znów miała naście lat, a żadne problemy się jej nie imały. Wiedziała, że to tylko fasada, że jeszcze tego wieczoru, jeszcze w rozmowie z tym konkretnym mężczyzną - maska ta na pewno opadnie, ale póki co mogła sobie na nią pozwalać. Odczekala więc aż Leon usiądzie przed nią, a gdy to zrobił, z jej spojrzenia nie zniknęło ciepło, ale na pewno żartobliwe iskierki. Powinna mu powiedzieć, że to tylko wrażenie, ale czy szczególnie teraz, gdy w jej własnym życiu pojawił się kolejny zakręt w postaci Tonego, miała prawo do udzielania takich rad? Szczerze w to wątpiła. - Wydarzyło się coś, co każe ci tak myśleć, czy po prostu… te obawy pojawiły się samoistnie? - zapytała, nie potrafiąc tak po prostu zbagatelizować jego słów, głosząc, że to pewnie tylko niepotrzebne lęki. Upiła też nieco swojego alkoholu, odnajdując za dużą przyjemność w sposobie, w jaki napój zapiekł ją w przełyk, ale udawała, że to normalne, że ma do tego prawo. Poza tym niedługo mogła się nad tym zastanawiać, nie kiedy w rozmowie padło imię jej siostry, a ona na moment skamieniała, przyglądając mu się. Chciało jej się wymsknąć nareszcie, ale przełknęła to z resztą drinka, czując, że nie powinna pozwalać sobie na taki entuzjazm. Sprawa była zbyt delikatna. - Kiedy? Przypadkiem? - zadała od razu dwa pytania, może niezbyt grzecznie, ale nie umiałaby ukryć tego, jak ta kwestia ją zainteresowała. Z resztą podejrzewała, że nawet gdyby to zrobiła, Leon i tak znałby prawdę. - Mam nadzieję, że mieliście okazję porozmawiać - nie chciała wprost pytać, jak dokładnie przebiegało spotkanie, ale sposób w jaki powiedziała to zdanie jasno wskazywał, że liczyła na zdradzenie pewnych szczegółów, czegokolwiek w zasadzie.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Ku ironii i Leon łaknął w życiu atencji, bliskości i całej tej pewności, że ktoś obok jest, że będzie, nie zniknie, bez względu na wszystko. Miało to być zapewne jego słabością, do której przyznawać się nie chciał — jak mógłby, skoro od dziecka pozował na samotnika, odtrącając od siebie wszystkich. Kiedy jednak po raz pierwszy tak prawdziwie został sam, we własnym mniemaniu w najgorszym momencie życia — wtedy, gdy zesłano go do Ameryki — czuł się potwornie. Siedząc w cichym pokoju, pustym mieście, nie znając nikogo. Nie mogąc do nikogo się odezwać. Niedorzecznością było wówczas to, że nikt z bliskich mu osób nie wiedział, gdzie Leon się podział, ani jak się z nim skontaktować — miał tego pełną świadomość, jasne. A i tak narosła w jego sercu zadra, że nikt nie próbował go odnaleźć. Sądził wtedy, że chyba faktycznie dla nikogo nie jest ważny.
— Rower jest ekologiczny — odparł jej argument z podobnym uśmiechem, wzruszając przy tym lekko ramionami. Leonidas Fitzgerald z tak wątpliwą przeszłością i przedziwnymi poglądami na życie był ostatnią osobą mogącą prawić morały, ale w tejże jednej kwestii był nieustępliwy. Jane go tego nauczyła. I choć ćpał, pił i dokonywał wielu złych wyborów, ta absurdalna ekologia była wciąż dla niego ważna. — Nie pozwolę na to — zaśmiał się w odpowiedzi, po czym powrócił do swych obowiązków, jakby radośniejszym krokiem. Bar zawsze przynosił mu szczęście. Czy odgrywała się w nim iście dantejska scena, czy przez długie godziny zakrapiany był nudą — bar był jedyną jego miłością. Wystarczała jednak obecność kogoś ważnego w tymże miejscu, by tę miłość, to szczęście, można było dostrzec.
Kiedy usiadł już obok, krótkim spojrzeniem oprowadzonym po klientach upewniając się, że wszystko jest w porządku, zgasł nieco. Wciąż rad był, że Laurissa przyszła i że mogą porozmawiać, ale nie czuł się komfortowo rozmawiając o prochach z kimkolwiek — jedynym wyjątkiem był jego sponsor. — Nie wiem, wydaje mi się, że... W Stanach było łatwiej. Miałem cel, chciałem wrócić do domu, musiałem się wyleczyć — starał się jej dokładnie to objaśnić, ale podejrzewał, że dziewczyna zrozumiałaby wszystko i bez tych wylewnych słów. — I kiedy teraz już tu jestem... Czuję się tak, jakby nic się nie zmieniło. Jakbym wcale nie wyjechał, jakby przeszłość była wciąż teraźniejszością. Rozumiesz? — mówił to wszystko cicho, uważnie artykułując swoje obawy. Westchnął potem i pokręcił lekko głową. — To było głupie, ja... Nie wspomniałaś mi, że pracuje na policji — rzucił z lekką pretensją, podchwytując jej spojrzenie. Oczywiście nie miała w tym swojej winy, bo Leon stanowczo zakazał jej opowiadać sobie cokolwiek o Jane. Tak miało być łatwiej, ale założenie to okazało się naiwne. — Była tu taka... sprzeczka i miałem spędzić noc w areszcie. Jane przyszła mnie opatrzeć — wyjaśnił, tym razem szczędząc w słowach. Ciężko było w skrócie wyjaśnić tamtą noc, podczas której tak wiele się stało. — Kazałem jej wyjść, ale została. Ale... nie powinniśmy byli rozmawiać — dodał gorzko, tym razem wlepiając spojrzenie w blat baru.

Laurissa Hemingway
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Sama też się uśmiechnęła. Kochała naturę, chyba po wykonywanej pracy dało się to wywnioskować, ale nie była ideałem dbania o ekologię, niestety nie. W otoczeniu roślin czuła się najlepiej i chociaż to takie wyświechtane, a może i nawet osobliwe, mając je dookoła, czuła się tak, jakby posiadała znacznie więcej przyjaciół, niż w rzeczywistości. Mogła się kimś opiekować, porozmawiać bez konsekwencji, a kiedy miała gorszy czas i na parę dni brakowało w niej chęci na cokolwiek, nic się nie niszczyło. Może tylko liście czasem usychały, ale zwykle potrafiła z tego jeszcze wybrnąć. Rośliny bez wątpienia były mniej skomplikowane od ludzi, chociaż to żadne odkrycie.
- W ramach pokuty posadzę więcej drzew - uniosła do góry jedną rękę, a palcem wskazującym drugiej wykonała znak iksa na sercu w formie obietnicy. Dostrzegała w nim naleciałości, jakie musiały pozostać po Jane, chociaż udawała, że jest na nie ślepa. Wiedziała, że nie chciał, by o niej mówiła, chociaż osobiście... miała wrażenie, że tak naprawdę druga część jego podświadomości tego pragnie. Przynajmniej ona tak miała, a myśl, że ktoś może chociaż odrobinę ją zrozumieć, zawsze była czymś przyjemnym. Posłała mu też ciepłe spojrzenie, nim odszedł w stronę klientów. Wierzyła w ich przyjaźń, może nawet za bardzo, jeśli pomyśleć o tym, na jakich fundamentach powstała. Te już w zasadzie nie miały racji bytu, a mimo to byli tutaj, spotykali się i udawali, że ta relacja nie wyniszcza ich jeszcze bardziej. Upiła nieco swojego drinka, wiedząc, że na tym jednym i tak nie skończy, a kiedy Leon wrócił, akurat przegryzała oliwkę, pozwalając mu na spokojnie ubrać myśli w odpowiednie słowa. Nie pospieszała, nie wtrącała się, pozwoliła by wszystko z siebie wyrzucił. - Masz wrażenie, że wszystkie podjęte działania były bez sensu, bo znów tkwisz w punkcie wyjścia - to nie było pytanie. Sama tak się czuła kilka dni temu, gdy po wizycie Anthonego wzięła nieco więcej tabletek, płacząc na zapleczu kwiaciarni po jej zamknięciu. Chciała podpytać też coś więcej o jego stan, ale skrzywiła się lekko, słysząc pretensje odnośnie Janey. Wiedziała oczywiście, że były nieuzasadnione, ale i tak miała jakąś potrzebę wytłumaczenia się przed nim, bo przecież myśl, że mogła zawieść swojego przyjaciela była dla niej niszcząca. - Wiele się u niej pozmieniało - rzuciła, jakby w formie jakiegoś wytłumaczenia, chociaż te słowa nie tłumaczyły nic. - Sprzeczka? - dodała jeszcze, ale nie to ją interesowało. Patrzyła na niego przez chwilę unosząc wysoko brwi w jakiejś nostalgicznej manierze i przez moment walczyła ze sobą, aby dotknąć jego ramienia, ale ostatecznie cofnęła dłoń. - Dlaczego niby nie powinniście? - wyrzuciła z siebie może nawet buńczucznie. Ona z Tonym rozmawiała! Mało tego, wmówiła mu, że nie ma problemu z tym, by zajmować się jego ślubem. Więc skoro ona tak postąpiła, to Leon też powinien. Dziecinne przerzucanie odpowiedzialności na jeszcze kogoś. - Nie zostałaby w tej celi, gdyby nie chciała... - oznajmiła już spokojniej, a potem westchnęła cicho. - Jest smutniejsza, niż kiedyś, prawda? - dodała, patrząc na niego ukradkiem. Było w tym coś sugestywnego, ale też liczyła, że zachęci tym samym mężczyznę do zdradzenia jej nieco więcej szczegółów.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
— Twoje grzechy zostają ci odpuszczone — rzucił w odpowiedzi, wykonując w powietrzu znak krzyża — nie miał pewności, czy ów gest wykonał poprawnie, bo w kościele gościł po raz ostatni w wieku przedszkolnym, ale liczył, że jego intencje zostaną zrozumiane. Naturalnie uśmiechał się przy tym, zastanawiając się nad tym, czy Jane w kwestii rzeczonego samochodu prawi siostrze morały. Gotów o to zapytać, tradycyjnie dla siebie posłużył się ostatecznie ciszą; milczeniem tym jednak usiłował przede wszystkim zmusić swe myśli, by nie skupiały się na siostrze Laurissy.
— Nawet nie wiem na co liczyłem. Tam, w Michigan, było tak cicho, tak spokojnie, że… Nie wiem, Lorne wydawało się mi idyllą, a teraz trochę nie wiem, co tu robię. Zależy mi na barze i na rodzinie, ale poza nimi nie mam niczego, wiesz? Więc może… — och, Leon wzbraniał się tak często przed otwarciem się, dopuszczeniem kogoś bliżej, ale teraz tego potrzebował. Jednego powiernika jego bólu, jego niepewności, który mógł być w czasie późniejszym świadkiem tego, że Leon próbował. Że chciał się zmienić, że wolał być trzeźwy. Umysł jego płatał jednak figle, a on nie ufał sobie ani trochę. — Może lepiej byłoby, gdybym wyjechał — powiedział cicho, niemalże niesłyszalnie, jako że zagłuszała go barowa muzyka i wszechobecny gwar. Siedział jednak na tyle blisko, by dosłyszeć mogła wstyd w jego tonie, tę niepewność i… nadzieję na to, by ktoś mu dał pozwolenie. Bo Leon czuł się tak, jakby w Lorne mieszkać mu kazano, jakby to nie był wcale jego wybór. Jakby tenże dom idealny zmienił się w najgorsze więzienie. Milczał potem, nie wiedząc co mógłby powiedzieć. Złamałby tym samym nadaną sobie obietnicę, ale chyba i tak było już za późno — zbyt wiele myśli i słów poświęcił Jane. — Bo Jane ma męża. Bo ja wciąż… Ale to nieważne. Nie pamiętam tego, ale wiem, że bez przerwy rujnowałem jej życie. I ty o tym wiesz, Rissa. Wiesz o tym lepiej niż ktokolwiek — powiedział gorzko, unikając jej spojrzenia. Musiała wiedzieć o tych jego idiotyzmach czynionych pod wpływem. O tym, że w narkotycznym uniesieniu wydzwaniał do Jane, że gnębił ją, że wymuszał pieniądze. Że kłamał, że umiera. Chociaż może faktycznie w tamtych chwilach łaknął śmierci; nie pamiętał. — Jest. A nie powinna, nie tak to miało wyglądać — dodał, twarz chowając na moment w dłoni. Nienawidził Francisa z całego serca. Bo to była jego wina, że Jane nie miała takiego życia, na jakie zasłużyła. I to była jego wina, że pozwalał jej wcześniej na kontakt z Leonem. Westchnął ciężko, powiódł wzrokiem po siedzących nieopodal klientach, po czym utkwił w końcu spojrzenie w Laurissie. — A co u ciebie? — spytał tonem wskazującym, że nie chodzi mu wcale o sprawy przyziemne, błahe, nieistotne. Chciał wiedzieć, jak sobie radzi.

Laurissa Hemingway
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Uśmiechnęła się w ramach podziękowania za odpuszczenie grzechów, chociaż na dłuższy czas miał to być jej ostatni uśmiech. Nie przeszkadzało jej to. Kiedyś doszła do wniosku, że ona po prostu lubi być smutna, że jest człowiekiem raczej przykrym, chociaż z uśmiechem podobno było jej ładniej. Zwyczajnie w rozpaczy łatwiej było jej się odnaleźć, chociaż dla dobra siebie i bliskich, próbowała z tym walczyć. Pokiwała powoli głową, gdy wspominał o Michigan, ale kiedy doszedł do sedna wypowiedzi, coś w niej przeskoczyło. Jakby całe jej jestestwo skupiło się tylko na tym, by się z nim nie zgodzić, nawet jeśli wiedziała, że szukał w niej przyzwolenia, że jako przyjaciółka, być może powinna mu je dać, ale zwyczajnie nie potrafiła.
- Nie możesz wyjechać - z trudem nie uniosła głosu, ale poderwała się o kilka centymetrów w górę, jakby chciała wstać ze stołka, czego ostatecznie nie zrobiła. Nie chodziło tylko o to, że ona sama go potrzebowała, że ich relacja była dla niej jak uzależnienie, łącznik między tym co było, a co jest. Chodziło też o Jane, a teraz, gdy powiedział jej o ich spotkaniu, w szczególności nie mógł wyjechać. Jego słowa, nawet jeśli urwane, tylko utwierdziły ją w jej przemyśleniach, chociaż sposób w jaki wypomniał jej swoje własne grzechy nieco zbił ją z pantałyku. Musiała ochłonąć, nie patrzeć na wszystko, jak małe dziecko, tylko czy potrafiła? - A Francis nie rujnuje jej życia? - rzuciła ponuro, jak jakąś obelgę, ale i odważnie, bo jednak mówiła o swoim szwagrze, z którym może i nie byli na ścieżce wojennej, ale raczej nigdy nie było im też po drodze. Głównie przez to, że mimo wszystkich grzechów Leona, mimo, że zrobił tak wiele złego jej siostrze, miała wrażenie, że wraz z jego zniknięciem z oczu Janey zniknął pewien blask, którego od tamtej chwili już nigdy w nich nie widziała. - Jesteś tu. Czysty. Radzisz sobie. Jesteśmy ludźmi, popełniamy błędy - trochę cedziła te słowa przez zęby, mając wrażenie, że musi bardzo się ich pilnować, bo w jej rozregulowanym wachlarzu emocji często dochodziło do nieoczekiwanych zwrotów akcji, pozbawionych logiki i typowych dla kogoś z problemami. - Ale one nas chyba nie skreślają, prawda? - tym razem niemalże wlepiła w niego błagalne spojrzenie, prosząc nim o poparcie tych słów. I dla niego i dla niej samej. - Więc spróbuj to naprawić. Przecież widzę, że..! - zagalopowała się nieco, nie chciała go zawstydzać, nie chciała iść za daleko, ale przecież widziała, że nadal ją kochał. Znała go. W życiu Janelle wiele się zmieniło, może nawet Rissa była nieobiektywna? Sama przez tyle lat marzyła, by osoba, która skrzywdziła ją najbardziej, wróciła i powiedziała, że ją kocha. Może to żałosne, ale właśnie na to liczyła, tylko, że to nigdy nie nadeszło. - Chcę po prostu, żebyście byli szczęśliwi - tym razem to ona powiedziała znacznie ciszej, schodząc z tonu, bo musiała się uspokoić. Było jej trochę wstyd za to, jak dała ponieść się emocją. Poza tym poczuła się przez to nieco rozbita i może dlatego na pytanie Leona pokiwała po postu głową na boki, zwilżając wargi, jakby to miało pomóc wziąć się w garść. - Nie wiem... - odpowiedziała wyraźnie zagubiona. Przynajmniej brzmiało to lepiej, niż dramatyczne "nie radzę sobie", a przy tym... nie skupiało na niej rozmowy, gdy nadal trwała przy relacji jego i Jane.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Nie możesz wyjechać. Nie możesz, Leon. Bez przerwy słyszane zakazy od czasów dzieciństwa, zawsze gaszące jego największe pragnienia. Pierwsze z nich gasiło entuzjazm, gdy rodzicom opowiadał o wyjeździe na studia. Nie pozwolili mu, a wobec tego Leonidas popełnił pierwszy poważny błąd życia. Za drugim razem żegnał swój oddział, zrzekając się roli agenta federalnego. Nie możesz, a więc uciekł w narkotyki. A teraz? Dusząc się tym miastem i wspomnieniami, nie mógł wyjechać. Do kostki przywiązany kamień trzymać go miał tutaj już na zawsze. Bo musiał zostać dla innych. Bo nie mógł wyjechać, nie mógł zrobić czegoś dla siebie. Nie zdenerwował się teraz wyłącznie dlatego, że nie miał pewności, gdzie chciałby uciec. Tak jak i nie wiedział, czy w innym świecie wszystko byłoby lepsze. — Nie wiem co robi, a czego nie robi Francis — odparł chłodno, acz spokojnie, bo taka była prawda. Mógł go nienawidzić, ale nienawiść ta była wyłącznie konsekwencją zazdrości. Bo ten mężczyzna dał Jane wszystko to, czego Leon nie mógł, choć pragnął niezwykle. Poza tym niewiele o nim wiedział, a wszelkie docierające do jego uszy plotki sprawiały, że Winfield jawił się jako człowiek opiewający o ideał. A tego tym bardziej znieść nie mógł. Kimże był przy nim Leon, jeśli nie niewiele wartym śmieciem? — Słuchaj Rissa, ja doceniam wszystko to, co mówisz. Serio — przerwał jej, uśmiechając się lekko. Na moment nawet ucisnął jej dłoń, by wskazać jej, ile to wszystko dla niego znaczy. Tyle że to wciąż było niewiele, to wciąż było jak nic. — Ale nie mogę raz po raz przepraszać za rzeczy, których nie pamiętam. A to znaczy, że nie mogę też niczego naprawić. Mogę po prostu trwać w tym swoim śmiesznym życiu, nie popełniając nowych błędów — ale przeszłości nie mógł wymazać. Nie mógł sprawić, by Jane zapomniała, tak jak i on nie pamiętał, o tym wszystkim, co złe. A zbyt wiele było tego, by błędy jego nie mogły go definiować. Jego pomyłki to jego portret, którego nie dało się w żaden sposób zmienić. — Widzisz, że co? Że się kochamy nadal, w jakiś dziwny sposób? Czasem miłość nie wystarcza, Rissa — powiedział gorzko, może tylko dlatego, że sam do tych słów potrzebował się przyznać. Naiwnie kochając nadal Jane wiedział jednocześnie, że nie ma dla ich dwójki szczęśliwego zakończenia. Nie w tym życiu. Nie potrafiliby być ze sobą, nie mogliby. Zbyt wiele złych rzeczy zostało popełnionych, by mogli ominąć je i być w końcu razem. Zmartwił się za to kolejną jej wypowiedzią, której wydźwięk nie powinien być przecież tak przykry. — Coś się stało, tak? — spytał stanowczo, uważnie się jej przyglądając. Leon nie uważał Laurissy za złą osobę. Nie przyrównywał jej do siebie, tak jak i nie uważał, by ich problemy były ze sobą tożsame. Toteż posiadając złe zdanie o sobie, nie mógł i z niej czynić potwora. Ona miała jeszcze czas na ratunek i szczęśliwe życie. Miała przed sobą długie lata, podczas których mogła wszystko naprawić — lata, które Leon zmarnował bezpowrotnie.

Laurissa Hemingway
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Wiedziała, że nie miała praw do słów, które mu powiedziała i chociaż czuła się z tym podle, za słaba była, aby je cofnąć. Nie to chciał usłyszeć, a ona bardzo chciała mówić ludziom rzeczy, które słyszeć chcieli, ale właśnie... po to, by nie została sama, wiec ten jeden przypadek nie miał dobrego wyjścia, nie potrafiła rozegrać tego w odpowiedni sposób.
- Ale ja wiem... poza tym widziałeś ją. Od śmierci ich dziecka minęły trzy lata, oddalają się od siebie, a ja nie chcę stać i patrzeć, jak moja ukochana siostra przy nim gaśnie - zdobyła się na dużą dozę szczerości. Na gorzkie słowa, które często zalegały w tyle jej głowy. Dla Janey zrobiłaby wszystko. Nawet jej tchórzostwo dla tej jednej istoty na świecie, nie byłoby w stanie powstrzymać jej przed niczym. Była też rozbita. Chciała tak bardzo, by wszystko było dobrze, a tym czasem nic dobrze nie było i kurewsko ją to wyniszczało, bo nie miała żadnej mocy sprawczej. Nigdy. Teraz też, chociaż Leon powiedział, że docenia je słowa, czuła się tak, jakby poza chęciami nigdy nic nie miała. - To po prostu nie próbuj naprawiać przeszłości... napraw teraźniejszość - jęknęła znów błagalnie, może zbyt emocjonalnie. Nie powinna była, musiała unikać sytuacji, które przejmowały nad nią kontrolę, tak jak teraz, gdy traciła wyraźnie azymut, miotając się w zbyt silnych emocjach, by mogła sobie z nimi sprawnie poradzić. Nie była na to wystarczająco stabilna, chociaż próbowała udawać, że czasy rozbicia nie rzutowały na to, kim była teraz. - Nie mów, że nie wystarcza... - tym razem poprosiła ciszej, ale wiedział, że miał rację. W jej przypadku miłość też była niewystraczająca, a uczucie to sprawiło, że cierpieć miała już zawsze. Tylko, że dla nich chciała czegoś innego, dla nich nadal było w niej jeszcze nieco wiary. - Wierzę, że oboje siebie kochacie i... że oboje jesteście bez siebie nieszczęśliwi. Fakt, narobiłeś cholernego bagna, ale już taki nie jesteś - zapewniła go, wpatrując w niego swoje rozbiegane, iskrzące się od przytłumionego barowego światła, spojrzenie. Musiała sama wziąć się w garść, bez wątpienia nikt nie chciał prowadzić rozmów takich jak ta, do której Laurissa go ściągnęła. Porównanie z kamieniem przywiązanym do kostki, było bardzo trafne. Sama często się tak czuła, jakby była kulą u nogi, ciągnącą wszystkich na dno. Niby była w niej radość, niby starała się pomagać, uśmiechać, czy nawet śmiać, ale ostatecznie efekty często były takie same. I teraz też jej było głupio, bo Leona tak wiele gryzło, bo powinna być dla przyjaciela lepszym oparciem, a on i tak potrafił ją przejrzeć i dopytać o jej własne sprawy. Jak więc mógł oceniać siebie tak nisko? - Anthony wrócił do miasta - no to powiedziała. Wręcz głucho. Trochę tak, jakby mówił to ktoś inny, a ona stała z boku, podnosząc szklankę do ust. Spojrzenie też z miejsca miała jakieś nieobecne. - Z narzeczoną. Będę organizować im wesele - Raz, dwa, trzy. Wszystkie rewelacje, jak trzy gwoździe wchodzące gładko w wieko jej własnej trumny.

leon fitzgerald
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Otumaniające pomarańczowe światło zawieszone nisko nad barem zdawało się do cna pozbawiać człowieka myśli rozsądnych i przemyślanych. Być może właśnie dlatego Leon tak bardzo oblubił sobie to miejsce, odsuwające od niego problemy wszelakie. Ta dyskusja toczona z Rissą zdawała się więc mieć groteskowy wydźwięk, bo jak to tak, tutaj, o tych sprawach. A jednak może właśnie przez tę niepoważną scenerię Leon nie wściekał się, nie unosił dumą i nie był burzliwym sobą, po prostu jak bumelant smęcąc nad szklanką alkoholu. — To nie moja sprawa — i prawdopodobnie też nie twoja, chciało się powiedzieć, ale Fitzgerald zapił zdanie to gorzkim trunkiem. Wszystko, byleby tylko nie dopuścić do głosu myśli, że Jane jakkolwiek może go potrzebować. Łatwiej było zakładać, że małżeństwo jej jest szczęśliwe, że nie skończy się nigdy i że dla niego nie będzie już szans na odkupienie. Mimo to tak wiele zależało od Jane, że nawet decydując się z Laurissą na jakiś ratunek, nie mogliby zrobić nic; nie bez jej wyraźnego przyzwolenia. — Czasem się nie da — zaoponował, wzruszywszy ramionami. Odpierając jej prośby, jej sugestie, pomagał samemu sobie. Bo mógłby stracić głowę, a więc i wszystko pogorszyć dość żałośnie. To, czego chciał, nie miało przełożenia na rzeczywistość — mógł tylko zadręczać się popełnionymi błędami wiedząc, że nic już w tej jego i Jane sprawie zrobić się nie da.
— A może jestem, może już zawsze będę taki, jak wtedy, bo może innej wersji mnie po prostu nie ma — rzucił gorzko, ponownie zatapiając swój smutek w alkoholu. Może nie istniała żadna inna wersja Leona poza tą jedną, która bez przerwy zawodziła i rozczarowywała. Najgorsze były te chwile, gdy ktoś usiłował wybronić go przed nim samym — nie potrafił słuchać Rissy, gdy usiłowała odnaleźć w nim jakieś światło.
— Czekaj — rzucone pomiędzy jej słowami, przyprószone zmarszczeniem czoła i niemym zdziwieniem, bo chyba nie zrozumiał. — Czekaj, czekaj. Co? — powtórzył, dopytał, choć ani jedno słowo nie mogło zmienić rzeczywistości. Brzmieć to mogło jak nieśmieszny żart, ale może po prostu żartem tym byli Leon i Laurissa, od zawsze, na zawsze. — Jak to ty będziesz? Po co? To nie ma sensu — ośmielił się stwierdzić, nie kryjąc nawet oburzenia. Można zostawiać przeszłość za sobą, można wybaczać, można odkrywać w sobie siłę. To jednak było jawną przesadą, masochizmem w najczystszej postaci i Leon usiłował tylko zrozumieć, jak do tego w ogóle mogło dojść. Czy to Anthony był na tyle głupi, by ją poprosić o tak paskudną rzecz? Czy to jednak Laurissa w chwili zapomnienia nie potrafiła zachować się odpowiednio? — Musisz się wycofać — rzucił stanowczo, bo jak miał być jej przyjacielem, jeśli decydowała się na tak samobójcze misje.

Laurissa Hemingway
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
Właścicielka Fleuriste — i organizatorka imprez okolicznościowych
29 yo — 168 cm
Awatar użytkownika
about
Trochę to przykre... popadać w szaleństwo, byleby nie odczuć samotności.
Czy gdyby miała taką możliwość, wciągnęłaby go w plan rozbicia małżeństwa swojej siostry? Cóż... sprawa ta była złożona. Brzmiało to fatalnie, ale jeśli Laurissa czegoś pragnęła, to właśnie tego, by Jane była szczęśliwa. Co jednak sama mogła wiedzieć o szczęściu? O zdrowych związkach? O małżeństwach? Działała impulsywnie, nie była nawet w pełni poczytalną osobą, a mimo to nie uważała, że czyni źle. Trochę się miotała, niczym dziecko, bo o dojrzałym podejściu w jej przypadku często można było jedynie pomarzyć. - Jasne - burknęła cicho, bo też nie było co na siłę go wciągać w rozmowę, w której nie chciał uczestniczyć. Przynajmniej jeszcze nie chciał, bo skoro spotkał się z nią, to może niebawem jego podejście ulegnie zmianie? Czas pokaże, bo też jaka byłaby z niej przyjaciółka, gdyby napierała na niego usilnie. Nie o to w tym wszystkim chodziło. - Ale próbować nie zaszkodzi - wzruszyła jeszcze ramionami, wzdychając przy tym cicho, po czym pozwoliła sobie na wypicie większej ilości alkoholu. Potrzebowała się rozluźnić, a nie wisieć cały wieczór nad jednym drinkiem.
- A chcesz, żeby tak było? - zmarszczyła czoło, wyprostowała się nieco i wskazała na niego dłonią, jakby chciała, żeby on sam na siebie spojrzał. - Chcesz czuć się niewygodnie ze samym sobą? - zapytała, pozwalając by to pytanie zawisło w powietrzu, ale po chwili sama się zmieszała. Kim ona była, by prawić mu morały? Być może na tym świecie nie było nikogo, kto miał do tego mniejsze prawo, niż ona. - Sorry, zagalopowałam się - przyznała, przeczesując palcami włosy, nie dbając o to, że zrujnuje sobie tym fryzurę. Do czego ona w ogóle dążyła? Miała wrażenie, że ta rozmowa zmierza w złym kierunku, ale z drugiej strony mówienie o Anthonym też nie brzmiało najlepiej. Wiedziała, że wyjdzie na wariatkę, a już na pewno na masochistę, ale było za późno, by to odkręcić. Miał racje. To było bez sensu. Wiedziała o tym doskonale, ale w chwili, w której stwierdził, że musi się wycofać, Rissa parsknęła gorzkim śmiechem, udając, że ją to wszystko tak bardzo bawi. - Miałam szansę się wycofać... zgłosiła się do mnie jego narzeczona, a potem jak wyszło, że to też Tony ma być moim klientem, dał mi szansę na rezygnację - powiedziała, marząc o tym by mogła zatrzymać się na tych słowach, by to one stanowiły całą prawdę. Tylko, że Leon znał ją dobrze, mógł się już domyślić pointy tej wypowiedzi. - No, ale nie mogłam się przed nim przyznać, że nie dałabym rady - dodała ciszej. Uniosła się dumą. Zachowała jak idiotka. Włożyła ręce między drzwi i raz po raz trzaskała nimi o te swoje biedne palce. Było je wstyd, ale nie potrafiła zachować się inaczej. Dopiła drinka i przysunęła do niego pustą szklankę. - Jestem skończoną idiotką - wypowiedziała wniosek, który zdawał się i tak wisieć w powietrzu. Musiała wypić więcej, bo bez tego na pewno nie uda jej się zasnąć.

leon fitzgerald
ODPOWIEDZ