greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
#3

Ostatnimi czasy Rorey bardzo się starała nie zostawać w barze aż do zamknięcia. Czuła się trochę skrępowana, przytłoczona i osadzona przez bardzo pijanych ludzi, zagadujących wszystkich dookoła. I skłamałaby mówiąc, że się nie bała, zwłaszcza jak wśród pijących osób widziała osoby pracując na posterunku. Nie chciała spotkać… jego. Nie chciała nawet wypowiadać w swoich myślach jego imienia, a co dopiero widząc go bawiącego się tutaj. I co gdyby chciał z nią pogadać? Co jeśli wiedział, że wtedy przyszła na posterunek i co chciała zrobić, zanim uciekła? I... była naiwna. Przez większość życia uważała, że większość policjantów to są tacy bohaterzy, którzy stoją na straży porządku, są bezinteresowni i zależy im na społeczeństwie. I nawet kiedy Leon miał z nimi takie doświadczenia, wmawiała sobie, że trafił po prostu na tych paskudnych, mały procent w branży. A teraz? Bardzo możliwe, że nawet gdyby coś jej ukradli, wahałaby się z przyjściem na posterunek. A już na pewno nie zrobiłaby tego sama, bo wiedziała że nie byłaby w stanie przejść przez próg. No ale niestety, tak już to bywa w życiu, że policjanci niemal na każdym rogu, a także w niemal każdym barze. Zwłaszcza w takich małych miasteczkach, gdzie każdy z każdym się zna i nie ma zbyt dużego wyboru gdzie pójść na drinka. Więc musiała robić dobrą minę do złej gry, kiedy była w tych czterech ścianach, a na co dzień uciekać od miejsc, gdzie mogła spotkać swojego byłego albo jego bliskich kolegów. I dlatego pracowała z domu, albo zabierała aparat i chowała się gdzieś w zaroślach, obserwując jak koala wcina eukaliptusa i sama sobie szkodzi w życiu.
Więc tak, była trochę odludkiem, ale właśnie tego teraz potrzebowała, małego odizolowania się od ludzi i... odpoczynku. Czasu na pozbieranie się, chociaż zbierała się przecież już kilka miesięcy i chyba powinna w końcu przełknąć to co się stało. Zwłaszcza, że w swojej głowie bardzo łatwo było jej stwierdzić, że to i tak pewnie była jej wina, bo to ona była zbyt mało stanowcza. A w noce takie jak ta, kiedy w barze było niewiele osób, mogła zostać trochę dłużej. Kiedy Leon pomagał znowu czuła się jak tamta mała dziewczynka, nieco onieśmielona przez starszego brata, co miało swoje plusy. Czasami potrzebowała małego przypomnienia jak to było być tamtym dzieckiem, który w głowie miał tylko taniec i całe życie przed sobą. Więc wdzięczna za to zrobiła na zapleczu frytki i podsunęła je bratu z lekkim uśmiechem. - Majonez czy ketchup? - zapytała, bo był to bardzo poważny dylemat. A potem uniosła brwi, rozglądając się po sali. - Chyba uda się dzisiaj dość wcześnie zamknąć, chcesz mnie pokonać w bilard albo w rzutki? - zapytała, chociaż wolałaby pytać brata o inne sprawy. Ale przeczuwała, że to nie jest najlepszy moment na zamartwianie się o niego.
promienny latawiec
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
#2


Nie spodziewał się, że w barze czuć się będzie tak dobrze. On, Leonidas Fitzgerald, eks narkoman i alkoholik, który powinien planować raczej emeryturę, niżli bawić się w coś tak błahego, jak nalewanie ludziom drinków. Te wszystkie bezsenne noce jednak właśnie tam odnalazły spełnienie, a Leon już śmiało mógł uznać powroty do domu nad ranem za idealny moment każdego dnia. I nie przeszkadzało mu w tym nic: głośni awanturnicy, oszuści, pijani degeneraci. Grożenie policją, pięścią lub po prostu telefonem do żon niektórych z zagubionych mężów. Wobec tego wszystkiego z czystym sercem powtarzał rodzeństwu, że on się tym wszystkim zajmie. Wystarczyło mu zaufać. I póki co Leon wątpił, by to ich zaufanie miałby kiedyś stracić.
Bar był też dobrą wymówką do unikana wszelkiego rodzaju dysput na temat minionego życia. Kto, gdzie, z kim i jak były wyznacznikami nadrabiania rodzinnych rewelacji, które od wielu lat go omijały. Nie tylko wtedy, gdy był w Stanach — kontakt z rzeczywistością zaczął tracić niedługo po skończeniu trzydziestki. Wszystko to, co działo się, gdy Leon był pod wpływem narkotyków było dla niego wciąż niejasne; wspomnienia myliły się ze sobą, a on czuł się tak, jakby należały do kogoś innego. Otrzymane wybaczenie za to wszystko było darem, na który zdecydowanie nie zasługiwał, ale obiecywał spłacać go poprzez aktywny już udział w życiu swojej rodziny. Z tym, że nie potrafił. Nie wiedział jak. Odwykł od tego, a więc wszelkie rozmowy przerażały go i kończone były zawsze jednym tylko zadanym pytaniem. I to niezbyt ważnym.
Najgorzej było, gdy prawie nikt nie przychodził. Muzyka leniwie skrzypiąca w barowych głośnikach, nuty alkoholu unoszące się w powietrzu, ciche rozmowy i szepty, doprawiane niekiedy głośniejszym śmiechem. I w tym wszystkim Leon, a raczej jego przerażenie wobec nocy, którą tym razem spędzić będzie musiał w domu. Sam. Zagapiony na dwójkę klientów opuszczających już bar, nie dostrzegł nawet przybycia siostry. — Majonez — rzucił niemalże natychmiast, wspomnieniami wracając do przeklętego Michigan, w którym – słowo – codziennie jako dodatek do jedzenia otrzymywał keczup. Chyba nigdy nie zatęskni już za tym smakiem. — Zdecydowanie bilard, ręce mi się trochę trzęsą nadal, wiesz? Lepiej żebym się jeszcze nie brał za rzutki — przyznał z rozbawieniem, uznając, że nie musi wcale ukrywać tego, że ciało jego nie działa odpowiednio. Pozostające w nim znamiona tych wszystkich narkotykowych eksperymentów może nigdy nie pozwolą wrócić mu do normalności. — Nie masz na dzisiaj planów? Nie chcesz zaszaleć ze znajomymi? — spytał tylko, nie kryjąc lekkiego zdziwienia, bo też... skąd mógł wiedzieć, jaka jest Rorey, skoro dopiero od niedawna uczyli się być rodziną na nowo.

rorey fitzgerald
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
Rorey średnio wierzyła w ideę emerytury. Wydawało jej się, że nikt tak do końca nie jest na niej szczęśliwy, kiedy dzień wypełnia tylko czasem wolnym. I bardzo możliwe, że to właśnie dlatego, że jej praca była jaka była i tak bardzo łączyła się z jej życiową pasją. I z tym, że w ogóle nie myślała o czasie, kiedy nie będzie miała siły na pracę i ogarnianie rzeczy wokół siebie. Była przed trzydziestką, więc gdzieś tam w jej głowie zaczynały się pojawiać myśli o tym, że to już powoli ten czas, kiedy trzeba o niektórych rzeczach pomyśleć. Na przykład o dzieciach. Jej instagramowy i facebookowy feed był pełen zdjęć ze ślubów, z kolejnych ciąż i porodów koleżanek, więc czuła trochę presję, żeby jednak o tym myśleć. Inna sprawa, że nie czuła się gotowa na związek, a co dopiero na jakieś pierścionki, zobowiązania i dzieci. I to, że jakiś tam zegar biologiczny nad jej głową tykał, który jej mówił, że dzieli ją zaledwie kilka lat od posiadania tak zwanej ciąży geriatrycznej, bo to się zaczyna już po trzydziestce jakoś, trochę ją przerażał. I… no wkurzało ją to, ile on jej odebrał ten czas, że cofnął ją do miejsca, w którym się bała cokolwiek zrobić. Bała się iść na randkę, bała się nawet zostać sam na sam w małej przestrzeni z innym facetem. Nie bywała w pracy, jeśli miała być w barze sama, bez nikogo innego z rodziny albo jakichś kobiet pracujących. W takich chwilach przydawała się jej praca, jako idealna wymówka czemu nie może przyjść w taki dzień. Bo cóż, ona też miała swoje sekrety o których nikomu nie mówiła i nawet.. no nie wiedziałaby jak powiedzieć. Zresztą, po co by miała, prawda? W końcu było minęło, to pewnie nie było nic takiego, a poza tym Leon miał o wiele większe własne problemy. Tyle wymówek, jak tu z nich nie korzystać?
- Dobry wybór - skinęła delikatnie głową i dodała majonezu z boku, żeby mogli w nim maczać przekąskę. I spróbowała jedną, oceniając czy nie przesoliła.
- Nie wiem czemu zakładasz że mam dobrego cela - rzuciła, unosząc lekko brwi i uśmiechając się. Tak, zdecydowanie musieli się poznać na nowo, ale przecież mieli czas żeby to zrobić. Nikt nigdzie nie uciekał. No, może uśmiech Rorey trochę uciekł po jego kolejnym pytaniu. Spędzała czas z przyjaciółmi, ale szaleństwa? Nie… nie miała nastroju do szaleństw. - Nie, nic nie mam zaplanowane - odpowiedziała, sięgając po kolejną frytkę - ale jak ty chcesz iść gdzieś imprezować to mogę pozamykać - dodała, starając się przywrócić na usta znów lekki uśmiech. - A jak ci się nie spieszy, zapraszam do turnieju mistrzów - dodała, biorąc frytki i przestawiając frytki obok stołu bilardowego. - Dobrze ci idzie tu w barze, wiesz? - zapytała, ustawiając kule - Podoba ci się to w ogóle? - zapytała, bo jednak wiedziała, że przeszkadzała mu praca w policji, ale.. czy to oznaczało że praca za barem spełnia jego oczekiwania i ambicję? No nie do końca. Więc tak, chyba oboje wykonywali tutaj nieśmiałe kroczki w budowaniu więzi.
promienny latawiec
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Demony przeszłości, stale karmione, lubiły przypominać o sobie w najmniej odpowiednich momentach; wtedy, gdy na twarzy błąkał się szczery uśmiech, gdy plany przyszłości nadawały życiu jakaś nadzieję lub gdy zapędzając się samemu w najciemniejszy kąt, jedno zdawało się pewne — na świecie jesteś sam, a nikogo twoje problemy nie obchodzą. Leon był marzycielem, lubiącym odgrywać rolę bohatera. To znaczy przed tym wszystkim — praca w policji miała nadać mu charyzmy, dzięki której jawiłby się w oczach innych jako wybawiciel. Potem tak wiele się pozmieniało, ale ostatecznie to nie to wszystko było tu ważne — istotne były te pozostające w nim marzenia. Obecnie tyczyły się sprawy błahej — chciał być potrzebny. Rodzinie. Miał tylko to swoje rodzeństwo, bo on sam własnej rodziny zakładać nie chciał — wykluczywszy męża, który błąkał się w nieznanych mu miejscach — nie liczył na nikogo więcej. Dzieci nie lubił, a wszystkie kobiety jego życia zajęte były już własnym życiem. Nie rozpaczał jednak na tym wszystkim, pogodzony z własnym losem. Tak więc, to rodzeństwu chciał być potrzebny. Łaknął, by mu zaufano, by zajęto mu czas własnymi zmartwieniami, na które być może zdołałby coś poradzić. Albo mógłby choćby wysłuchać, bo w wielu sprawach ta jedna rzecz często była najważniejsza.
Niepocieszony byłby więc wielce dowiadując się, co takiego Rorey skrywa przed całym światem. Nie mógłby jednak mieć do niej jakichkolwiek pretensji, bo on postąpiłby tak samo — ogradzając się wysokim murem, w swoim uśmiechu skrywałby te wszystkie swoje demony. Bo i on uznałby, że inni nie chcą wcale słuchać o tym, co się mu przydarzyło.
— Czyli też mogłabyś przypadkiem trafiać w klientów? Musimy to potem sprawdzić, jak już zostaną tylko ci nietrzeźwi — zaśmiał się, chwytając palcami kilka frytek, które jego zdaniem, smakowały jak niebo. Odwykł po prostu od tego, że jedzenie może być dobre. Że może mieć smak. — Jestem już za stary na imprezy — odparł w półuśmiechu, odprowadzając wzrokiem kolejnego z uciekających klientów, który na blacie baru pozostawił spory napiwek. Podchodząc najpierw więc po banknot, ruszył po chwili do siostry, która już układała bile na stole. Skinął potem głową, nie mówiąc początkowo nic, bo w głowie miał pustkę. Bywały takie momenty, kiedy Leon zapominał o słowach, zapominał o emocjach i o tym, że może się z innymi dzielić tym, co tak głęboko się w nim skrywa. — Trochę się tego bałem. Mój sponsor twierdził, że praca w barze... źle wpłynie na leczenie, ale ja... Nie widzę się po prostu gdzieś indziej, wiesz? — podjął próbę otworzenia się, tym bardziej, że dzień ten należał do dość udanych — warto było to wykorzystać i przełamać pewne bariery. — No i dobrze mi tu. Z wami — przyznał szemrając, ale R. powinna o tym wiedzieć. Że jest szczęśliwy, nawet jeśli nie jest między nimi idealnie. Sięgnął potem po jeden z kijków i drugi podał siostrze, wzrokiem po chwili upewniając się, czy w barze wszystko jest pod kontrolą. — Jak dowiedziałem się, że ojciec... Byłem pewien, że sprzedacie bar. Przez cały rok wyobrażałem sobie, że tego miejsca już nie ma — pozwolił sobie na jeszcze jedno wyzwanie; jedno z tych, które do dziś go przerażały.

rorey fitzgerald
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
W oczach Rorey zawsze był bohaterem. Był jej najstarszym bratem, zawsze wydawał jej się najsilniejszy, najbardziej pewny siebie i najmądrzejszy. bez mrugnięcia okiem potrafił rozwiązać jej zadanie domowe, nawet jeśli były to jakieś proste zadania żeby dodać 2 do 2, czy zamalować jakąś część tortu. Był dla niej bohaterem i nie musiał się nawet starać żeby dostać ten tytuł, po prostu nim był, z założenia. Gdyby był wrednym bratem, który by zostawiał jej rzeczy na najwyższych półkach, podkładał jej nogę i okradał z oszczędności zbieranych od pierwszego straconego zęba (i schowanego dla Wróżki Zębuszki, oczywiście), to sprawa prezentowałaby się trochę inaczej. A tak? Był bohaterem. Nie musiał szukać misji daleko od domu żeby dostać taką łatkę. Inna sprawa, że nieczęsto oglądał się przez ramię na zapomniane Lorne Bay, więc mógł przegapić parę wpatrzonych w niego zaciekawionych i pełnych podziwu oczu młodszej siostry.
- To bardzo prawdopodobne - pokiwała głową, a potem spojrzała na niego podejrzliwie, oceniając jak bardzo ją wkręca - ale że jak, dziesięć punktów za trafienie w ramię, pięć za nogę? - zapytała nieco kpiąco, bo nie wiedziała na czym taka zabawa miałaby polegać! A może punkty minusowe za trafienie w klienta? To chyba miałoby więcej sensu!
- Nie można być za starym na imprezy - odpowiedziała, kręcąc powoli głową - w złotych liściach co dwa tygodnie są imprezy dla seniorów i wielu z nich dostaje koronę… królów i królowych parkietów - zauważyła, bo na pewno słyszał o osiedlu emerytów w okolicy i o tym, jak dobrze potrafią się bawić. O ile oczywiście wciąż są w stanie chodzić… z tym czasem bywa problem. Ale kto powiedział, że na wózku albo z laską nie ma imprezki? Taka laska przynajmniej cię nie podepcze w tańcu.
- Jestem z ciebie dumna, wiesz? - zapytała, chociaż to w ogóle nie powinno być pytaniem. Ale chciała żeby to wiedział. Nie wyobrażała sobie jak ciężka jest walka z nałogiem, dlatego nie śmiała się na ten temat wymądrzać. - A ty co uważasz że może źle wpłynąć na leczenie? - zapytała po chwili, bo… no spodobało jej się to, że Leon się otwierał i chciał z nią rozmawiać. Brakowało jej tego i potrzebowała… no tego poczucia, że brat wie, że tutaj dla niego jest, jeśli jej potrzebuje. I że może… może to działa też w drugą stronę? Nawet jeśli nie wiedziałaby jak mu powiedzieć o swoich problemach. Ani… no co właściwie chciałaby powiedzieć. I to chyba było najgorsze, że kompletnie nie przepracowała tego jeszcze w swojej głowie, wciąż się odbijając od obwiniania samej siebie i wmawiania sobie, że tylko jej się to wszystko wydawało, do… no do winienia jego. Krąg bez końca.
- Z nas wszystkich masz największe zdolności przywódcze - zauważyła, kiwając powoli głową - potrzebujemy cię tutaj - dodała, bo cóż, sama nie dałaby rady zarządzać ludźmi, pewnie weszliby jej na głowę! I nie mogłaby nikogo zwolnić. Dlatego lubiła pracować sama w swojej drugiej pracy i uszczęśliwiać klientów. Albo reżyserów, z których wielu zbyt wiele nie narzekało na roślinność na planie.
- Przed wypadkiem Charlie i Gwen świetnie wszystko ogarniali, więc nie było powodu żeby myśleć o sprzedaniu. No a później… - przerwała, wzdychając i ściągając z kuli trójkąt. Następnie ustawiła biała bilę na odpowiednim miejscu i skinęła lekko głową, dając mu znać że może zacząć. - Nie wiem, chyba po prostu straciliśmy tak wiele, że chcieliśmy zostawić sobie cząstkę ich w zasięgu ręki. I.. - przerwała na moment, przygryzając wargę. - Wiem że to głupie, ale robimy to razem, więc chyba wszyscy tego trochę potrzebujemy - dodała, podnosząc na niego wzrok i sprawdzając, czy on też tak to widzi. Zrozumiałaby gdyby bar wzbudzał w nim tylko bolesne wspomnienia. W niej też trochę wzbudzał, ale jednocześnie także te ciepłe i ważne dla niej wspomnienia o rodzinnych chwilach spędzonych właśnie tutaj, z rodzicami.
promienny latawiec
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Pogubił się. W swoich celach i marzeniach, w życiu tak po prostu. Teraz to wszystko widział; teraz, gdy wiele spraw zostało już straconych bezpowrotnie, a mu w obronie pozostały słowa o pustym znaczeniu. Bezsprzecznie jednak w tym wszystkim najgorzej wspominał dzień, w którym zniknął z domu na długi, paskudny czas. Wtedy, gdy czuł się nikim, choć nigdy tak naprawdę nie pozwolono mu odnieść takiego wrażenia. Teraz już, dorosły i odpowiednio zdystansowany do tego typu spraw wiedział, że adopcja to nic. Że ta jego ucieczka była aktem desperacji, idiotycznym w swej formie, raniącym tak wiele osób dookoła. Często lubił myśleć co by było gdyby, a w tym konkretnym przypadku... wiedział, że gdyby tamtego dnia nie wyszedł, tylko został wśród rodziny, jego życie potoczyłoby się w inny sposób. I może właśnie wtedy, nim było za późno, doceniłby to, kim jest.
— Dziesięć za tyłek, często tym paskudnym moczygębom opadają spodnie, gdy tak żarliwie modlą się nad piwem, więc rzuty tego typu powinny być najbardziej punktowane — zaśmiał się, chyba gotowy do tego, by tę zabawę w istocie zrealizować. Bądź co bądź ci, którzy zostawali w barze do samego końca, kiedy to siłą trzeba było wyganiać ich na bruk, nie poczuliby wcale ukłucia rzutki. Biorąc je za ugryzienia komara, powracaliby w swój błogi, pijacki sen o lepszym życiu, którego nigdy nie zaznają. — Jak będziesz w moim wieku to zmienisz zdanie — odparł tylko, uśmiechając się lekko. Wierzył jej opowieści, tak jak i wierzył, że starość da się pokonać, ale Leon zdecydowanie siły nie miał. Na nic. Może tylko na trwanie w zawieszeniu, oczekując przy tym jakiegoś definitywnego pozwolenia na odejście już, wieczny odpoczynek.
Nie tego się spodziewał. Słów, które niczym sztylet przebiły jego serce, a później też płuca, wobec czego zaczerpnięcie jednego choćby oddechu zdało się niemożliwe. Większość życia nasłuchał się różnego rodzaju obelg i słów krytyki, więc na wyznania tego typu gotowy nie był. Nie, nie mogła być z niego dumna, bo na to nie zasłużył. Nie odparł więc nic, wzrokiem uporczywie wpatrując się w stół bilardowy, jakby poszukując wyrytym na nim odpowiedzi na to wszystko. — Przeszłość. Ci ludzie wszyscy — w tym i Jane, którą jego rodzeństwo znało na pewno; to z nią się związał niedługo po trzydziestce, to ją kochał szczerze i to ją najbardziej skrzywdził. A której obecność, wtedy i teraz, nasączała jego serce mrokiem i uciskiem. — Jeszcze w Ameryce, na terapii, usłyszałem, że to służba. Dlatego nie przedłużałem umowy, rezygnując z jakichś pojebanych awansów — zdradził cicho, jakby wstydząc się tej decyzji. Wedle prawa, był emerytowanym już agentem, otrzymującym niekoniecznie wysoką zapłatę za to, że zniszczył sobie w ramach tej służby życie. Ale teraz był częścią rodzinnego biznesu, który uwielbiał, więc nie mógł niczego żałować. Skinął głową na jej słowa, nie potrafiąc odpowiedź na nie od razu. Milczeniem zbył niewypowiedziane pytanie, ustawiając się w odpowiedniej pozie i wykonując pchnięcie kijem. Bile rozbiegły się na wszystkie strony, a jedna z nich nieomal wpadła do jednej z ciemnych dziur. — Cieszę się, że tego nie zrobiliście — wymamrotał w końcu, prostując się. — Rodzicom na tym miejscu zawsze najbardziej zależało, więc to dla nich ważne — powiedział, niosąc w zdaniu w tym lekką zadrę. Tęsknił za nimi i żałował wszystkiego, co się między nimi wydarzyło, ale o pewnych złych sprawach zapomnieć nie mógł. O tym, jak miejsce to w istocie było dla nich najważniejsze, nim zaczęli posiadać kolejne dzieci, swoje dzieci. Prawdziwe. Odrzucił od siebie jednak prędko to wszystko, bo skupianie się na tym nie mogło doprowadzić do niczego dobrego. Spytać chciał za to o Gwen, o Charliego, ale nie potrafił. Jeszcze nie teraz. — Opowiedz mi o sobie — poprosił, bo zbyt długo poświęcali czas jego osobie.

rorey fitzgerald
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
Rorey patrzyła na niego trochę inaczej, oczami… no oczami dziewczynki, która była wpatrzona w swojego starszego, mądrzejszego i ogarniętego brata. Takiego, w którym rodzice widzieli swojego najważniejszego dziedzica, trochę zbyt mocno, jak wiadomo, pokładając w nim zbyt duże nadzieje i jednocześnie narzucając na niego ogromną presję. I z perspektywy czasu nie mogła mieć do niego pretensji, także za to, że musiał odreagować wieści o adopcji. To nie jest nic łatwego do usłyszenia…
- O bleee, to nie są dobre obrazy do frytkowej uczty - rzuciła z rozbawieniem, skrzywiła się z niesmakiem i nawet się zaśmiała. W ostatnim czasie nie robiła tego zbyt często, ale Leonowi się udało ją rozbawić.
- Czy to naprawdę jakieś takie… dziwne uczucie? Specjalne? Nie wiem… - zmarszczyła brwi - czujesz naprawdę, że to już prawie czterdziestka, czy jeszcze nie? - i zapytała, trochę się w tym wszystkim plącząc, no ale tyle się mówi o kryzysach wieku średniego, więc była ciekawa, czy jej brat miał też jakieś… dziwne uczucia i zapędy. - Zaczynają cię nagle kusić czerwone, sportowe auta i dziewczyny bez legalnego dowodu tożsamości? - dopytała, niby podejrzliwie mrużąc oczy, ale oczywiście w tym wszystkim cały czas żartując, bo nie podejrzewała go o to. Chyba. Możliwe że jednak lubił sportowe auta i kolor czerwony, no w tym nie ma przecież żadnego wstydu! W sumie chętnie by się przejechała, chociaż by pewnie trochę panikowała, gdyby jej pokazał jaką prędkość potrafi z niego wyciągnąć. Była bardzo przepisowym i grzecznym kierowcą.
Nie do końca wiedziała za to jak zareagować na jego reakcję, czując że chyba powiedziała coś złego. Albo że powiedziała to zbyt szybko. Więc teraz już się zamknęła i po prostu czekała aż Leon będzie mówił dalej.
- Wiesz, że jeśli chcesz o tym pogadać, to możesz ze mną, prawda? Jestem całkiem dobrym słuchaczem - zaoferowała się, nieśmiało. Bo trochę bała się, czy do tych wszystkich ludzi zaliczają się też oni, całą rodziną i że chodzi też o ludzi z Lorne. Bo był w tylu różnych miejscach, że ciężko jej było zgadywać czy mówił o każdym tym miejscu i spotykanych tam osobach, czy jednak nie… i trochę ją bolało, że nie znała lepiej własnego brata. Ale hej, czy mogła oceniać? Sama nie gadała z nikim o problemach, a pewnie powinna pójść na jakąś terapię, chociaż raz…
- Pomagała, kiedy na nią chodziłeś? - zapytała, po części ciekawa, czy działało to na niego, a po części z egoistycznych pobudek. I właśnie dlatego nie chciała rozmawiać o swoich problemach ,były takie głupie i mało istotne przy tym co przeszedł Leon i co go wpakowało w szpony nałogu.
- A z perspektywy czasu żałujesz, czy… żałujesz, że nie wróciłeś wcześniej? - zapytała delikatnie, przyglądając mu się z troską. Chociaż chyba nie powinna, bo przecież nie chciała żeby źle to odczytał. I podsunęła frytki w jego stronę, tak w ramach małego rozładowania atmosfery.
- Tak, ich największe dziecko - przytaknęła, bo chyba trochę czuła o co mu chodzi. Ale z drugiej strony, to tutaj widziała ich najszczęśliwszych i totalnie zakochanych w sobie, nie mogła pozwolić żeby smutne i trudne wspomnienia jej to przysłaniały. Za to na jego kolejną prośbę, zaczerwieniła się, nachylając nad stołem i celując bilą w inne bile. I cóż, nie była wybitna w tej grze, więc i jej bila nie wleciała do dołka. - O… właściwie nie wiem nawet co na to pytanie odpowiedzieć. Jestem zdecydowanie pracoholiczką i to właśnie praca zajmuje najwięcej godzin w ciągu mojego dnia i opowieści - wyjawiła, z rozbawieniem, wywracając oczami. - Wyjdę na nudziarę, jeśli powiem, że jedyne o czym ostatnio intensywnie myślę, to wynajęcie miejsca na pracownię, żeby nie pracować z salonu i trawnika swojego? W czym mi zresztą przeszkadza jeden denerwujący i zrzędliwy sąsiad - przyznała, wywracając oczami, bo Julien był strasznym wrzodem i musiała to podkreślić!
promienny latawiec
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Wspominanie dzieciństwa było chwiejnym zabiegiem, wspartym na słabych filarach, jako że był to jedyny czas niezmącony narkotycznymi toksynami. A i tak wydawało się mu, że upiększa to wszystko w swojej głowie, a czasem wręcz przeciwnie — demonizuje samego siebie w tym szczęśliwym obrazku. Rzecz w tym, że w żadnym ze wspomnień nie widział siebie jako dobrego brata. Takiego, którym zawsze być chciał, którym być powinien. Niewątpliwie więc nie uwierzyłby Rorey w to, że może doceniać jego wszelkie starania i że go lubi, tak po prostu, za to, że jest. I że był, choć nie zawsze.
—Musisz zostawać ze mną w weekendy aż do świtu, przywykniesz do tego typu rzeczy — przyznał z rozbawieniem, ciesząc się, że potrafią rozmawiać w taki sposób. Śmiać się, oboje. — Nie wiem, to jest tak... Nie wiem — przyznał, nieomal dodając coś o swoim nieszczęsnym mężu, którego generalnie Rorey znała, bo jako przyjaciel Leona, bywał częstym gościem w ich domu. W każdym razie mąż ten, który w niedługim czasie się odnajdzie, był prawdopodobnie tymże jego kryzysem wieku średniego. Nie młode dziewczęta, nie czerwone samochody, a właśnie on. Ale nie lubił o nim rozmawiać, dlatego rad był, że w porę się opamiętał i nie rzucił jego imieniem. — Trochę się czuję, jakbym już kompletnie przegrał życie, wiesz? Jakby zostało mi już wybieranie trumny, niekoniecznie czerwonej — wyjaśnił więc, tkwiąc tak z uśmiechem na ustach. — A absztyfikant ze mnie raczej kiepski, więc o to się nie musisz martwić — przyznał szczerze, bo ostatnio nie oglądał się za nikim, bo po prostu wszyscy wydawali się mu niezbyt interesujący. Tym bardziej więc te młode dziewczęta, o których wspomniała w ramach dowcipu, jak sądził. O samochodach i to szybkich nie myślał za to wcale — nazbyt spora dawka adrenaliny w całym jego życiu sprawiła, że marzył już tylko o świętym spokoju. Może więc w ramach prezentu na czterdzieste urodziny kupi sobie porządną kanapę, to wszystko.
— Ja... wiem — poprzez skruchę przebijało się też w widocznym stopniu zawstydzenie, bo Leon naprawdę chciał. Gotów był jej mówić wszystko, poświęcając tę noc swojej osobie. Opowiedziałby jej co czuł i jak to było, ale po prostu... Coś go powstrzymywało. Coś mu nie pozwalało. Jeszcze nie był w stanie aż tak bardzo się przed kimś otworzyć. Naturalnie Fitzgerald nie podejrzewał, że Rorey może powiązać to wyzwanie ze swoją osobą; mówiąc o przeszłości, chodziło mu o gangi, typy spod ciemnej gwiazdy i przyjaciół, którzy nigdy nimi tak naprawdę nie byli. Czy mógł jednak zrzucać winę na innych? Czy nie powinien jej przypadkiem szukać w sobie? — Sam bym nie poszedł, ale mi kazali. No wiesz, to było warunkiem umowy. I było raczej dziwnie, ale też... No wtedy podjąłem decyzję, żeby znaleźć sponsora i całkowicie zerwać z prochami — jakąś farsą początkowo było dla niego opowiadanie obcej osobie o swoich problemach, otwieranie się przed nieznanym, ale z czasem przywykł. I choć sam doskonale znał brzmienie tych słów pocieszenia, w momencie, gdy padły z ust kogoś innego, niż on sam, uwierzył w ich siłę. — Jakie to ma znaczenie? — spytał nagle, dość gniewnie, w jej pytaniu odnajdując znamiona pretensji, ataku. Żałował, przecież to jasne. Tylko że nigdy nie mógł wrócić wcześniej, nie mógł zrobić nic, bo nie miał siły. Pochwycił jednak zaraz w dłoń kilka frytek, zmuszając się tym samym do wyciszenia, zebrania myśli. Bo Rorey nie chciała wcale źle, wiedział o tym. Nie zasługiwała też na ten jego irracjonalny gniew.
— Skoro to lubisz, nie ma w tym nic złego — powiedział, przywracając na twarz delikatny uśmiech. Niezwykle cieszyło go to, że mogli porozmawiać teraz o niej, o jej życiu. — I co cię powstrzymuje? Masz już jakieś lokale na oku? — spytał, starając się tym razem pchnąć kijkiem odpowiednio, ale i tym razem nie trafił. Zdecydowanie z takimi zdolnościami powinni wybrać się razem na zawody. — Mam go nastraszyć? — dodał z rozbawieniem, bo Leon mimo wszystko potrafił być niezwykle przerażający. Tym bardziej wtedy, gdy wyciągał swój nielegalnie trzymany wciąż pistolet spod jednej z luźnych desek w sypialni.

rorey fitzgerald
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
W tamtych czasach jedynym narkotykiem był chyba tylko cukier, który zdarzało im się zjadać w zbyt dużych ilościach, jak to z dzieciakami bywa! I.. cóż, on nie zostawiał takich ran jak inne nałogi, ale… no jako dzieci nie mieli aż tylu zmartwień. I Rorey bardzo za tym czasem tęskniła. Chciałaby żeby znów rodzice byli obok, zajmujący się wszystkimi problemami dookoła, żeby rodzeństwo było razem pod jednym dachem, a problemy… no były śmieszne i mało istotne. Tak samo jak tamtejsze kłótnie i urazy.
- Dobra, ale jak zasnę pod koniec, to będziesz musiał mnie odstawić do domu w tej pół śpiącej wersji, bo jak wpadnę w krzaki to sama z nich nie wyjdę - zauważyła, z lekkim rozbawieniem. - A już mi się w nich zdarzało spać, jak w pracy mnie goniły terminy i musiałam zapomnieć o czasie na sen…. nie są aż takie wygodne - dodała, gdyby go to ciekawiło! No zdarzało jej się zapomnieć która godzina i przysnąć nad zleceniem, zwłaszcza jak było to zlecenie na plan serialu w którym dużo się działo na zewnątrz. Wszystko musiało wyglądać idealnie i być odpowiednio dopieszczone, a ona musiała tego dopilnować.
- Chyba faktycznie muszę cię zapoznać z okolicznymi seniorami żebyś zobaczył co to radość życia. Opowiedzą ci to i owo o podrywaniu pań w sanatorium, jednocześnie ogrywając cię w pokera - zapewniła go, w sumie zastanawiając się czy to nie byłby aż taki strasznie głupi pomysł! Na pewno byłoby zabawnie, zwłaszcza jeśli trafiliby akurat na wieczór z bingo. Może by coś wygrali? Jakiś masażer do stóp albo poduszkę ortopedyczną, przydatne sprawy.
- Ze mnie też - zapewniła go, krzywiąc się nieco, ale… no nie chciała o tym rozmawiać, tak samo jak on o swoim mężu, który nie wiem kim jest i czy Roo wie, że to w ogóle jego mąż. I na pewno o to zaraz zapytam.
- Ale nie musimy dzisiaj - dodała, kiedy zamilknął. Bo hej, była trochę hipokrytką i dobrze o tym wiedziała. Sama chciała żeby jej powiedział co go gryzło, a jednocześnie jak Nina albo ktoś inny widział, że coś gryzło ją, to ich zbywała. Miała swoje tajemnice i otaczała się ludźmi, którzy mieli ich równie dużo, ale jakoś nie była pierwsza do zwierzeń i ujawniania ich. I.. no dobra, chyba jej brat to była ostatnia osoba z którą powinna o tym rozmawiać, ale… no jednocześnie jak mogła od niego oczekiwać szczerości i otwartości? Czuła się trochę jak oszustka.
- I było ciężko, czy o dziwo właśnie tego potrzebowałeś? - zapytała, ciekawa jak to działa i jak to na niego wpływało. W ogóle, była ciekawa wszystkiego co tylko chciał jej powiedzieć. Czy raczej poprawka: co był gotów jej powiedzieć.
- Nie wiem czy ma czy nie - przyznała całkiem szczerze - po prostu chciałabym wiedzieć, czy ci nas brakowało… - dodała, uśmiechając się krzywo, uciekając jednocześnie wzrokiem. Nie do końca dlatego zapytała, ale kiedy się zdenerwował, trochę ją zgasił i przez moment miała całkowitą pustkę w głowie. Nie radziła sobie z gniewnymi reakcjami mężczyzn, nie w tak… nagłych zrywach. I nie chciała żeby widział, że przez chwilę się go bała, bo… to były jej irracjonalne lęki. I nie miały nic wspólnego z tym jakie zaufanie miała do brata, bo przecież wiedziała że by jej nie zrobił krzywdy.
- Chyba się boję, że nagle zlecenia przestaną spływać, albo że… sobie nie poradzę z tym tak na poważnie i z barem jednocześnie - przyznała, nie owijając w bawełnę. Bała się, że nie jest dość dobra w tym co robi i że nie da rady. Mimo sukcesów i tego co już do tej pory osiągnęła, ale hej, może to było tylko szczęście początkującego?
- Nie, nie musisz, on jest z tych niegroźnych raczej… - zapewniła go, unosząc nieco brwi. - Ale jednocześnie mam wrażenie, że jest po prostu złośliwy i uwziął się, żeby zawsze pakować mi się pod nogi, kiedy pracuję - podsumowała, kręcąc powoli głową. - Najgorsze jest to, że nie wiem czemu, ale mi też totalnie przy nim puszczają nerwy. Normalnie bym go zignorowała, ale ma w sobie coś takiego, że - no i tu pokazała jak zaciska palce, że niby go dusi. I chyba taka złość jej była potrzebna, bo tym razem udało jej się wbić jedną bilę do dziury! I była tym tak zaskoczona, że w następnej próbie nie trafiła w ogóle w białą bilę, a jak już jej się udało, to tylko narobiła więcej bałaganu na stole.
promienny latawiec
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Mara dzieciństwa była idyllą, obrazem impresjonistycznym, a wspomnieniem znacznie idealizowanym. Powracając tam zawsze w swoich najgorszych momentach widział to w sposób nieprawdziwy, ulepszony, a jednak bliski jego sercu. Ze wspomnieniami już chyba tak jest, że nigdy nie zachowuje się w myślach ich prawdziwych kopii; zniekształcone odbicia, o żywszych barwach i wszechobecnej beztrosce pomagały jednak żyć, trwać, łapać się nadziei.
— Będę się tobą opiekować, słowo — zaśmiał się dźwięcznie, wiedząc, że jest to jedna z nielicznych obietnic, które miały znaczenie. Podobne składał jej, gdy była mała — chwyciwszy jej dłoń prowadził ją przez place zabaw, festyny i miasto, jawiące się im wówczas jako wielkie. I zawsze tejże obietnicy dotrzymując, mogła być pewna, że przy jego boku nic jej nie grozi. — To trochę obrzydliwe, no wiesz.. W krzakach jest dużo robali — zauważył, jedną brew unosząc przy tym ku górze. On sam w życiu doświadczał bardziej haniebnych rzeczy, ale jakoś ta jedna wydała się mu teraz najpaskudniejszą z możliwych. — Nie powinnaś się tak przepracowywać — upomniał ją z nieco rodzicielską manierą, ale znów — kimże on był, by ją pouczać? On, przykład życiowych utrapień, toksycznych zachowań i tego wszystkiego, co niewłaściwe.
— Mogą mnie wtajemniczyć w zasady gry w bingo, niczego więcej nie potrzebuję — doceniał jej chęci, tak jak i dostrzegał żartobliwy ton w tym wszystkim, ale… Dlaczego sprowadzała wszystko do tego, że poznać miał jakąś pannę? Nie potrzebował tego, nie chciał, dobrze mu było w swojej samotni. Z kobietami nigdy mu nie wychodziło, każde próby kończyły się jakąś tragedią, więc dla świętego spokoju lepiej było odpuścić już teraz. Mógłby jej o tym opowiedzieć kiedyś, gdy odnajdzie w sobie odwagę, ale… Nie debatował nigdy z rodzeństwem nad swoim życiem uczuciowym, więc nie czułby się z tym teraz zbyt komfortowo.
— Nie wiem Roo, ja nie umiem na to wszystko patrzeć w ten sposób. Wszystko, co robiłem, było wynikiem przymusu — odparł cierpko, a ton jego głosu zakrawał o lekki chłód. Zbyt dużo czasu mu już poświęcili, nazbyt poczęło go to dręczyć. To, że nie potrafił udzielać jej odpowiedzi, na które liczyła. Zdania kształtujące się w jego głowie naturalnie możliwe byłyby w wypowiedzeniu i sprawieniu, że przychylniej by na niego spojrzała, ale… Nie, były sprawy, których przeskoczyć nie potrafił. Nie był w stanie stać się swoją wymarzoną wersją. — Terapia była niezbędna, tak jak i meetingi. Gdybym się ich nie podjął, czekałoby na mnie więzienie — wyjaśnił rzeczowo, w wielkim skrócie. Całe jego życie definiowane było umową zawartą z policją i nic na to poradzić nie mógł. — Brakowało. Gdyby było inaczej, pewnie by mnie teraz tu nie było — och oczywiście, że brakowało mu ich wszystkich, już na samym początku, gdy tylko uciekając z domu schronienie odnalazł w leśnej chacie. Dla niego jednak nie miało to naprawdę znaczenia, bo to była przeszłość, na którą nic poradzić nie mógł. Ku swemu utrapieniu. Na niego złość działała inaczej; uderzając w bilę tak mocno sprawił jedynie, że wystrzeliła w powietrze i należało podnieść ją z ziemi, gniewnie łypiąc na moszczących się w barze pijanych klientów, zerkających na nich z pozornym zainteresowaniem.
— No wiesz, my tu sobie poradzimy — odparł już spokojnie, wskazując jej, że robi sobie chwilową przerwę od tej ich emocjonującej rozgrywki. — A jakbyś potrzebowała pieniędzy, to zrobilibyśmy jakąś rodzinną zrzutkę — zasugerował, bo jeśli zależało jej na tym biznesie, to nie powinna niczym się zrażać. Rozwiązanie znajdzie się zawsze, a Leon chętnie odstąpiłby jej pieniędzy, które zarabiał poprzez pracę tajniaka. Splamione prochami i alkoholem, i tak nie miały się ma na nic przydać. — To trochę brzmi jak typowy szkolny podryw — przyznał, wsłuchując się w jej słowa. — A może ty go tak naprawdę trochę lubisz, co? — spytał, bo w tego typu historiach często pojawiały się dodatkowe uczucia i pewne napięcie, prowadzące tylko do jednego.

rorey fitzgerald
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
greensperson — i moolinght bar
27 yo — 170 cm
Awatar użytkownika
about
projektantka ogrodów, greensperson, a po godzinach chowa się przed światem nurkując i robiąc zdjęcia dzikiej przyrodzie
Chyba zawsze tak jest, że dzieci sobie troche te wspomnienia koloryzują. Jakaś brudna, brzydka lalka, albo miś bez jednego oka rośnie do rozmiarów najwspanialszej zabawki na świecie, rozpadająca się baza z pięciu desek zmienia się w najwspanialszy fort do zabaw. Dzieciaki jak nikt potrafiły dopisywać takie historie, korzystając ze swojej bujnej wyobraźni. A potem idealizowały dobre chwile, wypierały traumy, które się dało wyprzeć i… no taki był obraz tego dzieciństwa, za którym tęsknił każdy dorosły, kiedy musiał wstawać rano do pracy albo podejmować jakieś trudne decyzje. I tak, pamiętała te chwile, kiedy był opiekuńczym starszym bratem, zawsze starała się mu dorównać i nie narobić kłopotów! Nigdy nie uciekała spod jego opieki i w ogóle, dzieliła się watą cukrową i popcornem na festynach.
- Nie w takich przy których ja pracuję - zauważyła z rozbawieniem - a nawet jeśli są, to takie niegroźne całkowicie, nawet nie wiesz jak często aktorzy mają różne alergie. Dostaję całą długą listę czego muszę unikać na planie - zauważyła, z lekkim rozbawieniem. Z urządzaniem ogrodów było trochę inaczej, ale akurat to inaczej organizowała, bo tutaj zatwierdzano tylko plany, a reżyser musiał się napatrzeć na swoją wizję, zanim ją zaakceptował.
- To niechcący, naprawdę. Po prostu jak masz do zrobienia jeden kształt i sobie tak wszystko podcinasz, pielęgnujesz i podlewasz, to nawet nie zauważysz, jak minie kilka godzin. Porównałabym to do ciekawego serialu, ale chyba uznałbyś mnie za wariatkę - przyznała, z rozbawieniem - chociaż często słucham przy pracy podcastów i audiobooków, więc można powiedzieć, że to też ich wina, że mnie wciągają - dodała, ale nie zamieniłaby swojej pracy na nic innego. Kochała to, nie miała innych słów na opisanie swojej pracy. Nawet jak zatrudniali ją kapryśni ludzie.
- Uwierz mi, tu nie ma wyboru czy to czy to. Opowiedzą ci wszystko, razem ze swoimi wszystkimi przebytymi chorobami. Seniorki za to dodają opowieści o swoich dzieciach i wnukach - sprecyzowała, bo to nie Rorey o tym chciała mówić, tylko seniorzy lubili pokazywać, że mają jeszcze w sobie taką radość życia. A sam Leon… no Roo trochę bawiła wizja, że ma szwagra i zastanawiała się, czy to aby na pewno były tylko żarty! Więc nie do końca uważała go za wolnego singla, ale skoro Leon sam nigdy jej nic o swoich uczuciowych sprawach nie powiedział, mogła co najwyżej zgadywać w ciemno. Jak on o niej, no mała hipokrytka jak nic.
- Okej - odpowiedziała, chociaż nie było to równoznaczne z “rozumiem”. Nie rozumiała, bo zbyt mało wiedziała, żeby zrozumieć. Ale nie chciała drążyć tego, czego powiedzieć jej nie chciał. To on musiał być na to gotowy, nie ona przecież.
- Też za Tobą tęskniłam. I za tym miejscem - przyznała szczerze, chociaż… no czasami myślała, czy może gdyby nie wróciła, to by się… nic złego nie wydarzyło. Ale jednocześnie nie chciała żeby tamto wydarzenie zabrało jej możliwość bycia blisko z rodziną i ukochany, Lorne. Zabrało jej wystarczająco dużo.
- Prawie - rzuciła, bo no prawie wpadła do dziury, tylko poleciała trochę za wysoko! A potem sięgnęła po frytkę i dopiero jak ułożył bilę znów na stole, spróbowała trafić w jedną z jej koleżanek.
- Taak… wiem że tak… Ryder zrobiłby mi niezły bałagan w papierach, ale poza tym jasne, że byście sobie poradzili - pokiwała głową, bo wierzyła z nich, ale Ryder… no Ryder był Ryderem. Dlatego nawet zaśmiała się cicho. - Ale nie musicie, jakoś to pogodzę wszystko… zresztą, jestem tu wcale nie tak długo, muszę być pewna swojej marki zanim pójdę tak w pełni na swoje - podsumowała, trochę tchórząc. No ale… ona tak w sumie była odważna, ale z granicami. W końcu nie przeniosła się na stałe do LA, żeby pracować w Hollywood, tylko czasem współpracowała z planami zdjęciowymi na miejscu. Działała… bezpiecznie. I nie chciała się rodzinie narzucać, bo przecież każdy z nich miał swoje problemy i wydatki na głowie.
- Co? Jaki podryw? - zapytała, nieco zszokowana taką teorią. - To nie ma nic wspólnego z podrywem, on jest po prostu… takim złośliwym typem człowieka - poprawiła go, marszcząc brwi i trochę się na niego gniewając! Zwłaszcza jak dodał kolejne słowa. - Skąd, nie znoszę go, jest wstrętny i… do tego jest wielki i ma dziwną brodę - dodała, chociaż to już totalnie brzmiało jak jakieś szkolne argumenty, o tym że dziewczyny są be, a chłopcy fe.
promienny latawiec
-
właściciel / barman — moonlight bar
41 yo — 195 cm
Awatar użytkownika
about
Agent federalny, którego na dno posłały narkotyki. Nie pamięta wielu lat swojego życia, więc czeka już tylko niecierpliwie na śmierć.
Otaczając się poprzez minione lata najgroźniejszymi przypadkami upadku moralność, nie potrafił wciąż przywyknąć do tej właściwej normalności. Tej z pracą i rodziną, problemami będącymi przeciekającym kranem, rozmowami o przygodach dnia poprzedniego. Cały świat, o którym opowiadała mu siostra, był więc niezwykły — projekty, aranżacje, aktorzy. Sprawy budzące powszechny zachwyt, jawiące się mu jako coś iście nierealnego. Lubił te jej historie. Lubiłby je nawet wtedy, gdyby opisywała kolejno kroki cięcia żywopłotu lub sadzenia roślin. Zastanawiał się jedynie, czy przypadkiem nie miał przyjemności sprzedawania prochów tymże ludziom z ekip filmowych, których widywała w pracy. Tak, Leon pamiętał dokładnie różne piękne twarze przystrojone bogactwem, które niegdyś zaglądały do jego leśnej chatki. — Czyli gdyby któraś aktorka okazała się mieć alergię na róże, to ty byś była za to odpowiedzialna? — spytał troskliwie, uznając, że nie potrafiłby wśród takich osób się obrać. Aktorzy jawili się mu jako ludzie puści, do cna zniszczeni, egoistyczni. Nie chciał, by Rorey jakkolwiek ucierpiała przez to, że zbyt blisko nich przebywała. Uśmiechnął się potem, uważnie chłonąc jej słowa, znów nie wierząc jakby, że życie może być tak proste i radosne zarazem.
— Często z takimi ludźmi rozmawiasz, że tak dobrze znasz ich zwyczaje? — spytał zaintrygowany nieco, bo on sam nie miał pojęcia o czym staruszkowie zwykli rozmawiać. Czy była to wiedza powszechna? Czy Leon po prostu był ignorantem? Nieśpieszno jednak było mu dysputować o chorobach i wnukach, tak więc wciąż jej przewrotnym pomysłem był niezainteresowany. Leon w zasadzie niczym i nikim nie potrafiłby się zaaferować, rodzina mu wystarczała w zupełności. I bar.
— Ale przeszłości już nie zmienimy — rzucił smutno, cicho, bo niewiele więcej mógł teraz dodać. Przepraszał, kiedy miał okazję. Mówił, że żałuje. Ale toczenie rozmów o tym samym drażniło go przy tym, bo poza słowami nie miał niczego, czym udowodnić mógłby swoją skruchę. I nie znał epitetów tak pięknych, by nimi wywalczyć sobie nowe miejsce w tym starym—nowym świecie. Lewy kącik ust drgnął lekko ku górze na jej słowa, a gniew począł go opuszczać. Choć to nieco absurdalne, bo złościł się na siebie za to, że tak nieprzyjemne uczucia przejęły nad nim kontrolę. W imię czego? Nie powinien mieć przecież do siostry jakichkolwiek pretensji.
— Nie szukaj sobie wymówek Roo, życie jest za krótkie — odparł już ze śmiechem, śledząc jej ruchy, gdy kolejną bilę precyzyjnie usiłowała posłać do wnęki w stole. To był jednak moment, w którym postanowił, że będzie wspierać siostrę zawzięcie, pomagając jej przy tym w każdy możliwy sposób. Bo było to ważne, dla niej. A on chciał być dobrym bratem. Zaraz potem zaśmiał się głośniej, przez chwilę jednak nic nie mówiąc. — No i dlaczego jest taki wstrętny? — spytał z rozbawieniem, skupiając się w całości na siostrze. — I co to znaczy, że ma brodę dziwną? — dopytał szczerze zaintrygowany. Nie chciał jej jakichś uczuć wmawiać, bo nie byłoby to ani przyjemne, ani sprawiedliwe, ale musiała przyznać, że naprawdę brzmiało to jak podrywy i ukrywane emocje. Kim jednak był Leon, by dawać jej na tym polu rady? — Jeśli jest naprawdę taki zły, to koniecznie musisz go mną postraszyć — powiedział więc, po czym raz jeszcze spróbował swych szans w bilardzie. Co się mu udało w końcu, ale jedyną ekspresją, na jaką było go stać, był niewielki uśmiech.

rorey fitzgerald
leoś
katastrofa
benjamin | jude | pericles | othello | monty | cassius | vincent | dante | hyacinth
ODPOWIEDZ