Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey Bree Clark zaśmiała się dźwięcznie pod nosem, na słowa dotyczące niechcianej troski - ostatnie tygodnie pozwoliły jej doskonale poznać to zjawisko, zupełnie jakby złamana noga wiązała się z nagłą bezwładnością całego jej ciała.
- Aha, coś o tym wiem. Odkąd złamałam nogę mój staruszek twierdzi, że potrzebuję pomocy nawet z obsługą głupiego pilota od telewizora. - Odpowiedziała z rozbawieniem w delikatnym głosie. Nic tak nie wzbudzało nadmiarów troski oraz współczucia jak gips owinięty wokół jakiejkolwiek części ciała oraz historia paskudnego wypadku w skutek którego doszło do złamania. Panna Clark nigdy w życiu nie dostała tylu kwiatów jak w momencie, gdy wieść o złamaniu rozeszła się po Carnelian Land. - Nie przekonasz się dopóki nie spróbujesz... Zawsze to lepsze niż zgrzytanie zębami gdzieś w kącie, czyż nie? - Audrey zawsze była osobą która wolała spróbować, niż męczyć się bądź zastanawiać się, co też stałoby się gdyby spróbowała i jak mogłoby to wpłynąć na jej rzeczywistość. Ona spróbowała rozmowy, doskonale jednak wiedziała, iż babcia pochodząca z innych czasów zwyczajnie martwiła się o jej przyszłość.
- Wiesz, ja bym tak pochopnie nie oceniała dziewczyny, która poszłaby na taki układ. Nigdy nie wiadomo, czemu podjęłaby się czegoś takiego, zwłaszcza jeśli w grę wchodzą pieniądze. Życie czasem rzuca pod nogi różne scenariusze... - Delikatna naiwność panny Clark zaczęła się ukazywać zwyczajną chęcią dostrzegania w innych choćby niewielkiego pierwiastka dobra, uciekając od osądzania bez odpowiedniej ilości danych, gdyż dziewczyna równie dobrze mogła być w potrzebie dolara i zgodzić się na podobny układ. - Nie mniej, w stosunku do rodziców jest to bardzo nie fair. Ojciec by mnie chyba zastrzelił, jakbym okłamała go w takiej kwestii. - Panna Clark aż wzdrygnęła się na samą myśl o awanturze jaka wybrzmiałaby na farmie Clarków. Jacob Clark był mężczyzną prostym, wychowanym na rodzinnej farmie i nie raz uważał, ze grożenie bronią palną rozwiąże wszystkie jego problemy - nigdy jednak nikogo umyślnie nie postrzelił, zwyczajnie mając zbyt miękkie serce.
- Okej, to zabrzmiało źle... - Przyznała z rozbawieniem, wygodniej rozsiadając się na ciepłym piasku. - Odkąd mam nogę w gipsie branie prysznica przypomina sport ekstremalny, nie jestem w stanie umyć głowy bez spotkania z posadzką. - Zaśmiała się z własnego problemu będąc pewną, iż ten za kilka tygodni pozostanie jedynie wspomnieniem... i przekonana, że z pewnością był to zabawny widok. - Aha, w poziomie całkiem się lubimy. - Dodała z rozbawieniem, gdy ten klepnął na ziemię tuż obok niej. - Nie, chyba nie. Śnieg wydaje mi się abstrakcyjny i zwyczajnie nie miałam okazji kiedykolwiek go poznać. Mój dziadek, ten z Sydney ma przyjaciela mieszkającego na Alasce i nawet mieliśmy kiedyś go odwiedzić, ale panicznie boję się latania i dużych wysokości... Przerasta mnie szczyt wieżowca w Sydney, a co dopiero samolot... - Wyjaśniła, a policzki zaróżowiły się w wyrazie zawstydzenia. Strach przed lataniem oraz wysokościami zdawał się być nie do pokonania. - A Ty? Widziałeś kiedyś śnieg? I chciałbyś mieszkać gdzieś indziej, niż w Australii? - Pytania uleciały z jej ust, gdy brązowe spojrzenie utkwiło w jego buzi, a dłoń zamoczyła się w morskiej wodzie, zupełnie jakby to z niej panna Clark miała czerpać siły życiowe.

Rusty Overgaard
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
dziennikarz — The Cairns Post
29 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarz, niespełniony żeglarz i posiadacz czarnego notesu, który wszędzie ze sobą zabiera, w przeciwieństwie do ukochanej, której już nie ma
- Zawsze można udawać, że przecież nic takiego się nie dzieje, prawda? Czasem lepiej przemilczeć jakiś problem, niż wojować, żeby coś zmienić - był boleśnie świadomy, że to, jak sam patrzył na świat nie odzwierciedlało tego, jak robili to inny. Doskonale zdawał sobie sprawę, że nie jest nieomylnym pępkiem świata, a jego osądy nie są zawsze najlepsze, ale wychodził z założenia, że takie pomaganie na siłę po prostu nie miało sensu. Nawet jeśli znajdowałby się w przeokropnym dole, bez swojej inicjatywy przecież by z niego nie wyszedł, więc nie był też szczęśliwy. że ktoś wtrąca się w jego życie, gdy ewidentnie tego nie chce, nawet jeśli intencje były dobre.
- A ja ją pochopnie oceniłem? - zmarszczył brwi, bo wydawało mu się, że tylko wspomniał o tym, że nie byłoby mu jej tak szkoda. Wchodząc w czysty układ nie można było winić kogokolwiek, że nie chce ani trochę poza niego wyjść, więc jeśli Bastian i dziewczyna, która mogłaby się znaleźć na to miejsce byli umówieni na prosty układ, to nie można by było nikogo winić, że nie chce poza tym nic więcej. - I myślę, że nikt o zdrowych zmysłach, komu na pieniądzach właśnie nie zależy, się tego nie podejmie - relacja była dość specyficzna, wymagała wielu poświęceń i może jednak Rusty zbyt szybko osądzał, skoro zakładał, że żeby się tego podjąć bez aspektu pieniężnego trzeba być niespełna rozumu? - Szczególnie, że im chodzi o jego dojrzałość i dorosłość, więc chce coś udowodnić - głośno westchnął, bo zachowywał się właśnie wbrew wszystkiemu, co chciał pokazać. Jeśli rodzice wymagali od niego czegoś, co było niezgodne z jego postrzeganiem świata, mógł przecież odciąć się od ich pieniędzy, bo to tu było istotne. I to nie tak, że pozostałby bez niczego - był dorosłym facetem, prowadził klub, chyba miał coś odłożone i mógłby się utrzymać na podobnym poziomie? Overgaard nie do końca jednak chciał się nad tym rozwijać, bo chociaż wszystko i tak było według niego wątpliwe moralnie, to może było jakieś drugie dno, którego nie dostrzegał i zmieniłoby w jakiś sposób jego postrzeganie?
- Dla mnie latanie jest takie... nie wiem, zawsze byłem podekscytowany startem i lądowaniem - uśmiechnął się lekko, bo pomimo prawie trzydziestki na karku, zawsze wybierał miejsce przy oknie i lubił podziwiać świat przez to małe, okrągłe okienko. - Widziałem i to jest takie... - chociaż na co dzień zarabiał na życie odpowiednim doborem słów, nie był do końca w stanie opisać tego, jak się czuł, kiedy pierwszy raz miał okazję poczuć na swojej skórze zimny i biały puch. - Musiałabyś sama zobaczyć, ale to trochę jak ten lód z zamrażalnika, tylko wiesz, wszędzie jest zimno, a jak pada, to robi się tak cicho - przedziwne uczucie. Tak pewnie musieli się czuć ludzie, którzy pierwszy raz w życiu widzieli ocean, albo zorzę polarną, chociaż tego drugiego sam jeszcze nie widział. Jeszcze. - Tak na stałe? Nie wiem, zawsze myślałem, że tu mam całe swoje życie, więc po co wyjeżdżać - wzruszył ramionami, chociaż po rozstaniu z Regan trochę się pozmieniało, a on, gdyby chciał, mógłby przecież coś zmienić. - A ty? Widzisz się tutaj do końca życia? - odbił piłeczkę.

Audrey Bree Clark
przyjazna koala
nata#9784
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
- Można. - Przytaknęła, wzruszając delikatnie wątłym ramieniem. Im dalej brnęli w ten temat, tym bardziej panna Clark dochodziła do wniosku, że chyba najlepiej było zaakceptować ten fakt i zwyczajnie się nim nie przejmować. W końcu, niezależnie od chęci, rodzina nie była w stanie ich do niczego zmusić… A Audrey miała nadzieję, że jej babci w końcu znudzi się troską o jej stan cywilny.
- Nie, po prostu… Wychodzę z założenia, że w każdej sytuacji może kryć się coś jeszcze, czego nie widać gołym okiem. I… Och, mniejsza o to… - Delikatny rumieniec pojawił się na buzi panny Clark, nie wypowiedziała jednak wszystkiego, co siedziało w jej głowie z prostej, trywialnej obawy, że będzie źle zrozumiana bądź urazi towarzysza swoimi słowami. Gdy nie czuła się w pełni pewnie w tej materii, nie raz nierozważnie dobierała słowa. - Wydaje mi się, że to niezwykle niedojrzały i niedorosły pomysł, na udowodnienie rodzicom że są w błędzie… Mój ojciec chyba by mnie zastrzelił, jakbym wywinęła mu podobny numer. - I nie żartowała, Jacob Clark nie znosił kłamstwa, a wychowanie na westernach i Strażniku Teksasu sprawiało, że był ojcem wyjątkowym. I odrobinę trudnym w obyciu… Fakt, iż każdy z jej byłych przeszedł przez etap grożenia bronią i innymi narzędziami wolała w tym momencie przemilczeć. By nie straszyć biednego Rusty’ego spotkaniem ze starym Clarkiem.
- Mnie przeraża wizja wzniesienia się w powietrze, nigdy nawet nie odważyłam się wsiąść do jakiegokolwiek samolotu. Kiedyś próbowałam z tym walczyć, ale chyba jestem przypadkiem beznadziejnym. - Odpowiedziała z nutą rozbawiania w głosie, faktycznie nie będąc w stanie wyobrazić sobie siebie w samolocie, gdzieś pośród chmur. Na samo wspomnienie przechodziły ją wzdłuż kręgosłupa nieprzyjemne ciarki. - Wow, może kiedyś uda mi się to zobaczyć… - Odpowiedziała z odrobiną rozmarzenia w delikatnym głosie. - To gdzie byłeś? - Spytała z wyraźnym zaciekawieniem. Sama ze względu na lęk nie miała okazji podróżować gdzieś dalej niż Australia, a dziecięca ciekawość świata nadal tliła się w dziewczęcym sercu. - Nadal tak myślisz czy coś się zmieniło? - Spytała, wyłapując użyty przez niego czas przeszły. Panna Clark zawsze miała całkiem dobre oko oraz ucho do jakichkolwiek detali. Smukłe palce zanurzyły się w mokrym piasku, tworząc na nim tylko sobie znane wzroki, które zaraz miały zniknąć pod taflą wody.
- Raczej nigdzie nie pofrunę… - Zaczęła półżartem, zerkając brązowymi oczętami w jego kierunku. - Kiedyś myślałam, że moja przyszłość będzie w Sydney. Wiesz, dziadek tam mieszka i spotykałam się z kimś, z kim było poważnie… Ale ten ktoś spotykał się ze mną tylko po to, żeby załatwić sobie ciepłą posadkę w firmie dziadka. To uświadomiło mi, że intrygi wielkich miast chyba nie są dla mnie. - Stwierdziła wzruszając delikatnie ramieniem. Nie dla niej był świat wielkich biznesmenów, przyzwyczajonych do coraz to nowych podstępów. - A tu… Wiesz, zawsze chciałam pomagać zwierzakom, zwłaszcza tym dzikim, które nie mają nad sobą opiekuna. Chyba nie potrafiłabym teraz odejść z Sanktuarium, no i jakby mnie zabrakło, połowa sąsiadów nie wiedziałaby kogo wzywać jak coś się dzieje z ich zwierzakami. - Cień rozbawienia wybrzmiał w jej głosie gdy uświadomiła sobie, jak bardzo była związana z rodzinną farmą oraz miejscowością. Audrey zwyczajnie nie potrafiłaby porzucić swojej cichej misji niesienia pomocy dzikim pacjentom.

Rusty Overgaard
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
dziennikarz — The Cairns Post
29 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarz, niespełniony żeglarz i posiadacz czarnego notesu, który wszędzie ze sobą zabiera, w przeciwieństwie do ukochanej, której już nie ma
- Wydaje mi się, że moi rodzice mogliby mi dać święty spokój, ale nie wyobrażam ich tak celowo oszukiwać. Przecież to nawet nie dla ich dobra! - wcale nie był najlepszym człowiekiem, który świecił przykładem i może nie powinien tak osądzająco traktować Bastiana, kiedy sam planował na ślubie całkiem niedługo udawać, że on i jego była dziewczyna dalej są razem. Jedyna różnica była taka, że on nie chciał w ten sposób uzyskać żadnych korzyści finansowych. Robił to po to, żeby nie musieć tłumaczyć wszystkim starym znajomym dlaczego rozpadł się jego związek, nie chciał też, żeby między nim, a Regan było niezręcznie i żeby państwo młodzi czuli się zobowiązani... cóż, do czegokolwiek. Poza tym kiedyś przecież planowali powiedzieć im prawdę, a korzyści dla ich dwójki z tego obrotu spraw były raczej żadne, wręcz przeciwnie. - Wolę się w to jednak nie wtrącać, to jego życie, jego rodzina, jego relacje - wzruszył ramionami, bo chociaż nie rozumiał jego postępowania, nie miał zamiaru w to ingerować, bo i sam nie był przecież najmądrzejszy na świecie.
- Nie każdy musi być do wszystkiego stworzony - i tak jak Rusty nie przepadał za pewnymi rzeczami, tak Audrey nie musiała latać samolotami. On sam uwielbiał wysokość, przestrzeń, ekscytację, nawet te zatkane uszy, ale wielokrotnie widział obok siebie kogoś, kto po prostu się bał, zdarzyło mu się nawet taką osobę próbować uspokoić, w końcu czasem wystarczyło dobre słowo i odpowiednie podejście. - A co z pływaniem? Może mogłabyś popłynąć? - niby statki wcale nie były tak szybkie jak samoloty, ale nawet jeśli miałaby zrobić jedną podróż w całym swoim życiu i wykorzystać na ten cel kilkuletnie zapasy urlopu, to czy nie było warto? Właśnie dla śniegu, dla poznania nowych kultur, dla otworzenia się na świat! - Islandia. Cholernie droga, ale przepiękna i wbrew pozorom całkiem nieźle nastawiona na turystów - dosłownie żyli z tego, że mieli turystów, do tego każdy potrafił w tym kraju mówić po angielsku, a to znacząco ułatwiało komunikację przy wakacyjnych wypadach. Rusty miał nawet okazję zobaczyć zorzę polarną i zjeść sfermentowanego rekina, a tego wyjazdu raczej nie zapomni do końca życia, jego portfel też go pamiętał, tylko w trochę mniej pozytywny sposób. - Trochę się pozmieniało - wzruszył ramionami. - Odette i tak lata po świecie, więc jej baza wypadowa może być gdziekolwiek chce, a ja... cóż, to nie tak, że mieszkam z kimś i musiałbym przenosić dwa życia w nowe miejsce - kiedy jeszcze byli razem z Regan, musiałby wziąć pod uwagę jej zdanie, a sam mógł podjąć taką decyzję, jaką tylko chciał, bo nie miał zobowiązań. - Ale wiesz, że nie każdy taki jest? - zapytał, lekko się do niej uśmiechając. W małym miasteczku mogła trafić na jeszcze poważniejsze intrygi, gdy znudzeni brakiem rozrywek mieszkańcy wymyślali swoje własne dramaty. - Czyli jesteś zbyt przywiązana, żeby wyjechać? - rozumiał to doskonale, bo jeszcze jakiś czas temu sam nie wpadłby na pomysł wyjazdu, ale teraz? Teraz nic go nie powstrzymywało, ani życie prywatne, ani praca. Może wiec pora ruszać na podbój wielkiego świata?

Audrey Bree Clark
przyjazna koala
nata#9784
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
Audrey uśmiechnęła się delikatnie słysząc to, jakże proste stwierdzenie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nie każdy był stworzony do wszystkiego… I chyba dlatego właśnie świat wydawał jej się taki ciekawy, nawet jeśli jej pole poznania ograniczało się do urokliwego Lorne Bay oraz wielkiego, głośnego Sydney. Różnorodność była czymś, co Audrey uwielbiała i co sprawiało, że funkcjonowanie w społeczności (zwłaszcza niewielkiej, jak mieszkańcy farm) było tak interesujące. Panna Clark nie raz miała okazję nawiązywać relacje wiązane w których w zamian za usługi weterynarskie otrzymywała przepyszne wyroby, a jeden z sąsiadów biegł jej na pomoc za każdym razem, gdy hydraulika w stodole ponownie szwankowała. Nie sądziła jednak, aby kiedykolwiek poznała kogokolwiek, kto byłby w stanie uspokoić jej nerwy gdy wznosiła się w powietrze.
Co z pływaniem?
Te trzy, niewielkie słowa sprawiły, że ikra spontanicznego pomysłu przeszyła jej umysł. I jak panienka Clark miała w zwyczaju, nim w ogóle zdążyła zastanowić przesunęła się trochę w dół powolutku sunąć w kierunku wody i zwyczajnie, nie potrafiąc się przed tym powstrzymać. - Kiedyś mogłam, ale czy mogę teraz chyba muszę sprawdzić… - Rzuciła z rozbawieniem w delikatnym głosie skrupulatnie, niczym mały żółw morski, przesuwając się coraz dalej i dalej w kierunku morza z dłońmi nie odrywającymi się od piaszczystego podłoża… Wcale nie uznając pomysłu pływania ze złamaną nogą za głupi bądź nierozsądny… Mimo iż faktycznie był głupi i z pewnością nierozsądny. Audrey Bree Clark jednak bardzo często zwyczajnie nie lubiła się z rozsądkiem.
- Islandia? Skąd ten pomysł? - Spytała, przekręcając głowę odrobinę w bok, zerkając na niego z zaciekawieniem czającym się w brązowych oczętach. Jeszcze nie spotkała osoby która była bądź chciałaby odwiedzić Islandię… I to właśnie sprawiało, że dziewczyna była zainteresowana jego motywacjami.
- W takim razie jeśli kiedykolwiek gdzieś wybędziesz liczę na pocztówkę. - Oświadczyła z uśmiechem, siedząc teraz w wodzie po pas. I musiała przyznać, że tego uczucia od dawna jej brakowało - rodzina panienki Clark zwykła śmiać się, iż w szpitalu musieli podmienić ją z syreną, gdyż zawsze trudno było odciągnąć ją od wody. - No wiem, ale wiesz jak to jest… Dziadek żyje w trochę innym świecie i nie pozwoliłby mi z niego się wymknąć, a jedyne co mi w jego świecie wychodzi to wcinanie przekąsek ze srebrnych tac i zapijanie ich szampanem. - Zaśmiała się, nie widząc nic dziwnego w fakcie, że jej dziadek obracał się w kręgu tych najbogatszych… Audrey nadal nie ogarniała wszystkich jego biznesów i chyba zwyczajnie przywykła do tych szczegółów, które przez trzy lata były częścią jej życia. - Aha, nie mogłabym teraz zostawić moich pacjentów z Sanktuarium. - Odpowiedziała z uśmiechem. By jednak oderwać umysły od trudniejszych tematów, zwyczajnie chlapnęła wodą wprost w Rusty’ego. - To co, idziesz się ze mną podtopić? - Spytała z uśmiechem.

Rusty Overgaard
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
dziennikarz — The Cairns Post
29 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
Dziennikarz, niespełniony żeglarz i posiadacz czarnego notesu, który wszędzie ze sobą zabiera, w przeciwieństwie do ukochanej, której już nie ma
Chyba nie do końca zrozumiał o co chodziło jej z tym, że kiedyś mogła. Kiedyś mogła wypłynąć w rejs dookoła świata, ale ten statek już odpłynął? Nie chciał jej jednak dopytywać, myśląc o tym, że kilka miesięcy temu spotkał na swojej drodze kobietę, która właśnie z wodą i statkami miała problem. Ludzie przechodzili w życiu różne traumy i automatycznie pomyślał właśnie o tym, a nie chcąc być wścibskim, żeby nie popsuć tego miłego wspólnego popołudnia, zamilkł, uśmiechając się lekko, kiedy powoli, acz stanowczo, zbliżała się do tafli wody. I czy przeszło mu przez myśl, że jej ochota na pływanie nijak ma się do jego przypuszczeń, że to właśnie z tym Audrey mogłaby mieć problem? Nie, ale nie było co oceniać różnych ludzkich motywacji, bo psychika i złożenie każdego pojedynczego połączenia nerwowego były niezbadane dla największych specjalistów, a co dopiero dla takiego laika jak Overgaard.
- Nie wiem, tak po prostu? - uśmiechnął się w odpowiedzi, bo uważał, że nie wszystko w życiu musiało mieć jakiś powód. - Dużo zdjęć, dużo materiałów na ten temat - a skoro właściwie każdy wyjazd poza Australię oznaczał właśnie latanie, to wiązało się to też z kosztami i w tym wypadku wybór konkretnego kraju nie był już tak ważny, a Islandia była dosłownie przepiękna, miała w sobie coś z tajemniczości, można było poczuć dreszcz ekscytacji i zobaczyć rzeczy, które się ludziom nawet nie śniły. W końcu czy Rusty zobaczyłby kiedyś zorzę polarną, gejzery, czy lodowe jaskinie, gdyby nie ten wyjazd? Był to jeden z tych, które wspomina się niemalże całe życie i tak właśnie mężczyzna zamierzał go wspominać, mając gdzieś zapisaną fotorelację, bo poza urokliwym Reykjavikiem, wystarczyło odjechać kawałek od miasta i zobaczyć prawdziwą dzikość przyrody, tak różną od tego, czego doświadczali na przeciwnej półkuli, w gorącym australijskim klimacie. - Nie będę nic obiecywał, bo nie jestem pamiętliwy, ale się postaram - zapewnił Audrey, bo sam uważał, że choć droga pocztowej komunikacji była już przestarzała, w widokówkach z odległych miejsc był jakiś urok i sam lubił je dostawać, używając potem jako książkowych zakładek. - Dla niektórych brzmi to pewnie jak żyć nie umierać, co? - sam, choć dzięki rodzicom miał bogaty start w życie, nie był fanem przepychu. Nie lubił wywyższania się i niepotrzebnego chwalenia pieniędzmi, a właśnie z czymś takim kojarzył mu się momentami luksus. Wiedział jednak, że wielu marzyło o podobnym doświadczeniu, a choć uważał, że pieniądze szczęścia nie dają, to równocześnie wiedział, że to zdanie wymyślone głównie na zamknięcie pretensji o tych biedniejszych, bo łatwiej było być nieszczęśliwym, mając dach nad głową i świadomość, że ma się co zjeść następnego dnia. - Chyba ci się nie dziwię - futrzani pacjenci musieli być dużo przyjemniejsi od takich dwunożnych, którzy złym słowem potrafili zepsuć człowiekowi cały dzień, a potem okazać niewdzięczność. Do zwierząt miało się inne nastawienie i mniejsze wymagania, a Rusty mógł sobie tylko wyobrazić satysfakcję z wyleczenia.
- Nie przeszedłem nigdy szkolenia ratowniczego, więc trzymaj głowę nad powierzchnią - zsunął z ramion już dawno rozpiętą koszulę i sam przesunął się w stronę wody, stopniowo zanurzając w niej nogi i biodra.

Audrey Bree Clark
przyjazna koala
nata#9784
Weterynarz, właściciel — Sanktuarium Koali
23 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Oddała serce panu Ashworth, który roztrzaskał je na małe kawałeczki. Choć się stara nie umie go poskładać więc skupia się na tym co jej pozostało - pracy w swoim Sanktuarium dla dzikich zwierząt, gdzie zostanie nie raz do późnej nocy. I udaje, że przecież wszystko jest z nią w porządku.
- Tak po prostu? - Uniosła z zaciekawieniem brew, powtarzając jego słowa. I Audrey wcale nie była zaskoczona brakiem obfitej odpowiedzi. Sama była osobą niezwykle spontaniczną, której jedynie jeden, niewielki impuls wystarczał aby pojąć odpowiednie działania bez większego zastanowienia. Zapewne gdyby nie paniczny strach przed lataniem, już dawno zaczęłaby uskuteczniać spontaniczne wycieczki zagraniczne. - To fascynujący powód do przejechania połowy świata. - Dodała z szerokim uśmiechem oraz odrobiną podziwu w delikatnym głosie. Lubiła osoby, które potrafiły wykazać się spontanicznością, gdyż zwykle to one nie miały problemu aby zrozumieć jej, czasem wyjątkowe pomysły. - Przyznam, że trochę ci zazdroszczę. To musiała być wycieczka życia… Byłeś gdzieś jeszcze? - Spytała wyraźnie zaciekawiona tematem podróży, których możliwość ona posiadała znacznie okrojoną… Chyba, że w jakiś magiczny sposób udałoby się jej przełamać paraliżujący lęk.
Powolutku, skrupulatnie przesuwała się w głąb wody, zupełnie zapominając o gipsie i plastikowym bucie, jakie zdobiły jej nogę. W tym momencie ten fakt nie był istotny, zwłaszcza gdy szum morza zachęcał, aby zanurzyć się w nim głębiej.
- Pewnie tak, chociaż mnie osobiście takie otoczenie mocno przytłacza. - Stwierdziła, wzruszając delikatnie wątłym ramieniem. Mieszkanie dziadka było przepełnione przedmiotami, których towarzystwo peszyło pannę Clark, nic więc dziwnego, że zwyczajnie wolała prostą farmę (mimo iż jej mama dbała o elegancję domu) na której każdy ruch nie wiązał się z możliwą stratą czegoś cennego. Jednocześnie gdzieś w środku Audrey Bree Clark uwielbiała przestrzeń, jaką miała na Carnelian Land, a fakt, że w każdej chwili po pracy mogła wskoczyć w siodło i ruszyć na wycieczkę, jedynie mocniej przywiązywał do rodzinnych strony.
- Możesz kiedyś wpaść do Sanktuarium, pokażę ci jakie cuda tam mamy. - Zaproponowała z szerokim uśmiechem, skora aby oprowadzić go po miejscu jej pracy i wdać się się w długie monologi dotyczące jej wspaniałych pacjentów… Zapewne trochę go zanudzając, Audrey jednak żyła w przekonaniu, iż nie ma nic bardziej fascynującego niż zwierzaki.
- Tak jest! - Odpowiedziała, w geście ostrożności nie wchodząc za daleko do wody, pilnując, aby ta nie sięgała powyżej jej piersi.
Woda przyjemnie chłodziła, słońce grzało, a po kąpieli przyszedł czas na rozpakowanie przyniesionego przez nią koszyka.

|zt. <3
Rusty Overgaard
zdolny delfin
Sorbet Malinowy
ODPOWIEDZ