stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Nie zamierzasz, a to robisz?, pomyślał z przekąsem, jednak nic nie powiedział. Dohemy miał rację, Jermaine doskonale o tym wszystkim wiedział, ale wiedzieć o czymś, a wprowadzić to w życie to już zupełnie inna para kaloszy. Uwielbiał ogniska, uwielbiał takie imprezy i uwielbiał naturę. A jednak zatruł nastrój sam sobie, a przy okazji i innym, bo dlaczego ma siedzieć w tym wszystkim sam?
Dystans od dziewczyn dobrze mu zrobił, nawet jeśli słowa Brandona wzbudziły tylko poczucie winy, że jak zwykle coś psuje. Zwykle to on był naczelnym śmieszkiem i błaznem każdej imprezy, a nagle zrobiła się z niego stara zrzęda, co nie umie się dobrze bawić? Próbował się podbudować, ale wspomnienie o Hannah zaprzepaszczało wszelkie starania. Nawet jeśli - znów! - Brandon miał rację. Mayfair nie była niczemu winna, mógł okazać więcej zrozumienia i zaangażowania. I zamiast wytknąć mu, że jest w błędzie, bo presja jest na niego nakładana z różnych stron, wzruszył ramionami starając się zapomnieć o wszystkim, co było poza wyspą. - Dobrze już, dobrze, tato, wykrzesam z siebie więcej energii i dobrego humoru i będę grzeczny - powiedział wywracając oczami, a gdy Brandon nie patrzył, wystawił mu język, jak na prawdziwe i marudne dziecko przystało.
Temat namiotu uważał za zamknięty, ale najwyraźniej wszyscy pchali go do spania z Mari, a im bardziej odczuwał naciski z zewnątrz, tym bardziej upierał się przy swoim. - No, taki właśnie jestem, jestem idiotą, sam to przecież powiedziałem. Wiem, jak to się skończy. Nie utrzymam łap przy sobie - miało to brzmieć beznadziejnie, ale zadziorny uśmiech, jaki towarzyszył mu przy tym zdaniu sugerował coś zgoła odmiennego. Tylko że to była tylko fantazja, co nie zmieniało faktu, że od samej fantazji zrobiło mu się lepiej. A może to alkohol? Dobrze, że mu nie dały tej marihuanen, bo wpadłby w jeszcze bardziej depresyjny nastrój i wtedy po robocie całkiem! - Daj spokój, Brandon. - Poklepał go po ramieniu doceniając propozycję odstąpienia namiotu. - Dzięki, ale nic mi się nie stanie, jak prześpię się pod gwiazdami. Może nawet wybije z głowy głupoty i marudzenia? - uśmiechnął się mniej zgryźliwie niż wcześniej, a pokusiłabym się o stwierdzenie, że uśmiech ten był całkiem sympatyczny. - Całe szczęście, że pogoda dopisuje - zerknął w niebo, na którym nie było jeszcze ani jednej chmurki, ale wiatr od wody nie sugerował niczego dobrego na przyszłość.
Zanim zawoła tu dziewczyny, potrzebował jeszcze chwili dla siebie, żeby całkiem się uspokoić, dlatego za jednym razem zzerował drugą butelkę piwa, dołożył kilka badyli do ogniska, poszedł do namiotów po przenośną lodówkę, jaką zapakował razem z babcią przed wyjazdem i przytachał ją niedaleko ogniska. Porozstawiał z Brandonem siedziska wokół paleniska, żeby każdemu było wygodnie, wziął trzy głębsze oddechy i ruszył w kierunku rozmawiających przy plaży dziewczyn.
- Dziewczyny, skończcie plotkować, zapraszamy do ogniska! - zawołał całkiem wesoło i wskazał dłonią na drogę. Poczekał, aż podniosły się ze swoich siedzisk, a gdy przechodziły koło niego posłał Marianne przepraszające spojrzenie i nikły uśmiech. Sam zatrzymał się jeszcze na chwilę, spojrzał w korony drzew targane coraz większym wiatrem i wzruszając ramionami wrócił za dziewczynami do reszty, a konkretnie w kierunku lodówki turystycznej, a że akurat stała obok niej Hannah nalewająca sobie soku, zagaił do niej starając się brzmieć swobodnie: - Wiem, że nie jesz mięsa, więc spakowaliśmy kukurydzę, cukinię i trochę innych warzyw. - Schował gdzieś nawet kiełbaski sojowe, ale nie mógł ich znaleźć na pierwszy rzut oka. - W plecaku mam folię aluminiową, można coś przypiec w żarze. - Wyciągnął z lodówki na talerz kilka kolb kukurydzy, bo w sumie sam chętnie by taką spałaszował. - Mam też pianki, jak masz chęć zjeść coś na szybko, chociaż tym się raczej nie najesz - uśmiechnął się kątem ust. Wyciągnął metaforycznie rękę w jej kierunku, nawet jeśli sporo go to kosztowało, to cholera, mógł to zrobić, prawda?
lisowa
A.
lorne bay — lorne bay
30 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Arabella's got a seventies head, but she's a modern lover. It's an exploration, she's made of outer space.
Spojrzała na przyjaciółkę, a jej mina zdawała się mówić "nie Mari, nie na mojej warcie, możesz czuć się bezpieczna". Zbyt dobrze pamiętała to, jak Harding była rozbita po niedawnym incydencie i za żadne skarby świata nie miała zamiaru do tego dopuścić. Z dwojga złego, jeśli ciemnowłosa miała się dobierać do kogoś z rodziny Lyons, lepiej żeby dobierała się do Hani, aniżeli do Jerry'ego. Co prawda Brandon pewnie nie byłby pocieszony, ale... to nie był najlepszy moment, żeby się nad tym zastanawiać.
"Hej, nie przepraszaj za niego. To nie twoja wina, że zachowuje się jak palant" skrzywiła się lekko. Nie chciała, żeby kobieta czuła się odpowiedzialna za bzdury, które wygadywał jej ex. Był dorosły, miał swój rozum. Nie potrzebował, żeby ktoś mówił mu co dobre, a co złe. "Nie mówię, że jest złym człowiekiem. Nie mówię nawet, że jest palantem tylko, że zachowuje się jak palant, a to mimo wszystko spora różnica" uśmiechnęła się lekko. Nie skreślała go, nie uważała, że ich relacja nie ma żadnej przyszłości. Było jej jednak przykro. Tak zwyczajnie, po ludzku. Dlatego też, kiedy dziewczyna zaproponowała, żeby rozmowiła się z Jemim na osobności, przecząco pokręciła głową. W towarzystwie praktycznie się do niej nie odzywał. Jeśli już coś mówił, to raczej o niej i obok niej, niż bezpośrednio do Mayfair. Skoro nie był gotów, żeby się na nią otworzyć, nie miała zamiaru się narzucać. Nie przywykła pchać się tam, gdzie jej nie chcą.
"Chłopaki już wracają, szybka zmiana tematu. Zacznij paplać coś o lakierach do paznokci i szminkach, żeby nie nabrali żadnych podejrzeń" zażartowała, bi była prawie pewna, że panowie robili dokładnie to samo, co one. Zawzięcie plotkowali.
"Proszę, proszę. Spisaliście się na medal. Dzielne zuchy" rzuciła, wcale nie ironicznie, widząc, że nie tylko udało się im uzbierać sporo drewna, ale też rozpalić Ju ognisko i przygotować niezbędne rzeczy na grilla. Szybko im poszło. Naprawdę nieźle się z tym uwinęli. Była pod wrażeniem.
"Byłeś kiedyś w skautach? Z jakiegoś powodu jestem w stanie wyobrazić sobie Ciebie w sekaownum mundurku" zwróciła się do Brandona, podchodząc bliżej i skradając mu przelotnego buziaka. "Jestem też w stanie wyobrazić sobie Ciebie bez mundurka, ale o tym może lepiej nie rozmawiajmy głośno" szepnęła mu na ucho, omiatając go swoim słodkim oddechem. A potem jakby nic wyprostowała się jak struna, rozejrzała dookoła i zaczęła kręcić się po ich niewielkiej strefie gastro, szukając czegoś, co mogłoby ugasić jej pragnienie (nie, nie chodziło o wibrator tylko o karton pomarańczowego soku, o czym wy myślicie, zboczuszki!).
I właśnie wtedy dopadł ją Jerry. Nie spodziewała się tego, nie była na to gotowa, a jednak przyjęła wyciągniętą przez niego oliwną gałązkę. Nieważne, czy sam doszedł do wniosku, że nagrywanie się z młodszej siostry ma swoje granice, czy Brandon solidnie go opieprzył, cieszyła się, że udało mu się choć trochę zmienić swoje nastawienie.
"Dzięki, to miłe, że o mnie pomyślałeś" uśmiechnęła się lekko. "Pianek nie odmówię, ale to po kolacji. Najpierw przygotujmy co trzeba. Wyjmiesz z plecaka folię i warzywa? Mogę wszystko pokroić, a Ty jeśli chcesz, możesz pomóc mi zawijać? Praca zespołowa?" zapytała, posyłając mu łagodne spojrzenie.

Brandon Dohemy / Marianne Harding / Jermaine Lyons
ambitny krab
Hania
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Lekkie, bezradne wzruszenie ramion było jedynym komentarzem dotyczącym zachowania jej byłego partnera. Sama dostrzegła, że dzieje się coś dziwnego a jego dość wroga i negatywna postawa musi być spowodowana czymś bardziej znaczącym niż niechęć spędzania z nimi czasu. W normalnych okolicznościach pewnie byłby pierwszy do wygłupów i żartowania a gdy go coś gryzło… Cóż, zachowywał się wtedy jak palant, którego nie da się nawet lubić.
Nie rozumiała też tego budowanego przez niego dystansu w relacjach z siostrą. To było pewnie trudne dowiedzieć się o jej istnieniu po tylu latach, ale przecież nie była to wina ani Jerrego ani Hannah, która również miała prawo czuć się niekomfortowo w tej sytuacji. Już w tym Mari głowa by relacje pomiędzy nimi było lepsze a Jemi przestał zachowywać się… jak palant.
Gdy chłopaki wrócili z odpowiednią ilością gałęzi i zaczęli rozpalać ognisko uśmiechnęła się i wstając ze swojego miejsca zwinęła matę i otrzepała swoje spodnie. Przechodząc obok Jerrego dostrzegła ten uśmiech i odpowiedziała tym samym, przez chwilę kładąc dłoń na jego ramieniu. Nie była zła, bardziej zmartwiona, ale nieco ulżyło jej gdy wrócił do nich w nieco lepszym humorze. Jeśli będzie miał dobre nastawienie ten wyjazd będzie na pewno udany a ze wszystkimi problemami zmierzą się po powrocie. Siadając na ziemi, po drugiej stronie ogniska obserwowała jak Hannah rozmawia ze swoim bratem i aż się uśmiechnęła.
- Może coś z tego będzie, co? – zagaiła Brandona, który usadowił się obok niej. Marianne uwielbiała ogniska, uwielbiała obserwować iskrzące się promienie i chociaż wcześniej nie zdawała sobie sprawy to zrobiła się trochę głodna. Sięgnęła po dwie kiełbaski, nabiła każdą na oddzielny kij i podała jedną mężczyźnie. – Ty chyba nie jesteś tak skomplikowany w karmieniu jak Han? – zażartowała, bo nigdy jakoś szczególnie nie zwróciła uwagi czy Brandon również jest wegetarianinem jak jego dziewczyna. – Pobawiłabym się na jakimś weselu, wiesz? – szturchnęła go delikatnie łokciem gdy oboje ustawiali kiełbaski nad ogniskiem.
towarzyska meduza
kwiatek
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
"Tato"? Różnica wieku między nimi nie była przesadnie duża. Nie próbował go też umoralniać ani nie traktował protekcjonalnie, ledwie się łapał na brata! Pewnie dlatego niespodziewanie wyciągnął dłoń i sprzedał Lyonsowi bezpardonowego kuksańca w bark. Nie widział jak ten wytykał mu język ale jakby go sobie w tym momencie przygryzł - mógłby za to winić tylko wyłącznie siebie. Sięgnął dłonią po butelkę z alkoholem i upił dwa większe łyki słuchając w międzyczasie wywodu Jerrego. A więc wolał nie ryzykować nocy pod jednym namiotem z Mari bo obawiał się, że do czegoś między nimi dojdzie? Dohemy wzniósł lekko łuki brwiowe w górę na tyle silnie, że jego czoło przyozdobiło kilka płytkich bruzd.
- I dlaczego to źle? - zapytał nie do końca widocznie rozumiejąc. Płytki półuśmiech rozdarł jego wargi. Byli dorośli i podejmowali w pełni świadome decyzje. Jeśli tylko oboje tego chcieli - nie było w tym przecież niczego złego. Nie rozumiał dlaczego Jerry się przed tym wzbraniał, aby to pojąć musiałby pewnie znaleźć się w jego skórze i zyskać pełny obraz ich relacji i sytuacji. A i to prawdopodobnie nie rozjaśniłoby mu sytuacji. Nie oceniał go jednak, sam też miewał irracjonalne problemy, których inni ludzie nie rozumieli i których nie rozumiał nawet on sam. - Twoja decyzja, zrobisz jak uważasz. - podsumował zgodnie jego słowa, a potem pomógł mu porozstawiać siedziska i inne niezbędne gadżety.
- Właściwie to byłem, bardzo dawno temu. - odparł na zaczepkę Mayfair nachylając się ku niej nieznacznie gdy skradała mu całusa. - Niestety z mundurka już dawno wyrosłem. - mrugnął do niej zaczepnie, a potem lekko wybity z rytmu przez nęcące zachowanie brunetki odprowadził ją wzrokiem do obozowiska, odchrząknął krótko i ruszył w stronę płonącego ogniska by zająć miejsce obok Mari.
- Dotrą się, potrzebują po prostu nieco więcej czasu. - odparł uśmiechnąwszy się lekko do Harding. - I spokojnie, pod tym względem skomplikowany nie jestem w ogóle. W trosce o równowagę na świecie jem mięso za nas dwoje. - zażartował odbierając od niej kij z nabitą już na jego ostro zakończony kraniec kiełbaską. Zawiesił go nad tlącymi się ku górze płomieniami, a wolną dłonią złapał za stojącą przy krzesełku butelkę i upił z niej niewielkiego łyka.
...którym się w sumie omal nie zachłysnął gdy dotarł do niego sens wypowiedzianych przez Mari słów. Odstawił piwo na ziemi i odkasłał krótko źle połknięty trunek. Przynajmniej kiełbaska nie zsunęła mu się złośliwie z patyka. Upewnił się wszak że nadal tam jest.
I jak tu teraz z tego wybrnąć?
- Wiesz co słyszałem? Że podobno najlepiej bawimy się na tym własnym. - odparł spoglądając z uśmiechem na Mari.

Jermaine Lyons Hannah Mayfair Marianne Harding
niesamowity odkrywca
lama#4516
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Dlatego źle, że źle, głupie pytania zadajesz, Dohemy, pomyślał wywracając oczami, bo nie umiał dobrze przekazać tego, co siedziało mu w głowie i duszy w związku z relacją z Mari. Była na tyle skomplikowana, żeby jej nie rozplątywać bez otwierania puszki Pandory, a jednocześnie jej rozwiązanie ułatwiłoby im obojgu życie. Ale po trzecim piwie już o tym nie myślał.
Po trzecim piwie był nawet szczerze miły dla Hannah, chociaż nikt nie słuchał! Nie wiedzieć czemu spodziewał się burdy od góry do dołu, ale nie. Mayfair najwyraźniej nie zamierzała sprowadzać go do pionu i wychowywać. To dobrze, jeszcze tego mu brakowało, żeby robiła to młodsza siostra.
- Czy damy radę? Tak, damy radę! - zawołał z okrzykiem bojowym Boba Budowniczego, przybił z nią piątkę i zaśmiał się cicho. - Wybacz, za dużo bajek naoglądałem się z Lily - skwitował z rozbawionym wzruszeniem ramion, ale poszedł po folię, pozawijali razem co trzeba i jak trzeba, i gdy wszystko było gotowe, dołączyli do pozostałej dwójki, która spędzała miło czas przy ognisku.
Ale Jerry nie byłby sobą, gdyby pozostawił tę - już - spokojną atmosferę tak spokojną. Musiał coś namącić. Dlatego potrząsnął puszką i jak już była cała wypełniona gazem, otworzył ją kierując jej wierzch w stronę Mari i Brandona. Wybuchająca piana - przerywając im rozmowę - poleciała obficie na wymienioną dwójkę, chociaż i Jerry’emu się oberwało, ale szczerze powiedziawszy miał to gdzieś.
- Życzył ktoś sobie kiełbaski w sosie piwnym? Podobno wyborne, polecam, 10/10, Jermaine Lyons - skwitował z rozbawieniem przysuwając sobie bliżej krzesełko, aby zająć miejsce między Brandonem a Marianne.
~ *** ~
Robiło się coraz ciemniej - chociaż bardziej za sprawą chmur zasnuwających niebo niż późnej pory. Przez alkohol, wspólne żartowania, dobrą atmosferę - której już nawet Jermaine nie psuł swoimi humorkami - żadne z nich nie zauważyło ani pogarszającej się pogody, ani upływu godzin, wszyscy byli pochłonięci jedzeniem, piciem, przekrzykiwaniem się w opowiadaniu coraz to śmieszniejszych/żenujących/kompromitujących historii na temat różnych przygód, jakie mieli na swoim koncie. W którym momencie zrobiło się tak luźno i swobodnie? Na pewno po trzecim piwie Jerry’ego. Później już nie liczył.
- Ej, ej, ej! - trącił stopą stopę Hannah, żeby zwrócić na siebie jej uwagę, bo już za bardzo przykleiła się do Brandona, a przecież hello, ciągle byli przy ludziach! Aż tak swobodnie się nie czuł w ich towarzystwie, okej? - A znacie prawdziwą - uściślił, bo wcześniej uraczył ich jakimś ochłapem - legendę o duchu tej wyspy? - zapytał zachrypniętym już od alkoholu i krzyków głosem. Budując nastrój odpowiednią modulacją głosu streścił pokrótce - i całkiem sensownie jak na swój stan upojenia alkoholowego - historię Djómi, córki syreny i ducha wyspy, która jako niemowlę została podrzucona rdzennym mieszkańcom. Została uznana jako córka wodza i przez lata sprawowała opiekę nad plemieniem i chroniła przed kapryśnymi syrenami, które nie lubiły ludzi. Dopóki na wyspie nie pojawili się kolonizatorzy - wtedy ludzie i syreny połączyli swoje siły, aby wypędzić obcych. Djómi, chociaż wychowana przez rdzenną ludność oraz będąca potomkinią syren, pomogła kolonizatorom zdradzając syrenią rodzinę. Poślubiając jednego z obcych mężczyzn zawiązała pokój między kolonizatorami a plemionami zamieszkującymi tu przez pokolenia. Pokój panował między syrenami, kolonizatorami oraz rdzennymi mieszkańcami, dopóki nie rzucało się w oczy, że Djómi - w porównaniu do swoich rówieśników oraz męża - nie starzeje się, a wręcz wygląda niczym równolatka swoich sześciu pięknych córek. Rada plemienia zaczęła podejrzewać, że jest demonem, dlatego do jednego posiłku dosypali Djómi oraz jej mężowi trucizny. Bogini była na nią odporna, ale jej mąż poważnie zachorował - to akurat była jedna z wersji legendy, powtarzana w rodzinie Lyonsów, więc proszę się nie czepiać rozbieżności względem oryginału! - Syrenia bogini wróciła na wyspę, aby uratować męża poprzez zanurzenie go w magicznym źródle znajdującym się w samym sercu wyspy. Wtedy przeklęła rdzennych mieszkańców, kolonizatorów oraz syreny. I od tamtej pory żaden śmiertelnik nie spędził tu całej nocy. Żywy - dodał pochylając się konspiracyjnie i zaczął patykiem grzebać w resztkach żaru z ogniska, a kilka pojedynczych iskier strzeliło w powietrze. - Djómi nienawidzi ludzi, szczególnie obcych. I bardzo dosadnie daje im to poznać… - ledwo to wypowiedział błyskawica przecięła coraz ciemniejsze niebo, wiatr zahuczał o ściany rozstawionych namiotów, a pierwsze krople deszczu skapnęły na ziemię gasząc z sykiem pozostałe żarzące się elementy ogniska.
A Jerry’emu przeszły lodowate ciarki po wzdłuż kręgosłupa, bo swoją pijacką historią chciał raczej przestraszyć “obcych”, czyli Hannah i Brandona, a nie obudzić samego ducha wyspy. Bo tak, jego upojony alkoholem umysł nie myślał logicznie i uważał zaistniałe okoliczności pogodowe jako zemstę potężnego ducha. Ups!
lisowa
A.
lorne bay — lorne bay
30 yo — 169 cm
Awatar użytkownika
about
Arabella's got a seventies head, but she's a modern lover. It's an exploration, she's made of outer space.
Może to i lepiej, że Brandon zdecydował się na tymczasową rozłąkę z ukochaną, bo przyzwoitości i poczucia wstydu Hania za grosz w sobie nie miała i gdyby tak postali i pogawędzili jeszcze dwie minuty więcej, pewnie zaczęła by go bezczelnie obłapiać, żartować z jego przyciasnego mundurka i wychwalać, że nic dziwnego, przecież "spory z niego chłopiec". Na Dohemym pewnie wrażenia by to nie zrobiło, Mari prawdopodobnie tylko by się zaśmiała i w geście uznania puściła przyjaciółce oczko, Jemi mógłby się jednak poczuć mocno zgorszony.
A to nie pomogłoby Mayfair w budowaniu oraz zacieśnianiu rodzinnych więzi! Dobrze więc, że każde poszło w swoją stronę. Szatynka do opiekającego ziemniaki w ogniu brata, Brandon do przygotowującej kiełbaski Harding. A kiedy żołądki całej czwórki były już pełne, znów zebrali się w centralnej części obozowiska, przysiedli na drewnianych pieńkach, stuknęli się szklanymi butelkami po piwie w geście toastu i zaczęli radośnie trajkotać, wspominając stare dobre czasy. Lokalsi w Lorne, przyjezdni w dalekiej Kanadzie.
"Ej, ej. Mam imię, wiesz?" oburzyła się na żarty. Robił to świadomie czy nie, sprawiał takie wrażenie, jakby bardzo naturalnie wchodził przy niej w buty starszego brata. Bo jak inaczej nazwać to całe pilnowanie, aby Hania zbyt mocno nie przyklejała się do swojego chłopaka, aby nie chodziła głodna, nie marzła? Troskliwy starszy brat jak w mordę jeża.
Już Mayfair chciała się podzielić z Marianne swoimi spostrzeżeniami, kiedy pijany Lyons zagarnął uwagę wszystkich zgromadzonych - i korzystając z niej, zaczął mamić ich bajeczką, bo straszną historia Hannah nie mogła tego nazwać. Wychowywała się z trzema starszymi i większymi od niej łobuzami. Nawet najbardziej krwawe i makabryczne opowieści nie robiły na niej większego wrażenia. "Okej, okej. Jak tam uważasz. Jeżeli tej nocy mamy zginąć, wiem już jak wykorzystamy ostatnie chwile na tym łez padole" spojrzała na lubego, po czym puściła mu oczko. "Nie ma takiej siły na niebie i ziemi. Nie odejdę bez orgazmu" dodała, szczerząc się w uśmiechu. "Albo po dobroci przeniesiecie się więc na drugą stronę wyspy, albo zmuszeni będziecie znaleźć sobie równie absorbujące zajęcie" szturchnęła w bok drobnego pijaczka, zwanego jej przyrodnim bratem. "Chociaż... czekajcie, noc jsszcze młoda. Zanim dopadnie nas zła wiedźma zdążymy zaliczyć numerek. A przed tym... co powiecie na grę w podchody? Dziewczyny na chłopaków?" zaproponowała, zrywając się z miejsca. Deszcz, wiatr, przecinające niebo błyskawice - rozsądniej było zostać w obozowisku, ale cóż. Również Mayfair alkohol zdążył uderzyć do głowy.

Brandon Dohemy / Marianne Harding / Jermaine Lyons
ambitny krab
Hania
Weterynarz — Animal Wellness Center
28 yo — 167 cm
Awatar użytkownika
about
Po latach odkurzyła swój dyplom i wróciła do weterynarii, przejęła klinikę, którą chciałaby wykupić a do tego wychowuje pięciolatkę i wciąż próbuje zacząć wszystko od nowa.
Wiedziała, że Brandon nie chciał wprowadzić Mari w gorszy nastrój, że był to zwykły żart a jednak w jej sytuacji było to dość bolesne przypomnienie. Nie miała co liczyć na swoje własne wesele. Ona i Jerry tak długo żyli ze sobą i ani razu nie przewinął się między nimi poważniejszy temat ślubu. Z początku ona sama go nie chciała. Nagłe oświadczyny wywołane wpadką, nacisk rodziców na sformalizowanie związku ze względu na dziecko nie miało w sobie nic romantycznego. A wbrew wszystkiemu Mari to właśnie dla siebie wymarzyła. A skoro przez tyle lat były partner, z którym ma dziecko nie zdecydował się na taki krok nie miała już siły wierzyć, że kiedyś znajdzie dla siebie lepszego kandydata na męża.
Dlatego przez jakiś czas siedziała z trochę smętniejszą miną czego na szczęście nikt nie zauważył. W najgorszym przypadku mogła zrzucić winę na zmęczenie podróżą… Jednak ożywiła się, gdy Jemi zaczął opowiadać tutejszą legendę i omal nie zaśmiała się, gdy każde kolejne słowo wypowiadał z taką powagą. Wiedziała, że chciał nastraszyć siostrę i jej chłopaka, bo w tej legendzie nie było nic z prawdy. Nikomu się nic tutaj nie stało a oni sami przed narodzinami dziecka dość często tutaj obozowali.
- Widzisz co narobiłeś? Teraz już za nic w świecie się od siebie nie odkleją – wystosowała w ramię mężczyzny porządnego kuksańca, bo sama na miejscu Hannah pewnie ostatnie swoje godziny chciałaby spędzić w ramionach ukochanego. I absolutnie jej tego nie zazdrościła. Cieszyła się, że przyjaciółki życie potoczyło się dokładnie tak jak chciała, że ma przy sobie kogoś z kim zapewne spędzi resztę życia i zamierzała im z całych sił kibicować. Ale coś ją jednak w serce zakuło na samą myśl, że ona tę noc spędzi w namiocie próbując nie popełnić kolejnych głupich błędów. – Radziłabym jednak się wstrzymać z tą bliskością. Ja znam nieco inną legendę, że Djómi, wcale nie jest złą wiedźmą, która nienawidzi ludzi. Ona każdą szczęśliwą parę nagradza w najlepszy sposób; myślicie że skąd się wzięła Lily? – wytknęła w ich stronę język, bo może wizja niespodziewanej ciąży sprawi, że będzie mogła w spokoju położyć się w swoim namiocie i nie martwić dźwiękami dobiegającymi z tego sąsiedniego. Niczego im nie broniła, ale jeśli chcieli uprawiać seks mogli skorzystać z plażowego brzegu albo ciepłej wody w oceanie.
- Chcesz chować się w lesie w taką pogodę? – spojrzała w niebo, z którego coraz mocniej padało. Była noc, ale zrobiło się tak nagle ciemno, gdy dotąd oświetlający ich księżyc i gwiazdy schowały się za ciemnymi chmurami. W dodatku ognisko powoli dogasało a Mari tak bardzo nienawidziła burzy. Nawet pomimo wypitego alkoholu (chociaż wypiła go pewnie najmniej by mieć na oku resztę obozowiczów, którzy opróżniali butelkę za butelką), czuła przeszywający dreszcz za każdym razem, gdy niebo rozświetlała błyskawica.
towarzyska meduza
kwiatek
37 yo — 186 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Jak typowy facet - najpierw paplał, a dopiero potem myślał. Kiedy zorientował się jaką gafę strzelił, jak chamsko musiał zabrzmieć i jak fatalnie wypaść w oczach Mari na refleksję było już trochę za późno. Trudno było nie zauważyć jak diametralnie zmienił się jej nastrój i chociaż przeprosiny miał już na końcu języka - dołączyła do nich pozostała dwójka obozowiczów i wszystko jakoś rozeszło się po kościach. Od czasu do czasu zerkał jednak kontrolnie na Harding bo naprawdę nie chciał by jego głupi komentarz zepsuł jej cały wieczór. Z grubsza właśnie dlatego nie spostrzegł zbliżającego się ku niemu Jerrego a o tym, że coś kombinował przekonał się dopiero w momencie gdy piana ze wzburzonego wcześniej celowo piwa zmoczyła mu koszulkę. Co za gałgan.
- Sugerujesz, że mamy na sobie zbyt wiele ubrań? - zapytał zgryźliwie przygarniając do siebie Mayfair. Bo nie widział problemu, w każdej chwili mogli się ich pozbyć, prawda? Szczęśliwie dla Lyonsa do tego nie doszło, oboje dzielnie wytrwali do późnego wieczora choć ciągle kleili się do siebie jak młodociana para we wczesnej fazie zauroczenia. Ale czy można ich za to winić?
Cała historia nie zrobiła na nim w zasadzie szczególnego wrażenia niemniej zasłuchany w bajdurzenie Lyonsa wzdrygnął się lekko w reakcji na niespodziewany, głośny trzask przeszywającej niebo błyskawicy. Zmarszczył lekko brwi i uniósł oczy ku niebu. To chyba nie był dobry znak...
Wzrok opuścił dopiero gdy głos zabrała Hannah, a wówczas popatrzył na nią z lekkim rozbawieniem i wyzerował trzymaną w dłoni butelkę.
- Koniecznie zróbmy to w tym całym magicznym źródle, jeśli uratowało ono życie mężowi Djómi to może koniec końców i nam się upiecze. - nie potrafiąc (i nie chcąc) się powstrzymać z uśmiechem na ustach skradł Mayfair krótkiego całusa i choć najchętniej już teraz wcieliłby ów niecny plan w życie - starał się mimo wszystko jakoś trzymać fason. Słowa Mari odrobinę ostudziły jego zapał i już sam nie był pewien czy powinien być jej za to wdzięczny czy może wręcz przeciwnie. Co ciekawe na co dzień wygadany Dohemy w tej akurat kwestii postanowił wybrać milczenie. Lepiej było nie mówić nic niż powiedzieć o dwa słowa za dużo, a potem tego żałować. To niepewny grunt, nie chciał go dzisiaj badać.
- Paradoksalnie w lesie jest bezpieczniej niż pod namiotem na pustym polu i to całkiem blisko wybrzeża... Stanowimy tu w zasadzie jeden z niewielu obiektów, które mogłyby potencjalnie ściągnąć na siebie wyładowania elektryczne. - nie chciał nikogo straszyć ale takie były fakty. - Byleby trzymać się możliwie najdalej od drzew. - czy on właśnie przyklasnął pomysłowi Hannah? Szlajanie się w tym stanie i o tak późnej porze po lesie (i to lesie całkowicie mu obcym) było wprawdzie skrajnie nieodpowiedzialne ale pod wpływem alkoholu robił się znacznie mniej zdroworozsądkowy.

Hannah Mayfair | Jermaine Lyons | Marianne Harding
niesamowity odkrywca
lama#4516
stolarz — Plane Wood Carpenter
32 yo — 180 cm
Awatar użytkownika
about
robię meble, ciągle pomagam na farmie i chcę spełnić marzenie o archeologii, ale życie pisze własne scenariusze
Spojrzał z głupim niedowierzaniem na Brandona, gdy ten zaczął tak technicznie tłumaczyć im procesy wyładowań piorunów i potencjalnych ściągaczy ich na ziemię. Jakieś pięćdziesiąt metrów od nich zaczynał rozciągać się las, trudno będzie unikać drzew w tych warunkach, ale co to dla nich! Szczególnie w tym stanie! Zresztą, jakie było prawdopodobieństwo, że jakiś piorun trafi akurat w wyspę? Niewielkie. No dobra, skoro mieli w swoim towarzystwie Jerry’ego, który od jakiegoś czasu ściągał na siebie jakiegoś pecha - przypominam, niekorzystne ułożenie Marsa i Jowisza! - szanse mogły wzrosnąć, ale dalej - nie na tyle, żeby się ich obawiać. A wizja podchodów na tej przeklętej wyspie strasznie go ekscytowała. Zwłaszcza, że miał w tym swój ukryty plan.
- Zróbmy to! - klasnął radośnie w ręce i zerwał się z krzesełka wywracając swoje siedzenie do tyłu, ale nawet na to nie zważał! Zniknął na chwilę przedsionku namiotu, gdzie znajdowały się jego torby i wyciągnął z nich cztery latarki. Każdemu wręczył po jednej sztuce sprawdzając wcześniej, czy na pewno działa. Wszystkie działały.
- Szybka rozgrywka, dziewczyny na chłopaków! Będzie sprawiedliwie! - aż zacierał łapki z radości. - Ja i Mari znamy tę wyspę całkiem nieźle, więc wiemy, jak się po niej poruszać. Akurat jeden przewodnik na grupę. - Podrapał się po brodzie oceniając jeszcze jakieś inne czynniki, którymi wcale a wcale nie zamierzał dzielić się z pozostałymi. - Może dorzucimy do tego jakieś wyzwanie? - niby umysł miał po alkoholu przytępiony, ale korzyść dla siebie z tego stanu rzeczy potrafił jednak wyciągnąć! - Jeśli nie znajdziemy was w przeciągu… - zastanowił się patrząc na zegarek, ale absolutnie nie był w stanie przeczytać małych cyferek na cyferblacie, bo wszystko niemożliwie mu się rozmazywało - piętnastu…? - zerknął w stronę Brandona oceniając ich szanse na powodzenie przedsięwzięcia i chociaż Dohemy wyglądał zapewne na osobę w lepszym stanie trzeźwości niż Jerry, to biorąc poprawkę na trudne warunki atmosferyczne - i wypity alkohol - zwiększył limit - trzydziestu minut, jutro my ogarniamy wszystkie nieprzyjemne obowiązki w stylu przygotowanie śniadania, sprzątanie, donoszenie zimnego piwa czy drinków itp. I odwrotnie - jeśli wyrobimy się w tym czasie, robicie to wy - poruszył śmiesznie brwiami święcie przekonany, że wygrają. On i Brandon, oczywiście. Nie było innej opcji. - Dobra, nie ma co się zastanawiać, drogie panie, schowajcie się i dajcie nam trzy wskazówki do miejsca ukrycia. Niech od razu będzie to miejsce, w którym przeczekamy burzę... - złapał obie kobiety pod ramię i po dżentelmeńsku odprowadził na jakiś odcinek, aby mogły dogadać szczegóły ukrywania się oraz przekazywania im znaków do odnalezienia, dał im na to kilka do kilkunastu minut i sam wrócił do Brandona, żeby broń Boże niczego nie podsłuchać. Zamierzał przecież wygrać uczciwie! Dlatego podniósł krzesełko, rozłożył się na nim wygodnie otwierając piwo i pociągnął z butelki dość sporego łyka uśmiechając się szeroko, wręcz zwycięsko. Nie przeszkadzało mu, że deszcz zaczynał padać coraz gęściej, było ciepło, a niedługo i tak mieli schować się w lesie albo jakiejś innej jaskini.
- Wystraszymy je - powiedział konspiracyjnie do Brandona, jakby to była najlepsza rzecz, jaką dzisiaj wymyślił, piekielnie zadowolony z siebie przez alkohol i szatański plan, jaki powoli kiełkował w jego głowie. Bo hello! Nie może być tak, że tylko inni starsi bracia mogli być tymi “strasznymi”. Jerry także potrafił. Co prawda jeszcze nie wiedział dokładnie jak, ale przecież kreatywności do głupot nigdy mu nie brakowało, na bieżąco na pewno coś wymyśli!
lisowa
A.
MAGAZYNIER — WINFIELD'S CRAFT
21 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
04

Wypad na namioty, raczej nie są moim konikiem. Zazwyczaj nie spędzam czasu w takich miejscach, bardziej wolę spędzać czas nad wodą. Woda to mój jedyny konik w tym wszystkim, tylko ona stwarzała w mnie jakiś no spokój. Czułem się o wiele lepiej, przez co takie namioty nie są dla mnie czymś wielkim. Ale jeśli impreza odbywała się tutaj, no to się zjawiłem. Chociaż z tego co zauważyłem, większość po prostu zniknęła i mam nawet to gdzieś. I tak miałem zniknąć stąd jak najszybciej, kiedy tylko to możliwe. Ale że sie napracowałem, przygotowałem trochę spędziłem czasu z innymi, idzie mi totalnie na rękę i jednak fajnie będzie mieć całkowitą ciszę tu. W drodze do namiotu, kopnąłem kamień oraz jakiś patyk. Jak na miejsce, gdzie ludzie mogą tak spędzać czas, mogliby trochę bardziej dbać o te miejsce. Zwłaszcza po tym, że wpłaca się jakaś gotówkę, aby mieć zajęte miejsce na swój namiot lub przyczepę.
Kiedy byłem przy swoim namiocie, rozejrzałem się. Na to wszystko wychodzi, że ktoś jednak jest. Sądziłem, że większość dzieciaków sobie poszła, zgubiła się w lesie lub coś zupełnie innego. Otworzyłem jeszcze namiot, aby jakoś się wywietrzył. Nie będę raczej spał w zaduszonym namiocie, zwłaszcza że i tak już mają mnie zjeść te durne komary. To chociaż zjedzą mnie w bardziej sprawiedliwy sposób. Zajrzałem do środka, chowając do środka swoją butelkę. Dorzuciłem więcej ognia do ogniska, zwracając uwagę, że ktoś przyszedł. Przed oczami pojawiła mi się Bella. Czyli nawet i ona dzisiaj postanowiła się pobawić? Nie powinna zając się czymś w sprawach szkolnych, za nie długo chyba kończy im się przerwa?
- Już koniec imprezy? Dość szybko odpadłaś, zwłaszcza po tym, że uważałem Ciebie za mocniejszego zawodnika do picia i spędzania czasu z innymi - Uniosłem brew, ponownie dorzuciłem ogień. Chociaż dłużej będzie cieplej oraz ogółem ogień dzięki temu urósł.

Bell Whittemore
powitalny kokos
M
Licealistka — Tylko szkoła
17 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Artystka i marzycielka
Wzdychająca do brytyjskiego księcia

Dawno nie spędzała czasu poza domem, poza murami szpitala również.
Tydzień temu wyszła ze szpitala, w końcu po dwutygodniowym okresie obserwacji, lekarze podjęli decyzję o wypisie. Złapała paskudne przeziębienie, które przypałętało się do niej pewnego pięknego wieczora, gdy wróciła późno od koleżanki. Nie miał na sobie żadnej kurtki, ani bluzy, zmarzła więc. Następnego dnia odkąd tylko wstała, bolała ją głowa i już wiedziała, że skończy się przeziębieniem. Nie musiała długo czekać na pierwsze objawy kaszlu, pojawiły niedługo po bólach głowy.
Cieszyła się, że w końcu mogła wyjść do ludzi. Wakacje dobiegały końca, a ona, tak na dobrą sprawę, nawet z nich nie skorzystała. Była więc szczęśliwa, że w końcu mogła wyrwać się z domu. Rodzice nagminnie wybijali jej pomysł biwaku z głowy. Dopiero byłaś chora, chcesz znów trafić na leczenie?! Tylko nie przychodź z płaczem, jak będzie boleć cię gardło. Argumentów mieli wiele, jak na głowę Dzwoneczka, dużo za dużo. Nie nadążała za nimi. Raz mówili, że skoro dobrze się czuje to powinna wyjść z domu, a innym razem twierdzili, że wychodzić nie powinna, bo może być chora. Nikt nie pytał jej o zdanie w tym temacie, a miała przecież siedemnaście lat. Była odpowiedzialna i rozsądna na tyle, by świadomie nie zrobić sobie krzywdy.
Impreza trwała w najlepsze, jej koleżanki piły, rozmawiały z chłopakami ze starszej klasy, ewidentnie podejmując próby flirtu, co było żenujące dla Lisabell. Podniosła się więc z miejsca, odchodząc kilka metrów dalej, by odetchnąć. W powietrzu między tyloma osobami krążył zapach papierosów i marihuany, co niekoniecznie jej się podobał. Miała wrażenie, że łapią ją duszności.
Odeszła więc dalej, zatrzymując się przy płonącym ognisku. Teddy podrzucał drewno, a Bell, przysiadła na jednym z pieńków, niebywale markotna.
— To samo mogę powiedzieć o Tobie... Nie wypiłam dużo, ale dziewczyny poszły zapalić, a ja nie chcę... palić z nimi — Wyjaśniła krótko, biorąc do ręki kawałek patyka, po czym zaczęła bazgrać nim po wilgotnej ziemi, tworząc jakieś dziwne, niezrozumiałe naziemne rysunki. Nawet nie patrzyła w tamtym kierunku, spojrzenie skupiła na Teddy'm, który wyglądał całkiem nieźle na tle tego tańczącego ognia.
— A co z Tobą? Myślałam, że pójdziesz zapalić — Nie wyglądał jej na osobę, która unikała towarzystwa, nie wyglądał też na kogoś, kto nie poszedłby spalić skręta w świetnym towarzystwie. Ona... Nie wiedziała, czy by się odważyła złapać kilka buchów, miała zahamowania, bojąc się o swoje zdrowie.

Teddy Wood
ambitny krab
-
MAGAZYNIER — WINFIELD'S CRAFT
21 yo — 182 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem, ogółem nie tego wszystkiego. Liczyłem jednak, że któraś z jej koleżanek tutaj wpadnie i ją zabierze z tego miejsca. Ale no cóż, nie można liczyć przecież za każdym razem na jakieś ulgi oraz możliwości, które są prawie że wyssane z małego paluszka. A obecność brunetki, aż tak do końca teoretycznie nie jest zła, nie do chwili aż nie przyjdą tutaj jej koleżaneczki. Niektóre są mądre, a niektóre no nie są za mądre, aż dziwne że potrafią oddychać tym samym tlenem co wszyscy. Choć ciekawi mnie pewien fakt, czy jak wrzuci się robaka na jej twarz to czy zacznie piszczeć, tak jak reszta osób na imprezie dalej w lesie? Przecież to taka taktyka, zwłaszcza dla takich głupków w naszym wieku.
- Czyli omija Ciebie cała zabawa, tego bym o tobie jednak nie powiedział. Plotki może nie zawsze są prawdą na twój temat, Whittemore - Zwróciłem na to uwagę, nie wszystkie były negatywne. Są też pozytywne bo jakże inaczej mogło być. Sam ją lubię, nie raz nawet mówiłem swoich znajomym dobre słowa na brunetkę. Ale jakoś nigdy, aż tak mocno nie zwracałem na to uwagi. Być może dlatego, że wolę sam ocenić i poznać ludzi. To jakby ktoś na mnie gadał, ponieważ jestem dzieckiem alkoholików. Także to ma swoje dwie strony medalu w tym wszystkim i tylko tyle.
- Wolę palić, pić nie w takich tłumach jak tam. Chcesz się przekonać jak może być fajnie, kiedy tylko są dwie osoby, a nie cała gromada napalonych ćpunów, którzy jedyne co chcą to tylko zapalić i wypić? - Oczywiście, że lepiej jest. Sam fakt, że więcej ma się towaru tylko dla siebie i osoby towarzyszącej, sprawia że całe życie jest o wiele piękniejsze. I jeśli dzieli się z osobą, którą się lubi to jeszcze lepiej jest. Potarłem ramię, szukając czego, co mogłoby trochę bardziej zmienić sytuację pomiędzy nami. Ale nie jestem dziewczyną, nie znam się na nich, tak jak na łodziach. Dlatego jest trochę no niezręcznie, ale liczą się starania za nim wszyscy pójdziemy spać i nazajutrz wszystko zostanie niezapamiętane.
- Byłaś kiedyś nad naszym morzem, płynąc na motorówce? - Spytałem się, zabijając miedzy nami ciszę. Bo to jednak naprawdę wielka frajda, która nie może być nie zrobiona. Sądzę, że każdy powinien spróbować, chociaż na chwilę, poczuć ten wiatr we włosach i adrenalinę.

Bell Whittemore
powitalny kokos
M
ODPOWIEDZ