lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea

twórcza foka
lorne bay
brak multikont
25 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Dimmi se c’è ancora sulle labbra il mio sapore
06

Wsłuchiwała się w nocną symfonie. Większość dźwięków, dochodziła do niej z oddali, ale i tak wydawały się być głośniejsze niż w środku jakiegokolwiek miasta. Z uśmiechem błąkającym się po ustach, Mel obróciła się na plecy, podsuwając sobie pod głowę zgiętą w łokciu rękę. Wpatrywała się w skrawek nieba widoczny przez okno dachowe wyobrażając sobie muzyków, którym zawdzięczała ten dzisiejszy koncert.
Dla większości, sceneria mogłaby się wydawać upiorna. Była sama, pośrodku pustkowia, w opuszczonej chatce, ale osobiście nie czuła lęku czy strachu będąc święcie przekonana, że ten ma tylko wielkie oczy. Przez pierwszą godzinę po dotarciu w sam środek Gahdun Island, gdzie dzięki mapie oraz wskazówkach od znajomych odszukała stary domek na drzewie, jej wyobraźnia szalała. Podsuwała jej historie rodem z kiepskich horrorów, z czasem jednak wszystko się uspokoiło - jej serce, myśli, ale także sceneria dookoła. Zapadła błoga noc, a Mel wcisnęła się do śpiwora zadzierając wysoko głowę oraz nastawiając uszy. Naturalnie, wolała być dzisiejszego wieczora w konkretnym towarzystwie, lecz... Nie miała odwagi, aby prosić Nicky'ego o poświęcenie jej kolejnego z rzędu wieczora. Już i tak absorbowała mu swoją nie aż tak skromną osobę wystarczająco dużo czasu. Kolejną więc pozycje na swojej wakacyjnej liście do zrobienia przed powrotem do Rzymu, postanowiła skreślić samodzielnie.
Powieki zaczynały jej ciążyć, miała za sobą długi marsz, wspinaczkę, ogarnianie tego zapomnianego przez Boga i ludzi miejsca, które kiedyś przed laty musiały być świetna kryjówką dla dzieciaków, ale cichy szmer gdzieś z kąta niemalże od razu postawił ją na nogi. Mel zerwała się, sięgając po latarkę i... to był błąd. Przeniosła cały ciężar ciała na wysuniętą w bok nogę, zdążyła tylko usłyszeć, jak deski w podłodze pod nią zaskrzypiały i nim się obejrzała, nim w ogóle zdała sobie sprawę z tego, co się właśnie dzieje, wpadła nogą w dziurę w zbutwiałym drewnie. Jej krzyk, musiał odbić się echem od ścian. Podszyty przerażeniem, dezorientacją, ale również bólem. Utknęła w podłodze, a każda próba, aby wydostać się z pułapki, powodowała kolejną falę bólu, jaka pulsowała z uwięzionej nogi, w niej zaś poczucie bezsilności i bezradności.
A wszystkiemu temu - zwłaszcza jej - przyglądała się z kąta para świecących w ciemności ślepi, na których jeszcze - na ten moment - nie zwracała większej uwagi, gdyż przede wszystkim na głowie miała szczelinę, w której utknęła.

Ned Haggard
ambitny krab
Mel
yo — cm
about
„Wyjedź gdzieś stary, najlepiej tam gdzie nie ma nikogo” - tak mu doradzał kumpel a Ned się ociągał bo nie był typem outdoorowca ani miłośnikiem chrząszczy wielkości dłoni, komarów wielkości wróbla czy innego żywego syfu. Ale przy tym co ostatnio przechodził z Gail jakaś blokadka się w nim poluzowała i zaczął myśleć o takim resecie w głuszy coraz poważniej.
Ostatecznym argumentem było to, że potem będzie mógł mówić „Byłem na outbacku, dałem radę i nic mnie k***a teraz nie ruszy!” Poza tym co to, Ned miałby się bać jakichś pająków, chrząszczyków i wężyków??
Skutek był taki że nawet się odpowiednio wyposażył, kupił namiot i cały obozowy szpej, a od kumpla pożyczył łódkę bo wymyślili jakoś tak razem przy piwie, że jak izolacja to izolacja a nie że jacyś turyści będą mu chodzić rano po głowie.

No i wreszcie stało się - Ned Haggard przybił do brzegów jakiejś wysepki której nazwą się nie przejmował, wyposażony w wiedzę z youtubowych poradników znalazł miejsce na obóz, rozłożył namiot (taki rzucany który się sam rozkłada, więc się nie namęczył), otoczył kamieniami palenisko, wyłączył komórkę, wyjął buteleczkę koniaku, cygarko i rozparty w hamaku zrobił to co po prostu lubił.

Co prawda zwykle to robił w głębokim fotelu ze wszystkimi urządzeniami obok siebie które mogły mu zagwarantować bezpieczny powrót gdyby przesadził z koniaczkiem, ale po każdym kolejnym łyku smakowało lepiej i mniej się przejmował okolicznościami tym razem. Skutek był taki że wczesną nocą Ned ululany wczołgał się byle jak do namiotu zapominając zalać ognicho.

Po paru godzinach obudził go dym i swąd. Przez chwilę zmuszał się do szybkiego otrzeźwienia - nie udało się do końca, ale oprzytomniał na tyle żeby wyskoczyć z namiotu w środku nocy i patrzeć, jak ogień próbuje pokonać jakiś konar, którym zaraz przeskoczy na suchą trawę dookoła obozowiska i będzie pożar buszu jak nic!
- Kurew nagła!! - warknął Ned i zaczął się uwijać, choć nie bardzo miał pomysły czym to gasić. Wreszcie kiedy już trochę trawy się paliło, przypomniał sobie o niedalekiej łódce, skoczył tam i znalazł pojemnik do wylewania wody. I zaczął nabierać wodę z jeziora i pędzić do ognia.
Klnąc i sapiąc wreszcie ugasił skurczybyka po jakiejś godzinie tych wysiłków jakich akurat ni cholery nie planował, ale nie wiedział że nie koniec przygód na tym.
Ledwo usiadł wśród dumy pogożeliska, uwalany sadzą, ciągle trochę pijany, usłyszał krzyk.

Podniósł głow, nasłuchując… jeszcze jakichś w mordę kopanych dzikich zwierząt tu brakowało! Ale krzyk brzmiał dość po ludzku. Sam nie wiedział czy to lepiej czy gorzej - w końcu bezludna wyspa okazała się całkiem niebezludna… Posiedział trochę bijąc się z myślami, wreszcie zaklął, wstał, wziął latarkę, obozowy czekanik i długi nóż (taki z kompasem), jeszcze zwój liny - no bo w sumie skoro już to kupił, to niech się przyda! I ruszył w stronę głosu.

Człapał po suchych trawach świecąc sobie latareczką i szukając jakiegoś obiektu w którym mógł być ten ktoś. I po dobrym, kwadransie od krzyknięcia Ned odkrył na drzewie zarys domku. No proszę!
Poprawił swoje narzędzia, zacisnął dłoń na czekaniku i ruszył w tamtą stronę. Krok za krokiem, coraz ostrożniej, aż w końcu tak ostrożnie, że nie bylo słychać jego kroków. Stanął pod pniem i zastanawiał się jak to rozegrać…
No i wymyślił:
- Hej tam w domku! Jest tam kto? Słyszałem krzyk!
No i czekał, sam się zastanawiając czy chciałby być rycerzem i komuś pomóc czy wolałby żeby nikogo tam nie było a ten kto krzyczał - albo sobie poradził, albo został pożarty i w związku z tym nie robi już Nedowi kłopotu…

Mel Russo
25 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
Dimmi se c’è ancora sulle labbra il mio sapore
Sytuacja, w której znalazła się na własne życzenie była mówiąc dyplomatycznie nieciekawa. W głowie Mel rzecz jasna szalały inne, mniej ugrzecznione określenia, aczkolwiek przez zaciśnięte w wąską kreskę usta - jeszcze - nie wydostały się żadne epitety.
Była sama. W środku głuszy. Na odosobnionej wyspie, z dala od cywilizacji, a jedyne, żywe istoty w najbliższej okolicy to najprawdopodobniej mieszkańcy lasu o niekoniecznie przyjaznym nastawieniu. Ale nie to w tym wszystkim wypadało najgorzej. Noga, która wpadła do szczeliny, utknęła w niej na dobre. Próbowała się wyswobodzić, problem w tym, że najmniejszy ruch powodował wrażenie, że tysiące drobnych igiełek wbijało się w jej skórę i Mel, choć bardzo się starała, musiała zacisnąć usta, aby ponownie nie wrzasnąć. Być może, najrozsądniej byłoby teraz wyłamać inne deski i odsunąć te wepchnięte z jej piszczelem, połamane kawałki, niestety, nie sięgała aż tak daleko, aby chociaż spróbować swój plan wprowadzić w czyn.
Sięgnęła do kieszeni szortów, wyciągając z nich telefon. Drżącymi rękoma, wybrała numer do Nicka i choć miała z tyłu głowy myśl, że dodzwonienie się do Lorne Bay nic nie da, a potencjalny ratunek dotrze do niej przy dobrych wiatrach najwcześniej nad ranem, odruchy serca wzięły górę i wcisnęła zieloną słuchawkę... W odpowiedzi usłyszała ciszę. Była w miejscu poza zasięgiem. Przeklinając już na głos, cisnęła komórkę gdzieś w kąt domku na drzewie.
I wtedy, mniej więcej, usłyszała głos. Dochodził z dołu, nie mógł być wytworem jej wyobraźni, choć rozsądek nie wydawał się aż tak pewny swego. Jednym ruchem, starła łzy napływające jej do kącików oczu wierzchem ręki i wyciągnęła się w stronę klapy, przez która wchodziło się z drabinki wbitej w pień do środka.
- Tak! Jestem tutaj, to znaczy na górze! - zawołała, pewna, że ktokolwiek to nie był, usłyszy ją z dołu.
Mel poruszyła się, a cichy syk przeszył nocną ciszę. Mimo tego, że wpadła w podłogę, zapominała o tym fakcie, tym bardziej, kiedy poruszona nie mogła pozwolić, aby jej potencjalny ratunek wypadł jej z rąk.
- Nie wiem, jakim cudem, ale... Wpadłam w zbutwiałą deskę. Uważaj, bo podłoga jest krucha, a jeśli oboje w niej utkniemy... - urwała, tym razem gotowa zrobić wyjątek w swojej sceptycznej postawie a propos zabobonów i innych bajdurzeń, a także odpukać dość głośno w niemalowane, aby nic takiego d e f i n i t y w n i e się nie stało.
Łypiące z kąta, jasne ślepia, odwróciły się w stronę klapy, gdy tylko ta się uniosła.

Ned Haggard
ambitny krab
Mel
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
017.

So what we get drunk
So what we smoke weed
We're just having fun
We don't care who sees
So what we go out
That's how its supposed to be
Living young and wild and free


Ostatnio w życiu Jolene nie było za ciekawie. Nie dość, że wiecznie wpadała wszędzie na tego idiotę Otisa, przyciągając przy tym same problemy, jak rozpierdolona doszczętnie witryna w księgarni i prace społeczne przy galerii, tak na dodatek i w pracy same dramy oraz przypały. Bo kto by pomyślał, że praca w gastronomii będzie taka ciekawa, z wątkami bardziej szalonymi niż te na forkach pbf? No na pewno nie King, bo inaczej wcale by się tam kurwa nie zatrudniała.
Życie nie traktowało ją najlepiej, całe jednak szczęście w gronie przyjaciół (bo chyba mogła to tak nazwać) znajdowało się kilka porządnych osób, z którymi niezależnie od pory dnia czy anomalii pogodowych, czas spędzało się iście znakomicie. Oczywiście Ryder Fitzgerald był jednym z nich. Zawsze na posterunku, sprawiając, że nawet najpaskudniejszy dzień stawał się jednym z najlepszych. A nie każdy potrafił takie rzeczy! I choć randkowanie nie było dla nich, tak nadawanie na tych samych falach pozostawało niezmienne. Jak zresztą wszystko w ich znajomości. No może oprócz wąsa, którego nagle zabrakło na twarzy Rydera. Ale to nawet dobrze. Nigdy go nie lubiła. Kiedyś nawet myślała, że nosił go, bo tak naprawdę był jakimś super poszukiwanym przestępcą i po prostu potrzebował pozostać incognito. No i chyba nie muszę wspominać, że trochę zawiodła się, kiedy okazało się, że nic z tego, że to tylko zwykły wąs.
A kiedy pierwszy szok minął i Jolene już oswoiła się z nowym wyglądam twarzy przyjaciela, mogli spokojnie wepchnąć do wody żółty kajaczek, następnie zainstalować się do niego w równie oczojebnych kamizelkach ratunkowych. Bo przecież wiadomo — bezpieczeństwo przede wszystkim! A potem? Kierunek: syrenia wyspa.
Może plan trochę za ambitny, może kilometrów do pokonania wydawało się o kilka za dużo, jednak dla nich nie istniało niemożliwe! No, a przynajmniej tak sobie wmawiali przez pierwsze dwadzieścia minut wiosłowania, bo potem było już trochę gorzej. Całe szczęście pogoda dopisywała dalekim wycieczkom, a Ryder niezawodnie zapewnił zapas zielska i pięknie skręconych joincików dla całej załogi.
Myślisz, że są tu Rekiny? — spytała całkiem poważnie, bo przecież nie miała pojęcia, głupia była — Zjadłam dzisiaj śledzia na śniadanie i strasznie nie chciałabym, żeby zwierzęta wody się teraz na mnie pogniewały i zapragnęły zemsty — bo przecież co to za problem dla takiego żarłacza wypierdolić malutki kajaczek i pochłonąć ich w całości? Chwila moment! Zaciągnęła się drugim już tego popołudnia skrętem, podając przyjacielowi i rozglądając się dookoła. Trzeba było przyznać: było pięknie. Nie mogli wyśnić sobie lepszej pogody na taką wyprawę. Słońce świeciło swym majestatycznym blaskiem, niebo kolorowało się wyłącznie na niebiesko, bez zbędnych chmur, woda spokojna jak nigdy, nie produkowała nawet najmniejszej fali, a i do wyspy nie było już tak daleko. Co za piękny dzień.

Ryder Fitzgerald
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
barman/współwłaściciel — Moonlight Bar
24 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
zawodowo skręca blanty, jeszcze lepiej jeździ na desce, a surfuje tak, że się za nim kurzy, do tego polewa piwa w rodzinnym barze, a Lyra go pocałowała
35.

Bowie nasmarowała mu nochala jakimś kremem ze swojej kosmetyczki tak bardzo, że jak wypływali z jakiejś stacji wypożyczania kajaków, to aż czuł, że widać go w mocnym słońcu aż na Syreniej Wyspie. Był jak prawdziwa latarnia morska, tylko działał też za dnia, więc zapełniał tę lukę, której nie zapewniłby Rudolf Czerwononosy. Albo Rudolfina, bo ostatnio gdzieś czytał, że faceci renifery zrzucają rogi na zimę, a babki nie, a przez to właśnie babki były w zaprzęgu Mikołaja. Bowie mówiła, że to po to, żeby sobie swojego nochala nie spalił na słońcu, bo tam były jakieś filtry, ale bądźmy szczerzy - czy Fitzgerald wyglądał na kogoś, kto pamiętał o smarowaniu pleców kremami? Oczywiście, że nie. Po pierwszych letnich upałach ciężko go było dotknąć, bo zawsze spalał się na buraczany kolor, naturalnie mając dość jasną karnację, ale nie tak jasną jak Jo. - Ej, a ty się nasmarowałaś? - zapytał głosem trochę zdyszanym, bo może i od deski - czy to tej od surfowania, czy tej od jeżdżenia, kondycję miał dobrą, ale chyba nie tak dobrą, żeby jego łapy wytrzymały. Nawet myślał przez chwilę, czy nie wskoczyć do wody i nie popchnąć kajaka, napędzając go swoimi nogami.
- A to był taki krwisty śledź? Bo kiedyś kumpel przed pływaniem zjadł sardynki, te takie, no wiesz, z puszki, z sosem pomidorowym. No i go nic nie zeżarło - to była raczej optymistyczna wersja, chociaż śledzika to by czasem sam chapsnął, wiadomo, a takie zapuszkowane ryby mniej chętnie. Oczywiście mniej chętnie nie znaczy, że wcale, bo wpierdalał za dwóch, tak mniej więcej od zawsze, ale mniej chętnie niż burgera na przykład. - Powiem ci Jo, że juz mi się trochę, kurwa, nie chce - przyznał, zaciągając się zaraz skrętem, chociaż dla przypływu energii to powinien jakiś koks, czy coś, nie wiem, narkotyki są do dupy, nie będę znowu googlować nielegalnych rzeczy. - Ale możemy zrobić taki deal, że teraz będziemy tak napierdalać na maksa i wtedy dopłyniemy tak ekspresem, i się tam już jebniemy na wyspie - zaproponował wspaniałomyślnie, odchylając głowę do tyłu, bo szczerze powiedziawszy, już mu się w tym kajaku ni cholery nie chciało siedzieć, nie miał miejsca na nogi, ramiona go już bolały, no nie było tak kolorowo jak na początku, ale spokojnie, nie zamierzał prowadzić gorzkich żali i psuć im całej wycieczki, bo Ryderro to był w ogóle taki typ, że mało co się przejmował niepowodzeniami i w ogóle nie lubił o nich myśleć, chociaż u niego w życiu też ostatnio było raczej gorzko-słodko, z naciskem na gorzko. Albo słodko. No on wolał na słodko.

Jo King
ryder fitzgerald
nata#9784
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Oczywiście, że się nie nasmarowała. O-czy-wi-ście. Jo była prawdziwą sierotą (dosłownie i w przenośni w sumie XD). Umiała zająć się sobą jak dziesięcioletnie dziecko. Potrafiła jebnąć sobie kanapki do pracy, pościelić łóżko, od biedy zrobić pranie i ogólnie nie dać się zabić w codziennym funkcjonowaniu. Daleko jej jednak było to umysłu prawdziwej pani domu, czy matki. Wiecie, te wszystkie załóż czapkę, bo się przeziębisz, nie siedź na zimnym, bo wilka złapiesz, na pewno spakowałaś wszystkie tabletki, nie baw się ogniem, bo będziesz sikać w nocy, jak i również nie zapomnij posmarować się kremem. No właśnie. Nic z tego nie miała w krwi, dlatego też jak zwykle wystawiła się na czyste spłonięcie w tych pieprzonych promieniach słońca. No ale mówi się trudno i żyje się dalej. Taka była zasada.
A coś ty, co ty do mnie mówisz? — oburzyła się trochę, bo jak to tak wpierdalać KRWISTEGO ŚLEDZIA? No chyba go trochę poniosło. Jasne, lubiła sobie opierdolić rybkę, ale nie była jebanym barbarzyńcom. Jak już to tylko filecik czy śledzik ze słoiczka — No co ty, taki marynowany śledzik bez żadnej krwi — wyspowiadała się z menu śniadaniowego, spoglądając przed siebie i wypuszczając na twarz niewielki uśmiech na widok wyraźnej już wyspy i bujnych, wysokich palm. Sił do wiosłowania zabrakło jej już dawno temu i prawda była taka, że od jakiś dwudziestu minut mocno oszukiwała. Czasami przykładała tylko wiosełko do wody, przesuwając równo z falą lub w ogóle wykonywała jakieś żałosne ruchy, które imitowały wiosłowanie, gdy w rzeczywistości nic z tego nie miało miejsca i tak naprawdę pół drogi Ryder przepłynął o własnych rękach. Tylko swoich i wyłącznie swoich. No ale przecież mu tego nie powie. W końcu wszyscy pamiętamy, co się stało, gdy zobaczył jak Jo zapierdoliła mu resztkę kanapki.
Dobra — przystała na propozycje chłopaka — Dajemy ile sił w rękach i nim tamten ptak przeleci na drugi koniec wyspy, my już będziemy a plaży! — wskazała jeszcze na szybciocha latającą ptaszynę gdzieś przy brzegu, po czym zabrała się do faktycznego wiosłowania. No dała z siebie wszystko. Tak w ramach rekompensaty za te ostatnie kilkanaście minut, kiedy zawodowo przycięła w chuja. W końcu sama chciała znaleźć się na miejscu jak najszybciej i nawet nie chciała dopuszczać do siebie myśli, że potem jeszcze będą musieli jakoś wrócić (XD). Ale to już zmartwienie na potem.
No w końcu!!! — krzyknęła, kiedy kajak zatrzymał się na ubitym od wody piachu, wyciągając ręce wysoko w powietrze — No czekaj, czekaj, daj mi chociaż wyjść. Nie będziesz tak tego wciągał ze mną na pokładzie, jeszcze się połamiesz — prychnęła pod nosem, chociaż w rzeczywistości faktycznie za lekką się nie miała. Nie chciała, żeby chłopaczyna coś sobie nadwyrężył. W końcu będzie go potrzebowała jeszcze na powrót. Zawodowo zeskoczyła z kajaczku, oczywiście następując na ostry kamień i z głośnym krzykiem runęła prosto na mordę. Brawo Jo. Brawo. Całe szczęście wody było jakoś po kostki, bo jeszcze by się sierota utopiła.
To co, pięć minut przerwy i lecimy w las?! — zaproponowała z entuzjazmem i zaraz po tym rozwaliła się wygodnie na ciepłym od słońca piasku — Gdybyś mógł zabrać ze sobą trzy rzeczy na taką bezludną wyspę, co by to było? — zagaiła z zamkniętymi już oczami, oddając się krainie relaksu.

Ryder Fitzgerald
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
barman/współwłaściciel — Moonlight Bar
24 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
zawodowo skręca blanty, jeszcze lepiej jeździ na desce, a surfuje tak, że się za nim kurzy, do tego polewa piwa w rodzinnym barze, a Lyra go pocałowała
- No ja pierdolę, pytam tylko przecież - nawet chciał unieść dłonie w obronnym geście, ale wtedy by mu wszystko powypadało, a jakby zostali tylko z wiosłem Jo, to... cóż, to mogłoby być ciężko. Szczególnie, że pewnie najpierw to wiosło zdzieliłoby któreś z nich w głowę wtedy wystarczyłoby już mało bardzo, żeby wylądowali na jakiejś małej wysepce pomiędzy Australią, a jakimś azjatyckim archipelagiem, czy gdzie im tam było z Lorne Bay najbliżej. - Moja była była z jakichś Indii i często wpierdalała dziwne rzeczy. W sensie współlokatorka była - zaznaczył, żeby nie było żadnych wątpliwości. No ale nie pamiętał czy ona jadła w końcu wieprzowinę, czy nie, ciężko było mu zapamiętać z jakiego kraju pochodziła jej rodzina, ale tak to czasem jej śpiewał, że jest jego słodką czekoladką i raz nawet polizał na fazie, żeby zobaczyć czy słodko smakuje. Ale nie smakowała. Cholera, dobrze, że się przez tyle lat nie obraziła za jego dziwne porównania i nie nazwała go słowem na "r".
- Który ptak? - zapytał, jakby to miało być jakoś ważne, ale jak Jo zaczęła wiosłować, to on też się od razu wkręcił i szło im tak szybko, szybciej niż na starcie i przez całą tę podróż, a on naiwnie myślał, że to zasługa jakiejś dziwnej mocy, którą miał w ramionach, a nie tego, że King się w końcu faktycznie wzięła do roboty. Naiwnie wierzył, że byli w tym razem, normalnie jak w High School Musical, co śpiewali, że są razem i tak klaskali wszyscy jak tańczyli. W życiu by się nie przyznał, ale czasem to nawet podśpiewywał ich piosenki i zdecydowanie uważał, że w całej serii filmów brakowało takiego przystojnego skatera jak on. W ogóle mało było filmów o gościach, którzy jeździli na desce. A Ryder totalnie by mógł w takim zagrać główną rolę, bo on w ogóle w całości był czarujący, nic dziwnego, że Jo chciała z nim kiedyś iść na randkę. W końcu założył wtedy nawet koszulę w palemki!
- No raczej, że nie będę - on to z gracją wyskoczył z tego kajaka i prawie łapał dziewczynę, jak taka była wywrócona, bo szarmancki z niego chłopak, ale się powstrzymał jednak, bo inaczej zwiałby im kajak i wracaliby albo wpław, albo na jakiejś na szybko zbitej tratwie. Tylko to na szybko zajęłoby im pewnie całe wieki. Istniała jeszcze opcja promu, jak normalni ludzie, ale to jakoś nie pasowało do przygody i wizji rozbitków, niczym Robinson Crusoe.
- Ehe, w las - mruknął, jeszcze jakoś zabezpieczając ten kajak, ale nie wiedział jak, to wsadził do środka wielki kamień, żeby im nie zwiało. - Noo, blanta pewnie - odpowiedział pierwsze, co mu przyszło do głowy. - Albo nie, zmieniam, krzaka bym wziął! - bo krzak to taki przyszłościowy, coś jak z tym głodnym człowiekiem, rybą i wędką, no była taka historia. - Ogień pewnie jakiś, bo ni chuja bym nie umiał rozpalić ogniska - a czymś trzeba blanta odpalić. - I nie wiem co, takiego dobregoo burgera. I zeby on był codziennie nowy - tłusty, ociekający serem. - A ty co? Nie wiem czy da sie lepsze rzeczy - przyznał dumnie, bo wchuj dobrze to wymyślił.

Jo King
ryder fitzgerald
nata#9784
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
Było pięknie.
Kurwa. Idealnie.
Słońce świeciło w najlepsze, otulając uśmiechnięta twarz Jo, wiatr szumiał delikatnie, wprawiając wysokie palemki w stan gibkości, tworząc przy tym piękną melodię. Normalnie nic tylko nagrać, wrzucić na spotify i zgarniać miliony za streamy. Brzmi jak plan idealny, no przecież niech mi ktoś tylko powie, że nie. To by dopiero było połączenie przyjemnego z pożytecznym, w dosłownym znaczeniu. No ale teraz nie czas na to. Teraz to Jolene wylegiwała się na plaży, z rękami pod głową i ciepłą wodą, która wraz z niewielką falą co chwile moczyła jej stopy. Coś wspaniałego. I do tego wszystkiego doborowe towarzystwo w postaci Fitzgeralda i niewinne rozmówki o bezludnej wyspie. Czy mogło być coś lepszego? Pewnie tak, ale cicho.
Wracając do tych rozmówek: Słuchała go uważnie i musiała przyznać — podobały się jej te propozycję Rydera. Oczywiście pomijając fakt, że spytała o jedną rzecz, a on jak ostatni łapczywca wymienił już z trzy (I w sumie to wiem, że spytała o trzy, ale postanowiłam już sobie w głowie, że miała przyjebanie mózgowe i zrobi o to avanti, wcale nie dlatego, że już napisałam prawie całego posta i dopiero to zauważyłam). Plus strasznie to, co mówił, nie miało najmniejszego sensu, więc nie pozostało jej nic innego, jak zainterweniować.
Okej po pierwsze to możesz wciąć ze sobą tylko jedną rzecz!! — zaprotestowała, wydymając usta do przodu, mrużąc przy tym oczy i rzucając chłopakowi gniewne spojrzenie. Zresztą nie ma się co dziwić, naruszył przecież zasady gry! — Po drugie, OGNIA nie można wziąć. No chyba, że mowa o zapałkach albo zapalniczce, bo tak samego ogarnia na przykład w słoiku to byś kurwa nie wziął, no nie ma nawet takiej opcji — pierdoliła trzy po trzy i szczerze mówiąc, nie dało się stwierdzić, czy było to spowodowane zielskiem czy może jej Jolenową natura, tak po prostu — A i nie ma czegoś takiego jak ODNAWIALNE BURGERY!!! No bo jak to tak?! I wiesz, co ci powiem? Jesteś jak ci wszyscy ludzie, którzy mając jedno życzenie od Dżina, życzą sobie jeszcze kolejne trzy życzenia! Przecież to czyste, kurwa, oszustwo — no co, Jo może i była marzycielką na co dzień, ale kurwa zasady to zasady i z takimi rzeczami nie powinno się tak lecieć w chuja. W końcu każdy morał bajek dla dzieci sprowadzał się właśnie do tego, że jak ktoś daje ci palec to bierzesz palec, a nie kurwa całą rękę z ramieniem, bo dla innych nie starczy. I ona to szanowała. Dlatego jej odpowiedź zawierała jedynie jedno.
Wino — skwitowała zadowolona — Najlepiej baniak pięciolitrowy — dodała szybciutko, w pełni zadowolona ze swojej odpowiedzi, czego nie mogła powiedzieć o Ryderze, który ewidentnie nie był usatysfakcjonowany taką odpowiedzią — No co? Znam siebie i doskonale wiem, że za żadne skarby świata nie przeżyłabym na takiej wyspie dłużej niż dwa dni, wiec równie dobrze mogłabym się już na starcie napierdolić a potem niech się dzieje wola nieba i mogę umierać — wychowując się w domu dziecka, King nie nabrała prawie żadnych skilli pomagających w przetrwaniu w dziczy. Nie miała pojęcia jak rozpala się ogień, jak polować na dzikie zwierzęta czy chociażby jak zbudować TIPI. Była stracona już na starcie i trzeba się było z tym po prostu pogodzić.
Dobra, koniec tego lenistwa — zaapelowała po krótkiej chwili i niechętnie, lecz wciąż pełna energii podniosła się z piasku — Chodź, zobaczymy gdzie prowadzi tamta ścieżka. Może znajdziemy jakiś skarb! — podekscytowała się głupio, chociaż w rzeczywistości było tu przecież więcej ludzi, także wszystkie potencjalne skarby zapewne zostały już dawno zebrane. Płak płak — Noo hoop — podała chłopakowi ręke i ciągnąć mocno, pomogła wstać na nogi. Bo TAKA BYŁA Z NIEJ DOBRA KOLEŻANKA, nie to co kurwa on, kiedy zdecydował się ratować kajak, a nie Jo. I tak tak będę to wypominać, bo Kasia wybacza, ale nie zapomina.

Ryder Fitzgerald
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
barman/współwłaściciel — Moonlight Bar
24 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
zawodowo skręca blanty, jeszcze lepiej jeździ na desce, a surfuje tak, że się za nim kurzy, do tego polewa piwa w rodzinnym barze, a Lyra go pocałowała
- No co ty pierdolisz, Jo? - żachnął się od razu, jak mu wyskoczyła z pretensjami. - Jedną to sobie w dupę wsadź, muszą być trzy - trójkąt miał trzy wierzchołki, tost trzy krawędzie, palenie na spółę po trzy buchy, więc z jakiej racji miało być jeden? Nie, żeby on w ogóle był pewien co powiedziała, bo teraz to wcale, ale no bez sensu by było jeden i tyle. - Ale można wziąć zapalarę jako OGIEŃ, bo się tak przecież mówi, nie? - no czy ktoś do niej kiedyś powiedział na imprezie Przepraszam, czy masz może zapalniczkę? Jasne, że nie, już raczej Stara, daj ognia, chociaż nie wiem, w Australii to maja pewnie jeszcze bardziej odjechane slangowe powiedzenia. - No a ja nie planuję skisnąć na bezludnej wyspie przecież, nie? Na mojej bezludnej wyspie, na którą PLANUJĘ co mogę wziąć, biorę krzaka, ogień i pieprzone odnawialne burgery - a na czymś takim to w ogóle można zbudować cywilizację. O, w Rick and Morty Rick puknął jakąś planetę i były dzieciaki, więc czemu on by sobie nie mógł zrobić? Swoje potrzeby trzeba było jakoś uzewnętrzniać, a już szczególnie, jak było się samotnym.
- Dobra, ale podjebałaś pomysł z Piratów z Karaibów, więc się nie liczy - Jo nie była Jackiem Sparrowem, żeby siedzieć i pić. On tam może jakiś rum miał na koncie, a nie winiacza, ale oprócz tego zero różnic. Ze ro. - Poza tym nie ma takich baniaków - no bez jaj, były takie zero siedem, albo z kranu. Kto jak kto, ale on jako barman wiedział przecież co trzeba kupować, żeby ludzie pili i ani razu w Moonlight Barze nie widział takiego wymysłu, jak to, co Jo własnie palnęła.
- Taki na wierzchu? To nie Too hot to handle - westchnął, nawiązując do jednego ze swoich guilty pleasure i OCZYWIŚCIE, ze jak wjechał trzeci sezon to pochłonął go w jeden dzień. W ogóle ta ich wycieczka była jakaś mocno filmowa w nawiązaniach Fitzgeralda, może po prostu czuł mega silną potrzebę bycia głównym bohaterem swojego życia? Nie, żeby inaczej grał w nim drugie skrzypce, a w ogóle przez ilość dramatów, jakie miał z przyjaciółmi w ostatnich miesiącach, to w ogóle był książkowym przykładem głównej bohaterki, tylko on nie potrzebował przemiany z nieśmiałej cizi w ultra laskę, bo on już był ultra laską. Tylko, że był Ryderem, no wiadomo przecież o co chodzi.
King była na tyle mała, że sam się dźwignął do pozycji stojącej, otrzepał tyłek, sprawdził czy mu nic nie wypadło z kieszeni (opór odpowiedzialnie) i dziarsko ruszył przed siebie, w poszukiwaniu tego skarbu, czy w sumie czegokolwiek, bo był gotów na wszelkie eksploracje, nawet sobie zaczął wesoło pogwizdywać pod nosem i w ogóle humor miał gitówa, bo nogi to go po tej podróży ani trochę nie bolały. Jedynym problemem były liście i gałęzie, które trochę ograniczały ścieżkę, ale rąk mu się nie chciało podnosić wcale, więc trochę go smagały po ramionach, a trochę próbował ich unikać, jak ciosów w jakiejś grze, tylko nazwy nie podam, bo jedyne w co ja umiem to pasjans pająk.
- Ej patrz, normalnie osada! - ściszył głos i się pochylił, żeby to dziewczynie tym swoim szeptem wykrzyczeć, ale gdzieś za drzewami widoczna była drabinka, prowadząca do czegoś, co przypominało domek na drzewie. Ale domek w środku lasu?

Jo King
ryder fitzgerald
nata#9784
Barmanka — Rudd's
22 yo — 161 cm
Awatar użytkownika
about
Jak widac po samej nazwie postaci - zycie Jo to jeden wielki żart. Nie miała lekko. Za dzieciaka z początku musiała użerać się z ojczymem-tyranem, następnie ze stratą ukochanej mamy, by finalnie w wieku czternastu lat wylądować z rocznym bratem w domu dziecka. Braciszek szybko znalazł nowy dom, jednak ona spędziła tam całe swoje młodzieńcze lata.
No dobra.
Może faktycznie trochę pierdoliła.
Nieco bez ładu i większego składu. Zadawała pytania, które potem sama podważała, bo zapomniała, że wcale je zadała i jeszcze przy tym wszystkim potrafiła zwalić wszystko na Rydera. Ale cóż. Takie właśnie były uroki nadmiernego palenia zielska, więc watch out kids, don’t smoke weed. Już chciała się kłócić o ten OGIEŃ. Już była gotowa na wielką debatę, bo przecież chłopak mógł powiedzieć po prostu zapalniczka, a zechciał się bawić w jakieś pojebane domysły, których ona kompletnie nie rozumiała, jednak nie było czasu na wszelkie nowe dyskusję. Plan był, by w końcu ruszyć dupy w troki i faktycznie pozwiedzać trochę wyspę, na którą płynęli w wielkich potach i katuszach. No, a przynajmniej Ryder płynął, ona tylko siedziała i podziwiała widoki, ale oczywiście WSPÓŁODCZUWAŁA również, żeby nie było.
No chyba cię teraz pojebało, panie barmanie od siedmiu boleści — oburzyła się, drepcząc tuż za chłopakiem, wkraczając tym samym w zazieleniony las — Oczywiście, że są baniaki pięciolitrowe, no co ty!! — nawet przez chwile miała ambitny plan wygooglować to cholerstwo i pokazać mu, żeby mógł ją przepraszać i prosić o wybaczenie, jednak z chwilą wyciągnięcia telefonu, doszła do smutnych, lecz oczywistych wniosków — nie było zasięgu. No cóż. Zamiast googlowanie więc, zapisała sobie szybciutko notatkę w telefonie, żeby przypadkiem nie zapomnieć tego zrobić po powrocie. A najlepiej to znaleźć taki w sklepie i odwiedzić Fitzgeralda w domu, by następnie opróżnić całą zawartość. To dopiero łączenie przyjemnego z pożytecznym!
Kroczyła dzielnie przed siebie, starając się lustrować ruchy Rydera, co by te wszystkie liście i gałęzie przypadkiem nie zdzieliły jej po ryjcu niespodziewanie, w międzyczasie rozglądając się dookoła. Musiała przyznać — wyspa miała swój niepowtarzalny klimat. Natura uderzała tutaj zupełnie inaczej, a przez brak samochodów i tłoku, dało się usłyszeć nawet najdrobniejsze odgłosy zwierząt i szumiących drzew. No po prostu pięknie. Tak się dziewczyna zapatrzyła, że nie zauważyła nawet, że jej towarzysz chwilowo przestał posuwać się w przód.
Hm?? — mruknęła i już po chwili wpadła na plecy Rydera — O, sorki. Co? Jaka osada? — zmrużyła oczy, przyglądając się miejscu wcześniej wskazanego przez chłopaka, jednak wciąż chuja widziała. Musiała więc podskoczyć kilka razy, ale to nic, w końcu czego możesz się spodziewać od życia, mając metr sześćdziesiąt wzrostu — Ocieeeesz kurwa, faktycznie! — psiknęła podekscytowana, gdy w końcu udało jej się ujrzeć niewielki domek na drzewie — Ty, no na co czekasz. Jazdunia!! — pchnęła delikatnie biodra Fitzgeralda, wymuszając na nim krok w przód. Nie chciała już więcej czekać, w końcu działo się coś ciekawego. W końcu jakaś przygoda!
Myślisz, że ktoś może być w środku? — rzuciła spokojnie, gdy tylko znaleźli się pod drzewem. Głowę miała zadartą do samego nieba, spoglądając wzdłuż drewnianej drabinki. Plan był, by wejść do środka, no ale co jeśli to kogoś dom, a oni tak prostu zrobią z buta wjeżdżam? No trochę PRZYPAŁ wtedy.

Ryder Fitzgerald
niesamowity odkrywca
Kasik#0245
Harry
barman/współwłaściciel — Moonlight Bar
24 yo — 187 cm
Awatar użytkownika
about
zawodowo skręca blanty, jeszcze lepiej jeździ na desce, a surfuje tak, że się za nim kurzy, do tego polewa piwa w rodzinnym barze, a Lyra go pocałowała
- Nie ma. Stara, masz jakieś te, zwidy, czy zesłuchy, nie-ma! - oczadziała chyba do reszty! W takich dużych opakowaniach to się co najwyżej sprzedawało majonez do przemysłu spożywczego. Eh, ale by teraz taką łyżkę po majonezie oblizał ze smakiem. Wiadomo, w za dużych ilościach to było trochę mdlące i nikt nie chciał, ale jak się nakładało na kanapkę i potem zostawało na łyżce to tak samo zajebiste jak wylizywanie miski po cieście. Cholera, musiał sobie znaleźć kogoś, kto piecze i mu da oblizać. Bo takie gotowe ciasto można kupić w sklepie, czy kawiarni, no ale co to za frajda, skoro nie dają w pakiecie surowego i nikt nie jojczy nad głową, że się rozchorujesz i brzuch będzie bolał?
- No taka jak wiesz, z Księgi Dżungli! - czy tam były osady? Musiały jakieś być, skoro te niedźwiedzie, czy inne wilki wychowały Tarzana. Zaraz, Tarzan i Księga Dżungli to to samo? Migały mu teraz obrazy z bajek przed oczami, nieważne, że to przecież nie była prawdziwa historia, ale musiał w domu nadrobić koniecznie, bo głupio tak nie wiedzieć jaką bajkę oglądasz. - No weź mnie tu tak nie ten - mruknął jak macnęła jego zgrabne bioderka, bo wiadomo, każda wymówka była dobra na dotykanie. Ale żwawo ruszył w stronę drzewa, sprawdzając stabilność drewnianych stopni, na początku dłońmi. Nie wydawały się jakoś specjalne spróchniałe, biorąc pod uwagę, że tu było chyba dość wilgotno przez większą część roku, a przecież nikt tego nie konserwował, ani nie malował żadnymi farbami olejnymi. - Może martwe człowieki, jak w Madagaskarze? - Ryder był jakiś wyjątkowo filmowy tego dnia i wszystko przyrównywał właśnie do filmów, no musiała mu wybaczyć, okej? - Dobra, plan jest taki, że ja wchodzę, a jak będę spadał, to mnie łapiesz, git? - no i nie czekając na potwierdzenie, odnalazł dłońmi dobre do złapania szczebelki, potem dodał jeszcze stopy i powoli się zaczął wspinać w górę. Może powinien zacząć chodzić na ściankę? Tam ludzie chyba umieli lepiej śmigać po takich pionowych przeszkodach. Albo poziomych. Czasem mu się myliło które to które.
- Gapisz mi się na tyłek? - zawołał w eter, jakby był już bardzo wysoko, a nie metr nad głową Jo, co też nie było szczególni trudne do osiągnięcia, bo jednak była niziutka jak na standardy Fitzgeralda. Ale zaraz potem złapał się już platformy, na której domek się opierał, porobił dziwne wygibasy i... - Jestem! - wyprostował się niepewnie, a ja dopiero zobaczyłam, że na tym podglądzie domek wygląda na mega cywilizowany, a nie na taką ruderę, jaką miałam w myślach, ale załóżmy, że był w trochę gorszym stanie, a nie jakby ktoś go profesjonalnie poskładał z dwa lata temu.
- Zajebiście do czillowania, musisz to zobaczyć, totalnie! - wkradające się między deski pnącza i gałęzie, a do tego wyryte w drewnie obrazki i napisy. - Jo! No dalej! - czemu jej tu jeszcze nie było, miał jej jakaś linę rzucić, czy warkocz spuścić do wspięcia?

Jo King
ryder fitzgerald
nata#9784
ODPOWIEDZ