lorne bay — lorne bay
100 yo — 100 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky
And as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
twórcza foka
lorne bay
brak multikont
36 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
-
Marazm, koszmar dna poprzedniego w pełnej krasie. Słońce nie tak leniwie, bo z podobnym sobie uporem, wlewało się przez niedbale rozchylone żaluzje. Spierzchnięte usta nawoływały bezdźwięcznie o kroplę, która mogłaby je zwilżyć. Czajnik swym przeraźliwym gwizdem przywołał go na właściwe tory. Swym ciepłem, studząc najżarliwszy zapał. Kolejne przechylenia wyszczerbionego kubka ze starej ceramicznej zastawy z antykwariatu pomagały mu uporać się ze świeżo zaparzoną herbatą. W swym codziennym roztargnieniu nie znalazł nawet kilku kwadransów na puszczenie siarczystej wiązanki wyrażającej jego narastającą frustrację spowodowaną jakością wody w kranie. Przy tak kolosalnych opłatach liczył na coś więcej. W zasadzie szukając jakiegokolwiek stosownego pretekstu, by rozpętać niemałą scysję. Gdyby nie pokaźny plaster cytryny i kopiata łyżeczka miodu, z impetem władowana do ceramicznej filiżanki, to z całą pewnością na zmętniałej powierzchni ciemnobrązowego naparu roiłoby się od uciążliwego osadu. Poranek mijał mu, więc z wolna, niczym krew sącząca się z nosa. Godziny leniwie wlokły się po pokaźnej tarczy zegara, jak gdyby i wskazówki obwieściły dziś prawdziwy włoski strajk. Siedział tak więc w fotelu, rozpamiętując wczorajszą aberrację. Co on sobie myślał. Na co liczył?
Wczorajszego wieczora słowa niczym rwący potok, wytaczały się z niego wprost na wspomnienia dawnego życia, których to ucieleśnieniem była nieprzerwanie ona. Delilah. Jedno przypadkowe spotkanie uruchomiło lawinę. Stukot jej obcasów, zapach perfum i cały ten entourage idący z nią w duecie. To go przerosło. Nieuchronnie popchnęło do melancholijnego rozpamiętywania tego co przeminęło i najpewniej nigdy już nie powróci.
W całej swej nieprzejednanej zuchwałości nie miał czelności iść do jej domu. Do ich domu. Gdyby tylko chciał, mógłby zlokalizować go w mgnieniu oka, odnajdując w swej pamięci informacje o prominentnym mężczyźnie w średnim wieku, z którym przyszło mu przed laty konkurować. Być może konkurencja obywała się jedynie w jego spaczonej na wskroś świadomości? W każdym razie próg domu, który dzieliła z mężem, był dla Eskela fortecą. Miejscem, którego nigdy nie planował odwiedzić. Sąd był więc alternatywą. Jedyną rozsądną opcją, w kontekście całego tego wariactwa. Miał już odpuścić. Jego nogi wręcz rwały się do ucieczki, jak gdyby rozum w końcu odzyskał panowanie nad nieprzejednaną głupotą.
Wtem pojawiła się dobrze znana mu kobieta. Tycjanowe włosy łagodnie okalały jej twarz, opadając kaskadami na okryte marynarką ramiona. -Dzień dobry.- powiedział z nonszalancją w głosie. Swobodny i rześki, jak gdyby dzień wcześniej nie pozostawił na jej skrzynce głosowej tej wołającej o pomstę litanii. Grał tak dobrze, że w zasadzie sam nabrałby się na swoją koncertowo odegraną butę. Chapeau bas Eskel, dałeś radę. Gra pozorów nigdy nie była jego mocną stroną, ale jak widać i w tym przypadku nauka nie szła w las. Takie już bywały uroki wielogodzinnej socjalizacji z szajką patologicznych kłamców przemysłu muzycznego.

Delilah Ferguson
32 yo — 175 cm
Awatar użytkownika
about
you drink little too much and try a little too hard. And you go home to a cold bed and think. That was fine and your life is a long line of fine.
Wspomnienie ostatniego spotkania zostało zepchnięte daleko na skraj świadomości. Padło kilka wymuszonych uprzejmości, więcej było milczenia; spojrzenia zastygły w oczekiwaniu, dłonie trzymały już dawno narzucony im dystans. Wyrzekła się pamięci o nim, zajęta budowaniem własnej idealnej rzeczywistości. Wiła cienkie nici kłamstw, owijała się w ich kokon, aż w końcu sama znalazła się w potrzasku. Mogła wierzgać, drapać. Nie było ucieczki. Ucieczkę niegdyś stanowiła klatka męskich ramion, splot dwóch pozornie niepasujących do siebie dusz. Tylko pod jego ciężarem czuła, że mogła oddycha, że nabiera powietrza w płuca, że krew buzuje w żyłach, że jej serce szaleńczo obija się o żebra. Dała się temu uzależnić, nie potrafiła jednak pozwolić się porwać. Zdusiła go w sobie, pamięć o nim. Odrzucała każdą dedykowaną mu myśl, bo doskonale wiedziała, że w jej świecie nie ma dla niego miejsca. Była pewna, że doprowadziła tą sztukę do perfekcji.
Jakże bolesnym doświadczeniem było zrozumieć, że kolejny raz się myliła.
Nie dopuszczała do siebie możliwości ingerencji pierwiastka chaosu. Bełkotliwa wiadomość na sekretarce odtwarzana raz po raz, gdy kryła się przed czujnym wzrokiem męża, zagłuszając brzmienie głosu Eskela szumem wody.
On był chaosem. Jego bunt. Jego obecność. Jego problemy. On cały.
Nie pasował do jej sterylnej, kontrolowanej rzeczywistości.
Mimo to jego głos mamił zmysły. Był jak gwałtowny haust powietrza, desperacko wyrwany zaraz po wynurzeniu tylko po to, żeby poczuć, że tonie. Topiła się w swoim beznamiętnym życiu, w zimnym łóżku, we własnych tajemnicach.
Nie powinno ich tu być. Nie powinna temu ulegać, a jednak przyśpieszony oddech napędzał tętno starannie stawionych kroków. On uroczo imitował nonszalancję, ona cała była wystudiowana. Od czubka ognistorudych włosów rozpuszczonych specjalnie z myślą o nim, po nieskazitelną białą koszulę, niewygodną spódnice, elegancki stukot obcasów. Srebro skromnie odbijające refleksy promieni słonecznych zawieszone na szyi. Prezent nie od męża, a od niego.
Czy bawiła się nim? Nie lubiła tak o sobie myśleć. Zepsuł ją. Zdeprawował. Oboje musieli uginać się pod ciężarem konsekwencji. Ona ten swój nosiła z wysoką podniesionym podbródkiem i wyzywającym spojrzeniem.
- Dzisiaj wydajesz się być mniej rozmowny - zaczęła, przecinając ciszę, która na krótko zapadła między nimi. - Czego chcesz, Eskel? Chociaż może inaczej, powiedz mi czego wtedy chciałeś? - zapytała, nie odwracając wzroku od tafli błękitnych oczu. Nie bała się na niego patrzeć. Oceniać. Chłonęła każdą sekundę. - Co chciałeś usłyszeć ode mnie? Że brakuje mi cię? Znasz odpowiedź. Wiesz, że tak.
Nie bała się powiedzieć tego na głos. Nie bez powodu wracała. Wiedziała, że ten jeden element wciąż ich łączył. I chociaż rozsądek podpowiadał, by odciąć tą ostatnią łącząca ich nić, to po prostu nie potrafiła. Nie mogła spalić tego mostu. Zrobiłaby przysługę i sobie, i mu. Nie była jednak miłosierną kobietą, wątpiła nawet czy chociażby dobrą. Jeśli chciał wprowadzać chaos do jej świata, musiał liczyć się z tym, że ona nie miała zamiaru pozostać mu dłużną.
powitalny kokos
-
barman — wszędzie gdzie się da
27 yo — 189 cm
Awatar użytkownika
about
barmanuje w shadow, udając że wie jak zrobić większość drinków, żeby po godzinach ukraść kolejną butelkę wódki, gdy nikt nie patrzy

[akapit]

02

Złudną pewność siebie, z którą Nelson odprowadzał spojrzeniem Lettie, gdy ta znikała za drzwiami swojego pokoju tamtego wieczora, dosyć szybko zastąpiło poczucie winy. Nic nie było wtedy takie, jak powinno. Jego zachowanie, jej słowa, kłótnia, w dość krótkim czasie eskalująca do ogromnych rozmiarów, choć zaledwie kilka godzin wcześniej żadne z nich nie dostrzegało jej na horyzoncie. Nie spodziewał się po sobie aż tak przesadnych reakcji w następstwie kolejnej głupoty, którą Edwards zrobiła mu na złość. Bo to wszystko było tylko po to - na złość. Żeby się zirytował, podniósł głos, wyrzucił rzeczy Cherry z ich mieszkania. Zamknął pewien etap i pozwolił, by duch jego byłej nie towarzyszył im podczas śniadania, gdy sięgając po swój kubek widzieli ten z jej imieniem, mycia zębów, gdy w oczy rzucały się obce kosmetyki, czy gdy wychodząc z domu spoglądali na kolorowy, zbyt radosny jak na ich dwójkę szalik.
Nie spodziewał się jednak, że po tym wszystkim znowu ją odtrąci. Zrobi krok w tył zamiast dwóch do przodu, odsunie od siebie jej dłonie, wycofa do salonu zamiast zamknąć ją w objęciach. Kiedy wrodzona naiwność po raz kolejny pozwoliła mu sądzić, że wszystko jest na dobrej drodze by między ich dwójką było wreszcie normalnie, cały wszechświat zdawał się na siłę udowadniać mu, że znowu się pomylił. Znowu sprawiając, że pokłócą się o jakąś drobnostkę, a gdy pojawi się okazja, by puścić to w niepamięć, odtrąci ją od siebie nim któreś z nich pozwoli sobie na zbyt wiele.
Bolesna świadomość, że nie ma nic na swoje usprawiedliwienie, od samego początku podpowiadała mu, że najprościej będzie udawać jakby nic się nie stało. Że sprzeczka, choć zapadająca obojgu w pamięć, tak naprawdę odeszła w zapomnienie z momentem, w którym zamknęli się w swoich pokojach, a wyrzucone w powietrze słowa nigdy nie zostały wypowiedziane. Konsekwentnie więc dążył do tego, by stan po kłótni jak najszybciej wrócił do punktu wyjścia, w którym podczas śniadań rozmawiali nie tylko o prognozie pogody, a wieczory spędzali razem, zamawiając na wynos jedzenie z ulubionej knajpki za rogiem, zamiast zamknięci w swoich pokojach. Przez kilka dni próbował do niej dotrzeć, próbował zagadywać, rozmawiać, uparcie powtarzając sobie w myślach, że nie będzie musiał powiedzieć słowa przepraszam, że kluczem nie jest powiedzenie na głos źle zrobiłem, nie chciałem, wspomnienie, że żałuje. Że przyznanie się do tego, co prawdopodobnie nadal do niej czuje, to ostatnia rzecz, po jaką sięgnie, chcąc wyjaśnić swoje zachowanie.
Nie sądził przy tym, że aby tego uniknąć nie wystarczy krótki komentarz o pogodzie rano, czy propozycja zamówienia pizzy wieczorem. To, co kiedyś wydawało się najprostszym rozwiązaniem, teraz było niewystarczające. Dlatego gdy tylko w drzwiach sądu dostrzegł wreszcie twarz Lettie, tę jego wykrzywił szeroki, choć mocno wymuszony uśmiech. W dłoni od kilkunastu minut trzymał odebrane na wynos burgery, o których wspominała w jednej z rozmów nieco ponad tydzień temu, niecierpliwie czekając na nią przed budynkiem aż skończy pracę, jakby wśród ludzi i w samym centrum Cairns nie mogła go tak łatwo zbyć, znikając z zasięgu jego wzroku czy ignorując każde wypowiedziane na głos słowo. – Zgoda? – a tych było niewiele. Bo oto stojący przed Edwards Nelson dalej trwał w przekonaniu, że wcale nie będzie musiał jej przepraszać.

Lettie Edwards
powitalny kokos
-
aplikant — courthouse cairns
25 yo — 165 cm
Awatar użytkownika
about
Cause i only lose my mind when i ain't got you,
and how can i win when i'm always bound to lose?
  • 3
Trudno oszukiwać się, że wszystko było w porządku, kiedy gesty i słowa a raczej ich brak temu zaprzeczały. Kłótnia nie stanowiła żadnej nowości, odmienność zdań w wielu kwestiach była dla Lettie i Nelsona czymś oczywistym, jednak tym razem coś się zmieniło, coś pękło. Ona zdawała sobie sprawę, że przesadziła, przepraszając za wszystko jeszcze tego samego wieczora, wyciągnęła rękę na zgodę w myślach obiecując, że przestanie. Przestanie robić mu celowo na złość, przestanie go podpuszczać, przestanie się wtrącać, jednak rzucona naprzeciw gałązka oliwna została zdeptana i brutalnie połamana. Ciche dni były następstwem. Lettie nie wychylała się - rano wstawała, bezszelestnie jak nigdy, wychodziła do pracy, a kiedy z niej wracała zazwyczaj Mackenziego nie było już we wspólnym mieszkaniu. Na szczęście. Kiedy zaś wpadali na siebie w salonie albo kuchni wymieniała z nim najwyżej zwyczajowe uprzejmości, znikając za drzwiami własnej sypialni. Nie robiła tego z powodu złości, nie była na niego wściekła. Rozczarowanie - to słowo idealnie opisywało aktualne uczucia Lettie. Była po ludzku rozczarowana i sobą, i Nelsonem. Tym jak koncertowo spierdolili coś budowanego przez kilkanaście miesięcy i chcąc czy nie - nie mogła drugi raz spróbować pojednania. Może to jej duma, a może wrodzony upór albo jeszcze coś innego nie pozwalało jej poprosić Nelsona, aby zapomnieli o tym co zaszło i wrócili do normalności. O ile o takiej można w ogóle mówić.
Wbrew temu, jak nie znosiła swojej codziennej pracy, jak uwierał ją kołnierzyk zapiętej pod samą szyję białej koszuli, jak przeklinała wysokie na dziesięć centymetrów obcasy, w których spędzała kilka godzin dziennie - aktualnie to wszystko było jej ucieczką. Pozwalało na chwilę odpuścić, przestać analizować, co przecież zawsze czyniła w niezdrowym nadmiarze, aż wreszcie odciąć i powoli... rezygnować? Nie, wcale nie rezygnowała. Stając przed lustrem każdego ranka wmawiała sobie prosto w oczy to kłamstwo, wierząc, że powtórzone kilkaset razy wreszcie stanie się prawdą. Tymczasem uczucia - zarówno te pozytywne, jak i negatywne nie bledły, nie były coraz słabsze. Tęsknota, jaką irracjonalnie odczuwała, mając Mackenziego cały czas u swego boku, tylko je wzmagała.
Sfrustrowana zdawała się być nienajlepszym i tym opryskliwym współpracownikiem, którego powoli wszyscy wokół mieli dość. Wiedziała o tym nawet ona sama, dlatego tego popołudnia zamiast spędzać nadprogramowe godziny nad aktami spraw, wyszła z sądu punktualnie. Stając na samym szczycie schodów, przymknęła oczy, wzięła głęboki oddech, machinalnym, jakby wyuczonym ruchem, odpięła dwa guziki pod szyją i westchnęła, wyczuwając czyjąś obecność. Wzrok wlepiony w swoją sylwetkę. Nie potrafiła jednoznacznie określić skąd brał się ten dreszcz, wcale nie niepożądany, przebiegający przez jej kręgosłup zawsze, gdy w pobliżu pojawiał się Nelson. Jeszcze go nie widziała, a już wiedziała, że stoi nieopodal. Odszukując go w zabieganym tłumie wzrokiem ledwo zauważalnie uniosła kąciki ust ku górze. Leniwym krokiem zmniejszyła dzielącą ich odległość i nawet w tych cholernie niewygodnych i wysokich butach musiała zadrzeć głowę ku górze, aby skrzyżować z nim spojrzenie. - Tak po prostu? - zapytała, wiedząc, że będzie próbował przekupić ja w najtańszy z możliwych sposobów - ulubionym burgerem. - Po tygodniu? Powinieneś z nim stać przed drzwiami mojej sypialni następnego ranka - zauważyła, krzyżując ręce na wysokości piersi. - Po co fatygowałeś się aż tutaj? - nie była zła, a on, o czym też doskonale wiedział, nie był idiotą. Musiał przeprosić. Jeden burger nie wystarczy. Tym razem nawet dziesięć to za mało.

Nelson Mackenzie
powitalny kokos
kapuczina
lorne bay — lorne bay
28 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Feel the morning on my face
Ain't a pill that I didn't take
Just alive tryin' 'cause it's been a long day
'Cause I'm asleep when I R.I.P
one
klik

Nienawidziła rodziców za to, że kazali jej pracować i gdyby tylko mogła, spędziłaby cały dzień w swoim łóżku. Wciągnęłaby rozkruszone tabletki, obejrzałaby coś idiotycznego i czułaby się o wiele lepiej niż w miejscu swojej nowej pracy, w sądzie. Nie dość, że już za chwilę faktycznie będzie musiała coś robić, to dodatkową przeszkodą był dress code. Tamina preferowała luźne ubrania, ale niestety, tutaj musiała wyglądać w miarę formalnie, co tylko ją krępowało. Nie miała jednak wyjścia — wiedziała, że gdy przestanie przychodzić do pracy, a starzy złapią ją na ćpaniu, zamkną ją w jakimś pieprzonym zakładzie zamkniętym na resztę jej żałosnego życia.
Usiadła w gabinecie sędziego i czekała na to, aż pojawi się w pomieszczeniu. Ostatnią działkę wzięła już jakiś czas temu, więc jej myśli skupiały się wokół tego, że gdy wreszcie stąd wyjdzie będzie mogła coś wciągnąć. Nie wiedziała, ile czasu siedziała w samotności, gdy w końcu usłyszała dźwięk otwierających się drzwi. Spojrzała w ich stronę i dostrzegła mężczyznę w średnim wieku — jak zakładała był to właśnie znajomy jej rodziców, który miał jej pilnować. Zmrużyła oczy i w tym samym momencie przyszło pierwsze zastanowienie. Jak powinna się do niego zwracać? Na ty? Per pan? Nie chciała spalić się już na początku (bo mimo, że wolałaby nie pracować, to wiedziała, że jej rodzice byli pod tym względem nieugięci), dlatego milczała. Uznała, że to on powinien zacząć rozmowę, wyjaśnić jej, co powinna robić, a potem dać jej pieprzony święty spokój. Bo logiczne, że nie zostanie pracowniczką miesiąca, ani nawet tego tygodnia.

Bruno Palmer
powitalny kokos
bombay sapphire
lorne bay — lorne bay
45 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Nie wiedział dlaczego w ogóle uległ namowom swoich znajomych i przyjął tę smarkulę do siebie. Czy istniał jakiś szczególny powód, dla którego miałby zachować się inaczej, niż wśród pozostałych spraw? W końcu dla tych, co nadużywali środków, miał zawsze sprawdzony sposób: albo więzienie, albo poddanie się kuracji odwykowej.
Skrzywił się nieznacznie do własnych myśli, kiedy odnalazł odpowiedź. Jeszcze nigdy bowiem nie zdarzyło mu się, by pod Sąd postawili kogoś, kogo znał. Nie dlatego, że sam najpewniej by nie zgodził się na takie połączenie, ale też w głównej mierze przez to, że jego otoczenie raczej nie należało do tych, które jest problemowe.
Może też robił się zdziadziały? Czy wpakowałby Laurę za kratki, gdyby powinęła jej się noga? I choć wolałby udawać, że jest inaczej, wiedział doskonale, że nie. Tak jak zrobił to ojciec tej dziewuchy, tak i on uczyniłby wszystko, aby wyprowadzić córkę z mroku i nie dopuścić do powtórki z rozrywki.
Kiedy wreszcie znalazł się w gmachu budynku, było już południe. Nie spodziewał się, że przesłuchanie nieletniej w asyście psychologa tyle zabierze mu czasu, ani też tego, że Tammy pojawi się akurat dzisiaj.
Drzwi otworzyły się z hukiem, lecz Bruno stanął jak wryty. Brązowe spojrzenie przesunęło się z twarzy młódki na plakietkę na biurku, a następnie na tę na drzwiach. Palmer odczytał swoje nazwisko, upewniając się, że nie zaszła żadna pomyłka. Odetchnął w duchu i palcami dłoni wskazał, aby zlazła z jego krzesła.
- Umiesz parzyć kawę? - aktówkę ułożył na drewnianym blacie. Poluzował nieco krwawat, skupiając twarz na swojej nowej asystentce. A więc to ona napsuła krwi staremu Ashpole’owi. Mała ćpunka, której winę widział wręcz na czole.
- Właściwie to umiesz cokolwiek… - skrzywił się nieco, starając się przypadkiem nie chlapnąć tego, co myślał w rzeczywistości: poza dawaniem sobie w żyłę?
- Znasz się choć trochę na prawie? - zapytał wreszcie, nie mając żadnych wątpliwości, że odpowiedź będzie przecząca.


tamina ashpole
powitalny kokos
13#9694
lorne bay — lorne bay
28 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Feel the morning on my face
Ain't a pill that I didn't take
Just alive tryin' 'cause it's been a long day
'Cause I'm asleep when I R.I.P
Podniosła się z miejsca sędziego i przeszła na drugą stronę pokoju, omijając mężczyznę szerokim łukiem. Pieprzony, stary dupek, który wyrobił sobie opinię o niej zanim zdążył ją tak naprawdę poznać. Czy miał rację? W pewnym sensie na pewno, bo nie ulegało wątpliwości, że Tamina była ćpunką. Nie pomógł jej odwyk, groźby i prośby rodziców — wszystko spłynęło po niej jak po kaczce i gdy znów miała okazję wziąć prochy, na pewno nie omieszkałaby tego zrobić.
Gdy usłyszała jego pytania, zmrużyła oczy. Jeśli wcześniej chciała się postarać, by nie skreślił jej od samego początku, to teraz straciła wszystkie chęci i wydawało jej się, że powinna wyjść stąd w cholerę, a wcześniej uderzyć w twarz tego pożal się boże sędziego. — Nie. — burknęła chłodno, chociaż owszem, umiała to i owo. W końcu to nie tak, że ćpanie było jej całym życiem (a przynajmniej nie kiedyś). Kiedyś miała pasje i plany na przyszłość — może niekoniecznie chciała iść śladami rodziców, ale zawsze marzyło się jej, by być redaktorką w czasopiśmie modowym. Niestety prochy przekreśliły jej szansę na pracę, bo kierownictwo wypieprzyło ją po kilku dniach próbnych, gdy naćpała się w pracowniczej łazience. — Nic nie umiem, dlatego najlepiej będzie, jak już teraz mi podziękujesz i zatrudnisz sobie kogoś innego, kto będzie parzył za ciebie kawę. — burknęła, krzyżując ręce na klatce piersiowej. — W twoim wieku przydałoby ci się trochę ruchu. — dodała, ignorując netykietę. To nic, że był znajomym jej rodziców i był od niej starszy o kilkanaście lat. Skoro on mówił do niej w ten sposób, to Tamina nie zamierzała zgrywać grzecznej i ułożonej. Pewnie jej rodzice i tak nagadali o niej wszystkiego, co najgorsze.

Bruno Palmer
powitalny kokos
bombay sapphire
lorne bay — lorne bay
45 yo — 185 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Bruno już pojął, że swojej asystentki nie polubi. Nie przez fakt tego, że ta swego czasu była narkomanką. Sam przecież posiadał na swoich kartach historie, które były brudne i niechlubne. Swego czasu był tak pijany, że spowodował wypadek, z którego cudem uszedł z życiem. Cudem nie wylądował w więzieniu; rodzice bowiem zrobili wszystko, aby wyciągnąć go z bagna, w którym na własne życzenie ugrzązł. Był nieroztropny młodym człowiekiem, który zbłądził i dopiero niedawno udało mu się odnaleźć odpowiednią ścieżkę
Tamina była pełna złości. Palmer przypuszczał, że ta nie była skierowana na żaden konkretny cel. Po prostu nie poradziła sobie z nią w żaden sposób, a ta jakoś musiała z niej wyjść. Mimo wszystko, mimo zrozumienia - a może właśnie dlatego, że doskonale znał ten stan rzeczy - nie zamierzał sobie pozwalać.
Dlatego też, biorąc w dłoń kartkę z biurka, wskazał jej palcem swoje drzwi.
- Jak wyjdziesz z pokoju i wkręcisz w lewo, to drugie drzwi po tej ścianie, tam jest kuchnia - przygryzł polik od środka, wczytując się w pismo.
- Sobie zrób też, abyś miała siłę do pracy - jeśli nie piła napojów uzależniających, to miała możliwość wyboru. Były tam herbaty, soki i woda. Sąd dbał o pracowników, którzy niejednokrotnie poświęcali swój wolny czas na koordynowanie biur i obieg papierów.
Sam zaś skupił się na poszukiwaniu pióra. Prawdę powiedziawszy, Bruno nie wiedział jeszcze co z nią zrobić. Nie były mu potrzebne niesnaski z małoletnią, a na to wszystko się zapowiadało.
- No rusz się - ponaglił ją tylko, nim zasiadł przed biurkiem.
powitalny kokos
13#9694
lorne bay — lorne bay
28 yo — 172 cm
Awatar użytkownika
about
Feel the morning on my face
Ain't a pill that I didn't take
Just alive tryin' 'cause it's been a long day
'Cause I'm asleep when I R.I.P
Czy była pełna złości? Według siebie nie. Po prostu nie chciała, by ktokolwiek traktował ją z góry poprzez pryzmat tego, co nawyprawiała w przeszłości. Okej, nadal ćpała. Okej, nie była odpowiedzialna. Jednak mimo wszystko pragnęła, by ktoś wreszcie spojrzał na nią jak na Taminę Ashpole, a nie jak na byłą ćpunkę, która przyprawia rodziców o coraz więcej siwych włosów.
Zmrużyła oczy i zdecydowała się wyjść z pokoju. Przez myśl przemknęło jej, że powinna napluć mu do tej kawy, ale gdy już zabrała się za parzenie jej uznała, że byłoby to wyjątkowo gówniarskie zachowanie. Bo chociaż uważała, że sędzia Palmer był skończonym dupkiem, to takie zachowanie było adekwatne dla osób, które zatrzymały się na poziomie umysłowym wczesnej podstawówki. W czasie, w którym parzyła się kawa powiodła wzrokiem po innych opcjach napojów. Nie spodziewała się, że będzie miała ich aż tyle — zawsze wydawało się jej, że w takich miejscach trudno o dobrą kawę, a tu oferowano także kilka rodzajów herbat i soków. Ostatecznie jej wybór padł na sok pomarańczowy — nie raz, nie dwa ratował ją, gdy miała kaca, więc miała do niego swego rodzaju sentyment. Wypiła sok i odstawiła szklankę do zlewu.
Kawa się zaparzyła, Tamina zgarnęła filiżankę i ruszyła w drogę powrotną do gabinetu Palmera. Weszła do pomieszczenia, zamknęła za sobą drzwi i... Gdy tylko znalazła się przy jego biurku, ruszyła ręką przez co część kawy wylądowała na piśmie, w które wczytywał się mężczyzna. — Och, ojej. — powiedziała, udając przerażenie. Owszem, zrobiła to specjalnie (i tyle byłoby z odrzucenia głupich pomysłów na poziomie podstawówki.), bo chciała mu pokazać, że nie powinen jej traktować jak gówniary, która nadawała się jedynie do parzenia kawy (chociaż tym, że ją wylała w pewnym sensie dawała dowód temu, że do tego też się nie nadawała). — Mam nadzieję, że nie było to nic ważnego. — dodała z przesadzoną troską. Zdaniem Taminy, w dobie powszechnej komputeryzacji, posiadanie wersji papierowych dokumentów było wyjątkowo przestarzałe. — Mogę zrobić coś jeszcze? — zapytała mając nadzieję, że pozwoli jej sobie iść.

Bruno Palmer
powitalny kokos
bombay sapphire
asystentka i pacjentka — w kancelarii i w szpitalu
28 yo — 163 cm
Awatar użytkownika
about
Panna z wygwizdowa z centralnej części kraju. Asystentka w kancelarii prawnej, a przy tym pełnoetatowa pacjentka szpitala z uwagi na poważną wadę serca, chociaż z tego akurat wolałaby zrezygnować.
24.

Każdego dnia wierzyła, że następny nie będzie gorszy, a potem musiała stawić czoła rozczarowaniu, na które w zasadzie skazała siebie sama. Trudno było jej się odnaleźć w ponurej rzeczywistości, tym bardziej, że z natury była raczej lekkoduchem, który niekoniecznie potrafił się dołować i rozpaczać. Gdy było jej przykro, zwykle wystarczał czekoladowy tort lub jakieś inne słodycze, które teraz znajdowały się na liście zakazanych posiłków, które źle mogłyby wpłynąć na jej stan. Miała więc stanowczo ograniczone pole popisu w dziedzinie poprawiania sobie humoru, a jakby tego było mało, w sądzie nie przeszły jakieś dokumenty, które były potrzebne do bieżącej rozprawy jej kancelarii. Taki prezent niespodzianka od losu, jakby bez niego nie było wystarczająco ciężko. Gdyby nie ukrywała przed wszystkimi prawdy o swoim stanie, na pewno nie musiałaby teraz przedzierać się przez miasto do sądu, aby naprawiać tą całą sytuację, ale praca pozwalała jej samej na parę chwil zapomnieć o tym, co nieprzyjemne. W końcu alternatywą było zajmowanie szpitalnego łóżka, którego nawet najpiękniejsze kolorowe balony w jej opinii by nie rozweseliły. Zdecydowanie bieganie po mieście było ciekawszym scenariuszem, nawet jeśli pod koniec miała już dość komunikacji miejskiej, Kiedyś ta tak jej nie męczyła, ale było to w czasach, w których każdy weekend równał się szalonej imprezie, pełnej alkoholu, tańców i zabawy. Teraz miała wrażenie, że postarzała się o jakieś czterdzieści lat, co nawet by się zgadzało, bo jej ostatnie urodzinowe szaleństwo przypominało raczej party dla seniorów.
Dotarła w końcu do sądu, po drodze mijając jeszcze wesołą grupkę ludzi rozrzucającą w koło magiczne konfetti, najpewniej z radości spowodowanej ogłoszeniem pomyślnego wyroku. Ona niestety entuzjazmu nie odczuwała, tylko coraz to większe podenerwowanie. Była zgrzana, kręciło jej się w głowie, przypomniała sobie o tym, że miała ze sobą wszędzie brać wodę, ale zamiast niej złapała jedynie ten przeklęty segregator, który nie wszedł jej do torebki, więc niosła go w rękach. Schody dłużyły jej się pod nogami, dodatkowo to miejsce zawsze ją nieco przerażało, bo każdy wyglądał, jak typowy ważniak, który wiedział więcej, niż cała jej rodzina i sąsiedzi razem wzięci. Mimo to przyszła tu w konkretnym celu, zapytała na jakim piętrze znajdzie sędziego Trevelyan'a i z każdym stopniem zdawała się nie lubić tego człowieka jeszcze bardziej, chociaż zasadniczo nawet go nie znała. On jednak był odpowiedzialny za nie przyjęcie jakiś dowodów i to przez niego teraz ledwo stała na nogach - to drugie nie było do końca prawdą, ale to nie był moment na racjonalną ocenę sytuacji. Powinna była usiąść i odpocząć, dać sobie chwilę wytchnienia, ale jak zawsze musiała odwlekać w czasie moment, w którym trzeba się było przyznać, że nie daje rady. Pewnie dlatego w którymś momencie po prostu ją odcięło. W jednej chwili poczuła, jak siły ja opuszczają, mięśnie przestają poddawać się sile woli, a przed oczami robi jej się ciemno. Usłyszała jak segregator upada na ziemię, ale była zbyt otępiała, by obawiać się własnego upadku, chociaż ten wcale nie nastąpił. Próbowała coś z tego zrozumieć, ale było za wcześnie by otworzyła oczy. Chyba ktoś ją trzymał, może nawet do niej coś mówił... to wystarczyło by panika wdarła się do jej lichego organizmu i tym samym uruchomiła awaryjny tryb aparatu mowy.
- Wszystko... dobrze... - mruczała, a w zasadzie to ledwo sklejała te sylaby. - Żadnego pogotowia... proszę - bo życia by nie miała, gdyby tam wylądowała po raz kolejny. - Błagam... zaraz przejdzie... - przynajmniej stres wywołany ewentualnym wezwaniem karetki ocucił ją na tyle by otworzyła oczy i zrozumiała, że nie gada do siebie, a faktycznie jakiś mężczyzna musiał ją podtrzymać, nim osunęła się na ziemię.

Salinger Trevelyan
Sędzia — Cairns Courthouse
43 yo — 196 cm
Awatar użytkownika
about
Oh won't you come with me where the ocean meets the sky,
and as the clouds roll by we'll sing the song of the sea
Właśnie dla takich momentów został sędzią. Dla tych rozpraw w których prokuratura jest naprawdę solidnie przygotowana, a obrona nie pozostawia nawet cienia wątpliwości, że osoba, która popełniła zakazany czyn jest winna. Ta sprawa toczyła się już od kilku miesięcy za sprawą rozmaitych sposobów prawników do odwleczenia jego decyzji w czasie. Właściwie już od trzeciej rozprawy wiedział, że ten facet był winny zarzucanego go czynu. Reszta była tylko formalnością. Tak, jako sędzia powinien być w teorii osobą bezstronną, aczkolwiek widział takich szuj w swojej karierze prokuratora już setki. Był winny. Prokuratura musiała tylko zmiażdżyć obronę i to właśnie robiła. Sam nie wiedział skąd wyciągnęli te wszystkie dowody, lecz tym razem przeszli samych siebie i był z nich cholernie dumny. Czy to policja, czy służby federalne. Dowody były niezbite, a uderzenie młotka tylko głośno przypieczętowało los przestępcy. Właśnie takie sytuacje sprawiały, że czuł, że robi jakąś różnicę. Tonęły trochę w morzu pozwów cywilnych o to, że płot jest nie tego koloru co trzeba, albo spryskiwacze sąsiada sięgają mojej działki, lecz sprawiały, że miał siłę kontynuować. Nie potrzebował już dzisiaj niczego więcej.
Nie robił sobie nic z gróźb skierowanych w jego stronę, kiedy wyprowadzali delikwenta z sali. Jedynie uśmiechnął się subtelnie widząc konfetti rzucane przez rodzinę zamordowanego faceta. Nie mógł dołączyć do celebracji. To byłoby wbrew regulaminowi. Cieszył się jednak ich szczęściem. Wyszedł prywatnym wyjściem kierując się do swojego gabinetu, gdzie zostawił sędziowska togę oraz wypełnił kilka małych formalności. Miał jeszcze jakieś trzydzieści minut do kolejnej, tym razem o wiele bardziej męczącej i nudnej rozprawy pomiędzy dwoma korporacyjnymi gigantami, więc stwierdził, że wyskoczy na kawę. Schodząc pod schodach na niższą kondygnację nie zwracał większej uwagi na przypadkowych ludzi w sądzie. Były ich setki każdego dnia. Trudno było jednak nie zauważyć młodej dziewczyny, która już przy pierwszym spoczniku trochę słaniała się na nogach, a mniej więcej w trzech czwartych drogi na wyższą kondygnację po prostu coś ją zamroczyło. Sal nigdy nie był typem rycerza na lśniącym koniu, aczkolwiek nie złapanie tej drobnej osóbki byłoby strasznie chamskim zachowaniem, które nie przystało sędziemu. Uratował dziewczynę przed spotkaniem z marmurowymi schodami podtrzymując ją w swoich ramionach. Przywołał do siebie jednego z ochroniarzy i już miał mu powiedzieć żeby wzywał pogotowie, kiedy dziewczyna odzyskała resztki świadomości by wybłagać w nim nie wzywanie pomocy. Było to dość niecodzienne ponieważ nie był już w Stanach, gdzie karetka mogła człowieka zrujnować na resztę życia. W Australii można było bez większych kłopotów otrzymać pomoc medyczną, aczkolwiek jeśli dziewczyna sobie tego nie życzyła... Nie mógł podjąć tej decyzji za nią.
Odwołał ochroniarza i biorąc ją na ręce zaniósł ją do swojego gabinetu. Ułożył na kanapie w pozycji bocznej, bezpiecznej, a sam zebrał z pobliskiego blatu kryształową szklankę, która zazwyczaj służyła do drinków, lecz tym razem zawierała tylko wodę.
- Jesteś pewna, że nie chcesz żebym wzywał karetkę? Wiesz... Nic Cię to nie kosztuje. - odczekał aż trochę jej przejdzie i podał jej szklankę wody samemu przysiadając na bocznym oparciu sofy po stronie jej nóg.

Mari Chambers
ambitny krab
Kłapouchy
ODPOWIEDZ